W 80 dni dookoła świata. Le tour du monde en 80 jours - Jules Verne - ebook

W 80 dni dookoła świata. Le tour du monde en 80 jours ebook

Jules Verne

5,0

Opis

Jules Verne: W 80 dni dookoła świata. Le tour du monde en 80 jours.  Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej. Powieść przygodowa Juliusza Verne.

Głównym bohaterem opowieści jest angielski dżentelmen – Fileas Fogg, znany jako stateczny, bogaty acz skromny samotnik. Zaskoczeniem dla wszystkich jest zdarzenie, podczas którego zakłada się o 20.000 funtów szterlingów ze swoimi znajomymi z gry w wista, że objedzie świat wokoło w ciągu 80 dni. W podróż rusza z nowo najętym, francuskim służącym – Passepartout (w przekładach polskich – Obieżyświat). Po piętach depcze im angielski detektyw – Fix, który jest przekonany, że to Fileas Fogg jest sprawcą kradzieży znacznej kwoty pieniędzy z londyńskiego banku... (http://pl.wikipedia.org/wiki/W_osiemdziesiąt_dni_dookoła_świata)

Une vive discussion s'engage à propos de cet article. Phileas Fogg parie 20 000 livres, la moitié de sa fortune, avec ses collègues du Reform Club qu'il réussira à achever ce tour du monde en 80 jours. Il part immédiatement, emmenant avec lui Jean Passepartout, son nouveau valet de chambre. Il quitte Londres à 20 h 45 le 2 octobre, et doit donc être de retour à son club au plus tard à la même heure, 80 jours après, soit le 21 décembre 1872 à 20 h 45 heure locale. Phileas Fogg est un maniaque de l'heure, qui aime agir de façon exacte et précise. Pour lui, « l'imprévu n'existe pas ». Mais le voyage va être semé d’embûches et de contretemps. Le pari et le départ de Fogg font la une des journaux. La police se demande si Phileas Fogg est le fameux voleur qui vient de dévaliser la Banque d'Angleterre et qui chercherait à s'échapper. L'inspecteur Fix part à sa recherche, et ne cessera de le poursuivre dans tous les pays traversés. Phileas Fogg et Passepartout partent de Londres en train et utilisent ensuite différents moyens de transport... (http://fr.wikipedia.org/wiki/Le_Tour_du_monde_en_quatre-vingts_jours)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 560

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Jules Verne

W 80 dni dookoła świata Le tour du monde en 80 jours

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej Version bilingue: polonaise et française

Przekład anonimowy

Armoryka Sandomierz

Projekt okładki: Juliusz Susak 

Na okładce: Alphonse de Neuville (1835-1885) lub Léon Benett (1838-1917), Ilustracja powieści Juliusza Verne'a "W osiemdziesiąt dni dookoła świata (1872),

(licencjapublic domain), źródło: http://commons.wikimedia.org/wiki/File:"Around_the_World_in_Eighty_Days"_by_Neuville_and_Benett_19.jpg (This file has been identified as being free of known restrictions under copyright law, including all related and neighboring rights). 

Tekst na podstawie edycji: polskiej: Juliusz Verne, Podróż naokoło świata w 80-ciu dniach, Nakładem Gebethnera i Wolffa, Warszawa 1891, francuskiej: Jules Verne, Le Tour du monde en quatre-vingts jours, Pierre-Jules Hetzel, Paris 1873.

Copyright © 2014 by Wydawnictwo „Armoryka”

Wydawnictwo ARMORYKA

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

tel +48 15 833 21 41

e-mail:[email protected]

http://www.armoryka.pl/

W 80 dni dookoła świata

Rozdział I. Phileas Fogg, zachwycony Obieżyświatem, przyjmuje go do służby.

  W roku 1872 dom pod numerem 7-ym przy Saville-row Burlington Garden, w którym w roku 1814 zmarł Sheridan, był zamieszkany przez Phileasa Fogg, członka londyńskiego Reform-Clubu, osobistości wybitnej i wielce oryginalnej. 

  Będąc synem słynnego mówcy angielskiego, Phileas Fogg był istotą zagadkową, o której, prócz tego, iż odznaczał się elegancyą i urodą, nic wiecej nie wiedziano. Mówiono, iż jest podobnym do Byrona, naturalnie tylko z budowy głowy. Był to Byron z wąsami i faworytami; Byron, nie podlegajacy żadnym cierpieniom, który mógłby żyć sto lat, nie starzejąc się zupełnie. 

  Anglik z pierwszego rzutu oka, Phileas Fogg nie wyglądał jednakże na Londyńczyka. Nie widziano go nigdy ani na giełdzie, ani w banku, ani w żadnym kantorze na City. Nigdy na kanałach lub portach londyńskich nie ukazały się statki jego. Pan ten nie należał do żadnego komitetu administracyjnego; nie był on ani kupcem, ani przemysłowcem, ani też rolnikiem. Nie zajmował się żadnemi instytucyami publicznemi: ani instytucyą królewską Wielkiej Brytanii, ani londyńską, ani instytucyą rękodzielników, ani instytucyą literacką Wschodu, ani instytucyą prawa, ani nawet sztuk pięknych i nauk, będącej pod opieką Jej Królewskiej Mości. Nie należał wreszcie do żadnego stowaryszenia, których tak wiele posiada stolica Anglii, zaczynając od stowarzyszenia Armonica aż do stowarzyszenia Pomologicznego, założonego w celu wyniszczenia szkodliwych owadów. Phileas Fogg był członkiem Reform-Clubu i działalność jego na tem się kończyła. Niech nikogo to nie dziwi, iż osoba tak zagadkowa zaliczoną została do członków tego poważnego Stowarzyszenia. Przyjęto go dzięki poleceniu ˝Braci M.M.Baring˝, u których miał otwarty kredyt. 

  Czy Phileas Fogg był bogatym? Niewątpliwie. Ale w jaki sposób zdobył majątek, o tem najlepiej wtajemniczeni nie wiedzieli; a do niego samego nikt nie ośmielił się zwrócić z podobnem zapytaniem. 

  Nie był rozrzutnym, ani też skąpym, gdyż chętnie spieszył z datkami, gdy szło o rzecz szlachetną lub użyteczną. Czynił to zwykle po cichu, bezimiennie. Phileas Fogg nie należał do ludzi towarzyskich. Mówił bardzo mało i wydawał się osobnikiem nader tajemniczym. Czy pan Fogg podróżował kiedy? Takby przypuścić należało, gdyż nikt nie znał lepiej od niego wszystkich części świata. Nie było miejsca nawet najbardziej oddalonego, o któremby nie mógł udzielić szczegółowych objaśnień. Nieraz, kilku słowy, krótko i jasno wypowiedzianemi, zbijał wiadomości krążące w klubie o zaginionych podróżnikach. Wynajdywał prawdziwe przyczyny i słowa jego zwykle się sprawdzały, jak gdyby był jasnowidzącym. Faktem jednak było, iż w przeciągu wielu lat p.Fogg nie opuszczał Londynu. Nigdzie też nie bywał i ci, co go znali bliżej, utrzymywali, iż odbywał codziennie jedną tylko drogę, a mianowicie: z domu do klubu, a z klubu do domu. 

  Jedyną jego rozrywką było odczytywanie dzienników i grywanie w wista. Grywał zazwyczaj szczęśliwie, a wygraną przeznaczał na cele dobroczynne. Gra sama przez się wydawała mu się walką, w której przeszkody pokonywał z niewzruszonym spokojem, cechującym całą jego naturę. O jego rodzinie nie wiedziano nic, ani też o krewnych i przyjaciołach; mieszkał samotnie we własnym domu przy Saville-row; do usługi miał jednego służącego. Obiad i śniadanie spożywał w klubie, samotnie, o jednej i tej samej godzinie, na jednem i tem samem miejscu, nie zwracając uwagi na otoczenie. Dziesięć godzin na dobę spędzał u siebie, dokąd wracał zwykle o północy, resztę zaś czasu przepędzał w klubie. Wyjątkowe miał tam względy. Wybierano dlań najlepsze potrawy, które podawano na najwykwintniejszej porcelanie i najcieńszym obrusie. Wytworne wina podawano mu w najdroższych kielichach. Jeżeli życie prowadzone w ten sposób można nazwać dziwacznem, to dziwaczność ta, przyznać trzeba, była bardzo wygodną. 

  Dom przy ulicy Saville-row, chociaż nie był zbytkownie urządzony, posiadał jednakże wszelkie wygody. Od jedynego swego sługi pan Fogg wymagał punktualności i niezwykłej sumienności. Tego właśnie dnia, a było to 29 października, odprawił Jamesa Forstera z powodu, iż podał mu wodę do golenia o 3 stopnie za chłodną. Oczekiwał właśnie przybycia nowego sługi, który miał się zjawić o 2-giej lub o wpół do 12-tej. 

  Phileas Fogg, z rękoma opartemi na kolanach, z głową podniesioną, śledził wskazówki zegara, pokazującego godziny, minuty, sekundy, dnie i pory roku. Gdy zegar uderzył oznaczoną godzinę, pan Fogg powstał, by udać się do klubu. W tej chwili zapukano do drzwi, był to zwolniony ze służby James Forster. 

  – Nowy lokaj przyszedł – oznajmił. 

  Człowiek mniej więcej lat trzydziestu ukazał się we drzwiach. 

  – Jesteś Francuzem i nazywasz się John? – spytał go Phileas Fogg. 

  – Nazywam się Jan, do usług – odrzekł nowoprzybyły – Jan Obieżyświat. Sądzę, że jestem uczciwym człowiekiem panie, i uprawiam kilka rzemiosł. Byłem wędrownym śpiewakiem, ujeżdżaczem cyrkowym, linoskokiem, później zostałem nauczycielem gimnastyki, a następnie, by się stać pożyteczniejszym społeczeństwu – sierżantem. Pięć lat minęło od chiwli opuszczenia Francyi i, chcąc zakosztować życia rodzinnego, zgodziłem się za lokaja w Anglii. Obecnie jestem bez miejsca i, dowiedziawszy się, iż u pana wakuje posada, przyszedłem ofiarować mu swoje usługi. 

  – Podobasz mi się Obieżyświecie. Polecono mi cię. Czy znasz moje wymagania? 

  – Tak, panie. 

  – Dobrze więc, któraż teraz godzina? 

  – Jedenasta minut dwadzieścia dwie – odpowiedział Obieżyświat – wyciągając z kieszeni olbrzymi zegarek srebrny. 

  – Zegarek twój się spóźnia – oznajmił pan Fogg. 

  – Wybacz pan, ale to niemożliwe. 

