Dziedzictwo Agwatronu. Tom III: Tajemnica morza Egnero - Paulina Koniuk - ebook

Dziedzictwo Agwatronu. Tom III: Tajemnica morza Egnero ebook

Paulina Koniuk

0,0

Opis

Cyrajla trafia do Agwatronu – wydawać by się mogło, że przypadkiem. Nieuprzejma, niemająca przyjaciół, ciągle zła na otaczający ją świat zostaje siłą zawieziona do sklepu z antykami, które uwielbia jej mama. Tam, zniechęcona, mimo wszystko zaczyna zagłębiać się w przepastne przestrzenie starego sklepu. W którymś momencie dostrzega złoty błysk. I robi to, co zawsze – kradnie coś, co należy do kogoś innego. Coś, co tym razem na zawsze odmieni jej życie.

Kolejna książka Pauliny Koniuk o Agwatronie skrzy się przygodami, których akcja rozgrywa się w kręgach Morza Egnero. Eweeze, Cyrajla, Mormod i Artan – początkowo przypadkowo splecione losy głównych bohaterów zaczynają układać się w misternie utkany plan. Przez kogo? Księżniczkę Shejrę, smoka z wyspy czy też kapitana Van Denalo? Kto czyha na życie Cyrajli i jej towarzyszy? Czy bohaterom uda się zrealizować plan Złotego Jaja?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 516

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Podziękowania

Dziękuję wszystkim, którzy wspierali mnie w tworzeniu kolejnej części Dziedzictwa Agwatronu. W pierwszej kolejności Rodzicom i Siostrze, ponieważ jako pierwsi z oddaniem czytali tę opowieść, poznając coś, co tworzyłam ponad rok. Przyjaciołom, którzy raz po raz pytali o to, kiedy ukaże się III tom – niecierpliwe, radosne wyczekiwanie w Waszych oczach cieszyło mnie i napełniało pewnością, że to, co robię, ma sens również dla Was. Dziękuję także pewnemu Dawnemu Znajomemu, z którego inspiracji Eweeze już na początku opowieści zyskała postać gronostaja. Słowa wdzięczności należą się również muzykom, których utwory wprowadzały mnie w nastrój, czasem tak doskonały, że klawisze nie nadążały za palcami! Już teraz, z góry dziękuję każdemu, kto sięgnie po moją książkę i ją przeczyta – mam nadzieję, że lektura sprawi Mu przyjemność, a kolejne tomy, które pragnę napisać, również spotkają się z ciepłym przyjęciem Czytelników.

Rozdział 1Motyli pył

Niestety, ten dzień nie był nawet w najmniejszym stopniu takim, jakim można by go sobie wymarzyć. Cyrajla zrozumiała to już w ciągu pierwszej minuty po przebudzeniu się, przywitana przez stukot zimnych kropli deszczu, które bez umiaru torpedowały szybę jej okna, i budzik, który najwyraźniej zaspał. Potem już tylko odhaczała kolejne nieprzyjemne sytuacje, które miały miejsce tego dnia. Każda następna godzina bezlitośnie uświadamiała jej, że przecież może być jeszcze gorzej! Pieszy spacer do szkoły w najprawdziwszą ulewę w towarzystwie zepsutego parasola, następnie jedynka ze sprawdzianu z chemii, na który uczyła się przecież cały tydzień, no i na dokładkę lodowaty prysznic, który sprezentował jej kierowca czarnego mercedesa, jadący z zawrotną prędkością przy przejściu dla pieszych, gdy dziewczyna już zaczynała odczuwać ulgę po opuszczeniu znienawidzonego, szkolnego budynku.

– Wreszcie jesteś – warknęła Cyrajla, rzucając swoją torbę na tylne siedzenie samochodu. – Którędy ty do mnie jechałaś? Przez Himalaje?

Matka Cyrajli wskazała na szary krajobraz za szybą, nawet nie spoglądając w jej stronę.

– Sama widzisz, jak leje. Poza tym korki o tej porze są nieznośne – odparła tonem, w którym nie było słychać nawet odrobiny żalu, co jeszcze bardziej rozzłościło dziewczynę.

– Nie zmienia to faktu, że mokłam ponad kwadrans – warknęła Cyrajla, zatrzaskując za sobą drzwi od samochodu.

Matka westchnęła ze zrezygnowaniem i w końcu na nią spojrzała.

– Boże! – krzyknęła. – Czy ty naprawdę nie umiesz dbać o własne rzeczy? Masz całkiem przemoczone spodnie!

– Samochód mnie ochlapał – burknęła Cyrajla, a spostrzegłszy, że matka ciągle mierzy ją wzrokiem, dodała: – Możesz wreszcie ruszyć z miejsca? Mam do roboty coś ciekawszego, niż siedzenie w samochodzie w mokrym ubraniu.

Matka odwróciła wzrok od przemoczonej córki i z głośnym westchnieniem odpaliła samochód.

– Musisz być bardziej uważna, Cyrajlo – odparła.

Dziewczyna skrzyżowała ramiona i oparła głowę o zaparowaną szybę. Bez słowa wpatrywała się w mknące po szkle lodowate strużki, które nabierały prędkości w miarę rozpędzania się samochodu. Szybko jednak ją to znudziło i skupiła wzrok na tym, co rozpościerało się za oknem – szarych budynkach, ogołoconych z liści drzewach, przemoczonych do suchej nitki ludziach.

Gdy zatrzymały się na światłach, Cyrajla utkwiła wzrok w chłopaku, który stał pod potężnym, nagim dębem, pozbawiony nie tylko parasola, ale i kaptura, którym mógłby okryć głowę. Uśmiechnęła się złośliwie. Skoro ona mogła moknąć, innych także powinno to spotkać.

Jednak jej uśmiech szybko zbladł, gdy spostrzegła grupkę roześmianych nastolatków, idących w stronę przemoczonego chłopaka. Byli wśród nich zarówno chłopcy, jak i dziewczyny, i jedno spojrzenie w ich stronę wystarczyło, aby Cyrajla zrozumiała, że nawet ta lodowata ulewa nie była w stanie popsuć im humoru. Chłopak, który do tej pory moknął pod dębem, z szerokim uśmiechem dołączył do pozostałych.

Dziewczyna odwróciła wzrok od okna i zagłębiła się w swoją przemoczoną kurtkę, starając się jednocześnie nie patrzeć w stronę matki.

Cyrajla nie przepadała za towarzystwem innych ludzi. Sama była sobie najlepszą przyjaciółką i czuła się z tym dobrze. Nie brała udziału w dyskusjach prowadzonych przez koleżanki z klasy, unikała sytuacji, w których zmuszona by była do zawierania nowych znajomości, a wszystkie zadania, jakie stawiał przed nią kapryśny los, wykonywała samodzielnie. Nie była w stanie przekonać się do tego, aby komuś zaufać, na kimś polegać, a co za tym idzie – aby móc się z kimś zaprzyjaźnić.

Rzuciła znikającej za rogiem grupie ostre spojrzenie. Przecież wcale nie potrzebowała żadnych przyjaciół, aby dobrze się bawić. Sama potrafiła o siebie zadbać. Oczywiście…

Więc dlaczego, widząc paczkę tych roześmianych ludzi, poczuła nagły nieprzyjemny ból w sercu? I cichą zazdrość…?

Obróciła się na bok, plecami do szyby, i ukradkiem spojrzała na przemoczony plecak, spoczywający tuż obok niej. W tej chwili bardziej przypominał przeżutego i wyplutego kapcia, niż szkolną torbę.

Westchnęła. Ponieważ jej życie towarzyskie praktycznie nie istniało, Cyrajla cały wolny czas poświęcała na naukę, robiła to jednak bez pasji. Nie zastanawiała się też nad tym, czy posiada jakiś talent, który mogłaby rozwijać. Nie wierzyła też w miłość ani ludzką szczerość. Kiedy ktoś był względem niej nieuprzejmy, zdarzało jej się w ramach odwetu coś tej osobie ukraść lub zniszczyć. Ciche obserwowanie straty i bólu w oczach wroga wystarczało jej jako zemsta. Na dodatek umiała to robić tak perfekcyjnie, że jeszcze nikt nigdy jej na tym nie przyłapał.

Ale tego fatalnego dnia wszystko mogło się zmienić. I to właśnie była kolejna sytuacja, którą Cyrajla bez wahania mogła odhaczyć na swojej dzisiejszej liście niefortunnych zdarzeń i której zajście po części zawdzięczała swojej matce.

Wzrok Cyrajli, który przez ostatnie kilka minut utkwiony był w zlewającym się w jednolitą, szarą masę krajobrazie, nagle się ożywił. Wyprostowała się raptownie i przetarła zaparowaną szybę.

– Dokąd my jedziemy? – spytała, nie kryjąc zdenerwowania. – To chyba najdłuższa droga do domu, jaką mogłaś wybrać.

– Chcę jeszcze wstąpić do jednego sklepu z antykami – odparła jej mama, a widząc istnie drapieżny wzrok swojej córki, wycelowany prosto w nią, szybko dodała: – To ostatnie przychodzące mi na myśl miejsce, w którym mogę znaleźć dokładnie taką drewnianą toaletkę, jakiej szukam. Opowiadałam ci o niej, pamiętasz?

– Wolałabym nie pamiętać! – krzyknęła rozzłoszczona Cyrajla. – Odwieź mnie do domu!

– Nie – odparła stanowczo. – Musisz jechać ze mną. Nie będę teraz specjalnie nawracać do domu, kiedy połowę drogi mamy już za sobą. To bezsensowna strata czasu.

– A na oglądaniu staroci strwonisz go jeszcze więcej! – Cyrajla nie dawała za wygraną, podczas gdy samochód niestrudzenie zmierzał ku obrzeżom miasta. – I to na dodatek mnóstwo mojego cennego czasu! Mnie to nie bawi!

– Mnie nie bawią twoje wieczne humory – odparła kobieta i rzuciła w lusterko wściekłe spojrzenie, które Cyrajla musiała dostrzec. Po chwili jednak wyraz jej twarzy złagodniał. – Porozglądasz się trochę, kto wie, może tobie też coś tam się spodoba?

– Taaa – mruknęła pod nosem dziewczyna. – Niezardzewiały rower, którym będę w stanie wrócić do domu przed tobą. Ja mam jutro sprawdzian z matematyki!

– Nic tylko się uczysz! Tak też nie można żyć. –Matka cały czas obserwowała twarz Cyrajli i nie zauważyła, że samochód przed nimi gwałtownie zahamował.

– Uważaj! – wrzasnęła dziewczyna.

