Śmiertelny atom - Elżbieta Stasik - ebook + książka

Śmiertelny atom ebook

Elżbieta Stasik

2,3

Opis

Główny argument zwolenników energii atomowej to stwierdzenie, że jest to „czysta energia”. Czysta, bo wolna od CO2. Autorka radykalnie nie zgadza się z poglądem określającym ją jako bezpieczną dla środowiska i na kartach książki stara się udowodnić, że w sprawie elektrowni jądrowych opinia publiczna jest stale okłamywana przez rządy państw i lobbies, które żyją z eksploatacji uranu. Śledząc historię atomu m.in. w Niemczech, Związku Radzieckim, Nigrze, koncentruje się na wydobywaniu uranu i wskazuje, jak zabójczy jest ten proces dla środowiska oraz samego człowieka i jak wiele niesie on ze sobą niebezpieczeństw. Pokazuje też, że ludzie coraz lepiej rozumieją problem, starają się jednoczyć i walczyć z planowanymi, także w Polsce, elektrowniami. Protestują już nie tylko ekolodzy i partie Zielonych, ale także wielu tzw. „zwykłych ludzi”, a nawet lokalne samorządy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 156

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,3 (3 oceny)
0
1
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
pajak_gdynia

Z braku laku…

Miałem nadzieję na dużo prawdy od drugiej strony, jednak bardzo mocno się zawiodłem. 10% sensownej treści, reszta to bełkot i ciągłe powtarzanie, że jest źle. Brak związku tytułu z zawartością, autorka skorzystała z modnego tematu, podczas gdy jest o kopalniach. Na szczęście autorka nie poszła w stronę świeczek i energi odnawialnej.
00

Popularność




Refleksja

Jak byśmy się czuli, gdybyśmy zaplanowali urlop w naszej ulubionej wsi w Sudetach i nagle by się okazało, że wsi nie ma. Zniknęła. Musiała ustąpić miejsca kopalni uranu.

Taki scenariusz nie jest aż tak nieprawdopodobny. Rudy uranu są jednymi z najbardziej pożądanych surowców. Światowe koncerny rozglądają się za nimi po całym globie – na oku mają też Polskę, z jej dawnymi kopalniami uranu i z nowymi.

Daleko od nas, w Nigrze, z końcem 2013 roku wygasa umowa zawarta między koncernem Areva a rządem Nigru, dotycząca wydobycia tam uranu. Tysiące ludzi wychodzą na ulice. Może po raz pierwszy na taką skalę protestują przeciw rabunkowej gospodarce francuskiego koncernu. Od ponad czterech dziesięcioleci eksploatuje on w Nigrze kopalnie uranu, jakby ciągle jeszcze był w swojej kolonii. Teraz mieszkańcy chcą przynajmniej godziwego udziału w zyskach z kopalni, jeżeli już mają żyć na zatrutej ziemi; część z nich domaga się definitywnego zamknięcia kopalni. Bezskutecznie. W lutym 2014 Areva wznawia wydobycie.

Dzięki mundialowi w 2014 roku świat patrzy na Brazylię. Nie tylko na stadiony. Także z tamtego kontynentu dochodzą informacje o wyschniętych studniach, o ziemi skażonej „licor de urânio” – wypłukaną kwasem siarkowym papką z rudy uranu, z której powstaje później tak poszukiwany yellowcake. I w Nigrze, i w Brazylii, tak jak niemal na całym świecie, firmy wydobywcze zamiast obiecanych złotych gór zostawiają po sobie chore, zatrute połacie i bezradnych ludzi.

Czy chcę, czy nie, o takie doniesienia potykam się niemal codziennie, jakby uran przejął nade mną kontrolę. Ale to normalne. Kiedy zaczynamy się czymś interesować, zauważamy nagle informacje, obok których przedtem przeszlibyśmy obojętnie. Moje spotkanie z uranem zaczęło się banalnie, od rozmowy o energii atomowej i uświadomienia sobie właściwie oczywistości, że bez uranu energia atomowa ciągle jeszcze nie ma szans. Była to jesień 2012, teraz jesteśmy u progu roku 2015. Kilka lat to dużo i mało, także dla uranu, ale pewne jest jedno – energia atomowa nie przechodzi do lamusa, gorączka uranu nasila się z roku na rok, z miesiąca na miesiąc. Bo, że już wybuchła, nie mam wątpliwości.

