Dzienniki 1945-1950 - Agnieszka Osiecka - ebook + książka

Dzienniki 1945-1950 ebook

Agnieszka Osiecka

4,0
39,20 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Tylko najbliżsi wiedzieli o dziennikach Agnieszki Osieckiej. Wreszcie trafiają do Czytelników!

Dzienniki – pisane od dziewiątego roku życia aż do śmierci Poetki – to najintymniejszy z wszystkich tekstów Agnieszki Osieckiej. I choć w wielu swoich wierszach, z właściwą sobie lekkością, przemycała prywatny ton, dopiero tutaj wolna jest od jakiejkolwiek cenzury wobec samej siebie. Do bólu szczera, prawdziwa, a tym samym dla wielu Czytelników kontrowersyjna.
Pierwszy tom „Dzienników” Agnieszki Osieckiej obejmuje lata 1945–1950 i otwiera wielotomową edycję. Jedno z największych i najbarwniejszych dzieł polskiego pamiętnikarstwa na pewno wywoła burzę wokół postaci Autorki. Po latach narosłych mitów i plotek oddajemy głos Jej samej. Zgodnie z życzeniem samej Poetki – kiedy Jej już nie ma. Choć przecież jest…

Cieszymy się, że Mama wreszcie przemówi własnym językiem. Zamiast mówić o niej bez jej wiedzy, wreszcie posłuchamy, co sama ma do powiedzenia o sobie i o innych.
Agata Passent, córka Poetki

Dzienniki wyjątkowe, i zwyczajne. Dziecinne, dojrzałe, intymne, literackie. Arcyciekawe – i jako dokument ze środka stulecia, z czasu pierwszego powojennego dziesięciolecia PRL-u, czyli lat zaraz po wojnie, a potem lat socrealizmu, odwilży. Także jako autobiografia, czyli wynurzenia osoby, która w tym akurat dziesięcioleciu dojrzewa – przeistaczając się na naszych oczach z uczennicy, potem nastolatki, w studentkę, debiutującą dziennikarkę, poetkę i fantastycznie kolorową postać ze studenckiego ruchu kabaretowego, świetnie znaną w środowiskach artystycznych Warszawy i Gdańska.
Ze wstępu prof. Andrzeja Zieniewicza

Agnieszka Osiecka (1936–1997) – polska poetka, autorka tekstów piosenek, pisarka, reżyser teatralny i telewizyjny, dziennikarka. Od 1954 roku związana była ze Studenckim Teatrem Satyryków (STS), gdzie zadebiutowała jako autorka tekstów piosenek. Prowadziła w Polskim Radiu Radiowe Studio Piosenki, które wydało ponad 500 piosenek i pozwoliło na wypromowanie wielu wielkich gwiazd polskiej estrady. Od 1994 roku była związana z Teatrem Atelier w Sopocie, dla którego napisała swoje ostatnie sztuki i songi. Dorobkiem Agnieszki Osieckiej zajmuje się założona przez córkę poetki Agatę Passent Fundacja Okularnicy. Pośmiertnie została odznaczona przez Prezydenta RP Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 841

Oceny
4,0 (5 ocen)
2
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © Agata Passent, 2013

Przypisy i indeks

Karolina Felberg

Opracowanie wstępne materiałów archiwalnych

Marta Dobromirska-Passent

Projekt graficzny

Zbigniew Karaszewski

Korekta

Irma Iwaszko

Książka powstała we współpracy

z Fundacją Okularnicy im. Agnieszki Osieckiej.

Zdjęcia z Archiwum Fundacji.

ISBN 978-83-7961-564-3

Warszawa 2013

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

UKRYTA AUTOBIOGRAFIA

Agnieszki Osieckiej dzienniki ze środka stulecia

Dzienniki Agnieszki Osieckiej, prowadzone – z przerwami – przez całe życie, to pasjonująca lektura i niezwykły dokument. Tak jak niezwykła była Agnieszka Osiecka, jej życie i twórczość.

Dzienniki wyjątkowe i zwyczajne. Dziecinne, dojrzałe, intymne, literackie. Arcyciekawe – i jako dokument ze środka stulecia, z czasu pierwszego powojennego dziesięciolecia PRL-u, czyli lat zaraz po wojnie, a potem lat socrealizmu, odwilży. Także jako autobiografia, czyli wynurzenia osoby, która w tym akurat dziesięcioleciu dojrzewa – przeistaczając się na naszych oczach z uczennicy, potem nastolatki, w studentkę, debiutującą dziennikarkę, poetkę i fantastycznie kolorową postać ze studenckiego ruchu kabaretowego, świetnie znaną w środowiskach artystycznych Warszawy i Gdańska.