Matka wbiła wzrok w przednią szybę i natychmiast nacisnęła hamulec. Choć samochody nie zderzyły się, wyglądało na to, że dzieli je zaledwie kilka centymetrów.

– Kretyn! – wrzasnęła matka, trąbiąc na kierowcę przed nimi. Obejrzała się na zdębiałą córkę. – A ty, dlaczego nic nie mówisz? Mogłyśmy w niego wjechać!

Cyrajla nie skomentowała jej wyczynu ani słów. Jeszcze przez chwilę piorunowała matkę wściekłym spojrzeniem jasnoniebieskich oczu. Skrzyżowała ramiona na piersi i z obrażoną miną obserwowała deszczowe krople, które spływały obfitymi strugami po szybie samochodu. Bloki szybko ustąpiły miejsca domkom jednorodzinnym, a te powoli zaczynały przeobrażać się w wiejskie posiadłości. Wtedy przed oczami Cyrajli mignął biały szyld z napisem „Dom Antyków”. Jak się okazało, sam sklep mieścił się nieco ponad sto metrów dalej.

Gdy w końcu dotarły na miejsce, dziewczyna odniosła wrażenie, że tego starego, ceglanego budynku już od dawna nikt nie zaszczycił swoją obecnością. Przez chwilę stały z matką pod jednym parasolem i obserwowały wystawę. Ciemność otaczająca stare, w większości drewniane lub srebrne, lecz zaśniedziałe przedmioty, dawała Cyrajli jasny komunikat: tutaj nie ma niczego ciekawego. A przynajmniej nie dla niej. Niestety, najwyraźniej jej mama była innego zdania. Spojrzała na tabliczkę na drzwiach, po czym nadusiła pozłacaną klamkę.

– Co ty robisz? – spytała Cyrajla. – Tutaj jest napisane, że już zamknięte…

Jednak drzwi uchyliły się, skrzypiąc głośno. Matka rzuciła Cyrajli triumfalny uśmiech i weszła do środka. Dziewczyna zrobiła naburmuszoną minę, ale złożyła parasol i podążyła za nią. Dźwięk dzwonka, który rozległ się przy ich wchodzeniu, poniósł się echem po pachnącym starością pomieszczeniu, wypchanym od podłogi po sufit najróżniejszymi gratami.

– Rozejrzyj się – szepnęła kobieta. – Czy tu nie jest przepięknie? Aż czuć magię, która tutaj panuje…

– Magię kurzu? – warknęła niechętnie Cyrajla, co zaowocowało jedynie krzywym spojrzeniem matki. – Chcę wracać do domu…

– Tam jest lada – odparła jej mama, nie zwracając na nią uwagi. Wskazała na niknące pod toną kartonów i notatek biurko, które w oczach Cyrajli niczym szczególnym nie różniło się od reszty staroci, umiejscowionych w tym pokoju. – Sprawdzę, gdzie jest sprzedawca…

Cyrajla zmarszczyła brwi i niechętnie powędrowała w dokładnie przeciwną stronę niż matka. Mijała drewniane, ręcznie zdobione meble, ledwo tykające zegary, figurki, których ponure twarze rzucały jej zagadkowe spojrzenia, i stosy biżuterii, które wypełniały po brzegi wysadzane szlachetnymi kamieniami kuferki. Tak jak podejrzewała, większość rzeczy była zaśniedziała i zakurzona. Dziewczyna błądziła wokoło wzrokiem, próbując od niechcenia zawieszać go na czymś interesującym. Szła jednak dalej, coraz bardziej zagłębiając się w puszczy starych przedmiotów. Wejście do domu antyków zniknęło gdzieś za jej plecami, a głos matki stopniowo oddalał się, aż w końcu ucichł. Została sama. Robiło się coraz ciemniej – tylko jedna naftowa lampka nieśmiało posyłała swój blask zakurzonemu pomieszczeniu.

Wtem dziewczyna przystanęła i rozejrzała się, mrużąc podejrzliwie oczy. Dałaby głowę, że przed sekundą dostrzegła jakiś intensywny, złoty blask po swojej lewej stronie. Choć mogłaby fakt ten z łatwością zlekceważyć, to coś mówiło jej, że połysk ten z pewnością nie należał do małego, zaśniedziałego kolczyka.

Obejrzała się zaciekawiona. Tuż przed jej nosem stała potężna komoda z zarzuconym na okrągłe lustro prześcieradłem, której pięknie zdobione szuflady aż prosiły się o to, aby je uchylić i zgłębić ich tajemnice. Cyrajla nigdzie jednak nie widziała żadnej biżuterii ani pozłacanych przedmiotów, które mogłyby być źródłem tamtego tajemniczego blasku.

Dziewczyna rozejrzała się nieufnie. Nikogo nie dostrzegłszy, otworzyła pierwszą lepszą szufladę. Pusto. Uchyliła więc drugą, trzecią, czwartą… W końcu musiała uklęknąć, by zajrzeć do tych najniżej położonych. Nic. Skąd więc pochodził ten dziwny blask? Wstała, zakładając kosmyk swoich krótkich czarnych włosów za ucho, i rzuciła komodzie niechętne spojrzenie. Odwróciła się, lecz w tej samej chwili usłyszała dźwięk obsuwającego się materiału. Poczuła, jak jej ciałem wstrząsa nieprzyjemny dreszcz. Odwróciła się niepewnie i zamarła.

Na spowitym białym obrusem blacie komody leżało błyszczące jajo, którego idealnie wyciosane w złocie oblicze odbijało się w zakurzonej, lustrzanej tafli. Było, na oko, przynajmniej dwa razy większe od jaja kurzego. Cyrajla nie była w stanie oderwać od niego wzroku. Jakim cudem to jajo tak nagle znalazło się na komodzie? Kto zrzucił zasłonę, pod którą z pewnością nie kryło się żadne wypiętrzenie? Przełknęła ślinę i zbliżyła się do owalnego przedmiotu. Dostrzegła, że mniej więcej pośrodku było ono przecięte w poprzek. Dziewczyna zmarszczyła brwi. Może była to jakaś szkatułka? Delikatnie ujęła antyk, który okazał się o wiele lżejszy, niż można by się spodziewać po złotym przedmiocie, i obejrzała go dokładnie. Uniosła dłoń z zamiarem uchylenia wieczka, ale wtem, całkiem niedaleko niej, rozległy się kroki. Rozejrzała się w przestrachu, po czym szybkim ruchem odpięła zamek plecaka i wrzuciła jajo do przegródki.

– Witam – usłyszała za sobą czyjś głos. Odwróciła się jak oparzona. Zza komody patrzył na nią starszy pan. Jego głowę zdobiły kępy siwych, rozczochranych włosów. Miał długi, orli nos i okulary pozbawione jednego szkła. Prawą rękę, którą obejmował rękaw białej koszuli, zarzucił niedbale na ramę lustra. Mierzył Cyrajlę podejrzliwym, lecz spokojnym wzrokiem. – W czym mogę panience pomóc?

– Mi w niczym – odparła szybko, maskując strach swobodnym tonem. – Ale moja mama szuka drewnianej toaletki. Jest przy pańskiej ladzie.

Mężczyzna uniósł tajemniczo brew i obdarzył jej torbę krótkim, intensywnym spojrzeniem. Cyrajla była przerażona nie na żarty, jednak starała się zachować spokój. Jeszcze nikt nigdy nie przyłapał jej na kradzieży. To nie mogło stać się właśnie teraz…

– Dobrze – odparł staruszek i zdjąwszy spojrzenie z plecaka Cyrajli, uśmiechnął się do niej pogodnie. – A zatem poszukajmy twojej mamy.

Gdy ją minął, Cyrajla odetchnęła z ulgą. Rzuciła swojej torbie ukradkowe spojrzenie, upewniła się, że jest zapięta i bez słowa podążyła za mężczyzną.

***

Myśli dotyczące przedziwnego wydarzenia nie opuszczały Cyrajli choćby na chwilę – nawet po wyjściu ze sklepu była przekonana, że tajemnicze oczy staruszka cały czas śledzą jej ruchy i torbę, w której schowała drogocenny przedmiot. Teraz, gdy leżała w swoim łóżku, w pogrążonym we śnie i spętanym ciemnością domu, jej niepokój tylko się spotęgował. Czy to ten poczciwy sprzedawca podłożył jej jajo? Ale jeśli tak, to dlaczego pozwolił je zabrać? A może właśnie o to mu chodziło? Może on wiedział, że już wcześniej kradła, a teraz się upewnił i zgłosi to na policję, a potem…

Nie!

Cyrajla nakryła się kołdrą aż po czubek głowy. On nic nie wie. Nikomu nie powie. Nie może…

Powoli zaczynała rozumieć, że to nie myśl o zdemaskowaniu tak ją przerażała, a sam fakt, że w ogóle czuła wyrzuty sumienia związane z kradzieżą. Dotychczas, bez względu na to, co robiła innym ludziom, był to tylko i wyłącznie akt zemsty i nigdy tego nie żałowała. Nie myślała nad tym, po prostu coś kradła lub niszczyła. I tyle.

A teraz? Czuła, jak w środku cała się gotuje, jak dłonie zaczynają jej się pocić, ilekroć zajrzy do torby. Takie zachowanie nie leżało w jej naturze, czuła się nieswojo. Bo tak naprawdę, ile to złote jajo mogło kosztować? Może to właśnie był powód jej strachu – wartość ukradzionej rzeczy? Jak dotąd nigdy nie brała czegoś z innych pobudek niż zemsta, a już na pewno nie ze sklepu. To był jej pierwszy wyczyn na większą skalę, który otarł się o zdemaskowanie…

Wyjrzała niepewnie zza pierzyny i spojrzała na niknący w ciemności plecak. Taki zwyczajny, tu i tam lekko podarty… A krył w sobie skarb, za który – była tego pewna – mogłaby dostać dożywocie. Wyciągnęła lekko trzęsącą się dłoń w kierunku torby i zaczęła w niej myszkować. W końcu je wyjęła – złote, idealnie gładkie jajo. Usiadła po turecku na łóżku i oglądała je, czując narastającą suchość w gardle. Chęć uchylenia wieczka kusiła jak nigdy wcześniej. Delikatnie położyła prawą dłoń na czubku jaja i lekko pociągnęła je w swoją stronę. Wieko ani drgnęło. Zmarszczyła brwi. Spróbowała więc w drugą stronę, już nieco mocniej. Tym razem poczuła, że zmierza w dobrym kierunku. Zdobyła się więc na to, aby użyć jeszcze trochę więcej siły i… uchyliła wieczko. Z wnętrza wydobył się złoty blask, oświetlając jej twarz. Zamrugała, drżąc z podniecenia, i zajrzała do środka jaja.

