Tragedia w Boscombe Valley. The Boscombe Valley Mystery - Arthur Conan Doyle - ebook

Tragedia w Boscombe Valley. The Boscombe Valley Mystery ebook

Arthur Conan Doyle

0,0

Opis

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition.

Doktor Watson otrzymuje list od Sherlocka Holmesa, który prosi go, by przybył on do Boscombe Valley w sprawie niecierpiącej zwłoki. Watson, namówiony przez żonę, by nie porzucał przyjaciela w nieszczęściu, jedzie do przyjaciela, który czeka już na niego na dworcu. Obaj jadą pociągiem. Podczas podróży Holmes opowiada przyjacielowi o tym wydarzeniu. Otóż został zamordowany pan McCarthy, Australijczyk i właściciel małego folwarku, który dzierżawił od innego Australijczyka – pana Turnera. Podejrzenie pada na jego syna, Jamesa McCarthy, który przybył w dzień morderstwa zupełnie niespodziewanie, spotkał ojca, a nawet pokłócił się z nim. Podczas aresztowania James nie był wcale zaskoczony tym, że jest oskarżony – powiedział, że sobie na to zasłużył… (za Wikipedią).

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 84

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

Arthur Conan Doyle

 

Tragedia w Boscombe Valley

The Boscombe Valley Mystery

 

 

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej.

A dual Polish-English language edition.

 

przekład anonimowy 

 

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Sidney Edward Paget (1860-1908), Ilustracja opowiadania A.C.Doyle’a The Boscombe Valley Mystery (1892), licencjapublic domain, źródło: https://en.wikisource.org/wiki/File:Bosc-08.jpg

 

Tekst polski według edycji z roku 1947.

Tekst angielski z roku 1892.

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-609-5 

 

 

 

Tragedia w Boscombe Valley

Pewnego poranku siedziałem z żoną przy śniadaniu, gdy przyniesiono mi telegram od Sherloka Holmesa. Brzmiał on jak następuje:

 „Czy możesz mi poświęcić kilka dni? Właśnie wezwany zostałem telegraficznie do zbadania tajemnicy w Boscombe Valley. Radbym cię zabrać ze sobą. Powietrze znakomite i widoki śliczne. Odjazd ze stacji Paddington o 11 m. 15.”

– Cóż ty na to, mój drogi? – spytała moja żona.

– Czy pojedziesz?

– Sam nie wiem, co zrobić – odparłem.

– Przypuszczam, że mógłbyś sobie pozwolić na kilka dni odpoczynku. Jakoś blado wyglądasz. A przy tym wiem, jak cię bardzo interesują wszystkie sprawy pana Holmesa.

– Skoro tak twierdzisz, to pojadę. Tylko muszę się zaraz spakować, bo mam zaledwie pół godziny czasu.

W obozowym mym życiu w Afganistanie nauczyłem się szybkiego przygotowania do podróży, tak, że na kilka minut przed odejściem pociągu byłem już na stacji Paddington. Sherlock Holmes spacerował po peronie, a jego smukła, wysoka postać wydawała się jeszcze smuklejszą w długim, szarym płaszczu podróżnym i obcisłej sukiennej czapce.

– Bardzo to poczciwie z twej strony, Watsonie, żeś przybył – rzekł mi na powitanie. – O wiele jest przyjemniej mieć ze sobą kogoś, na kim polegać można; pomoc miejscowa bywa najczęściej niewiele warta, lub na złe tory prowadzi. Postaraj się zatrzymać dla nas dwa miejsca przy oknie, a ja pójdę po bilety.

Udało nam się dostać osobny przedział. Holmes przyniósł ze sobą do wagonu olbrzymią pakę gazet, z których notował, czytając. Wreszcie zwinął je wszystkie w wielką kulę i wyrzucił przez okno.

– Czy słyszałeś co o tej sprawie? – zapytał mnie wreszcie.

– Ani słowa. Od kilku dni nie czytałem gazet.

