Zapłata - Małgorzata Rogala - ebook + książka

Zapłata ebook

Małgorzata Rogala

4,5

23 osoby interesują się tą książką

Opis

Pierwszy tom bestsellerowej serii mistrzyni kryminału psychologicznego!

W jednym z warszawskich klubów zostaje zamordowany syn adwokata. Sprawa może mieć związek ze śmiertelnym pobiciem sprzed ośmiu lat. Śledztwo staje się łamigłówką, której początek tkwi w przeszłości. Ktoś nie chciał, żeby prawda ujrzała światło dzienne i bardzo się postarał, żeby zatrzeć ślady zbrodni.

Czy nowe wydarzenia sprawią, że tajemnice sprzed lat wreszcie zostaną wyjaśnione? Jak starsza aspirant Agata Górska i komisarz Sławek Tomczyk poradzą sobie z kolejnymi zbrodniami? I wreszcie –  czy policjantom emocjonalnie zaangażowanym w śledztwo uda się zachować zimną krew?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 339

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (1238 ocen)
733
378
105
21
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sengatime

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobry kryminał, od dawna nie czytałam tak bezkrwawego, prawdopodobnego, klarownego, bez paranormalnych zdolności i zjawisk, kryminału. NIE ma tu pedantycznego psychopaty-mordercy z IQ300 zbierającego trofeum w postaci nerek, tęczówek, pępków itp., piszącego krwią i pozostawiającego rzeźnię seryjniaka. Co ciekawego może być w pobiciu ze skutkiem śmiertelnym i późniejszych bezkrwawych morderstwach wyglądających na zemstę? Śledztwo skupia się na przesłuchiwaniu opornych świadków, którzy mają swoje sekreciki i własne motywy, żadne wydumane, wszystko jest na wskroś prawdopodobne. Przedarcie się do prawdy i odsianie nieistotnych z punktu widzenia śledztwa brudnych sprawek od rzeczywistego przebiegu zdarzeń jest żmudne, ale czyta się świetnie. Odświeżający kryminał, wracający do korzeni gatunku. Aż dziw, że obecnie "zwykły kryminał" to biały kruk. Po wszechobecnych wszędzie kryminałach-makabrach jest to odmienna pozycja, zwalniająca tempo, znacznie redukująca sensację i przemoc ale ka...
00
Wiosna333

Nie oderwiesz się od lektury

Taki super lekki "kryminalik". Gorąco polecam.
00
bartkjanik18

Dobrze spędzony czas

daje 4 gwiazdki gdyż po prostu bardziej lubię kryminały z duszną atmosferą to jest jednak bardziej historia obyczajowa z elementami kryminału. mimo to ciekawa pozycja dla osób które wolą coś lekkiego
00
Nyfka

Całkiem niezła

Niby czyta się dobrze, ale...trochę za szybko można się domyślić o co chodzi i to połączenie z tandetnym harlekinem...
00
kasiula73

Z braku laku…

Książka ciekawa lecz tragiczny lektor.
00

Popularność



Kolekcje



Copyright © Małgorzata Rogala, 2018

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2018

Redaktorzy prowadzący: Monika Długa, Szymon Langowski

Redakcja: Hanna Trubicka

Korekta: Maria Moczko / panbook.pl

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Magdalena Zawadzka

Zdjęcie na okładce: Ambrosia Studios/Shutterstock

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

eISBN 978-83-7976-085-5

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Mojemu synowi Bartkowi –

– za opowieść o nożu i zatrzaśniętych drzwiach.

Rok 1993

Miała jedenaście lat, gdy pierwszy raz ją dotknął. Tkwiła przed nim rozebrana do majtek, a on wodził po jej ciele chłodną głowicą stetoskopu. Potem zajrzał w gardło i uszy, a następnie poprosił:

– Odwróć się, Agatko, sprawdzimy kręgosłup.

Kiedy stanęła plecami do niego, a przodem do siedzącej na sofie matki, powiedział, żeby się pochyliła. Stanął za nią tak blisko, że dotykał udami dziewczęcych pośladków, osłoniętych bawełnianą bielizną w niebieskie kwiatki. Oparł dłoń na drobnej szyi.

– Będę teraz przesuwać palce po kręgach, a ty prostuj się powoli.

– Napijesz się herbaty? – spytała Elżbieta Górska, wstając z miejsca.

– Chętnie. – Joachim Mazur, lekarz pediatra, uśmiechnął się z wdzięcznością. – Już kończymy.

– W takim razie wstawię wodę. – Matka dziewczynki wyszła do kuchni, zamykając za sobą drzwi.

Agata, prostując plecy, poczuła przesuwające się wzdłuż kręgosłupa szorstkie palce, które po przebyciu swojej drogi wślizgnęły się pod gumkę majtek i zatrzymały między pośladkami. Dziewczynka drgnęła.

– Spokojnie, tam jest końcówka kręgosłupa – powiedział lekarz. – Nazywa się kość ogonowa, wiesz? – Odsunął się i odwrócił ją przodem do siebie. Agata stała zmieszana, ze spuszczoną głową. Joachim położył dłonie na jej ramionach, a potem zsunął niżej, dotykając pączkujących piersi. Zesztywniała, patrząc na jego krótkie, owłosione palce. W tym momencie do pokoju weszła Elżbieta Górska. Pediatra bez pośpiechu zdjął ręce z ciała jej córki.

– Możesz się ubrać, Agatko – powiedział do dziewczynki i odwrócił się w stronę drzwi. – Zaczyna dojrzewać, robi się z niej mała kobietka. – Uśmiechnął się do Elżbiety i zaczął pakować swoje rzeczy do torby. – Porozmawiaj z córką o miesiączkowaniu. Jeśli chodzi o kaszel, to tylko niegroźna infekcja, zaraz coś przepiszę. – Lekarz wyjął bloczek z receptami i długopis.

Agata włożyła spodnie i bluzkę i szybko opuściła pokój. Z bijącym sercem, wciśnięta między pluszaki zalegające łóżko w jej sypialni, czekała, aż wujek wypije herbatę i wyjdzie. Tak naprawdę nie należał do rodziny, ale ponieważ był wieloletnim przyjacielem Zdzisława Górskiego, ojca Agaty, mówiła do niego „wujku”.

Wieczorem powiedziała mamie, że Joachim dziwnie ją badał. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale czuła, że było inaczej niż do tej pory. On zachowywał się inaczej; w taki sposób, że czuła się zawstydzona. A do tego poczerwieniał na twarzy i miał szkliste oczy.

Elżbieta Górska spojrzała na córkę ze zdumieniem i roześmiała się.

– Ależ co ty mówisz, Agatko! – zawołała. – Wujek jest lekarzem, badał cię, co w tym dziwnego? Jestem mu wdzięczna, że nie musimy czekać w kolejce w przychodni. Przyjeżdża do nas na każde wezwanie, wystarczy zadzwonić.

– Wolę iść do przychodni – odpowiedziała córka z ponurą miną.

Matka wzruszyła ramionami.

– Dziecięce fanaberie.

Od tamtej pory Agata unikała Mazura. Kiedy przychodził, uciekała do swojego pokoju, mówiąc, że ma dużo lekcji do odrobienia, i nie chciała jeść czekolady, którą przynosił w prezencie, chociaż słodycze były w domu rzadkością. Zdzisław uważał, że kobiety powinny dbać o linię, dlatego nadwyżkę gotówki wolał przeznaczać na alkohol.