Nie mogła uwierzyć własnym oczom. W jaju spoczywał kolorowy motyl, którego skrzydła lśniły wszystkimi kolorami tęczy; na dwóch górnych przeważał jednak błękit, a na mniejszych – złoto. Cyrajla uniosła dłoń, chcąc go dotknąć, ale wówczas owad zatrzepotał skrzydłami i wyleciał z jaja. Cyrajla z zachwytem wsłuchiwała się w dźwięk, jaki wydawały w locie jego skrzydła – brzmiało to jak bicie morskich fal o brzeg. Przez chwilę zdawało jej się nawet, że słyszy szum drzew i wrzask mew. Motyl latał spokojnie po pokoju, jakby szukał w ciemności miejsca, w którym mógłby przysiąść. Cała jego postać skrzyła się złotym blaskiem. W końcu wybrał odpowiednie dla siebie miejsce – drzwi rozsuwanej szafy, która w całości obejmowała jedną ze ścian pokoju Cyrajli. Gdy tylko dotknął drewna, dziewczyna skuliła się, gniotąc w wolnej dłoni kołdrę, którą była przykryta. Czuła, że za chwilę miało się wydarzyć coś dziwnego i nie była do końca pewna, czy chce w tym uczestniczyć.

Motyl jeszcze przez chwilę trzepotał skrzydłami, z sekundy na sekundę stopniowo zwalniając, po czym szybkim ruchem położył je na szafie. Całe jego maleńkie oblicze zajęło się złotym światłem. Kontury owada zaczęły rosnąć, rozszerzać się, obejmując całą szafę Cyrajli. Dziewczyna przyglądała się mu z niedowierzaniem, gdy wtem poczuła, że złote jajo w jej dłoni zaczyna drżeć. Opuściła wzrok i ze zdziwieniem spostrzegła, że ów przedmiot począł się rozpływać, zmieniając się w złoty pył, który przez chwilę unosił się nad nią, po czym, niby stado zdezorientowanych świetlików, zaczął błądzić po jej pokoju. W końcu zwrócił się w kierunku błyszczącej szafy i pognał jej na spotkanie. Cyrajla zasłoniła oczy dłońmi, gdyż blask towarzyszący zderzeniu szafy ze złotym pyłem był nie do zniesienia.

Przez chwilę w pokoju trwała głucha cisza, która z wolna zaczęła ustępować miejsca szumowi fal i liści na wietrze. Cyrajla poczuła przyjemne ciepło słońca na swojej skórze. Opuściła dłonie i zamarła. Przed nią, na całej długości ściany, w którą przed chwilą wbudowana była szafa, rozciągała się panorama złocistej plaży. Nagrzany letnim słońcem piach tworzył smugi na czerwonym dywanie, a nieco dalej i już wewnątrz magicznego obrazu, morskie fale obmywały gładki brzeg. Lewa zaś strona owego nieprawdopodobnego pejzażu zajęta była przez zielony, wysoki las. Złociste słońce, którego blasku nie bezcześciła ani jedna chmurka, dumnie posyłało swoje ciepłe promienie ku Cyrajli. Oczy dziewczyny błyszczały niedowierzaniem. Motyl stworzył w jej pokoju przejście na nieznaną jej rajską wyspę!

Odsunęła na bok kołdrę i ruszyła ku plaży. Była całkowicie przekonana, że tylko śni. Dlaczego więc nie miałaby zaznać przyjemności ciepła słońca i krzepiącego dotyku wody na swojej skórze? Jej nagie stopy zanurzyły się po kostki w przyjemnie ciepłym piachu. Cyrajla, ubrana tylko w lekką piżamę, uśmiechnęła się i ruszyła złotym szlakiem, nie oglądając się już za siebie.

Rozdział 2Tajemnica smoczego czarodzieja

Szum wiatru baraszkującego wśród soczyście zielonych liści pieścił cicho uszy Cyrajli. Niespotykanie błękitny kolor morza uspokajał myśli, a delikatny dotyk chłodnych fal na rozgrzanej skórze koił zmęczenie długim marszem. Czuła się tak bezpieczna i odizolowana od wszelkich trudów świata, z którymi dotychczas musiała się mierzyć, jak to tylko możliwe. Cieszył ją też fakt, że dotychczas nie napotkała na swojej drodze ani jednej żywej duszy. Była sama, w swoim idealnym śnie.

Słońce wędrowało po niebie, z wolna zmierzając ku zaróżowionej, morskiej tafli, lecz dziewczyna była całkowicie przekonana, że jego blask i ciepło pomimo upływu czasu w ogóle nie zelżały. Nie czuła zmęczenia, głodu ani pragnienia, co jeszcze bardziej utwierdzało ją w przekonaniu, że jedynie śni. Uśmiech nie opuszczał jej twarzy, nie mogła go zmyć żadna gwałtowniejsza fala. Cyrajla powoli zaczynała jednak odczuwać chłód piasku, choć jego jaskrawy połysk nie ustawał, jakby było samo południe. Skierowała wzrok ku słońcu, które o dziwo było już do połowy zanurzone pod taflą błyszczącej wody. Najwyraźniej całkiem straciła poczucie czasu…

Wtem coś pod nią wydało ochrypły skrzek. Z przestrachem spuściła wzrok, lecz w pierwszej chwili niczego nie dostrzegła, gdyż postać, która wyprowadziła ją ze spokojnego świata rozmyślań, ginęła w blasku piachu. Cyrajla odskoczyła do tyłu, upadając, a stworzenie, nadal nieznanej jej postury, popędziło ku drzewom. Dziewczyna wyraźnie słyszała tupot małych łapek, zanurzających się lekko w piachu. Po chwili dźwięk nagle ustał. Podniosła wzrok, błądząc nim wokoło w poszukiwaniu owego zagadkowego stworzenia. Dostrzegła je na jednym z drzew. Wśród soczyście zielonych liści siedział podłużny, biały kształt. Para czarnych oczu uważnie śledziła ruchy dziewczyny. Cyrajla odniosła wrażenie, że na podłużnym ryjku malują się ludzkie myśli i emocje.

Po chwili intensywne spojrzenie białej istoty nieco złagodniało. Wówczas Cyrajla ostrożnie wstała i zaczęła powoli zbliżać się do małego zwierzątka, siedzącego ponad cztery metry nad jej głową. Na jej niezbyt doświadczone w kategorii fauny oko była to biała łasica z czarną końcówką ogona. Zwierzątko obserwowało ją nadal oczyma pełnymi spokoju, ale i niedowierzania, nie wykonując przy tym żadnych niepokojących ruchów.

Wtem łasica przeniosła wzrok z dziewczyny na morze. Cyrajla również się obejrzała i dostrzegła, że słońce posyłało ku nim już ostatnie promienie. Nie mogła pojąć szybkości, z jaką na plaży, w ciągu kilku sekund, zaczął zapadać zmrok. Poczuła przenikliwy chłód i pożałowała, że nie zabrała ze sobą niczego więcej prócz krótkiej piżamy, którą miała na sobie. Ponownie spojrzała na łasicę, lecz zdołała jedynie dostrzec jej ogon, ginący wśród liści.

– Ej! – krzyknęła Cyrajla i zaczęła biec za zwierzątkiem, choć utrudniał jej to piasek. Wcześniej jej to nie przeszkadzało, ale teraz, z każdym kolejnym krokiem, odnosiła wrażenie, że jest jej coraz trudniej. Spuściła wzrok – była zagłębiona w piachu po kolana! Rozejrzała się w panice, ale nie dostrzegła nikogo, kto mógłby jej pomóc, a tymczasem zwodnicze piaski wciągały ją coraz głębiej. Zaczęła się szarpać we wszystkie strony, ale na nic się to zdało – żywioł był nieubłagany. Poczuła intensywne zimno w okolicy ud, po które była już zanurzona, i odwróciła się. Fale w ciągu minuty zbliżyły się do skraju lasu o ponad dwa metry!

– Pomocy! – krzyczała. – Ratunku!

Nikt jednak nie nadciągał z odsieczą. Była zanurzona już po łokcie, które obmywała słona woda, gdy na pograniczu piasku i zieleni pojawiła się biała postać.

W Cyrajli odżyła nadzieja. Zaczęła nawoływać zwierzątko, choć sama nie wiedziała, jak mogłoby jej pomóc. Wokół zrobiło się już całkiem ciemno i dziewczyna miała wrażenie, że postać łasicy jaśnieje białym blaskiem na tle ciemnego boru. Ostatkiem sił dojrzała, że zwierzątko staje na dwóch tylnych łapkach, jakby w celu lepszego jej wypatrzenia, a jednocześnie zaczyna rosnąć. Cyrajla zamknęła oczy, tracąc resztki nadziei na wydostanie się z pułapki. Poczuła, jak ziarenka piasku łaskoczą ją w twarz, i zamarła. Przez chwilę, która zdawała się wydłużać w nieskończoność, dryfowała w kompletnej nieświadomości, jakby tajemnicza, podpiaskowa siła wysysała z niej umysł. Nie pamiętała nawet, że coś ją schwyciło i pociągnęło do góry – przytomność odzyskała w chwili, gdy jej ciało zaczęło na powrót wynurzać się z odmętów. Nabrała łapczywie powietrza, aż zapiekły ją płuca. Jak na sen, odczucia były aż nazbyt rzeczywiste. Spojrzała w górę, chcąc dostrzec istotę, która przyszła jej z pomocą.

Za rękaw nocnej koszulki trzymała ją dziewczyna, na oko niewiele od niej starsza. Długie, brązowe włosy miała splecione w gruby, niedbale uczesany warkocz. Nosiła białe, zwiewne ubranie. Nogi przewiązane miała lianą, dzięki czemu była w stanie unosić się nad piaskiem, nie dotykając go. Liana zaś łączyła się z drzewem, którego gałęzie rozpościerały się nad plażą. Na tym samym drzewie chwilę temu siedziała biała łasica.

– Trzymaj się – powiedziała nieznajoma do przestraszonej Cyrajli. Dziewczyna natychmiast objęła ją w talii, kurcząc się ze strachu. Do tej pory jej wybawicielka unosiła się nad plażą w pozycji siedzącej. Teraz jednak przechyliła się do tyłu, by zawisnąć nad piaskiem głową w dół.

– Co ty wyprawiasz? – krzyknęła zrozpaczona Cyrajla, gdyż wyczyn ratowniczki był równoznaczny z jej ponownym zanurzeniem się pod pokrywę piasku.