– Londyńskie dzienniki niedokładne podają wiadomości. Właśnie przeglądałem je w tej chwili, aby mieć w głowie wszystkie szczegóły. Z tego, co przeczytałem, widzę, że to jest jeden z tych prostych wypadków, niesłychanie trudnych do rozwikłania.

– To coś zakrawa na paradoks.

– A jednak zawiera głęboką prawdę. Niezwykłość jakiejś sprawy bywa najczęściej dobrym przewodnikiem do wykrycia prawdy. Im bardziej zbrodnia jest bezbarwną i pospolitą, tym trudniej uchwycić jej wątek. W tym razie jednak znaleziono grube poszlaki przeciwko synowi zamordowanego.

– Więc to morderstwo?

– Przypuszczalnie. Nie mogę nic powiedzieć, póki osobiście nie rozpatrzę się; jednak opowiem ci to, co wiem dotychczas:

Boscombe Valley jest to nazwa okręgu w hrabstwie Herefordshire, niedaleko Ross. Najbogatszym właścicielem ziemskim tamże jest Mr. Jan Turner, który dorobił się majątku w Australii i od kilku lat zaledwie powrócił do ojczyzny. Jeden z folwarków, mianowicie folwark Hatherley, dzierżawił Mr. Karol Mc Carthy, również ex-australczyk. Znali się oni obaj w Australii, nic zatem nie było dziwnego, że i tutaj starali się mieszkać jak najbliżej, a choć Turner był bogatszy, więc Mc Carthy został jego dzierżawcą, jednak żyli na stopie zupełnej równości.

Mc Carthy miał syna jedynaka, liczącego lat osiemnaście, Turner zaś jedyną córkę w tym samym wieku; obaj byli wdowcami. Unikali starannie stosunków z sąsiedztwem naokoło, wiedli życie odosobnione, chociaż Mc Carthy ojciec i syn namiętnie lubili sport, i widywano ich na każdych wyścigach w okolicy. Mc Carthy miał dwoje służących, Turner zaś trzymał liczną służbę, z pół tuzina może domowników.

Tyle wiadomości zebrałem o rodzinach, a teraz przystąpmy do faktów.

Trzeciego czerwca, czyli zeszłego poniedziałku Mc Carthy wyszedł ze swego domu w Hatherley około trzeciej popołudniu, zmierzając do małego jeziorka, które tworzy strumień, płynący przez Boscombe Valley. Rano ze służącym jeździł do Ross i mówił mu, że musi pośpieszać z powrotem do domu, bo ma się z kimś zejść o godzinie trzeciej. Z tej to schadzki żywy już nie powrócił.

Od folwarku Hatherley do jeziora jest ćwierć mili, i dwie osoby widziały go, jak szedł w tę stronę: jakaś stara kobieta i Wiliam Crowder, leśniczy pana Turnera. Obaj ci świadkowie zeznali, że Mc Carthy był wtedy sam jeden. Leśniczy dodał prócz tego, że w chwilę później spotkał młodego Jakuba Mc Carthy, dążącego w tym samym kierunku, ze strzelbą na ramieniu. Leśniczy zapewnia w dobrej wierze, iż wtedy ojca można było jeszcze dojrzeć w oddaleniu, a syn szedł w jego ślady. Dopiero wieczorem, gdy usłyszał o wypadku, przypomniał sobie ten szczegół.

Widziano później przecież obu panów Mc Carthy razem. Jeziorko wyżej wspomniane otoczone jest lasem z wąskim pasem łąki naokoło. Czternastoletnie dziewczę, Paulina Noran, córka odźwiernego parku w Boscombe Valley zbierała kwiaty w tym lesie. Zeznała ona, że widziała ojca i syna wśród gwałtownej sprzeczki, tak dalece, że ojciec lżył syna ostrymi słowy, a syn aż podniósł rękę, jakby się chciał na ojca zamierzyć. Dziewczyna tak się przeraziła, że uciekła, i wróciwszy do domu, opowiedziała matce, że panowie Mc Carthy kłócą się okropnie przy jeziorze; ale zaledwie wymówiła te słowa, wpadł młody Mc Carthy do odźwiernej, wołając, że ojciec jego leży bez życia w lesie, a on błaga o pomoc.

