Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie sprawiedliwi wśród narodów świata - Izdebska-Zybała Beata - ebook

Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie sprawiedliwi wśród narodów świata ebook

Izdebska-Zybała Beata

0,0

Opis

Beata Izdebska-Zybała opowiada o tym, jak Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie podczas drugiej wojny światowej, z narażeniem własnego życia i życia rodziny, pomagali ukrywać się żydowskim sąsiadom z podwarszawskiego Brwinowa, Milanówka i Podkowy Leśnej, oraz o pomocy udzielanej żydowskim przyjaciołom i znajomym z kręgów artystycznych i naukowych.

Iwaszkiewiczowie zostali pośmiertnie (w 1991 roku) uhonorowani przez izraelski Instytut Yad Vashem medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. Sami za życia nie zabiegali o to wyróżnienie. Robili to, co uważali za powinność i co było imperatywem etycznym, co wynikało z poczucia przyzwoitości i powinności wobec drugiego człowieka.
O pomocy udzielanej Żydom podczas okupacji hitlerowskiej piszą biografowie pisarza. Wątki te pojawiają się również w licznych korespondencjach iwaszkiewiczowskich – niemniej, są to teksty rozproszone i dalece niepełne. Obecnie odeszli już i pomagający, i ci, którym udzielano pomocy. Stąd Beata Izdebska-Zybała uznała, że należy podjąć wysiłek zebrania świadectw i relacji na ten temat i przedstawić je w jednym opracowaniu. W książce znajduje się również aneks, w którym autorka zebrała przedstawia fragmenty dzienników Anny i Jarosława oraz wspomnienia ich córki, Marii, poświęcone wydarzeniom związanym z ratowaniem Żydów. Autorka dokonała także wyboru zdjęć, które pokazują osoby ratowane przez Iwaszkiewiczów i związane z tymi działaniami dokumenty.
Beata Izdebska-Zybała pokazuje także miejsce Zagłady w poezji i prozie Jarosława Iwaszkiewicza, pisze o uwrażliwieniu pisarza na powojenne przejawy antysemityzmu w społeczeństwie polskim i w polityce władz PRL (marzec 1968). Jak pisze autorka, „pisarz głęboko ubolewał nad spodziewanymi moralnymi skutkami okupacji i niemieckiego bestialstwa wobec Żydów. Jego zdaniem najgłębszą raną [zadaną przez Niemców] było pogrzebanie ludzkiej wspólnoty i poczucia człowieczeństwa (…), głębokie upodlenie samej natury człowieka”.

Postawa Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów oraz wszystkich, którzy im pomagali w ratowaniu Żydów, jest ważnym obecnie przesłaniem dla wszystkich młodych ludzi. Może być wzorem i zachętą udzielania pomocy każdemu prześladowanemu i poszukującemu schronienia – aby nie „pogrzebać ludzkiej wspólnoty i poczucia człowieczeństwa”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 192

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Zdjęcie na okładce:Medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata dla Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów – awers. Rewers na IV stronie okładki, fot. Beata Izdebska-Zybała. Medal znajduje się w Muzeum w Stawisku

Recenzenci:Michał Głowiński, Alina Molisak

Wydawca:Andrzej Chrzanowski

Redakcja i korekty:Andrzej Chrzanowski

Redakcja graficzno-techniczna:Danuta Przymanowska-Boniuk

Projekt okładki, stron tytułowych i opracowanie typograficzne oraz indeks osób:Wojciech Stukonis

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego

Copyright © by Beata Izdebska-Zybała Copyright © for this edition by Wydawnictwo Akademickie SEDNO Spółka z o.o.

Wydawca dołożył wszelkich starań w celu ustalenia autorstwa zdjęć reprodukowanychw publikacji. Autorzy i właściciele praw autorskich, do których mimo wysiłków nie udało się dotrzeć, proszeni są o kontakt z wydawnictwem

Wszelkie prawa zastrzeżoneKopiowanie, przedrukowywanie i rozpowszechnianie w całości lub we fragmentach jakąkolwiek techniką bez pisemnej zgody wydawcy zabronione

ISBN 978-83-7963-164-3 ISBN 978-83-7963-165-0 (e-book)

Wydawnictwo Akademickie SEDNO Spółka z o.o.00-696 Warszawaul. J. Pankiewicza [email protected]

WPROWADZENIE

Jarosław Iwaszkiewicz w styczniu 1959 roku zanotował w dzienniku: „Wczoraj cały wieczór opowiadałem Jerzemu [Błeszyńskiemu] o mojej działalności okupacyjnej. Słuchał mnie z rozdziawioną gębą. Wszystko było dla niego kompletną nowością… Jerzy twierdzi, że powinienem coś napisać na ten temat. Ja się z nim nie zgadzam: inni powinni o tym pisać”1.

Okupacja dla Iwaszkiewicza była szczególnym okresem, nie tylko w takim znaczeniu, jak była szczególna dla każdego Polaka tamtego czasu. Pisarz działał w strukturach państwa podziemnego, a w Stawisku, domu i gospodarstwie rolnym2, który jego żona otrzymała od ojca Stanisława Wilhelma Lilpopa3, pomoc uzyskało wiele osób, które straciły „dach nad głową”.

Oddzielną kartę dokonań Iwaszkiewiczów w czasie wojny stanowi pomoc udzielana żydowskim współobywatelom. Pomagali ukrywać się – z narażeniem własnego życia i życia rodziny – żydowskim przyjaciołom i znajomym, a także Żydom z sąsiedztwa w Podkowie Leśnej4, a także z pobliskiego Brwinowa i Milanówka.

Medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata dla Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów – awers i rewers

FOT. BEATA IZDEBSKA-ZYBAŁA. MEDAL ZNAJDUJE SIĘ W MUZEUM W STAWISKU

W kwietniu 2021 roku minęła 30. rocznica uhonorowania ich przez Instytut Yad Vashem medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. Warto podkreślić, że sami nigdy nie zabiegali o to wyróżnienie, jakkolwiek zawsze było ono znane i cenione na całym świecie. To córka Maria Iwaszkiewicz-Wojdowska (1924–2019) – i dopiero po ich śmierci – przygotowała wymaganą dokumentację. Uważała, że skoro w Stawisku powstało muzeum ich imienia, to należy upamiętnić w tym miejscu również ich działalność związaną z pomocą Żydom. Medal i dyplom znajdują się w Stawisku na biurku w gabinecie pisarza.

Do wymaganej dokumentacji Maria Iwaszkiewicz-Wojdowska dołączyła świadectwo ocalenia Joanny Kramsztyk-Prochaski (sporządzone 6 stycznia 1987 roku). Jedno świadectwo ocalenia uznawane jest za wystarczające, aby zostać Sprawiedliwym. W tradycji judaistycznej obowiązuje – zaczerpnięta z Talmudu zasada – kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat. Iwaszkiewiczowie pomogli wielu osobom.

Dyplom dla Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów do medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata

FOT. BEATA IZDEBSKA-ZYBAŁA. DYPLOM ZNAJDUJE SIĘ W MUZEUM W STAWISKU

W niniejszej książce zgromadziłam informacje i historie o udzielonej pomocy. Inspiracją do ich zebrania i uporządkowania była właśnie 30. rocznica przyznania medalu. Chcę podkreślić, że nie wszystkie zdarzenia udało się odtworzyć i ustalić precyzyjnie związane z nimi szczegóły. Oczywiście odeszli Ci, którzy otrzymali pomoc. Ale pozostają potomkowie rodzin, którym Iwaszkiewiczowie pomagali. Pozostają także potomkowie tych, którzy znaleźli się w długim łańcuchu ludzi, którzy wspólnie nieśli pomoc.

