A więc wojna - Rafał A. Ziemkiewicz - ebook

A więc wojna ebook

Rafał A. Ziemkiewicz

4,3

Opis

Ćwierć wieku temu Polacy zwolnili się z myślenia o świecie i przyszłości. Nasze elity, a w ślad za nimi rzesze zwykłych obywateli uznały, że wszystko, co słuszne, zostało już wymyślone - tam, na Zachodzie. A jeśli coś jeszcze pozostaje do wymyślenia, to też oni, tam, to wymyślą. Nam wystarczy naśladować, implementować standardy i pławić się w radosnej bezmyślności. Oni tam wiedzą, dokąd prowadzą świat, a my małpujemy i wypełniamy zalecenia, dzięki czemu u nas też będzie tak samo.

Może to jest ten właśnie moment, kiedy powinniśmy się zapytać, czy naprawdę tego chcemy?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 370

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (30 ocen)
15
10
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
retyw

Nie oderwiesz się od lektury

Zacznijmy myślec o przyszłości wreszcie!
10

Popularność




Zmęczona epoka(zamiast wstępu)

Dzieliłem się już z czytelnikami tą zuchwale, a nawet zarozumiale brzmiącą refleksją: czuję się, jakbym czytał własne powieści i opowiadania sprzed dwudziestu lat. Jest wszystko to, z czego konstruowałem przyszłościowe (wtedy) fabuły: i państwo islamskie, i „zielone ludziki” na Ukrainie, i Europy powolne się rozpadanie, i hybrydowy wymiar nowoczesnych wojen... Cóż, nie było trudno tego wszystkiego przewidzieć, wystarczyło tylko nie pozwolić sobie nałożyć na oczy, jak miliony przeżuwaczy, końskich klapek i różowych okularów. Bardzo celnie ktoś to ujął w tweecie podrzuconym mi przez znajomych na tajmlajn: zamordowani przez zamachowca w Nicei są późnymi ofiarami tej właśnie rewolucji, której rocznicę obchodzili.

Laicyzacja, która sprawiła, że Europejczykom przestało się chcieć służyć jakiemukolwiek celowi wykraczającemu poza sprawienie sobie przyjemności; przestało im się nawet chcieć mieć dzieci. „Sprawiedliwość społeczna”, która zdławiła przedsiębiorczość i zubożyła klasę średnią. „Powszechne prawo wyborcze”, dające taki sam wpływ na rządy świętemu, profesorowi, debilowi i prostytutce – a więc, nieuchronnie, zniszczenie klasy średniej i republiki, a na jej miejsce budowa oligarchii, w dodatku tym gorszej od dawnych arystokracji, że zupełnie nieodpowiedzialnej za skutki swych działań nieco bardziej odległe w czasie niż koniec kadencji i okres realizowania „opcji menedżerskiej”.

Długo by gadać – demograficzna dziura, którą usiłowała Europa załatać, importując imigrantów, znikąd się przecież nie wzięła. I znikąd nie bierze się ideologiczny obłęd, w którym imigrantów tych poszukano w obszarze cywilizacji islamskiej, akurat najbardziej ze swej istoty niezdolnej do pokojowego współżycia z innymi.

Ale czuję się nie tylko, jakbym czytał swoje stare teksty, ale jakbym je na nowo pisał – choć oczywiście herezje przeciwko „postępowi”, jakie tam zawarłem, dziś nie są już tak odosobnione w publicznym obiegu.

Przypomina mi się zwłaszcza czas pisania „Walca stulecia”, powieści, którą do dziś uważam za najbardziej w swym dorobku udaną, a już na pewno tę jej część, która należy do SF. Ponieważ rzecz opowiada częściowo o czasach bezpośrednio poprzedzających wielką wojnę (którą potomni nazwali I wojną światową), a ściślej: o człowieku, który o tych czasach opowiada, przekopałem na tę okoliczność ogromną liczbę tekstów z epoki. Esejów, wspomnień, publicystyki, dzienników – publicystyka i dzienniki były szczególnie ciekawe, bo stanowiły zapis ducha czasów. Tego, co ludzie wtedy czuli i myśleli, nie wiedząc jeszcze, co się zdarzy. To wielka przewaga diariuszy nad spisywanymi po latach, uładzonymi memuarami. Nie tyrałem jeszcze wtedy na tylu etatach co dziś, więc zaliczyłem tych lektur znacznie więcej, niż było to potrzebne do napisania powieści, i z ręką na sercu mogę Państwa zapewnić – jest trudne do nazwania, ale wręcz uderzające podobieństwo nastroju tamtych czasów do nastrojów dzisiejszych. Niby wszystko jest inaczej, upadły trony i ołtarze, zmieniły się zupełnie społeczeństwa, mentalność, obyczaje, ale nastrój bijący z pożółkłych kart dawnych dzienników i z ekranów wrzeszczących żółtymi paskami o kolejnej masakrze – identyczny.

