Renegat - Magdalena Kozak - ebook + audiobook + książka

Renegat ebook i audiobook

Magdalena Kozak

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

SPRZEDAŻ OD 27-05-2011!

Kiedyś Jerzy Arlecki, nowy nabytek Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, nie wierzył w wampiry i tym bardziej w ich doborową jednostkę, chroniącą ludzi przed spragnionymi krwi renegatami. Kiedy jednak sam obudził się dla Nocy przysięgał i sobie i innym, że zawsze będzie po stronie tych dobrych i prawych. Czy zdoła dotrzymać swojej przysięgi? Teraz, kiedy trafił w szeregi renegatów i stał się pełnoprawnym wampirem?

Życie w szeregach dotychczasowego przeciwnika stanowi nie lada wyzwanie. Dla jednych jest zdrajcą i mordercą, dla innych wrogiem, dla jeszcze innych niepokonanym desperado...

Sytuacja wydaje się bez wyjścia. Starzy przyjaciele dyszą żądzą zemsty, nowi przyjaciele to tak naprawdę starzy wrogowie, a ponad wszystkim stoją piękna kobieta i wielka polityka.

Głód krwi i braterstwo broni. Kły i glocki. Vesper, tym razem jako wyklęty wampirzy Renegat, zazna już ludzkiej krwi. Ta powieść wywołuje głód. Chcę więcej!

Jarosław Grzędowicz, autor „Pana Lodowego Ogrodu”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 407

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 35 min

Lektor: Krzysztof Plewako-Szczerbiński

Oceny
4,3 (357 ocen)
192
113
35
16
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
coldie

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna kontynuacja Nocarza, ciekawe nowe charakterki, moralne dylematy, szybko się czyta.
10
Mamaolivii82

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
10
iwekstudio

Nie oderwiesz się od lektury

REWELACJA!
10
helgapierniczek

Nie oderwiesz się od lektury

Super,polecam
00
Duda1234

Nie oderwiesz się od lektury

lepsza od pierwszej czesci
00

Popularność




Tajne akta Vespera

◆ Nocarz

◆ Renegat

◆ Nikt

Składam serdeczne podziękowania dla zespołu redaktorów merytorycznych w składzie:

Wojciech „Magister” Artych Bartłomiej „Szczypior” Repka Kacper „Gaspard” Rękawek Sławomir „Skaut” Walkusz

I am a Vampire. I worship my ego and I worship my life, for I am the only God that is. I am proud that I am a predatory animal and I honor my animal instincts. I exalt my rational mind and hold no belief that is in defiance of reason. I recognize the difference between the world of truth and fantasy. I acknowledge the fact that survival is the highest law. I acknowledge the Powers of Darkness to be hidden natural laws through which I work my magic. I know that my beliefs in Ritual are fantasy but the magic is real, and I respect and acknowledge the results of my magic. I realize that there is no heaven as there is no hell, and I view death as the destroyer of life. Therefore I will make the most of life here and now. I am a Vampire. Bow down before me.

The Vampire Bible „The Vampire Creed”

Jestem Wampirem Czczę moje ego i czczę moje życie, ponieważ jestem jedynym istniejącym Bogiem. Jestem dumny z tego, że jestem drapieżnikiem i oddaję honor moim zwierzęcym instynktom. Wywyższam mój racjonalny umysł i nie uznaję żadnych wierzeń, które są wbrew rozumowi. Rozpoznaję różnicę pomiędzy światami prawdy i fantazji. Uznaję fakt, iż przetrwanie jest najwyższym prawem. Uznaję, iż Dar Ciemności musi być ukryty według naturalnego prawa, dzięki któremu tworzę mą magię. Wiem, że moja wiara w Rytuały jest fantazją, lecz magia jest prawdziwa, i szanuję i uznaję wyniki mej magii. Rozumiem, że nie ma nieba ani piekła, a śmierć postrzegam jako zniszczenie życia. Dlatego korzystam z życia tu i teraz. Jestem Wampirem. Pokłoń się przede mną.

Cichowąż

łuche, łkające zawodzenie wiatru. Piskliwe jęki powietrza przeciskającego się z trudem przez wąskie szczeliny pomiędzy belkami. Wszechobecny zapach zbutwiałego drewna, woń zgnilizny, rozpadu, wilgoci.

Cichowąż, ta nazwa pojawiała się w umyśle nie wiadomo skąd.

Czasem jęki wiatru wzmagały się, rosły, a spomiędzy nich przedzierał się jakiś rozpaczliwy krzyk. Dojmująca skarga, wołanie o pomoc.

Vesper nie chciał nic o tym wiedzieć. Nic a nic.

W krótkich, urywanych przebłyskach świadomości zdawał sobie sprawę tylko z jednego: nie chce tu być, za nic w świecie nie chce tu być. Kiedy go budzili, nie otwierał oczu, unosił tylko głowę i posłusznie wypijał parę łyków napoju podawanego mu w kubku przez czyjeś szorstkie dłonie. Zaraz potem miękko zapadał się z powrotem w krainę niebytu, której najchętniej nie opuszczałby wcale.

Na dnie nicości czaiło się coś groźnego, odrażającego, coś oślizgle strasznego, niczym zdradziecko ukryty w trawie wąż. Wpełzało w ciszę nieistnienia, rozdzierało sny, szarpało spokój kłami, z których kapał lęk. Czasem można było zamknąć oczy, wysilić się trochę, przegnać demona i nie patrzeć nań, a wtedy uciekał w głębiny podświadomości, poskromiony na chwilę. Ale zawsze wypełzał z powrotem, zawodząc wciąż tę samą, jakby poskładaną z urywków pieśń:

Węże rozkoszy Pełzną po skórze mej głowy Pod włosami Wszystko jedno Może umrę dla tej chwili Wszystko jedno Nikt mi już teraz nie przeszkodzi Nikt mnie nie powstrzyma Lubię to Chociaż chce mi się płakać Ale to zaraz minie Krew I wróci Ekstaza Krew

Wtedy Vesper zrywał się z krótkim, przejmującym krzykiem. Nie otwierał jednak oczu, siłą powstrzymując wymykające się spod powiek łzy. Zmuszał się, by znów się położyć. To tylko kryzys, powtarzał sobie, dół, który trzeba przetrwać... Z tą myślą zapadał w nieświadomość. A tam Wąż bezszelestnie rozwijał swoje sploty.

Brutalne szarpnięcie za ramię wyrwało go po raz kolejny z krainy niebytu.

– Czy ten cholerny pies zamierza kiedykolwiek wstać? – wysyczał gniewny głos.

Vesper dźwignął w górę powieki, ciężkie niczym z betonu. Nie zobaczył niczego, ciemność spowijała go dookoła, na podobieństwo złowrogiego całunu. Zamrugał kilkakrotnie, z wyraźnym trudem, czując, jak narasta w nim strach. Odkąd przebudził się dla Nocy, nie zdarzyło się jeszcze, żeby znalazł się w tak idealnym mroku. Jego wrażliwe oczy wychwytywały przecież nawet najmniejsze wiązki fotonów.

A tutaj nic.

Ciemnia doskonała.

– Jeszcze nawet nie widzi... – mruknął ktoś inny wyjaśniającym, nieco proszącym tonem. – Przejście jest trudne, potrzebuje czasu.

– W dupę kopany maminsynek! – warknął ten pierwszy. – I co, będziemy go tak karmić do skończenia świata? Ta kobieta stanowczo zbyt wiele sobie wyobraża...

– Lord Renegat wydała jednoznaczne rozkazy – tym razem drugi głos zabrzmiał ostro, zdecydowanie. – Nocarz ma pozostawać pod opieką tego Domu, póki nie będzie w stanie sam się o siebie zatroszczyć.

– Nocarz! – prychnął tamten, pośpieszne kroki zastukały głucho o drewnianą podłogę. – Pierdolony pies... – Trzasnęły z hukiem zamykane drzwi.

Kroki zadudniły na korytarzu, po czym ucichły, zlały się ze wszechobecnym jękiem wiatru.

– Nie martw się – powiedział ten drugi jakimś takim dziwnym, odrętwiałym głosem. – Wyjdziesz z tego, nasza Pani odwaliła kawał dobrej roboty. Wyjdziesz z tego na pewno.

Vesper powoli poruszył głową w górę i w dół w niemym potaknięciu. Położył ją z powrotem na poduszce i zacisnął powieki. Znów zaczął odpływać do krainy Węża.

– Jeszcze wstaniesz... – westchnął tamten. – Jeszcze będziesz żył.

Jego ton bynajmniej nie wskazywał na to, że była to dobra wiadomość.

Tym razem, gdy go obudzono na kolejny posiłek, natychmiast otworzył oczy. Wszechobecna ciemność wciąż jednak pozostawała nieprzenikniona. Ktoś siedział koło niego na łóżku, podsuwając mu krawędź kubka do warg, ale Vesper nie widział go wcale.

– Dlaczego nic nie widzę? – wyszeptał słabo. – Co... co się ze mną dzieje?

– Pij – powiedział ktoś, nie sposób było odróżnić, czy to ten sam, który był poprzednio, czy może ktoś inny. – Musisz nabrać sił.

Vesper posłusznie zaczął przełykać ofiarowany mu płyn. Potem spróbował obrócić twarz w kierunku, z którego dochodził głos. Uniósł pytająco brwi.

– Dość długo żyłeś na sztucznej krwi – powiedział wreszcie tamten. – W takiej sytuacji przejście na prawdziwą daje niesamowitego kopa, podobno.

– Podobno? – zdziwił się Vesper odruchowo. – A tobie nie dało?

– Ja zaczynałem od razu na prawdziwej – stwierdził rozmówca i podniósł się, sprężyny łóżka jęknęły cicho. – Ale ty byłeś w bardzo ciężkim stanie, kiedy po raz pierwszy doświadczyłeś jej mocy. Nic więc dziwnego, że twój organizm zareagował tak gwałtownie, przecież Lord uratowała cię niemalże w ostatniej chwili. Teraz zdrowiejesz. – Nagle zniżył głos do szeptu: – I wiesz, radziłbym ci się nieco z tym zdrowieniem pośpieszyć. Strix, Pan tego Domu, bardzo się już niecierpliwi.

– Co to za dom? – wyszeptał cicho Vesper, ale nie doczekał się odpowiedzi, kroki tamtego oddaliły się od łóżka, a potem zginęły za trzaśnięciem drzwi.

– Co to za dom... – powtórzył więc gdzieś w pustkę. – Co to za dom...

Położył głowę, zamknął oczy. A potem otworzył je nagle, wpatrując się z przerażeniem w ciemność przed sobą. Rozświetliła się wstrząsającym obrazem.

Lord Ultor leży na ziemi w rozpełzającej się pośpiesznie dookoła kałuży krwi.

Vesper zadygotał, przełknął ślinę. Setki różnych scen zaczęły pojawiać mu się przed oczyma, przepychając w szalonej galopadzie.