Historie pomocy pozostają rozproszone w wielu miejscach, piszą o nich biografowie pisarza. Sam Iwaszkiewicz również pisze o tym na kartkach dziennika i we wspomnieniach. Są to jednak informacje zdawkowe, czasem w swoisty sposób zaszyfrowane z uwagi na specyficzne konteksty. Wydaje się, że pełnej wiedzy na temat wszystkich aktów tej pomocy nie uda się już uzyskać. Ale z całą pewnością było ich więcej, niż te, o których mówiła Maria Iwaszkiewicz, córka pisarza.

Świadectwo Joanny Kramsztyk, na podstawie którego został przyznany Annie i Jarosławowi Iwaszkiewiczom medal Sprawiedliwych wśród Narodów Świata

ARCHIWUM ŻIH DZIAŁ DOKUMENTACJI ODZNACZONYCH YAD VASHEM, ŻIH, TECZKA 349/24/956

Iwaszkiewicz i Anna Iwaszkiewiczowa traktowali po-maganie Żydom jako zachowanie naturalne. Nie traktowali tego w sposób szczególny. Nie pozostawili dokładnych opisów zdarzeń. Wydaje się, że na pytanie, dlaczego pomagali pomimo zagrożenia śmiercią, udzieliliby podobnej odpowiedzi, co inny sprawiedliwy, Napoleon Gustaw Banaszewski, oficer Wojska Polskiego: „… trzeba było pomagać wszystkim, bez względu na ich narodowość, jeśli groziło im niebezpieczeństwo. Czy to była odwaga? Bohaterstwo? Mnie się wydaje, że nie. Po prostu człowiek”5.

Podobnie myślał Iwaszkiewicz, tę solidarność wyraził w wierszu z tomu Ciemne ścieżki:

Nic nigdy nie zmyje krwi

Z tego, co się stało,

I wszystkie łzy, i wszystek płacz,

I wszystko mało.

Do końca życia nigdy już

Spokojnie nie zamkniesz powiek,

I w każdym tchu, i w każdym śnie

Ty – i on: – człowiek.

Julian Tuwim po powrocie do kraju z Ameryki w 1946 roku dziękował Annie Iwaszkiewicz za chronienie Żydów podczas wojny. Zwrócił się do niej używając określenia, które ówcześnie jeszcze nie było postrzegane jako obraźliwe: „Dziękuję ci, Haniu, że ty moich Żydków broniłaś”. Ta ze spokojem miała odpowiedzieć: „Mój Julku, przecież to były moje Żydki”6.

W dwudziestoleciu międzywojennym Jarosław Iwaszkiewicz miał rozległe przyjaźnie w środowisku inteligencji polskiej żydowskiego pochodzenia. Z wieloma osobami był zżyty i pozostawał we wspólnocie dążeń artystycznych i życiowych. Istnieje wiele świadectw mówiących o tym, że bardzo chciał ich chronić, zwłaszcza ludzi pióra, teatru i muzyki. Stąd wspólnie z żoną zaangażował się w pomoc na rzecz Ireny Krzywickiej, pisarki, feministki, Arnolda Szyfmana, dyrektora Teatru Polskiego w Warszawie, Emila Breitera, prawnika, publicysty, krytyka teatralnego „Wiadomości Literackich”, Tadeusza Plucer-Sarny, śpiewaka operowego, pianisty Adolfa Goldfedera i Aleksandra Landaua oraz Romana Kramsztyka, znanego malarza.

Wspólnie z Anną pomagali także osobom z sąsiedztwa, w tym profesorowi Ludwikowi Wertensteinowi, światowej sławy fizykowi, który wraz z rodziną mieszkał w pobliżu Stawiska – w Turczynku. Mieszkali tam potomkowie zamożnego rodu Toeplitzów, z którego wywodziła się żona Wertensteina, Matylda Meyer. Pomoc okazał także jego asystentce Anieli Neufeld (Nowickiej), jej rodzicom – państwu Muszkatom oraz jej córce Janinie.

Pomagali rodzinie Jankiela Karwassera, brwinowskiego przedsiębiorcy, od którego kupowali węgiel. Przez część okupacji opiekowali się Andrzejem i Ireną Kramsztykami oraz ich córką Joanną. Pomagali także ludziom, którzy byli dla nich raczej anonimowi. Maria Iwaszkiewicz wymieniała handlarzy Pinkusa czy Abramka (Abrama Lewkowicza z Podkowy Leśnej).

Jarosław Iwaszkiewicz, Stawisko 1939

ARCHIWUM MUZEUM W STAWISKU/FOTONOVA

Córka pisarza wspomina, że było bardzo dużo „takich ludzi, co tylko przychodzili, odchodzili, nie mieszkali na stałe. Szczególnie w pierwszym okresie, póki nie zamknęli getta. Później było gorzej. Ślady po części z nich ginęły”7. Okazywanie pomocy nie było łatwe. W pierwszym okresie okupacji parter domu zajmowali niemieccy żołnierze. Dodatkowo Iwaszkiewicz był znanym człowiekiem, a także ci, którzy poszukiwali u niego pomocy, często byli znanymi ludźmi.

Czesław Miłosz w Roku myśliwego pisał o znaczeniu Stawiska dla życia literacko-artystycznego w podziemnej Warszawie. Zaznaczał, że było ono ogromne. Pisał: „zasługi tych dwojga, Jarosława i pani Hani, nie ograniczają się do udzielania pomocy ludziom, w tym wielu Żydom”8.

Wskazywał, że „Stawisko było także i przede wszystkim instytucją oznaczającą, że wśród ruin zostaje zachowana jakaś ciągłość. Tutaj omawiało się wydarzenia podziemnej Warszawy, wydawało sądy o podziemnych publikacjach i ich anonimowych, choć znanych nam z nazwiska autorach, wymieniało się informacje o losach pisarzy, aktorów, muzyków, muzeów, bibliotek”9.

⭒  ⭒  ⭒

Jarosław Iwaszkiewicz boleśnie przeżywał okupacyjny los żydowskich przyjaciół. Czuł zawstydzenie, że żyje mimo wszystko w jakoś normalnym świecie. Część jego przyjaciół została przesiedlona do getta, a część ukrywała się po tak zwanej aryjskiej stronie, najczęściej w klimacie codziennego zagrożenia śmiercią. W getcie znaleźli się na przykład Aleksander Landau, Adolf Goldfeder, Roman Kramsztyk, rodzice Pawła Hertza i Józefa Rajnfelda, żydowscy sąsiedzi i znajomi z Brwinowa i Podkowy Leśnej. Pisał: „… dreszcz mnie przechodzi, że tutaj mieszkają moi przyjaciele, rodzice przyjaciół” – zanotował w lutym 1941 roku, gdy zobaczył getto z okien tramwaju. Dodawał, że nie może się „otrząsnąć z tego wrażenia”10.