Nazwałbym go nastrojem historycznego zmęczenia. Nawet więcej: przemęczenia. Europa jest znowu zmęczona sama sobą, tak jak wtedy. Za długo trwały pokój i spokój, tak jak wtedy. Za bardzo uwierzono, tak jak wtedy, że stworzony ład jest jedynym możliwym, doskonałym i ostatecznym; że można oczywiście jeszcze coś usprawnić tu i ówdzie, ale co do zasadniczych spraw – koniec historii, nic więcej i lepiej nie da się wymyślić.

W źródłach z fin de siècle’u najbardziej uderzały tęskne oczekiwanie intelektualistów i w ogóle elit na jakieś wielkie „bum!” oraz zgoda, wręcz potrzeba, żeby coś, za przeproszeniem, pierdzielnęło co się zowie, bo to spokojne życie jakieś za ciasne, duszne, pozbawione smaku. Panicze z najlepszych rodów zadawali się z anarchistami, synowie bankierów przystawali do bolszewickich konspiracji, córki pastorów zostawały sufrażystkami, a wszyscy chcieli coś zmienić nie dlatego, że mieli pomysł na lepszy świat czy, inaczej, wierzyli, że naprawdę te pomysły, które się pojawiały, są dobre – ale po prostu dla samej zmiany, just for kicks, jak mówią Amerykanie. A jak już pierdzielnęło, to ulice Paryża, Berlina, Wiednia i Petersburga zalane były radością i entuzjazmem, młode mięso armatnie maszerowało do poboru, śpiewając wesoło i pokrzykując, kobiety obrzucały przyszłych nieboszczyków kwiatami, a wszyscy razem wiwatowali na cześć najjaśniejszego pana czy republiki.

Otóż taki właśnie nastrój się rodzi tam, gdzie uwierzono, że „Bóg umarł”. Świat zrobił się dla kolejnego pokolenia nudny, męczący i nie do zniesienia – uczciwie przyznać trzeba, że nie bez powodu: pokolenia poprzednie wiele zrobiły, by pogrążyć go w absurdzie.

Powie ktoś, że zaprzeczam sam sobie, bo przecież przed stu laty nie było w Europie muzułmańskiej imigracji. Ale ja nie uważam wcale islamskiego terroryzmu za przyczynę, tylko za skutek.

Natura próżni nie znosi. Gdzie jedna cywilizacja gnije i słabnie, tam wciska się druga i rozpycha, nie czekając nawet na całkowite zwolnienie miejsca. Czy nazywa siebie ona Hunami, czy Wizygotami, czy kalifatem, to naprawdę drugorzędna sprawa.

Bodajże we „Viagrze maci” przypominałem o prostym eksperymencie, w którym dawano szczurom w bród pokarmu i nie wymagano od nich niczego. Okazywało się to dla populacji zabójcze. Te szczury, które o żywność musiały walczyć, pozostawały sprawne i zorganizowane. Te karmione bez ograniczeń albo popadały w apatię, albo wariowały, rzucały się na współbraci i zagryzały ich bez żadnego powodu, nawet samice, czy paskudziły do wspólnej karmy. Jeśli ktoś chce tutaj powiedzieć, że przecież ludzie to nie szczury, to proszę bardzo, zostawiam wolne miejsce na tę optymistyczną uwagę, nie odnosząc się do niej.