Ultor stoi przed nim, świst jego miecza wydziera mu z szyi krwawą fontannę.

Księżyc zalewa srebrem bazę nocarzy.

Płoną budynki Polfy Tarchomin.

Okruszek wyciąga swego glocka tuż ponad jego ramieniem, zaraz strzeli...

Świat migocze na tle kółka z krzyżykiem, głos Nidora rozkazuje: „Teraz!”. Pada strzał.

Głowa renegata spada na kamienną posadzkę Bunkra.

Aranea idzie korytarzem szpitala, na tacy przed nią kołyszą się z brzękiem próbówki z krwią.

Lubię to

Chociaż chce mi się płakać

Ale to zaraz minie

Krew

I wróci

Ekstaza

Krew

– zaśpiewał Wąż.

Vesper zdusił w gardle spazmatyczny szloch.

Ultor leży na ziemi w rozpełzającej się pośpiesznie dookoła kałuży krwi.

– Zabiłem go – wychrypiał słabo. – Nie jestem nocarzem, jestem renegatem.

Jakiś odbłysk na dole przykuwa jego uwagę. Na podłodze, tuż obok łóżka, leży jego legitymacja oficera ABW. Migotliwe światło gwiazd odbija się zimnym blaskiem od srebrnego orzełka w koronie.

Vesper zamrugał oczami, nie będąc pewien, czy widzi ją naprawdę, czy to tylko napłynęła kolejna z wizji. Podniósł się, wychylił, sięgnął ręką...

Orzełek wyrywa się nagle z okładek, pozostawiając za sobą porozdzierane strzępki skóry i papieru. Wciąż migocząc, wzbija się do góry szybkimi uderzeniami skrzydeł. Leci śpiesznie ku oknu... i nagle z głuchym trzaskiem uderza w szybę. Powoli zsuwa się, znacząc na niej krwawy ślad. Wreszcie jego bezwładne ciałko niknie gdzieś w ciemnościach.

Vesper schwycił głowę dłońmi w szalonej udręce.

– Nie chcę tu być! – wykrzyczał spazmatycznie. – Wypuśćcie mnie stąd!

Nikt mi już teraz nie przeszkodzi

Nikt mnie nie powstrzyma

– odezwał się znowu Wąż.

Były nocarz zaczął wrzeszczeć ile sił.

Dom odpowiedział ochoczo na to wezwanie, zalewając go kakofonią własnych dźwięków: ponurym skrzypieniem podłóg, tajemniczym krzykiem wydzieranym gdzieś spomiędzy pokojów oraz posępnym zawodzeniem wiatru.

Krew

– powiedział Wąż.

Jakaś twarz pochyliła się nad Vesperem, wydawała mu się znajoma. Zamrugał oczami, wpatrując się w nią chciwie. Halucynacja czy...?

– O, widzisz – oznajmił przybysz, prostując się, cień uśmiechu przemknął mu przez twarz. – Nareszcie.

– Czy my się już kiedyś spotkaliśmy? – zapytał Vesper i przyjął od niego kubek z krwią. – Bo wydaje mi się...

Tamten natychmiast odwrócił głowę. Przez chwilę patrzył w bok, na ścianę zbudowaną z drewnianych belek. Lekki nalot pleśni znaczył na nich białawe plamy, renegat przypatrywał im się z uwagą. Wreszcie znów spojrzał na Vespera.

– Nie w tym życiu – powiedział zdecydowanie. – Nie sądzę. Nazywam się Later, to raczej ci się z niczym nie kojarzy. A teraz pij.

Fala przyjemnego gorąca rozlała się po ciele Vespera, gdy tylko przełknął pierwszą porcję krwi. Popatrzył więc na tamtego, uniósł kubek w górę.

– Jakaś inna ta krew? – rzucił pytająco. – Z... – zawahał się chwilę, po czym dokończył gładko: – Z dopalaczem?

– Niee – zaprzeczył szybko Later. – Zwykła, tyle że naturalna. To tak działa, miło, ciepło i przyjemnie. Znaczy zdrowiejesz. To dobrze, Pani się ucieszy. Jeszcze tylko inicjacja i spadamy stąd czym prędzej. – Spojrzał ponownie na zapleśniałą ścianę, tym razem nie kryjąc niechęci. – Oby jak najprędzej – powtórzył z westchnieniem.

– Co to za dom? – zapytał Vesper, krew przyjemnie szumiała mu w głowie. – Gdzie jesteśmy?

– Cichowąż – odparł tamten. – Bagna w Puszczy Kampinoskiej. Strix jest Panem tego Domu. To stary Wojownik, więc będzie cię nienawidził jak psa. Im szybciej się stąd wyniesiemy, tym lepiej – powtórzył niespokojnie.

Vesper poczuł, jak ręka trzymająca kubek z krwią zaczyna mu drżeć. Dołożył więc czym prędzej drugą, ściskając naczynie przed sobą niczym pistolet.

– Wojownik? – zapytał z nadzieją w głosie. – Prawdziwy?

Later popatrzył na niego z dość nieodgadnioną miną.

– Tak, prawdziwy – powiedział, odwrócił się nagle i podszedł do drzwi. – Wojownik. Nie taki pachołek do zabijania jak ty – rzucił dość zgryźliwie, po czym wyszedł z pokoju.

Jestem nocarzem! – chciał zawołać w ślad za nim Vesper, ale głos uwiązł mu w gardle.

Ultor leży na ziemi w rozpełzającej się pośpiesznie dookoła kałuży krwi.

– Nie jestem nocarzem – wyszeptał wpatrzony w obraz, który znów przesłonił mu rzeczywistość. – Jestem renegatem.

Nie jestem renegatem, chciał krzyknąć, jednak nie zdołał wykrztusić ani słowa, jakby niemożliwym było wypowiedzenie tak oczywistej nieprawdy. Potrząsnął rozpaczliwie głową, z całych sił pragnąc pozbierać potrzaskaną świadomość i powrócić do realnego świata. Rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu okna znaczonego śladem krwi. Jego wzrok napotkał jedynie ściany, zbudowane z surowych sosnowych belek. Brak jakichkolwiek mebli poza jego łóżkiem, żadnych okien, w rogu ledwo widoczne drewniane drzwi. Malutkie, ciemne pomieszczenie, niczym trumna XXL.

Powoli opadł na poduszki.

– Może lepiej by było w ogóle się nie obudzić – wychrypiał, zamykając oczy. – Ani dla Nocy, ani dla renegatów, ani... wcale?

Krewwwww

– zaśmiał się Wąż w odpowiedzi.

Nadeszły sny.

– Wstawaj! – zażądał twardo surowy głos.

Vesper natychmiast otworzył oczy. Przed łóżkiem w dumnej, władczej pozie stał wysoki, ciemnowłosy wampir. Jego twarz również wydała się Vesperowi znajoma, nie zapytał jednak o nic, tylko dźwignął się powoli na łokciach. Popatrzył na przybysza pytająco.

– Jestem Strix – oznajmił tamten lodowatym tonem. – Jestem...

– Panem tego Domu – wszedł mu w słowo Vesper. – Wiem.

Nagle fala porażającego bólu ogarnęła całe jego ciało. Jakby wszystkie nerwy zostały podpalone po kolei, a teraz płonęły żywym, bezlitosnym ogniem. Zwinął się w niepohamowanych drgawkach, spadł z łóżka na twardą drewnianą podłogę.

Wtem ból ustał, jak gdyby go nigdy nie było. Vesper pozostał na ziemi, dysząc ciężko i zalewając się potem. Wpatrywał się w Strixa osłupiały, wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się przed chwilą stało.

– Następnym razem, zanim ośmielisz się mi przerwać lub choćby odezwać niepytany... – wyrzekł tamten z mocą – ...połóż się od razu na ziemi. Oszczędzisz sobie siniaków. Lord Renegat nalegała, żeby pozostawić cię przy życiu. Ale nie mówiła, że mam być dla ciebie jakoś wyjątkowo miły. – Pochylił się nieco nad leżącą wciąż na podłodze ofiarą, oczy zwęziły mu się w ziejące nienawiścią szpareczki. – I nie zamierzam być miły dla nikogo, a zwłaszcza dla pierdolonego psa. Czy to jasne? – Nie doczekał się odpowiedzi, powtórzył więc gniewnie: – Czy to jasne, odpowiadaj, zasrańcu!

Vesper zacisnął wargi.

Jeden po drugim zaczęły zapalać się nerwy, najpierw prawej ręki, później lewej. Potem przyszła kolej na pierś, brzuch, wreszcie płomień pomknął niżej, aż do stóp. Ból trząsł całym jego ciałem, nie wydzierając zeń jednak ani jednego słowa.

– Niewychowany gnojek jesteś – powiedział Strix i odpuścił nagle, cierpienie zniknęło. – Gospodarzowi należy odpowiadać na pytania, choćby z grzeczności. Ale kto miał cię kultury nauczyć, ten prostacki rzeźnik twój pan? – Wyprostował się, splunął na podłogę koło głowy Vespera. – Nic dziwnego, że nawet nie raczysz się ruszyć, by się zatroszczyć o swoje wyżywienie. Będziesz nam tu siedział na głowie jak pasożyt? Tłusta wesz? – Pochylił się znowu nad leżącym. – Co?

Vesper skulił się od razu w oczekiwaniu na kolejną falę bólu. Nie nadeszła jednak, tylko Strix zaniósł się głośnym, szyderczym śmiechem.

– Wstawaj! – zażądał twardo, wyprostował się i podszedł do wyjścia. – Nie dostaniesz więcej krwi, póki na nią nie zapracujesz, dość tego! – Opuścił pomieszczenie, drzwi zamknęły się za nim z głośnym trzaśnięciem.

Vesper chwiejnie podniósł się na rękach, kolanach, wreszcie udało mu się usiąść.

– I dobrze – powiedział nagle w ślad za nieobecnym. – Nie dostanę krwi i umrę z głodu, i najlepiej będzie. Dokładnie tak.

Przed oczami znów pojawił się znajomy obraz.

Nocarze i pretorianie zrywają się z miejsc, wysypują w dół, pędząc czym prędzej do znieruchomiałego na ziemi Lorda. Renegaci prują do nich jak do kaczek pełną nieskrywanej satysfakcji kanonadą. Kule świszczą w powietrzu, rykoszetują wśród ścian. Nocarze dopadają Ultora, chwytają go pośpiesznie, biegną ku hallowi głównego wyjścia, ostrzeliwując się z wyraźnym trudem. Nie ma nikogo, kto nie dostałby chociaż raz. Vesper słyszy ich telepatyczny, rozpaczliwy krzyk.

– Zdradziłem cię, Panie... – wyszeptał cicho. – I was, bracia. Zawiodłem. Niech więc będzie i tak.

