Duch świętego Franciszka Salezego, czyli wierny obraz myśli i uczuć tego świętego - Jean Pierre Camus - ebook

Duch świętego Franciszka Salezego, czyli wierny obraz myśli i uczuć tego świętego ebook

Jean Pierre Camus

4,5

Opis

Przeglądając uważnie karty historii, widzimy, że w każdym niemal okresie życia ucywilizowanych narodów Opatrzność zsyłała ludzi, których wpływ sięgał daleko poza ich ojczyznę i poza czas, w którym żyli. Są to zwykłe skutki wyższości rozumu, głębokości uczucia, słowem potęgi ducha. Ta siła ducha staje się wtedy zwłaszcza potęgą niedościgłą, która ogarnia miliony serc i sięga poza światy ziemskie: gdy wrodzone zdolności i przymioty duszy ożywia i uświęca łaska Boża, to jest duch Boży, duch Chrystusowy, tak obficie rozlany w Ewangelii, a jednak, w całej pełni, tak niewielu dusz stający się udziałem. Do liczby tych wybrańców Bożych, co z natury obdarzeni znakomitymi przymiotami duszy, w ciągu życia rozwinęli i spotęgowali je przez usilną i wierną pracę w winnicy Pańskiej, należał, bez wątpienia Święty Franciszek Salezy, o którym współcześni słusznie mówili, że im dawał doskonałe wyobrażenie Chrystusa Pana w czasie czcigodnego pobytu Jego na tej ziemi. Zawartość dzieła: O cnocie i o doskonałości w ogóle. O miłości Bożej. O miłości bliźniego. O poddaniu się woli Bożej i o ufności w Bogu. O cierpliwości. O pokorze. O ubóstwie. O umartwieniu. O czystości. O łagodności. O samotności i zaparciu siebie samego. O pokusach, skrupułach i innych doświadczeniach wewnętrznych. O pobożności i o modlitwie. Środki szczególne uświętobliwienia się. O prostocie chrześcijańskiej. O posłuszeństwie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 348

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Jean Pierre Camus

Duch świętego Franciszka Salezego

czyli Wierny obraz myśli i uczuć tego świętego

Z francuskiego przełożył ks. Adolf Pleszczyński

Armoryka Sandomierz

Projekt okładki: Juliusz Susak 

Na okładce: Marcantonio Franceschini (1648-1729), St. Francis de Sales in the Desert,

(licencja public domain), źródło: http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Marco_Antonio_Franceschini_-_Il_S._Francesco_di_Sales_nel_deserto.jpg (This file has been identified as being free of known restrictions under copyright law, including all related and neighboring rights). 

Pozwolenie Władzy Duchownej: Rękopism pod tytułem: "Duch Świętego Franciszka Salezego" przeczytałem i nie znalazłem w nim nic przeciwnego wierze Katolickiej i moralności, Warszawa dnia 28 Listopada 1881 r., Ks. A. Englisz, N. 3705. APPROBATUR. Varsaviae die 17 (29) Novembris 1881 a., Judex Surrogatus, Canonicus Metropolitanus, Justinus Borzewski. Regens Cancellariae, Leo Jungowski.

Copyright © 2014 by Wydawnictwo „Armoryka”

Wydawnictwo ARMORYKA

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

tel +48 15 833 21 41

e-mail:[email protected]

http://www.armoryka.pl/

Przedmowa Tłumacza

Przeglądając uważnie karty historii, widzimy, że w każdym niemal okresie życia ucywilizowanych narodów Opatrzność zsyłała ludzi, których wpływ sięgał daleko poza ich ojczyznę i poza czas, w którym żyli. Są to zwykłe skutki wyższości rozumu, głębokości uczucia, słowem potęgi ducha. Ta siła ducha staje się wtedy zwłaszcza potęgą niedościgłą, która ogarnia miliony serc i sięga poza światy ziemskie: gdy wrodzone zdolności i przymioty duszy ożywia i uświęca łaska Boża, to jest duch Boży, duch Chrystusowy, tak obficie rozlany w Ewangelii, a jednak, w całej pełni, tak niewielu dusz stający się udziałem.

Do liczby tych wybrańców Bożych, co z natury obdarzeni znakomitymi przymiotami duszy, w ciągu życia rozwinęli i spotęgowali je przez usilną i wierną pracę w winnicy Pańskiej, należał, bez wątpienia Święty Franciszek Salezy, o którym współcześni słusznie mówili, że im dawał doskonałe wyobrażenie Chrystusa Pana w czasie czcigodnego pobytu Jego na tej ziemi.

Urodzony w roku 1567 ze znakomitej rodziny Sabaudzkiej, na zamku Sales, od lat najmłodszych dawał dowody wielkich zdolności i większej jeszcze pobożności. Wyższe nauki pobierał w Sorbonie, gdzie między innymi słuchał wykładów sławnego Maldonata; następnie dla kształcenia się w prawie udał się do Padwy. Zawsze umiał on łączyć głębokie studia naukowe z najściślejszym wykonywaniem wszelkich powinności świątobliwego chrześcijanina.

Skoro ukończył nauki, świat otworzył mu szeroko podwoje do tego wszystkiego, co może nęcić i pociągać niedoświadczonego młodzieńca.

Ojciec Franciszka, zakładając na nim całą przyszłość swej rodziny, zaproponował mu najświetniejsze związki małżeńskie, a książę Sabaudzki ofiarował krzesło senatorskie; ale Święty młodzieniec dawno już zdecydował swój wybór: postanowił on poświęcić się wyłącznie służbie Bożej i zbawieniu bliźnich.

Od chwili jak tylko został diakonem, natychmiast, z polecenia biskupa genewskiego Graniera, którego potem został następcą, rozpoczął prace apostolskie, głosząc bezustannie słowo Boże, nie tylko w Sabaudii, ale i w zarażonej kalwinizmem Szwajcarii, w Paryżu i w różnych miastach Francji, a kazania te poparte życiem świętym i tą niezrównaną słodyczą, jaką przed innymi przymiotami jaśniało jego życie, sprawiały zdumiewające skutki. Samych heretyków nawróconych jego wpływem, podają przeszło na siedemdziesiąt tysięcy.