– Spokojnie – skarciła ją długowłosa dziewczyna. Schwyciła końcówkę liany, na której zwisały, a następnie zarzuciła ją na wystającą ponad plażę gałąź. Pociągnęła za pnącze, uśmiechając się z satysfakcją, i powróciła do dawnej pozycji. – Teraz tylko mnie nie puszczaj.

Cyrajla przytaknęła i jeszcze mocniej ścisnęła dziewczynę. Jej wybawicielka uśmiechnęła się zawadiacko i gwałtownie pociągnęła lianę, którą trzymała w dłoniach. Zaczęła się wspinać. Cyrajla poczuła, że moc ruchomych piasków słabnie, a ona powoli się wynurza. Nie odważyła się jednak spojrzeć w dół. Tymczasem jej ratowniczka uporczywie przyciągała lianę do siebie. Kierowały się w ten sposób ku wystającej nad plażę gałęzi, aż w końcu zawisły tuż pod nią.

– Rób to, co ja – rozkazała Cyrajli i zaczęła bujać lianą. Przerażona Cyrajla czuła, że ręce zaczynają jej drętwieć od wysiłku i bała się, że lada chwila spadnie. Nie miała już siły, aby bujać lianą. Jednakże groźny ton ratowniczki przywołał ją do porządku. Bez słowa sprzeciwu pomogła jej rozhuśtać pnącza na tyle mocno, by ta była w stanie dotknąć stopami pnia drzewa. Owinęła nogi wokół grubej gałęzi i pomogła Cyrajli objąć konar rękoma. Podczas gdy ona próbowała niezgrabnie wdrapać się na drzewo, jej wybawicielka podniosła się i zwinnie na nim usiadła. Z rozbawieniem obserwowała żmudną pracę Cyrajli, która starała się przełożyć nogę przez gałąź. W końcu pochyliła się nad nią i pomogła jej usiąść.

– Och, dziewczyno – z rozbawieniem w oczach spojrzała na ciężko dyszącą Cyrajlę. – Jeszcze nigdy nie ratowałam człowieka, ale nie wiedziałam, że jesteście tak nieprzyzwyczajeni do wspinaczek!

– Wspinaczek? – powtórzyła szeptem Cyrajla, kręcąc bezradnie głową. Spojrzała w dół – siedziały kilka metrów nad ziemią. Nie mogła uwierzyć, że dziewczyna jej postury zdołała wciągnąć ją na drzewo z taką łatwością.

– W każdym razie dobrze, że nic ci się nie stało. – Wybawicielka Cyrajli wyciągnęła rękę w jej stronę. – Jestem Eweeze.

Cyrajla niechętnie uścisnęła jej dłoń, lustrując przy tym postać dziewczyny. Wyglądała na osiemnaście, góra dziewiętnaście lat. W jej czarnych oczach tańczyły iskierki rozbawienia, blada cera połyskiwała nieco w świetle księżyca, a gruby, długi warkocz przerzucony był na plecy. Cyrajla była pewna, że gdyby jej nowa znajoma rozpuściła włosy, sięgałyby jej za kolana.

– Cyrajla – odparła, nie spuszczając z niej badawczego wzroku, ale Eweeze uśmiechnęła się tylko. Odczekała kilka sekund, po czym spytała: – Nie widziałaś tutaj może tej świecącej, białej łasicy?

Eweeze zastanowiła się.

– Łasicy? Nie, łasicy na pewno nie. Widziałam za to białego gronostaja.

– To może gronostaja – burknęła Cyrajla, wzruszając ramionami. – Patrzył na mnie, jakby nigdy nie widział człowieka.

– Patrzyła: to dziewczyna.

– Samica – poprawiła ją Cyrajla.

– Nie: dziewczyna – Eweeze z rozbawieniem twardo stała przy swoim.

– A co za różnica!? – krzyknęła rozdrażniona Cyrajla. Nie lubiła takich gierek.

– No, dla mnie duża – odparła Eweeze, uśmiechając się. – W mojej obecnej postaci wolę, aby nazywano mnie dziewczyną, a nie samicą.

– A ciebie to niby… – Cyrajla już chciała wzniecić kłótnię, lecz urwała w pół zdania. Utkwiła spojrzenie w czarnych, głębokich oczach Eweeze. Były dokładnie takie same, jak u tamtego gronostaja. – Ty sobie ze mnie żartujesz, prawda? Nie mów, że jesteś tym zwierzakiem?!

Eweeze roześmiała się, a Cyrajla dostrzegła dziki błysk w jej oczach. Jakiś cichy głosik w jej głowie nakazał jej natychmiastową ucieczkę. Nie myśląc o tym, co robi, spróbowała się odsunąć i poczuła, że traci równowagę. Eweeze spostrzegła to i natychmiast schwyciła przerażoną dziewczynę za bluzkę, aby ta nie spadła z gałęzi. Dziewczyna wyrwała się z jej uścisku.

– Ej, spokojnie – Eweeze uśmiechnęła się szeroko. – Przecież cię nie zjem.

– Tego nie mogę być pewna – odparła twardo Cyrajla, odsuwając się od niej, już z większą ostrożnością. – Czym ty w ogóle jesteś?

– Jestem zmiennokształtną. – Oczy dziewczyny rozbłysły. – Nocą przybieram postać człowieczą, zaś za dnia białego gronostaja. Wygrzewałam się spokojnie na plaży, czekając na zmrok, kiedy ty nadepnęłaś na mój ogon.

– O-och – wydukała Cyrajla, spoglądając na swoją nową znajomą jak na wariatkę, z którą wolała jednak nie zadzierać. Odparła więc: – Przepraszam…

– Nie gniewam się – uspokoiła ją Eweeze i spojrzała w stronę ciemnego boru. – Lepiej już chodźmy.

– Dokąd? – spytała ze zdenerwowaniem Cyrajla. Nie zamierzała nigdzie iść z dziwaczką podającą się za gronostaja, na dodatek obdarzoną nadludzką siłą. – Chcę wrócić do domu! Albo zostać tutaj, a nie tłuc się nocą po puszczy! Z tobą!

Eweeze obrzuciła ją zdziwionym spojrzeniem.

– Nawet ja, choć mieszkam tutaj, od kiedy pamiętam, wolałabym zabłądzić w lesie, niż spróbować przeżyć noc na tej plaży. Za dnia wygląda cudownie, to prawda. Wabi ofiary. Dzisiaj prawie udało się jej zaspokoić apetyt – rzuciła Cyrajli poważne, złowrogie spojrzenie.

Zdezorientowana dziewczyna poczuła, jak po jej ciele przebiega dreszcz strachu. Zmarszczyła brwi. O nie, nie da się jej niczym zastraszyć!

Tymczasem Eweeze wstała i schwyciwszy się rękoma pobliskiej gałęzi, wykonała zwinny obrót i stanęła na niej.

– Lepiej chodźmy – odparła, patrząc na Cyrajlę z góry. – Wolę się nie spóźnić.

– Na co? – spytała podejrzliwie Cyrajla, przesuwając się na siedząco w stronę pnia. Zerknęła w dół. Morderczy piach czy puszcza ginąca w mroku? Cokolwiek by nie wybrała, wolała nie być sama w tym nagle obcym i nieprzyjaznym śnie. Objęła więc pień drzewa i powoli wstała, modląc się w duchu, by gałąź nie zarwała się pod jej ciężarem. Szorstka kora szczypała ją w bose stopy, ale starała się nie zwracać na to uwagi. Eweeze bez cienia zniecierpliwienia obserwowała jej powolne ruchy.

– Spokojnie – odparła, uśmiechając się. – Kiedy już znajdziemy się na gałęziach, z których w żaden sposób plaża nie będzie mogła nas dosięgnąć, zejdziemy na ziemię.

– Nie mogę się doczekać – mruknęła Cyrajla, która wciąż kurczowo obejmowała drzewo i bała się zelżyć uścisk choćby na chwilę. Powoli wyciągnęła lewą nogę w stronę najbliższej gałęzi, a gdy poczuła grunt, powoli na nią przeszła, nie tracąc kontaktu z pniem. Następnie, przy pomocy Eweeze wspięła się na wyższy konar. Przemierzyły tak jeszcze kilka kolejnych gałęzi, zanurzając się coraz głębiej w bezkresny mrok lasu.

– No, jeszcze tylko kilka dni i będziemy miały za sobą jakieś sto metrów drogi! – odparła zadziornie Eweeze, przyglądając się zdyszanej Cyrajli. Ta rzuciła jej intensywne, wrogie spojrzenie, na które zmiennokształtna odpowiedziała radosnym śmiechem.

– No dobrze – Eweeze przykucnęła na gałęzi. – Teraz już możemy zejść.

Cyrajla rzuciła jej niepewne spojrzenie, a następnie zerknęła w dół. Pod nimi znajdowała się niewielka, pusta przestrzeń, otoczona strzelistymi drzewami, na których stały. Dziewczyna zadrżała. Niby jakim cudem miałaby teraz pokonać te wszystkie prowadzące na dół gałęzie, nie zabijając się przy tym?! Cały czas szły w górę, i z każdym kolejnym krokiem rosła odległość, która dzieliła je od ziemi. Na myśl o tej ogromnej przepaści, Cyrajla kurczowo ścisnęła pień, którego właśnie się trzymała. Gdyby nie strach przed bólem, byłaby gotowa wbić paznokcie w korę.

– Chyba oszalałaś – syknęła Cyrajla, obserwując wstającą zmiennokształtną. – W życiu mnie nie namówisz, abym po tym zeszła! To czyste szaleństwo!

Eweeze przez chwilę obserwowała ją obojętnym wzrokiem, po czym uśmiechnęła się tajemniczo, co speszyło Cyrajlę.

– Daj mi rękę – powiedziała, wyciągając ku niej otwartą dłoń, ale Cyrajla nadal patrzyła na nią nieufnie. Westchnęła i dodała: – Jeśli zejdziemy razem, będzie ci łatwiej. Pomogę ci.

Dziewczyna zlustrowała uważnie jej dłoń i po chwili namysłu podała jej drżącą rękę, drugą zaś oparła o pień.

– No – pochwaliła ją Eweeze. – To w drogę.