Może umrę dla tej chwili

Wszystko jedno

– oznajmił z ożywieniem Wąż.

Krewww...

Ekstaza

Krew

– zaczął śpiewać w kółko.

– Spierdalaj! – rzucił mu Vesper, podpełzł na czworakach do łóżka i zaczął się na nie wspinać z mozołem. – Ja, obywatel Rzeczypospolitej Polskiej, ślubuję... – urwał nagle, szukając w głowie dalszej części tekstu przysięgi. – Ślubuję... – powtórzył bezradnie, przed oczami wirowała mu coraz głębsza ciemność.

Osunął się z powrotem na drewnianą, śliską podłogę, upadł na bok. Resztkami sił zwinął się w kłębek, jak bezbronny płód.

Nikt mi już teraz nie przeszkodzi

Nikt mnie nie powstrzyma

Lubię to

– wycedził z satysfakcją Wąż, wciągając go do swojej nory.

Later pochylił się nad leżącym.

– Chodź, pomożesz mi – powiedział. – Strix się upiera, żebyś się już włączył w działalność Domu. Co było do przewidzenia... – westchnął ciężko.

Vesper z trudem otworzył zapuchnięte powieki.

– Dlaczego mnie od razu nie zastrzelicie? – zapytał słabo. – Przecież ja nie...

– Aranea chce cię dla siebie – przerwał mu tamten kategorycznym tonem. – Jesteś jej spektakularnym sukcesem, nawróconym nocarzem. Masz tylko wydobrzeć i nauczyć się paru rzeczy. Przejść przez Dom jak my wszyscy. Potem czeka cię życie usłane różami, nie zdziwię się, jak cię weźmie do swojej osobistej ochrony... – urwał, machnął ręką. – Chodź, pomożesz. Przecież i tak nie masz innego wyjścia.

Vesper dźwignął się z podłogi. Poszło mu to znacznie lepiej niż poprzednio, skonstatował z ulgą.

– Ano, zdrowiejesz – pokiwał głową Later. – Teraz będzie już tylko lepiej i lepiej, zobaczysz – przerwał pod wpływem jego niespokojnego spojrzenia. – Nie, stary, nie czytamy tu sobie w myślach. Zresztą nie ma takiej potrzeby, i tak masz to wszystko wypisane na twarzy. A czytanie w myślach byłoby nieeleganckie, to tak, jakbyś podglądał kogoś w toalecie. – Skrzywił się pełen dezaprobaty. – Nie dziwię się jednak, że o tym pomyślałeś, biorąc pod uwagę twoje pochodzenie. Tylko takie gnojki bez klasy jak Lord Kat i ich pomiotła robią podobne numery.

– Lord Kat? – zapytał Vesper, opierając dłoń o ścianę, wciąż jeszcze kręciło mu się w głowie.

– Ultor – warknął renegat z nieopisaną mieszaniną nienawiści i pogardy. – Zawszony gnojek. Gnida, karierowicz, kat.

Vesper wbił w niego rozjarzone wściekłością spojrzenie.

– Po pierwsze, nie mów tak o Lordzie Wojowniku, pieprzony renegacie! – wysyczał. – Po drugie... – urwał nagle i dokończył ściszonym głosem: – Nie mów tak o umarłych.

Tamten roześmiał mu się prosto w twarz.

– Po pierwsze, sam jesteś pieprzonym renegatem – odparł z naciskiem. – Po drugie, jesteś też wyjątkowo mizernym strzelcem. Niestety.

Były nocarz zachłysnął się, po czym zaniósł raptownym, chrapliwym kaszlem, aż oczy zaszły mu łzami. Nagle pod czaszką eksplodowała mu fontanna ulgi i nadziei.

– Ultor... żyje? – zapytał, gdy tylko udało mu się zaczerpnąć tchu.

– Taaa – Later wykrzywił wargi z niesmakiem. – Tak żenująco spartaczonej zdrady jak twoja dawno już nie oglądano. Właściwie to oprócz odrobiny propagandy niczego nie wnosisz w posagu. Ale cóż, dobre chociaż to.

Wrócę, pomyślał Vesper z mocą. Wrócę do naszych. Choćby na kolanach. Poproszę Lorda, żeby mnie przeczytał, żeby zrozumiał, że przecież nie chciałem... I przyniosę mu wianuszek renegackich głów w prezencie. I to tych z najwyższej półki. A potem może mnie ściąć, jeśli wola.

– Co mam zrobić? – zapytał głośno. – Jak tu się u was... zarabia na życie?

Renegat odwrócił się i ruszył do drzwi.

– Wziąłeś się w garść, widzę – mruknął. – Dobrze. A więc chodź, zobaczysz sam.

Wąski, ciemny korytarz doprowadził ich do sporej sali. Była całkowicie pusta, bezokienna, na każdej ze ścian było po kilka par drzwi. Do tego wszechobecny zapach pleśni, wilgoci, zbutwiałego drewna... i czegoś jeszcze, czego na razie Vesper nie był w stanie rozpoznać.

Nagle zobaczył Strixa stojącego tuż naprzeciwko, w odległości zaledwie kilku kroków. Zamrugał oczami w niechętnym podziwie: jak ten stary wampir dostał się do środka? A może był tu od początku, tylko potrafił się ukryć... Jak wąż.

Wzdrygnął się lekko, czując, jak po plecach spacerują mu nieprzyjemne ciarki. Wszystko tutaj jest takie oślizgłe, odrażające, wstrętne... Gadzie gniazdo z wijącym się wśród zbutwiałych ścian lękiem. Zróbmy, co trzeba, a potem wynośmy się stąd. I spróbujmy jakoś dostać się do naszych. A potem niech się dzieje, co chce.

– Kandydat gotowy – oznajmił Later. – Możemy zaczynać.

Strix wpatrzył się w Vespera, pełen okrucieństwa uśmiech wypełzł mu na wąskie wargi.

– Więc uważasz, że jesteś Wojownikiem, tak? – rzucił prowokacyjnym tonem. – W takim razie chyba od razu zaczniemy na poważnie, bez bawienia się w przedszkole dla początkujących wąpierzy...

– Lord Renegat zaleciła standardową procedurę – orzekł zdecydowanie Later. – Rób, co do ciebie należy... Panie – dorzucił tytuł z wyraźną niechęcią.

– Szczeniaczek – prychnął Strix z pogardą, odwrócił się i podszedł do drzwi w prawej ścianie. – Może pomiziaj kundelka po brzuszku, żeby się nie popłakał, zanim się stanie mężczyzną. – Splunął na podłogę i otworzył drzwi zamaszystym ruchem. – Zapraszam.

Weszli za nim.

Vesper poczuł, jak zdradliwa fala gorąca omiata go i wspina się aż do gardła. Przełknął ślinę, z trudem obracając językiem w nagle wyschniętych ustach. Wpatrzył się w postać rozciągniętą na drewnianym stole na środku pokoju.

Człowiek.

Nieprzytomny, rozebrany do pasa, przykuty był do blatu popstrzonego brązowymi plamami zaschniętej krwi. Zapewne został odurzony jakimiś środkami, nie ruszał się bowiem prawie wcale, tylko płytki oddech delikatnie unosił jego nagi tors. Leżał na brzuchu, głowę miał przymocowaną do stalowej obręczy wystającej poza blat, tak by szyja była tuż za półokrągłym wcięciem stołu. Pod nią, na podłodze, stał drewniany cebrzyk.

– Pokaż – rzucił Strix.

Later podszedł do narożnej szafy. Otworzył skrzypiące drzwi, popatrzył na piętrzący się stos plastikowych, opakowanych w sterylną folię wiader. Wspiął się na palce, wyjął jedno z nich. Zamaszystym ruchem zdarł zeń folię i rzucił ją w kąt. Zaszeleściła, turlając się przez chwilę po podłodze, po czym zamarła w bezruchu.

Na półce z prawej strony stały szklane ampułki. Later pochwycił pierwszą z brzegu, skruszył jej szyjkę. Wlał zawartość do wiadra, potrząsnął nim, by roztwór został rozprowadzony równo po dnie.

– Cytrynian sodu – oznajmił. – Przeciwkrzepliwy. Plus dodatki: kwas cytrynowy, dekstroza, fosforany, adenina... Takie tam stabilizatory.

Wstawił wiadro do cebrzyka, a potem wyjął z szuflady ostry, nieco zakrzywiony nóż. Błysnął ostrzem w kierunku Vespera.

– Zaczynasz sam czy najpierw pokazówka? – spytał rzeczowo.

Vesper przełknął ślinę, wargi mu zadrżały. Owszem, zabijał już, i to z bliska, strzałem z przyłożenia. Ale to beznamiętne szlachtowanie tutaj było czymś tak nierealnym, czymś tak niesłychanie upiornym... Z trudem przekonywał samego siebie, że to jednak rzeczywistość, a nie kolejny z koszmarów krainy Węża.

Zaskrzypiały nagle belki, to Strix oparł się o ścianę, splatając przedramiona. Patrzył na Vespera z wyrazem pełnej szyderstwa nienawiści.

Later wzruszył ramionami. Podszedł do człowieka, lewą ręką odgarnął mu włosy opadające wzdłuż szyi. Prawą zaś przybliżył nóż...

– Zostaw go!

Vesper rzucił się nagle do przodu, schwycił rękę z ostrzem, mocno zacisnął palce na dłoni tamtego i zagarniającym ruchem wyrwał mu narzędzie. Lewą ręką zadał błyskawiczny cios w skroń, tamten odpowiedział kontrą, obaj spletli się, runęli na podłogę... I nagle były nocarz znieruchomiał, niczym owad porażony toksyną – najwyraźniej Pan Domu postanowił zakończyć ten pojedynek. Later wyplątał się z objęć przeciwnika, wstał i wyłuskał nóż z jego zmartwiałych palców.

– Znalazł się obrońca uciśnionych – wycedził Strix powoli. – Kto się psem urodził, psem pozostanie. Nie wiem, po co Pani Renegat każe nam odrabiać ten cyrk. Nic ten gnojek nie ma z duszy Wojownika, nic a nic.

Ból zawrzał lekko w ciele sparaliżowanego, potem zaczął narastać aż do poziomu, którego Vesper nigdy przedtem nawet sobie nie wyobrażał. Wyć, pragnął tylko wyć... Jakby odgadując jego życzenie, Strix pozwolił mu rozewrzeć szczęki, spomiędzy których wydarł się natychmiast rozpaczliwy krzyk.

– Dobrze, piesku, powyj sobie, tak – rzucił renegat niedbale. – A ty, młody, bierz się do roboty. Niech nasz drogi gość przypatrzy się dobrze, o co tu chodzi.

Later podszedł do ofiary, przytrzymał jej głowę i jednym zdecydowanym ruchem przeciął gardło. Tętnice szyjne chlusnęły natychmiast gorącą fontanną krwi. Ciało rozdygotało się w konwulsjach, pomiotało przez chwilę, po czym zwiotczało bezwładnie.