Może darowałbym sobie te wszystkie słowa, gdyby nie jeszcze jedna sprawa. Ćwierć wieku temu Polacy zwolnili się z myślenia o świecie i przyszłości. Nasze elity, a w ślad za nimi rzesze zwykłych obywateli uznały, że wszystko, co słuszne, zostało już wymyślone – tam, na Zachodzie. A jeśli coś jeszcze pozostaje do wymyślenia, to też oni, tam, to wymyślą. Nam wystarczy naśladować, implementować standardy i pławić się w radosnej bezmyślności. Oni tam wiedzą, dokąd prowadzą świat, a my małpujemy i wypełniamy zalecenia, dzięki czemu u nas też będzie tak samo.

Może to jest ten właśnie moment, kiedy powinniśmy się zapytać: czy naprawdę tego chcemy?

15.07.2016

Ten straszny ONR

Sławna transmisja TVN24 z jednego z Marszów Niepodległości chyba jest jeszcze dostępna w internecie; ja jej tam szukać nie muszę, bo pamiętam. „Wykrzykują tu faszystowskie hasła!” – oznajmia widzom tej stacji przejętym do granic śmieszności tonem „lajfująca” z manifestacji reporterka. Na co prezenter ze studia dopytuje: „Jakie to hasła?”. „Przede wszystkim: Bóg, Honor i Ojczyzna”! Ta-daaam!

Jeśli ktoś nie oglądał – nic straconego, medialny cyrk, jaki urządzono wokół obchodów osiemdziesięciodwulecia powstania Obozu Narodowo-Radykalnego, jest dokładną powtórką tamtej histerii. Można od razu powiedzieć, że to dobrze służy ONR.

W wypadku Marszu Niepodległości histeria i nagonka Czerskiej i Augustówki sprawiła, że niszowe kiedyś obchody przerodziły się w ogromną, stutysięczną manifestację. Paru ludzi zapłaciło za to pobiciem przez policję na ulicy czy w celi, paru – przesiedzeniem po parę miesięcy i ciągnącymi się do dziś sprawami, ale jednak efekt jest zauważalny. Ruch Narodowy wrósł w życie publiczne na tyle, że establishment skupił uwagę na kolejnej, jeszcze bardziej radykalnej grupie – przypomnę, że ONR wystąpił z RN, nie godząc się na kolaborację z systemem, za jaką narodowo-radykalni uznali kandydowanie do Sejmu innych narodowców z list Kukiza.

Istota sprawy jest w tym, że najbardziej uważny szperacz nie znajdzie w mediach cienia konkretu, co strasznego zdarzyło się w Białymstoku. Rozumiem, ONR się nie podoba. Nie musi się podobać. Rozumiem, że maszerujący w nogę młodzi krótko obcięci ludzie w czarnych koszulach się źle kojarzą. Każdy ma prawo do swoich skojarzeń. Ale to za mało, żeby organizacji – która, jak to ujął zatroskany wielce Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar, kompromitując siebie i pełniony urząd, niestety, niestety, „nauczyła się nie łamać prawa” i nie ma za co jej karać – odmawiać prawa do istnienia, publicznego manifestowania czy wstępu do kościoła.

Nie wiem, za co przepraszali białostocka kuria i prymas. Najwyraźniej biskupom bardziej zależy na dobrej opinii TVN i „Gazety Wyborczej” niż na opinii tych, którzy do kościoła przychodzą, by w nim być, a nie żeby demonstracyjnie wychodzić (o tym, że przede wszystkim powinno im zależeć na prawdzie, już nie wspomnę).

Homilia księdza Międlara, za którą zakazano mu wystąpień publicznych, jest dostępna w internecie – nie ma w niej niczego nagannego. Nie doszło w katedrze ani podczas obchodów do żadnych ekscesów, zakłóceń porządku publicznego, wyjąwszy prowokacyjne zachowanie pracownika „Gazety Wyborczej”, zignorowane przez prowokowanych. Nie padły żadne słowa, które można by uznać za antysemickie, za wezwania do rasowej nienawiści etc. – opowieści pani Gronkiewicz-Waltz, jakoby jakimś narodom „odmawiano tam prawa do istnienia”, to, jak zwykle zresztą w jej wypadku, zwykłe bzdury.