Pisarz uznawał odizolowanie w gettach, a później eksterminację polskich Żydów za – najgorszy z możliwych – atak na Polskę i polską kulturę. W książce Aleja Przyjaciół pisał, że żaden inny naród nie mógł wydać poety tak głęboko związanego ze swą „ojczyzną-polszczyzną”11 jak Julian Tuwim.

Dla rodziny Iwaszkiewiczów okupacja była niewątpliwie czasem heroicznym. Iwaszkiewicz okazywał solidarność z cierpiącymi. Dobrze wyraża to Wiersz noworoczny z cyklu Wiersze ulotne, napisany w noc sylwestrową 1945 roku, na kilka tygodni przed wyzwoleniem:

W tę noc srebrzystą mróz jest biały,

Horyzont podbił armat pogłos,

Psy do północy dziś szczekały

I wielu ludzi spać nie mogło.

Na dachach strzechy posrebrzone

Zniecierpliwieniem drżą ukrycia.

Bronie dziś czyszczą utajone

Ci, co nowego pragną życia.

Gdy pisał ten wiersz, do wyzwolenia Warszawy, do odzyskania wolności pozostało zaledwie kilkanaście dni. W stawiskim gospodarstwie ukryci byli bracia Mojżesz i Natan Karwasserowie, być może też inne osoby. Za nimi był kilkuletni okres prześladowań i tułaczki. W Stawisku znaleźli ocalenie. Koniec wojny oznaczał nadzieję, że uda się rozpocząć nowe życie. Warto pamiętać, że do stycznia 1945 roku dotrwali w Polsce tylko nieliczni spośród skazanych na Zagładę.

⭒  ⭒  ⭒

Heroiczna postawa Iwaszkiewiczów w czasie okupacji niezwykle pozytywnie wyróżnia się na tle postaw wielu współobywateli. Byli Polacy, którzy kładli na szali swoje życie ratując Żydów, ale byli także tacy, który uprawiali szmalcownictwo. Szantażowali prześladowanych Żydów żądając pieniędzy, a nawet wydawali ich w niemieckie ręce, co oznaczało zwykle śmierć. W Ogrodzie Sprawiedliwych w Instytucie Yad Vashem posadzono około siedem tysięcy drzew oliwnych upamiętniających Polaków, którzy w czasie drugiej wojny światowej nieśli pomoc ryzykując życie własne oraz całych rodzin (jedna czwarta wszystkich drzew)12. Irena Sendlerowa wraz ze współpracownikami przyczyniła się do uratowania 2500 dzieci. Ale z drugiej strony – według różnych ocen – niemal każdy ukrywający się przynajmniej raz miał do czynienia z szantażystą. Liczba szmalcowników oceniana jest nawet na kilkanaście tysięcy13.

Jednocześnie należy wspomnieć o trudnych relacjach polsko-żydowskich w latach trzydziestych XX wieku. Antysemityzm narastał w całej Europie. W Polsce również przybierał skrajne formy, łącznie z przemocą. Nie było to jednak porównywalne do prześladowań znanych z Niemiec, gdzie dochodziło do mordów, aresztowań, odbierania firm.

W Polsce atakowano żydowskich studentów, a nawet profesorów. W niektórych korporacjach akademickich zasadą czy wręcz podstawą działania był antysemityzm. Pod koniec 1937 roku władze niektórych uczelni (m.in. Uniwersytetu Warszawskiego i Politechniki Warszawskiej) wprowadziły „getto ławkowe”. Doszło do tego nawet w Szkole Inżynierskiej im. Wawelberga i Rotwanda, założonej przez przedsiębiorców żydowskich (w 1919 roku przekazali uczelnię państwu polskiemu pod formalnie wyrażonym warunkiem, iż w uczelni nie dojdzie do wprowadzenia dyskryminacji rasowej, narodowej czy religijnej). Jak pisze Jerzy Tomaszewski: „Niedługo przed wybuchem wojny na pierwszym roku niektórych szkół wyższych nie było już ani jednego Żyda”14.

W życiu publicznym wzmagał się antysemityzm, również jako instrument w walce politycznej. Dwa główne obozy polityczne – endecja i sanacja – zaczęły licytować się w zapowiedziach szkodzenia społeczności żydowskiej. Mnożyły się ataki fizyczne na sklepy i różne biznesy prowadzone przez osoby ze społeczności żydowskiej (powiązane z falą propagowania tzw. bojkotu Żydów).

Warto zapoznać się z opinią zawartą w opracowaniu Amerykańskiego Komitetu Żydowskiego (The American Jewish Committee). Organizacja wskazuje na falę agitacji antyżydowskiej, której często towarzyszyły ataki fizyczne. Podkreśla, że władze lokalne działały opieszale w zapobieganiu zamieszkom antyżydowskim, mimo że docierały do nich ostrzeżenia zapowiadające ekscesy. Niechętnie tłumiły zamieszki, gdy już do nich dochodziło. Sądy były pobłażliwe w karaniu nieżydowskich sprawców naruszeń prawa, surowe w karaniu Żydów, „którzy – w obronie własnej – zabili lub zranili napastników”. Z kolei władze centralne wykazywały brak siły, by zapewnić porządek15.

W przedwojennej Podkowie Leśnej również można odnaleźć zjawiska antysemityzmu. W 1930 roku powstała tam pierwsza organizacja obywatelska o nazwie Stowarzyszenie Miłośników Miasta Ogrodu Podkowy Leśnej. Zrzeszała m.in. właścicieli działek budowlanych. Okazało się, że w statucie zapisali, że celem ich działań jest spowodowanie, aby działki kupowali wyłącznie Polacy, „chrześcijanie”. W myśl statutu członkami stowarzyszenia mogli zostać tylko „chrześcijanie”. Było to wymierzone w Żydów i Polaków pochodzenia żydowskiego. Ograniczenia skutkowały tym, że nieproporcjonalnie duża liczba osób tej narodowości osiedlała się w sąsiadującym z Podkową Leśną – Letnisku Młochówek16.

W kwietniu 1933 roku Stowarzyszenie zmieniło nazwę na Towarzystwo Przyjaciół Miasta Ogrodu Podkowa Leśna. W nowym statucie nie było już zapisów dyskryminacyjnych.

ROZDZIAŁ I

Pisarze z pomocą

Przedwojenne środowisko literackie nie było zbyt duże pod względem liczebnym. Natomiast zachowało się stosunkowo dużo danych wskazujących, że jego przedstawiciele okazywali różnego typu pomoc Żydom podczas wojny.

W 1987 roku Czesław Miłosz (1911–2004) wraz z bratem Andrzejem (1917–2002) zostali uhonorowani, podobnie jak małżeństwo Iwaszkiewiczów (1991), medalem Sprawiedliwi wśród Narodów Świata. Wsparli małżeństwo Trossów. Andrzej pomógł parze wydostać się z getta w Wilnie w 1943 roku, Czesław znalazł dla nich kryjówkę w Warszawie, a także załatwił im fałszywe dokumenty oraz wspierał finansowo17. Ukrywał u siebie również Felicję Wołkomińską, jej córkę i bratową, kiedy uciekły z warszawskiego getta tuż przed wybuchem powstania. Na wniosek Wołkomińskiej Instytut Yad Vashem uhonorował braci Miłoszów medalem Sprawiedliwych.