Vesper przestał krzyczeć, owładnięty poczuciem upiornej wręcz bezsilności. Oto zarżnięto na jego oczach człowieka, a on nic nie mógł na to poradzić, pomimo wszystkich swoich przysiąg, szczerych chęci, woli walki... Po prostu nic. Patrzył tylko na krew ściekającą do wiaderka równiutkimi strugami i słuchał, jak gdzieś w głowie bardzo cichym głosem śmieje się ten oszalały Wąż.

Later rzucił okrwawiony nóż na stół. Stanął tuż obok Pana Domu, zaplótłszy ręce w identyczny sposób co tamten. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć.

– No i co? Proste, prawda? – powiedział Strix. – A ty tu robisz jakieś sceny, jakbyś nigdy swojego Lorda Kata nie widział przy pracy. Wstyd. – Odpuścił kontrolę nad ciałem Vespera z szyderczym uśmieszkiem na twarzy.

Były nocarz dźwignął się do pozycji siedzącej. Popatrzył na trupa rozciągniętego na stole, potem na wiadro. Sześć litrów, przemknęło mu przez myśl. Przeciętny człowiek ma sześć litrów krwi. Faktycznie, proste. No cóż, temu już się nie pomoże. Ani żadnemu z tych, którzy tutaj są. I w ogóle nic już się nie da zrobić. Nic. Wydawało mu się, że słyszy odległe echo śpiewu Węża, że gdzieś na granicy słyszalności, na granicy światła i cienia, przesuwają się oślizgłe sploty. Nagle nabrał pewności, że gad pełznie po niego. I jest tuż-tuż.

– Wstawaj! – zakomenderował Strix. – Następny należy do ciebie.

– Pierdol się – odparł Vesper powoli. – Po prostu pierdol się, palancie. – Odchylił głowę do tyłu, przymknął oczy. – Nie zmusisz mnie do tego, choćbym miał tu z głodu zdechnąć.

– Chyba nie widziałeś wampira dręczonego głodem krwi – powiedział naraz Later poważnym, ostrzegającym tonem. – To nie są przelewki, stary.

– A wyobraź sobie, że widziałem – zaśmiał się były nocarz z dziką satysfakcją. – Jednego z waszych, jak zdychał w celi Bunkra, błagając Lorda o litość. Piękne to było, nigdy nie zapomnę...

Strix znalazł się przy nim natychmiast, w kilku susach. Uniósł go do góry jedną ręką, w jego spojrzeniu wręcz gotowała się nienawiść.

– Byłeś przy nim? – syknął. – Byłeś przy... Attagenie?

W błyskawicznym olśnieniu Vesper zrozumiał, dlaczego twarz Strixa wydawała mu się znajoma. On i Attagen, jak dwie krople wody.

Pan Domu miotnął nim o ziemię z nieskrywaną furią. Vesper potoczył się pod ścianę, pozbierał chwiejnie, usiadł. Tłamszona burza frustracji wylała się nagle z niego szeroką strugą w gwałtownym poszukiwaniu zemsty. Wściekłość, oto nadchodziła wściekłość karmiona prawdziwą krwią. Otworzył szeroko oczy.

– Widziałem, jak twój brat lizał dłoń Lorda Ultora niczym pokorny pies! – wykrzyknął, niemal zachłystując się własną śliną. – Jak klęczał przed nim, błagając o łaskawy cios!

Strix zastygł w bezruchu, tylko jego spojrzenie przywarło zachłannie do ust byłego nocarza.

– Jak kąsał własne ręce, byle tylko posmakować odrobinę krwi... – Vesper zniżył głos do szeptu. – Jak wił się na podłodze, żebrząc o litość. I jak wydał wszystkie wasze plany, co do jednego. Wydał was wszystkich. Byłem przy tym, o tak!

Wilcze oczy Strixa pociemniały, Vesper popatrzył w nie nieulękle. Uderz, uderz, uderz, zaprosił w myślach. No, uderz.

– Pohamuj się, Panie – powiedział szybko Later. – Jemu tylko o to chodzi. Ucieknie nam w ten sposób, dobrze o tym wie.

Strix rzucił w jego kierunku ledwo przytomne spojrzenie.

– Ten skurwiel... zamęczył... – zaczął mówić urywanie. – On... – Zwrócił wzrok na byłego nocarza. – On...

– On jest sługą Aranei – przerwał mu Later twardo. – I nie tkniesz go nawet palcem. Albo złamiesz swoją przysięgę Wojownika.

Pan Domu zamknął z wysiłkiem oczy. Stał przez chwilę w milczeniu. Wreszcie ruszył do stołu, gwałtownym ruchem wyszarpnął plastikowe wiadro z drewnianej kadzi. Wrócił do Vespera i jednym chluśnięciem zatopił go w strudze ciepłej czerwieni.

– Następny jest twój – powiedział nienaturalnie spokojnym głosem. – I już nie będzie tak łatwo. Ale nie tknę cię palcem, o nie.

Wyszedł z pomieszczenia, zdecydowanym gestem wzywając za sobą Latera. Tamten usłuchał, prędko przestąpił próg. Drzwi zamknęły się za nimi z przeraźliwym skrzypnięciem.

Nieco bezładnymi, pośpiesznymi ruchami Vesper zaczął ocierać krew z twarzy. Wściekłość, która tak gorliwie buzowała w nim jeszcze przed chwilą, zgasła nagle, bez ostrzeżenia. Poczuł się słaby, zmęczony i głodny. Odruchowo oblizał palce i aż westchnął w poczuciu ulgi. Spojrzał na stół, na którym wciąż leżały wykrwawione zwłoki. Zacisnął pięści, palce pobielały na kostkach.

– Przecież jestem wampirem – powiedział półgłosem. – To jest całkowicie normalne. Piję krew, tak, to jest moje pożywienie, ja piję ludzką krew – zaczął przekonywać samego siebie w niespokojnym oczekiwaniu tego, co ma nastąpić. – A ludzką krew bierze się z ludzi, a nie z lodówki. Dokładnie tak.

Drzwi otworzyły się nagle, jakaś postać wtoczyła się przez nie, wepchnięta brutalnie do środka. Vesper podniósł wzrok.

Młody, umorusany chłopak o twarzy napiętnowanej nieopisanym strachem. Kiedy tylko zobaczył trupa na stole i mężczyznę siedzącego pod ścianą w strumieniach czerwieni, zaczął przeraźliwie krzyczeć.

– Przestań – wychrypiał Vesper. – Bolą mnie uszy, zresztą to i tak nie ma sensu, przestań. – Chlapnął na niego resztką krwi z ręki, jakby mógł chłopaka czymś takim odpędzić.

Słyszę, jak pełznie tu Wąż, słyszę jego śpiew. Pożre nas obu, pomyślał. Oszalałem. Może to i dobrze, będę tu siedział, ślinił się i śpiewał gadzie piosenki i nic już nie będzie mnie obchodzić...

Chłopak przywarł plecami do ściany. Zamilkł, zaczął omiatać salę rozgorączkowanym spojrzeniem. Wreszcie dostrzegł na stole porzucony przez Latera nóż. Dopadł do niego w dwóch skokach, pochwycił i wycofał się do przeciwległego kąta. Tam zastygł skulony, ściskając narzędzie drżącymi palcami. Przerzucał tylko zalękniony wzrok to na zakrwawionego mężczyznę, spozierającego nań spod ściany, to na trupa, którego pergaminowa bladość coraz wyraźniej kontrastowała z ciemnym drewnem stołu.

– Nie bój się – powiedział Vesper. – Przecież nic ci nie zrobię.

– To ty go zabiłeś? – odważył się zapytać chłopak, nerwowo wskazując głową w kierunku zwłok. – Ty go tak zarżnąłeś, to ty?

Vesper pokręcił głową.

– Nie – powiedział. – Nie ja.

– To kim są ci... oni? – zapytał młody, opuszczając nieco nóż. – Ci, którzy go tak... tak...

– Renegaci – oznajmił Vesper i nagle zaczął się śmiać, z wyraźną nutą histerii w głosie. – Renegaci – powtórzył. – Straszne skurwysyny. – Śmiech zakończył się nagle urywanym, podobnym do jęku dźwiękiem.

– Gdzie my jesteśmy? – wydusił chłopiec spoza drżących warg.

– W rzeźni – odparł Vesper powoli.

Podniósł dłoń do ust, zlizał z niej resztki krwi. Zatrzymał wzrok na twarzy gościa, który wpatrywał się w niego zszokowany.

– I co się tak gapisz? – burknął. – Im więcej zjem teraz, tym dłużej pożyjesz. A w międzyczasie może coś wymyślimy.

Popatrzył na podłogę, na której wciąż widniały kałuże krwi. Zaprawiona cytrynianem nie krzepła, wysychała tylko.

Pochylił się więc i zaczął zlizywać czerwony płyn, powoli i starannie.

– Kuuurwaaaaa! – rozwrzeszczał się chłopak. – Ja pierdolę... Kurwaaa!

– Zamknij się – warknął Vesper spode łba. – Po prostu się zamknij. – Zaczął bacznie obserwować podłogę w poszukiwaniu pozostałych plam czerwieni.

Krew zdążyła już zniknąć w szczelinach, Vesper zaczął się gorączkowo zastanawiać, ile czasu kupił sobie, zlizując resztki. Wciąż był osłabiony, wciąż potrzebował dużo jeść. Musiał mieć siły, jeśli chciał się stąd wydostać. Tylko jak tego dokonać?

Jedno jest pewne, bez niego ten człowiek nie ma żadnych szans. Musi się więc pozbierać za nich obu, zebrać wszystkie siły. Myśleć, cholera, myśleć.

Wstał, podszedł do drzwi. Naparł na nie ramieniem, oczywiście ani drgnęły. Popatrzył na klamkę. Zwykła drewniana rączka, żadnego dodatkowego zamka. Nacisnął ją bez specjalnej nadziei na jakikolwiek efekt. No ale sprawdzić trzeba... Nic.

– Niedobrze – mruknął półgłosem. – Kurwa, niedobrze. Zablokowane Mocą. Przestań wreszcie! – rzucił w kierunku chłopaka. – Weź się w garść i pomóż, dobrze?

Tamten urwał wiązankę przekleństw i popatrzył na niego z niedowierzaniem. Wbił się w kąt, skulił jeszcze ciaśniej. Machnął przed sobą nożem, ni to w geście rozpaczy, ni groźby.

– Dobrze, wyjaśnijmy sobie coś – oznajmił Vesper, siląc się na spokój. – Twoje przeżycie zależy tylko i wyłącznie od tego, jak ściśle będziesz ze mną współpracował. Poniatno?

– Jesteś pierdolonym psychopatą! – zawył tamten w odpowiedzi. – Zlizywałeś krew z podłogi, zaraz mnie zarżniesz! Trzymaj się ode mnie z daleka!