  – Spóźniłeś się o cztery minuty. Mniejsza z tem. Od tej więc chwili, t.j. w środę, dnia 2 października 1872 r., o godzinie 2-giej minut dwadzieścia dziewięć rano, przyjmuję cię do służby. – Rzekłszy to, pan Fogg powstał, włożył kapelusz na głowę i wyszedł, nie wypowiedziawszy słowa. 

  Obieżyświat niebawem usłyszał dwukrotne trzaśnięcie drzwiami. Jednemi wychodził jego nowy pan, drugiemi zaś poprzednik jego James Forster. 

  Obieżyświat pozostał sam jeden w mieszkaniu. 

Rozdział II. Ideał Obieżyświata.

 Na honor, pomyślał sobie Obieżyświat, trochę zbity z tropu, u pani Fussaud znałem osoby bardzo do mego nowego pana podobne. 

  Trzeba dodać, iż ˝osoby˝ pani Fussaud były to figury z wosku, łudząco naśladujące żywych ludzi. Podczas krótkiej rozmowy Obieżyświat badał swego nowego pana. Był to mężczyzna około lat 40 liczący, o wyglądzie szlachetnym, wzrostu słusznego, niezbyt otyły, o blond włosach i faworytach, o twarzy bladej i pięknych zębach. Odznaczał się równowagą umysłu, spokojny, flegmatyczny, z okiem jasnem, badawczem, był skończonym typem Anglika o zimnej krwi, tak często spotykanym w Połączonem Królestwie. 

  W każdem położeniu zachowywał równowagę. Siły swe fizyczne bardzo oszczędzał. Wybierał zawsze najkrótszą drogę, unikał wszelkich zbytecznych ruchów, nigdy się niczem nie przejmował, ani też wzruszał. Nigdy się nie spieszył, zawsze w porę przychodził. Żył samotnie, zdala od stosunków społecznych. 

  Co do Jana, zwanego Obieżyświatem, był to Paryżanin z krwi i kości, od pięciu lat mieszkał w Anglii, pełnił obowiązki lokaja, napróżno poszukując pana, do którego mógłby się przywiązać. Obieżyświat nie miał nic wspólnego z Frontillem lub Mascarillem, typem śmiesznego lokaja, o wysokich plecach i zadartym nosie. Był to chłopak poczciwy, o miłej powierzchowności, wydatnych ustach, dobry i uczynny. Oczy miał niebieskie, cerę zdrową, twarz dość pełną, pierś szeroką i muskuły doskonale przez gimnastykę wyćwiczone. Włosy miał bujne, koloru ciemnego. Podczas gdy starożytni rzeźbiarze posiadali 28 sposobów układania włosów Minerwy, on posiadał tylko jeden jedyny, a mianowicie trzy przesunięcia grzebieniem i fryzura była skończoną. Czy dwa tak różne charaktery, pana i sługi, zgodzą się wzajemnie? Obieżyświat nie mógł na to odpowiedzieć. Przepędziwszy burzliwie swą młodość, marzył o spokoju. Słysząc wiele o systematyczności angielskiej i przysłowiowym spokoju dżentelmanów, przybył szukać szczęścia w Anglii. Ale dotychczas los mu nie sprzyjał, nigdzie nie mógł długo zagrzać miejsca. Zmienił już dziesięciu panów, gdyż wszyscy nie odpowiadali jego upodobaniom. Byli to bowiem fantastycy, amatorzy przygód i podróży. Ostatni jego pan, młody lord Longsferry, członek parlamentu, po spędzeniu nocy w restauracyi, wracał do domu niesiony wpół przez policyanta. Wobec tego służący uczynił kilka uwag swemu panu, za co został uwolniony ze służby. Dowiedziawszy się, iż pan Fogg poszukuje służącego, zasięgnął wiadomości o sposobie prowadzenia się tego pana. Osoba, której życie było tak regularne, która nigdy nie podróżowała, nie oddalała się z domu, przypadła mu bardzo do gustu. Zaofiarował swe usługi i, jak już wiadomo, został przyjęty. Pozostawszy sam w mieszkaniu po odejściu pana Fogg, Obieżyświat począł się rozglądać po całym domu. Nic nie uszło jego uwagi, od piwnic aż do strychu. Bardzo mu się wszystko w tym surowym, czystym i wygodnie urządzonym domu podobało. Czynił on na nim wrażenie muszli oświetlonej i ogrzanej gazem. Pokoik dla niego przeznaczony, a znajdujący się na drugiem piętrze, również mu się podobał. Dzwonki elektryczne i tuby, łączyły go z pokojami na dole. Na kominku stał zegar elektryczny, który w zupełności odpowiadał takiemuż zegarowi w sypialni pana Fogg; zegary te jednocześnie wybijały każdą sekundę. 

  – Podoba mi się tu! – mówił do siebie z zadowoleniem. 

  Nad zegarem wisiała jakaś kartka, był to program przyszłych jego zajęć; wszystko przewidziane, zapisane, nie zapomniano o najdrobniejszem zajęciu; każda chwila była wypełnioną. O godzinie ósmej zrana pan Fogg wstawał, a o ósmej minut dwadzieścia jadł pierwsze śniadanie, woda do golenia podaną być winna o dziesiątej minut trzydzieści siedem, robić fryzurę zwykł o dziesiątej minut pięćdziesiąt it.d. 

  Co się tyczy garderoby pana domu, to ta wzorowo była utrzymywaną. Każda para spodni, każdy tużurek lub kamizelka były numerowane i zapisywane do regestru, z zaznaczeniem pory roku, w której użytą być winna. Słowem, dom przy ulicy Saville-row, będący wzorem bezładu, za czasów słynnego Sheridana, w obecnej chwili był przybytkiem wygody i elengancyi. 

  Nie widziano tam ani biblioteki, ani książek, gdyż w Reform-Clubie były na usługi członków dwie czytelnie: jedna, złożona z dzieł beletrystycznych, druga – z prawnych i poświęconych polityce. W sypialni stała kasa ogniotrwała. Nie spotkałeś tam nigdzie żadnej broni, żadnych przyborów myśliwskich. Wszystko to nosiło cechę spokojnego i regularnego życia gospodarza. Obszedłszy wszystkie kąty domu, Obieżyświat zatarł ręce z zadowoleniem i szeroka twarz jego opromieniła się uśmiechem. 

  – Podoba mi się tu – mruknął do siebie. – Tego mi było potrzeba. Ależ mój pan, to prawdziwy automat. Dobrze więc, nie mam nic przeciwko temu, by go obsługiwać. 

Rozdział III. Ważna rozmowa.

 Po wyjściu z domu, o godzinie 2-giej i pół Phileas Fogg udał się w kierunku swego klubu, dokąd też przybył, zrobiwszy pięćset siedemdziesiąt pięć lewą nogą, i o jeden krok więcej prawą nogą. Klub ten znajdował się przy ulicy Pall-Mall. Był to wspaniały budynek, którego budowa kosztowała niegdyś trzy miliony. 

  Phileas Fogg wszedł do sali jadalnej, której liczne okna wychodziły na piękny ogród o drzewach ozłoconych słońcem jesieni. Tam zasiadał na zwykłem swem miejscu przy stole, gdzie było już dlań przygotowane nakrycie. Niebawem też podano mu śniadanie, składające się z zakąski, porcyj ryby z sosem, młodej kapusty, rozbefu i ciastka nadzianego porzeczkami, a na deser spożywał kawałek sera. Potrawy te zapijał pan Fogg kilkoma szklankami wyborowej herbaty, umyślnie dla Reform-Clubu zbieranej. O godzinie dwunastej, minut czterdzieści siedem, dżentelman powstał od stołu i przeszedł do wspaniałego salonu, którego ściany zdobiły liczne obrazy w pięknych ramach. Gdy zasiadł na fotelu, lokaj podał mu nieprzecięty jeszcze numer ˝Timesa˝ i na czytaniu tej gazety pan Fogg spędził godzin trzy, minut czterdzieści pięć, poczem zabrał się do ˝Standard’u˝, który go zajął do obiadu. Obiad składał się z tych samych potraw, co i śniadanie z dodatkiem jedynie zupy, zwanej ˝królewską˝. O godzinie szóstej, minut dwadzieścia, nasz znajomy zjawiał się znów w salonie i zagłębił się w czytaniu ˝Morning-Chronicle˝. W pół godziny później, kilku członków Reform-Clubu weszło i zbliżyło się do kominka, na którym palił się suty ogień. Byli to zwykli partnerzy pana Fogg, również jak on zapaleni amatorzy wista: inżynier Andrew Stuart, bankierzy John Sullivan i Samuel Fallentin, piwowar Thomas Flanagan i wreszcie Gauthier Ralph, jeden z zarządzających bankiem angielskim. Byli to wszystko ludzie bogaci i szanowani nawet w tym klubie, w poczet członków którego zaliczano niejedną znakomitość ze świata przemysłowego lub finansowego. 

  – Więc panie Ralph – zapytał Thomas Flanagan – jakże stoi ta sprawa z kradzieżą? 

  – A nic – odrzekł Andrew Stuart – bank już nie zobaczy swoich pieniędzy. 

  – Jestem przeciwnego zdania – odparł Ralph – sądzę, że uda nam się schwycić złodzieja. Inspektor policyi rozesłał swoich najzręczniejszych ludzi do wszystkich portów Ameryki i Europy, będzie więc trudno temu jegomościowi wymknąć się z ich rąk. 

  – Czy istnieje rysopis złodzieja? – spytał Andrew Stuart. 

  – O, proszę, to nie złodziej – odrzekł poważnie Gauthier Ralph. 

  – Jakto, nie złodziej, człowiek, który zabrał pięćdziesiąt pięć tysięcy funtów (1 milion 375.000 franków)? 

  – Nie, to nie złodziej – zaprzeczył Gauthier Ralph. 

  – A zatem to przemysłowiec – wtrącił pan Sullivan. 

  – ˝Morning-Chronicle˝ zapewnia, iż jest to osoba z towarzystwa. 

  Odpowiedź ta wyszła z ust Phileasa Fogg, którego głowa w tej chwili wynurzyła się z masy nagromadzonych gazet. 

  Zdarzenie, o którem była mowa, komentowane z zapałem przez dzienniki Połączonego Królestwa, miało miejsce trzy dni temu, 29 października. Pakiet banknotów, zawierający ogromną sumę 55 tysięcy funtów sterlingów, ściągnięty został z kasy głównego kasyera banku angielskiego. Tych, którzy dziwili się, iż podobna kradzież z taką łatwością dokonaną została, dyrektor banku, Ralph Gauthier objaśnił, iż kasyer zajętym był w tej chwili zapisywaniem wpływu 3 szylingów i 6 pensów. 

