28,00 zł
Australia to kraina przyrodniczych cudów, niezwykłych roślin i osobliwych stworzeń.
Właśnie one – psotne oposy, dziwaczne dziobaki i kolczatki, uprawiające boks kangury i wiele innych – zabiorą nas w urzekającą podróż po swoich norach i zakamarkach buszu, w którym żyją.
Poznamy ich zwyczaje, upodobania, radości i troski. Dowiemy się, co trapi tatę emu, czym szczycą się czarne łabędzie, jak ucztują latające lisy, gdzie składa jaja morska żółwica i dlaczego małą quokkę rozbolał brzuch po kolacji.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 19
RYMOWANKI
MARZENIA MAŁEGO KANGURKA
KLUB RODZICIELSKIEJ TROSKI
BILLABONG
SEKRETY DIETY
QUOKKA Z WYSPY ROTTNEST
KONKURS SUBTELNOŚCI CZYLI DZICY EKSCENTRYCY
DWAJ PANOWIE EMU
BOKS I KANGURY
POZDROWIENIA Z AUSTRALII
Jak Australia długa i szeroka
biegają kangury w podskokach:
ciocie, wujowie,
babcie, dziadkowie,
bliżsi i dalsi kuzyni,
a z dorosłymi dziatwa skacze.
Bo te torbacze
uważają dbanie o dzieci za zadanie
doniosłe niesłychanie.
I to tak duże,
że mamy kangurze
niańczą w torbie przez parę miesięcy
przychówek niemowlęcy.
Kiedyś jedna z takich mam,
w przytulnym worku na brzuchu
miała synka,
który bez ruchu
siedział tam smutny, nadąsany,
bo... pragnął zmiany.
Przekonany,
że hop-siup
z maminej torby wyskoczy
i pogna,
gdzie poniosą go oczy.
(CHOĆ MAMA CZĘSTO OSTRZEGAŁA, ŻE
TO BARDZO POWAŻNA SPRAWA
I MOŻE SKOŃCZYĆ SIĘ ŹLE
TAK NIEROZTROPNA WYPRAWA.)
Lecz małego pasażera
maminej torby
wprost pożera
ciekawość, co jest gdzieś dalej
i całkiem blisko, tuż, tuż,
gdzie się zaczyna busz
na skraju rodzinnej polany.
Podstępny.
Dziki.
Splątany.
Więc malec kombinuje: „Przecież mogę
z torby dać nogę.
Być może jakąś szansę zaprzepaszczę,
gdy nie wyruszę w chaszcze,
w gąszcz nieznany,
żeby dotknąć, powąchać, polizać
łobody, figowce, akacje,
nawet
takie atrakcje
jak kwiatki przewrotnie nazywane
kangurzymi łapami.[1]
Bo przecież
każdego z nas ciekawi,
w czym niezwykła roślina ozdobna
do naszych łap jest podobna”.
Wreszcie nadeszła pora,
by malca oswoić ze światem.
Zatem
pomogła mu mama
z torby wyskoczyć - hops!
I klops!
Upadł, bo nie potrafił
odbić się tylnymi nogami,
by kicać.
Ani łapkami
łodyg naginać, by coś zjeść.
A nawet, czym mamę zdumiał,
nie umiał
zwyczajnie leżeć na trawie,
bo w torbie ciągle noszony
w kucki był zgięty –
ot tak, mniej więcej – w kłębek zwinięty.
Ale
w krajoznawczym zapale,
choć niemrawy,
zapuszczał się w trawy,
coraz dalej i dalej.
Aż tu raptem zobaczył,
jak kolczasta kulka dziarsko gdzieś zmierza.
Nie widział dotąd jeżozwierza,
toteż zaciekawiony nosem go trącił.
A ten z oburzeniem chrumka:
„Nikt bez ryzyka
Echidny[2] nie dotyka,
a tobie głuptasie
łatwo nauczkę da się!”
I
nagle się najeża
kolczaste futro jeżozwierza.
“Hruuu, hruuu, ratunku!”
krzyknął kangurek z bólu,
do mordki przytknął łapkę
i kapkę
z niej krwi otarł...
Na szczęście czujna mama
usłyszała wołania
nieostrożnej pociechy.
Czym prędzej przykicała,
przytuliła czule, pogłaskała,
wejść do torby pomogła,
gdzie wciąż rozdygotany
malec wysłuchał przestróg mamy.
„Mój kochany,
w buszu trzeba uważać.
Sam przecież widzisz, łobuzie,
dziś buzię
pierwszy raz skaleczyłeś.
Ja przed złem
uchronić pragnę cię.
Lecz sama cudów nie dokonam.
Musisz być ostrożniejszy,
bo