Czemu jednak ta autobiografia ma być „ukryta”? O tym nieco niżej.

Jako dokument te dzienniki są wklęsłym zwierciadłem, powiększają szczegół, oświetlają punktowo dni, zdarzenia, momenty historyczne – bo diarystka pisze świetnie, a jej styl lubi cytaty z rzeczywistości, miękko przylega do realiów czasu i przenosi do dziennika jego stygmaty. Jest charakterystyką PRL-u spisywaną przez dziecko PRL-u.

Natomiast jako zwierzenia te dzienniki są, chciałoby się powiedzieć, porywające w dokładności. Uwodzicielsko precyzyjne. Od pierwszych zdań przez, bagatela, więcej niż dwa tysiące zapisanych ręką stronic obcujemy z coraz staranniej zapełnianym kalendarzem Agnieszki, z jej pasją kronikarskiego notowania własnego życia, ze spisami spraw do załatwienia, ekstazami miłosnych przygód i cytatami z lektur, poznajemy środowisko szkolne i uczelniane, okolice Saskiej Kępy i zwyczaje rodzinne, uczestniczymy w rozmowach z ojcem, przymierzamy czepki pływackie, i w tym wszystkim dostajemy Agnieszkę trochę taką, jakiej się spodziewaliśmy, sentymentalną, magiczną i kokieteryjną, jakby prosto z wierszy Gałczyńskiego, ale i Agnieszkę zupełnie inną – rzeczową, bardzo skupioną na szczerości zapisów, na książkach, na intelektualnych zawiłościach, na stosunkach panujących na uczelni. Lecz znowu te zapisy dzień po dniu opowiadają życie, i to nieprawdopodobnie aktywne, więc są głównie relacją o tym, czym się Agnieszka zajmuje i co ją zajmuje, jak gania na angielski do metodystów, pomaga mamie w kłopotach z ojcem, jak jest zdolna do przyjaźni i marzy o twórczości, jak ogniskuje wokół siebie zainteresowanie każdego chłopaka na horyzoncie i zazdrość koleżanek, czyta literaturę w trzech językach, zakochuje się (średnio kilka razy w roku), tańczy, wyrabia sobie polityczne poglądy, jest aktywistką ZMP (z przeszkodami zresztą), startuje w zawodach pływackich, wyjeżdża do Wiednia i w Karkonosze na narty, pisze (świetne) recenzje teatralne i (różne) z prozy i poezji, opowiada o ściąganiu na maturze, obyczajach wykładowców uniwersyteckich – i co najciekawsze, są to zapisy osoby, która właściwie od początku bardzo świadomie gra o literaturę, szykuje się do bycia pisarką. Ale to nie znaczy, że swój dziennik stylizuje. Przeciwnie – jest jak najdalsza od pomysłów „pięknego pisania”. Ostrzy sobie za to „styl sprawozdawczy” – walczy o precyzję szczegółu, o bezpośredniość nazwania, i o najważniejszą z umiejętności: o szczerość. Niemożliwą bez spontaniczności, i właśnie w niej skłamaną. Niemożliwą bez artystycznej organizacji, i właśnie w niej traconą. To stawka dziennika i perspektywa przyszłej, marzonej literatury. Tej literatury, która obecna jest w zapisach, choć ich nie organizuje, bo one przyrastają „same”, jak dyktuje je codzienność, i nie tworzą fabuły. W tym sensie dzienniki są do lektury dla tych, co lubią opisy, klimaty, „teksty źródłowe”, a nie beletrystykę czy awangardowe powieści. Z drugiej strony jednak Agnieszka pamiętnikarka ma niezwykłą intuicję, która prowadzi jej pióro, tak że w pisaniu jakieś ślady fabularne jednak się przecierają. Notuje gdzieś o wycieczce w góry, że dostrzegła na zboczu jakby „przeczucie śladu dróżki”. Takie właśnie ścieżki-nie-ścieżki da się odnaleźć, a przynajmniej odszukiwać w diariuszu, jako rodzaj nieświadomie czy półświadomie gromadzonych materiałów do przyszłej opowieści autobiograficznej, jeszcze ukrytej, jeszcze niewidocznej, bo zagrzebanej w wielosłowiu i doraźności dziennika. Chodzi o takie opowieści, które autorka jakby przeczuwa, ale których nie umiałaby – wtedy – zagospodarować w dyskursie „prozy fabularnej” tamtej teraźniejszości.