Publikacja ta jest zapiskiem moich przemyśleń i informacji zebranych podczas szperania w archiwach, w książkach, podczas spotkań i rozmów. Moim rozmówcom słowa wdzięczności; wszystkim, którzy walczą o przyszłość bez uranu – słowa ogromnego szacunku. Zapiskom tym daleko jest do pełnego obrazu. Dzielę się tylko tym, co wiem.

Yellowcake

Ile to jest 230 tys. ton yellowcake? Dużo. Bardzo dużo. Tyle koncentratu uranu uzyskano przez 45 lat w Saksonii i Turyngii. Tamtejsze kopalnie, znane jako Wismut, zaczynały jako sowieckie, potem były kopalniami radziecko-enerdowskimi. W 1990 roku zostały zamknięte. Mimo wydobycia tak gigantycznych ilości, kiedy rozłoży się je na ponad cztery dziesięciolecia, na pierwszy rzut oka nie wydają się one aż tak ogromne. Moja wyobraźnia zaczyna pracować dopiero wtedy, gdy dowiaduję się, że jedna tona rudy uranowej zawiera zaledwie ułamek uranu, późniejszego „żółtego ciastka” – yellow-cake. Złoża są oczywiście różne, bardziej i mniej bogate w uran. Dla Wismutu ich charakter odgrywał podrzędną rolę: ważne, że były i że dostarczały uran, ale wyjąwszy ostatnie lata działalności kopalni, były stosunkowo bogate. Co znaczy stosunkowo? Dwa procent uranu w rudzie? Pięć? Jedna setna procenta? W NRD dla jednej tony yellowcake trzeba było wydobyć 3200 razy więcej skał i rudy. Liczby, od których zaczyna kręcić się w głowie. Efekt tych 45 lat – setki kilometrów wyrobisk kopalnianych, miliony ton odpadów latami zwożonych na hałdy wielkie jak góry, hektary pełne skażonego chemikaliami szlamu. Wszystko to w gęsto zaludnionym sercu Europy. Historia Wismutu do dzisiaj jest owiana legendą, podobnie jak znacznie krótsza i o znacznie mniejszych wymiarach zimnowojenna przygoda z uranem w Polsce.

Dla porównania: w pierwszych pięciu latach pracy kopalni, w najczarniejszej epoce stalinowskiej, w NRD wydobyto około 2,5 tys. ton uranu. W Polsce w tym samym czasie niespełna[1] 120 ton. Ślady zarówno w jednym, jak i w drugim miejscu są odczuwalne do dzisiaj.

Kopalnie i w dawnej NRD, i w Polsce, to już przeszłość. Potrzebuję jednak tej przeszłości jako punktu odniesienia, żeby zrozumieć, co kryje się pod pojęciem „kopalnia uranu”.

Surowiec z przyszłością

O uranie znowu się mówi i to jako o surowcu z przyszłością. Opublikowana w marcu 2013 analiza Energy Watch Group(EWG)[2] mówi o czekającej nas, i to wkrótce, dramatycznej sytuacji na rynku surowców energetycznych – ropy naftowej i gazu ziemnego, węgla i „nawet uranu” będzie coraz mniej i będą coraz droższe. Wydobycie na przykład ropy naftowej spada już od 2008 roku; dzisiaj przemysł naftowy robi wszystko, żeby przynajmniej utrzymać dotychczasowy poziom wydobycia. Coraz głębiej sięga się więc w dna mórz i oceanów, dla zaspokojenia naszych surowcowych apetytów nie cofamy się też przed otwieraniem kopalni nawet w nadzwyczaj wrażliwych regionach polarnych. Jesienią 2013 zakaz poszukiwania i eksploatacji rzadkich pierwiastków, w tym uranu, znosi parlament Grenlandii. Znikają tym samym ostatnie, także mentalne bariery, które hamowały jeszcze ingerencję człowieka w miejscach, o których wiadomo, że leczenie wyrządzonych ran będzie trwało wieki. O ile w ogóle uda się je kiedykolwiek wyleczyć. „Kto kontroluje Arktykę, kontroluje cały świat”[3], stwierdził niedawno Mikå Mered, analityk waszyngtońskiego Polaris Advisory Services. Tylko kwestią czasu jest wejście na Antarktydę.