– Nie jestem psychopatą, tylko wampirem – powiedział Vesper. – Ale takim dobrym, rozumiesz... – Parsknął gorzkim śmiechem. – Witamy na wolności – dodał bez związku, sam do siebie. – Wypuścili cię z zoo, tygrysku... I co teraz zrobisz?

Podniósł wzrok na skulonego w kącie gówniarza: trzymał przed sobą nóż niczym krzyż.

Nikt mi już teraz nie przeszkodzi

Nikt mnie nie powstrzyma

Lubię to

– odezwał się nagle Wąż.

Mroźne ciarki przebiegły byłemu nocarzowi po plecach.

– Obaj jesteśmy bez szans – powiedział półgłosem.

Chłopak znowu zaczął wrzeszczeć przeraźliwie.

– Zastanawiające – oznajmił Vesper chropawym belkom sufitu – ile to taki człowiek ma sił.

Zaczął powoli poruszać się wzdłuż ściany, obserwując ją i wytężając wszystkie zmysły. Jakikolwiek ślad wyrwy w tej barierze utkanej z drewna i Mocy, błagał w duchu. Choćby ślad, a poradzę sobie, będę drążył do skutku, będę walczył... Byle tylko znaleźć jakiś punkt zaczepienia, przynajmniej pierwszy chwyt.

Na razie nic, ale idźmy dalej, szukajmy wyjścia z tej sytuacji, idźmy dalej.

Przesuwał się krok po kroku, wreszcie przystanął o jakieś dwa kroki od człowieka. Ten wodził za nim oczami, ale nie ruszał się, zastygły w swoim kącie. Przestał krzyczeć i tylko cienka strużka śliny ciekła mu z kącika ust. Bynajmniej nie pomagał mu utrzymać się po tej stronie rzeczywistości.

– Weź się w garść – wykrztusił Vesper w desperackiej próbie pozostania racjonalnym. – Jedziemy na tym samym wózku. Jeżeli nie uda nam się znaleźć wyjścia, zginiemy tu obaj.

– Nie podchodź do mnie! – wychrypiał tamten, znów podnosząc nóż. – Nie zbliżaj się!

– Wkurwiasz mnie – odparł wampir. Błyskawicznie znalazł się koło niego i odebrał mu broń, łatwo, niczym dziecku. – I co teraz zrobisz? No, co?

Chłopak poderwał się i skoczył na drugą stronę pomieszczenia, uderzając niezgrabnie bokiem o stół. Przycupnął w kącie, z jego oczu wręcz wylewało się przerażenie. Niemal wariował ze strachu.

– Kurwa, i to dla ciebie mam ginąć teraz? – nie wytrzymał były nocarz. – Dla takiej jebanej pizdy bez odrobiny jaj? – Zacisnął wargi.

Spokojnie, tylko spokojnie. Przede wszystkim znaleźć wyjście.

Spojrzał znów na ścianę, ale za nic nie mógł się skoncentrować. Patrzył, wiedząc, że tak naprawdę nic już nie widzi. Nie czuje tej zapory, nie myśli rozsądnie... I tylko narasta w nim potworne zmęczenie, a wraz z nim nabrzmiewa dojmujący żal.

Wszystko to kłamstwo, pomyślał gorzko. Miał się za takiego wielkiego drapieżnika, kiedy paradował w ubranku nocarza i strzelał seriami to tu, to tam. A tu proszę, żaden z niego łowca. Żarcie mu gania po pokoju, a ten je jeszcze przekonuje, że powinni współpracować w imię wyższej konieczności.

Daj spokój, zasyczał nagle Wąż z bezdyskusyjnym przekonaniem w nienaturalnie wyraźnym gadzim głosie. Ten chłopak i tak nie ma szans, wiesz o tym doskonale. Nawet jeżeli poświęcisz się i zdechniesz tutaj z głodu, oni po niego przyjdą. I po prostu posłuży komuś innemu. Ba, będzie nawet smaczniejszy po takim stresie, istny rarytas przecież.

Vesper zadygotał, przełknął ślinę. Popatrzył na człowieka skulonego w kącie jak kłębek żałosnych szmat. Dookoła niego powiększała się niewyraźna plama, a w powietrzu pojawił się wyraźny zapach moczu.

Już nie chcę go bronić, pomyślał z wściekłością. Najchętniej bym go zajebał tu i teraz, niech się gnój dłużej nie męczy. Przecież i tak stąd nie wyjdzie.

– Przestań, przestań natychmiast – wyszeptał, zmuszając się do opanowania emocji. – Ja, obywatel Rzeczypospolitej Polskiej, przysięgam... – Zaczął znowu przepatrywać ścianę, uważnie, powoli.

Dotarł do drzwi, zatrzymał się przy nich na dobre pół godziny. Potem uniósł się i centymetr po centymetrze przemierzył sufit.

Nic z tego, nic a nic.

A nie mówiłem, zaczął zanosić się triumfalnym śmiechem Wąż.

Krewwwww

– zaśpiewał ponownie.

Vesper popatrzył na zastygłego katatonicznie chłopaka, pokręcił głową z odrazą. Powlókł się do kąta, w którym poprzednio rezydował tamten. Usiadł na ziemi, spuścił głowę.

W pokoju zaczynało potwornie śmierdzieć.

Głód pojawił się nagle.

Jeszcze przed chwilą było tylko nieprzyjemne odrętwienie, ślad ssania w żołądku, lekki dyskomfort, ale do wytrzymania... Aż tu pojawił się nagły ból, niczym cios prosto w splot słoneczny, taki, co zapiera dech.

Vesper otworzył szeroko oczy, siłą powstrzymując krzyk. Zaczął oddychać szybko, płytko, łapczywie. Ręce mu drżały.

Ból narastał, palił wnętrzności żywym ogniem, wnet dołączył doń strach. Potworny, oślizgły lęk przed czymś niewyjaśnionym, irracjonalnie groźnym, takim, co się czai w ciemnym pokoju tuż za plecami, kiedy nie można się odwrócić.

Były nocarz uniósł ręce do głowy, ścisnął skronie. Zacisnął zęby, przemocą hamując jęk wydzierający się spomiędzy warg.

Wytrzymasz, chłopczyku, wytrzymasz, nakazał sobie. Nie taki głód już wytrzymałeś...

Nie. Nieprawda, zaprotestował Wąż z przekonaniem. Nigdy nie było aż tak źle. Tego już nie wytrzymasz. Nie tacy już przed tym klękli, zaśmiał się triumfalnie.

Wykrzywiona cierpieniem twarz Attagena wypłynęła z mroków pamięci. Vesper przegnał ją czym prędzej, wbijając spojrzenie w poznaczony pleśnią sufit. Wytrzymasz, kurwa, wytrzymasz, zapowiedział sobie stanowczo. To ostatnie, co ci jeszcze zostało.

A może przestań się wysilać, chłopie, współczująco rzucił Wąż. Jeszcze masz po co żyć. Naprawdę, jeszcze masz po co...

Oszukiwać się czymkolwiek, byle tylko przeżyć, przerwał mu Vesper. Szukać pretekstu. Wymówki.

On i tak nie przeżyje, wiesz o tym, żachnął się gad. Po co masz więc umierać? Dla takiego gnojka? Spójrz na niego, jak się trzęsie, jak siedzi wgnieciony w kąt niczym bezwolny śmieć. Czy on zasługuje na życie bardziej niż ty?

Moja przysięga zasługuje na mnie, to wszystko, odparł nocarz z uporem.

Przed oczami pojawił mu się krwawy ślad na oknie, bezwładne ciałko srebrnego orzełka mignęło gdzieś w dole.

Nie tacy już ją złamali, oznajmił Wąż bezlitośnie. Ty też ją złamiesz, prędzej czy później. Tylko przedłużasz męki tego chłopca. On teraz płaci za to, żebyś mógł sobie powiedzieć: przecież próbowałem do końca. I nawet jeżeli tobie się uda honorowo umrzeć z głodu, tylko opóźnisz moment, w którym przyjdą po niego... oni. Im dłużej to pociągniesz, tym bardziej będziesz w swych oczach niewinny i tym bardziej jednak będziesz winny.

Niczym machina piekielna, w której siedzi Jaś i Małgosia, wyszeptał Vesper, wbijając w sufit napiętnowany szaleństwem wzrok. Wciśniesz guzik, zabijesz Jasia, nie wciśniesz – zabijesz Małgosię. Cokolwiek zrobisz czy nie zrobisz, jesteś czemuś winien.

Wąż roześmiał się nonszalancko, jego sykliwy chichot odbił się stukrotnym echem od ścian pomieszczenia. Więc proszę, siedź i walcz, oznajmił łaskawie. Ale bądź szczery: to nie dla tego człowieka to robisz. Tylko i wyłącznie dla siebie. I swojej głupiej dumy.

Nie, to nieprawda. Te wszystkie złe myśli to prowokacja własnej słabości, niskie wymówki, nie poddam się. Dotrzymam przysięgi.

Im dłużej to trwa, tym większa z ciebie pizda, nie Wojownik. Bo nie masz jaj, żeby po prostu wstać i zrobić, co do ciebie należy.

Poddasz się, poddasz. Nie tacy już się poddawali.

– Dołącz do nas, bracie – powiedział Attagen, przywołany kolejną falą wspomnień.

– Nie! – krzyknął Vesper na głos.

Człowiek w kącie naprzeciwko od razu podniósł głowę, wpatrując się w niego z przerażeniem.

– Nie – powtórzył Vesper z histerycznym uporem. – Nie jestem jednym z was.

Tamten zaczął znowu wrzeszczeć. Głód szarpiący Vespera nasilił się natychmiast. Jakby bliskość ofiary wywoływała większe pragnienie krwi.

– A co mi tam – powiedział wampir i też zaczął krzyczeć.

Ból. Krew z własnych pogryzionych rąk, która nie jest w stanie nawet odrobinę zmniejszyć tego piekielnego głodu. I ta nieustanna obecność ofiary, obietnica natychmiastowej ulgi.

Krzyk wyrywa się z gardła, chociaż nie przynosi ani odrobiny ukojenia, równie dobrze można by było milczeć uparcie. Milczeć, krzyczeć, płakać, kląć... Nic się nie zmienia, jest tylko głód.

Oczy chłopaka płoną przerażonym szaleństwem gdzieś w kącie. Trzeba podjąć tę decyzję, wstać, podejść i zrobić swoje. I iść dalej, zamknąć oczy i nie patrzeć wstecz. Ducunt volentem fata, nolentem trahunt. Powolnego losy prowadzą, opornego ciągną siłą.

Zrozum dobrze, nocarzu, twój opór nie ma sensu, los pociągnie cię siłą i tak, potakuje Wąż gorliwie. Tylko słabniesz coraz bardziej... Możecie tu umrzeć obaj albo umrze tylko on. A wybór jest twój.