Wśród tych prac prawdziwie apostolskich, wśród najróżnorodniejszych zajęć, którym się oddawał z całą gorliwością, stając się wszystkim dla wszystkich, znalazł ten mąż Boży dość czasu nie tylko na częste korespondencje, ale na pisanie gruntownych dzieł, w których z dziwną prostotą i jasnością wskazywał prostą i bezpieczną drogę do doskonałości chrześcijańskiej. Dlatego też Kościół święty stawia go w rzędzie swych mistrzów i nauczycieli, których doktorami swymi nazywa. Dosyć tu przytoczyć Filoteę, czyli Drogę do życia pobożnego, która należy do tej małej liczby książek, niewielkich objętością, ale wielkich duchem, jaki je wypełnia, za co pobożność chrześcijańska złotymi je nazwała.

Niniejsze dziełko, chociaż nie jest pióra św. Franciszka, słusznie jednak owocem jego ducha nazwane być może, gdyż w zupełności usprawiedliwia tytuł, będąc wiernym odbiciem jego pięknej duszy.

Właściwym autorem tego dzieła jest, znakomity nauką i pobożnością, Jan Piotr Camus, Biskup Bellejski, gorący wielbiciel i przyjaciel św. Franciszka Salezego.

Ten uczony Prałat powziął szczęśliwą myśl, częste rozmowy i ciągłe stosunki ze Świętym Biskupem Genewskim obrócić nie tylko na własną korzyść, ale jeszcze spożytkować je dla dobra ogółu wiernych.

Wszystko więc, co słyszał w przedmiocie wiary i moralności od swego Świętego przyjaciela, każde jego wybitniejsze postąpienie, a nawet nic nieznaczące na pozór szczegóły codziennego życia, zapisywał skrzętnie; następnie dopełniwszy te uwagi wypisami, poczerpniętymi z jego listów i dzieł, zebrał je w jedną całość, która istotnie stała się prawdziwym skarbcem praktycznej mądrości i doskonałości chrześcijańskiej. Ale znakomite to dzieło, obok swej wysokiej wartości, grzeszyło brakiem układu, pomieszaniem przedmiotówa nawet częstym powtarzaniem się: toteż wkrótce uznano potrzebę opracowania i skrócenia go, czego dokonał r. 1727 Doktor Sorbony, ks. Callot. Wreszcie, w naszych czasach, ks. Busson, Wikariusz Generalny Diecezji de Montauban, to mnóstwo najciekawszych przedmiotów ułożył wedle pewnego systemu, mając głównie na względzie ogół wiernych. Z tej to właśnie pracy korzystaliśmy przy niniejszym tłumaczeniu. Nadmienić tu wypada, że już przed stu przeszło laty (roku 1770 i 1778) dokonane zostało tłumaczenie Ducha św. Franciszka Salezego na język polski, przez Wizytki krakowskie, podług skrótu Callota; tłumaczenie to jednak pozostawia wiele do życzenia, tak pod względem czystości języka, jak i co do porządku w układzie samego dzieła a przy tym zupełnie ono już wyczerpane zostało. Powyższe tedy przyczyny skłoniły mię do przedsięwzięcia niniejszego przekładu. Pragnę gorąco, aby ten piękny obraz doskonałości życia i świętości duszy wielkiego sługi Bożego oświecał umysły i zapalał serca czytelników niegasnącym nigdy ogniem miłości Boga i bliźniego, która, bez wątpienia, stanowi treść i istotę Ducha świętego Franciszka Salezego.

 

Ks. Adolf Pleszczyński

Część I. O cnocie i o doskonałości w ogóle

I. Na czym zależy cnota

 

 

Dosyć pospolitym błędem między nami jest mniemanie, że posiadamy pewne cnoty, ponieważ nie dostrzegamy w sobie przeciwnych im występków. Wiele nawet pobożnych osób spoczywa na tym zdradliwym wezgłowiu, na którym nikt bezkarnie usnąć nie może. Cnotami moralnymi nazywamy pewne usposobienia i skłonności duszy, nabyte jedynie przez ciągle powtarzające się czyny, tym cnotom odpowiednie.

Być np. łagodnym wtedy, kiedy nikt się nam nie sprzeciwia, nie gniewa nas, nie drażni, nie jest bynajmniej osobliwością; przeciwnie, byłoby to bardzo dziwnym, gdybyśmy mieli być kwaśni i gniewliwi dla tych, którzy nam chętnie ulegają i starają się nam dogodzić. Nawet zwierzęta dzikie dają się oswoić tym, którzy się z nimi obchodzą łagodnie. Niewielką jest rzeczą, mawiał św. Grzegorz, być dobrym z dobrymi; ale być dobrym ze złymi, czynić dobrze tym, którzy nas prześladują, mówić łagodnie i z miłością o tych, którzy szarpią naszą sławę: jest to stać się wyższym nad namiętności i być podobnym do wyniosłych szczytów górskich, które sięgają poza granice burz i nawałnic.

Ci, którzy mówią tak pięknie o łagodności np. i cierpliwości, a sami ledwie ze skóry nie wyskoczą, za najmniejsze słowo obrażające, albo się na nie gorzko przed innymi skarżą, okazują dowodnie, że cnoty te na ustach tylko a nie w sercu mają.

Cnoty męstwa, i mocy cnoty, mówił nasz Święty, nie nabywamy nigdy w czasie pokoju, tj. dopóki nie jesteśmy doświadczani przez pokusę przeciwną cnocie. Ci, co są bardzo łagodni, nie doznając żadnych przeciwności, i którzy nie nabyli tej cnoty przez zwalczanie siebie samych, mogą być zapewne bardzo wzorowi i budujący; ale gdy przyjdzie czas próby, ujrzymy ich natychmiast wzburzonych, co dowodzi, że ta ich łagodność nie była cnotą doświadczoną i mężną; była ona raczej urojoną, niż rzeczywistą. Zupełnie jest co innego przestać popełniać jakiś występek, a mieć cnotę mu przeciwną. Wielu ludzi wydaje się nam cnotliwymi, a przecież nie mają oni wcale prawdziwej cnoty, bo jej nie nabyli przez usilną nad sobą pracę. Zdarza się często, że namiętności nasze pozostają uśpione i przytłumione; ale jeżeli w czasie tego spoczynku nie uzbrajamy się w siłę do odparcia i zwalczenia ich, gdy się obudzą i powstaną przeciwko nam, w walce z nimi pokonani będziemy.

Dlatego, bądźmy zawsze pokornymi i nie sądźmy też, że posiadamy cnoty, chociażbyśmy nie popełniali nawet dobrowolnie i z rozmysłem przeciwnych im występków.