Gdyby dzienniki Agnieszki Osieckiej, w ich obecnie przygotowywanej do publikacji partii obejmującej lata 1945–1958, obejrzeć jako takie intuicyjne próby rozpoznania we własnym życiu jakichś, powiedzmy, zarysowujących się porządków epickich, to dostrzeżemy w nich trzy „przeczucia śladów”, trzy duże tematy-pasma diarystycznego tekstu. Następują kolejno, lecz i nachodzą na siebie, posplatane dygresjami i retardacjami, jednak dają się rozpoznać w niepokojących, bo niejasnych – choć niby idących ku jakiejś składności – figurach losu albo liniach życia, może całego pokolenia czy formacji dojrzewającej na przełomie pierwszego i drugiego dziesięciolecia powojennej Polski. Jako takie półodbicia, narracje z pogranicza zdarzeń historycznych.

Pierwsze z tych pasm to czas dzieciństwa i młodości w kraju, gdzie nowe życie wyrasta spomiędzy ruin, a entuzjazm odbudowy miesza się z pamięcią okupacji, śladami wojny, to okres szkolny i gimnazjalny, a w nim najważniejszy wątek rodzinny, będący jakby osnową autocharakterystyki i ukazaniem głębokich motywacji dziennikowego życiopisania.

Drugie – to lata niechcianych studiów na Wydziale Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego, przypadające na sam szczyt „okresu błędów i wypaczeń”, z dramatycznym wątkiem „sprawy Osieckiej”, usunięcia poetki z ZMP, sprawy boleśnie przeżytej i dającej jakby życiowy kontrapunkt dla bardzo utopijnego i naiwnego zaangażowania Agnieszki w socjalizm i dla jej lewicowych sympatii.

Trzecie zaś pasmo obejmuje „równoległe” fascynacje dziennikarskie i kabaretowe, układa się wokół wakacyjnych wyjazdów na praktyki studenckie do redakcji „Głosu Wybrzeża” (z próbami wypracowania własnego stylu „reportaży z codzienności”) oraz oczarowania i olśnienia gdańskim teatrzykiem Bim-Bom, gdzie Agnieszka wsiąka w środowisko aktorów, muzyków, malarzy, poznaje Zbigniewa Cybulskiego, Bogumiła Kobielę, a jednocześnie na warszawskiej uczelni zaczyna współpracować ze Studenckim Teatrem Satyryków, pisze piosenki, programy, a jej start artystyczny i pierwsza wielka miłość, do barda STS-u Witolda Dąbrowskiego, splata się z niepokojem i romantyzmem przedpaździernikowych nadziei.

Tak poukładany, choć właśnie niepoukładany dziennik ma coś z polskich „miesięcy”, z rytmu wchodzenia w historię pokolenia ‘56, które pewnie mogłoby także być nazwane pokoleniem okularników, jeśli nie od piosenki Agnieszki, to od ciemnych szkieł Zbyszka. Dziennik z połowy czasu, notatki z okresu przesilenia. Te trochę splecione, a trochę splątane pasma diarystyczne można czytać na dwa sposoby. Albo po gombrowiczowsku, jako pamiętnik z okresu dojrzewania, i wtedy dostaniemy niezwykły w szczerości i fantazji obraz „dziewczyńskiej” młodości artystycznej, prosto z Polski połowy lat pięćdziesiątych. Albo jako „gwiezdny czas” inicjacji, artystycznych wtajemniczeń, narodzin miłości i narodzin legendy, czas rozbłyśnięcia w polskiej poezji, i to w jakim momencie – przełomu, odwilży i najciekawszych debiutów pokolenia ‘56 – gwiazdy Agnieszki Osieckiej.

