Pierwsza miłość - Gabriela Gargaś, Katarzyna Berenika Miszczuk - ebook + książka

Opis

Opowieści wyjątkowe jak Pierwsza miłość

Pamiętasz swoje pierwsze zakochanie? Motyle w brzuchu, ukradkowe spojrzenia i pewność, że spotkałaś kogoś niezwykłego. Tego nie da się zapomnieć.

Autorzy najpiękniejszych powieści obyczajowych stworzyli opowiadania o niezwykłej sile pierwszych zauroczeń. Ich bohaterowie idą za głosem serca, bo tak kochać można tylko raz, a cudowne wspomnienia zostają na całe życie. To historie pełne uczuć, emocji i wzruszeń niepowtarzalne jak Pierwsza miłość.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 416

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (306 ocen)
100
89
76
36
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
melchoria

Całkiem niezła

Nie przepadam za opowiadaniami jednak jedno z nich bardzo mi się podoba. To "Algorytm miłości". Inne - na zróżnicowanym poziomie.
00
agar-31

Nie oderwiesz się od lektury

Fascynujące przypadki tak różnych przypadków pierwszej miłości
00
2323aga

Z braku laku…

Spodziewałam się czegoś innego - jak pierwsza miłość to euforia, motyle w brzuchu, szczęście na wieki itd. A tu są kłopoty, żal i rozczarowania.
00
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

super książka
00
HannaSlu2008

Całkiem niezła

Trochę infantylna, ale czyta się ok
00

Popularność




Copyright © Gabriela Gargaś, Katarzyna Berenika Miszczuk, Agnieszka Krawczyk, Agata Przybyłek, Agnieszka Lingas-Łoniewska, Natalia Sońska, Karolina Wilczyńska, Agnieszka Lis, Natasza Socha, Joanna Szarańska, Lidia Liszewska, Robert Kornacki, 2019

Copyright © by Wydawnictwo Poznańskie Sp. z o.o., 2019

Redaktor prowadząca: Adriana Biernacka

Redakcja: Kinga Gąska

Korekta: Alicja Laskowska

Pro­jekt okład­ki: Katarzyna Borkowska

Fotografie na okładce: © Cecilie_Arcurs | iStock

ISBN 978-83-7976-108-1

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Miłość jest wtedy…

Gabriela Gargaś

Aneta, przygryzając dolną wargę, robiła wszystko, żeby się nie rozpłakać. Przełknęła ślinę, której nadmiar poczuła w ustach. Chwilę wcześniej Igor przyszedł do jej mieszkania i po prostu z nią zerwał. Jakby nigdy nic zakończył ich związek. A ona tyle mu poświęciła…

– Sama wiesz, że nasz związek zmierza donikąd. – Trzymał ręce w kieszeni i nawet na nią nie spojrzał.

Jak to donikąd? – chciała krzyczeć. – Jeszcze kilka dni temu planowali ślub, dzieci, a on jej teraz nagle mówi, że zmierza donikąd?!

Spojrzała na niego załzawionymi oczami. Cała w środku się trzęsła.

– Czy jest jakaś inna kobieta? – słowa z trudem przechodziły jej przez gardło. Bo doskonale wiedziała, że zazwyczaj jest jakaś inna lub jakiś inny.

Igor nie patrzył na nią, błądził gdzieś wzrokiem. Nie musiał nawet odpowiadać. Już wiedziała, że bezbłędnie odgadła powód ich rozstania. W co ona się wpakowała? Myślała, że co? Typowe. Za dużo sobie wyobrażała.

– No wiesz… – Czuł się zakłopotany. Przynajmniej tyle… – Margerita.

– Margerita? Tak ma na imię?

– Tak. Ładnie, prawda? – Rzucił w jej stronę przelotne spojrzenie, a ona się wzdrygnęła.

– Dlaczego?

– Sam nie wiem… Spotykamy się od kilku tygodni.

– Jak to spotykacie?