 

 

II. Jakie cnoty nad inne przekładać należy

 

 

Oto w jaki sposób nasz Święty oceniał cnoty:

1. Wolał On zawsze te cnoty, do których pełnienia częściej zdarza się nam sposobność, jak inne, które rzadziej wykonywać możemy.

2. Wymagał, aby nie sądzono o wartości nadprzyrodzonej cnoty z zewnętrznego jej wykonania. Wobec Boga, mówił On, cenę naszym cnotom nadaje tylko stopień miłości, który towarzyszy ich wykonaniu, nie zaś blask, jaki je otacza. Któż nie widzi, że liczne drobne czyny cnotliwe więcej podnoszą chwałę Boga, niż inne rzadkie świetniejsze wprawdzie, ale mniej ożywione miłością Bożą?

3. Wynosił cnoty ogólne, to jest takie, które wpływają na większą ilość czynów, nad te których wpływ jest ograniczony. I tak: wyjąwszy miłość, jako królowę wszystkich cnót, stawił On na pierwszym miejscu modlitwę, która jest pochodnią innych; pobożność, która poświęca wszystkie nasze czyny służbie Bożej; pokorę, która nas uczy mało cenić siebie samych i własne czyny; łagodność, która raczej ustępuje niż się opiera; cierpliwość, która znosi wszystko bez szemrania: Święty stawił te cnoty przed wielkodusznością, szczodrobliwością, umartwieniem, czystością, prostotą, ponieważ te ostatnie mają prawie wyłącznie jeden oznaczony przedmiot na celu.

4. Cnoty świetne i rozgłośne miał trochę w podejrzeniu. Ich rozgłos, mówił On, jest niebezpieczny, bo podnieca próżność, tę prawdziwą truciznę cnoty.

5. Ganił tych, którzy w ocenieniu cnót, stosowali się do sądu ogółu, złego w podobnym przedmiocie sędziego. ˝Wyliczajcie, mówi On w swojej Filotei, cnoty najlepsze, a nie najokazalsze˝. Jeżeli do trafnego ocenienia dzieł sztuki, potrzeba nam koniecznie iść za sądem znawców, czyż rozsądnym jest, mierzyć szacunek swój dla cnót, miarą opinii w tym względzie świata, tego świata tak nieumiejętnego w nauce świętych, tak pełnego złości, żądz i pychy?

6. Święty Biskup ganił również i to, gdy chciano ćwiczyć się w ulubionych sobie cnotach więcej jak w tych, do których zobowiązywały: urząd, powołanie i obowiązek. Znaczyło to, mówił, służyć Panu, nie według czcigodnej Jego woli, ale według natchnień własnej natury. Bogu, dodawał On, podoba się tylko to, co się czyni w duchu wiary, wyrzeczenia się siebie i dla podobania się Jemu; On odrzuca nasze dzieła, jeżeli źródłem ich jest własne upodobanie lub interes osobisty.

 

 

III. O małych cnotach

 

 

Lubo nasz św. Biskup posiadał najwznioślejsze cnoty, niemniej jednak miał szczególne upodobanie i w takich, które wydają się najmniejszymi w oczach ludzi.

Każdy, mówił On, chce posiadać cnoty świetne, przywiązane do szczytu krzyża, bo te z daleka widzieć i uwielbiać można; ale mało jest takich, którzy by lubili zbierać te drobne kwiateczki, rosnące w cieniu u stóp drzewa Żywota: a jednak one są najbardziej pachnące i najlepiej zroszone krwią Jezusa Chrystusa.

Sposobności do wykonywania wielkich cnót zdarzają się rzadko; ale w zwykłych cnotach ćwiczyć się można zawsze i wszędzie. Zaiste, nagromadzilibyśmy dla siebie wielkie skarby duchowe, gdybyśmy używali każdej chwili życia na służenie Bogu w pokorze i w gorącej miłości. Naśladujmy w tym względzie roztropność oszczędnego człowieka, który zbierając skrzętnie skromny, codzienny zarobek, staje się w końcu właścicielem ogromnego majątku.

Przypomnijmy jeszcze tutaj, że mało są warte dzieła wielkich cnót, jeżeli ich nie spełniamy z wielką miłością. Sama tylko miłość nadaje, wobec Boga, wartość naszym czynom. Z nią, kubek zimnej wody, podany bliźniemu, zasługuje na żywot wieczny; z nią dwa pieniążki wdowy ewangelicznej miały większą wartość, wedle wyroku Samego Zbawiciela, jak znakomite dary bogaczów w świątyni jerozolimskiej.

Znosić chętnie zły humor i niedoskonałości bliźniego, a nawet wzgardę innych i własną nędzę, cierpieć z radością małe niesprawiedliwości, upokorzenia, wyrzuty niezasłużone, natrętność; spełniać czynności pośledniejsze od swego stanu, odpowiadać uprzejmie na słowa pełne goryczy albo uszczypliwości; nie gniewać się za odmowę spełnienia nam danej usługi a z wszelką przyjmować wdzięcznością od innych usługę; uniżać się przed równymi i niższymi a z podwładnymi i sługami obchodzić się z dobrocią: wszystko to wydaje się małym dla tych, którzy szukają rozgłosu i chwały.

Tego rodzaju ludziom trzeba cnót, że tak powiemy, wspaniałych, aby jednały sławę; ale nie one to czynią nas Bogu miłymi. Kto chce być sługą Chrystusa, nie dba zupełnie o przypodobanie się ludziom, i wnet stanie się Jego nieprzyjacielem, jeżeli zapragnie przyjaźni świata, jego oklasków i zaszczytów.

 

 

IV. Magdalena u stóp krzyża

 

 

Nasz Święty miał szczególne upodobanie w obrazach przedstawiających św. Magdalenę u stóp krzyża. Nazywał On je swoją księgą, swoją biblioteką.

Widząc raz podobne malowidło w moim domu, mówi Biskup Bellejski: ˝O, zawołał On, jakąż ta pokutnica korzystną zrobiła dla siebie zamianę! Ona wylała łzy swoje na stopy Jezusa Chrystusa, a stopy te odpłaciły jej krwią – ale krwią, która zmyła wszystkie jej winy. O! jak powinniśmy cenić sobie, dodał, te drobne cnoty, które rosną u stóp krzyża, ponieważ zroszone są najdroższą krwią Syna Boskiego˝.