Cyrajla spojrzała w dół. Niepewność i paniczny strach nagle powróciły i dziewczyna straciła całą ochotę na schodzenie. Spojrzała Eweeze w oczy i w tym momencie zrozumiała, że popełniła błąd, podając jej rękę. Zmiennokształtna dostrzegła wątpliwość w jej oczach i uśmiechnęła się szeroko. Nim Cyrajla zdążyła zareagować, Eweeze kucnęła i podcięła jej nogi. Ta, straciwszy równowagę, przechyliła się do tyłu i spadła. Przez kilka przerażających sekund w ogóle nie panowała nad swoim ciałem, którym siły natury miotały jak szmacianą lalką. Świat, który widziała, rozmył się w jednolitą, czarną i pędzącą z zawrotną prędkością masę. Po prostu spadała, na spotkanie z bólem lub, co gorsza, śmiercią. Po raz wtóry poczuła się, jakby to wcale nie był sen, a przerażająca rzeczywistość. Jakby naprawdę coś jej groziło w tym dziwacznym, obcym świecie…

Wtem poczuła mocne szarpnięcie. Choć zdawała sobie sprawę z tego, że już nie spada, drzewa dalej mknęły przed jej oczami jak na rozpędzonej karuzeli. Dotknęła stopami trawy. Wiedziała, że sen, a tym bardziej życie, nigdy nie wahają się przed zadaniem cierpienia. Ale ku jej zdziwieniu nie czuła ani krzty bólu, o który mógł ją przyprawić ten niefortunny wypadek. Podczas spadania nie otarła się o żadną gałąź. Była cała i zdrowa.

Rozejrzała się nieufnie. Stała przed małą, drewnianą chatką, z której komina dobywała się smuga szarego dymu. Ściany chatki były obrośnięte gęstym bluszczem, a przez okrągłe, malutkie okna, wydobywał się na zewnątrz ciepły blask lamp czy też skwierczącego w kominku ognia. Cyrajla zmrużyła oczy, które najwyraźniej po raz kolejny postanowiły sobie z niej zakpić. Miała wrażenie, że maleńki domek co chwila zmienia swoją postać – raz zdawało jej się, że widzi zagubioną w lesie chatkę, potem na jej miejscu pojawiał się potężny dąb. Rozejrzała się, szukając wzrokiem Eweeze, która, o dziwo, stała tuż obok niej.

– Ty mnie urato… – przerwała i pokręciła głową. – Nie, chwila! Co ci odbiło, aby spychać mnie z tego drzewa?! Mogłam zginąć!

– Słucham? – Eweeze wbiła w nią wesołe spojrzenie. – Wcale cię nie zepchnęłam, tylko pomogłam dotrzeć na dół. Straciłyśmy wystarczająco dużo czasu, nie mogłam pozwolić mojemu przyjacielowi dłużej czekać.

– Przyjacielowi? – Cyrajla zadrżała. Zdawała sobie sprawę z tego, że osoba, którą Eweeze nazywa swoim przyjacielem, wcale nie musiała być i do niej przyjaźnie nastawiona. A już na pewno nie musiała być człowiekiem. – A konkretnie?

Eweeze uśmiechnęła się przenikliwie.

– Zaraz go poznasz – odparła i podeszła do drzwi. Delikatnie przekręciła drewnianą gałkę, jakby w obawie, że odpadnie, a następnie zajrzała do środka. Na jej twarzy rozkwitł szeroki uśmiech. Kiwnęła na Cyrajlę, przywołując ją. Ta objęła się rękoma i cofnęła nieufnie.

– Nie chcę tam iść – syknęła.

Zmiennokształtna wzruszyła ramionami. W jej oczach pojawiła się nagła obojętność, która zaniepokoiła Cyrajlę.

– Jeśli się w końcu zdecydujesz, to się nie krępuj – odparła i weszła do środka, zamykając za sobą drzwi.

Cyrajla została sama, stojąc na pogrążonej w mroku trawie, czując chłód ziemi na bosych stopach, otoczona nieznośną ciszą i przyrodą, gotową płatać jej nieprzyjemne figle. Zaczęła przytupywać, przestępując z nogi na nogę. Nie wiedziała, co zrobić. Bała się zostać tutaj sama, ale z drugiej strony, skąd mogła wiedzieć, co czeka ją tam, w środku? Może coś gorszego? W śnie wszystko może się zdarzyć… Coraz bardziej zaczynała żałować, że ukradła to przeklęte, złote jajo. A zagubiona w mrocznym lesie chatka, do której weszła Eweeze, wcale nie przywoływała w jej pamięci miłych skojarzeń. Co jeśli zmiennokształtna, która uratowała jej życie, w rzeczywistości była złą czarownicą, chcącą przyrządzić z niej pyszny obiad?

Wtem ciszę wokół niej przerwał ochrypły, gardłowy chichot. Cyrajla krzyknęła i nim zdążyła choćby mrugnąć, już opierała się o wewnętrzną stronę drewnianych drzwi domku Eweeze. Serce biło w jej piersi niczym oszalały ptak, cała drżała ze strachu.

– O, a jednak – usłyszała spokojny, lecz pełen cichego triumfu głos Eweeze. Cyrajla spojrzała niepewnie w stronę zmiennokształtnej, jej powiększone źrenice wciąż płonęły strachem. Eweeze stała przy kominku, mieszając coś w ogromnym, czarnym garze. Cokolwiek się w nim znajdowało, a Cyrajla nie była specjalnie zainteresowana poznaniem jego zawartości, parowało i wydawało ciche chlupoczące odgłosy.

Zacisnęła dłoń na klamce, ale nie uciekła.

Eweeze zmarszczyła brwi i kopnęła lekko jedno z krzeseł stojących przy drewnianym stole. Cyrajla w pierwszej chwili odebrała to, jako niezbyt uprzejmą zachętę do zajęcia miejsca, ale gdy zmiennokształtna powtórzyła ruch, tym razem mocniej, po pomieszczeniu poniósł się donośny jęk bólu, pozbawiony jednak właściciela. Cyrajla, która zdążyła już nieco zelżyć uścisk, jaki wywierała na klamce, teraz ponownie go wzmocniła.

– No wiesz, mógłbyś się przywitać! – Eweeze wbiła oburzone spojrzenie w krzesło, które dwukrotnie kopnęła.

Nikt jednak się nie odezwał, a Cyrajla nabierała kolejnych podejrzeń co do swojej wybawicielki. Czy aby na pewno nie uratowała jej stuknięta czarownica gadająca z meblami? Obserwowała Eweeze w kompletnej ciszy. Ta przewróciła oczami.

– Mormod – teraz bardziej żądała, niż napominała. Słowo, które padło z jej ust, brzmiało jak zaklęcie, jednakże Cyrajla odniosła wrażenie, że po prostu przywoływała kogoś po imieniu.

Krzesło poruszyło się lekko. Cyrajla przywarła plecami do drzwi i obserwowała to zjawisko z niedowierzaniem.

– Byłem pewien, że mam nie ujawniać swojej obecności. – Do uszu Cyrajli dotarł wyraźnie męski głos, potęgując jej strach. Skąd on dochodził? Czy to jakiś duch?!

– Przecież nic takiego nie mówiłam – odparła Eweeze.

– Ale to jasne! Choćby z racji tego, że jej w ogóle nie powinno tutaj być! Im więcej zobaczy, tym gorzej dla nas! Ona nie pachnie jak jedna z nas, Eweeze! Jest nowa! A przecież wszystkie przejścia zostały dawno zamknięte. Sprowadzi na nas nieszczęście! Gdzieś ty ją znalazła?

Cyrajla dobrze wiedziała, że duch mówi o niej. Ale o co mogło mu chodzić z tymi przejściami i jej zapachem, tego nie wiedziała.

– Przecież nie mogłam pozwolić jej się zabić, prawda? – tłumaczyła się obojętnym tonem Eweeze.

– I co teraz z nią zrobisz? Wyczułem ją na dobrą chwilę przed tym, jak tu weszła!

– Nie tak trudno sprawić, by nowy człowiek pachniał jak jeden z nas. – Zmiennokształtna spojrzała łagodnym wzrokiem na zdenerwowaną i trzęsącą się Cyrajlę. – Usiądź – wskazała na krzesło niedaleko tego, na którym zapewne siedział duch. – A ty się wreszcie pokaż! Nie widzisz, że ją straszysz?

– Straszę, tak? – spytał sarkastycznie duch Mormod. – A kto kazał jej tutaj przychodzić i się nam narażać? Jeśli boi się niewidzialnego głosu, to długo tutaj nie pożyje!

– Nie słuchaj go – zmiennokształtna machnęła ręką na niewidzialnego Mormoda. – Usiądź.

Cyrajla przełknęła ślinę i ruszyła powolnym krokiem w stronę stołu. Zajęła wolne miejsce i obserwowała Eweeze, starając się nie zwracać uwagi na wirujące obok niej krzesło, zajęte przez ducha.

– Mormod! – Eweeze skarciła posiadacza niewidzialnego ciała. – Ostrzegam cię po raz ostatni!

Przez chwilę w chatce panowała niezręczna cisza, nie licząc oczywiście bulgotania potrawy w garze. Cyrajla niechętnie spojrzała na krzesło, na którym siedział duch, i czekała. Po kilku sekundach dostrzegła niewyraźne zarysy czyjejś sylwetki. Pierwszą rzeczą, którą zdołała zidentyfikować, był ciemnozielony płaszcz, okrywający prawie całą postać Mormoda. Następnie pojawiły się brązowe buty oraz przeraźliwie blada twarz i ręce. Cyrajla z niesmakiem odwróciła wzrok od dłoni o nienaturalnie ostrych i czarnych paznokciach, które z pewnością nie były pomalowane. Spojrzała na twarz Mormoda. Jego czarne, gęste włosy sięgały mu do brody. Oczy zaś miał smoliste jak noc, choć Cyrajla dostrzegła połyskujące w jego źrenicach czerwone płomyki, które czyniły jego spojrzenie dosyć groźnym. Jego usta o nieomal pomarańczowym kolorze były mocno zaciśnięte. Odkryte skrawki ciała, a więc dłonie, twarz i szyja nosiły dziwne, łuskowate, połyskujące czerwienią znamiona. Mormod nie był duchem. Był kimś innym, niecodziennym, lecz wyraźnie groźniejszym od zjawy. Cyrajla, jak mogła, unikała spojrzenia jego tajemniczych, bijących piorunami oczu, które lustrowały ją z nieskrywaną dozą nienawiści.

Mormod, który przez cały czas materializacji uważnie obserwował Cyrajlę, teraz przeniósł wzrok na Eweeze.

– Zadowolona? – spytał gniewnie.

– Oczywiście! – zachichotała zmiennokształtna i odwróciwszy się do nich przodem, postawiła przed nimi miski parującej zupy, a następnie usiadła naprzeciw Cyrajli. – No to smacznego.