Był niesłychanie wzburzony, bez strzelby, z gołą głową, a na prawym ręku, jak również na rękawie, miał świeże ślady krwi. Ludzie nadbiegli i poszli za nim. Zastali trupa rozciągniętego na trawie. Na głowie były ślady pobicia jakimś ciężkim i tępym narzędziem. Mogły być rany te zadane kolbą od strzelby młodego Mc Carthy, a strzelba leżała o kilka kroków dalej na ziemi.

Wobec tych okoliczności zaaresztowano natychmiast młodego człowieka, a gdy po śledztwie wtorkowym wyrok brzmiał: „rozmyślne zabójstwo”, przewieziono oskarżonego do więzienia w Ross, gdzie też czeka następnej sesji sądowej. Oto masz wszystko.

– Trudno o okoliczności bardziej potępiające – zauważyłem.

– Zwodnicze bywają te potępiające okoliczności odpowiedział Holmes zamyślony.

Nieraz zmierzają wyraźnie do jednego punktu, a gdy się ten punkt widzenia cokolwiek przesunie, wtedy z równie przekonywającą siłą wskazują na coś innego. Wyznaję przecież, iż na młodzieńcu tym ciąży zbyt wiele i bardzo to być może, że on jest winnym.

Pomimo to kilka osób z sąsiedztwa, a między nimi miss Turner, córka właściciela majątku, wierzą w jego niewinność, i zatrzymali inspektora Lestrade, którego pamiętasz z niektórych dawnych wypraw naszych, aby zajął się wyświetleniem prawdy.

Lestrade, cokolwiek oszołomiony tą całą sprawą, telegrafował do mnie, i dlatego to dwóch ludzi spokojnych, zamiast trawić śniadanie w domu, pędzi na zachód całą siłą pary.

– Obawiam się, że wobec tak widocznych faktów niewiele zdołasz uzyskać na sławie przy tym morderstwie.

– Najbardziej widoczne fakty są najwięcej łudzące – odpowiedział Holmes ze śmiechem. – A może też potrafimy wskazać inne widoczne fakty, które dla pana Lestrade przeszły niespostrzeżone. Znasz mnie o tyle, aby nie brać za chełpliwość z mej strony, gdy twierdzę, że albo poprę lub unicestwię jego teorię środkami, których on nie zdolny jest użyć, a nawet zrozumieć. Weźmy ot pierwszy lepszy przykład: ja widzę doskonale, że w twoim sypialnym pokoju okno masz po prawej ręce, a wątpię, czy pan Lestrade zauważyłby rzecz, dla mnie rzucającą się w oczy.

– Skądże, u licha! możesz wiedzieć?...

– Mój drogi, znam ciebie i twoją wojskową czystość i dokładność. Golisz się rano, a w tej porze roku jeszcze przy świetle dziennym, lecz w miarę, jak przyglądam się twojej twarzy, widzę po lewej stronie niedokładności, którychbyś nie zniósł, gdybyś miał z obu stron równie dobre oświetlenie. Przytaczam to tylko, jako najzwyklejszy przykład obserwacji i wniosku. Na tym właśnie polega cała moja sztuka, i być może, iż w śledztwie, które mam przeprowadzić, przyda się na coś. Są jeszcze w przedwstępnym badaniu dwa czy trzy punkty, na które warto zwrócić uwagę.

– Jakież to?

– Pokazuje się, że nie odrazu zaaresztowano młodego Mc Carthy, lecz dopiero po powrocie do Hatherley. Gdy inspektor i żandarm powiedzieli mu, że jest ich więźniem, odrzekł, iż spodziewał się tego, i że nie mogli postąpić inaczej. Uwaga ta utwierdziła tylko podejrzenia sędziego i zniszczyła wszelkie wątpliwości, co do winy młodego człowieka.