Czesław Miłosz i Roman Kołoniecki na balkonie w Stawisku, rok 1941

ARCHIWUM MUZEUM W STAWISKU/FOTONOVA

Czesław Miłosz poświęcił Zagładzie bardzo wymowne utwory. Pisał m.in.: „Na wiosnę 1943 roku w przepiękną, cichą noc (…), stojąc na balkonie, słyszeliśmy krzyk z getta. (…) Ten krzyk mrozi krew w żyłach. Był to krzyk tysięcy mordowanych ludzi. Leciał przez milczące przestrzenie miasta spomiędzy czerwonej łuny pożarów, pod obojętnymi gwiazdami, w tę łaskawą ciszę ogrodów, w której rośliny pracowicie wydzielały tlen, powietrze pachniało, a człowiek czuł, że żyć jest dobrze. Było coś szczególnie okrutnego w tym spokoju nocy, której piękno i zbrodnia ludzka uderzały w serce równocześnie”18. „Nie patrzyliśmy sobie w oczy”, dodawał, wracając pamięcią do kwietniowej nocy 1943 roku, kiedy w getcie warszawskim trwało powstanie. Było to, paradoksalnie, jednocześnie doświadczenie oddalenia i bliskości z mordowanymi. Doświadczenie bycia obok. Natomiast znany wiersz Campo di Fiori jest głosem sprzeciwu wobec unicestwienia mieszkańców getta. Napisał także wiersz Biedny chrześcijanin patrzy na getto:

Cóż powiem mu, ja, Żyd Nowego Testamentu,

Czekający od dwóch tysięcy lat na powrót Jezusa?

Moje rozbite ciało wyda mnie jego spojrzeniu

I policzy mnie między pomocników śmierci:

Nieobrzezanych.

Znana jest również aktywność i rola Zofii Kossak-Szczuckiej (1889–1968), powieściopisarki kojarzonej z konserwatywnym nurtem w katolicyzmie. Przed wojną należała do środowisk nacjonalistycznych nastawionych antysemicko. Jednak w trakcie okupacji głęboko przejęła się dramatem społeczności żydowskiej. Założyła Tymczasowy Komitet Pomocy Żydom im. Konrada Żegoty19 (27 września 1942 roku), wspólnie z Wandą Krahelską (związaną z Polską Partią Socjalistyczną). Wcześniej, w sierpniu 1942 roku, opublikowała odezwę Protest sygnowaną przez Front Odrodzenia Polski (pisarka była jego przewodniczącą), organizację będącą kontynuacją przedwojennej Akcji Katolickiej. Zawarła w nim sprzeciw wobec ludobójstwa Żydów. „Tego milczenia dłużej tolerować nie można. (…) Jest ono nikczemne. Wobec zbrodni nie wolno pozostawać biernym. Kto milczy w obliczu mordu – staje się wspólnikiem mordercy. Kto nie potępia – ten przyzwala”20.

Tekst prezentował stanowisko – jak interpretują to niektórzy komentatorzy – środowiska konserwatywnych katolików, którzy mogli obawiać się, że katolickie masy ulegną demoralizacji będąc biernymi świadkami Zagłady. Mogli obawiać się, że katolicy w swojej masie zostaną oskarżeni o współudział w Zagładzie, ponieważ istniała świadomość, że w wielu przypadkach biorą w niej czynny udział. Jednocześnie Protest zawiera kontrowersyjne fragmenty, które nawiązują do przedwojennych antysemickich stereotypów21. Komentatorzy wskazują, że odezwa powstała bardzo późno, kiedy trwały wywózki z getta do obozów zagłady i gdy od dawna utrzymywało się zjawisko szmalcownictwa. Jednocześnie Zofia Kossak-Szczucka oraz członkowie jej najbliższej rodziny angażowali się w pomoc konkretnym osobom. Pośmiertnie została odznaczona medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata (1982).

Z Radą Pomocy Żydom współpracował także Jan Dobraczyński, członek Zrzeszenia Pisarzy Katolickich. To pisarz związany z ruchem narodowym inicjującym antysemickie wystąpienia. W czasie okupacji pracował w Zarządzie Miejskim Warszawy i kierował Sekcją Opieki Zamkniętej prowadzącej zakłady opiekuńcze dla dzieci i dorosłych. Wykorzystywał swoje stanowisko przyjmując żydowskie dzieci do podległych mu, wybranych placówek22. W 1993 roku Jan Dobraczyński uhonorowany został tytułem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata na podstawie relacji m.in. Ireny Sendlerowej i historyka literatury, pisarza Michała Głowińskiego, będącego jednym z ocalonych dzieci.

Jerzy Andrzejewski, autor Ładu Serca, w#160;początkach okupacji pozostawał w kręgu żydowskiej rodziny Wertensteinów. Na przełomie lat 1940 i 1941 związany był uczuciowo z Wandą, córką profesora Ludwika Wertensteina, wybitnego fizyka. W 1943 roku napisał opowiadanie Wielki tydzień, którego bohaterką jest samotna, wykształcona Żydówka (jej pierwowzorem była Wanda Wertenstein) poszukująca w trakcie powstania w getcie schronienia wśród aryjskich znajomych.

W bielańskim mieszkaniu Jerzego Andrzejewskiego i jego żony schronienie znalazła Maria Koral23. Po ucieczce z getta najpierw ukrywała się u państwa Drapczyńskich, rodziców swej szkolnej przyjaciółki Basi, w tym czasie już żony Krzysztofa Kamila Baczyńskiego; kiedy ten adres stał się niebezpieczny, zamieszkała u Andrzejewskich jako gosposia i niania ich dziecka. Ze swoimi gospodarzami pozostała do końca wojny, razem z nimi opuściła Warszawę po upadku powstania warszawskiego. Towarzyszyły im jeszcze dwie Żydówki: żona Jana Kotta, Lidia Joanna z d. Steinhaus i Danuta Werkheisen. W liście do Anny Synoradzkiej-Demadre Jan Kott pisał: „Andrzejewski w czasie powstania opiekował się moją żoną i potem jeszcze z dwiema Żydówkami wyprowadził [ją] z Bielan. Co było dowodem wielkiej odwagi”24. Według Wiesława Budzyńskiego, biografa Baczyńskiego, u Andrzejewskich schronienie znalazł również profesor Malec, lekarz dermatologii25.

Z różnych źródeł – niestety słabo opracowanych – wiadomo, że w pomoc angażowali się także Władysław Jan Grabski (1901–1970), Juliusz Kaden Bandrowski (1885–1944) czy – spośród mniej znanych pisarzy – Władysław Smólski (1909–1986), dramatopisarz i prozaik.

Jest wiele przekazów i utworów literackich świadczących o głębokim przeżywaniu tragedii Holocaustu. Zofia Nałkowska w dzienniku pisała: „To, co czuję, jest bliskie obłędu. […] Nie mogę wytrzymać myśli, zmieniam się od nich”. Następnego dnia notuje: „Żyję obok tego [zagłada Żydów], mogę żyć”, aby w końcu napisać: „Jak mogę być do tego zmuszona, żeby w tym być, żeby już tylko żyjąc – przystawać! Jest to jeszcze hańbą, nie tylko męczarnią”26. Nałkowska wprost mówi o zmienianiu się człowieka w kogoś innego. Zagładą Żydów każdy będzie zatruty, nie będzie ocalenia. Holokaust dokonany na narodzie żydowskim na trwałe odciśnie się w umysłach i sercach, również tych, którzy byli jego świadkami.