Wytrzymasz parę chwil dłużej, to wszystko, co możesz osiągnąć. O co ci chodzi, chcesz bić rekord, mierzyć sobie czas? To zacznij już teraz, bo za chwilę nie będziesz miał już sił.

A przecież chcesz żyć.

Jesteś głodny i po prostu chcesz żyć.

To przecież silniejsze niż wstyd. Że się złamało przysięgę, dumę, cokolwiek.

Po prostu chcesz żyć.

Nagły skok, przerażenie w oczach człowieka prawie wcale się nie zmienia – i tak dawno sięgnęło już szczytu. Błysk noża, tamten prawie nie walczy, poddaje szyję bezwolnie, przecież został ofiarą już wtedy, gdy wchodził do pokoju, w jego głowie była już tylko śmierć. I strach.

Błogosławiony strumień ulgi, Vesper chłepcze krew pośpiesznie, a człowiek się uśmiecha... Musiał już mieć bardzo tego wszystkiego dość.

Dobrze, że tak się stało, jak dobrze.

Nareszcie można wstać.

Vesper rozgląda się dookoła, euforia buzuje w nim jak oszalała. Ależ byłem głupi, myśli, zaśmiewając się w głos. Jaki głupi. To takie proste przecież, a ja się bałem, jak ostatni dureń. Bałem się wziąć, co zawsze było moje.

Patrzy w dół, na skrwawione zwłoki rozciągnięte u swych stóp.

Jestem drapieżnikiem, to mi się po prostu należało. Nie ma w tym mojej winy, to nie ja tak urządziłem ten świat. I lew, i antylopa, i świnia w rzeźni, i tak dalej. To wszystko nie ja.

Wąż milknie, słychać tylko, jak gorliwie chłepcze krew.

Drzwi otwierają się, na progu stoi Strix.

Patrzy na Vespera z wciąż niewygasłą nienawiścią, w której jednak migoczą krótkie przebłyski porozumienia. Jakby chciał powiedzieć: wiem, jak jest, stary, wiem, jak to jest... Ale przecież nie powie tego temu pierdolonemu psu.

– Macie tego więcej? – rzuca Vesper, ocierając usta ręką. – Zgłodniałem.

Strix kiwa głową i przesuwa się, pozwalając renegatowi wyjść z pokoju.

Zaczyna się seryjne szaleństwo krwi.

Later wyprowadził go na najwyższe piętro, aż pod sam dach. Stanęli na balkonie, wsparli się o drewnianą balustradę. Zaczerpnęli ciężkiego, wilgotnego powietrza do samych szczytów płuc.

Vesper zapatrzył się na bagna Cichowęża, ślurgoczące w oparach listopadowego świtu, z setkami zaskrońców wijącymi się niepostrzeżenie wśród traw. Słońce leniwie wstawało nad Puszczą Kampinoską, prawie niegroźne o tej porze dnia i roku. Rzucało tylko nieśmiałe snopy słabego światła poprzez bezlistne gałęzie drzew.

Obraz w oczach byłego nocarza rozmywał się, jakby skryty za nieprzeniknioną mgłą. Świat tak naprawdę istniał gdzieś indziej, tutaj była tylko kraina cieni, w której rządził Wąż.

– Porobisz tak jeszcze parę nocy i będzie po wszystkim – powiedział Later, patrząc na swe okrwawione dłonie. – Będziemy mogli wracać do domu, do Aranei...

– Chodzisz przy niej? – rzucił Vesper, by powiedzieć cokolwiek, usłyszeć własny głos i przekonać się, że nie zmienił się w gadzi syk. – Przy samej Pani?

– Nie – zaprzeczył tamten szybko. – Obstawiam Nexa. Chociaż... – Zamyślił się na krótką chwilę. – To prawie na jedno wychodzi – dokończył z westchnieniem.

Jakiś stukot rozległ się na przeciwnym końcu balkonu. Vesper odwrócił głowę. Kilku renegatów bez specjalnego wysiłku układało w powietrzu niewielkie plastikowe beczki.

– Dostawa – wyjaśnił Later. – Wiesz, nasi na mieście muszą coś jeść. Samodzielne polowanie w rejonach zamieszkania po prostu się nie opłaca, jest stanowczo za bardzo ryzykowne. Dlatego też pozyskiwaniem materiału ludzkiego zajmuje się wyspecjalizowana komórka: Echis i jego Łowcy. – Ziewnął, przysłaniając usta ręką. – A do dalszej obróbki towaru mamy nasz arcydyskretny Dom.

– Nikt go dotąd nie zauważył? – rzucił machinalnie Vesper, rozejrzał się dookoła, przedzierając wzrokiem krwawą mgłę. – No tak – mruknął, siląc się na swobodny, pełen zrozumienia ton. – Lustro.

Szereg beczek uniósł się nieco, po czym pomknął w powietrzu tuż ponad lasem, wiedziony przez kilka postaci.

– Strix jest silny – oznajmił Later. – Jest w stanie utrzymać idealne lustro nad Domem, nad dostawami, namieszać w głowach strażnikom Parku Narodowego tak, żeby nigdy nic nie widzieli... To naprawdę potężny gość. – Rzucił krótkie, niepewne spojrzenie na twarz Vespera. – Słuchaj... Naprawdę byłeś przy tym, jak Attagen... Co?

– Tak – syknął były nocarz, patrząc przed siebie. – Byłem. Ultor mnie uczył. O krwi.

Later pokręcił głową, jego twarz przybrała nieodgadniony wyraz.

– Wszyscy go bardzo lubili – powiedział powoli. – To był niesamowity koleś.

– Był... z Domu? – zapytał były nocarz, wciąż nie odwracając twarzy ku rozmówcy. – Z Domu na bagnach? Stąd?

– Nie, był operacyjny – odparł tamten z westchnieniem. – Działał w terenie. Uratował wielu naszych. Przed psami, przed watykańskimi... Nie znałem go, ale wszyscy tu mówią, że to był naprawdę zajebisty gość.

Vesper pokiwał głową. Nic nie było prawdziwe, ani mgła nad oparzeliskiem, ani pierwsze promienie słońca, nierzeczywiste i blade, ani ten Dom, cuchnące legowisko Węża z koszmaru. Bo Vesper śnił koszmar, był tego pewien, najgorszy koszmar w każdym życiu.

Śliskie sploty. Setki, tysiące. Wijące się wśród przegniłych ścian.

Przesunął językiem po zaschłych wargach... i dopiero teraz zauważył łapczywie wysunięte kły. Nawet nie wiedział, kiedy to się stało, jak do tego doszło, po prostu tam były. Jakby to było ich naturalne miejsce. Od zawsze.

– Gdzie tu można wziąć prysznic? – rzucił, mrugając powiekami. – Chciałbym...

– Jasne – zreflektował się Later natychmiast. – Jasne. Chodź.

Odwrócił się, podszedł do drzwi, wezwał za sobą kolegę ruchem ręki. Vesper rzucił jeszcze jedno spojrzenie na bagna okalające Dom i wszedł do środka. Jego wyostrzone nadzmysły znowu zaatakował śmiertelny wrzask odbijający się echem wśród ścian.

Krewwww

– oznajmił ucieszony Wąż.

Blade światło zaczęło oplatać Dom, który nigdy nie zapadał w sen.

Słońce wspinało się wyżej i wyżej.

Głównym zyskiem dla przestępczości zorganizowanej nadal pozostają przede wszystkim: produkcja i obrót narkotykami, wymuszenia haraczy, napady, oraz wyłudzenia towarów i podatków ze szkodą dla przedsiębiorców prywatnych i podmiotów gospodarczych z udziałem Skarbu Państwa.

Pomimo utrzymującego się trendu rozwiązywania konfliktów pomiędzy grupami przestępczymi w sposób pokojowy – nadal obserwuje się stosowanie przemocy w porachunkach gangów. W najbliższych latach przewiduje się eskalację przemocy w obrębie zorganizowanych grup przestępczych. Zakłady karne opuści wielu dawnych liderów najgroźniejszych zorganizowanych grup przestępczych. Mogą wówczas nastąpić zdecydowane oraz brutalne działania przestępcze zmierzające do odzyskania wpływów i przejęcia ponownej kontroli nad odtworzonymi strukturami przestępczymi.

Grupy przestępcze o jednolitym dotąd profilu działania przekształcają obecnie swoją działalność w multiprzestępczą (przy czym w większości przypadków widoczna jest tendencja zwiększania się zainteresowania grup kryminalnych przestępczością o charakterze narkotykowym lub ekonomicznym).

Komenda Główna Policji: Centralne Biuro Śledcze – raport statystyczny 2005

Pajęczyna

wiatła zachodzącego słońca barwiły różem i czerwienią niewielki domek na przedmieściach Warszawy. Drewniany płotek, z którego płatami złaziła zielona farba, odgradzał go od piaszczystej ulicy. Dwóch mężczyzn brnęło śpiesznym krokiem przez na wpół zamarznięte błoto, starając się omijać co większe kałuże.

Vesper nie mógł się oprzeć zdziwieniu, kiedy Later podszedł do przerdzewiałej metalowej furtki i nacisnął czarny guziczek dzwonka. To tutaj? – były nocarz otworzył szeroko oczy. Miał nadzieję, że zostanie zaprowadzony do jakiejś tajnej bazy renegatów, wyobraźnia podsuwała mu obrazy rodem z fantastycznych filmów: matowiony chrom, plastik, szkło, drzwi otwierające się z sykiem na rozkaz telepatycznego hasła, psy Baskerville’ów warujące u wrót...

I żadnych oszalałych Węży, wszystko, tylko nie to.

Later ponownie nacisnął dzwonek, odczekał chwilę, a potem zaczął go wciskać raz za razem, coraz bardziej natarczywie.

– No żeż... – warknął pod nosem. – Bez przesady.

Drzwi skrzypnęły, na progu pojawił się siwy mężczyzna w przybrudzonych drelichowych spodniach i wytartej bluzie. Niechętnym wzrokiem popatrzył na przybyszów. Ziewnął z ostentacyjnym wręcz znudzeniem, nie zakrywając dłonią ust.

– No i czego? – rzucił opryskliwie. – Po co przyszli?

– Pogadać – powiedział spokojnie Later. – Tylko pogadać.

Stary wzruszył ramionami, obejrzał się za siebie. Pomruczał do kogoś, kto stał tuż za nim w przedsionku, skrzywił się niechętnie, wreszcie ruszył do furtki, szurając flanelowymi kapciami po nierównym chodniku. Włożył klucz do zamka, obrócił nim kilkakrotnie ze zgrzytem.

Bez sensu, pomyślał Vesper. Płotek ma najwyżej z półtora metra, tę furtkę otworzyłbym jednym kopniakiem, a tutaj proszę, na zamek się wysilili.