  Dla lepszego zrozumienia możliwości tego faktu, należy dodać, że administracya banku unikała wszystkiego, co mogło urazić uczucia godności swoich klientów. Nie ubezpieczano się ani kratą, ani żandarmami. Jeden ze znawców obyczajów angielskich opowiada o następującem zdarzeniu: Zwiedzając pewnego razu salę banku angielskiego, zauważył sztabkę złota, leżącą na stoliku kasyera. Zdumiony jej wielkością, wziął do ręki i, obejrzawszy ze wszystkich stron, podał swemu sąsiadowi, a ten znów komu innemu; i tak z rąk do rąk sztabka powędrowała do ciemnego korytarza, skąd dopiero po upływie pół godziny powróciła na dawne swoje miejsce, a kasyer przez cały ten czas na chwilę nie przerywał swego zajęcia. 

  Jednakże dnia 29 września rzecz się miała inaczej; pakiet banknotów nie powrócił na dawne miejsce i gdy wspaniały zegar wybił godzinę 5-tą, Bankowi Angielskiemu nie pozostało nic innego, jak zapisać 55 tysięcy funtów sterlingów na rachunek swoich strat. Po należytem upewnieniu się o zaszłej kradzieży, najzdolniejsi tajni agenci wysłani zostali do wszystkich głównych portów, jak do Liwerpolu, Glasgowa, Hawru, Suezu, Brindisi, New-Yorku it.d., z obietnicą w razie odkrycia sprawcy nagrody dwóch tysięcy funtów sterlingów i pięciu procent od zwróconych pieniędzy. 

  Agenci, w oczekiwaniu bliższych wiadomości, mających ułatwić śledztwo, rozciągnęli baczną uwagę na wszystkich przejeżdżających lub udających się w podróż. 

  Przypuszczano ogólnie i tak samo twierdziła gazeta ˝Morning-Chronicle˝, iż przestępca nie należał do żadnego złodziejskiego stowarzyszenia w Londynie. Twierdzenie to opierano na tem, iż w dniu 29 września widziano dżentelmana dobrze ułożonego, o wyglądzie dystyngowanym, przechadzającego się po sali bankowej. Dzięki śledztwu można było dość dobrze odtworzyć rysopis tego pana i rozesłać go do wszystkich agentów policyjnych Połączonego Królestwa. Kilka zdolnych głów, pomiędzy innymi i Gauthier Ralph, miało niepłonną nadzieję, iż sprawca kradzieży nie wymknie się z rąk sprawiedliwości. 

  Po całej Anglii rozeszła się wieść o tym fakcie; w każdym prawie domu rozprawiano o nim. Wszędzie na ten temat toczyły się debaty; jedni twierdzili z zapałem, iż sprawca kradzieży znajdzie się napewno, drudzy stanowczo trzymali się przeciwnego zdania. Zakładano się na zabój. Nic więc dziwnego, iż wobec podobnego stanu rzeczy kwestya ta wzbudziła zainteresowanie wśród członków Reform-Clubu. Szanowny dyrektor banku Gauthier, ani na chwilę nie wątpił o pomyślnym rezultacie poszukiwań. Podług niego nagroda tak hojna, powinna była do najwyższego stopnia podniecić zapał i zaostrzyć spryt agentów. 

  Przyjaciel jego, Andrew Stuart, nie podzielał tego zdania. Tak rozprawiając panowie zasiedli do gry w wista w ten sposób, iż Stuart pomieścił się naprzeciw Flanagana, Fallentin zaś naprzeciw Phileasa Fogg. 

  Podczas gry panowało głuche milczenie, tylko podczas przerwy, następującej po każdej skończonej partyi, rozmowa nawiązywała się na nowo. 

  – Sadzę – twierdził Andrew Stuart – iż los sprzyja złodziejowi, musi on być bardzo zręcznym. 

  – Cóż znowu! – odparł Ralph – wszak niema kraju, gdzieby mógł się schronić. 

  – Bardzo proszę! 

  – Dokąd mógłby się też udać? 

  – Nie wiem – rzekł Andrew Stuart – ale wszak świat jest dość obszernym. 

  – Był nim niegdyś – wyrzekł półgłosem pan Fogg i, podając karty Flanaganowi, dodał – na pana kolej! 

  Rozmowa przerwana na chwilę grą, na nowo została podjętą. 

  – Jakto niegdyś – dziwił się Andrew Stuart. – Czyżby obszar świata miał się zmniejszyć? 

  – Niewątpliwie – odparł Gauthier. – Podzielam w zupełności zdanie pana Fogg, świat się zmniejszył, gdyż można go objechać w czasie o dziesięć razy krótszym, niż przed stu laty, co też bardzo ułatwi pogoń za złodziejem. 

  – Lub ułatwi ucieczkę temuż. 

  – Pan gra, panie Stuart – zauważył pan Fogg. 

  Na chwilę zapanowało milczenie, lecz zaledwie partyę skończono, Stuart rzeki niedowierzająco. 

  – Trzeba przyznać, panie Ralph, iż jest to nie tęgi żart utrzymywać, że świat zmniejszył się w obszarze, a to z powodu, iż można go objechać w trzy miesiące. 

  – W ośmdziesiąt dni! – poprawił go Fogg. 

  – Tak jest panowie, w ośmdziesiąt dni, i to od chwili otwarcia oddziału kolei między Rothal i Allahabad, a oto jak się przedstawia marszruta, ułożona przez ˝Morning Chronicle˝: 

Z Londynu do Suezu przez Mont-Cenis i Brindisi koleją i statkiem w 7 dni,

Z Suezu do Bombay’u statkiem 13,

Z Bombay’u do Kalkuty koleją 3,

Z Kalkuty do Hong-Kongu (Chiny) statkiem 13,

Z Hong-Kongu do Jokohamy (Japonia) statkiem 6,

Z Jokohamy do San Francisco statkiem 22,

Z San Francisco do New-Yorku 7,

Z New-Yorku do Londynu statkiem i koleją 9.

________________________

Razem  80 dni.

  – Tak, w 80 dni – wykrzyknął Andrew Stuart – nie wliczywszy złej pogody, przeciwnych wiatrów, rozbicia statków i wykolejenia. 

  – Owszem, wszystko wliczywszy – odpowiedział pan Fogg, nie przestając grać, gdyż tym razem gra nie przerwała dyskusyi. 

  – Nawet gdy hindusi i indyanie zniosą szyny – wykrzyknął Stuart – zatrzymają pociągi, ograbią furgony, oskalpują podróżnych? 

  – Wszystko wliczywszy – odparł Phileas Fogg, który rzucił karty i dodał: – dwa atu. 

  – W teoryi ma pan racyę, panie Fogg, ale nie w praktyce. 

  – W praktyce także, panie Stuart. 

  – Chciałbym się przekonać. 

  – Zależy od pana, pojedźmy razem! 

  – Niech mię Bóg broni! – wykrzyknął Stuart – mógłbym się założyć o cztery tysiące funtów sterlingów, iż podróż naokoło świata w tak krótkim czasie jest niemożliwą. 

  – Przeciwnie, bardzo możliwą. 

  – Spróbuj więc pan ją odbyć. 

  – Podróż naokoło świata w osiemdziesiąt dni? 

  – Tak. 

  – Bardzo chętnie. 

  – Kiedyż się pan wybierasz? 

  – Choćby zaraz. 

  – Ależ to byłoby szaleństwem – zawołał Andrew Stuart, którego stanowczość partnera już gniewać poczęła – grajmy lepiej dalej. 

  – Dobrze. 

  Andrew Stuart zebrał gorączkowo karty, lecz wnet rzucił je na stół ze słowami: 

  – A więc dobrze, panie Fogg, zakładam się o cztery tysiące funtów! 

  – Kochany Stuarcie – mitygował go Fallentin – uspokój się, tego wszak nikt na seryo nie bierze. 

  – Gdy mówię, że się zakładam, myślę zawsze seryo. 

  – Niech i tak będzie – odrzekł pan Fogg – mam dwadzieścia tysięcy funtów sterlingów, umieszczonych u braci Baring, stawiam je chętnie na kartę. 

  – Dwadzieścia tysięcy funtów! Dwadzieścia tysięcy, o których stratę lada przeszkoda pana przyprawić może! – zawołał John Sullivan. 

  – Przeszkody nie istnieją! – odparł spokojnie pan Fogg. 

  – Ależ panie Fogg, wszak obrałeś najkrótszy okres czasu. 

  – Dobrze obliczyłem. Wystarczy. 

  – Lecz by nie przegrać, trzeba matematycznie skakać z kolei na statek i ze statku na kolej. 

  – Będę skakał matematycznie. 

  – Ależ to żart. 

  – Prawdziwy Anglik nigdy nie żartuje, gdy idzie o rzecz tak ważną, jak zakład – odrzekł pan Fogg. – Trzymam zakład o dwadzieścia tysięcy funtów sterlingów z każdym, kto chce, iż odbędę podróż naokoło świata w 80 dniach, co czyni tysiąc dziewięćset dwadzieścia godzin, czyli piętnaście tysięcy dwieście minut. Czy zgadzacie się panowie? 

  – Zgadzamy się – odrzekli jednogłośnie wszyscy – poprzednio porozumiawszy się ze sobą. 

  – A więc dobrze! Dziś o godzinie 8-mej minut 45 wsiadam na pociąg udający się do Dovru. 

  – Już dziś wieczór? – ze zdziwieniem spytał Stuart. 

  – Dziś wieczór – potwierdził pan Fogg i, wyjąwszy kalendarzyk z kieszeni, dodał: – ponieważ dziś mamy środę, drugiego października, powinienem wrócić do Londynu, do tego salonu, w sobotę dnia 21 grudnia, wieczorem o godzinie 8-mej minut 45; w przeciwnym razie 20 tysięcy funtów sterlingów, złożonych u braci Baring, należą do was, panowie. Oto czek! 

  Protokół zakładu został natychmiast spisany i podpisany przez 6-ciu obecnych. Phileas Fogg nic z swej zimnej krwi nie stracił. Nie szło mu widocznie o wygraną. Suma, którą wyznaczał na zakład, stanowiła połowę jego majątku. Dzięki zaś drugiej połowie mógł uskutecznić tak trudny i wprost niewykonalny swój projekt. 

  Na twarzy jego przeciwników malowało się wzruszenie; nie przerażała ich wielkość sumy zakładowej, ale na myśl, iż przystali na tak nierówną walkę, odczuwali rodzaj skrupułu. Z wybiciem godziny siódmej, zaproponowano panu Fogg przerwanie gry dla przygotowania się do podróży. 