Mormod rzucił Eweeze niechętne spojrzenie, ale ujął naczynie w blade dłonie i zaczął pić bezpośrednio z niego. Cyrajla zaś wpatrywała się niepewnie w miseczkę, w której parowała podejrzanie wyglądająca zielona ciecz. Na jej powierzchni zaś unosiły się białe cętki o nieokreślonym kształcie.

– Co to za świństwo? – spytała Cyrajla, drżąc z obrzydzenia.

– Wywar z brakamoli – odparła spokojnie Eweeze. – Nie zrobi ci krzywdy i jest naprawdę smaczny.

– Chyba podziękuję – Cyrajla odsunęła od siebie parujące naczynie.

– Nie rozumiesz – odparła zmiennokształtna, nagle poważniejąc. Na powrót przysunęła miskę w stronę Cyrajli. – Musisz to wypić.

– Niby dlaczego? – dziewczyna obserwowała ją podejrzliwie.

– Żeby nikt się nie zorientował, że dopiero co tutaj trafiłaś – mówiła spokojnie Eweeze. – Choć w Agwatronie, w którym obecnie przebywasz, żyją niewielkie grupki ludzi, to nie są oni traktowani tak dobrze, jak niejedna z rdzennych ras. Na dodatek przodkowie tych ludzi, przybyli tutaj wieleset lat temu, ich człowieczy zapach uległ mutacji. Twój jest świeży i doskonale wyczuwalny. Inny. Nikt nie powinien zrobić ci krzywdy tylko dlatego, że jesteś nowa, ale niestety są osoby, które mogą wykorzystać twoją niezręczną sytuację.

– Nikt nie zrobi jej krzywdy? – spytał sceptycznie Mormod. – Eweeze, czy ty słyszysz, co mówisz? Wszystkie przejścia do jej świata zostały dawno zamknięte! Od kilku stuleci w Agwatronie nie pojawił się żaden nowy człowiek. A jednak ona tutaj jest. I to od zaledwie kilkunastu godzin! I ty mówisz, że nic jej nie grozi?

– Ale na plaży jakoś nikt mnie nie zaatakował – wtrąciła się Cyrajla.

– Niech no pomyślę, dlaczego… – Mormod zmarszczył gniewnie brwi. – Bo prawie wszyscy unikają plaż! Chyba powinnaś już wiedzieć, z jakiego powodu.

Cyrajla zadrżała i skuliła się na krześle.

– Nie znamy sposobu na odesłanie cię do domu – mówiła Eweeze. – A więc na razie musisz pozostać w ukryciu. Pij.

Dziewczyna spojrzała niepewnie na miskę. To tylko sen. A więc co może jej się stać, jeśli to wypije? Obudzi się nad ranem i o wszystkim zapomni… Uniosła naczynie do ust i upiła pierwszy, niepewny łyk. Poczuła na języku gorzki smak. Skrzywiła się i odsunęła miskę od twarzy. Jednakże twardy wzrok Eweeze nakazał jej kontynuować przerwaną czynność. Zatkała więc nos jedną ręką, a w drugą ujęła miskę i zaczęła pić duszkiem, chcąc jak najszybciej opróżnić naczynie. Mormod obserwował ją z kpiącym uśmieszkiem.

– No. – Zmiennokształtna wzięła od niej pustą miskę, gdy ta skończyła. – Do przeżycia, prawda?

– Jak wyglądam? – spytała Cyrajla.

– Normalnie – Eweeze odgarnęła kosmyk długich włosów za ucho. – A jak masz wyglądać?

– Myślałam, że jeśli mam się jakoś wtopić w tłum, to… Nie wiem, zamienicie mnie w coś?

– Zmienianie? – zachichotała Eweeze. – To nie jest konieczne! Dodałam do twojej porcji zioła, które sprawią, że teraz będziesz pachnieć tak, jakbyś stąd pochodziła. W ten sposób nikt nie zwróci na ciebie specjalnie uwagi, nie zrobi krzywdy.

– A co jeśli jednak zwrócą na mnie uwagę? – spytała Cyrajla.

Mormod wzruszył beznamiętnie ramionami.

– To cię zjedzą.

Eweeze skarciła go wzrokiem, ale Cyrajla, choć miała nadzieję, że mroczny chłopak tylko ją nabiera, poczuła ciarki na plecach.

– Oj tam, od razu nie zjedzą… – zmiennokształtna uśmiechnęła się do niej uspokajająco, próbując jakoś złagodzić wiszące w powietrzu napięcie. – Choć to prawda, jesteś w dość niezręcznej sytuacji. Chroni cię jednak agwatrońskie prawo. Dawno temu, za czasów panowania króla Dymitra i królowej Emmy, przypadki trafiania ludzi do Agwatronu zaczęły gwałtownie wzrastać. Ustanowiono wówczas prawo świadczące o tym, że takim ludziom nic nie grozi, o ile zgodzą się oni zostać włączeni do naszego społeczeństwa. No i nie będą sprawiać problemów. Wielu ludzi, którym nie udawało się wrócić do domu, lub gdy po prostu polubili nową rzeczywistość, przystało na tę propozycję. Choć nadal dość spora część Agwatrończyków ma problemy z zaakceptowaniem tej ustawy… Ale póki jesteś pod naszą opieką i nabyłaś nowy zapach, nic ci nie grozi. – Spojrzała na Mormoda. – Jakieś wieści z zamku?

Chłopak ożywił się na jej pytanie.

– Niewiarygodne wieści! Wyobraź sobie, że dzisiaj nad ranem złocisty blask okrążył zamek, a następnie, jak twierdzą naoczni świadkowie, pognał na wschód.

– Złoty blask? – powtórzyła Eweeze, a jej źrenice powiększyły się. – Czy to może być…

– Tak, dokładnie tak – Mormod pokiwał głową z uśmiechem. – Złote Jajo, które wskaże nam nowego następcę tronu.

– Złote Jajo? – Cyrajla wyprostowała się jak struna na swoim krześle. – Mniej więcej takie? – zaprezentowała im z pomocą drżących dłoni kształt i wielkość jaja.

– Skąd mamy to wiedzieć? – spytał gniewnie Mormod. – Nigdy go nie widzieliśmy.

– No to skąd wiecie, że to jajo? – spytała Cyrajla.

– Z podań – odparła Eweeze. – Mówią one, że nadejdzie dzień, w którym umrze ostatni król z dynastii wampirów, nie pozostawiwszy po sobie prawowitego dziedzica. Wówczas Złote Jajo, jako zwiastun nadchodzących zmian, wskaże nam drogę, na której końcu znajdziemy nowego króla Agwatronu. Założyciela nowego rodu, który będzie górował nad naszą krainą. Nikt nie wie, z jakiej będzie wywodził się rasy. Nie mogę uwierzyć, że dożyłam tej chwili!

– A… – Cyrajla przełknęła. – Jak ono się tutaj dostanie? To znaczy, to Jajo?

– Według podań było przechowywane w innym świecie, dla bezpieczeństwa. Samo miało zdecydować, kiedy do nas wróci, aby wskazać drogę. To niesamowite, że wiedziało, kiedy przybyć, bo ostatni i bezdzietny król, Lorodor IV, zmarł zaledwie wczoraj…

– A w ogóle dlaczego zadajesz nam tak bezsensowne pytania? – Mormod uniósł brew i łypał podejrzliwie na Cyrajlę. – Jesteś człowiekiem z innego świata, nie masz pojęcia, o czym mówimy.

– Bo ja… ja je chyba… – westchnęła. – Tutaj przyniosłam…

Eweeze i Mormod wbili w nią pełne zdumienia spojrzenia.

– Jak to… ty je tutaj… – Eweeze nie mogła wykrztusić zdania. – Przyniosłaś?

– Coś ty, przecież ona kłamie – Mormod posłał ku Cyrajli mordercze pioruny ze swoich błyszczących czerwienią oczu.

– Ale pomyśl! – Eweeze dotknęła dłonią skroni. – W jaki inny sposób by się tutaj dostała, jeśli nie z jego pomocą?

– Przestań! – warknął Mormod. – Ona nigdy nawet nie widziała tego Jaja!

– Widziałam! – Cyrajla zmarszczyła brwi. – Znalazłam je wczoraj w domu staroci. W moim mieście. Ja je… kupiłam – skłamała.

– Kupiła! Słyszysz to? – Mormod pokręcił gniewnie głową. – Kupiła bezcenną legendę!

– I co? – Eweeze nie zwracała uwagi na chłopaka.

– Zauważyłam, że jest to szkatułka i otworzyłam ją. W środku znajdował się kolorowy motyl, który usiadł na mojej szafie i zmienił ją w przejście na rajską wyspę – widziałam plażę, las i morze. Byłam pewna, że to tylko sen. Jajo zmieniło się w ławicę złotego pyłu i uciekło. Zniknęło gdzieś na niebie w tej waszej dziwnej krainie.

– To niesamowite – Eweeze obserwowała dziewczynę z niedowierzaniem. – Jakby to Jajo cię przywołało?

Cyrajla pokiwała głową. Dokładnie, jakby ją przywołało… Jakby wiedziało, że już nadszedł czas.

– Dobra, cudownie – Mormod przewrócił oczyma. – Siedzi u nas dziewczyna odpowiedzialna za znak wskazujący nam nowego dziedzica. Na zdechłego szczura, przecież to tylko ludzka dziewczyna! Dlaczego Złote Jajo wybrało właśnie jej nędzny świat?

Eweeze wzruszyła ramionami, ale widać było po spojrzeniu, jakim obdarzyła chłopaka, że nie podzielała jego zdania.

– Strasznie jesteś dzisiaj nerwowy – odparła. – Pali cię w żołądku czy co?

– Nie – warknął. – Ale ogniem mogę zionąć w każdej chwili.

– On tak na poważnie? – spytała z rozbawieniem Cyrajla. Zamilkła jednak, gdy poczuła na sobie mordercze spojrzenie ciemnowłosego chłopaka.

– Tak, na poważnie – mruknął.

– Widzisz – Eweeze wkroczyła do akcji. – Mormod jest smoczym czarodziejem.

Czarodziejem, tak? Cyrajla spojrzała na chłopaka. Nie zastanawiała się dogłębnie nad tym, kim może być, ale na pewno nie obstawiłaby czarodzieja.

– A ten przydomek „smoczy” ma jakieś większe znaczenie? – spytała Cyrajla.