Zamknął oczy. Wciąż czuł lekki zawrót głowy, a w uszach poszum świeżej krwi. Świat był przytłumiony, nierzeczywisty, wyświetlał się dookoła niczym celuloidowy film. On sam był zaś trochę gdzie indziej, owszem, chodził, działał, żył... Ale jednocześnie jakby wcale go nie było.

Zaćpany na zawsze, niechaj będzie i tak.

– No to wchodźcie – burknął stary, stając z boku otwartej furtki. – No już trudno, skoro wam tak cholernie zależy...

Vesper otworzył oczy, popatrzył na niego uważnie. Człowiek, to z pewnością był człowiek.

– Zapraszasz nas? – rzucił cicho Later, z lekkim uśmieszkiem. – Bardzo dziękujemy.

Twarz tamtego stężała natychmiast.

– Znasz drogę – odparł przez zęby. – A teraz idź.

Later szturchnął Vespera łokciem, sztubackim, porozumiewawczym gestem, i ruszył do drzwi. Były nocarz podreptał za nim, ślizgając się po oszronionych betonowych płytkach. Wreszcie przestąpił próg, z ulgą witając kojącą ciemność wnętrza. Zamrugał... i nagle zastygł w miejscu, wpatrując się w stojącego naprzeciwko mężczyznę.

– Witam – powiedział generał Nex. – Mam nadzieję, że nie spotkaliście żadnych przeszkód na drodze z Cichowęża. – Spojrzał na Latera, który natychmiast pokręcił głową.

– Wszystko w porządku, szefie – odparł służbiście. – Nic się nie działo.

Nex uśmiechnął się, wyciągnął rękę do Vespera. Ten popatrzył na nią z chwilowym zawahaniem, ogarnięty tłumem rozgorączkowanych myśli.

Pamiętasz, chłopcze? Pamiętasz?

Nex stoi w fabrycznej hali Polfy, przed nim klęczą skazani na śmierć policjanci. Wokół uwijają się renegaci, zakładając ładunki wybuchowe. Trupy ludzi i nocarzy leżą rozciągnięte na podłodze. A ty czekasz skulony pod dachem na jakąkolwiek okazję do przerwania tego rozpaczliwego bajzlu. I oto Nidor podrywa się, zaczyna strzelać, dołączasz do niego, Nex wali się na ziemię w rozpryskach krwi, te chwile zwycięstwa mają jakże słodki smak...

Nex. A teraz powitaj go życzliwie. To twój nowy towarzysz broni, jesteście po tej samej stronie barykady, jakbyś nie wiedział. Zostałeś renegatem, zabijasz, polujesz, jak oni wszyscy, pijesz ludzką krew. Jeżeli miałeś zamiar popełnić honorowe samobójstwo, trzeba to było zrobić w Cichowężu, teraz już za późno. Tutaj możesz ewentualnie zrobić histeryczną scenę, napluć komuś prosto w twarz, wszcząć bójkę, proszę. To i tak niczego nie zmieni. Ale częstuj się, czym chcesz.

Aha, i jeszcze pamiętaj, że ten facet uratował ci życie tam, w auli. Gdyby nie on, twój przyjaciel Nidor kropnąłby cię lada moment. Wiesz przecież o tym, wiesz doskonale.

Więc może lepiej nie rób scen. Postaraj się jakoś zachować w tej jakże niezręcznej sytuacji.

Vesper nabrał głęboko powietrza w płuca.

– Witam, generale – wydusił z trudem.

Podał rękę Nexowi, uścisnął prędko, puścił natychmiast. Rozejrzał się po ciemnym, pustym przedsionku, celowo unikając jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego z renegatem.

– Lord Aranea oczekuje pana, generale – oznajmił Nex, promieniując niewzruszonym spokojem. – Zapraszam.

Vesper powoli wypuścił z siebie powietrze. Generale? – powtórzył w duchu, mając nadzieję, że po prostu się przesłyszał. Bo jeżeli nie, to... Generał renegatów: to piętno będzie nie do zmycia. Przypieczętuje zdradę, chce tego czy też nie. O kurwa... O kurwa żeż mać!

Nex odwrócił się i zaczął wchodzić po skrzypiących drewnianych schodach, pokrytych sfatygowanymi kawałkami dywanu. Były nocarz ruszył za nim, wbijając wzrok w jego szerokie, barczyste plecy.

O kurwa, zaczęło krążyć Vesperowi w głowie niczym natrętna mucha. O kurwa żeż mać!

Nic innego nie przychodziło mu na myśl.

Gabinet Aranei był malutkim, niemalże klaustrofobicznym pomieszczeniem. Ściany od sufitu do podłogi zabudowane były półkami, na których piętrzyły się książki. Okno zasłonięto żaluzjami przeciwwłamaniowymi, tuż przed nim stało biurko, z którego osypywały się stosy papierów.

Lord Renegat siedziała na obrotowym krzesełku i zawzięcie wklepywała coś w klawiaturę, od czasu do czasu zerkając na ekran. Nie przerwała, kiedy weszli. Stanęli więc tuż za progiem, czekając.

– Sekundę – rzuciła w transie. – Momencik.

– Taaa – mruknął Nex, podszedł do jednego z dwóch krzeseł stojących przed biurkiem i zgarnął na podłogę kolejne papierzyska. – Raczy pan usiąść, generale. Proszę.

A więc jednak to prawda, przemknęło Vesperowi przez myśl. Nie przesłyszał się, rzeczywiście postanowili zrobić go generałem.

Miał wrażenie, jakby jakiś przeogromny ciężar zagnieździł mu się w piersiach i postanowił pozostać tam na zawsze. Vesper, cholerny zdrajca. Generał renegatów. To właśnie on.

Powolnym, ociężałym krokiem podszedł do krzesła, zostawiając ślady błota na rozrzuconych kartkach. Siadł na wskazanym miejscu. Kątem oka zerknął na Nexa, który stanął tuż obok, splótł ramiona i spokojnie spoglądał na Araneę.

Uderzyła z triumfem w jakiś klawisz i wreszcie odwróciła się ku nim.

Oczy, w których szalał sztorm. Vesper zatonął w nich od razu.

– Dziękuję panu bardzo, generale – zwróciła się do Nexa. – Może pan wyjść.

Ten odwrócił się z wyraźnym ociąganiem, ruszył do drzwi i przystanął na progu, obrzucając Araneę badawczym spojrzeniem.

– Dziękuję panu, generale – powtórzyła z naciskiem.

Nex popatrzył na Vespera, skinął mu głową, zaciskając lekko wargi, po czym wyszedł. Drzwi zamknęły się za nim z cichym skrzypnięciem.

Leciutki uśmieszek przebiegł po twarzy Pani Renegatów, znikł jednak zaraz. Zaczęła się wpatrywać w przybysza, badawczo, uważnie.

– Ultor kazał ci do mnie strzelić? – rzuciła.

Vesper przełknął ślinę. Natychmiast wyczuł niebezpieczeństwo, zawisłe nad nim groźnie, niczym spiętrzona lawina. Ostrożnie, zawrzasnął szósty zmysł, tylko ostrożnie...

– Tak, Pani – przyznał nagle.

Zatrzęsło nim zdziwienie. Wcale nie zamierzał tego powiedzieć, a jednak słowa wyrwały się i popędziły do niej niczym posłuszne rozkazowi psy.

Uśmiechnęła się triumfalnie.

Prawdopoznanie, zrozumiał Vesper. A więc to tak działa. A więc to tak.

– A ty... Strzeliłeś do mnie, nie do niego? – indagowała dalej.

– Tak – odparł natychmiast.

Poczerwieniał, zaczęło go dusić poczucie przedziwnego upokorzenia. Dotąd, jak to w życiu, czasem kłamał, czasem mówił prawdę, ale wybór zawsze należał do niego. Teraz, gdy pozbawiono go tej możliwości, czuł się nagi.

– Wcale go nie zdradziłeś... – powiedziała powoli, w zamyśleniu.

Odruchowo nabrał powietrza w płuca... Ale nie powiedział nic. Zdziwił się, zrozumiał jednak błyskawicznie, że przecież nie zadała mu żadnego pytania, komentarz należy więc wyłącznie do niego.

– Nie – powiedział więc szczerze. – Nie zamierzałem go zdradzić.

Popatrzył jej w oczy z wyzwaniem. Niech sobie nie myśli, że to dla niej tutaj przyszedł, że zdradził tych, których kochał, towarzyszy broni, tylko po to, żeby móc znowu patrzeć w te rozszalałe żywiołem oczy, żeby, być może, wziąć ją w ramiona, żeby poczuć smak tych ust... Żeby móc być przy niej choćby przez chwilę... Oddać, poświęcić wszystko, byle choć przez moment być w niej...

– Kurwa mać – wyszeptał bezgłośnie, spuszczając wzrok.

Zaśmiała się cicho, z satysfakcją.

– I co ja mam teraz z tobą zrobić, Vesper? – westchnęła, niby to z żalem, ale oczy jej błyszczały. – Wszyscy sądzą, że byłeś takim doskonałym podwójnym agentem. Że udało ci się oszukać samego Ultora i odwalić światowej wręcz klasy numer, strzelając do niego w chwili, gdy już był niemal pewien wygranej. A ty po prostu... Pomyliłeś się, biedaku? Bo nie sądzę, żebyś tak dramatycznie spudłował?

– Nie pomyliłem się – warknął ze złością. – Ani nie spudłowałem. Weszłaś mi do głowy, chyba wiemy o tym oboje.

Spojrzała mu w oczy, bystro, uważnie.

– Tak sądzisz? – spytała. – Że to ja?

Pomyślał chwilę i skinął głową. Wszystkie wspomnienia, nadzieje, myśli... Wszystko zaczął spowijać coraz bardziej dojmujący chłód. Oto nadchodziło coś nieubłaganego, co raz na zawsze miało odmienić całe jego życie.

– Tak – powiedział. – To jedyne logiczne wytłumaczenie. To ty ustawiłaś wszystko, zawróciłaś mi w głowie, zamieniłaś swój obraz z Lordem... Bo to ciebie widziałem, kiedy naciskałem spust. A jednak upadł on. Podmianka, nic innego.

Odwróciła się nagle, popatrzyła w okno przesłonięte żaluzją.

– Wiedziałam, że będzie chciał mnie zabić – powiedziała cicho. – Musiałam się jakoś obronić... Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.

Zaniósł się pełnym goryczy, rozpaczliwym śmiechem. To był wyrok, wiedział o tym doskonale. Aranea zna prawdę, ale nie zamierza dzielić się nią z nikim. Plan jest jasny, prosty i oczywisty. Vesper zostaje generałem w uznaniu zasług, jakie oddał renegatom, taka jest wersja dla szerokiej publiczności.