Kilka tygodni po tamtym wydarzeniu lekarz przyjechał z pakunkiem. Elżbieta przygotowała kolację i poleciła córce usiąść ze wszystkimi przy stole. Kiedy zajęli miejsca, Joachim wyjął z teczki butelkę whisky i postawił na blacie. Potem sięgnął po leżącą na komodzie paczkę.

– A to dla Agatki.

Zdzisławowi Górskiemu rozbłysły oczy.

– Stary, rozpieszczasz nas. Flaszka, prezenty dla małej…

– Nie ma o czym mówić. Byłem na sympozjum w Monachium, trafiłem na wyprzedaże. – Joachim machał lekceważąco ręką. – Nie mam żony i dzieci, Agatka jest dla mnie jak córka. – Podał pakunek dziewczynce, siedzącej ze zwieszoną głową.

– Agata, co z tobą? Podziękuj wujkowi – warknął ojciec. – Jak cię wychowałem?

– Dziękuję – mruknęła.

– Nie rozpakujesz?

Agata niezgrabnie rozerwała papier. Ze środka wypadły spodnie dżinsowe i zielony sweterek zapinany na guziki w kształcie czterolistnych koniczyn.

– Piękny! – Mama klasnęła w dłonie. – A dżinsy akurat potrzebne, nie mogłeś lepiej trafić. Właśnie miałam kupić jej nowe, bo ze starych wyrosła.

– Może przymierzysz, Agatko? – zaproponował Joachim z uśmiechem. – Mam nadzieję, że wybrałem właściwy rozmiar.

– Tak, przymierz – poparła go Elżbieta Górska.

Agata wstała i poszła do swojego pokoju. Zamknąwszy za sobą drzwi, rzuciła ubrania na podłogę i stanęła nad nimi z zaciśniętymi dłońmi. Miała ochotę wziąć nożyczki i pociąć na paski nowe spodnie i sweter, ale wtedy dostałaby lanie od taty. Kopnęła więc tylko podarowane rzeczy w róg pomieszczenia i zwinęła się w kłębek na łóżku. Po kilku minutach ktoś nacisnął klamkę i do pokoju wsunęła się głowa mamy.

– Agatko, dlaczego leżysz? Źle się czujesz?

– Głowa mnie boli – odpowiedziała zachrypniętym głosem.

Elżbieta podeszła do córki i położyła chłodną dłoń na jej czole.

– Jesteś rozpalona, chyba masz gorączkę. – W oczach matki błysnął niepokój. – Dobrze, że wujek akurat jest.

– Nie, mamo, wszystko w porządku. – Agata poderwała się z łóżka. – Już dobrze.

– No nie wiem. – Matka patrzyła z troską. – Lepiej niech Joachim cię obejrzy, skoro jest pod ręką – zdecydowała i zawołała w stronę uchylonych drzwi.

Mazur zjawił się natychmiast.

– Co my tu mamy? – Wyjął z torby stetoskop. Zajrzał Agacie w oczy, sprawdził węzły chłonne. – Rozbierz się do połowy – poprosił. – Zbadam cię.

– Ale… Ja naprawdę… – Skurcz w okolicy żołądka spowodował, że skuliła się i skrzyżowała ramiona. Ucisk w gardle utrudniał jej oddychanie.

– Dziecko, przestań się wygłupiać. Miałeś rację, rzeczywiście chyba zaczyna dojrzewać. – Elżbieta zwróciła się do Joachima. – Ostatnio wciąż ma muchy w nosie.

Agata z jawną niechęcią zdjęła bluzkę.

– Koszulkę też – poprosił pediatra. – A teraz stań przede mną. A ty, Elu… Czy mogłabyś przynieść łyżeczkę do herbaty? Skończyły mi się szpatułki, a muszę obejrzeć gardło naszej małej pacjentki. – Roześmiał się.

Kiedy Górska wyszła, spojrzał na Agatę.

– Nie bój się, nic złego ci nie zrobię. To będzie nasza tajemnica. – Jedną ręką przesuwał głowicę stetoskopu po jej ciele, a drugą położył na małej piersi. – Jak będziesz miła, dostaniesz dużo prezentów. Wszystko, o czym zamarzysz.

Agata zesztywniała. Mdłości napłynęły gwałtowną falą i zanim zdążyła pomyśleć, zwymiotowała prosto na koszulę siedzącego przed nią na łóżku Joachima. Doktor Mazur poderwał się, a do pokoju wróciła Elżbieta.

– Boże, co tu się stało?!

– Agatka zwymiotowała – poinformował pediatra. – Wygląda to na grypę żołądkową. Przez kilka dni lekka dieta i dużo płynów. Gdyby gorączkowała, daj jej paracetamol albo ibuprofen. Będzie dobrze. – Uspokoił zatroskaną matkę.

– Dziękuję, ale twoje ubranie… – zaczęła Górska, ale jej przerwał.

– To nic, przy dzieciach różne rzeczy się zdarzają. Zdejmę i schowam do torby plastikowej. Tylko Zdzisiek musi mi pożyczyć jakąś koszulę, żebym miał w czym wrócić. Zajmij się dzieckiem, Elu, pójdę zmienić ubranie.

Po tamtych dwóch wydarzeniach z Joachimem, jak na złość, Agata zaczęła częściej chorować. Niewypowiedziane słowa stawały w gardle i dławiły, wywołując kolejny stan zapalny. Jeszcze raz próbowała szukać pomocy u matki, ale Elżbieta Górska zdenerwowała się tylko:

– Dziecko, co ty opowiadasz?! Wujek zna cię od urodzenia, leczył cię wielokrotnie, jak możesz mówić takie rzeczy? Dobrze, że ojciec tego nie słyszy. – Kręciła głową z dezaprobatą, ale została w pokoju, gdy Agata złapała kolejną infekcję. Tylko że wtedy Joachim trzymał ręce przy sobie.

W szkole stopniowo odsunęła się od koleżanek. Najpierw chciała im opowiedzieć o doktorze Mazurze, ale potem zrezygnowała. Wstydziła się i miała obawy, że nie uwierzą i ją wyśmieją. Albo powiedzą innym. Koleżanki zaczynały oglądać się za chłopakami; szeptały, chichotały, rzucały spojrzenia, chodziły za nimi po szkole. Agata nie mogła tego znieść i coraz częściej przerwy międzylekcyjne spędzała sama. Któregoś dnia poprosiła mamę o kupno biustonosza.

– Wstydzę się rozbierać na wuefie – powiedziała. – Inne dziewczyny już noszą staniki.

– Oczywiście – odpowiedziała Elżbieta Górska, gładząc córkę po policzku. – Najwyższy czas, wygląda na to, że będziesz miała duże piersi. Po mnie.

Biustonosz nie uchronił Agaty przed dotykiem Joachima. Doktor Mazur, kiedy tylko miał okazję, sięgał do jej piersi. Nauczyła się wychodzić ze swojego ciała, oddzielać od niego. Było ich dwie: ona i tamta. Siadała w rogu pokoju i patrzyła na dziewczynkę z obnażonymi piersiami, stojącą przed poczerwieniałym na twarzy, sapiącym Joachimem. To nie ja, to ona, myślała.

Pewnego dnia doktor Mazur włożył dłoń między jej uda i ścisnął.

– Jak przyjdzie pora, zrobię z ciebie prawdziwą kobietę – szepnął, owiewając twarz Agaty nikotynowym oddechem. – Nigdy nie pozwolę, żeby jakiś niezdarny gówniarz wprowadził cię w dorosłość.