Warto również przywołać Romana Kołonieckiego (1906–1978), poetę i tłumacza. Podczas okupacji przebywał na Stawisku jako osobisty sekretarz Iwaszkiewicza i nauczyciel jego córek. Był najbardziej zaufanym człowiekiem w Stawisku. „To jeden z najbliższych przyjaciół (…). Spędził w Stawisku całą okupację, łączyły nas prace, starania, twórczość, ułatwiał mi przechowywanie Żydów (….)”27. Podczas okupacji wielokrotnie odwiedzał getto. Mieszkali tam jego przyjaciele i bliscy znajomi. Spotykał się z nimi.

Po wojnie Kołoniecki pozostał silnie uwrażliwiony na okupacyjne cierpienia społeczności żydowskiej. Napisał przejmujący tekst z okazji drugiej rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim Wspominam ghetto, który ukazał się w tygodniku „Odrodzenie”. Przywołuje mury getta, które po upadku powstania „stały się nagle murami cmentarnymi”28, a jeszcze w przeddzień katastrofy otaczały – jak to nazwał – „kotłowisko gorączkowego (…), stokroć jeszcze zwielokrotnionego życia (…)”.

Opisywał ulice getta, dostrzegając, jak z dnia na dzień ubożeje. Pisze: „Takiej ilości żebraków, kalek, ludzi chorych albo bezdomnych nie było w Warszawie nigdy, w żadnym zaułku najbiedniejszego z przedmieść (…)”. Dodaje, że skala cierpienia zarówno na ciele jak i na umyśle była tak ogromna i osaczająca, że nie zwracało się uwagi na ludzi zdrowych. Uwagę przykuwał jedynie jęk, bełkot, monotonne, w kółko powtarzane wezwania ludzi oszalałych z nędzy i głodu czy chorych umysłowo. Przywołuje wezwania i prośby: „Od pół godziny wyje za oknami spuchnięta żebraczka: Ludzie, pięć groszy, tylko pięć groszy! (…) Chłopiec, skrzeczący godzinami w jednym miejscu: Daj jałmużnę, i dziewczynka: Miej litość, i coś małego, niewiadomej płci, ze swoim: Rzuć na dół kawałek chleba”.

Prawdziwy rozmiar klęski dostrzegał w efektach prac organizacji pomocy społecznej, jak choćby w działaniach Żydowskiej Samopomocy Społecznej. Próbowała pełnić swoją rolę, jednak wysiłki przynosiły rezultaty niewspółmierne wobec ogromu potrzeb. Przywołuje pojedyncze historie, które są najdobitniejszymi świadectwami. Wspomnienie kończy stwierdzeniem, które oddawało także myślenie Iwaszkiewicza: o tej tragedii nie da się zapomnieć. Pisze, że błagający o pomoc pewnego dnia już nie wyjdą na ulice. Ale wtedy pojawią się w uporczywych, koszmarnych snach.

Kołoniecki pytał w swoim artykule o losy poetów, pisarzy i artystów, „czy leżą gdzieś jeszcze pod gruzami (…), czy też żywi wyruszyli oni stąd kolejno w przymusową podróż do Treblinki, Majdanka, Oświęcimia, Bełżca czy Sobiboru – siedlisk przemysłu śmierci, do komór gazowych i krematoriów”29.

Wymienia tych, którzy „przepadli bez wieści: Janusz Korczak – wielki pisarz, nauczyciel i opiekun maluczkich; Bruno Winawer – dramaturg i krzewiciel najnowszych prawd o świecie i o człowieku; Franciszka Arnsztajnowa – poetka i działaczka, odznaczona orderem Polonia Restituta i Krzyżem Zasługi; poeci: Mieczysław Braun i Henryka Łazowertówna; przyjaciel Szaloma Asza i Józefa Opatoszu – Maurycy Szymmel; Rafał Len, po którym zostały próbki rzeczowej i skupionej prozy; Alfred Fei – młody krytyk i historyk literatury; Jakub Bleiberg – spinozista, cytujący na wyrywki wielki i zawiły opus swego mistrza w zakonie mądrości; Alfred Schorr – ciekawie zapowiadający się socjolog; wybitny malarz Roman Kramsztyk, pianista Aleksander Landau i tylu, tylu innych”30.

ROZDZIAŁ II

Iwaszkiewiczowie w długim łańcuchu pomocy

Pomoc, jakiej udzielali Iwaszkiewiczowie – w wielu przypadkach – była ogniwem w długim łańcuchu działań, które prowadziły do ocalenia, choć nie zawsze musiała kończyć się ocaleniem. Jak mówi wielu historyków, ocalenie jednej osoby wymagało zaangażowania wielu odważnych31.

Pomoc Polaków przyjmowała różną formę. Mogła polegać na załatwieniu fałszywych dokumentów, pożyczaniu pieniędzy, przekazywaniu żywności, odzieży czy lekarstw, oferowaniu pracy. Najtrudniejszym i najbardziej niebezpiecznym wsparciem było ukrywanie we własnym mieszkaniu, domu. Mogło zakończyć się rozstrzelaniem dającego schronienie oraz jego rodziny.

Gunnar S. Paulsson, szwedzko-kanadyjski historyk, zwraca uwagę, że przynajmniej kilka osób musiało się zaangażować, aby znaleźć kryjówkę i zapewniać, że pozostaje bezpiecznym schronieniem. Było to skomplikowane przedsięwzięcie pod każdym względem. Autor przeanalizował relacje osób z 30 kryjówek, ukrywało się w nich 122 Żydów. Opiekę nad nimi sprawowało 68 osób – 67 Polaków i 1 Niemiec – średnio po 2,3 osoby na kryjówkę. Żydzi często zmieniali kryjówki, po tym gdy poprzednia zostawała „spalona”. Średnio przenosili się – według wyliczeń Paulsson’a – 7,5 razy podczas okupacji.

Autor pokusił się o następujące konkluzje wynikające z analiz. Otóż od października 1942 roku do sierpnia 1944 roku po tzw. aryjskiej stronie ukrywało się przeciętnie około 20 tys. Żydów. Uważa, że ich przechowanie wymagało naraz 5 tysięcy kryjówek (melin), doglądanych przez 11 500 opiekunów. „Łączna liczba melin, potrzebnych przez ten okres, wynosiłaby 35 tysięcy, a liczba doglądających – 80 500. Nie wszyscy pewnie wiedzieli, że pomagają Żydom, choć wielu z tych, którzy nie zostali uprzedzeni, musiało się domyślać. Przypuśćmy, że trzy czwarte opiekunów wiedziało lub się domyślało; okaże się wówczas, że blisko 60 tysięcy ludzi było świadomie zaangażowanych w organizację kryjówek dla Żydów”32. Jego wyliczenia są zgodne z oceną Ringelbluma, który mówił o 40–60 tysiącach33.