EWG uważa, że już od mniej więcej 2020 roku sytuacja może robić się krytyczna. Głód surowcowy jest zbyt duży. Naturalnie trzeba podchodzić do tych szacunków z dystansem, jak do opinii każdego eksperta. Zależy w imieniu jakiego lobby się szacuje. Także Energy Watch Group może być stronnicza – jest w końcu siecią naukowców i polityków związanych z partią Zielonych i z energią odnawialną. Eksperci z przeciwnego bieguna, koncerny naftowe, argumentują z kolei, że rezerwy ropy naftowej nigdy jeszcze nie były tak pewne, jak dzisiaj, i w następnych latach ceny ropy będą spadały. A jeżeli skończą się konwencjonalne złoża ropy, to są inne. Choćby roponośne piaski. Nie wspominają, że tak obiecujące pozyskiwanie z nich czarnego złota okazało się metodą zabójczą nie tylko dla środowiska, ale i dla inwestorów, bo opłacalną w znacznie mniejszym stopniu, niż sądzono.

Kolejnym asem z rękawa lobby energetycznego jest gaz łupkowy. Jeżeli natomiast znowu posłuchamy EWG, dowiemy się, że gorączka ta jest po wielokroć przesadzona. W USA zbiegły się wyjątkowo korzystne warunki geologiczne, polityczne i ekonomiczne – fracking mógł przeżyć niewiarygodny boom. Ale tak jak raptownie gorączka ta wybuchła, tak raptownie się skończy. Złoża gazu łupkowego wyczerpują się bowiem znacznie szybciej niż źródła konwencjonalnych surowców. Trzeba więc sięgać po coraz to nowe źródła, coraz większym kosztem. W końcu cała zabawa przestaje być opłacalna… Nie mówiąc o śladach, jakie zostawia po sobie eksploatacja gazu łupkowego.

A uran? Nawet, jeżeli Energy Watch Group się myli, to, co się dzieje na uranowym rynku, warte jest zastanowienia.

„Uran ma dzisiaj taką samą wartość jak złoto jeszcze dziesięć lat temu. Oczekujemy wzrostu ceny od czterech do sześciu razy w ciągu kilku najbliższych lat, podkreślają eksperci”[4] – pisze na początku 2013 roku na swoim blogu niejaki Orwellsky. Blog jak to blog, w sieci każdy może pisać, co chce. Ale wpis daje do myślenia. Czyżby powodem były kurczące się zasoby uranu, tak jak prorokuje EWG? A może coś innego? Próbuję rozeznać się w sytuacji; zaczynam od giełdy.