Agata nie była pewna, co dokładnie oznaczały te słowa, ale domyślała się, że coś okropnego. Wujek Joachim, gdy to mówił, polizał jej ucho. Po tym zdarzeniu leżała w wannie i długo szorowała całe ciało mydłem i gąbką.

Gdy postanowiła, że ukradnie ojcu jeden z jego pistoletów i zastrzeli doktora Mazura, w jej życiu pojawiła się Justyna Lipiec. Dziewczynka mieszkała z rodzicami w tym samym bloku na Brazylijskiej i, tak jak Agata, chodziła do pobliskiej podstawówki na rogu Zwycięzców i Międzynarodowej. Pewnego dnia stanęła przed mieszkaniem Górskich i zadzwoniła do drzwi. Agata, która miała już prawie dwanaście lat, uważała młodszą córkę sąsiadów za smarkulę i ledwie odpowiadała na jej powitanie, gdy mała mówiła „cześć”. Dlatego z niechęcią otworzyła drzwi, zastanawiając się, czego Justyna może od niej chcieć.

– Stało się coś? – burknęła.

– Mogę u ciebie odrobić lekcje?

– Co? – Agata otworzyła szeroko oczy. – Nie masz swojego domu? Jestem zajęta.

– Tata znów wypił i mama na niego krzyczy. Nie mogę się skupić.

Agata wyszła na klatkę schodową i zaczęła nadsłuchiwać.

– Rzeczywiście wrzeszczą. Właź.

– Twoich rodziców nie ma? – spytała Justyna, wchodząc do dużego pokoju. Usiadła na krześle i wyjęła z plecaka podręczniki.

– Wrócą wieczorem. Chcesz coś do picia?

– Poproszę herbatę, jeśli to nie kłopot.

Agata poszła do kuchni. Czekając na zagotowanie wody, zerknęła ukradkiem do pokoju. Sąsiadka rozłożyła jeden z podręczników i zaczęła pisać coś w zeszycie. Po chwili przestała i włożyła do ust końcówkę długopisu. Wyglądała tak, jakby intensywnie o czymś myślała. Agata patrzyła na nią, dopóki czajnik nie zaczął gwizdać. Zalała wrzątkiem torebki herbaciane i wyjęła cukiernicę.

– Słodzisz? – zawołała w stronę pokoju.

– Łyżeczkę – odpowiedziała Justyna i znów zaczęła pisać.

Po chwili Agata wróciła do pokoju i postawiła na stole dwa kubki z parującym napojem.

– Właściwie ja też mogę teraz odrobić lekcje – stwierdziła i poszła po swoje rzeczy. Przez godzinę siedziały ramię w ramię, skupione nad swoimi pracami domowymi. Po tym czasie Justyna przerwała ciszę niespodziewanym wyznaniem.

– Wiem, co ci robi tamten lekarz.

Agata wypuściła z rąk długopis i poczuła, jak jej ciało ogarnia fala gorąca. Policzki zaczęły płonąć, a żołądek zacisnął się w supeł.

– Co powiedziałaś? – Łzy napłynęły jej do oczu.

– Wiem, co ci robi doktor Mazur, ale nie bój się, nikomu nie mówiłam.

Agata poderwała się od stołu.

– Zabieraj swoje rzeczy i wynocha!

Zauważyła strach w oczach Justyny. Dziewczynka sięgnęła po plecak i zaczęła pakować książki i zeszyty. Potem podniosła się i skierowała w stronę przedpokoju.

– Mnie też to robił – powiedziała cicho, wychodząc na klatkę.

Agata złapała ją za ramię i wciągnęła z powrotem do mieszkania. Drżącymi rękami przekręciła zamek w drzwiach.

– Chodź do pokoju, jeszcze ktoś usłyszy.

Usiadły z powrotem przy stole. Justyna zaczęła mówić pierwsza.

– To było w przychodni.

– A twoja mama?

– Doktor Mazur powiedział jej, żeby poszła do rejestracji po czystą kartę, bo stara była cała zapisana.

– Powiedziałaś jej?

– Nie. – Justyna pokręciła głową. – Wstydziłam się… Włożył mi rękę w majtki… Powiedział, że to musi być nasza tajemnica, bo jak komuś powiem, to nikt mi nie uwierzy i wszyscy zaczną uważać mnie za kłamczuchę. A potem zobaczyłam, że to samo robi tobie.

– Jak to zobaczyłaś?

– Przez okno. Mieszkacie na parterze. Widziałam, jak wkładał rękę pod twój stanik, a potem… niżej…

– Przestań! Rozumiesz, przestań!! Nie mów tego! – Agata schowała głowę w ramiona i zaczęła płakać. Szloch wstrząsał jej całym ciałem. – Idź stąd! – krzyczała stłumionym głosem. – Odczep się ode mnie!

– Zobaczyłam go przez otwarte okno i poznałam. Byłam ciekawa, czy…

– Co?! – Agata uniosła twarz zalaną łzami. – Jak mogłaś patrzeć na to?

– Przepraszam… Chciałam coś zrobić, ale nie wiedziałam co. Nawet nie miałam aparatu.

– Zaraz zwariuję. – Agata włożyła rękę do kieszeni w poszukiwaniu chusteczki. – Jakiego aparatu?

– Normalnego, fotograficznego. – Justyna wzruszyła szczupłymi ramionami. – Tata mi kupił. Jest fotografikiem, ale mama mówi, że to gówniana praca i pieniędzy z tego nie będzie. Jak się kłócą, to krzyczy, że tata powinien wziąć się za porządną robotę.

Agata pomyślała, że gdyby ona powiedziała słowo „gówniana”, ojciec wymyłby jej usta mydłem.

– A kim jest twoja mama? – spytała.

– Okulistką.

– I nie powiedziałaś jej, że Mazur cię obmacywał? – Agata wytarła chusteczką oczy i cieknący nos. – Na pewno by ci uwierzyła, przecież jest lekarzem.

– A twoja mama kim jest? – spytała Justyna.

– Pracuje w banku.

– I też jej nie powiedziałaś?

– Próbowałam, kilka razy, ale nie uwierzyła – odpowiedziała Agata i znów napłynęły jej łzy do oczu.

– No widzisz. A tata? Kim jest?

– Instruktorem strzelectwa.

– Powiedz mu, to zabije Mazura – poradziła Justyna.

– Jeszcze by mi przylał, tata jest bardzo nerwowy. Wujek Joachim jest jego najlepszym przyjacielem. Sama go zabiję, wiem, gdzie tata trzyma klucz od szafki z pistoletami.

– No widzisz, gdybym miała wtedy aparat, zrobiłabym zdjęcia. Wtedy musiałby przestać.

– Smarkulo, o czym ty mówisz? – Agacie udało się wziąć głęboki wdech.

– Nie mów tak do mnie, już dawno skończyłam dziesięć lat, a za parę miesięcy będę miała jedenaście. – Justyna spojrzała na Agatę poważnymi, piwnymi oczami. – Tata nauczył mnie wszystkiego; umiem robić zdjęcia i wywoływać. Mamy w domu ciemnię – poinformowała coraz bardziej zaskoczoną Agatę. – Dlatego szkoda, bo prawie zawsze mam aparat przy sobie. A wtedy nie miałam.

– I co byś zrobiła z tym zdjęciem?