Jedyne, co były w stanie wyszukać i kolportować tefałeny, to hasła przeciwko Unii Europejskiej i imigrantom. No, jeśli to jest „faszyzm”, to faszystami jest osiemdziesiąt procent Polaków, bo mniej więcej tylu nie zgadza się, żeby nam Unia na siłę wciskała imigrantów, których sama do siebie zaprosiła i obiecała mieszkania oraz horrendalnie wysokie zasiłki. Nie wspominając, że choć Arabowie z punktu widzenia nauki też są ludem semickim, jeśli wrogość wobec nich, zwłaszcza wobec Arabów muzułmanów, uznamy za antysemityzm, to najbardziej antysemickim narodem świata stają się Żydzi, a państwem – Izrael. A jeśli niedopuszczalne są okrzyki o wieszaniu „syjonistów”, to dawno już należało zdelegalizować „Krytykę Polityczną” i innych lewackich obrońców Wolnej Palestyny i Strefy Gazy.

Jak tego nie nazwać cyrkiem? Nie ma żadnego konkretnego zarzutu, nic się nie stało – ale całe chóry autorytetów rwą włosy z głów jak sławny krytyk teatralny z „Misia” i wrzeszczą na cały świat o zagrożeniu, faszyzmie, antysemityzmie i nienawiści. Jak tego nie uznać za klasyczny przykład paranoi – ci ludzie są antysemitami, bo specjalnie nie mówią nic antysemickiego, aby ukrywać swój antysemityzm? Owszem, ONR jest organizacją skrytą, w znacznym stopniu tkwiącą korzeniami nie tyle w historycznym, przedwojennym Obozie Narodowo-Radykalnym, ile w subkulturze skinheadów, więc można podejrzewać, że nie wszyscy jego działacze mówią otwarcie wszystko, co myślą. Ale na podstawie takich podejrzeń nie można ograniczać niczyich praw. A już zwłaszcza, podwójnie, nie mają prawa domagać się tego środowiska, w których popularna jest przynależność do masonerii i szydzenie z żywiących wobec tej daleko bardziej skrytej organizacji jakiekolwiek podejrzenia.

Cały ten cyrk świadczy też o jednym – że ktoś, kto wymyślił, by sięgnąć po te trzy historyczne literki, miał pomysł marketingowo wręcz genialny. Osobna sprawa to rozmiary czarnej legendy i czarnego piaru, który wspomniane trzy literki uczynił tak czytelnym i budzącym tak silne emocje symbolem.

Fakty są takie, że ONR istniał legalnie tylko trzy miesiące, a po delegalizacji natychmiast się rozpadł na frakcje żrące się zajadle między sobą. W największym rozkwicie liczył sobie góra pięć tysięcy ludzi i dodać trzeba koniecznie, że jego założyciele i wychowankowie (taki na przykład Jan Bytnar „Rudy”), cokolwiek by powiedzieć o międzywojennych ekscesach, zapisali potem chwalebne i męczeńskie karty (sam Jan Mosdorf, odrzuciwszy stanowczo wszelkie propozycje kolaboracji, zamordowany został w Auschwitz, notabene za pomoc Żydom).

Oczywiście, organizacja była wroga Żydom, ale nie miała żadnego monopolu na antysemityzm – w tamtych czasach nawet krąg Jerzego Giedroycia formułował postulaty wyrzucenia z Polski Żydów, czy raczej poddania ich takim szykanom, by sami się wynieśli do Izraela. Co ten ONR miał w sobie takiego, że w 1934 Piłsudski nakazał go rozwiązać i aresztować bez wyroku liderów za rzekomy współudział w zamachu na ministra Pierackiego (!), a po wojnie Czesław Miłosz bredził, że „jest ONR-u spadkobiercą Partia”?

Długo by o tym mówić, zainteresowanych odsyłam do wspomnianej rozmowy lub do książek, ale w skrócie jest tak, że jako wyrazisty symbol, jako czarna legenda, był ONR bardzo potrzebny środowisku – jak samo się ono określiło w mitotwórczej książce michnikowszczyzny – „lawiny i kamieni” do samousprawiedliwienia. Do zrelatywizowania swej kolaboracji ze stalinizmem, swego komunistycznego uświnienia. No tak, były wypaczenia, ale przecież „ten endecki ciemnogród”, ci pałkarze z ONR, to było jeszcze gorsze, to nam, wychrzczonym lewicowym Żydom zwłaszcza, nie zostawiało wyboru. ONR nadawał się na czarną legendę, tym bardziej że był – wbrew stereotypowi – organizacją inteligencką; co najgorsze, byli to nie tylko inteligenci świetnie wykształceni, ale z polskiego, chłopskiego przeważnie, awansu – najgorszy, naturalny wróg, jak ją określali, „żydokomuny”.