– Za złe... – wycedził wreszcie, zamieniając słowa w lodowe sople. – Ależ skąd. Jak dla mnie, sprawy nie mogłyby potoczyć się lepiej. Zostałem generałem renegatów, to niesłychanie szybki awans dla zwykłego porucznika! Cóż z tego, że przypadkowy i polityczny?

– A więc rozumiesz. – Wróciła do niego pełnym napięcia spojrzeniem. – W gruncie rzeczy nie mamy innego wyboru, ani ty, ani ja. Mam opowiedzieć, jak to w ostatniej chwili udało mi się opętać jednego z nocarzy? Który jest z nami wbrew własnej woli i wciąż marzy o ucieczce do swoich? No cóż, dużo bardziej opłaca się utrzymywać, że udało mi się przeciągnąć cię na naszą stronę. Zwiodłeś Ultora, omal go nie zabiłeś, dzięki tobie akcja zakończyła się sukcesem. Jesteś teraz generałem, walczysz po słusznej stronie...

Teraz on z kolei pobiegł spojrzeniem ku oknu. Głębokie rozczarowanie przebiło się przez wszechobecne opary obojętności wywołane prawdziwą krwią. Westchnął cichutko, z goryczą.

Gdzieś tam po kryjomu żywił nadzieję, że może kiedy Aranea dowie się, że on wcale nie zdradził swoich, że to ją chciał zabić, nie Ultora, może wtedy zapłonie słusznym gniewem i skaże go na śmierć. Wieść o tym dojdzie do nocarzy, oczyści jego imię... Cóż za naiwne, romantyczne bzdury. Żegnaj, Don Kichocie.

Rzeczywistość jest do bólu trzeźwa i praktyczna. Nawet jeżeli renegaci zechcą się go pozbyć, postarają się, by zginął w wypadku. Niepotrzebny im nocarz męczennik, do końca oddany sprawie. Za to bohaterski generał, który przejrzał na oczy i wybrał jedynie słuszną ze stron... Pasuje jak ulał.

– Muszę się trzymać tej wersji, prawda? – zapytał ze ściśniętym gardłem. – Jaki mam inny wybór?

Wstała zza biurka, podeszła do okna, oparła się o parapet.

– Widzisz, Vesper – powiedziała. – Tak naprawdę żadnego.

Zacisnął wargi, pokiwał głową, nie spuszczając wzroku z Aranei. Jaka ona piękna, zaśmiał się szyderczy chochlik gdzieś w środku. Jaka piękna. Na zewnątrz i wewnątrz, co za styl.

– Jesteś moim spektakularnym politycznym sukcesem – ciągnęła. – I wiesz co, będę z tobą szczera.

Uśmiechnął się, cynicznie i szyderczo. Szczerość, dziękujemy tej pani. Dobre chociaż to.

– Wiesz doskonale, że nie masz już do nich powrotu – oznajmiła powoli. – Strzeliłeś do Lorda. Uratowałeś mnie z opresji, zacząłeś zabijać. Dla takich jak ty oni mają tylko jedną propozycję: Galeria Hańby... i śmierć. Musisz więc zostać z nami. Nie masz innego wyjścia.

Niewidzialna pajęczyna zacisnęła się na nim tak, że z trudnością łapał dech. Patrzył na Araneę pełen rozpaczy i nienawiści, zabiłby ją tu i teraz, gdyby tylko mógł. Ale przecież widział jej pojedynek z Lordem... I nie miał cienia wątpliwości: sam był bez szans.

Więc może trzeba spróbować inaczej. Pójść na współpracę, dowiedzieć się wszystkiego o renegatach... A potem rzucić ich głowy Ultorowi do stóp.

Zerknął na jej komputer. Gdyby byli w starym szpiegowskim filmie, ona wyszłaby teraz do toalety. A on rzuciłby się co tchu do klawiatury, pootwierał pliki. Schemat organizacji, imiona, nazwiska, kontakty, adresy, wszystko byłoby, rzecz jasna, na pulpicie. Dla ułatwienia zadania. No, ewentualnie zabezpieczone jakimś arcytrudnym hasłem. Datą urodzenia na przykład. Albo imieniem ulubionego chomika.

Aranea uśmiechnęła się lekko.

– Oczywistym jest, że jeżeli będziesz współpracował, to tylko po to, by nas zdradzić i wrócić do swoich – stwierdziła ze zrozumieniem. – Nie szkodzi, będziesz miał się czego czepić na początek. Jakiejś nadziei.

Zdało mu się, że krzesło zachwiało się gwałtownie, zacisnął więc na nim palce. Mebel stał spokojnie, ale jemu wydawało się, że opada w dół. Tak muszą się czuć skazani na powieszenie, kiedy ktoś im wykopuje stołek spod nóg, pomyślał gorzko. Ale to nic, to pewnie wciąż działa zbyt mocna krew. Podobno można się do niej przyzwyczaić z czasem... Podobno.

– Nie szkodzi – powtórzyła. – Pobędziesz tu trochę, poznasz prawdę. Jestem pewna, że za jakiś czas nie będziesz już chciał wracać. Zobaczysz sam.

– Powinnaś była mnie zabić – wychrypiał nieswoim głosem. – Powinnaś była pozwolić mi umrzeć tam, w auli. Wiesz dobrze, że nigdy nie zostanę renegatem, nie ja.

– Przestań histeryzować, zachowujesz się jak rozkapryszony gówniarz – przerwała mu brutalnie. – Nie zostaniesz renegatem, tak?! I myślisz, że twoi kiedykolwiek w to uwierzą? Już nim jesteś. I nigdy nie przestaniesz. Nie widzisz tego?

Pokręcił głową uparcie. Twarz jej stężała w wyrazie niecierpliwego rozdrażnienia.

– Słyszałam, że doskonale się pan spisał w Cichowężu, generale – syknęła cynicznie. – Pańska legenda zdążyła pana wyprzedzić. Czy to prawda, że swojej pierwszej ofiary nie zabił pan od razu, lecz przetrzymał dobre kilkadziesiąt godzin? – Odpowiedz! nakazywał jej wzrok.

– Tak – odparł, zanim w ogóle zdążył świadomie podjąć tę decyzję. – Zwlekałem z tym tak długo, ponieważ...

– Nie pytałam o przyczyny, tylko o potwierdzenie faktu – przerwała mu. – To wszystko.

– Tak jest! – odpowiedział posłusznie. – Tak było. Zabiłem go dopiero po kilku dniach.

Przełknął ślinę, odetchnął głęboko. Spojrzał w dół i dopiero teraz zauważył, że ściska kurczowo poręcze krzesła. Rozprostował palce, położył dłonie prosto na udach.

– A potem, zdaje się, pobił pan rekord Domu? – dorzuciła bezlitośnie. – Berserk, jak mi przekazał Strix, istny berserk... Imponujące.

Vesper przeniósł wzrok na podłogę. Bezradne ciało, błysk noża, kaskada krwi, drgawki, chrapliwy krzyk, czerwień kapie do coraz to nowych plastikowych pojemników, następny, proszę, nóż ślizga się po skórze i mięśniach, to niewiarygodne, jak szybko potrafi się stępić, kolejny wrzask, w dali wciąż gdzieś śpiewa ten opętany Wąż...

– Tak – powiedział głucho. – Tak.

– Doskonale – oznajmiła z satysfakcją. – Takiego nam trzeba, wojownika z pasją zabijania. Jego niezrównana legenda rozejdzie się szerokim echem i przebudzi dotąd uśpione, pokorne psy. Aż zmienią się w wilki i dołączą do nas na wieczność! – Roześmiała się triumfalnie. – Doprawdy doskonale. To się świetnie składa, że dołączył pan do nas, generale.

Zamilkła, pozwalając mu przetrawić zasłyszane słowa. A potem dobiła go jednym celnym ciosem.

– Oczywiście, generale... – Udała, że się zastanawia przez chwilę. – Jesteśmy panu głęboko wdzięczni za to, czego pan dokonał dotychczas. Zostawimy więc panu swobodę wyboru. Jeżeli nie będzie chciał pan włączyć się do naszych planów, ponieważ Cichowąż bardziej przypadł do gustu... Zawsze może pan tam wrócić.

Lodowata fala strachu rozlała mu się po plecach. Wąż roześmiał się w głowie. Zapraszam... – wysyczał po gadziemu.

Vesper przełknął gwałtownie ślinę. Wszystko, wszystko, tylko nie to!

– Cichowąż może zaczekać – oznajmił z nienaturalnym spokojem w głosie. – Z pewnością tutaj znajdę więcej pola do popisu.

– Doskonale, generale – rzekła z szerokim uśmiechem. – Cieszę się, mając pana po swojej stronie barykady.

Podeszła do niego, położyła mu dłoń na policzku. Szarpnął głową, uciekając od pieszczoty.

– Wytrzymasz, Vesper – powiedziała łagodnie. – A potem zobaczysz, że było warto. Obiecuję.

Zamrugał oczami, w pamięci zamajaczyła mu niewyraźna scena.

– Więc... Mogłem odejść? – spytał rekrut nieco drżącym głosem. – Cały czas mogłem odejść... Tak?

– Tak – potwierdził Vesper. – Cały czas.

Rekrut odwrócił się do niego. Oddech mu przyśpieszył, twarz poczerwieniała.

– Wiesz co... To w takim razie cholernie ci dziękuję! – wyrzucił z siebie gwałtownie. – Bo jakbym mógł, tobym pewnie odszedł. A dzięki temu zostałem.

Generał podniósł wzrok, popatrzył na swą nową Panią.

– Nie tym razem – powiedział, jego głos wręcz ociekał nienawiścią. – Na pewno nie będę chciał być jednym z was. Ale zostanę. Masz rację. Nie mam żadnego innego wyjścia.

– Ależ masz... – odparła swobodnie. – Przecież w każdej chwili możesz napluć mi w twarz, a potem strzelić sobie w łeb.

– Nie mam broni! – warknął gwałtownie.

– Będziesz miał – obiecała. – Dam ci zaraz. Zobaczysz.

Popatrzył na nią z wyraźnym niedowierzaniem, przekonany, że oto zaczyna się kolejna z jej gier.

– Ależ oczywiście, że dostaniesz broń – zaśmiała się lekko. – Generał Nex wręcz nie może się doczekać tej chwili.

– Ja również – odparł z mocą, wstając i zaglądając jej prosto w twarz.

Nieznacznym ruchem głowy wskazała mu drzwi.

– Dziękuję, generale – powiedziała spokojnie. – Przydzielam panu Latera do ochrony osobistej. Zajmie się panem, pokaże i objaśni wszystko, co trzeba.

Wyszedł, nie oglądając się nawet za siebie.

Jaka ona piękna, oznajmił chochlik szyderczo.

Na korytarzu, niczym dwa posągi wsparte o ścianę, czekali Nex z Laterem.

– Cóż, generale – powiedział powoli Nex. – Witamy na pokładzie. Mam nadzieję, że rozmowa z Panią Lord przebiegła... satysfakcjonująco.