 – Jestem zawsze przygotowany – odparł niewzruszony dżentelman i rozdając karty, rzekł: – na pana kolej, panie Stuart. 

Rozdział IV. Obieżyświat przeraża się.

 O godzinie siódmej minut 25 pan Fogg z wygraną 20 gwinei w kieszeni pożegnał swych szanownych kolegów i opuścił Reform-Club. O siódmej zaś minut 50 wszedł do swego mieszkania. Wyobraźmy sobie zdziwienie Obieżyświata, znającego już dokładnie przyzwyczajenia swego pana, gdy go ujrzał o tak niezwykłej porze w domu. Podług programu, mieszkaniec domu przy ulicy Saville-row powinien był powrócić do siebie dopiero o północy. Wszedłszy do swego pokoju, pan Fogg zawołał: 

  – Obieżyświecie! 

  Obieżyświat nie odzywał się. Wołanie to o niewłaściwej godzinie mogło się do kogo innego odnosić. 

  – Obieżyświecie! – powtórzył pan Fogg, nie podnosząc głosu. 

  Obieżyświat ukazał się we drzwiach. 

  – Wołałem cię dwa razy – rzekł pan Fogg. 

  – Wszak niema jeszcze dwunastej – wyjmując zegarek, odpowiedział sługa. 

  – Wiem o tem – odparł pan Fogg, nie robię ci też wyrzutów. Za dziesięć minut wyjeżdżamy do Dovru i Calais. 

  Francuz skrzywił się nieznacznie. Zdawało mu się, iż się przesłyszał. 

  – Pan wyjeżdża? – spytał. 

  – Tak – odrzekł pan Fogg. – Udamy się w podróż naokoło świata. 

  Na te słowa Obieżyświat wytrzeszczył oczy, opuścił ramiona i cała postać jego wyrażała najwyższe zdumienie. 

  – Podróż naokoło świata – wyszeptał. 

  – Którą odbędziemy w 80 dniach, nie mamy więc chwili do stracenia. 

  – A kufry? – spytał Obieżyświat, prawie nieprzytomnie. 

  – Żadnych kufrów. Włożysz w torbę podróżną po dwie płócienne koszule i trzy pary pończoch dla każdego z nas. Resztę kupimy w drodze. Przynieś mój płaszcz podróżny i pled. Zabierz mocne obuwie. Zresztą chodzić będziemy mało, lub wcale nic. Spiesz się! 

  Obieżyświat chciał coś odpowiedzieć, lecz zdumienie odebrało mu mowę. Znalazłszy się w swoim pokoju, upadł na krzesło i jęknął. 

  – Otóż masz. I mnie to spotkało, mnie?... którym tak pragnął spokoju. Machinalnie zabrał się do pakowania, lecz to, co przed chwilą usłyszał, pomieścić mu się w głowie nie mogło. Podróż naokoło świata, myślał w 80 dniach. Czyż miałby do czynienia z szaleńcem? Nie, to żart chyba. Pojadą do Dovru, do Calais, a może wstąpią do Paryża, a to byłoby nawet wcale nie złe; z przyjemnością przywitałby swą ojczyznę, której od pięciu lat nie oglądał. Lecz cóż się stało jego panu, dotychczas tak miłującemu dom i spokój. Pogrążony w podobnych rozmyślaniach, Obieżyświat zapełniał torbę podróżną rzeczami swego pana i własnemi. Punktualnie o ósmej wszedł do pokoju swego pana, którego zastał z bedekerem w ręku, zupełnie gotowego do podróży. Wziąwszy torbę z rąk swego sługi, pan Fogg wsunął w nią sporą paczkę banknotów. 

  – Czyś aby czego nie zapomniał? – spytał. 

  – Nie, panie. 

  – A płaszcz i pled? 

  – Oto są. 

  – Dobrze. Weź torbę i pilnuj jej, gdyż zawiera 20.000 funtów sterlingów. 

  Pan i sługa zeszli ze schodów i, opuszczając dom, zamknęli bramę na klucz. 

  Doszedłszy do końca ulicy Saville-row pan Fogg i sługa wsiedli do doróżki, która ich zawiozła na stacyę kolei żelaznej Charing-Cross. W chwili wysiadania z doróżki pan Fogg zauważył kobietę w łachmanach, która, trzymając mizerne dziecko za rękę, żebrała. 

  Zbliżywszy się do niej, wyjął z kieszeni 20 gwinei i oddał jej ze słowami: ˝Weź je poczciwa kobieto, cieszę się, że cię spotkałem˝. Obieżyświat, obecny tej scenie, uczuł się ogromnie wzruszonym, pan Fogg wiele zyskał w jego oczach. Gdy weszli do dużej sali dworca, pan rozkazał słudze kupić dwa bilety pierwszej klasy do Paryża. Odwróciwszy się, ujrzał pięciu kolegów z Reform-Clubu. 

  – Panowie – rzekł – wyjeżdżam. Mój paszport, który w każdem przezemnie przejeżdżanem mieście poświadczonym będzie, da wam możność sprawdzenia marszruty podróży. 

  – O panie – odrzekł uprzejmie Gauthier Ralph – to zbyteczne. Zdajemy się zupełnie na honor dżentelmana. 

  – Tak będzie lepiej – rzekł pan Fogg. 

  – A zatem pan wraca?... – zauważył Andrew Stuart. 

  – Za ośmdziesiąt dni – odparł pan Fogg, w sobotę 21 grudnia 1872 roku, o godzinie 8 minut 45 wieczorem. Do widzenia, panowie! 

  O ósmej minut 40 pan Fogg i sługa wsiedli do wagonu. O ósmej zaś minut 45 rozległ się świst i pociąg ruszył. 

  Noc była ciemna, padał drobny deszcz. Pan Fogg, oparty o poduszki wagonu, nie odzywał się wcale. Obieżyświat, jeszcze nie mogący zdać sobie sprawy z tego, co zaszło, machinalnie przyciskał do siebie torbę z banknotami. 

  Nie przejechano jeszcze Sydenhamu, gdy z piersi lokaja wydarł się krzyk rozpaczy. 

  – Co ci się stało? – spytał pan Fogg. 

  – Ach, mój Boże! w pośpiechu... zamieszaniu, zapomniałem... 

  – Co takiego? 

  – Zakręcić gaz w pokoju. 

  – To nic, mój chłopcze – odparł chłodno pan Fogg – będzie się więc palił na twój koszt. 

Rozdział V. Nowy papier wartościowy.

Pan Fogg nie przeczuwał zapewne, jak ogromne sprawił wrażenie swym wyjazdem. Wieść o dziwnym zakładzie rozeszła się po Reform-Clubie i wywołała niezmierne zajęcie wśród jego członków. Sensacyjną tę nowinkę pochwyciły wszystkie gazety i dzięki im cały Londyn a potem Połączone Królestwo dowiedziały się o tem niezwykłem zajściu. 

   ˝Kwestyę˝ podróży naokoło świata komentowano, omawiano, roztrząsano gorączkowo i namiętnie. 

  Potworzyły się stronnictwa. Jedni byli po stronie pana Fogg; inni zaś, a do tych należała większość, stanęli przeciw niemu. Podróż naokoło świata w tak krótkim czasie wydawała im się możliwą tylko w teoryi lub na papierze. ˝Times˝, ˝Standard˝, ˝Evening-Star˝, ˝Morning-Chronicle˝ i dwadzieścia innych czasopism miejscowych stanęło przeciw panu Fogg. Jedynie gazeta ˝Daily-Telegraph˝ ujęła się za nim. 

  O panu Fogg wyrażano się jak o maniaku, waryacie, członkom zaś Reform-Clubu brano za złe, iż trzymali zakład z człowiekiem chorym na umyśle. 

  Podczas pierwszych paru dni kilka odważnych umysłów, a były to przeważnie kobiety, stanęło po jego stronie, szczególniej, gdy gazeta ˝Illustrated London News˝ pomieściła na swych szpaltach wizerunek pana Fogg. Nawet kilku dżentelmenów odważnie wyraziło przypuszczenie: a nuż, kto wie? Zdarzały się dziwniejsze jeszcze rzeczy. Byli to po części czytelnicy ˝Daily-Telegraph˝. Po kilku dniach jednakże i to pismo uległo ogólnemu prądowi. 7 października w gazecie Królewskiego Towarzystwa geograficznego ukazał się duży artykuł, roztrząsający kwestyę przedsięwzięcia wszechstronnie. 

  Sądząc z tego artykułu, wszystko się składało przeciw podróżnikowi, ludzie i natura. By projekt mógł być wykonanym, trzeba było przypuścić niezwykłą punktualność w przybyciu i wyruszaniu pociągów i statków, punktualność, która nie istniała i istnieć nie mogła w rzeczywistości. W ogólności w Europie na przestrzeniach stosunkowo niewielkich można jeszcze liczyć na przybycie pociągów w oznaczonej godzinie. Ale jak można określić napewno, iż w trzy dni przebędzie się Indye, a w siedem Stany Zjednoczone. A wykolejenia, a zetknięcia się pociągów, zła pogoda, zamiecie śnieżne, czyż wszystko nie składało się przeciw panu Fogg? A zależność statków podczas zimy od wiatrów i mgieł? Ileżto razy najlepsze parowce spóźniały się o dwa lub trzy dni. Wystarczy jedno jedyne opóźnienie, by sieć komunikacyi bezpowrotnie została przerwaną. Gdyby pan Fogg choćby o kilka godzin tylko na statek się spóźnił, będzie zmuszony czekać na następny i wskutek tego zamiar jego zostanie zniweczony. Artykuł ten ogromnego narobił hałasu, wszystkie gazety go powtórzyły i akcye pana Fogg ogromnie spadły. 

  Wiadomo, jak namiętnie Anglicy się zakładają. Mania zakładania leży już w temperamencie tego narodu. Zaraz też po wyjeździe pana Fogg zaczęto się zakładać o ogromne sumy za i przeciw szczęśliwemu wynikowi podróży. Nietylko członkowie Reform-Clubu, ale i szersza masa publiczności w szał ten porwaną została. Stawiano na Phileasa Fogg, jak na wyścigowca. Zrobiono z niego papier wartościowy i, puściwszy go w obieg, robiono ogromne obroty. Po upływie zaś pięciu dni, po ukazaniu się wyżej wspomnianego artykułu w gazecie Królewskiego Towarzystwa geograficznego kurs papieru ˝Phileas Fogg˝ zaczął się obniżać i spadać coraz bardziej. 