Tym pasmom przyjrzymy się po kolei…

I. Dziewczyna z Saskiej Kępy, czyli powojnie

W ostatnią środę listopada 1950 roku czternastoletnia Agnieszka żegnała delegatów na Kongres Pokoju. Była w euforii. „Przed nami i za nami płynęły, zdawałoby się – nieskończone tłumy. Pochody szły długim wężem, ze sztandarami niebieskimi, biało-czerwonymi i narodowymi wielu państw, z pochodniami i żywymi, „zamaskowanymi” karykaturami. Na placu Zwycięstwa – tłumy. Na długiej, kolorowej trybunie rozentuzjazmowani, przyjacielscy, prawie tak jak i my swobodni – delegaci”. Wieczorem z koleżankami poszła polować na autografy cudzoziemskich uczestników Zjazdu. „Brudna, zmęczona, zmarznięta, lecz »upojona i zwycięska« wróciłam o dziewiątej do domu, wrzeszcząc »Niech żyje pokój«. […] Zła jestem […] Tylu delegatów nie widziałam, a tak bym chciała ich zobaczyć, słuchać co mówią, a nawet rozmawiać z nimi. To są przecież obecnie najlepsi, najwartościowsi ludzie świata”.

Na każdym z tych zdań można by zawiązać czerwoną chustę komsomolca, a przecież do końca tygodnia Agnieszka zdąży jeszcze obejrzeć sztukę Gorkiego Wrogowie, weźmie udział, choć jako rezerwowa, w międzyklubowych zawodach pływackich z okazji Miesiąca TPPR („będę mogła paradować w nowym czerwonym dresie i nic się nie bać”) i zanotuje w dzienniku uwagi o koleżance Małgorzacie, która „…nie uczęszcza na religię i daje częste dowody swych przekonań politycznych. Nie uczęszcza na religię, ponieważ nie podoba jej się kościelny, zacofany pogląd na wiarę i wiele innych spraw. Zresztą ona wierzy. Nie znam jej jeszcze prawie w ogóle, toteż nie wiem, gdzie leży jej granica między prawdą wiary a kłamstwem religii. Obawiam się, że jest o wiele mniej radykalna niż ja”.

Bardzo to zamaszyście napisane – bo gimnazjalistka z równą egzaltacją przeżywa wydarzenia polityczne, bieg sztafetowy, poplamioną bluzkę, religijność Małgorzaty czy kłopoty z Ludwikiem. Koledzy powiedzieli mu, mianowicie, że Agnieszka nie chce już z nim chodzić, więc przyszedł zapytać, czy to prawda, sama zaś Agnieszka odpowiedziała, że „a skądże” (choć coś tam było na rzeczy), i – jak pisze – „Byłam już opanowana, spokojna, myślałam tylko o tym: z małego kłamstwa zrobić piękną, olbrzymią Prawdę, zrobić wszystko co można, by nie stracić Ludwika”. I dalej: „Wróciwszy do domu, miałam lekki chaos w głowie. Nie mogłam znaleźć granicy między kłamstwem a prawdą”.

Nie tylko Małgosia ma więc kłopoty z „granicami”. Agnieszka ma nie mniejsze, ale może wtedy mieli je wszyscy. Entuzjazm na Kongresie Pokoju był przecież autentyczny, budowano Polskę Ludową na fundamentach wielkiej Prawdy szczerze i z poświęceniem, a granicę między tą szczerością a kłamstwem stalinowskiej propagandy trudno było wyznaczyć. Zwłaszcza na ruinach powojnia, choć już odbudowuje się Starówka i rosną w górę domy MDM-u czy Muranowa z „czerwoniutkiej cegły”, ale do szkół budowanych na gruzach (po pięćdziesięciu uczniów w klasie) chodzą dzieci w paletkach z UNRRA. Wszędzie zresztą chodzi się pieszo, u rozsuwanych drzwi tramwajów wiszą „winogrona” („teraz idę na angielski, a potem drugi raz dzisiaj na basen”). Na wycieczki gimnazjaliści jeżdżą ciężarówkami, podobnie jak na wykopki. Aktywistów Służby Polsce (a potem ZMP) ciężarówkami wozi się na wieś, by pomagali w przymusowych kontraktacjach zboża. Wiktor Woroszylski układa o tym zaangażowane wiersze:

Widziałem dziewczynę,

co ojcu do stóp padała:

Nie róbcie nam wstydu na wsi!

Oddajcie, tatulu, należne na skup!

I w mieście też są nasi!