Uranem handluje się na giełdzie towarowej, podawane są ceny jednego funta uranu. Ile można zarobić na takiej półkilogramowej porcji yellowcake? Szperam w gazetach finansowych, na portalach przemysłowo-biznesowych. Szybko zauważam, że handel uranem wymaga oczywiście znajomości funkcjonowania giełdy, ale i hazardowej żyłki. W dziesięcioleciu 1995-2005 funt uranu kosztuje zaledwie 20 dolarów. W 2007 – siedem razy więcej, bo prawie 140 dolarów. W 2008 uranowa bańka pęka, cena uranu znowu spada do około 40 dolarów za funt; na początku 2011 skacze na jakieś 75 dolarów, po czym ponownie spada. Na koniec 2012 utrzymuje się w granicach 40 dolarów, w lutym 2013: 42 dolary, w marcu: 42 i ćwierć dolara. Kroczek po kroczku rynek zaczyna dochodzić do siebie[5] – odnotowuje analityk wallstreet:online. Trochę ze wcześnie, bo jesienią 2013 ceny uranu znowu lecą w dół, do 34,50 dolara za funt. Analitycy nadal są jednak optymistami. Niezmiennie mówią o uranie jako o najbardziej pożądanym surowcu roku. Na początku grudnia 2013 ten sam analityk wallstreet:online tytułuje swój artykuł: „Cena uranu: będzie to comeback?”[6]. Przyczyny tego cenowego szaleństwa są jak najbardziej racjonalne: kryzys finansowy, rozbrojenie jądrowe i w efekcie zarzucenie rynku zasobami taniego uranu z demontowanych głowic jądrowych, wreszcie katastrofa w Fukushimie. Inaczej niż w przypadku Czarnobyla – Fukushima jest medialna. Cały świat może śledzić rozwój sytuacji akt po akcie. Jesteśmy poinformowani. Nie do końca, ale wiemy i widzimy wystarczająco dużo. To też jeden z powodów nagłego niemieckiego zwrotu energetycznego. W szoku po Fukushimie i po decyzji Niemiec, jakkolwiek by było potęgi gospodarczej, nawet Chiny zaczynają się przez moment zastanawiać, czy rzeczywiście inwestować w energetykę jądrową, czy może lepiej dać sobie spokój. Odpowiednio do sytuacji uran traci na wartości, ale przypuszczalnie nie na długo.

W 2013 wszystko to jest za nami. Zapasy z rozbrojenia wyczerpują się. W końcu roku wygasa porozumienie między USA i Rosją, a w jego ramach program „Megatony na megawaty” (recykling głowic jądrowych na cele cywilne); na rynku będzie więc mniej o około 24 milionów funtów uranu z odzysku rocznie. Tak przynajmniej podaje północnoamerykańska spółka Uranium Energy Corp.[7]. W opublikowanej w marcu 2013 informacji prasowej ta sama spółka pisze, że poprawiły się widoki na wzrost zapotrzebowania na uran. Nie tylko dlatego, że kończą się zapasy. Chiny doszły do wniosku, że nie ma co przesadzać i uchyliły wprowadzony po Fukushimie zakaz wydawania zezwoleń na budowę nowych elektrowni atomowych. Do 16 już istniejących elektrowni dojdzie wkrótce 29 kolejnych – Pekin planuje ich jeszcze 51. W sumie – 96 EJ w samych Chinach. Nowym premierem Japonii został pod koniec 2012 ShinzōAbe, zdeklarowany zwolennik energii jądrowej, czego nie zmieniła także Fukushima. Z 50 wyłączonych po katastrofie elektrowni znowu jedna po drugiej są uruchamiane. Na wszystkich kontynentach energia jądrowa wraca na salony. Co się jednak stało z uranem? Przez lata, kiedy rynek był nasycony, projekty nowych kopalni uranu odłożono do lamusa albo przesunięto na później. Zanim powstaną, podaż na uran może nie nadążyć za popytem. W najbliższych latach ceny uranu mają szanse wzrosnąć i to znacznie, uważa Uranium Energy Corp. Podobnie szacują eksperci UBS, Credit Suisse, J.P. Morgan – głosy, których biznesowy świat słucha bardzo uważnie. Analitycy giełdy towarowej prognozują wręcz największy „Rallye” w historii handlu uranem. W języku giełdowym to okres silnego wzrostu cen poprzedzony ich dłuższym spadkiem.