– Mogłybyśmy iść do przychodni i nastraszyć doktora Mazura. Wtedy już nigdy by nam tego nie zrobił.

– Straszna z ciebie mądrala – stwierdziła Agata.

– Tata mówi, że mam sobie radzić w życiu i każe mi być samodzielną. – Justyna oparła podbródek na dłoniach. – Mamy przeważnie nie ma w domu, a jak jest, to mówi, że tata miesza mi w głowie – powiedziała i nagle jej oczy rozbłysły, a usta rozciągnęły się w uśmiechu. – Wiem! Zrobimy tak, jak w filmach.

– Czyli co?

– Wyślemy mu list. – Sąsiadka podskoczyła na krześle. – Tylko musisz zdobyć jego adres. Wiesz, gdzie mieszka?

– Wiem, ale jeszcze sprawdzę w takim dużym notesie. – Agata, oszołomiona, skinęła głową. – Mama zapisuje w nim wszystkie telefony i adresy.

– Wytniemy litery z gazety i nakleimy na kartkę. – Justyna popatrzyła w sufit, jakby szukała natchnienia. – Oszukamy go… Zrobimy taki napis: „Mam zdjęcie. Jak jeszcze raz to zrobisz jakiejś dziewczynce, powiem wszystkim. Życzliwy znajomy”.

– Dlaczego „życzliwy znajomy”? – zdziwiła się Agata. – Nienawidzę go.

– Tak było w filmie.

– Dobrze, niech będzie – zgodziła się. – Kiedy to zrobimy?

– Jutro po lekcjach. Będziesz sama w domu?

– Tak.

– Macie jakieś gazety?

– Tak.

– Ja też przyniosę. – Justyna wstała. – To do jutra.

Nazajutrz zrobiły to, co zaplanowały. Siedząc w zgodnym milczeniu, wycięły potrzebne litery i zaczęły naklejać na kartkę z bloku rysunkowego. Wcześniej sprawdziły w słowniku przez jakie „ż” pisze się „życzliwy” oraz ustaliły pisownię słowa „zdjęcie”.

– Dlaczego jesteś dla mnie taka miła? – spytała Agata, smarując klejem przedostatnią literę.

– Lubię cię, bo jesteś inna niż dziewczyny ze starszych klas. – Justyna właśnie skończyła adresować białą kopertę, którą przyniosła z domu. – Chcę, żebyś została moją przyjaciółką na śmierć i życie. Zgadzasz się?

– Ale…

– Wiem, że jestem troszkę młodsza od ciebie, ale mój tata mówi, że jestem dojrzała jak na swój wiek – pochwaliła się. – Ja też chcę być fotografikiem, jak on. A ty? Kim chcesz być?

– Ja? – zastanowiła się Agata.

Kiedyś chciała być aktorką, potem fryzjerką, a ostatnio, po przeczytaniu Trzech diamentów, wyciągniętych z maminej biblioteczki, pilotem szybowca. Teraz pomyślała, że wszystko jedno; najważniejsze, żeby już nikt nie był w stanie jej skrzywdzić. Zwilżyła językiem warstwę kleju, powlekającą brzeg koperty.

– Będę policjantką – postanowiła.

Rok 2005

Mocne kopnięcie z tyłu w zgięcia kolan sprawiło, że stracił równowagę. W tym samym momencie ten, który stał z przodu, uderzył go w twarz. Kiedy upadł na plecy, na jego ciało posypały się ciosy wymierzane przez dwie pary nóg w skórzanych, sportowych butach. Zasłaniał się rękami, licząc, że na kilku kopniakach się skończy. Miał nadzieję, że wyładują swoją złość i dadzą mu spokój. Jednak sprawcy zaczynali się rozkręcać i uderzenia były coraz bardziej bolesne. Spadały jak grad na ramiona, boki i brzuch, który próbował osłonić, podciągając nogi w kolanach. Wtedy zaczął prosić, żeby przestali, ale w odpowiedzi otrzymał silne kopnięcie w głowę. Przeszywający ból sprawił, że znieruchomiał. Pod zamkniętymi powiekami rozbłysły tysiące świateł, a z ucha wypłynęło coś ciepłego. Z trudem podniósł rękę i dotknął lepkiej cieczy. Zaczęli kopać go w głowę i twarz, wydając przy każdym uderzeniu ciche, triumfalne okrzyki. Znów próbował się bronić; czołgał się i zasłaniał rękami. Wydawało mu się, że słyszy krzyk, ale bolesne pulsowanie w głowie i uszach sprawiało, że nie mógł rozróżnić dźwięków. Tracił oddech. Kiedy uświadomił sobie, że więcej nie będzie w stanie znieść, nagle ból minął. Ze zdziwieniem patrzył na uciekających napastników, słyszał wycie syreny i obserwował ludzi, którzy przenieśli go do karetki i podłączyli do aparatury. Ktoś wbił mu igłę w ciało, ktoś inny krzyknął:

– Tracimy go.

Chciał powiedzieć, że wszystko jest w porządku, ale usta nie chciały się ułożyć do mówienia. Odetchnął głęboko i zasnął.

ROZDZIAŁ 1

Rok 2013

Włożyła bieliznę i wyjęła z szuflady opalizujące pończochy samonośne. Ostrożnie naciągnęła je na nogi i przeszła się po pokoju, żeby sprawdzić, czy szeroka koronka z silikonowym spodem dobrze przylgnęła do jej ud. Na drzwiach wisiała prosta sukienka bez rękawów, w kolorze mlecznej czekolady, idealna na gorący wieczór w klubie. Odsunęła suwak, weszła do środka sukni i podciągnęła ją do góry. Wsunęła stopy w czarne szpilki i dopiero wtedy spojrzała w lustro. Długie, rude włosy spadały miękko na ramiona, zielone oczy lśniły, a głęboki dekolt sukienki odsłaniał smukłą szyję ozdobioną srebrnym łańcuszkiem z pojedynczą perłą. Przeciągnęła pomadką po wargach, musnęła pudrem nos i sięgnęła po perfumy. Poison Christiana Diora wydawały się idealne na ten wieczór. Spryskała skórę za uszami i wtarła kilka kropli w nadgarstki. Pokój wypełnił się znajomym, ciepłym, kwiatowym aromatem, który z upływem czasu przechodził w orientalną woń mieszanki ziół, suszonych owoców, kadzideł i żywic. Wciągnęła nosem powietrze, robiąc głęboki wdech, po czym wolno wypuściła je z płuc. Zajrzała do czarnej torby i sprawdziła, czy jest w niej to, czego potrzebowała. Jeśli tylko nic nie stanie na przeszkodzie, będzie mogła zrealizować pierwszą część swojego planu. Usiadła na chwilę i ponownie zrobiła kilka spokojnych oddechów, żeby uspokoić bijące w szaleńczym tempie serce. Jeszcze była szansa, żeby się wycofać. Mogła zastąpić szykowny strój powyciąganą koszulką bawełnianą w rozmiarze XXL, rozłożyć się przed telewizorem i szósty raz obejrzeć Dobry rok z Russellem Crowe. A później śnić o domku w Prowansji. Mogła, ale nie chciała.