– A któreż to są owe cnoty, spytałem?

– Oto pokora, odpowiedział mi, cierpliwość, łagodność, łaskawość, znoszenie ułomności bliźniego, pobłażliwość, słodycz serca, dobroduszność, serdeczność, współczucie, przebaczanie uraz, prostota, szczerość i tym podobne. Cnoty te są jako fiołki, co się lubują świeżością cienia, co karmią się rosą, co chociaż nie odznaczają się świetnością, pociągają jednak wszystkich swą miłą wonią.

– A znajdująż się jeszcze inne, pytam, na wierzchołku krzyża?

– I owszem, odpowiedział mi, jest ich jeszcze wiele, i cnoty te są wielkiej zasługi, jeżeli im towarzyszy wielka miłość. Te zaś są: roztropność, sprawiedliwość, wspaniałość, żarliwość, hojność, jałmużna, męstwo, czystość, umartwienia zewnętrzne, posłuszeństwo, bogomyślność, stałość, wzgarda bogactw i zaszczytów i inne tego rodzaju. Cnoty te same przez się są świetniejsze nad inne, i jeżeli je ożywia duch miłości, mają także wartość nadprzyrodzoną bardzo wysoką; lecz niestety! zwykle nie tak się dzieje w praktyce; są one wyżej nad inne cenione, głównie dlatego, że są rozgłośne i jednają poważanie ludzi. A jednak powinny być one uprawiane jedynie dlatego, że się więcej Bogu podobają i że podają nam sposobność do okazania Mu większej miłości.

 

 

V. Często pożytecznym jest ukrywać swe cnoty

 

 

Pewien prałat odwiedził raz św. Biskupa i był przez niego przyjęty, według zwyczaju, ze wszelką uprzejmością i ugaszczany przez dni kilka. W piątek, Święty udał się do pokoju swego gościa i prosił go do stołu na wieczerzę. Na wieczerzę! odpowiedział gość, o nie! dziś nie jest dzień wieczerzy; tak mało robimy dobrego, że dobrze jest przynajmniej raz w tydzień, w piątek, przepościć. Święty zostawiwszy mu swobodę, posłał do jego pokoju lekki posiłek, a sam poszedł do stołu wraz ze swoim otoczeniem i z kapelanami onego prałata. Gdy już wieczerzali, kapelani ci, mówiąc o swoim prałacie, zapewniali, że on tak był ścisłym w wykonywaniu ćwiczeń pobożnych i umartwień, iż nigdy nie dozwalał sobie żadnych zwolnień. Jeśli przyjął, na przykład, jakieś zaproszenie na dzień, w którym dobrowolny post sobie naznaczył, siadał wprawdzie do stołu, ale tak się posilał, ile mu na to pozwalały ścisłe prawidła postu.

Raz, kiedyśmy rozmawiali o świętej wolności dzieci Bożych, błogosławiony Biskup wspomniał mi tę historię, co podało mu sposobność do zrobienia następujących uwag. Uprzejmość, mówił On, jest córką miłości. Zresztą, jak posłuszeństwo czasem lepsze jest od ofiary, tak samo, w pewnych okolicznościach, lepszą od postu będzie ochotna względność na wymagania gościnności.

Nie należy tak przywiązywać się do ćwiczeń, choćby najpobożniejszych, żebyśmy ich czasem nie mogli przerwać, dla słusznych przyczyn. Zdarzyć się bowiem łatwo może, że pod pozorem stałości umysłu zakrada się miłość własna, która sprawia, że więcej przywiązujemy się do środków, jakimi są praktyki pobożne, niż do celu, jakim jest Bóg, do którego one prowadzić powinny.

A co się tyczy przedmiotu, o którym mówimy, dorzucił św. Biskup, to gdyby w takiej okoliczności, ten jeden post piątkowy był przerwany, ukryłby wiele innych postów ściśle zachowanych. Zaiste, ukrycie przed okiem ludzi dzieł tego rodzaju, nie mniejszą ma zasługę, jak ją mają same te dzieła. Bóg jest Bogiem ukrytym, i chce aby Mu w skrytości służono (Mt. VI.). Prałat ten mógł umartwienie swoje odłożyć na sobotę albo na dzień inny. Wreszcie, mógł je zupełnie opuścić, bo do tego nie był obowiązany ślubem, albo zastąpić wykonaniem jakiej innej cnoty, nie mniej, w tej okoliczności, godnej zasługi, np. cnoty uprzejmości.

 

 

VI. Cnota nie przeszkadza sprawiedliwemu upadać siedemkroć dziennie (Przypow. XXIV, 16. ); wyjaśnienie tych słów

 

 

Pewna pobożna dusza rozmyślając nad tym ustępem ksiąg świętych i trzymając się zbyt litery, popadła w nadzwyczajne udręczenie. Jeżeliż tak jest ze sprawiedliwym; mówiła ona, ileż razy muszę ja upadać, która nie jestem sprawiedliwą! I gdy w rachunku sumienia, który czyniła co wieczór z największą pilnością, zdarzyło się jej często nie dorachować siedmiu błędów, stawało się to jej źródłem niepokoju i niewymownego zamieszania ducha.

Dla pozbycia się tego zmartwienia udała się ona po radę do naszego św. Biskupa, i oto co On jej odpowiedział:

˝Nie powiedziano, w tym miejscu Pisma św., które mi przytaczasz, że sprawiedliwy widzi i czuje, jakoby siedem razy na dzień upadał; ale tylko że upada siedem razy. A zatem on i powstaje siedem razy, nie wiedząc o tych powstaniach. Nie martw się więc tym bynajmniej, ale idź z pokorą i wyznaj coś w sobie spostrzegła; to zaś czegoś nie spostrzegła, poleć miłosierdziu Tego, który podkłada rękę swoją pod tych, którzy upadają bez złej woli, aby się nie rozbili, i tak ich prędko i z lekka podnosi, iż się nawet nie spostrzegają, że upadli, bo ręka Boska podźwignęła ich z upadku, ani że powstali, bo ona ich podniosła tak szybko, że nawet o tym nie pomyśleli˝.