Uran rzeczywiście wydaje się „pierwiastkiem z perspektywami”, bo też – jakkolwiek technologie się zmieniają – bez uranu nie ma atomu. Odbiorców jest aż nadto. Według informacji Światowego Stowarzyszenia Nuklearnego, na całym świecie istnieje 437 elektrowni jądrowych, ujmując właśnie likwidowane – 429; ponad 60 jest w budowie, w szufladach leżą plany budowy kolejnych. Do członkostwa w atomowym klubie szykuje się Polska. Tu i tam pojawiają się wprawdzie sygnały, że energetyka jądrowa powinna iść do lamusa, nie ma zamiaru jej wspierać ani Bank Światowy, ani ONZ, które przyszłość widzą w odnawialnych źródłach energii. Ich głos ginie jednak w gąszczu innych. W lipcu 2013 z Brukseli dochodzą głosy, że energia atomowa ma być celem Unii Europejskiej. Bez wielkiego szumu ówczesny unijny komisarz ds. konkurencji Joaquín Almunia szykuje nowelizację wytycznych nt. subwencji państwowych przy budowie nowych elektrowni jądrowych.

Program Polskiej Energetyki Jądrowej

Na edukacyjno-informacyjnych stronach, które mają przybliżyć Polakom plany budowy elektrowni jądrowych, lektura dotycząca paliwa jądrowego jest uspokajająca, bo wynika z niej, że uran jest na światowym rynku łatwo dostępny, jego zasoby szacowane są na 200 lat, a ceny nie odgrywają wielkiej roli, bo jak stwierdziła francuska Areva, „wzrost ceny uranu o 100% powoduje wzrost ceny energii elektrycznej z EJ o 5%. Wg oświadczenia rządu brytyjskiego uzasadniającego decyzję budowy EJ w W. Brytanii, wpływ wzrostu ceny uranu na cenę energii elektrycznej z EJ jest jeszcze mniejszy”[8]. W opracowanym w 2010 roku projekcie Programu Polskiej Energetyki Jądrowej czytamy: „Złoża rudy uranowej rozłożone są równomiernie, głównie w krajach stabilnych politycznie, więc nie grozi nam uzależnienie od jednego producenta”[9]. A poza tym mamy jeszcze uran u siebie, na polskiej ziemi. Dzisiaj wydobycie go byłoby nieopłacalne, ale „w dyskusji aspektów strategicznych warto zdawać sobie sprawę, że Polska ma własne złoża uranu i może je w przyszłości wykorzystywać”[10].

Akurat uran nie jest w prasie tematem numer jeden, ale kiedy w Polsce już na dobre mówi się o energii atomowej, sporadycznie się przewija. Googluję garść artykułów z ostatniego dziesięciolecia. Przez wszystkie te lata ton bez mała wszystkich jest bezkrytyczny, w gruncie rzeczy odzwierciedlają one stanowisko rządu.

„Polskie złoża uranu kręcą Australijczyków”[11] – „Puls Biznesu” z 23 maja 2007:

 

Co poza pomnikami zostało nam po PRL i współpracy ze Związkiem Radzieckim? Nieczynne od ponad 30 lat kopalnie uranu w Sudetach. Australijska firma Wildhorse Energy postanowiła je wykorzystać. Relikty zimnej wojny, które dostarczały materiał na radzieckie głowice jądrowe, tym razem mają przygotowywać paliwo dla elektrowni atomowych. Wildhorse otrzymał już pozwolenia polskiego Ministerstwa Środowiska, niezbędne do prac poszukiwawczych i wydobywczych na 2 tys. km2 w tym regionie. Na razie tylko na sześć lat, ale potem może przedłużyć koncesję. Prace mają rozpocząć się już w czerwcu.

 

Kilka dni później, 28 maja 2007, regionalny miesięcznik „Jelonka” komentuje tę samą wiadomość w artykule „Atomowa szansa. Australijczycy zainwestują w dawne kopalnie uranu: iluzja czy rzeczywistość?”[12]:

 