(W. Woroszylski Specyfika terenu)

Osiecka napisze dużo później, w Szpetnych czterdziestoletnich, że do takich wycieczek młodym śmiały się oczy i wyciągały ręce, bo była to przede wszystkim perspektywa nocy na sianie. Granica między prawdą „sprawiedliwości klasowej” a komplikacją uczuć nastolatki zacierała się, rzec można, w bezalternatywności PRL-u. Nie było przecież innej rzeczywistości, a całą jej złożoność i prowizorkę, jej półgruzy i półprawdy Agnieszka diarystka spisuje z taką samą pasją jak wyścigi pływackie Wilanów–Warszawa, obcinanie włosów na chłopczycę, bo przeszkadzają w treningach, i kłótnie z księdzem na religii, i to, że Staszek znaczy dla niej najwięcej, choć to zrozumieć może tylko Małgosia, oraz że uważa się za dziwoląga, heretyczkę, wariatkę, literatkę z przypadku.

Te zapiski są oczywiście nastoletnie i „czarujące” (zarówno siebie, jak domyślnego czytelnika), lecz jeśli spomiędzy nich odwija się sugestywny obraz Polski tamtego czasu, to dlatego, że diarystka patrzy przez (jakby mądrzejsze od niej) okulary o podwójnej ogniskowej.

„Jutro o 14 CWKS idzie na odgruzowanie Warszawy […]. Właściwie chciałam iść, ale muszę iść na Mazowiecką i kupić sobie białą koszulkę, i uszyć z niej kostium […]. Wczoraj o ósmej rano przyszłam na stadion. […] Był rzut, bieg i skok w dal […] dla rozgrzewki szaleliśmy. Nasza sekcja, jako najbardziej zżyta i najmłodsza, rozrabiała najwięcej. Biliśmy się, przewracali, gonili i tulili w objęciach. Miałam cudowny humor. Chrystus nosił Olkę B[yszewską] i mnie na barana; fikałam koziołki, biłam się z Kotulskim […]. Przyszedł Stasiek. […] Po zakończeniu zawodów poszliśmy jeszcze w dresach na basen […]. Byliśmy prawie sami na basenie. Było zimno, basen miał kolor szarostalowy i panowała atmosfera sportowej trupieszarni – jak na pustych trybunach w ½ godziny po zakończeniu meczu. Wracaliśmy piechotą […] przez Czerniakowską i puste, zrujnowane Siekierki. Stasiek tam podczas okupacji mieszkał i opowiadał mi o walkach w tej dzielnicy, i pokazywał kupę gruzu, gdzie kiedyś był jego dom. Ze Staśkiem cudownie się rozmawia. Nie ma ograniczonych tematów […]. Gada się po prostu o tym i owym. Wcale mi nie psuje atmosfery zaufania i koleżeństwa to, że Stasiek się we mnie buja (?). Żyjemy ze sobą »dechowo« i nie ma między nami konwenansów ani zgrzytów towarzyskich, ani »uczucia«. Oboje jesteśmy zdrowo zdemoralizowani. Niezłe określonko!??”

Przez dwuogniskowe okulary Agnieszki widać taki właśnie świat, gdzie kupno białego podkoszulka rymuje się z socrealistycznym transparentem, a wyznania podkochującego się chłopaka krążą niedaleko walk powstańczych i rodzinnego domu pod gruzami. Widać codzienność jak z kadrów Polskiej Kroniki Filmowej, ale w spojrzeniu, które pamięta okupację i repatriancką tułaczkę. Pamięta zresztą jako Początek, jako obraz i układ zdarzeń leżący na samym dnie pamiętnikopisania.

„Był rok 1945, maj. Po długiej, zdawałoby się niekończącej się szosie Wiedeń – Budapeszt szła trójka ludzi wynędzniałych, szarych, o twarzach opromienionych pewną radością, łączącą się jednak z wewnętrznym niepokojem, ze strachem, którego dławiące kleszcze nie zsunęły się całkowicie z gardeł. Wojna minęła! […] Ta trójka ludzi to kobieta, mężczyzna i mała dziewczynka – siedmioletni brzdąc o ruchach, gestach, tonie głosu łobuziaka, którego od całej serii figlów powstrzymuje jedynie groza i powaga zrozumianej sytuacji. Zbliżmy się do nich. Dziewczynka idzie dużym, męskim krokiem wraz z ojcem. Z minami wtajemniczonej pary kolegów rozmawiają na rozmaite pasjonujące tematy – o willi, którą mieliby, gdyby… o podróżach, Kalifornii, filmach, teatrach, książkach. Ojciec uczy córkę wizji życia, którego podstawą jest pieniądz, wychowanie i inteligencja”.