No i jedno jeszcze trzeba dodać – żydowskie traumy i uplątania michnikowszczyny, które z taką mocą wybuchły po 1989 roku, owocując do dziś widocznym strachem tego środowiska przed Polakami i podejrzliwością, łatwo przechodzącą w nienawiść, wobec wszelkich przejawów niekoncesjonowanego przez salon polskiego patriotyzmu. Po ludzku jest to jakoś zrozumiałe – ten strach potomków „żydokomuny”, że jeśli Polacy nagle zostaną pozbawieni kagańca, to zwyczajnie zechcą się mścić.

Nawet jeśli prominentni przedstawiciele środowiska czuli się nie tylko niewinni, ale wręcz zasłużeni, to nie mogli się uwolnić z tradycji myślenia uwarunkowanej ewangelicznym „krew Jego na nas i na syny nasze”. Bali się, że Polacy zastosują wobec „żydokomuny” odpowiedzialność zbiorową – jakże mógł się jej nie bać brat sądowego zbrodniarza Stefana Michnika czy dzieci prominentnych ubeków, peerelowskich prokuratorów, partyjnych sekretarzy?

Polacy w istocie w ogóle o tym w 1989 nie myśleli, wyjąwszy garstkę prowokatorów i świrów. Nie szkodzi. Strach ma wielkie oczy. I to ten strach, przeradzający się w agresję – w przekonaniu agresora, będącą tylko obroną – uwarunkował polityczną linię michnikowszczyzny, doprowadził do licznych jej podłości i wynaturzeń transformacji ustrojowej, a w końcu ma duże szanse okazać się samospełniającą się przepowiednią.

Bo powiedzmy sobie szczerze – logiki w tej antyoenerowskiej histerii nie ma zupełnie. Więcej, ona jest całkowicie logice przeciwna. Logika uczy, że michnikowszczyzna powinna dziś we własnym najlepiej pojętym interesie modlić się, by Kaczyńskiemu się powiodło, pomagać mu, a broń Boże, nie szkodzić.

Bo jeśli PiS ze swą „dobrą zmianą” długofalowo Polaków rozczaruje, to nie będzie z powrotem tak, jak było. To przyjdą chłopcy z ONR i zrobią elitom z dupy przysłowiową jesień średniowiecza. Histerycznymi i dla każdego myślącego człowieka w oczywisty sposób absurdalnymi atakami na narodowo-radykalnych, przy jednoczesnym destabilizowaniu i sabotowaniu państwa, elity tylko tę perspektywę przyspieszają.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

COPYRIGHT © BY Rafał A. Ziemkiewicz COPYRIGHT © BY Fabryka Słów sp. z o.o., LUBLIN 2018

WYDANIE I

ISBN 978-83-7964-375-2

Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

PROJEKT I ADIUSTACJA AUTORSKA WYDANIA Eryk Górski, Robert Łakuta

ZDJĘCIE NA OKŁADCE Maksymilian Rigamonti/Forum

PROJEKT OKŁADKI black gear Paweł Zaręba

REDAKCJA Gabriela Niemiec

KOREKTA Agnieszka Pawlikowska

SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ [email protected]

SPRZEDAŻ INTERNETOWA

ZAMÓWIENIA HURTOWE Firma Księgarska Olesiejuk sp. z o.o. sp.j. 05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91 tel./faks: 22 721 30 00 www.olesiejuk.pl, e-mail: [email protected]

WYDAWNICTWO Fabryka Słów sp. z o.o. 20-834 Lublin, ul. Irysowa 25a tel.: 81 524 08 88, faks: 81 524 08 91www.fabrykaslow.com.pl e-mail: [email protected]/fabrykainstagram.com/fabrykaslow