Olbrzymia szansa na rozwój dla ubożejących mniejszych miejscowości dawnego jeleniogórskiego. Odżyją, między innymi, Kowary i Lubawka dzięki krociowym zyskom z kopalń uranu. Wiadomość o tym, że w dawne złoża zamierzają zainwestować Australijczycy zelektryzowała media i lokalną społeczność. Entuzjazmu nie kryją samorządowcy. Burmistrz Lubawki Tomasz Kulon w wypowiedzi dla TVN podkreślił, że jest otwarty na rozmowy w tym temacie. Dzięki inwestycjom podupadająca gmina może tylko zyskać. Zatrważająco rosnące bezrobocie spadnie, a Australijczycy dadzą pracę wielu mieszkańcom Lubawki i okolic. W podobnym tonie wypowiadają się samorządowcy z Kowar, choć podkreślają, że jeszcze konkretnych propozycji nie było. A o wszystkim słyszeli z medialnych doniesień. Atmosferę rozgrzał artykuł w „Pulsie Biznesu”, który doniósł o tym, że Wildhorse (australijska firma wydobywcza) otrzymał już pozwolenia polskiego Ministerstwa Środowiska (…). Tymczasem całą sprawę na razie Ministerstwo Środowiska dementuje. Wbrew doniesieniom mediów twierdzi, że nie wydano jeszcze żadnych pozwoleń na zajęcie nieczynnych od 30 lat kopalń uranu w regionie jeleniogórskim.

 

I kolejne przykłady:

„Polski uran do polskich elektrowni jądrowych?” – portal gospodarczy Wirtualny Nowy Przemysł z lutego 2010[13]:

 

Ministerstwo Gospodarki zleciło przygotowanie inwentaryzacji krajowych zasobów rudy uranowej. Według danych OECD, zasoby uranu w Polsce mogą zapewnić pracę 10 bloków po 1000 MW przez 60 lat – mówi Hanna Trojanowska, pełnomocnik rządu ds. polskiej energetyki jądrowej.

 

„Areva oferuje Polsce udziały w kopalniach uranu” – wnp.pl z kwietnia 2011[14]:

 

Francuska Areva, która jest jednym z potencjalnych dostawców reaktorów do polskiej elektrowni jądrowej, ujawniła, że ma w swojej ofercie dla Polski także udział kapitałowy w kopalniach uranu. (…) Podczas spotkania z dziennikarzami, które odbyło się z okazji podpisania przez Arevę i Polimex-Mostostal porozumienia dotyczącego współpracy przy budowie elektrowni jądrowej w Polsce, Areva ujawniła, że ma w ofercie dla Polski także udział kapitałowy w jej kopalniach uranu. – Mechanizm jest bardzo prosty: firma energetyczna obejmuje udziały w kopalni, inwestuje w ten projekt, natomiast w zamian ma zabezpieczoną i otrzymuje ilość uranu o wartości odpowiadającej swojej inwestycji kapitałowej. W przypadku Polski jest to oczywiście propozycja otwarta. Rząd polski postanowi, czy wybierze takie rozwiązanie, a jeżeli tak, to który podmiot mógłby być takim inwestorem w naszej kopalni – powiedział Luc Ousel, wiceprezes Arevy. Z przedstawionej prezentacji wynikało, że Areva jest właścicielem, na różnym poziomie, udziałów w kopalniach uranu m.in. w Afryce Południowej, Kazachstanie, Kanadzie czy Australii.

 

„Zasoby uranu na 200-300 lat pracy istniejących elektrowni” – PAP z czerwca 2011[15]:

 

Na 200-300 lat pracy istniejących elektrowni jądrowych wystarczą światowe zasoby uranu. Jeśli cena surowca wzrośnie, ten okres się wydłuży, bo opłaci się eksploatacja gorszych złóż – powiedział prof. Stanisław Speczik z Państwowego Instytutu Geologicznego.

Według prof. Speczika, dyrektora Centralnego Archiwum Geologicznego PIG w Warszawie, rozpoznane zasoby uranu na świecie są ogromne. „Obecnie wystarczą one na 200-300 lat pracy istniejących elektrowni” – powiedział PAP. Podkreślił, że dostępność zasobów jest w zasadzie jedynie kwestią ceny tego surowca. „Gdyby cena uranu na rynku wzrosła dwukrotnie, zasoby wzrosną czterokrotnie” – ocenił.