Tak, w sensie symbolicznym, zaczyna się autobiografia poetki. Z tego obrazu-początku niby ze szpulki odwija się Agnieszce spisywana latami opowieść o tym, jak ci wojenni tułacze osiądą w dwupokojowym mieszkaniu na Saskiej Kępie, jak dziewczynka będzie wychowywana przez ojca pragnącego najlepiej przygotować córkę do życia w trudnych czasach (cztery języki, sport, samodzielność, zaradność), a który jednocześnie ze wszystkich sił od tego życia ją izoluje, by nie zaraziła się socrzeczywistością, opowieść o słabej, kochającej matce zupełnie zagubionej w powojennych realiach, i wreszcie opowieść o tym, jak cały ten układ rozsypuje się, gdy ojciec porzuca rodzinę, zostawiając dziewczynkę z jej pamiętnikiem na rozdrożu żalu, wstydu i zagubienia. W poczuciu, że nie da się żyć ani tak jak wypadło mamie, ani tak, jak nauczał tata.

„Rodzina Osieckich – pisze Zofia Turowska w książce Agnieszki – to przedziwny konglomerat wyższych i niższych sfer. Także narodowo splątanych. Ojciec Agnieszki, Wiktor Osiecki, urodził się w 1905 roku w Belgradzie. Jego matka była Serbką, a babka Wołoszką. Wcześnie został osierocony, matka mu umarła, gdy nie miał jeszcze roku, ojciec, kiedy miał zaledwie pięć lat. Wychowywała go macocha, potem ciotka, z którą mieszkał we Lwowie, tym specyficznym kotle ludzkim, gdzie byli i Żydzi, i Tatarzy, i Węgrzy, i Ukraińcy, i oczywiście Polacy. Z tego właśnie czasu został mu charakterystyczny akcent, dający się określić jako lwowsko-kresowo-łobuzerski”. Był pianistą lokalowym, ale grywał także w filharmonii, komponował, akompaniował śpiewaczkom operowym. „W latach trzydziestych przeniósł się do Warszawy i grał w kawiarni Sztuka i Moda (SiM) na Królewskiej […]. Kawiarnia pretendowała do elitarnego salonu literacko-muzycznego. Swoje wiersze czytał tu m.in. Światopełk Karpiński, znany wówczas satyryk tygodnika »Szpilki«. Sztuka i Moda należała do hrabiny Raczyńskiej, secundo voto podporucznikowej Arciszewskiej, późniejszej ciotko-babki Agnieszki” (s. 10 w książce Z. Turowskiej).

Aspiracje wychowawcze takiego taty lwa, króla domu, estrady i sztuki, formują cały świat duchowy Agnieszki. Francuski, angielski, w szkole rosyjski, niemiecki jako drugi język domowy, szerokie zainteresowania i sport, aspiracje i koneksje, ale też ambicja, uczciwość, szlifowanie inteligencji i praca nad sobą. Jest to w pewien sposób odwrotność edukacji PRL-owskiej, szkoły szarości, natrętnej ideologii i awansu społecznego, ale też można powiedzieć, że do tej szkoły, jak i później na studia, Agnieszka wiele wnosi; jest elegancka, imponuje błyskotliwością, po trosze jak malowany ptak z innego świata, budzi zazdrość koleżanek i ciągnie za sobą korowody chłopaków, co zresztą bardzo starannie spisuje, razem z sukcesami sportowymi i dyskusjami na temat materializmu historycznego. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie inny temat tych zapisków. Gdyby nie odnotowywany w dzienniku, przez całe lata, przebieg romansu ojca ze śpiewaczką operową (Józefiną Pellegrini), gdyby nie zakłamanie, cynizm i całkowity brak skrupułów taty lwa, jego podwójne życie, zupełne zagubienie w tym bezradnej mamy, która nie potrafi ani odejść, ani zatrzymać męża. Agnieszka notuje, płacze… i wyprowadza wnioski, które staną się prawdziwym zwieńczeniem jej wychowania do samodzielności.