  Panu Fogg pozostał już jedyny prawie stronnik. Był nim stary sparaliżowany lord Albermale. Szanowny dżentelman, przykuty do swego fotelu, oddałby cały swój majątek za możność odbycia podróży naokoło świata, choćby w dziesięć lat. Stawiał pięć tysięcy funtów sterlingów za dobro sprawy pana Fogg. A gdy mu przedstawiano całą bezsensowność tego projektu, odpowiadał: ˝Jeśli jest możliwą ta wyprawa, dobrze będzie, jeśli ją Anglik pierwszy wykona˝. Pan Fogg coraz mniej miał stronników, wszyscy i nie bez słuszności stanęli przeciw niemu. Jego akcye spadały coraz niżej, aż siódmego dnia po jego wyjeździe fakt nieoczekiwany i dziwny rzucił nowe światło na osobę pana Fogg. Dzięki temu faktowi akcyi jego już nikt nie kupował. Otóż dnia tego o godzinie 9-ej wieczór do dyrekcyi policyi nadszedł telegram następującej treści: 

 Z Suezu do Londynu.  Rowanowi, dyrektorowi policyi, w administracyi centralnej, Scotland Place.  ˝Jestem na tropie złodzieja banku, Phileasa Fogg'a, wysłać do Bombayu natychmiast rozkaz aresztowania.   Fix, agent policyjny˝. 

 Telegram ten sprawił na publiczności wstrząsające wrażenie. Szanowny dżentelman ustąpił miejsca złodziejowi banknotów. Fotografii jego przyglądano się uważnie i znaleziono uderzające podobieństwo do rysopisu złodzieja. Przypomniano sobie dziwny sposób życia pana Fogg, jego odosobnienie, jego nagły wyjazd, i stało się jasnem, jak na dłoni, i osobnik ten pod pozorem podróży naokoło świata, opartej na bezsensownym zakładzie, nie miał nic innego na celu, jak zręczne wymknięcie się z rąk angielskiej policyi. 

Rozdział VI. Fix niecierpliwi się.

 Telegram, o którym była mowa w poprzednim rozdziale, wysłany został z następujących powodów. 

  W środę, dnia 9-go października, o godzinie 11-tej zrana, oczekiwano przybycia statku ˝Mongolia˝. Statek ten należał do towarzystwa ˝Compagnie peninsulaire et orientale˝, był to żelazny parostatek objętości 2800 ton, o sile 500 koni. Odbywał regularnie przestrzeń od Brindisi do Bombayu przez kanał Suezki i należał do najszybszych okrętów towarzystwa. 

  W masie miejscowej ludności i cudzoziemców, tłoczących się na przystani w oczekiwaniu przycia statku, można było zauważyć dwóch ludzi, przechadzających się w tłumie. Jeden z nich był agentem konsulatu Połączonego Królestwa. Przybywał tu codziennie, przyglądał się angielskim statkom, które, pomimo przewidywań brytańskiego rządu i smutnych przepowiedni inżyniera Stefensona, szczęśliwie kanał Suezki przepływały, skracając sobie tym sposobem drogę do Indyi o połowę. 

  Drugi nasz nieznajomy był to człowiek małego wzrostu, chudy, o wyglądzie inteligentnym, niezmiernie ruchliwej twarzy. Z poza długich rzęs błyszczała para bardzo żywych oczu, których blask właściciel dowolnie umiał łagodzić. 

  Obecnie pan ten zdradzał pewne zniecierpliwienie, gdyż chodził gorączkowo tam i napowrót, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Człowiek ten nazywał się Fix i był jednym z tajnych agentów, rozesłanych do angielskich portów po dokonanej w banku kradzieży. Obowiązkiem jego było obserwować wszystkich podróżnych, przejeżdżających Suez i w razie zauważenia jakiejś podejrzanej osobistości, nieustannie ją śledzić, aż do chwili otrzymania rozkazu aresztowania. 

  Od dwóch dni Fix był w posiadaniu rysopisu złodzieja. Przedstawiał on postać dystyngowaną, człowieka zauważonego w banku w chwili skradzenia banknotów. 

  Zachęcony obietnicą nagrody w razie schwytania złodzieja, agent z niecierpliwością łatwą do zrozumienia oczekiwał przybycia ˝Mongolii˝. 

  – I pan twierdzisz, panie konsulu – pytał po raz dziesiąty swego towarzysza – iż statek ten spóźnić się nie może? 

  – Nie, panie Fix – odrzekł konsul. – Wczoraj był w Port-Said, a sto sześćdziesiąt kilometrów dla tak szybkiego statku nic nie znaczy. Powtarzam panu, iż ˝Mongolia˝, zawsze wygrywała nagrodę 25 funtów, wyznaczoną przez rząd za wcześniejsze przybycie na miejsce. 

  – Czy statek ten wprost z Brindisi przybywa? – spytał Fix. 

  – Tak, z Brindisi, które opuścił w sobotę o 5-tej wieczorem. Uzbrój się pan w cierpliwość, statek się spóźnić nie może. Lecz nie rozumiem, jak możesz pan poznać człowieka, którego poszukujesz, z opisu, jaki otrzymałeś? 

  – Panie konsulu – odrzekł Fix – ludzi tych prędzej się odczuwa, niż poznaje. Trzeba posiadać specyalny węch, na który się składa wzrok, słuch i powonienie. Zaaresztowałem już w życiu niejednego z tych panów i niechby tylko złodziej był na pokładzie, ręczę panu, iż nie zdoła mi się wymknąć. 

  – Życzę tego panu, panie Fix, gdyż idzie tu o znaczną kradzież. 

  – O wspaniałą kradzież – zawołał Fix z przejęciem: 55.000 funtów! Nie często trafia się podobna gratka. Rasa Sheppardów wyradza się, złodzieje pozwalają się wieszać za parę szylingów. 

  – Panie Fix – rzekł na to agent konsulatu – mówisz z takim zapałem, iż mogę ci tylko najrychlejszego życzyć powodzenia. Powtarzam jednakże, iż w warunkach, w jakich się znajdujesz, będzie to dość trudnem. Wiedz o tem, iż podług rysopisu złodziej twój zupełnie do uczciwego człowieka jest podobnym. 

  – Panie konsulu – rzekł poważnie inspektor policyi – wielcy złodzieje mają zawsze wygląd porządnych ludzi. Rozumiesz pan, iż ludzie z fizyonomią nicponiów muszą pozostać uczciwymi, inaczej wnet by ich aresztowano. Fizyonomie uczciwe zaś trzeba dopiero umieć zdemaskować. Dość to trudna praca, przyznaję. Nie jest to już proste rzemiosło – wchodzi w zakres sztuki. 

  Jak widzimy, pan Fix posiadał dość dużą dozę miłości własnej. 

  Tymczasem przystań stopniowo się ożywiała. Napełniali ją marynarze różnych narodowości kupcy, faktorzy, posłańcy it.d. Statek widocznie niedługo miał nadejść. Pogoda była dość piękną, tylko wschodni wiatr ochładzał powietrze. Przy bladym blasku słońca zarysowało się w dali kilka minaretów. Na powierzchni Czerwonego Morza szybowało parę statków, prznaczonych dla rybołówstwa lub przewożenia, z których kilka zachowało piękną formę starożytnych galer. 

  Kręcąc się w tłumie, Fix z przyzwyczajenia badawczo spoglądał na przechodniów. Wybiła godzina dziesiąta. 

  – Ależ ten statek nigdy nie nadejdzie – wykrzyknął zniecierpliwiony do najwyższego stopnia. 

  – Nie może być daleko – odparł konsul. 

  – Ileż godzin zatrzyma się w Suezie? 

  – Cztery godziny, podczas których zaopatrzy się w węgiel. 

  – A z Suezu udaje się wprost do Bombayu? 

  – Wprost, nie wylądowawszy. 

  – W takim razie, gdy złodziej znajduje się na tym statku, wysiądzie zapewne w Suezie, by w inny sposób do kolonii holenderskich lub francuskich w Azyi się przedostać. Wie on zapewne, iż trudno mu się będzie schronić do Indyi, które należą do Anglii. 

  – O ile to jest człowiek przebiegły – odparł konsul. – Pan wie najlepiej, iż zbrodniarz angielski lepiej się ukryje w Londynie niż gdzieindziej. 

  Po wypowiedzeniu tego zdania, które dało panu Fix wiele do myślenia, konsul udał się do biura znajdującego się w niewielkiej od przystani odłegłości. Pozostawszy sam, ajent zaczął się ogromnie niecierpliwić. Do dziwnego przekonania, jakie miał, iż osoba przez niego poszukiwana znajduje się na ˝Mongolii˝, domieszał się niepokój. 

  – A nuż – myślał – złodziej, opuściwszy Anglię z zamiarem udania się do Nowego Świata, wybrał drogę przez Indye, mniej strzeżoną, trudniejszą do obserwacyi policyjnej od morza Anlantyckiego. 

  Rozmyślania pana Fix przerwane zostały kilkakrotnym głośnym poświstem, zwiastującym przybycie statku. 

  Dwanaście łódek odbiło od brzegu i podążyło naprzeciw ˝Mongolii˝. W tej chwili olbrzymi grzbiet ukazał się na powierzchni kanału i ogromny statek, sapiąc i dysząc, zbliżał się do portu. Punktualnie o jedenastej zarzucono kotwicę i wypuszczono parę, która głośno sycząc ulatniała się przez komin. 

  Statek wiózł znaczną liczbę pasażerów. Jedni z nich pozostali na pokładzie, by podziwiać malowniczy widok miasta, inni zaś, do tych należała większość, wylądowali na brzeg. 

  Tym ostatnim Fix bacznie się przyglądał. W tej właśnie chwili jeden z pasażerów silnie odepchnąwszy natarczywie ofiarującego swe usługi Fellaha, zbliżył się do Fixa i, grzecznie prosząc o wskazanie biura konsula, pokazał mu zarazem paszport, który zapewne chciał podać do wizy. 

  Fix machinalnie wziął papier do ręki, lecz rzuciwszy okiem na rysopis, ledwie się wstrzymał od okrzyku. Papier zadrżał w jego ręku. Rysopis na paszporcie nieznajomego w zupełności odpowiadał przysłanemu przez dyrektora policyi z Londynu. 

  – To pański paszport? – spytał. 

  – Nie, to paszport mego pana. 

  – A gdzież pan? 

  – Pozostał na statku. 

  – Ależ on sam musi pójść do biura konsula, by dowieść tożsamości swej osoby. 

  – Czyż to konieczne? 