* * *

Jako jeden ze stałych bywalców, Mariusz Leśniak wchodził do klubu bez kolejki; z miną pełną wyższości omijał kłębiący się przed wejściem tłum zdany na łaskę i niełaskę klubowych „selekcjonerów”. Młody prawnik bardzo lubił piątkowe wieczory w Casablance, spędzane w gronie znajomych. Muzyka rozsadzała ściany, na parkiecie kręciły się chętne panienki, a alkohol przynosił wytchnienie po pracowitym tygodniu w kancelarii. Tego wieczoru Mariusz szczególnie potrzebował rozluźnienia. Po południu pokłócił się z ojcem, jednym ze wspólników kancelarii. Poszedł do niego, żeby poprosić o zatrudnienie Iwony na stanowisku recepcjonistki. Mieli wakat, nie było komu odbierać telefonów, a ona szukała lepiej płatnej pracy. Gdy ojciec usłyszał, o kogo chodzi, nie przebierał w słowach i pokazał w całej krasie swój choleryczny temperament.

– Nie chcę mieć z nimi do czynienia, rozumiesz?! – wrzeszczał za zamkniętymi drzwiami. – Z żadnym z nich! Wiesz, dlaczego! Masz się trzymać od nich z daleka! – nakazywał synowi, jakby ten wciąż był szczeniakiem z podstawówki. Leśniak senior miał władzę i wydawało mu się, że może wszystkim dyktować swoje warunki. Może i tak było w wielu przypadkach, ale w tym jednym nie. Z ludźmi, od których miał się trzymać z daleka, Mariusz był związany na dobre i złe. Łączyła ich wspólna przeszłość, której nie dało się zapomnieć i wymazać. Wspólna tajemnica. Dlatego młody Leśniak potrzebował wytchnienia. Chciał się rozluźnić i odgonić ponury nastrój. Minęło parę godzin, podczas których wypił kilka drinków, zanim powiedział Iwonie, że ojciec odmówił. Była wściekła, widział, że z trudem hamowała się, żeby nie wybuchnąć. Potem poszła na parkiet uwodzić Andrzeja Zawrotnego, a on został, żeby dalej opróżniać stojącą przed nim szklankę.

Teraz siedział rozparty na kanapie i omiatał wzrokiem rudowłosą kobietę, z którą wcześniej kilka razy skrzyżował spojrzenia. Siedziała sama, zajmując miejsce przy małym stoliku, blisko wyjścia z sali. Mariuszowi wydawało się, że ją zna, ale nie potrafił umiejscowić kobiety w żadnym kontekście. W miarę jak mijał wieczór, coraz trudniej było mu zebrać rozbiegane myśli. Zamrugał oczami, żeby przywrócić ostrość widzenia, zajrzał do pustej szklanki i uznał, że chyba za dużo wypił. A może nie za dużo, tylko tempo było za szybkie? Chrzanić to, pomyślał i wzruszył ramionami, w końcu chciał się wyluzować.

Ruda wstała od stolika i poszła w kierunku toalet.

– Stary, zamów mi… jeszcze… raz to samo. – Mariusz zwrócił się do siedzącego obok przyjaciela. – Idę się… odlać.

Janek Wilga zerknął na zegarek.

– Dochodzi trzecia, zaraz spadamy. Masz dość.

– Nie… pieprz… Zaraz wracam.

Mariusz chwiejnym krokiem podążył za kobietą. Zszedł kręconymi schodami, ściskając gładką poręcz. Na dole, w przedsionku z dwoma fotelami, zachwiał się i wpadł prosto w ramiona Rudej. Oparł się o nią, popychając kobietę na ścianę.

– Przepraszam – wybełkotał. – Słowa z coraz większym trudem wydobywały się z jego ust. – Czy my… się… znamy? – Wciąż na niej wisiał, a ona nie protestowała.

– Spotkaliśmy się kiedyś.

– Wiedziałem, nie… zapominam… takich lasek…

Spróbował zajrzeć jej w oczy, ale obraz kobiecej twarzy był dziwnie rozmyty. Znów zamrugał.

– Zabawimy się? – wyartykułował z wysiłkiem.

– Wejdźmy do środka, ktoś może przyjść i nas zobaczyć.

Ruda otworzyła drzwi z rysunkiem siusiającego chłopca i wepchnęła Mariusza do ostatniej kabiny. Opadł pośladkami na zamknięty sedes i przymknął oczy. Ręce zwisały mu bezwładnie po bokach.

– Hej, nie śpij. – Dziewczyna potrząsnęła nim. – Chciałeś się zabawić.

Z trudem uchylił powieki.

– Co? – wymamrotał. – Kurwa… nie wiem, czy… dam radę… – zachichotał niespodziewanie. – Musisz… się postarać… – Jedną ręką zaczął manipulować przy guzikach od spodni, a drugą złapał kobietę za nadgarstek.

– Poczekaj, najpierw dam ci coś specjalnego. – Ruda uwolniła się z uścisku i przytknęła do jego ust szklany brzeg butelki. – Zaraz poczujesz się o niebo lepiej. Otwórz usta – poleciła.

– Co to? – Przełknął posłusznie.

– Coś, czego jeszcze nie ma na rynku. Za miesiąc ludzie będą płacić za to ciężką kasę, a ty masz dziś za darmo. Gwarancja nieziemskiego odlotu. Pij.

Przymknął oczy i opróżnił do końca zawartość butelki.

– Grzeczny chłopiec – powiedziała, przeciągając palcami po jego policzku. – A teraz powiem ci, skąd się znamy.

* * *

Agata lubiła, kiedy światło poranka stopniowo rozjaśniało czerń nocy, łagodnie budząc ją ze snu. Wtedy otwierała oczy i, leżąc jeszcze przez kilka minut, obserwowała delikatny ruch szyfonowej tkaniny zawieszonej w uchylonym, bez względu na pogodę, oknie. Widok bladozielonego materiału w drobne, kolorowe kwiatki, rozświetlonego blaskiem budzącego się dnia, przywodził na myśl wiosenną łąkę i sprawiał, że nawet największy koszmar senny odpływał w mroki niepamięci.

Rzeczywistość rzadko pokrywała się z tym, co lubiła Agata. Tym razem obudził ją ostry dźwięk dzwoniącego telefonu. Gwałtownie wyrwana z płytkiego snu, który nadszedł, zdawałoby się przed chwilą, po krótkiej nocy wypełnionej przewracaniem się z boku na bok i liczeniem baranów, nie mogła zapanować nad dławiącym biciem serca. Z trudem uniosła powieki, wyciągnęła rękę po wibrującą komórkę i z powrotem zanurkowała pod kołdrę.

– Śpię – mruknęła do słuchawki.

– Wstawaj, mamy trupa. Będę u ciebie za pół godziny.

Starsza aspirant Agata Górska wysunęła nogi spod kołdry i spojrzała na zegar. Była czwarta dziesięć. Komisarz Sławek Tomczyk słynął z punktualności; mogła być pewna, że o czwartej czterdzieści zobaczy przed kamienicą, w której mieszkała, służbowego forda mondeo. W drodze do łazienki zrzuciła z siebie piżamę. Wzięła szybki prysznic i posmarowała wilgotną skórę balsamem, umyła zęby i przeciągnęła szczotką po jasnych włosach sięgających ramion. Może powinna je spiąć? Zapowiadał się upał. Założyła cienkie dżinsy i bawełnianą bluzkę z krótkim rękawem. Kiedy wsuwała stopy w tenisówki z nadrukowanymi różnokolorowymi kwiatkami, zegar wskazywał czwartą trzydzieści osiem. Dwie minuty później siedziała w samochodzie obok Sławka.