Znajdują się takie dusze, które nie mają dosyć baczności na siebie, i przecie nigdy nie rozważają postępków swoich; inne znów nazbyt o tym myślą i upadają w nieznośne zamieszanie. Należy unikać obu tych ostateczności, zarówno niebezpiecznych. ˝Jest to pewnym, mówi ten Święty, że póki otoczeni jesteśmy tym ciałem tak ociężałym i tak skazitelnym, zawsze nam na czymś zbywa. Nie wiem, czym ci kiedyś nadmienił: że potrzeba mieć cierpliwość dla wszystkich, a najpierw względem siebie samych, gdyż sami siebie bardziej niecierpliwimy, jak ktokolwiek inny, odkąd umiemy rozeznawać między starym a nowym Adamem, między wewnętrznym a zewnętrznym człowiekiem˝.

Tęż samę naukę zaznacza On w swojej Filotei, gdzie powiada, że najlepszym sposobem ćwiczenia się w łagodności jest znosić cierpliwie nasze własne niedoskonałości, (wszelako bez podchlebiania sobie) pracując nad poprawą z energią ale bez niepokoju, stale, ale ze spokojem duszy.

 

 

VII. Po czym możemy poznawać postęp nasz w cnocie

 

 

Pomiędzy środkami, które mogą służyć do poznania, czy robimy postęp w cnocie, nasz Święty stawia na pierwszym miejscu upodobanie w napomnieniach. Jak bowiem jest znakiem dobrego żołądka, kiedy trawi łatwo grube potrawy i twarde mięsa, tak też równie jest znakiem zdrowia duchowego, kiedy możemy mówić z Prorokiem: Sprawiedliwy będzie mię karał miłosiernie i będzie mię strofował, lecz olejek grzesznika (pochlebcy) niechaj nie tłuści głowy mojej (Ps. 140, 5).

Podobne usposobienie dowodzi, że wady, w które popadamy, zachodzą raczej z prędkości, z nieuwagi, z ułomności, a nie ze złości i rozmysłu. Kto kocha napomnienia, kocha cnotę, przeciwną błędowi, o który go strofują. Chory, pragnący zdrowia, przyjmuje mężnie, a nawet z radością, lekarstwa, jakie mu podają, chociażby najbardziej przykre i gorzkie; podobnie i ten, kto pragnie cnoty, (tego prawdziwego zdrowia duszy), uznaje wszystko łatwym, co służy do jej nabycia, lub do odzyskania jej.

Inny sposób poznawania, czy robimy postęp w cnocie, jest korzystanie z każdej sposobności do ćwiczenia się w pokorze.

Te zaś sposobności są dwojakiego rodzaju: jedne czynne, kiedy my sami upokarzamy się; drugie bierne, kiedy nas inni upokarzają. Pierwsze przyjmujemy zwykle ochotnie, drugie z oburzeniem odtrącamy. Chcemy się upokarzać, ale nie znosimy, aby nas upokarzano. A jednak jest to pewnym, że nawet upokorzenie lekkie, jakieś małoznaczące upomnienie, czynione nam ze strony innych, nierównie jest dla nas pożyteczniejszym, jak to, które pochodzi od nas samych, choćby ono było daleko surowsze. Nasz własny wybór psuje zwykle najlepsze nasze czyny. Często, kiedy uczynki nasze mamy za owoce pełne soku łaski, są one podobne do jabłek rosnących na brzegach morza martwego, co choć na zewnątrz piękne i pociągające, wewnątrz mieszczą tylko proch i popiół.

 

 

VIII. O różnych rodzajach uczynków

 

 

Nasze uczynki, ze względu na zbawienie mogą być czworakie, a mianowicie: żywe, martwe, zamarłe i ożywione.

Uczynki żywe są te, które będąc dokonane w stanie łaski poświęcającej i z pobudek nadprzyrodzonych, mają w sobie pierwiastek życia wiecznego i zasługują na niebo.

Uczynki martwe nie mają w sobie tego pierwiastku życia, ponieważ dokonane były w grzechu śmiertelnym. Uczynki te, jakkolwiek moralne i ze swej natury dobre, nie są jednak takimi ze względów nadprzyrodzonych; są one jako gałęzie bezpłodne, które nie mogą wydać żadnego owocu dla nieba, ponieważ nie są zapłodnione miłością.

Uczynki zamarłe są te, które będąc spełnione w stanie łaski i z pobudek wiary, były żywymi i mającymi zasługi dla zbawienia, lecz zostały następnie sparaliżowane przez jakiś grzech śmiertelny, późniejszy i straciły wszelką wartość nadprzyrodzoną; pozostają one w tym stanie śmierci, dopókąd łaska poświęcająca nie wyprowadzi ich z niego i nie przywróci im pierwotnego życia.

Uczynki ożywione są te, które poprzednio były zamarłe, a następnie zostały ożywione i jakby wskrzeszone, przez powrót duszy grzesznika do życia łaski. Gdy się to nawrócenie dokona wszystkie dzieła święte, spełnione przed upadkiem, ożywiają się, nabierają znów w oczach Boga, wartości pierwotnej i odzyskują moc swej zasługi i uświęcenia. Były one podobne do drzew, których siły żywotne ubezwładniła srogość zimy; ale zaledwie ogrzało je ciepło wiosennego słońca, znów one kwitną, wydają liście i owoce, bo odżył w nich pierwiastek życia, który był dłużej lub krócej zmartwiał przez ostre zimna.

Co się tyczy uczynków dobrych, dokonanych w stanie łaski poświęcającej, ale nie z pobudek nadprzyrodzonych, te choć są zupełnie dobrymi, nie mają jednak żadnej istotnej wartości dla zbawienia. Bóg obiecał nagrodę wieczną za te tylko czyny, które z pobudek nadprzyrodzonych spełniamy.

 

 

IX. Ślub podnosi zasługę czynów cnotliwych

 

 

Nie ulega wątpliwości, że post na przykład ślubowany, doskonałym jest i większej zasługi aniżeli post do którego nie jesteśmy wcale zobowiązani ślubem. Oto powody tego, według nauki Doktora anielskiego.

1. Ślub, jako akt pobożności, która jest jedną z najpierwszych cnót moralnych, więcej znaczy ze swej natury aniżeli post. Ta zacność cnoty pobożności dodana do zacności postu, powiększa jego wartość i nadaje mu doskonałość, jakiej nie miał sam przez się.

2. Kto pości zobowiązany do tego ślubem, ofiaruje nie tylko owoc ale i drzewo samo. On nie tylko że pości, ale co więcej przez ślub, zrzekł się swobody nieposzczenia.