  – Nieuniknione. 

  – Gdzież się znajduje biuro konsula? 

  – Tam na placu – odrzekł inspektor policyi, wskazując dom, znajdujący się od nich o jakie 200 kroków. 

  – W takim razie muszę odszukać mego pana, któremu to wcale podobać się nie będzie, gdyż nie lubi się trudzić. 

  Po tych słowach nieznajomy, pożegnawszy pana Fix, udał się na pokład statku. 

Rozdział VII. Nieużyteczność paszportu wobec policyi.

 Inspektor policyi opuścił przystań i szybkim krokiem podążył do biura konsula. Tam, na usilną jego prośbę wpuszczono go natychmiast do przedstawiciela Anglii. 

  – Panie konsulu – zaczął pan Fix bez wstępu – ważne powody skłaniają mnie do myśli, iż człowiek przezemnie poszukiwany znajduje się na ˝Mongolii˝. – Tu opowiedział mu spotkanie z nieznajomym i o paszporcie, który tenże mu pokazał. 

  – Dobrze, panie Fix, radbym już widzieć oblicze tego nicponia. Lecz jeśli to jest rzeczywiście osobistość, której poszukujesz, to się do mego biura nie zgłosi. Złodziej nie zwykł pozostawiać śladów po sobie; tembardziej, iż formalność wizowania paszportów nie jest wcale konieczną. 

  – Panie konsulu – odpowiedział agent – jeśli złodziej mój jest człowiekiem przebiegłym, to napewno przyjdzie wizować paszport! 

  – Tak. Paszporty zwykle sprawiają tylko ambaras uczciwym ludziom i ułatwiają ucieczkę złodziejom. 

  – Upewniam pana, iż i ten będzie pod tym względem w porządku, ale mam nadzieję, iż mu pan paszportu nie poświadczysz. 

  – A dlaczegóżby nie? Jeśli paszport będzie w porządku, nie mam prawa odmawiać mu wizy. 

  – Ale panie konsulu, tego człowieka trzeba koniecznie tu zatrzymać, dopóki nie nadejdzie z Londynu rozkaz aresztowania. 

  – O, to rzecz pana, panie Fix, ale ja nie mogę... – Konsul nie skończył zdania, gdyż w tej chwili woźny zapowiedział przybycie dwóch nieznajomych. Do pokoju weszli pan i sługa. Pan przedstawił swój paszport, prosząc lakonicznie konsula o zawizowanie. Konsul wziąwszy do rąk paszport, czytał uważnie, podczas gdy Fix z kąta gabinetu obserwował, a raczej pożerał wzrokiem nieznajomego. 

  Skończywszy czytanie, konsul zwrócił się do podróżnych. 

  – Pan jest Phileas Fogg? – spytał. 

  – Tak panie – odrzekł dżentelman. 

  – A człowiek ten jest pańskim sługą? 

  – Tak, jest to Francuz i nazywa się Obieżyświat. 

  – Pan przybywa z Londynu? 

  – Tak. 

  – Jedzie pan? 

  – Do Bombayu. 

  – Dobrze, pan wie, iż podanie do wizy paszportów jest zbytecznem, gdyż my tego wcale nie wymagamy. 

  – Wiem o tem, panie, lecz chcę, by w ten sposób był zaświadczony mój przejazd przez Suez. 

  – A więc dobrze. 

  Z temi słowy konsul podpisał paszport i, zaznaczywszy datę, przyłożył pieczęć. Nieznajomy podziękował chłodno i w towarzystwie sługi wyszedł z pokoju. 

  – A więc? – spytał inspektor policyi. 

  – A nic – odparł konsul – ma on wygląd na wskróś uczciwego człowieka. 

  – Być może – odparł Fix – lecz nie o to mi chodzi. Czyż nie znajdujesz pan, iż flegmatyczny ten dżentelman łudząco jest podobny do rysopisu złodzieja? 

  – Tak, to prawda, ale te wszystkie rysopisy... 

  – O, ja już to zbadam. Służący zdaje się być mniej trudnym do odcyfrowania. Przytem jest to Francuz i jako taki od gadania się nie wstrzyma. Do widzenia panie konsulu. 

  Rzekłszy to, agent wyszedł, by odszukać Obieżyświata. Tymczasem pan Fogg, opuściwszy konsulat, udał się w kierunku przystani. Wsiadł do łódki, która go na ˝Mongolię˝ zawiozła, przyszedłszy do kajuty, wyjął z kieszeni notes, w którym było zapisane, co następuje: 

˝Opuściłem Londyn we środę, 2-go października, o godzinie 8 minut 45 wieczorem. 

Przybyłem do Paryża we czwartek, 3-go października, o godzinie 7 minut 20 rano. 

Wyjechałem z Paryża we czwartek, o godzinie 8 minut 4 rano. 

Przebyłem przez Mont-Cenis do Turynu w piątek, 4 go października, o godzinie 6-tej minut 35 rano. 

Wsiadłem na statek ˝Mongolia˝ w sobotę o godzinie 5 wieczór. 

Przybyłem do Suezu we środę, 9-go października o godzinie 11 rano. 

Ogółem spędziłem w drodze 158½ godzin czyli 6½ dni ˝. 

  Daty te pan Fogg zapisywał do notatnika rozdzielonego na kolumny, w których począwszy od 2 października do 21 grudnia zapisane były dnie, miesiące, kwartały, przybywanie pociągów o przepisanej porze, ich opóźnienie lub zawczesne przybycie w każdym z głównych punktów, jako to: w Paryżu, Brindisi, Suezie, Bombayu, Kalkucie, Singapore, Hong-Kongu, Yokohamie, San Francisco, New-Yorku, Liverpolu, Londynie; tym sposobem łatwo mógł obliczyć sumę zyskanych lub straconych godzin w każdym z przebytych miast. 

  W dniu, o którym mowa, w środę, 9 października, zapisał przybycie swe do Suezu, zaznaczając, iż statek zawinął do portu o oznaczonej godzinie, z czego wypadło, iż pan Fogg nic na czasie nie zyskał, ani stracił. 

  Skończywszy pisanie, kazał sobie przynieść śniadanie do kajuty, nie myśląc wcale o zwiedzeniu miasta. Należał do rasy pozostawiającej to zajęcie swym sługom. 

Rozdział VIII. Obieżyświat gadułą.

 Fix po paru minutach dogonił na przystani Obieżyświata, który przyglądał się wszystkiemu z wielką ciekawością. 

  – No cóż, mój przyjacielu – spytał go Fix – czy twój paszport już zawizowano? 

  – Ach, to pan – odparł Francuz. – Dziękuję panu, jesteśmy w zupełnym porządku. 

  – A pan zwiedzasz miasto? 

  – Tak, ale my podróżujemy tak prędko, iż zdaje mi się, iż to wszystko odbywa się we śnie. Jesteśmy teraz w Suezie, nieprawdaż? 

  – Tak, w Suezie. 

  – W Egipcie? 

  – W Egipcie. 

  – W Afryce? 

  – W Afryce. 

  – W Afryce – powtórzył Obieżyświat. – Trudno mi nawet w to uwierzyć. Wyobraź pan sobie, iż zdawało mi się, iż jestem jeszcze w Paryżu; piękną tę stolicę widziałem tylko przez szyby doróżki w ulewny deszcz, w przejeździe z dworca kolei północnej na dworzec kolei liońskiej. Jaka szkoda! Z jakąż radością zwiedziłbym Pére-Lachaise i cyrk na Polach Elizejskich. 

  – Zapewne spieszysz się pan bardzo? – spytał inspektor policyi. 

  – Ja nie, lecz mój pan. Aha, dobrze, żem sobie przypomniał. Muszę kupić koszulę i pończochy. Wyjechaliśmy bez rzeczy, za cały bagaż mając tylko torbę podróżną. 

  – Zaprowadzę pana do sklepu, gdzie pan będziesz mógł się we wszystko zaopatrzyć. 

  – Panie, jesteś tak uprzejmym! 

  Poczem udali się razem w drogę. 

  – Obym się tylko nie spóźnił – rzekł Obieżyświat. 

  – Masz jeszcze dosyć czasu – rzekł Fix – niema jeszcze południa. 

  Obieżyświat wyciągnął z kieszeni swą dużą cebulę. 

  – Południe? – rzekł – cóż znowu, jest dopiero godzina 9 i 52 minuty. 

  – Pański zegarek się spóźnia. 

  – Mój zegarek? Zegarek familijny, który mam po moim pradziadku. On się przez cały rok i 5 minut nie spóźnia. To prawdziwy chronometr. 

  – Już wiem, o co chodzi – odparł Fix. – Zegarek wskazuje godzinę, jaka jest obecnie w Londynie, co czyni różnicę w stosunku do Suezu o jakie dwie godziny opóźnienia. Trzeba pamiętać o tem, by nastawiać zegarek podług południa każdego kraju. 

  – Co! miałbym posuwać mój zegarek – zawołał Obieżyświat – nie, nigdy! 

  – W takim razie nie będzie się zgadzał ze słońcem. 

  – Tem gorzej dla słońca! 

  Z temi słowy poczciwiec ruchem pełnym powagi, wsunął zegarek do kieszeni. 

  Po kilku chwilach Fix spytał Obieżyświata: 

  – Zapewne nagle opuściliście Londyn? 

  – O tak! W ostatnią środę pan Fogg wbrew swemu przyzwyczajeniu wrócił z klubu o ósmej i w trzy kwadranse potem ruszyliśmy w drogę. 

  – A dokąd pan twój się udaje? 

  – Ciągle przed siebie; odbywa podróż naokoło świata. 

  – Podróż naokoło świata? – zdziwił się Fix. 

  – Tak, w 80 dniach! Idzie mu niby o zakład, ale, między nami mówiąc, ja w to nie wierzę. Toby nie miało sensu. Musi być w tem coś innego. 

  – A to oryginał, ten pan Fogg. 

  – Ja sądzę. 

  – Jest pewnie bogaty? 

  – Niewątpliwie. Ma on z sobą pokaźną sumkę w nowiuteńkich banknotach. Nie żałuje pieniędzy w drodze. Przypomina mi się, iż obiecał piękną nagrodę kapitanowi statku ˝Mongolia˝ w razie przybycia o parę godzin wcześniej do Bombayu. 

  – A znacie już dawno swego pana? 

  – Ja – odparł Obieżyświat – nastałem na służbę w dniu naszego wyjazdu. 

  Można sobie wyobrazić wrażenie, jakie sprawiły te słowa na i tak już rozgorączkowanym umyśle agenta. 