– Owszem – Mormod oparł się łokciami o blat stołu. – Ale to raczej przekleństwo niż przydomek. Smoczy czarodzieje rodzą się bardzo rzadko. Dzieje się to tylko wtedy, kiedy mag zabija smoka. Kara za ten czyn przechodzi z winowajcy na jego pierworodne dziecko, które zostaje naznaczone w taki oto sposób – uniósł dłoń, a szpecące jego skórę, czerwone łuski, zalśniły złowrogo. Skrzywił się potwornie. – W taki, oraz jeszcze inny… Zostaje wykluczone ze społeczeństwa. Odsunięte od wszystkich, ochrzczone mianem wyrzutka. Zabicie smoka to niewybaczalna zbrodnia. Ale niepojęte jest dla mnie, dlaczego to ja mam cierpieć za winy mojego ojca. Nienawidzę go za to – urwał, ale Cyrajla nie zamierzała prosić o więcej. Mormod nie wzbudzał w niej sympatii. Miała za to pewność, że najchętniej zamieniłby się teraz w smoka, o ile tak potrafił, i pożarł ją, pozbywając się tym samym problemu, jaki zapewne dla niego stanowiła.

Eweeze przysunęła się do niego i położyła mu dłoń na ramieniu.

– Spokojnie – szepnęła. – Przecież wiesz, że to był wypadek…

Mormod nic nie odpowiedział, nawet się nie poruszył. Cyrajla dostrzegła, że jego źrenice płoną.

Postanowiła jakoś złagodzić napięcie, więc spytała:

– Wy jesteście parą, zgadza się?

Oboje wbili w nią zdziwione spojrzenia.

– Parą? – spytała Eweeze.

– No… – Cyrajla poczuła, że się czerwieni. – Mieszkacie pod jednym dachem, to pomyślałem, że…

– Że się kochamy? – Mormod roześmiał się gorzko. – Najwyraźniej nie wiesz, czym może się skończyć miłość dla smoczego czarodzieja!

Cyrajla zdobyła się na odwagę i rzuciła mu wyzywające spojrzenie.

– Czym? – spytała, odzyskując dawną pewność siebie.

Ku jej zdziwieniu, Mormod nie odpowiedział, ani nawet jej nie skarcił, lecz zamilkł, opuściwszy wzrok. Eweeze, z nieco rozbawionym wyrazem twarzy, poklepała go po ramieniu.

– Jesteśmy przyjaciółmi – wyjaśniła. – Od… bardzo dawna.

Cyrajla spojrzała na przygarbionego Mormoda, którego twarz skryły gęste włosy. Bardzo chciała poznać odpowiedź na swoje pytanie, ale wolała się mu nie narażać. Poza tym, wyglądało na to, że na razie nigdzie się nie wybierała, więc będzie miała wystarczająco dużo czasu na zgłębianie tajemnic smoczego czarodzieja.

Rozdział 3Galeon zza klifu

– Ubieraj się. – Cyrajla poczuła, jak coś lekkiego opada gwałtownie na jej skurczone, okryte kocem ciało. – Chcę pójść na targ i ktoś będzie musiał mi pomóc.

Dziewczyna zacisnęła mocniej powieki i przekręciła się na drugi bok.

– Idź sobie – warknęła.

– Słucham? – W przerywającym Cyrajli sen żeńskim głosie dziewczyna wyczuła rozbawienie, które jednak szybko zmieniło się w zniecierpliwienie. – Jeśli się nie pospieszysz, zwiną mi sprzed nosa wszystkie najlepsze zioła!

– Mamo, przecież ty nigdy nie chodzisz na targ! – wrzasnęła Cyrajla i zarzuciła koc na głowę. Po sekundzie zmarszczyła brwi. Otworzyła oczy i wbiła wzrok w koc. Dlaczego matka ją nim okryła? Czyżby usnęła na kanapie? I o co chodzi z tym targiem? Odsunęła materiał i przeniosła wzrok na ścianę, do której leżała przodem. Była drewniana. Jej dom nie był przecież drewniany…

Usiadła i odwróciła się w kierunku, z którego dobiegał głos. Z przerażeniem stwierdziła, że wpatruje się w nią para czarnych, znajomych oczu.

– Ale jak ty… – jąkała się.

– Tak, domyślałam się, że nie wyglądam jak twoja mama. – Eweeze uśmiechnęła się zawadiacko, unosząc kąciki pyszczka w górę. Zmarszczyła przy tym nieco biały ryjek i przyglądała się radośnie przerażonej Cyrajli. – Ta suknia powinna na ciebie pasować.

Dziewczyna spojrzała na niebieską, nieco pogniecioną suknię, która leżała na jej kocu. Powoli zaczynała sobie przypominać wydarzenia minionej nocy. Wydawało jej się, że to tylko sen. Ale najwyraźniej tak nie było. Myśl, że naprawdę trafiła do jakiegoś Agwatronu, w którym żyją zmiennokształtne gronostaje i smoczy czarodzieje, dopiero teraz zaczynała ją przerażać. Wczoraj była pewna, że to zwyczajny sen, który rozpłynie się nad ranem wraz z przejmującym dźwiękiem budzika. I chociaż Eweeze zapewniała ją, że nikt nie zrobi jej tutaj krzywdy, to przecież jej nowa znajoma nie mogła odpowiadać za wszystkie dziwaczne stwory zamieszkujące tę krainę. A na dodatek nie miała pojęcia, jak się stąd wydostać…

– No, dalej – Eweeze zaczynała się niecierpliwić. – Czy wszyscy ludzie tak wolno wstają z łóżek?

– Nie wiem – burknęła Cyrajla i schwyciła suknię. – Ja po prostu lubię długo spać.

Zmiennokształtna, będąca pod postacią białego gronostaja, uśmiechnęła się i zniknęła za czerwoną kotarą. Cyrajla rozejrzała się. Była w małej komórce, na której wyposażenie składało się drewniane, wyścielone szorstkimi materiałami łóżko i dwie drewniane szafki. Odrzuciła koc na bok i wstała. Uniosła suknię i zlustrowała ją podejrzliwym wzrokiem. Skoro to nie sen, nie może się pokazać obcym ludziom w piżamie ani samej bieliźnie, a ubranie, którego użyczyła jej Eweeze, nie wyglądało tak źle. Zrzuciła więc z siebie nocną koszulkę oraz spodnie i założyła suknię. Okręciła się wokół własnej osi, a ubranie zafalowało. Odsunęła kotarę i weszła do niewielkiej izby, w której wczorajszej nocy poznała Mormoda. Po smoczym czarodzieju nie było jednak śladu.

– O, ale ci ślicznie! – zachwyciła się nią Eweeze, która stała w progu. U jej przednich łapek leżała biała torba i para niebieskich pantofelków. – Wiedziałam, że będzie pasować!

Cyrajla uśmiechnęła się lekko, ale zaraz zmarszczyła brwi i przyjęła obojętny wyraz twarzy. Nie podobało jej się, że musiała spełniać żądania Eweeze, ale jak na razie zmiennokształtna była jedyną przychylną jej osobą, którą spotkała w tej potwornej krainie. Wolała więc nie dawać swojej nowej znajomej powodów do zmiany nastawienia, z przyjacielskiego na wrogie. Bez słowa założyła nieco przyduże buty i podniosła z podłogi torbę, którą przerzuciła sobie przez ramię, po czym otworzyła drzwi. Gronostaj wystrzelił na dwór jak z procy, a Cyrajla ostrożnie wyjrzała na zewnątrz. Ciepłe promienie słońca przedzierały się przez gałęzie drzew iglastych, które otaczały chatkę zmiennokształtnej. Cyrajla, nagle czując się bezpiecznie, wyszła i zamknęła za sobą drzwiczki, które zabłyszczały na złoto i zniknęły. Natychmiast odskoczyła od domku i wpatrywała się w zadziwieniu w chatkę Eweeze, która stała się wysokim dębem o potężnym pniu.

– Jest magiczny – wyjaśniła Eweeze, przysiadając obok stóp Cyrajli. – Nocą przybiera swój prawdziwy kształt, a za dnia maskuje się wśród drzew, tak jak ja. Po zmroku zmieniam się w człowieka, gdy jednak na niebie panuje słońce – jestem białym gronostajem.

Cyrajla przytaknęła bez entuzjazmu i ruszyła za zmiennokształtną. Ta zaś skakała nad jej głową, po niezbyt wysokich gałęziach drzew, które mijały, wskazując dziewczynie drogę.

– Nie pomyślałabym, że macie tutaj targi – odparła po chwili Cyrajla.

– Nie zawsze tutaj były – wyjaśniła Eweeze. – Chociaż zwyczaj ten, to prawda, od dawna był praktykowany przez syreny z odległego jeziora Trejgla, a więc narodził się pod wodą. Również agwatrońscy Znatorzy należeli do grona nielicznych, którzy handlowali swoimi towarami. Ale kiedy w Agwatronie pojawili się pierwsi ludzcy osadnicy, udoskonalili i rozpowszechnili ten zwyczaj. Rdzenni Agwatrończycy, na przykład wampiry czy czarodzieje, nie widzieli w tym nic złego. Pozwoliliśmy ludziom na transakcje, wymiany towarów i stworzenie własnych pieniędzy, którymi jednak mogą posługiwać się tylko między sobą.

– U was nie istnieją pieniądze? – spytała ze zdziwieniem Cyrajla.

– Istnieją – odparła zmiennokształtna. – Istnieją od bardzo dawna. Tylko, że ludzie przynieśli coś nowego… Takie śmieszne krążki. Mam ich kilka w torbie, którą niesiesz.

Cyrajla zajrzała do białej torby, na której dnie obijały się o siebie cieniutkie, żelazne krążki z wyrytymi na nich dziwnymi znaczkami.

– Nie jesteś człowiekiem – stwierdziła, marszcząc brwi. – Dlaczego więc masz ich pieniądze?

– Hej – Eweeze spojrzała na nią z wysokiej gałęzi kasztanowca. – Nie bądź taka dociekliwa! Nie przepadam za wymianami, ale jeśli mogę za jeden taki krążek dostać kilka woreczków potrzebnych ziół, to wiedz, że bardzo mi to ułatwia życie.

– Ale skąd ty je masz? Pewnie nie pracujesz…

Eweeze zachichotała.

– Wyobraź sobie, że wielu ludzi myli mnie z człowiekiem… oczywiście tylko wtedy, gdy przychodzę do nich po zmroku. A od czasu do czasu, kiedy uda mi się przyrządzić coś cennego, to odlewam trochę do flakoników i im sprzedaję. No, na przykład taki wywar z brakamoli. Dostaję za niego około pięćdziesięciu takich krążków. I stać mnie na zioła. W innych wypadkach po prostu sama bym je zbierała, jak to robiły moja matka i babcia. Ale po co mam się wybierać w kilkudniową podróż po jeden składnik, skoro mam na miejscu kilka?