3. Ślub dodaje ścisły obowiązek do aktu postu, obowiązek, od którego zwolnić może tylko dyspensa, albo bardzo ważna przyczyna. Tym sposobem, ślub krępując wolę, dodaje jej siły i czyni ją stalszą i pewniejszą w wykonaniu przedsięwzięcia.

4. Nasz św. Biskup dodaje, iż dobro jedno przyłączone do drugiego dobra, musi je jeszcze lepszym uczynić.

Ale nie zapominajmy, że przed Bogiem tylko miłość nadaje rzeczywistą cenę naszym czynom; pościć więc, nie będąc do tego obowiązanym ślubem, ale z gorącą miłością Boga, jest dziełem większej zasługi, niż gdyby się to czyniło wskutek ślubu, ale z mniejszą miłością. To właśnie powinno zniewalać osoby pełniące dobre uczynki ślubowane, aby się starały wykonywać je w miłości i z miłości, jeżeli nie chcą stracić zasługi za nie przed Bogiem.

 

 

X. Należy pragnąć doskonałości

 

 

Nasz Święty bardzo cenił dobre pragnienia. Od dobrego ich kierunku, mówił On, zależy nasz postęp na drodze zbawienia.

W rzeczy samej, ażeby postępować w miłości Bożej, która całą naszą doskonałość stanowi, trzeba mieć ustawiczne pragnienie kochania Boga coraz bardziej; trzeba stać się podobnym do tych ptaków tajemniczych, widzianych przez proroka Ezechiela, które leciały ciągle naprzód, nie zwracając się nigdy poza siebie, albo do wielkiego Apostoła, który postępował bezustannie ku wytkniętemu celowi, nie oglądając się wcale na przebytą już przestrzeń. W rzeczach bowiem duchowych, nade wszystko zaś w miłości Bożej, jakikolwiek zrobilibyśmy postęp tu na ziemi, nie dojdziemy nigdy do zupełnej doskonałości.

Miłość może i powinna zawsze postępować wyżej, bo ona dosięgnie szczytu tej świętej drabiny aż dopiero w niebie!

Święty Biskup lubił powtarzać te słowa św. Bernarda: Amo quia amo, amo ut amem. Kocham Boga, ponieważ Go kocham, i kocham, abym Go kochał (1).

Nie dość mocno kocha Boga ten, kto nie pragnie kochać Go jeszcze coraz więcej.

Wielkie dusze nie zadawalniają się tym, że kochają Boga, z całego serca, ponieważ wiedząc, że On jest godzien być kochanym nieskończenie więcej, aniżeli może ich serce, chciałyby mieć jak największą zdolność kochania, aby Go kochać jak najbardziej.

 

 

XI. Dalszy ciąg tego samego przedmiotu

 

 

Pomiędzy pragnieniami ziemskimi a pragnieniami niebiańskimi, zachodzi tak wielka różnica, jaka jest pomiędzy czasem a wiecznością. Daniel, Dawid i wszyscy święci byli mężami pragnień, ale pragnień niebiańskich. Tych pragnień nie możemy mieć nigdy dosyć; one to są skrzydłami, które nas podnoszą do Boga, owymi skrzydłami gołębicy, o jakie prosi prorok, aby być zaniesionym na łono prawdziwego spoczynku. Ale pragnień ziemskich, które zwracają się jedynie do dóbr znikomych tego świata, tych nie możemy mieć nigdy dosyć mało. Św. Augustyn nazywa je lepem skrzydeł duchowych. Trzeba też je powściągać stale bez względu na wszelkie pozory, które im dają do nas przystęp: bo pragnienia ziemskie są jako szkodliwe zwierzęta, co pustoszą winnicę naszej duszy.

Dusza św. Biskupa była całkowicie wolną od tych pragnień, o czym wiemy z następujących jego słów: ˝Chcę mało, a to, co chcę, chcę jeszcze mniej; nie mam prawie zupełnie pragnień, ale gdybym się na nowo urodził, nie miałbym żadnych˝. I prawdę powiedziawszy, ziemia niewiele warta, a niczym jest dla tych, którzy pragną nieba. Czas jest tylko cieniem przemijającym dla tych, co dążą do wieczności. Dusza, która tęskni za mieszkaniem wiecznym, nie znajduje tu na ziemi celu godnego swych pragnień.

Chociażby należało mieć dla Boga miłość nienasyconą i bez granic, ponieważ miłość Boża nie ma miary, jednak Święty uczy nas w swoim Teotimie, że nasza obojętność powinna rozciągać się nawet do postępu w cnotach, nawet do rzeczy, które się odnoszą do służby Boga i do darów łaski. Albowiem niewątpliwą jest prawdą, że namiętność pragnienia, chociażby przedmiot jej był najszlachetniejszy, potrzebuje być ustawicznie trzymaną na wodzy, bo ostatecznie jest to zawsze namiętność, która jako rumak ognisty, niehamowany wędzidłem, unosi nas pomimo naszej woli i wymyka się w końcu spod jej władzy zupełnie.

 

 

XII. Niemożliwą jest doskonałość bez wewnętrznego odrodzenia

 

 

Święty Biskup mawiał często, że łaska Boska, w swoich sprawach działa wedle porządku, jaki zachowuje natura w tworzeniu dzieł swoich. Natura rozpoczyna tworzenie każdej istoty od jej wnętrza; na przykład, nasienie rozwija się, rośnie i kiełkuje w ziemi, zanim wyda roślinkę na zewnątrz.

Podobnie i łaska Boża rozpoczyna działanie swoje wewnątrz nas, to jest, w duszy naszej; ją najpierw przetwarza a potem przez nią zmienia i całe życie nasze zewnętrzne.

Stosownie do tej prawdy postępował nasz Święty, kiedy chciał jaką duszę zwrócić od życia światowego do życia chrześcijańskiego. Nie mówił On jej wtedy, ani o zmianie stroju, ani o żadnej zewnętrznej rzeczy, ale zwracał się wprost do serca, wiedząc dobrze, że gdy ta twierdza zostanie zdobytą i reszta niedługo się ostoi. Gdy ogień miłości Bożej ogarnie serce, wszystko, co nie jest z Boga, wyda się nam bez wartości i porzucamy to z łatwością.