  Ten nagły wyjazd z Londynu, duża suma pieniężna, o której mówił Francuz, pośpiech w podróży i wreszcie pretekst w postaci tak dziwnego zakładu, wszystko to utwierdzało pana Fix w powziętem mniemaniu. Rozmawiając w dalszym ciągu z Francuzem, dowiedział się, iż chłopak ten nie znał wcale swego pana, iż ten ostatni mieszkał w odosobnieniu w Londynie, iż miano go za bogatego, nie wiedząc nic o źródle jego dochodów, iż był człowiekiem trudnym do zgłębienia itp.itp. W tejże chwili pan Fix był przekonany, iż pan Fogg nie wysiądzie w Suezie i że pojedzie prawdopodobnie wprost do Bombayu. 

  – Czy do Bombayu stąd daleko? – spytał Obieżyświat. 

  – Dość daleko – odparł agent. – Przepędzicie zapewne 12 dni na morzu. 

  – A gdzie leży Bombay? 

  – W Indyach. 

  – W Azyi? 

  – Naturalnie. 

  – Tam do licha! Powiem panu... jest coś, co mię przygnębia... jest to płomień gazu... 

  – Jaki płomień gazu? 

  – Płomień gazu, który zapomniałem zgasić i który pali się obecnie na mój koszt. Obliczyłem, iż w przeciągu 24 godzin wypali się gazu za 2 szylingi, co przewyższa o 6 pensów moją pensyę. Pojmujesz więc pan, iż czem dłużej przeciągnie się podróż, tem... 

  Czy Fix pojął historyę z gazem? Trudno przypuścić. Nie słuchał go więcej i układał w myśli plan działania. Przybyli wreszcie na rynek. Fix pozostawił tu swego towarzysza i, upominając go, by się nie spóźnił na statek, sam udał się spiesznie do konsula. – Zimną krew z powodu raz powziętego postanowienia odzyskał w zupełności. 

  – Panie – rzekł do konsula – nie mam już najmniejszej wątpliwości, co do tego pana. Chce on uchodzić za dziwaka, który ma zamiar odbyć podróż nakoło świata w 80 dniach 

  – Ależ to przebiegły jegomość! – odparł konsul i zamierza on powrócić do Londynu, wymknąwszy się z rąk policyi wszystkich części świata. 

  – Zobaczymy – odparł Fix. 

  – Ale czy się pan czasami nie myli? 

  – Ja się nie mylę. 

  – I cóż w takim razie zależeć mogło złodziejowi na wizie paszportu, stwierdzającej przejazd przez Suez. 

  – Na to nic odpowiedzieć nie mogę, panie konsulu, gdyż sam nie wiem. Ale posłuchaj pan. 

  I kilku słowy agent skreślił rozmowę swą ze sługą pana Fogg, kładąc nacisk na niektóre oskarżające szczegóły. 

  – W samej rzeczy wszystkie te poszlaki są przeciw temu panu. I cóż zamierzasz pan uczynić? 

  – Zatelegrafować w tej chwili, żądając nadesłania rozkazu aresztowania pana Fogg w Bombayu, następnie wsiąść na ˝Mongolię˝ i towarzyszyć memu złodziejowi do Indyi i tam na tej ziemi angielskiej, trzymając w jednej ręce rozkaz aresztowania, drugą, kładąc mu na ramieniu, delikatnie go zatrzymać. 

  Wypowiedziawszy te słowa, agent pożegnał konsula i udał się do biura telegraficznego. Stąd wysłał do zarządu policyi w Londynie telegram, treść którego jest nam już znaną. W kwadrans zaś później, pan Fix z małą walizką w ręku, dobrze zaopatrzony w pieniądze, wsiadł na pokład ˝Mongolii˝ i szybki ten statek jak strzała pomknął po falach Morza Czerwonego. 

Rozdział IX. Wszystko sprzyja planom pana Fogg.

Podług regulaminu przestrzeń między Suezem i Adenem, równającą się 1310 milom, przebytą być winna w 138 godzin. ˝Mongolia˝, puszczona całą siłą pary, pędziła z taką szybkością, iż ją posądzić można było o zamiar wcześniejszego przybycia na miejsce. Większość podróżnych na statku udawała się do Indyi. 

  Jedni spieszyli do Bombayu, drudzy do Kalkuty. Pomiędzy pasażerami znajdowało się kilku wyższych urzędników i sporo wojskowych. 

  Życie na ˝Mongolii˝ upływało bardzo przyjemnie. Tak zwany ˝pusier˝, człowiek zaufany ˝kompanii˝, zajmował się urządzeniem życia na statku. 

  Rano przy śniadaniu, przy lunchu o godzinie drugiej po południu, przy obiedzie o godzinie piątej i pół, przy kolacyi o ósmej, stoły uginały się pod ciężarem różnych świeżych mięsiw i wykwintnych zakąsek. 

  Podróżujące panie, a było ich kilka, zmieniały dwa razy dziennie toalety. Grano, śpiewano, tańczono nawet, o ile stan morza na to pozwalał. 

  Zdarzało się często, iż od strony Azyi lub Afryki zrywał się szalony wiatr i rzucał ˝Mongolią˝, jak łupiną orzecha, wtedy panie znikały, milkły śpiewy, muzyka i tańce ustawały. 

  Pomimo jednakże burz, pomimo wichury, statek z największą szybkością dotarł do Bab-el Mandeb. 

  Cóż porabiał pan Fogg? Możnaby sadzić, iż trwożny zawsze i zaniepokojony, obserwował każdą zmianę wiatru, drżał podczas każdej burzy, mogącej mieć dla ˝Mongolii˝ niemiłe następstwa; jednem słowem, iż bał się wszystkiego, coby zmusiło statek do zatrzymania się w jakimś porcie. W rzeczywistości jednakże nic podobnego nie miało miejsca, nie wzruszał się niczem. Żaden wypadek, żadna okoliczność, nie mogły go wyprowadzić z równowagi. Prawie nigdy nie widziano go na pokładzie; nic go nie obchodziło to Morze Czerwone, ta arena tylu scen historycznych, tak bogata we wspomnienia. Nigdy go nie zaciekawił widok malowniczych miast, rozsypanych po jego brzegach. Nie myślał nawet o niebezpieczeństwach, jakie przedstawiała zatoka arabska, o której starożytni historycy opowiadali z przerażeniem. Cóż więc robił ten oryginał dobrowolnie więziony na ˝Mongolii˝? Otóż jadał cztery razy dziennie, potem grywał w wista. Znalazł trzech partnerów: jakiegoś poborcę podatków, jadącego objąć posadę w Goa, ministra Decimusa Smith, wracającego do Bombayu i generała wojsk angielskich, którego oddział stał w Benares. 

  Panowie ci, jak i pan Fogg, byli namiętnymi amatorami wista; grywali więc z zapałem całemi godzinami. Co się tyczy Obieżyświata, ten pędził na statku życie bardzo wygodne. Miał swoją kajutę, jadł i pił należycie, nie wiedząc nic o morskiej chorobie. 

  Ostatecznie zgodził się już ze swoim losem, podróż w takich warunkach nie była mu wcale przykrą, przytem w duchu był przekonanym, iż podróż na Bombayu się zakończy. 

  Nazajutrz po wyjeździe z Suezu, t.j. dnia 29 października, Obieżyświat, wyszedłszy na pokład, spotkał znajomego z Suezu. 

  – Jeżeli się nie mylę – rzekł do niego – pan tak uprzejmie ofiarowałeś mi się za przewodnika w Suezie? 

  – W samej rzeczy – odrzekł agent – poznaję pana! Jesteś służącym tego Anglika, dziwaka. 

  – Tak panie... 

  – Fix. 

  – Panie Fix. Cieszę się bardzo, iż spotykam tu pana na pokładzie. A pan dokąd jedzie? 

  – Także do Bombayu. 

  – Ach, tem lepiej! Czy pan już odbył kiedy tę drogę? 

  – Kilka razy – odrzekł Fix. – Jestem agentem Towarzystwa Peninsulaire. 

  – W takim razie pan zna Indye? 

  – Ależ tak... – odparł Fix, nie chcąc powiedzieć za wiele. 

  – Czy to ciekawy kraj te Indye? 

  – Bardzo ciekawy! Minarety, świątynie, pagody, tygrysy, węże, bajaderki! Przypuszczam, iż strony te zwiedzicie. 

  – Spodziewam się, panie Fix. Rozumiesz przecież, iż człowiek przy zdrowych zmysłach nie skacze z kolei na statek i ze statku na kolej pod pozorem odbycia podróży naokoło świata w 80 dniach. Cała ta gimnastyka skończy się w Bombayu, nie wątpię o tem wcale. 

  – Czy pan Fogg dobrze się miewa? – spytał Fix tonem naturalnym. 

  – Doskonale panie Fix, ja również czuję się wyśmienicie. Mam olbrzymi apetyt. Morskie powietrze wybornie działa. 

  – Wiesz, co mi się zdaje, panie Obieżyświecie, iż pod tą mniemaną podróżą ukrywa się jakaś misya tajemnicza. 

  – Być może; ale zapewniam pana, panie Fix, iż nic o tem nie wiem. Zresztą, nie dałbym nawet pół korony za dowiedzenie się. 

  Od tego spotkania Obieżyświat i Fix często z sobą rozmawiali. Inspektor policyi starał zbliżyć się do lokaja pana Fogg. Częstował go szklanką whisky albo grogu, którą poczciwiec przyjmował bez ceremonii. 

  Tymczasem statek szybko mknął naprzód. 13 października ukazała się Mekka, otoczona łańcuchem ruin, z poza których gdzie niegdzie zieleniły się drzewa daktylowe. W dali, w górach, roztaczały się obszerne pola kawy. 

  Widok tego sławnego miasta zachwycał Obieżyświata, twierdza ze swymi okrągłymi murami podobną jest do ogromnej płaskiej filiżanki. 

  Podczas następnej nocy ˝Mongolia˝ opuściła międzymorze Bab-el-Mandeb, którego nazwa arabska oznacza Wrota Łez i nazajutrz zatrzymała się w Steamer Point, na północo-wschodzie od Adenu. Tam też miała zaopatrzyć się w potrzebny opał i żywność. 

  Opóźnienie stąd wywołane nie popsuło panu Fogg programu, uprzedzono go zresztą o tem, przytem ˝Mongolia˝ zamiast przybyć do Adenu 15 października, stanęła, tam już 14-go, zyskał więc 15 godzin. 

  Dżentelman wraz z swym sługą wysiadał na brzeg do wizowania paszportu. Fix postępował w pewnem oddaleniu za nimi. Załatwiwszy tę formalność, pan Fogg powrócił na statek do przerwanej partyi wista. 