Ponieważ technologie atomowe są doskonalone, coraz mniej paliwa potrzeba do pracy nowoczesnych elektrowni. „Kiedyś zużywały one gigantyczne ilości uranu, dzisiejsze elektrownie trzeciej generacji zużywają go bardzo mało. Oprócz tego odzyskiwane jest paliwo z już zużytych wkładów reaktorowych” – przypominał profesor.

Według prof. Speczika posiadane przez Polskę zasoby uranu należy traktować jako rezerwę – zabezpieczenie dla przygotowywanej budowy elektrowni jądrowych. „Tak postępuje np. Francja, która ma kilka własnych udostępnionych złóż, przygotowanych do produkcji. Gdyby coś się działo w regionie, z którego Francuzi głównie biorą ten uran – czyli z Afryki – to mają na miejscu możliwość uzyskiwania tego pierwiastka do swoich licznych elektrowni atomowych” – podkreślił. „W tym sensie polskie zasoby uranu są dla nas takim zabezpieczeniem” – dodał profesor.

W kraju jest około 7,3 tys. ton rudy uranowej w zidentyfikowanych zasobach. Złoża te mieszczą się w okolicach Rajska w woj. podlaskim, a także w Okrzeszynie, Grzmiącej i Wambierzycach w woj. dolnośląskim. Po II wojnie światowej dolnośląskie złoża były eksploatowane przez ZSRR. Obecnie nie ma w kraju żadnej czynnej kopalni.

 

W tej samej notatce pojawia się opinia drugiego eksperta.

 

Na świecie, według danych z 2008 r., znane zasoby uranu, które mogą być eksploatowane przy cenie niższej od 130 dolarów za kilogram (czyli zbliżonej do obecnej ceny), to 5,5 mln ton – powiedział PAP dyrektor Instytutu Chemii i Techniki Jądrowej prof. Andrzej Chmielewski. Nierozpoznane bliżej zasoby, których istnienie przewidywane jest z budowy struktur geologicznych, to prawdopodobnie 105 mln ton.

Według profesora obecne ceny uranu mogą się utrzymać przez najbliższe 100 lat. „Po tym okresie może się opłacać uzyskiwanie uranu z surowców ubogich w ten pierwiastek i z odpadów” – dodał.

*

Niespełna dwa lata po przytoczonej wyżej obszernej notatce PAP ceny uranu się nie utrzymały, a „w regionie, z którego Francuzi głównie biorą ten uran – czyli z Afryki” rzeczywiście „coś się dzieje”. Patrz: Mali i Niger – interwencja francuska, siły specjalne chroniące kopalnie uranu w Nigrze. Dzieje się też w polityce, patrz: Korea Północna czy Iran, który w kwietniu 2013 uruchamia od razu dwie kopalnie uranu. Rok wcześniej, w sierpniu 2012 Areva podpisuje ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi umowę na dostawy uranu do powstających tam elektrowni jądrowych. Na początek ma to być osiem lat, ale rzecz jest perspektywiczna. ZEA budują cztery elektrownie. W październiku 2013 także Areva uzyskuje pozwolenie na wydobycie uranu w Mongolii. Mowa jest o 1,5 mln ton surowca, firma ma koncesje na poszukiwania na 9 tys. km2 W swojej notatce na ten temat PAP pisze, że Areva zamierza zastosować „określaną jako mało inwazyjną technologię wypłukiwania złóż uranu za pomocą odpowiednio dobranego roztworu”[16]. Ta mało inwazyjna technologia to podziemne ługowanie, m.in. za pomocą kwasu siarkowego. Brzmi to mało przyjaźnie i aż by się, moim zdaniem, prosiło, żeby laikom kojarzącym kwas siarkowy ze żrącą, inwazyjną substancją, wytłumaczyć, na czym polega ta mała inwazyjność. Szukam na stronach atom.edu.pl, ale nie znajduję niestety wyczerpującego wyjaśnienia oprócz informacji, że ługowanie, upłynnianie skały i wypompowywanie jej na powierzchnię to jedna z metod wydobywania uranu – metoda otworowa, inaczej trawienia podziemnego (ISL – In Situ Leaching).

Nie