Razu jednego mówił ktoś św. Biskupowi ze zdziwieniem, że pewna osoba zacna i wielkiej pobożności, zostająca pod jego kierunkiem, nie przestała jeszcze nosić zausznic. ˝Zapewniam Cię, odpowiedział On, że osoba ta przystępuje do spowiedzi, okryta zawsze tak długim welonem, że nie wiem wcale jak wygląda. Zresztą, Rebeka, która równie była cnotliwą, jak ta osoba, nie utraciła, sądzę, nic ze swej świątobliwości, że nosiła zausznice dane jej przez Eliezera, w upominku od Izaaka˝.

Ta sama osoba kazała przyozdobić brylantami złoty krzyżyk, który nosiła na sobie; z tego powodu obwiniono ją przed Świętym o próżność. To, co uważacie za próżność, powiedział On, w moich oczach jest aktem pobożności, który mię buduje. Daj Boże, dodał, aby wszystkie krzyże były ozdobione brylantami! Użyć w taki sposób rzeczy zbytku światowego, znaczy obrócić łupy egipskie, na służbę przybytku. Zdobić sztandar zwycięski naszego zbawienia, jest to szczycić się w krzyżu Jezusa Chrystusa.

 

 

XIII. Piękne zdanie Taulera o doskonałości

 

 

Święty Biskup cenił bardzo jedno piękne zdanie Taulera, jakiego tenże nauczył się od prostego wieśniaka, który był mu mistrzem w życiu duchownym. Gdy zapytano tego wielkiego ascety, gdzie znalazł Boga: ˝Tam, odpowiedział, gdzie straciłem siebie samego, a gdzie siebie samego znalazłem, tam utraciłem Boga˝. Znaczenie tych słów przypomina nam dwa przeciwne sobie miasta: Babilon i Jerozolimę. Miłość własna człowieka, górując nad miłością Boga, zbudowała pierwsze z tych miast, które rozciąga się daleko, bo prowadzi aż do nienawiści Boga. Miłość Boga, panując nad miłością własną człowieka, wzniosła Jeruzalem, miasto święte, które rozciąga się równie daleko, bo prowadzi aż do nienawiści siebie samego.

Z tego wynika, że grzech niczym innym nie jest, jak odwróceniem się od Stwórcy a oddaniem się stworzeniu; łaska zaś, nawracając nas, sprawia tylko przeciwną zmianę, to jest, odrywa nas od stworzenia, a zwraca napowrót do Stwórcy. Tego to właśnie naucza nas Duch Święty, mówiąc, że nikt nie może służyć dwom panom: Bogu i mamonie (Mt. VI, 24), i że światłość nigdy w zgodzie z ciemnością być nie może, ani też Chrystus z Belialem (2 Korynt. VI, 14).

Umrzeć sobie i swoim namiętnościom aby żyć wedle nauki Jezusa Chrystusa: Oto prawdziwe życie i doskonałość chrześcijańska. Umierać dla Jezusa Chrystusa, aby żyć wedle natury i namiętności: oto droga, która prowadzi do śmierci wiecznej. Jeżeli żyjecie według ciała, mówi Apostoł, pomrzecie, ale jeśli według ducha sprawy ciała umorzycie, tedy żyć będziecie (Rzym. VIII, 13. ).

 

 

XIV. O różnicy pomiędzy grzechem powszednim a niedoskonałością

 

 

Nasz święty Biskup mawiał, że grzech powszedni jest zawsze w woli, bez zezwolenia której nie może być grzechu. Niedoskonałość przeciwnie, jest to poruszenie złe, bez rozmysłu uprzedzające zezwolenie woli. Na przykład śmiać się niepomiarkowanie z dobrowolnym upodobaniem, nie troszcząc się o mogące powstać stąd zgorszenie, jest grzechem powszednim; ale będąc niespodzianie pobudzonym do śmiechu, wybuchnąć nim mimowolnie, jest tylko niedoskonałością. Gniew dobrowolny może być grzechem powszednim; ale gdy spostrzegłszy się, natychmiast go potępimy i powściągniemy, staje się zwykłą niedoskonałością. Dlatego też zwykłe niedoskonałości nie są zupełnie przedmiotem spowiedzi, gdyż nie stanowią materii dostatecznej do ważnego rozgrzeszenia.

Co innego grzechy powszednie, te są dostateczną materią rozgrzeszenia, ale niekonieczną, bo można i w inny sposób otrzymać za nie przebaczenie.

Taką wskazówkę dał raz nasz Święty pewnej pobożnej duszy, której wprzód oznajmił, że to z czego się oskarżała, były same niedoskonałości, nie potrzebujące rozgrzeszenia.

Wiedzieć o tym rozróżnieniu jest pożytecznym, chociaż i dusze nie znające go, dojść mogą do wysokiej doskonałości.

 

 

XV. Doskonałość nie sprzeciwia się żadnemu powołaniu

 

 

Każdy, mówi Paweł św., w którym wezwaniu jest wezwan, w tym niechaj trwa (1 Korynt. VII, 20). Jedną ze szczęśliwości tego życia jest, bez wątpienia, umiłowanie stanu, w jakim nas Bóg postawił. Kto pożąda innego, nie znajdzie nigdy pokoju. Źle przyjmujemy zwykle gościa, którego chcemy się pozbyć. Jednak w tym, jak i w innych rzeczach, trzeba unikać wszelkiej przesady. Szacunek zbytni dla swego powołania zawsze kryje w sobie pewne próżności. To uczucie uwydatnia się w częstych i przesadnych pochwałach swego stanu, a nade wszystko w pogardzie, z jaką mówimy niekiedy o innych powołaniach. Mówić: ja nie jestem, jako inni ludzie (Łk. XVIII, 11), jest to stawać się podobnym do faryzeusza, który nie wyszedł ze świątyni usprawiedliwionym.