Trzy miesiące wcześniej została jego nową partnerką, gdy okazało się, że poprzednia współpracownica ma zagrożoną ciążę i lekarz wysłał ją na zwolnienie. Agata na początku była niezadowolona ze zmiany. Przenieśli ją z wydziału zajmującego się zwalczaniem handlu kobietami, stręczycielstwa i pedofilii, w którym pracowała od kilku lat. Odnosiła sukcesy i miała nadzieję na awans, wydział zabójstw nie był tym, o czym marzyła. Zamiast oglądania nieboszczyków wolała pomagać udręczonym kobietom i dzieciakom.

– Co mamy? – odezwała się, gdy wyjechali ze Skweru Oleandrów i skręcili w lewo, w Polną.

– Klub Casablanca na Chmielnej. Martwy mężczyzna znaleziony w toalecie. Reszty dowiemy się na miejscu. Nasi już tam są i zabezpieczają ślady.

– Acha.

Zerknęła na niego spod oka. Miał ciemne, zaczesane do tyłu włosy, które opadały na kark, prosty, średniej wielkości nos, identyczne jak jej, niebieskie oczy i ładnie wykrojone wargi. Przed przeniesieniem Agata znała Tomczyka tylko z widzenia; spotykali się czasem w klubie sportowym, gdzie Sławek trenował aikido, a ona ćwiczyła techniki samoobrony. Po trzech miesiącach wspólnej pracy wiedziała, że Tomczyk jest punktualny, konkretny i słowny. Ponadto gustował w zielonej herbacie, co było przedmiotem nieustannych żartów ze strony kolegów. Zbieranie informacji o nowym partnerze nie oznaczało, że Agata jest zainteresowana tym wysokim, barczystym mężczyzną o przenikliwym spojrzeniu. Lubiła po prostu wiedzieć, z kim ma do czynienia. Jej zaufanie w stosunku do płci przeciwnej było mocno ograniczone i wcale nie dlatego, że przeżyła miłosny zawód. Przeciwnie, nic takiego nie miało szansy zaistnieć, ponieważ każdy jej związek kończył się, zanim się na dobre zaczął. Nie miała czasu na spotkania z mężczyznami, którzy prędzej czy później chcieli być ważniejsi od jej pracy.

– Kawy? – zaproponował Sławek, gdy okrążali plac Unii Lubelskiej, aby dostać się na Marszałkowską.

– Kawy? – zdziwiła się. – Przecież ty…

– Czasem piję. Z tyłu leży termos.

Agata otworzyła schowek po stronie pasażera, wyjęła dwa styropianowe kubki i napełniła je do połowy kawą. Jeden podała Sławkowi, a drugi podniosła do ust. Upiła łyk, a potem drugi, czując, jak krew zaczyna szybciej krążyć w jej żyłach.

Delektując się czarnym, aromatycznym napojem i oglądając przez szybę budzące się do życia miasto, resztę drogi przebyli w milczeniu.

Klub Casablanca mieścił się na Chmielnej, na odcinku między Szpitalną a Nowym Światem. Był jednym z tych miejsc, do których bez problemu wpuszczano kobiety, natomiast mężczyzn przed wejściem poddawano surowej selekcji pod kątem wyglądu. Jeśli ochroniarzowi nie spodobała się jakaś część garderoby wchodzącego, odsyłał delikwenta do domu. Można też było wypaść z kolejki za zbyt młody wygląd. Nie pomagało pokazywanie dowodu osobistego; metryka była bez znaczenia, należało wyglądać tak, żeby stali bywalcy nie skarżyli właścicielowi, że muszą obcować z gówniarzerią. Agata znała takie kluby, a zwłaszcza jeden, który na pewien czas stał się prawie jej drugim domem.

W drzwiach, nad którymi wisiał szyld w stylu Rick’s Café Americain, stało dwóch mundurowych.

– Cześć, zaprowadzę was – powiedział jeden z nich i poszedł przodem.

Agata rozejrzała się. Na ścianach wisiały duże, oprawione w antyramy portrety Humphreya Bogarta i Ingrid Bergman, plakat reklamujący Casablankę i kilka fotosów z filmu. Wszystko w czerni i bieli. Połowę wnętrza lekko wystylizowano na klub Ricka, w drugiej zaś położono parkiet do tańca. Całkiem klimatycznie, uznała Agata, tylko te kanapy trochę z innej bajki. Na jednej z nich, przy stoliku, siedziały trzy osoby, a za barem stał mężczyzna. Jego twarz zdradzała napięcie.

– Co mamy? – Spojrzała na kolegę w mundurze.

– Mariusz Leśniak, trzydzieści lat, prawnik. Bawił się ze znajomymi, jak w każdy piątkowy wieczór.

Agata mimowolnie drgnęła.

– To oni? – Tomczyk wskazał głową siedzących przy stoliku ludzi.

– Tak. A ten za barem to właściciel.

– Znam go, pogadam z nim później. Co z ofiarą?

– Poszedł do toalety, długo nie wracał, więc jego kumpel postanowił sprawdzić, czy wszystko w porządku. Znalazł go skulonego w kabinie, z twarzą w wymiocinach.

Zeszli kręconymi schodami. W przedsionku i w męskiej toalecie kręcili się technicy. Lekarz kończył oględziny zwłok.

– Co powiesz, Sergiusz? – zapytał Sławek.

– Wygląda na to, że coś zażył i nie poszło mu na zdrowie. – Doktor Sergiusz Kot wyszedł do przedsionka i zdjął rękawiczki. – Dziwnie to wygląda. Facet leży skulony, z rękami przyciśniętymi do brzucha, twarz wykrzywiona z bólu.

– Cierpiał. – Agata bardziej stwierdziła, niż spytała.

– Tak. Specyfik, który łyknął, spowodował silny ból i wymioty. Brązowe, pieniste.

– Narkotyki?

– Powiem wam po sekcji i badaniach toksykologicznych. Widzę, że weekend mam z głowy.

– Ślady walki, przemocy?

– Brak. Idę już, dam wam znać, jak będzie raport. Na razie.

Lekarz skinął głową na pożegnanie i skierował się w stronę schodów. Sławek Tomczyk odwrócił się do Agaty.

– Chodźmy na górę, przesłuchać świadków. Ty pogadaj ze znajomymi ofiary, a ja pójdę do właściciela klubu po nagrania z monitoringu.

W sali, na skórzanej kanapie, siedziało dwóch mężczyzn i kobieta. Na prostokątnym stoliku stała popielniczka pełna niedopałków i puste szklanki. Kobieta gniotła w rękach chusteczkę jednorazową. Kilka białych skrawków spadło na czarną, krótką spódnicę. Na widok Agaty poderwała się z miejsca.

– Możemy już iść do domu? Mam dziecko, muszę je niedługo odebrać od rodziców.

Policjantka pokazała odznakę.

– Starsza aspirant Agata Górska, wydział zabójstw. Najpierw muszę zadać państwu kilka pytań.

Zauważyła, że przez twarz kobiety przebiegł cień złości, zaraz jednak zapanowała nad sobą.

– My nic nie wiemy, prawda? – Odwróciła głowę w stronę mężczyzn.

Zanim odpowiedzieli, Górska wyjęła notes i długopis.

– Proszę się przedstawić i pokazać dowody tożsamości. Pani pierwsza.

– Iwona Kawecka.

– Kim pani była dla ofiary, Mariusza Leśniaka?

– Znamy… Znaliśmy się od liceum. To przyjaciel mojego brata, Igora.