„Tylko ojciec nie »owijał« się dookoła domu. Najwyżej dookoła mnie, a dla Mamy dom był wszystkim. Jedno z najgłupszych podejść do życia!! Mój ojciec jest zmęczony i chory, ale mimo to jeszcze bardzo ciekawy i przystojny. Mama starzeje się bardzo i wcale nie dba o siebie. Trudno, mężczyzna pozostaje mężczyzną, namiętność wygasa, a pozostaje chęć uwolnienia się od niebacznie nałożonych więzów. W kobiecie takiej jak moja Mama namiętność wygasa, a pozostaje ślepe, psie przywiązanie do dzieci i domu, a nawet najgorszego męża. Ja nie będę nigdy taka jak Mama… Ani taka jak ojciec. Z chwilą gdy poczuję wstręt i nudę do symbolicznego domu, odważę się powiedzieć »dość« i pożegluję dalej w poszukiwaniu szczęścia i maksimum skoncentrowanego, pędzącego życia. […] Pokocham kiedyś gorąco mężczyznę, może niejeden raz. Oddam się jemu fizycznie, nawet na pewien przeciąg czasu jego będzie moja dusza i całe moje jestestwo. Przez cały czas jednak, przez okres najpotężniejszej namiętności będę pamiętała, że kocham dla siebie, a nie istnieję jako dopełnienie jego »wszechidealnej« istoty”. Pomyśleć, że pisze to czternastolatka.

Ten motyw pękniętej a niesklejonej rodziny, ten „wstyd” domowy i niezgoda na kłamstwo pozorów niby podziemny strumień drąży całą narrację Agnieszki: wokół niego na liniach symbolicznych napięć układają się zapisy diarystki. Jej dość komfortowe warunki życia (co tata zapewnia), jej emploi panienki z dobrego domu, i w tym rozbitym domu własny pokój, gdzie, względnie samodzielna, prowadzi „życie towarzyskie”, słucha płyt, organizuje potańcówki, ten pokoik, przez który przewijają się dziesiątki koleżanek i kolegów, adoratorów, potem przyjaciół z STS-u, te wyjazdy z tatą w góry czy za granicę – to jakby sytuacja wyjściowa, zwykle ze smutną mamą w kuchni; stąd biegnie narracja odrabianych lekcji i czytanej Burzy Szekspira, załatwienia pomyślnie kwestii angielskiego, powrotu z zebrania, zajęć na pływalni, zazdrości o każdego chłopca z otoczenia koleżanek, domysłów, jaka będzie ostatnia kochanka ojca, i ciągłych, ponawianych autoocen, takich z kompleksem zakłamania i szarpaniną szczerości. To materia prima dziennika, nie tylko w jego egotycznych „młodych cierpieniach”, ale i w dążeniu do dokładności sprawozdania. Bo w tym pamiętnikopisaniu, zaplątanym czy zagubionym między nastoletnią radością życia a dziewczęcą krzywdą porzucenia, najważniejszą sprawą staje się, właściwie od pierwszych zdań dziennika, pisanie „nagiej prawdy” rozpoznawanej w komplikacji uczuć.

„Tylko ja tak jakoś dziwnie i nierówno zachowuję się w klasie […] jestem mało skryta, a tak kameleonowo zmienna, nawet wobec szerszego ogółu, że summa summarum zyskuję sobie opinię kogoś, kogo nie można brać poważnie, i kogoś, do kogo niebezpiecznie jest czy nie warto się zbliżać czy mieć zaufanie. Głupie to u mnie beznadziejnie. Po prostu ciągle się »rzucam« […] ta impulsywna szczerość i nagość prawdy w stosunku do koleżanek jest o tyle głupia, że się ośmieszam i powoduję albo krytyczne uwagi, albo nawet podziw, ale ten ostatni – niezasłużony. […] Powinnam umieć panować nad sobą w całym znaczeniu tego słowa – panować. Dobrą radę dała mi Pani B[ornholtz], gdy wychodziłam ze szkoły powszechnej: »zanim coś powiesz, to obróć kilka razy językiem«. Mówiąc to, nie spodziewała się, że zasięg tej porady tak bardzo się rozszerzy”.