  Co się tyczy Obieżyświata, ten, jak zwykle wmieszał się w różnolity tłum Persów, Żydów, Arabów i Europejczyków. Podziwiał forty, tworzące Gibraltar morza Indyjskiego i wspaniałe fontanny, nad budową których pracowali inżynierzy angielscy w 2 tysiące lat po inżynierach króla Salomona. 

  – To bardzo ciekawe, bardzo ciekawe – mówił do siebie Obieżyświat. – Uważam, iż podróż jest bardzo pożyteczną, gdy idzie o zobaczenie czegoś nowego. 

  O 6-tej wieczorem ˝Mongolia˝ odbiła od brzegu i pomknęłą w kierunku Indyi. Pogoda sprzyjała, wiatr szedł od północo-wschodu, żagle pomagały parze. Przy tak sprzyjających warunkach statek bez przeszkód posuwał się naprzód, kołysząc się spokojnie. Panie w lekkich toaletach ukazały się na pokładzie. Rozpoczęły się tańce i śpiewy. W niedzielę, 20 października około południa ziemia Indyjska zarysowała się w dali, a w dwie godziny później do statku dopłynęła łódź. 

  Wnet ukazały się całe rzędy palm upiększających miasto. Statek zatrzymał się w przystani utworzonej z wysp Salcette, Colaba, Elephanta, Butcher, a o godzinie 4-ej minut 50 dobił do portu Bombay. 

   ˝Mongolia˝ mająca przybyć dopiero 22-go, przybyła 20-go. 

  Pan Fogg zyskał więc na czasie 2 dni, których nie omieszkał zapisać w odpowiedniej rubryce. 

Rozdział X. Przygody Obieżyświata.

 Wszystkim zapewne wiadomo, iż Indye, ten wielki trójkąt, którego podnóże znajduje się na północy, a wierzchołek na południu, zajmuje przestrzeń wynoszącą 14.000 mil kwadratowych. Na tym olbrzymim obszarze mieści się do 180 milionów mieszkańców. Pewna część tego kraju znajduje się pod rządem brytańskim. 

  Indye zaś t.zw. angielskie, rozciągają się zaledwie na 70.000 milach kwadratowych z ludnością około 110 milionową. Widzimy więc, iż większa część tego państwa usunęła się z pod władzy Anglii i zachowała niezależność. 

  Wygląd tego kraju, jego zwyczaje, podział etnograficzny zmieniają się szybko. Dawniej podróżowano tu sposobem bardzo prostym, pieszo, konno, w lektykach lub na plecach ludzi. Teraz zaś na rzekach indyjskich kursują statki i kolej żelazna, przerzynająca Indye w całej jej szerokości, umożebnia w przeciągu trzech dni podróż z Bombayu do Kalkuty. 

  O godzinie 4-tej minut 50 wieczorem pasażerowie ˝Mongolii˝ wysiedli w Bombayu. Pociąg do Kalkuty miał odejść dopiero o 8-ej. Pan Fogg pożegnał swych partnerów, wydał słudze szczegółowe dyspozycye, co do niektórych zakupów i upominając, by się przed godziną 8-mą stawił na dworcu, udał się miarowym krokiem do biura paszportowego. Miasto z jego osobliwościami nie obchodziło go wcale. Ani hotele, ani bogata biblioteka, ani rynki z kretonami, ani sklepy, ani synagogi, ani ormiańskie kościoły, nie zwróciły jego uwagi. Nie obdarzył ani jednem spojrzeniem arcydzieł Elephanta, ani grot Kanherie na wyspie Salcette, wszystkich tych pięknych szczątków architektury buddyjskiej. 

  Powróciwszy na przystań, pan Fogg kazał sobie podać obiad. Między innemi daniami gospodarz gorąco polecał jakąś potrawkę z królika, opowiadając cuda o delikatnym smaku tejże. Pan Fogg przystał na królika, lecz po pierwszym kęsie, znalazł go obrzydliwym. Natychmiast też zadzwonił na gospodarza. 

  – Panie – rzekł, patrząc nań badawczo – czy to ma być królik? 

  – Tak, mylordzie – odparł śmiało gospodarz – jest to młody królik. 

  – Czy królik ten nie miauczał czasami, gdy go zabijano? 

  – Miauczał? O mylordzie! Przysięgam... 

  – Panie gospodarzu – odparł chłodno pan Fogg – nie przysięgaj i przypomnij sobie, iż dawniej w Indyach uważano koty za święte. Były to dobre czasy. 

  – Dla kotów, mylordzie. 

  – A być może, że i dla podróżników! 

  Zrobiwszy powyższą uwagę, pan Fogg dokończył przerwanego obiadu. W parę minut po panu Fogg, Fix opuścił statek i co tchu pospieszył do dyrektora policyi w Bombayu. Przedstawiwszy się jako agent policyjny, opowiedział mu o swej misyi. Na zapytanie, czy rozkaz aresztowania już nadszedł, otrzymał przeczącą odpowiedź. Fix był zbity z tropu. Wymagał od dyrektora, by ten od siebie kazał pana Fogg zaaresztować. Dyrektor odmówił. Sprawa ta dotyczyła administracyi londyńskiej i ta też mogła jedynie podobne rozkazy wydawać. To ścisłe trzymanie się przepisów zupełnie odpowiadało angielskim zwyczajom, które w rzeczach dotyczących osobistej swobody, nie znają ustępstwa; Fix też nie nalegał, zamierzał ze spokojem oczekiwać nadejścia rozkazu. 

  Postanowił jednakże nie tracić z oczu swego tajemniczego nicponia przez cały czas przebywania tegoż w Bombayu. Agent również jak i Obieżyświat nie wątpił, iż Phileas Fogg jakiś czas w mieście tem się zatrzyma. Cieszył się też z tego w myśli, iż rozkaz aresztowania tymczasem nadejdzie. 

  Co do Obieżyświata, ten, ku swemu wielkiemu niezadowoleniu z instrukcyi swego pana, zrozumiał, iż w Bombayu będzie to samo co w Paryżu i Londynie, że podróż ich się nie skończy i pojadą zapewne do Kalkuty albo i dalej. Zapytywał się w duchu, czy zakład pana Fogg był faktem prawdziwym i czy zły los nie spłatał mu figla, zmuszając go, tak pragnącego spokoju, do objechania świata w 80 dniach. Zakupiwszy koszul i skarpetek, poczciwiec spacerował po ulicach Bombayu. Ogromny ruch i zgiełk panował dnia tego na ulicach miasta. Wśród Europejczyków wszystkich krajów snuły się tłumy Persów w spiczastych czapkach, Bunhaysów w okrągłych turbanach, Armeńczyków w długich sukniach it.d. Persowie lub Guebrowie obchodzili dnia tego święto. Należą oni do najbardziej ucywilizowanego i wykształconego plemienia indyjskiego, do którego zaliczają się też najmożniejsi kupcy w Bombayu. 

  W dniu tym plemię to święciło rodzaj karnawału religijnego z procesyami i przedstawieniami, w których przyjmowały udział bajaderki, przystrojone w różową gazę, przetykaną złotem i srebrem. Przy dźwiękach muzycznych instrumentów tańczyły one lekko z nadzwyczajną gracyą. Obieżyświat z szeroko rozwartemi oczyma i ustami przyglądał się tym ceremoniom, a na twarzy jego malowały się naprzemian podziw i zdumienie. 

  Nieszczęściem dla niego i pana Fogg, któremu mógł popsuć szyk, ciekawość jego nie zadowolniła się tym jednym widokiem. Przechodząc koło pięknej świątyni Malebar-Hill powziął nieszczęsną myśl zwiedzenia tejże. Nie wiedział biedaczysko, iż wstęp do niektórych pagód indyjskich jest surowo wzbroniony chrześcijanom i że nawet prawowierni, wchodząc tam, winni zdjąć obuwie. Trzeba zaznaczyć, iż rząd angielski szanował w najdrobniejszych szczegółach religię kraju i karał surowo, wyśmiewającego obrzędy religijne. Obieżyświat, wszedłszy do świątyni bez złej myśli, jak zwykły turysta, olśniony przepychem ornamentacyi bramińskiej, przyglądał się ciekawie, gdy silne jakieś ramię rzuciło go na świętą podłogę. Zanim się opamiętał, trzej kapłani napadli na niego, zerwali z nóg obuwie i zaczęli go okładać pięściami, wydając dzikie wrzaski. Zręczny i ruchliwy Francuz szybko się podniósł. Jednem uderzeniem pięści i kopnięciem nogi oswobodził się od napastników zaplątanych w swych długich szatach i, wydostawszy się z pagody, pędził z całej siły, pozostawiając poza sobą daleko Indusa, usiłującego go dogonić. 

  W pięć minut przed odejściem pociągu, Obieżyświat bez czapki, bosy, zgubiwszy w popłochu pakiet ze sprawunkami, przyleciał na dworzec kolei żelaznej. 

  Pan Fix był już na stacyi. Odprowadziwszy pana Fogg na kolej zrozumiał, iż tenże zamierza opuścić Bombay. Postanowił więc jechać z nim razem do Kalkuty, a choćby i dalej, gdy okaże się tego potrzeba. Obieżyświat nadbiegłszy, opowiedział panu swemu w krótkości awanturę, jaka go spotkała, a Fix, nie będąc zauważonym przez nikogo, całą historyę wysłuchał. 

  – Spodziewam się, iż więcej nic podobnego się nie zdarzy – rzekł spokojnie pan Fogg, zajmując miejsce w wagonie. Biedny chłopak, bosy i zmieszany, nie wymówiwszy słowa, zajął swe miejsce. Co do Fixa, ten już miał wsiąść do wagonu, gdy nagła myśl zmieniła zupełnie jego zamiary. 

  – Zostaję – rzekł do siebie. – Popełniono świętokradztwo na ziemi Indyjskiej. Już cię mam złodzieju! 

  – W tejże chwili lokomotywa gwizdnęła przeraźliwie i pociąg znikł w ciemnościach nocy. 

Rozdział XI. Phileas Fogg kupuje słonia.

Pociąg odszedł o zwykłej porze. Unosił on w swych wagonach dużą liczbę pasażerów, kilku oficerów, urzędników cywilnych, kupców opium i indygo, których interesy powoływały do wschodniej części półwyspu. 

  W wagonie zajętym przez naszych znajomych znajdował się jeszcze trzeci pasażer, był nim generał Cromarty, jeden z partnerów pana Fogg na ˝Mongolii˝, który dążył do swych wojsk stojących załogą w Benares.