– A panowie? – Agata przeniosła wzrok na mężczyzn.

– Andrzej Zawrotny, kolega z kancelarii, pracowaliśmy razem – odpowiedział jeden z mężczyzn.

– Jan Wilga, również kolega z kancelarii. Studiowaliśmy razem prawo, przyjaźniliśmy się. Na trzecim i czwartym roku Mariusz załatwił nam praktyki w kancelarii swojego ojca. Po studiach załapaliśmy się tam do pracy.

– Nazwa i adres kancelarii?

– Leśniak i Wspólnicy, na Nowym Świecie. – Wilga wyjął z portfela wizytówkę i położył na stole. – Proszę.

Agata obracała przez chwilę w dłoniach biały kartonik, a potem wsunęła go za okładkę notesu.

– Czy Mariusz Leśniak zachowywał się tego wieczoru inaczej niż zwykle? – zapytała.

Mężczyźni i kobieta popatrzyli na siebie.

– Nie. – Zawrotny pokręcił głową. – Wszystko było jak zawsze. Prawie w każdy piątek po pracy przychodzimy tu zabawić się trochę i odetchnąć po całym tygodniu. Mamy blisko z pracy.

– Pani też przychodzi co tydzień? – Agata zwróciła się do Kaweckiej.

– Nie. Mówiłam, że mam dziecko, jestem samotną matką. Jak rodzice godzą się wziąć małego na weekend, to wtedy wpadam.

– Czy coś szczególnego wydarzyło się tego wieczoru? Coś było inne niż zwykle?

– Chyba nie… – Jan Wilga zastanowił się. – No może to, że…

– Że?

– Mariusz sporo wypił. Narzucił sobie dość szybkie tempo, chciał odreagować.

– Odreagować?

– Pod koniec dnia pokłócił się z ojcem.

– O co?

– Nie wiem, drzwi były zamknięte, słychać było tylko podniesione głosy. Potem Mariusz wyszedł z gabinetu ojca i trzasnął drzwiami. Do dziewiętnastej nie odezwał się ani słowem, siedział przy biurku i pracował.

– Co było dalej?

– Zaraz po pracy przyszliśmy tutaj.

– O której godzinie?

– Dziewiętnasta piętnaście, dwadzieścia.

– A pani? – Agata znów zwróciła się do kobiety.

– Ja przyjechałam o dwudziestej.

– Czy oprócz tego, że Mariusz Leśniak pił więcej niż zwykle, zdarzyło się coś, co zwróciło waszą uwagę? Może odbierał jakieś telefony, gdzieś odchodził, ktoś go zaczepiał?

– Nie. – Andrzej Zawrotny pokręcił głową. – Tu przychodzą głównie stali bywalcy, a inni są poddawani ścisłej selekcji. Poza tym jest bardzo dobra ochrona. Wszystko było jak zwykle, tyle tylko, że Mariusz więcej pił i nie chciał tańczyć. Pewnie gryzła go tamta kłótnia ze starym.

– O której godzinie poszedł do toalety?

– Dochodziła trzecia – odpowiedział Jan Wilga.

– Skąd pan tak dokładnie wie?

– Mariusz poprosił o zamówienie kolejnego drinka. Wtedy spojrzałem na zegarek i zobaczyłem, która godzina. Powiedziałem mu, że ma dość i powinniśmy już iść.

– Jak zareagował?

– Zignorował mnie i poszedł do toalety.

– Ile czasu go nie było?

– Około pół godziny. W międzyczasie wróciła z parkietu Iwona z Andrzejem, trochę pogadaliśmy, a potem zdałem sobie sprawę, że Mariusz powinien już być z powrotem. – Wilga zdjął okulary i przetarł je serwetką. Agata zauważyła, że lekko drżą mu ręce. – Zażartowałem, że może przysnął gdzieś i poszedłem po niego. Dwie pierwsze kabiny były otwarte, a trzecia zablokowana od środka. Zapukałem raz i drugi, ale nikt nie reagował. Wszedłem więc do środkowej, stanąłem na sedesie i zajrzałem do tej zamkniętej… – Urwał i przeczesał palcami włosy. – Kurwa, w życiu nie zapomnę tego widoku.

– Co pan zrobił?

– Pobiegłem na górę i zawiadomiłem ochronę. Oni wezwali was i pogotowie.

– Czy wtedy ktoś jeszcze był w toalecie? Mył ręce, właśnie wychodził? A może, schodząc, minął pan kogoś po drodze?

– Nie, nikogo nie zauważyłem.

– Czy Leśniak brał narkotyki?

Spojrzeli po sobie.

– Właściwie nie – odpowiedział Jan Wilga.

– Co to znaczy: właściwie? Brał czy nie?

– Na studiach, przed egzaminami, czasem coś łykał. Wszyscy łykaliśmy. No i czasem maryśka na imprezie. Ale żeby tak regularnie, to nie. Ojciec by go zabił. A wcześniej wyleciałby z kancelarii. Stary Leśniak trzyma wszystkich ostro za pyski.

– Dziękuję, to na razie wszystko. – Agata oddała całej trójce dowody osobiste. – Możecie wracać do domu, ale proszę nie wyjeżdżać z miasta bez powiadomienia.

Zamknęła notes i patrzyła, jak zbierają się do wyjścia. Potem odprowadzała ich wzrokiem do czasu, aż zniknęli z pola widzenia. Wtedy oparła łokcie o stół i ukryła górną część twarzy w dłoniach. To nie mógł być przypadek, pomyślała, porządkując w głowie uzyskane dotychczas informacje. Potem wyjęła wizytówkę kancelarii i popatrzyła jeszcze raz na czarne, wypukłe litery na białym tle.

ROZDZIAŁ 2

Komisarz Tomczyk odsunął od siebie klawiaturę komputera i zabębnił palcami w blat biurka. Nadrabiając znienawidzoną, papierkową robotę, on i jego partnerka czekali na wyniki z laboratorium oraz raport patologa, który miał ostatecznie potwierdzić lub wykluczyć zabójstwo Mariusza Leśniaka. Sławek skłaniał się ku pierwszej opcji. Wstępne oględziny zwłok wykazały, że denat zażył jakiś specyfik, jednak nigdzie nie znaleziono żadnego opakowania. Przetrząśnięto kieszenie zmarłego, sprawdzono toaletę i przedsionek, przejrzano zawartość koszy na śmieci, bez oczekiwanego rezultatu. Wniosek: zabójca zabrał to ze sobą. Co prawda za samobójstwem mógłby przemawiać fakt, że drzwi kabiny były zablokowane od środka, ale taki zamek można było przekręcić od zewnątrz choćby monetą.

– Co o tym myślisz, Agata? – spytał, zakładając ręce za głowę.

– Zobaczymy, co powie lekarz, ale stawiam na zabójstwo – odpowiedziała. – Młody prawnik u progu kariery, dzieciak znanego, warszawskiego adwokata… Będzie się działo.

Tomczyk wiedział, o czym mówi Górska. Mieli już za sobą przykry obowiązek powiadomienia rodziców Leśniaka o śmierci ich syna. Matka Mariusza zemdlała, a ojciec, po otrząśnięciu się z pierwszego szoku, zaczął rzucać obelgi pod adresem policji i domagać się natychmiastowego ukarania winnych. Opcji samobójstwa lub przedawkowania w ogóle nie brał pod uwagę. Sławek przymknął oko na krzyki mężczyzny; przez Leśniaka seniora przemawiała rozpacz po stracie syna i nie był w stanie kontrolować swoich emocji. Komisarz rozumiał to, dlatego stłumił cisnące się na usta przekleństwo i zapewnił mężczyznę, że zrobią wszystko, co w ich mocy, aby ustalić okoliczności śmierci jego syna.