– Racja – szepnęła Cyrajla. – A nie boicie się, że ludzie przejmą Agwatron?

– Ja się nie boję – odparła oschle Eweeze. – Bez urazy, ale nie pozwolimy się wam wytępić, tak jak się to stało na waszej Ziemi.

– Na mojej Ziemi? – spytała zdziwiona Cyrajla.

– Dokładnie – przytaknęła Eweeze. – Kiedyś, bardzo dawno temu, również w twoim świecie istniały czarownice, syreny, gryfy i inne magiczne stworzenia. Ale postanowiliście je usunąć. Większość z nich udało się wam wytępić, część jednak, jak słyszałam, skryła się w najbardziej niedostępnych zakątkach świata.

– Masz na myśli potwora z Loch Ness albo Wielką Stopę? – spytała Cyrajla z kpiącą miną.

– Nigdy nie byłam w twoim świecie – odparła szorstko zmiennokształtna. – Mam więc na myśli wszystkie magiczne stworzenia, których już praktycznie nie sposób u was spotkać.

Przez chwilę trwała niezręczne cisza, lecz w końcu Eweeze podjęła wypowiedź:

– Ale jest was tutaj zbyt mało, aby nas pokonać. Mniej niż tysiąc osób. W razie buntu, spróbujemy odesłać tutejszych ludzkich osadników na Ziemię, choć na chwilę obecną jest to niestety niemożliwe. Wtedy będzie spokój. Kiedyś, gdy człowiek przypadkiem trafiał do Agwatronu, nie kończył zbyt dobrze – rzuciła Cyrajli twarde spojrzenie. – Najczęściej szybko ginął, przeważnie za sprawą jakiegoś wampira. Kiedyś, kiedy przejścia do waszego świata nie były niczym niezwykłym, rdzenni Agwatrończycy często się tam przenosili. Choćby wampiry, kiedy już nudziło im się ściganie zbłąkanych owieczek lub leśnych, agwatrońskich zwierząt. Ale potem wprowadzono to prawo, nakazujące wampirom spożywanie krwi bezpośrednio z ludzkiego ciała jedynie dwa razy na trzydzieści dni. Aż w końcu, gdy odkryto, że przejścia poznikały, a rezydujący tu ludzie mogą zostać szybko wytępieni, zakazano tego całkowicie. Choć, jak zapewne się domyślasz, nie wszyscy zechcieli dostosować się do nowej diety…

Dziewczyna przełknęła ślinę, ale nie zatrzymała się.

– Myślisz, że moi rodzice zauważą, że mnie nie ma? – spytała. – Bo przecież nie wiemy, na jak długo tu utknęłam…

– Nie mam pojęcia – stwierdziła Eweeze. – W Agwatronie czas płynie inaczej, niż na twojej Ziemi. Na przykład za dynastii wampirów była taka królowa Emma, która żyła czternaście lat na Ziemi. A w Agwatronie w tym czasie minęło pięć wieków. Ale wampiry inaczej znoszą bieg lat. Taki półwiekowy wampirek to jeszcze niemowlak.

– A więc nawet jeśli spędzę tutaj kilka tygodni, to rodzice tego nie odczują – odparła Cyrajla, promieniejąc.

– Tego nie wiem.

– Ale powiedziałaś…

– Że tutaj minęło pięćset, a tam czternaście lat. Ale były przypadki, że w Agwatronie minął zaledwie rok, zaś na Ziemi pół wieku. Albo u nas jeden dzień, a u ciebie nawet nie sekunda. Tego nie da się obliczyć. Możesz mieć tylko nadzieję, że tobie się poszczęści.

Cyrajla zrobiła naburmuszoną minę. Nie podobały jej się wnioski Eweeze.

– Daleko jeszcze? – spytała.

– Nie – zmiennokształtna podskoczyła na nieco wyższą gałąź. – Widzę już klif!

Dziewczyna rozejrzała się wokoło. Rzeczywiście, las powoli zaczynał rzednąć. Odsunęła ostatnią, kłującą gałąź i stanęła nad urwiskiem. W dole, o skalną ścianę przepaści biły potężne fale. Cyrajla rozejrzała się, marszcząc brwi. Nieco niżej dojrzała skalną, płaską wypustkę, na której tłoczyły się brązowe domki, namioty i węże straganów.

Skręciła w lewo za Eweeze, która dreptała kilka metrów przed nią, kierując się żwirową ścieżką, biegnącą wzdłuż klifu, na targ. Ciepło słońca było tłumione przez porywisty, nadmorski wiatr, który targał włosy Cyrajli i mierzwił futerko gronostaja. Schodziły coraz niżej, ale dopiero teraz Cyrajla dojrzała potężny, drewniany statek o białych żaglach, wynurzający się zza osady. Na pokładzie krzątało się mnóstwo drobnych plamek, choć dziewczyna już wiedziała, że większości z nich wcale nie musieli stanowić ludzie.

– Piękny okręt – szepnęła mimowolnie.

Eweeze przystanęła i rzuciła pokładowi entuzjastyczne spojrzenie.

– Tak – przytaknęła. – Pewnie wypłynie jutro przed świtem, a może nawet dzisiaj, na poszukiwanie następcy tronu.

– Och – Cyrajla skrzywiła się, przypominając sobie o Jaju – winowajcy jej obecnej sytuacji. – Nigdy nie płynęłam statkiem.

– Ja też nie – przyznała Eweeze. – Ale jakoś się do tego nie palę. Słyszałam, że zmiennokształtni źle znoszą podróże morskie.

Gdy dotarły na skraj osady, Cyrajlę od razu uderzył iście ludzki nastrój tego miejsca – drewniane stoły uginające się pod ciężarem setek produktów, przekrzykujący się nawzajem ludzie, brzdęk uderzających o siebie pieniędzy. Wszystko to sprawiło, że nagle poczuła się, jakby znów była na Ziemi… Choć niestety w nieco odleglejszych czasach, niż w tych, w których przyszło jej żyć. Do jej nozdrzy dotarł odór śniętej ryby i ludzkiego, prawdopodobnie dawno niemytego ciała. Skrzywiła się, ale nawet to nie mogło ująć jej radości z faktu, że widzi ludzkie istoty – nie żadne zmiennokształtne czy smocze dziwadła.

Ruszyła posłusznie za Eweeze, której drobna, biała sylwetka zaczęła ginąć w gęstym tłumie. Przepychając się przez rozkrzyczane grupy ludzi, znów czuła się bezpiecznie. Oglądając się wokoło, nie zauważyła jednak ogromnego, zielonego potwora, który zagrodził jej drogę. Cyrajla zatrzymała się zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy, a w jej oczach błysnął strach. Przed nią stało stworzenie, które od pasa wzwyż było urodziwą dziewczyną, o długich, kręconych, rudych włosach, czarnych oczach i bladej cerze. Twarz jej jednak była surowa, jakby ciosana w marmurze i miała w sobie coś drapieżnego, co zaniepokoiło Cyrajlę. Ciało potwora okrywała zwiewna, lekko pożółkła koszula, spod której nie wynurzały się już nogi, a potężny, zielony, łuskowaty ogon.

– Uważaj, jak chodzisz, człowieku! – Potwór mówiąc to, skrzywił się, jakby odzywanie się do istot ludzkich było równoznaczne ze spoliczkowaniem. Nie spuszczał lodowatych oczu z przerażonej twarzy Cyrajli.

– Przepraszam – szepnęła.

Potwór uśmiechnął się szeroko, ukazując ostro zakończone zęby.

– Muszę iść – zachrypiała dziewczyna i spróbowała wyminąć potwora, ale ten zagrodził jej drogę potężnym ogonem. Zadrżała ze strachu i mimowolnie spojrzała w czarne, skośne ślepia kobiety-węża, w których dostrzegła głód. Z ust potwora wysunął się cienki, rozdwojony język, a para przerażających oczu wpatrywała się w Cyrajlę w taki sposób, jakby owa szkarada oceniała, czy zjedzenie ludzkiej dziewczyny nie przyprawi jej o niestrawność.

– Ona jest ze mną – usłyszała obok siebie znajomy głos, a po chwili na jej ramieniu spoczęła Eweeze. Rzuciła potworowi intensywne spojrzenie, to samo, którym wczoraj niejednokrotnie obdarzyła Mormoda. Kobieta-wąż zasyczała, ponownie ukazując swój długi, wężowy język.

– Kogo ja widzę? – Na jej twarzy pojawił się kpiący uśmiech. – Eweeze spoufalająca się z ludźmi. W sumie, dlaczego ja się dziwię? Masz z nimi naprawdę wiele wspólnego…

– Co ty nie powiesz? – Białe futerko gronostaja nastroszyło się. – Może zapomniałaś, ale stoisz w samym sercu ludzkiej osady.

– Jestem tutaj w ramach moich królewskich obowiązków – odparł oschle potwór. – Towarzyszę księżniczce Shejri w przygotowaniach do podróży.

Eweeze prychnęła.

– Dlaczego księżniczka Shejra miałaby szukać następcy tronu? O ile można by przypuszczać, to raczej nie jest zbyt zadowolona z tego, że cel tej podróży pozbawi ją korony.

Potwór przybrał obronną postawę.

– Uważaj, co mówisz – zasyczał. – Niejedno z tych słów, które przed chwilą padło z twoich ust, mogłoby cię kosztować głowę. – Odwrócił się do nich tyłem i odpełzł, znikając w tłumie ustępujących mu miejsca ludzi.

Eweeze zeskoczyła z nadal zesztywniałego ze strachu ciała Cyrajli i obrzuciła ją karcącym spojrzeniem.

– Nie masz lepszych zajęć, tylko wdawanie się w kłótnie z drakainą? Na dodatek nie z pierwszą lepszą, tylko z Lurą, przywódczynią jednego z głównych oddziałów drakain w państwie? Wiesz, że mogła cię zabić, nie ponosząc za to żadnych konsekwencji?

– Domyślałam się – szepnęła Cyrajla. – Przepraszam, zagrodziła mi drogę… Nie wiedziałam, co zrobić…

Spojrzenie zmiennokształtnej złagodniało.

– Już dobrze – odparła. – Okropne z niej straszydło. Radzę ci omijać ją z daleka.

– Kim jest księżniczka Shejra? – spytała Cyrajla, kiedy Eweeze zaprowadziła ją do stoiska z ziołami i wskazywała składniki, które dziewczyna wsypywała do małych, skórzanych sakiewek. – Myślałam, że ostatni władca zmarł bezdzietnie.