Niesienie pomocy – wraz z kolejnymi miesiącami okupacji – stawało się coraz trudniejsze. Niemcy zaostrzali bowiem skalę okrucieństwa. Jeszcze jesienią 1939 roku wprowadzili pierwsze przepisy i zarządzenia, m.in. nakaz noszenia opaski z niebieską gwiazdą Dawida. W styczniu 1940 roku zabronili Żydom jeżdżenia koleją. Kompleksowo opisuje powyższy proces Barbara Engelking, historyczka Holocaustu. Wskazuje, że narastające ograniczenia stanowiły element procesu Zagłady. Prowadziły do ustanowienia gett, a później masowego uśmiercania. „(…) stopniowo nie wolno im nie tylko podróżować między miastami, ale także oddalać się poza granice powiatu, potem – chodzić na wieś, dalej – opuszczać granice miasteczka, a w końcu – opuszczać obszar wyznaczonych ulic, które staną się gettem”34.

Na terenie dystryktu warszawskiego Niemcy zaczęli tworzyć getta w styczniu 1940 roku35. W grudniu 1940 powstało getto w Grodzisku Mazowieckim. Po kilku miesiącach jego mieszkańców przetransportowano do getta warszawskiego. Zwłaszcza po zamknięciu tego właśnie getta, pomoc wiązała się z ryzykiem śmierci. Getto warszawskie zostało zamknięte 16 listopada 1940 roku. Na obszarze 307 ha powierzchni zabudowanej stłoczono ok. 400 tys. osób, które wegetowały w 1483 domach/budynkach36.

Niemcy realizowali antyżydowską politykę z coraz większą determinacją. Dlatego po niektórych osobach, którym Iwaszkiewiczowie pomagali, ginęły ślady. Niektórzy szczęśliwie odnajdywali się po wojnie, ale innym nie udało się przetrwać niemieckiej okupacji.

⭒  ⭒  ⭒

Iwaszkiewiczowie pomagali wielu osobom z dużego kręgu znajomych i przyjaciół pochodzenia żydowskiego. W dwudziestoleciu międzywojennym mieli rozległe przyjaźnie w tym środowisku, szczególnie literackim i muzycznym. Niektórzy z najbliższych przyjaciół, jak Antoni Słonimski (1895–1976) czy Julian Tuwim (1894–1953) wyjechali za granicę. Inni pozostali, jak Emil Breiter (1886–1943), Stefan Napierski (1899–1940) czy Aleksander Landau (?–1943?).

Jarosław Iwaszkiewicz z córką Marią w 1942 roku

ARCHIWUM MUZEUM W STAWISKU/FOTONOVA

Pomagali również sąsiadom i znajomym z okolic Podkowy Leśnej, Milanówka i Brwinowa.

Część potrzebujących ukrywała się w ich domu, część w zabudowaniach należących do gospodarstwa rolnego (gospodarstwo było częścią majątku Iwaszkiewiczów, który Anna odziedziczyła po ojcu, Stanisławie Wilhelmie Lilpopie, zmarłym w 1930 roku). Większość nocowała kilka dni w oczekiwaniu na nową kryjówkę lub na fałszywe dokumenty tożsamości, o które gospodarze starali się u zaprzyjaźnionego urzędnika w gminie37. Dla części starali się o kryjówki. Później czuwali, czy jest wciąż bezpieczna. Wspierali ukrywających się psychicznie, ale przede wszystkim materialnie.

Maria Iwaszkiewicz w 1942 roku

ARCHIWUM MUZEUM W STAWISKU/FOTONOVA

Warto dodać, że Iwaszkiewiczowie szczególnie dużo ryzykowali. Wynikało to z faktu, że żołnierze Wehrmachtu zajmowali parter domu w Stawisku do czerwca 1940 roku. Niemcy poznali zatem dobrze to miejsce. Zdawali sobie sprawę, że gospodarze mają warunki i mogą angażować się w chronienie osób, które oni ścigają.

Taktyka pomocy

Ustalenie skali pomocy, jakiej udzielili Iwaszkiewiczowie, jest – z wielu względów – trudne do dokładnego oszacowania. Podczas wojny obowiązywało wiele zasad ostrożności i bezpieczeństwa. Nawet w kręgach najbliższych sobie osób panowała zasada, że unika się mówienia o konkretach, aby w razie „wpadki” nie ujawnić Niemcom istotnych informacji, które mogłyby powodować zagrożenie dla osób zarówno ukrywających się, jak i dających schronienie. Iwaszkiewicz tak pisał w dzienniku o taktyce pomocy: „Ja siedzę u siebie w gabinecie i niby o niczym nie wiem. Hania jest bardzo aktywna i porusza wszystkie sprężyny, a poza tym działają nieoficjalnie Władek [Kuświk], po części Ignac [Dworakowski], Maciek – syn gajowego – i inni, zależnie od stopnia poufności sprawy”38.

Maria Iwaszkiewicz mówiła o zasadach bezpieczeństwa: „Jak czegoś nie trzeba było wiedzieć, to się nie dopytywało”. Dodawała: „Jeden coś wiedział, drugi coś wiedział. Nawet w najbliższej rodzinie nie mówiło się między sobą (…)”39. Mimo to na podstawie wypowiedzi Marii można sądzić, że pracownicy Stawiska wiedzieli, że rodzice pomagają Żydom. W jednym z wywiadów przywołuje rozmowę ze służącym Stanisławem. Mówiła: „(…) Był prostym człowiekiem, doskonale zdawał sobie sprawę, kim Nowicka jest [Aniela Neufeld ukrywała się pod przybranym nazwiskiem], mimo to mogła się u nas czuć bezpieczna. Już takie mieliśmy szczęście do ludzi”40.

Dyskrecję wymuszał również fakt, że podczas okupacji Iwaszkiewicz był aktywny w strukturach państwa podziemnego. W imieniu Delegatury Rządu na Kraj uczestniczył w rozdzielaniu pieniędzy przeznaczonych na pomoc pisarzom41. Córka Iwaszkiewiczów pisała: „Kiedy przyszły pieniądze, komu ojciec je przekazał, o tym też nie rozmawialiśmy. Gdy zaczęłam chodzić na szkolenie konspiracyjne, ojciec powiedział mi tylko: uważaj, bo jeżeli ty wpadniesz, to będzie następny i następny i zrobi się cały łańcuszek. Niemcy mieli takie metody, że nie można nikogo winić za to, że wydał”42.

Z powyższych powodów tylko nieliczne historie pomocy zostały zapisane i utrwalone. Po wojnie również nie było sprzyjającej atmosfery do tego. Panowała bowiem swoista niechęć do mówienia o wojennych przeżyciach. Ponadto w niektórych środowiskach nadal wyczuwalny był antysemityzm. Miał on inne tło niż przed wojną, ale również prowadził do aktów przemocy wobec Żydów, którzy przeżyli okupację43. A ponadto Iwaszkiewiczowie nie lubili obnosić się ze swoją odwagą. Pomaganie Żydom w czasie okupacji było dla nich miarą przyzwoitości. Dlatego z ich wojennej aktywności pozostały spisane głównie historie nietypowe czy wręcz groteskowe, jak choćby opis przewiezienia rodziny Muszkatów, o czym będzie mowa później.