Teraz czekali na raport patologa, który miał ostatecznie rozstrzygnąć, od czego zaczną dochodzenie.

– Jego znajomi powiedzieli, że nie ćpał.

– To żaden dowód, sama wiesz. Nie musiał im się zwierzać, mógł się pilnować.

Chciał coś dodać, ale przerwał mu dzwonek telefonu. Tomczyk słuchał przez chwilę rozmówcy, a potem odłożył słuchawkę na widełki.

– Stary chce nas widzieć, podobno Leśniak senior dzwonił już ze skargą na opieszałość policji.

* * *

Doktor Sergiusz Kot przeczytał jeszcze raz swój raport, wyświetlony na monitorze komputera, i nacisnął komendę „drukuj”. Czekając, aż maszyna wyrzuci z siebie plik kartek, odchylił się na krześle i założył ręce za głowę. Kroił nieboszczyków od prawie dziesięciu lat, ale nie miał jeszcze takiego przypadku. Dzwonił już do Niny, swojej partnerki życiowej, która od kilku miesięcy pracowała w poznańskim zespole badawczym, zajmującym się opracowywaniem metod leczenia niewydolności krążeniowej spowodowanej spożyciem roślin o właściwościach toksycznych. Nina przysłała mu drogą mailową kilka artykułów z wynikami najnowszych badań oraz trzy studia przypadków nieudanych prób samobójczych, ale i ona nie spotkała się do tej pory z zastosowaniem toksycznej rośliny jako narzędzia zbrodni.

Doktor Kot spiął zszywaczem wydrukowane kartki i zapakował do szarej koperty. Podniósł słuchawkę telefonu, żeby zadzwonić do Tomczyka, ale po chwili zrezygnował. Sprawa była tak interesująca, że postanowił porozmawiać ze śledczymi osobiście. Sergiusz był pasjonatem; lata zdobywania doświadczenia nie zmniejszyły jego głodu poznania, a ciekawe przypadki wyzwalały w nim dziecięcą ekscytację. Dlatego wsiadł do samochodu, przemierzył zakorkowane ulice i, z trudem panując nad rozsadzającymi go emocjami, wszedł energicznym krokiem na pierwsze piętro komendy. Skierował się w stronę pokoju, w którym pracowali Tomczyk i Górska, nacisnął klamkę i wsunął głowę do środka.

– Można? Miałem zadzwonić, ale uznałem, że pofatyguję się osobiście – powiedział, omiatając policjantów badawczym wzrokiem. – Nie wyglądacie na zbyt szczęśliwych.

Sławek wskazał przybyłemu krzesło.

– Dobrze, że jesteś. Kawy?

Lekarz usiadł i podał Sławkowi szarą kopertę.

– Nie, dziękuję, mam nadmiar kofeiny we krwi. Przez waszą sprawę nie spałem dwie noce.

– Stary nas ciśnie – powiedział Tomczyk.

– Zatem przejdźmy do rzeczy, sprawa jest bardzo ciekawa – zaczął Kot i poprawił się na krześle. – Sekcja zwłok wykazała zmiany w obrębie narządów wewnętrznych: obrzęk mózgu, przekrwienie opony pajęczej, poszerzenie jam serca, skrzepy, stan zapalny w drogach oddechowych i jelitach… – Sergiusz przerwał, żeby zaczerpnąć powietrza. – Wszystko macie dokładnie opisane. Bezpośrednią przyczyną zgonu była ostra niewydolność krążenia spowodowana uszkodzeniem ośrodków krążenia i oddychania. – Urwał i powiódł spojrzeniem po słuchaczach. – A teraz uważajcie. W żołądku, oprócz krwistej treści, znaleźliśmy drobne kawałki igieł drzewa iglastego.

– Co? – Tomczyk uniósł brwi.

– Takie same drobiny były w wymiocinach. Zrobiliśmy badania toksykologiczne…

– I?

– Szczegółowa analiza wykazała obecność taksyny B i izotaksyny B zawartych w igłach cisa pospolitego. Mówiąc krótko, zgon nastąpił w wyniku ciężkiego zatrucia. – Doktor Kot, swoim zwyczajem, założył ręce za głowę.

– Poczekaj, Sergiusz, jeszcze raz, bo nie rozumiem. – Tomczyk pochylił się w jego stronę. – Sugerujesz, że Leśniak umarł, bo nałykał się igieł z jakiegoś drzewa?

– To nie pierwsze lepsze drzewo, tylko cis pospolity, Taxus baccata. Substancje zawarte w jego igłach mają właściwości toksyczne spowodowane obecnością alkaloidów z grupy taksyn, wspomnianych wcześniej: taksyny B i izotaksyny B.

– Czytałam kiedyś o cisie w jakimś periodyku medycznym – odezwała się, milcząca dotąd, Agata. – Autorka opisywała przypadki kobiet, które spożyły igły w celach samobójczych.

– Brawo dla koleżanki. – Sergiusz Kot ukłonił się i spojrzał na młodą policjantkę z uznaniem w oczach. – Literatura wspomina wyłącznie o przypadkowych zatruciach lub próbach samobójczych, nie znalazłem wzmianki o wykorzystaniu cisa jako narzędzia zbrodni; konsultowałem się nawet w tej sprawie z Niną. – Lekarz zamilkł na chwilę i pomyślał ciepło o swojej dziewczynie, którą widywał teraz częściej za pośrednictwem skype’a niż w realnej rzeczywistości. – Wszystkie części cisa pospolitego są trujące, oprócz osnówki – kontynuował. – Spożycie pięćdziesięciu igieł już stwarza ogromne zagrożenie, a sto jest uznawane za dawkę śmiertelną.

– Czy jesteś w stanie oszacować, ile zjadł Leśniak? – zapytał Sławek, pocierając czoło.

– Igły były drobno posiekane, wymieszano je z wodą. Zwykle objawy zatrucia występują po upływie jednej do trzech godzin od spożycia, ale wasza ofiara musiała dostać ich sporo, skoro zgon nastąpił tak szybko.

– A więc mamy zabójstwo – stwierdził komisarz Tomczyk. – Ani przy zwłokach, ani w ich pobliżu nie znaleziono żadnego opakowania. Cokolwiek to było, zabójca zabrał to ze sobą. Tylko trudno uwierzyć, że trzydziestoletni, dobrze zbudowany facet potulnie zjadł czy wypił coś, co mu podano.

– Był nietrzeźwy – odpowiedziała Agata. – Z zeznań znajomych ofiary wynika, że sporo wypił.

– Zgadza się – potwierdził doktor Kot. – Miał tyle promili we krwi, że chyba tylko cudem trzymał się na nogach.

– Właśnie – podchwyciła Górska. – A to ułatwiło zabójcy działanie.

– Tak czy inaczej, macie zagadkę. – Lekarz wstał z krzesła. – Idę się trochę przespać; swoje zrobiłem, reszta należy do was. – Uniósł rękę w pożegnalnym geście i skierował się w stronę drzwi.

* * *

Po wyjściu Sergiusza, Tomczyk wyjął sporządzony przez lekarza raport, przeczytał na głos jego treść i rzucił plik spiętych kartek na biurko.