Oto jak mówi w tym przedmiocie święty Biskup do zakonnic nawiedzenia (to jest Panien Wizytek): ˝Córki nawiedzenia będą zawsze pokornie mówiły o swoim małym zgromadzeniu, przenosząc nad nie wszystkie inne co do ich zacności i powagi, ale jednak nad wszystkie inne swoje własne będą najbardziej miłowały, i przy nadarzonej sposobności zaświadczą chętnie, jak błogo żyją w tym powołaniu. Podobnie mężatki powinny przenosić swych mężów nad wszystkich innych, nie we względzie godności, lecz uczucia. Podobnie każdy ojczyznę swą, nad inne, nie tyle w szacunku, ile w miłości przenosi, a każdy żeglarz więcej ceni okręt, na którym podróżuje, niż inne chociaż bogatsze i lepiej zaopatrzone. Wyznawajmy otwarcie, że inne zgromadzenia są lepsze, bogatsze i doskonalsze, ale jednak bynajmniej nie powabniejsze i nie pożądańsze dla nas: ponieważ Pan nasz chciał, ażeby to było naszą ojczyzną i naszą łódką, i aby serce nasze zaślubione było z tym zakonem˝. Najlepiej jest dziecku na łonie jego matki, a najzdrowszy i najmilszy pokarm dla niego mleko matczyne.

Przypominam sobie, że święty Biskup, w szczególny sposób chwalił przyjaciela swego biskupa z Sal (Juvenala Ancynę), za to, że ten mąż świętobliwy, będąc kapłanem kongregacji świętego Filipa Neriusza w Rzymie, rzadko kiedy mówił o tym zgromadzeniu, a jeżeli wypadło mu coś powiedzieć, wyrażał się o nim w sposób najpokorniejszy, pomimo że przejęty był dla niego głęboką czcią i tkliwym przywiązaniem. Uczucia owego prałata względem tego zgromadzenia były tak szczere że je opuszczał ze łzami żalu i jedynie na wyraźny rozkaz Papieża, powołujący go do objęcia biskupstwa. Przeciwnie zaś, gdy mu się zdarzyło mówić o innych zgromadzeniach zakonnych, wyrażał się o nich zawsze z największymi pochwałami.

Taki to jest zwykły sposób mówienia świętych, w oczach których wszystko jest wielkie, wyjąwszy ich samych i tego, co się do nich odnosi. Oni wynoszą zacność dziewictwa, nie ganiąc małżeństwa; oni chwalą ubóstwo dobrowolne, nie potępiając bogaczy, zwłaszcza jeżeli ci robią dobry użytek ze swych bogactw; oni zalecają posłuszeństwo, nie lekceważąc władzy i zwierzchności; oni cenią życie wspólne, nie poniżając życia rodzinnego ani samotnego. Oni bowiem wiedzą, że istota doskonałości, nakazanej wszystkim chrześcijanom, wszelkiego stanu i powołania, zasadza się na miłości, bez której nikt nie może się spodziewać zbawienia; i że ta doskonałość może być zdobyta przez wszystkich bez wyjątku, ponieważ Bóg, bez względu na osoby, zlewa swe łaski zarówno na wszystkie serca, które chcą z nich korzystać.

 

 

XVI. Należy dążyć do doskonałości za pośrednictwem swego stanu

 

 

Nasz Święty mówił, że główną i najpoważniejszą sprawą każdego prawdziwego chrześcijanina powinno być: starać się bezustannie o udoskonalenie się w swoim powołaniu. To zaś staranie zależy na tym, aby używać wszelkich środków, jakie podaje stan, do postępu w miłości Boga i bliźniego.

Nie zapominajmy nigdy, że prawdziwa doskonałość chrześcijańska zasadza się jedynie na miłości: ponieważ żadna cnota bez miłości, nie może nas doprowadzić do ostatecznego celu naszego przeznaczenia, jakim jest chwała Boga. Bez miłości żadna cnota nie jest zupełną; miłość dopiero jest dopełnieniem wszelkich cnót. Dosięgnąć zatem tego dopełnienia, tego ostatniego stopnia doskonałości naszych czynów: powinno być celem usiłowań każdego, stosownie do natury i rozległości środków jego stanu.

Zaleca to nam Apostoł Paweł św. mówiąc: a nad to wszystko, miejcie miłość, która jest związką doskonałości (Kol. III, 14), a która nie tylko jednoczy nas z Bogiem, ale jeszcze łączy i wiąże z sobą wszystkie inne cnoty i zwraca je do prawdziwego ich celu, jakim jest Bóg.

 

 

XVII. Niesłuszność sądów ludzkich w sprawie zbawienia i doskonałości

 

 

Synowie ludzcy kłamliwi są w wagach, mówi Psalmista, aby oszukiwali sami z marności spólnie (Ps. LXI, 10). Jedni z nich, dla uwolnienia się od bojaźni Boga, która im nie daje pokoju, wmawiają w siebie: że Bóg jest zbyt dobry, aby miał karać za grzechy człowieka, człowieka tak ułomnego, podległego tylu słabościom, i którego skłonności pociągają tak gwałtownie do złego. Inni jeszcze bezbożniejsi, łudzą się w tym samym zamiarze, że Bóg nie widzi spraw ludzkich, albo się nimi wcale nie zajmuje. Są znów i tacy, którzy wpadając w przeciwną ostateczność, wyobrażają sobie Boga strasznego, tylko uzbrojonego w gromy i gotowego uderzać i karać grzesznika z upodobaniem. Ci żyją też w ustawicznej trwodze. Zapominają oni, że miłosierdzie Boże, w skutkach swoich, jest daleko większe, jak sprawiedliwość i przewyższa wszystkie dzieła Jego (Ps. CXLIV, 9), i że ono to powstrzymuje karzącą prawicę Pana w najsprawiedliwszym nawet Jego gniewie Ps. LXXVI, 103).

Tę sprzeczność pojęć brał nieraz nasz Święty za przedmiot rozumowania w swoich publicznych i prywatnych napomnieniach: Mawiał tedy: ˝ci, którzy są tak przewrotni, że nie dbają zupełnie o swoje zbawienie, czynią albo za wiele, albo za mało złego. Czynią za wiele złego, jeżeli mając jeszcze w sercu nieco światła wiary, wierzą w istnienie piekła: ponieważ w takim razie, choćby przez miłość własną, powinniby bać się powiększenia swoich win, które zmuszają niejako sprawiedliwość Boską do surowego obejścia się z nimi. Czynią zaś za mało, jeżeli stracili zupełnie wiarę i nie lękają się niczego w życiu przyszłym˝.

Ale trudno jest, dodawał św. Biskup, zejść do tego stopnia bezbożności i rozpaczy, aby urągać zuchwale okropnym męczarniom jakie wedle zapewnienia wiary zgotowane są w wieczności tym, którzy umierają bezbożnie. Zaiste! trzeba by być gorszym od samych potępieńców, ażeby powiedzieć naprawdę: nie lękam się potępienia!

Co