⭒  ⭒  ⭒

Okazywanie pomocy natrafiało na liczne bariery. Pomagający obawiali się choćby donosów. Zagrożeniem mogli być nawet sąsiedzi, na co wskazują historycy. Jacek Leociak pisze, że Niemcy ponoszą odpowiedzialność za wytworzenie „machiny przemysłowego masowego mordu”44. Byli jego inicjatorami, organizatorami i bezlitosnymi egzekutorami. Jednocześnie wielu ukrywających się w publikowanych później świadectwach wskazuje, że również rodzimi szantażyści i szmalcownicy stanowili dla nich śmiertelne zagrożenie. Mogły to być osoby pochodzące „z kręgu najbliższego sąsiedztwa”, w tym mieszkańcy czy lokatorzy tej samej kamienicy. Wydawali Żydów Niemcom albo tzw. granatowej policji, która również niejednokrotnie przekazywała ich okupantom. Kierowali się najczęściej – poza nienawiścią do Żydów – chęcią zysku. Autorzy świadectw, aby zobrazować działania niektórych Polaków, używali metafory „polowania”, co pozwala uzmysłowić sobie drastyczność zachowań, których się dopuszczano45. Dochodziło do tego w tramwajach, pociągach czy na ulicy.

Szantażyści i szmalcownicy to dwie kategorie wojennych przestępców. Szantażyści rozpracowywali swoje ofiary, dowiadywali się o stanie ich majątku, aby zażądać adekwatnych pieniędzy czy przedmiotów. Zetknięcie z nimi oznaczało poważne zagrożenie, najczęściej utratę dużych pieniędzy, a często również „dachu nad głową”. Inaczej było z ulicznym szmalcownikiem i drobnym złodziejaszkiem. Ofiara mogła wykupić się jakimś drobiazgiem czy okazalszym przedmiotem, np. pierścionkiem46.

Zjawisko nękania ukrywających się Żydów było powszechne. Zostało to dokładnie opisane w wielu wspomnieniach. Historyk Jerzy Jedlicki pisze, że „praktycznie prawie żadna relacja ludzi ukrywających się poza gettami nie jest wolna od epizodów spotkania z szantażystami i donosicielami, wymuszającymi haracz albo paniczną ucieczkę”47.

Paulsson pisze, że szantażystów było mniej niż ulicznych szmalcowników: „ich proceder przynosił większe pieniądze, ale wymagał poszukiwań, planowania (…). Wielu z nich było konfidentami policji lub współpracowało z policjantami”48.

Zdaniem powyższego autora w maju 1944 roku mogło funkcjonować w Warszawie około 500 szantażystów. Natomiast znacznie więcej było szmalcowników i drobnych rzezimieszków. Ich liczbę ocenił na około 2 700. Ringelblum pisał o „szarańczy, która setkami, a może i tysiącami dopada Żydów po aryjskiej stronie”49.

Ukrywający się mogli spodziewać się innych zagrożeń na wsiach. Tam źródłem zagrożenia było tradycyjne zwracanie uwagi na nowoprzybyłych. Wielu z nich było łatwo spostrzec „na otwartej przestrzeni pól, łąk, wiejskich gościńców. Tam, gdzie wszyscy się znają, pojawienie się obcego jest natychmiast zauważalne”50.

Powojenne przyjaźnie

Iwaszkiewiczowie pomagali dyskretnie i z wielkim wyczuciem. Rozumieli cierpienia ukrywających się. Usilnie dbali, aby nie wywoływać w nich poczucia dodatkowego upokorzenia. Nie chcieli, aby wzmagało się w nich poczucie winy i niepokoju wynikające z tego, że gospodarze na szali stawiają swoje życie. Wspomnienia rodzinne Krzysztofa Teodora Toeplitza potwierdzają tę opinię51.

Maria Iwaszkiewicz wspominała o samotności ukrywających się i dotykającym ich głęboko poczuciu, że przynoszą innym zagrożenie. „Dlatego tak ważne było, by nie okazywać im tego”52. Wspominała, że znakomicie udawało się to jednemu z członków rodziny Włodków – Gajewskiemu (rodzina Stacha – pierwszego męża Marii). Dotyczyło to Kazimierza Brandysa, znakomitego pisarza. Nie miał wówczas gdzie przenocować. Ten natomiast przywitał go w dość nietypowy sposób: „Kaziu! Cudownie, że się domyśliłeś, że ja nie mam z kim napić się wódki. Chodź, zaraz się napijemy, zrobimy kanapki”53.

Ta scenka pochodziła z przekazu samego Brandysa, który opowiadał Marii Iwaszkiewicz, że zazwyczaj widział lęk w oczach ludzi, którzy go przechowywali. „A wtedy spędził uroczy wieczór. Gajewski w ogóle był bardzo uroczym człowiekiem i tego wieczora Brandys miał po raz pierwszy od dawna uczucie, że jest gościem mile widzianym, że wódeczka, że to, że śmo…”54.

W Stawisku na ganku, rok 1942, na zdjęciu od lewej: Maciej Cybulski (zginął w Powstaniu Warszawskim), Aniela Pilawitzowa (w głębi, zakrywa twarz dłońmi), Jarosław Iwaszkiewicz, Anna Iwaszkiewicz, Teresa Iwaszkiewiczówna, Andrzej Pilawitz

ARCHIWUM MUZEUM W STAWISKU/FOTONOVA

Podobnie należy potraktować niespodziewaną wizytę profesora Wertensteina w Stawisku. Kiedy Niemcy zajęli jego dom w Turczynku i wyrzucili go z niego, ten, upokorzony, poprosił Iwaszkiewiczów o nocleg. Powiedział: „nazajutrz sobie pójdę, ale dziś nie mam gdzie przenocować”55. Iwaszkiewiczowie przyjęli go bez wahania i okazywania strachu. Maria Iwaszkiewicz mówiła: „Oczywiście, że się go przyjęło…”56. Dzięki takiej postawie Iwaszkiewiczów ocaleni po wojnie utrzymywali z nimi kontakt, a niektórzy zostawali przyjaciółmi. Anna pozostawała w dużej zażyłości z Ireną Kramsztyk57, żoną Andrzeja, i ich córką Joanną Kramsztyk-Prochaską.

Przyjaźniła się również z Anielą Neufeld (Nowicką) z domu Muszkat (1892–1994) i jej córką Janiną Prokuratorską z d. Nowicką (1929–1994), aktorką58. W relacjach przyjaźni pozostawała z nią również Teresa, młodsza córka Iwaszkiewiczów. Natomiast Jarosław Iwaszkiewicz utrzymywał kontakty z Marianem Karwasserem, wspominał o nim wielokrotnie. Marian zawsze pamiętał o złożeniu świątecznych życzeń. Gdy w latach sześćdziesiątych XX wieku Iwaszkiewicz leżał w szpitalu, Marian przynosił mu owoce południowe, które wtedy były rzadkością59. Przez całe życie mieli niezwykle zażyłe kontakty z Wandą Wertenstein, po wojnie Anna została matką chrzestną jej syna – Jerzego. W Stawisku zachowały się listy Wandy do obojga Iwaszkiewiczów. Widoczna jest w nich głęboka więź. Pisała o wrażeniach z podróży, przekazywała wrażenia z lektur utworów pisarza. W dniu ślubu syna otrzymała list od Iwaszkiewicza i niezwłocznie postanowiła odpowiedzieć. Pisała: „Tak rzadką rzeczą jest przyjaźń, ta prawdziwa, która słów nie wymaga i która w rzadkiej, takiej jak ta okoliczności, słowa najpiękniejsze wyzwala. Mówi się, że małżeństwo dziecka jest zawsze czegoś utratą, zubożeniem o coś, co było częścią życia. Ale ja dzięki Tobie poczułam się bogatsza: słowa Twoje będą mi nieraz towarzyszyły i pomagały, tak jak przez tyle lat towarzyszyła mi i pomagała świadomość Twojej i Hani przyjaźni. Ileż było tych spraw i wydarzeń przeżytych wspólnie lub oddzielnie, ale w poczuciu wspólnoty…”60. W 1964 roku Wanda poprosiła pisarza, aby wygłosił wspomnienie podczas wieczoru upamiętniającego 20. rocznicę śmierci jej ojca Ludwika, wybitnego fizyka.