– To było przyznanie się – zawołałem.

– Nie, gdyż zaraz potem nastąpiło zapewnienie o niewinności.

– Podejrzanej wartości jest to zapewnienie po całym szeregu potępiających faktów.

– Przeciwnie – rzekł Holmes – jest to jedyna jaśniejsza szczelina na niebie, pełnym ciężkich chmur. Jakkolwiek niewinny, nie mógł być do tego stopnia nierozsądnym, aby nie wiedzieć, że okoliczności sprzysięgły się przeciwko niemu. Gdyby okazał zdziwienie przy aresztowaniu go, lub oburzenie, uważałbym to za wysoce podejrzane, ponieważ byłoby nienaturalnym, ale przez człowieka, który coś knuje, musiałoby być obranym, jako jedyny punkt wyjścia. Szczere i otwarte uznanie położenia swego oznacza albo zupełną niewinność, albo niezwykłą siłę duszy i panowanie nad sobą.

– Wielu ludzi powieszono na zasadzie poszlak o wiele lżejszych – zauważyłem.

– Wielu też właśnie niesłusznie powieszono.

– Cóż jednak sam młody człowiek o wypadku tym opowiada?

– Zeznanie jego nie jest zachęcające dla jego zwolenników, chociaż znalazłby się jeden lub dwa punkty, które dają do myślenia. Zaraz ci znajdę ten ustęp i sam przeczytasz sobie.

Holmes wyjął ze swego kuferka jeden z miejscowych dzienników w Herefordshire i wskazał mi miejsce, od którego zaczynało się zeznanie nieszczęśliwego młodzieńca.

Zasunąłem się w róg wagonu i uważnie przeczytałem, co następuje:

„Przywołano z kolei pana Jakuba McCarthy, jedynego syna nieboszczyka, i ten złożył następujące zeznania: Trzy dni ostatnie przepędziłem w Bristolu i dopiero w poniedziałek powróciłem do domu. Ojca mego nie zastałem, a służąca objaśniła mnie, że pojechał do Ross wraz z groomem Janem Cobbem. Wkrótce potem usłyszałem na dziedzińcu zajeżdżającą biedkę i, wyjrzawszy przez okno, widziałem, jak ojciec z niej wysiadał. Zamiast jednak wejść do domu, zawrócił i szybkim krokiem wyszedł poza obręb folwarczny. Nie wiedziałem wówczas, w którym uda się kierunku, sam zaś postanowiłem pójść ze strzelbą na króliki, których mnóstwo znajdowało się około jeziorka w Boscombe. Po drodze spotkałem leśniczego, jak to on sam zeznał, myli się jednak, sądząc, że szedłem w ślad za ojcem. Nie miałem pojęcia wtedy, że ojciec idzie przede mną tą samą drogą.

Na sto yardów może będąc od jeziora, usłyszałem okrzyk! „Cooee” [Cooee, czytaj Kuuii, jest to okrzyk, którym dzicy nawołują się w Australii. (Przyp. tłum.)], zwyczajny sygnał, którym z, ojcem zwykle przyzywaliśmy się wzajemnie. Przyśpieszyłem kroku i znalazłem go tuż nad wodą. Wydał mi się zdumiony moją tamże obecnością i dość szorstko zapytał skąd się tam wziąłem. Wynikła w dalszym ciągu rozmowa, która doprowadziła do wymyślać i niemal do razów, gdyż ojciec mój był natury nader gwałtownej. Wiedząc, że w gniewie nie panuje nad sobą, zawróciłem się i szedłem z powrotem ku folwarkowi. Zaledwie jednak oddaliłem się o sto pięćdziesiąt yardów, doszedł mnie przerażający krzyk, który przejął mnie strachem, tak, że biegłem całym pędem na dawne miejsce. Zastałem ojca konającego, z roztrzaskaną głową.

Rzuciłem strzelbę na trawę, ukląkłem przy ojcu i trzymałem go w mym objęciu, ale zaraz prawie skonał.

Klęczałem jeszcze