Jakoż rozszerza się, gdy diarystka właśnie w pisaniu dziennika zaczyna odkrywać możliwość przyglądania się sobie, „zanim coś powie”; gdy dziennik zatrzymuje na moment karuzelę uczuć, gdy jest szatnią, przymierzalnią, kulisami, sposobieniem się do roli i rozmową, w której bohaterka bywa dla siebie samej przez chwilę przejrzysta. Tę cechę pisania Osieckiej rozpoznamy potem bez trudu w jej dziewczynach pamiętnikarkach, w Monice Arden z Zabiłam ptaka w locie czy w Eli z Ćmy. One też mówią po to, by się zarazem uładzić i spodobać, „opatulają się w słowa”. Z tego punktu widzenia dziennik jest niezwykłą lekturą. Najpierw nigdy-nie-opisem komplikacji uczuć, tylko sposobem ich rozplątywania, zmierzaniem do jasności. Potem właśnie w tym pisaniu-porządkowaniu Agnieszka zaczyna widzieć siebie jako in spe literatkę, artystkę i wtedy spostrzega, choć to spostrzeganie rozkłada się jej na lata cząstkowych uwiadomień, że w jej pisaniu sekretem i warsztatem jest właśnie ta sytuacja pamiętnika. Ta podwójna ogniskowa – entuzjazmu i ruin, kokieterii i zagubienia, muzyki i nieszczerości. Lub, inaczej to ujmując, że to samo, co ciągnie ją do pisania, ciągnie ją też na „pole ostów” pewnej edukacji, której żal, gdy skończyła się zdradą nauczyciela. „Nie daj mi, Boże, broń Boże skosztować tak zwanej życiowej mądrości”, napisze później, na razie rozumiejąc, że „impulsywna szczerość” czy „nagość prawdy” mieszkają bardzo blisko „rzucania się”, szlochu i efekciarstwa – tych zachowań rozżalonego dziecka z rozbitego domu.

II. „Sprawa Agnieszki”, czyli jak hartowała się stal w warunkach uniwersyteckich

Dostępne w pełnej wersji

III. Pieśń miłosna

Dostępne w pełnej wersji

ZACZYNAM MÓJ PAMIĘTNIK1

Dostępne w pełnej wersji

1Z dzieciństwa Agnieszki Osieckiej zachował się tylko jeden tom zapisków autobiograficznych – pamiętnik pisany od 27 grudnia 1945 do 2 stycznia 1946 r. Można przypuszczać, że jednym z impulsów do zaprowadzenia dziennika był bożonarodzeniowy prezent: niewielkich rozmiarów (13,5 × 8,5 cm) pamiętniczek w twardej, ozdobionej kameą okładce. Inną podnietą mogła być również zachęta ze strony ukochanej ciotki Agnieszki, Barbary Sikorskiej, która także potajemnie pisała dzienniki. W dwudziestostronicowym notesie autorka dokonała autoprezentacji, streściła krótko wojenne losy swojej rodziny, a także odnotowała wydarzenia bieżące. Na drugiej stronie okładki pamiętnika znajduje się niedatowany zapisek: Alicja Belińska / Zawsze byłam kochana tak sobie / Płaczmy razem / Czy kobieta może być / Don Żuanem. Charakter pisma pozwala się domyślać, że jest on znacznie późniejszy niż te dopiski, którymi autorka okraszała swoje dzienniki w latach gimnazjalnych (1950, 1951, 1952), kiedy to regularnie wracała do własnych zapisków i chętnie je przy okazjiredagowała, cenzurowała oraz komentowała. Późniejsze dopiski w miarę możliwości włączone zostały w tekst główny i wytłuszczone (zob. s.76, przyp. 82). Dokonane przez autorkę w momencie tworzenia zapisków podkreślenia i zaznaczenia oddane zostały czcionką rozstrzeloną, zachowano natomiast te, które autorka dodała w czasie późniejszej lektury czy redakcji (zob. s. 59, przyp. 53).

BOŻENA OSTOJA2

Od 18 V 1949 do 17 II 1950

Dostępne w pełnej wersji

2 Bożena Ostoja – pseudonim Agnieszki Osieckiej.

BOŻENA OSTOJA

Od 6 III do 10 IV 1950

Dostępne w pełnej wersji

BOŻENA OSTOJA

Od 10 IV do 14 V 1950 rok[u]

Dostępne w pełnej wersji

BOŻENA OSTOJA

Od 24 V do 25 VI 1950 r.

Dostępne w pełnej wersji

BOŻENA OSTOJA

(od 27 VI – 11 IX 1950 r.)

Dostępne w pełnej wersji

BOŻENA OSTOJA

od 11 IX – 19 XI

Dostępne w pełnej wersji

BOŻENA OSTOJA

Od 21 XI – 30 XII 1950

Dostępne w pełnej wersji

BOŻENA OSTOJA

Od 31 XII 1950 – 28 II 1951 r.

Dostępne w pełnej wersji

NOTA EDYTORSKA

Dostępne w pełnej wersji

OD FUNDACJI OKULARNICY IM. AGNIESZKI OSIECKIEJ

Dostępne w pełnej wersji