Po wojnie silne więzy pozostały również z Ireną Krzywicką.

„Z zamierającym sercem…”

Iwaszkiewiczowie wykazali się wielką odwagą, co nie znaczy, że obce były im uczucia strachu i zagrożenia. Anna Iwaszkiewicz w dzienniku, który pisała po wojnie, wspominała uczucie strachu, jakiego doznawała przez pięć wojennych lat. Dotykało ją ono za każdym razem, gdy wracała do Stawiska z różnych wyjazdów. Patrzyła „z zamierającym sercem, czy nie ma świeżych śladów samochodu, zwłaszcza jeśli brama była otwarta…”61. Mogło to zwiastować niemiecką obławę. Przyznawała, że nigdy nie uwolni się od myśli o niemieckiej okupacji. Tego samego dnia notowała: „Dziś rano, jadąc do Milanówka, znów wspominałam uczucie, z jakim jeździłam w ciągu dwóch lat odwiedzać Andrzeja Kramsztyka na jego «górce» na Granicznej, spotkania z Karwaserami i wszystkie z nimi związane historie (…)”62 (o tych postaciach poniżej).

Poczucie zagrożenia potęgowało się wraz z narastaniem niemieckiego terroru wobec Żydów i coraz sprawniejszego działania machiny eksterminacyjnej. Z pewnością najtrudniejszy był rok 1943, kiedy to zdeterminowani, zdziesiątkowani mieszkańcy getta warszawskiego rozpoczęli powstanie. Gospodarze Stawiska byli przygnębieni, kiedy dotarło do nich, że dzielnica żydowska w Warszawie przestała istnieć. A ci, którym udało się przeżyć, nadal musieli pozostać w ukryciu, narażeni na jeszcze większe prześladowania. Anna Iwaszkiewicz pisze w dzienniku o historii mieszkanki Podkowy Leśnej. Otóż w czerwcu 1943 roku Niemcy przyjechali do pensjonatu Kazimiery Achmarańskiej (Gajewskiej), który znajdował się w Podkowie przy ulicy Parkowej. Wymusili gościnę oraz alkohol. Podczas niewybrednych żartów zażądali, by udowodniła nieżydowskie pochodzenie. Mieli pojechać z nią do Warszawy, aby ktoś potwierdził jej aryjskość. Skończyło się jednak na tym, że wywieźli ją do graniczącego ze Stawiskiem lasu, gdzie ją zabili strzałem w tył głowy i pozostawili niepogrzebaną. Długo nie pozwolili pochować ciała.

Po kilku miesiącach w dzień zaduszny Anna Iwaszkiewicz dobitnie uświadomiła sobie, co znaczyło to zdarzenie. Pisała: „(…) stoję nad grobem zamordowanej kobiety, zamordowanej tylko za przynależność do innej rasy, a grobu tego nawet nie wolno uważać za grób człowieka, tylko za miejsce, gdzie coś zakopano… W ciszy tego wieczoru odczułam jak nigdy piekielny absurd tej zbrodni – i wszystkich innych, które mnożyły się wkoło nas, zacieśniające nas coraz groźniejszym kręgiem”63.

Dodała: „Zgroza, jaka nami wstrząsnęła, mieszała się z uczuciem rozpaczy, że na pewno nic się nie da zrobić (…)”64. Jednocześnie pisała, że zbrodnia na Kazimierze Achmarańskiej podziałała na nią paradoksalnie. O dziwo, związała ją jeszcze bardziej ze Stawiskiem, bardziej nawet niż „szczęśliwe chwile”. Krzywda „konającego tu człowieka” otwierała w niej „jakiś bezmiar miłości w głębi serca, uczucie wspólnoty losu człowieczego”65.

Dotykało ją doświadczenie potwierdzające, że każdy w dowolnej chwili może ulec temu samemu losowi: „Wiedziałam, że jeśli przeżyjemy te nieludzkie czasy, wyjdziemy z nich wzbogaceni tym przemożnym uczuciem braterstwa i bezcenną świadomością, że nie jest wcale tak trudno narażać swoje życie dla człowieka, nawet obcego, jeśli jest zagrożony”66.

Podobnych egzekucji w Podkowie Leśnej i okolicach było więcej, dwie z nich opisuje we wspomnieniach okupacyjnych Stanisław Rembek. Pisze o  piętnastoletniej Żydówce zabitej przez Niemców w Milanówku i jej koleżance, której udało się uciec67, a także o Żydzie, który jechał kolejką WKD (wówczas EKD), a następnie został zatrzymany, zidentyfikowany i zastrzelony. „Trup leży do dziś, zasypany śniegiem”68.

ROZDZIAŁ III

Pomoc wojenna udzielana żydowskim przyjaciołom i znajomym

Przedwojenna społeczność żydowska w Podkowie Leśnej, gdzie położone jest Stawisko, nie była zbyt duża. Łącznie z pobliskim Brwinowem, miejscowością graniczącą ze Stawiskiem, mieszkało tu kilkadziesiąt rodzin oraz kilkanaście samotnych osób. Większość z nich zajmowała się świadczeniem różnych usług, handlem, rzemiosłem. Mieszkała tu także dość zamożna grupa – jak pisze Grzegorz Przybysz, historyk – osób „pełniących często ważne funkcje zawodowe”69.

Sytuacja Żydów zaczęła pogarszać się wraz z początkiem wojny70. Stopniowo wprowadzano kolejne ograniczenia i zasady stygmatyzacji (np. konieczność naszycia niebieskiej gwiazdy Dawida, świadczenie pracy na rzecz okupanta). Wraz z tworzeniem gett, co zaczęło się jesienią 1940 roku, ich sytuacja stawała się dramatyczna. Byli zmuszani do opuszczania domów i przenoszenia się do zatłoczonych gett. Zamożniejsi i mający odpowiednie kontakty sięgali po nieformalne „wykupywanie się”. Dlatego mieszkańcy Turczynka, majątku znajdującego się w sąsiedztwie Stawiska, dłużej pozostawali w swoich domach. Ich listy do Iwaszkiewiczów świadczą o tym, że w tym czasie żyli względnie „normalnie”. Jeszcze na początku 1941 roku gospodarze Stawiska zapraszali ich na organizowane spotkania towarzyskie, literackie, odczyty, regularnie grano w brydża. Iwaszkiewicz wspominał, że na Stawisku zorganizowana była „domowa szkoła” z niezwykłym gronem pedagogicznym: profesor Ludwik Wertenstein, światowej sławy uczony, uczył matematyki i fizyki, profesor Marceli Handelsman uczył historii, redaktor Karol Małcużyński – geografii, Roman Kołoniecki, poeta – historii literatury, a sam gospodarz Stawiska – był „panem od polskiego”71