Wzruszył ramionami, a Aneta poczuła, że jej świat rozsypuje się na kawałki. Karma wraca. Ona też kiedyś kogoś rzuciła… Teraz, kiedy to ona była porzucana, zrozumiała, jak to boli. Cholernie boli.

– Tak jakoś wyszło. Byliśmy na drinku.

– Wtedy, kiedy rzekomo zostawałeś dłużej w pracy? – Wstała gwałtownie z łóżka. Podeszła do niego i wbiła palec w jego klatkę piersiową.

– Przepraszam… Starałem się wyrzucić ją ze swojej głowy, ale jakoś mi nie wyszło. Myślę o niej każdego dnia, kiedy się przebudzę i kiedy kładę się spać.

– A kiedy kochasz się ze mną, też o niej myślisz? – Aneta rozpłakała się na dobre. Nie chciała robić scen, ale emocje wypływały z niej niczym niepohamowanym strumieniem. Gdyby chociaż coś przeczuwała, ale przez cały czas była niczego nieświadoma.

– Wynoś się! Ale już. Ty podły draniu! – zaczęła krzyczeć. Chociaż sama powinna się wynosić, bo to było jego mieszkanie.

Pół roku wcześniej

– Wiesz, ja znów to czuję. Myślałam, że już nigdy nie będę przeżywała tego, co teraz… Że to już za mną. Tyle rzeczy już za mną… – Aneta popijała drinka Sex On The Beach i zwierzała się Lidce, przyjaciółce, z którą znały się od ponad piętnastu lat.

– Nie powinnaś tego wszystkiego czuć. – Lidka nie podzielała jej entuzjazmu.

– Dlaczego? – Aneta zmrużyła oczy i oblizała dolną wargę.

– Bo masz męża…

Kobieta nic nie odpowiedziała. Przez chwilę siedziały w ciszy.

– Ja widzę to w jego oczach.

– Co widzisz?

– Uwielbienie, pożądanie. Lidka, wiesz, jak to jest, kiedy jakiś facet znów cię pożąda? Mam prawie czterdzieści lat…

– Mikołaj cię kocha.

– Kocha, kocha. – Aneta wydmuchała dym papierosowy z ust. Paliła rzadko, ostatnio może trochę częściej niż zwykle.

– Czytałam kiedyś, że kobiety, kiedy zauważają pierwsze objawy starzenia, takie jak zmarszczki w kącikach oczu, cellulit, to, że ich piersi nie są już takie jędrne, chwytają się niczym tonący brzytwy swojej ostatniej szansy.

Kilka tygodni wcześniej Aneta zwierzyła się Lidce. Wyznała jej całą prawdę o swoim zauroczeniu.

– Nadal ze sobą piszecie? – Lidka omiotła kobietę badawczym spojrzeniem.

– Tylko piszemy, co w tym złego?

– Proszę, nie oszukuj samej siebie. Takie pisanie to zło, szczególnie, jeśli masz męża.

– Nie układa nam się. – Aneta pociągnęła łyk kawy. Skrzywiła się. Była za mocna i zbyt kwaśna.

– Dopóki nie poznałaś swojego Adonisa, między tobą a Mikołajem nic złego się nie działo.

– Czy ty wiesz, jak to jest, kiedy każdy dzień wygląda tak samo? A teraz nareszcie, po tak długim czasie, znowu czuję powiew wiatru we włosach.

Była mężatką od piętnastu lat. Nie mieli dzieci. Nie dlatego, że nie chcieli, ale wciąż odkładali tę decyzję na później. Teraz, kiedy Aneta skończyła trzydzieści osiem lat, na macierzyństwo było już za późno. A może to właśnie ostatni dzwonek, by mieć dziecko? Do tej pory sądziła, że są zgodnym małżeństwem. Przyjaźnili się, dużo ze sobą rozmawiali. Na seks też nie mogła narzekać. Wyjeżdżali dwa razy do roku na wakacje. Raz sami, drugi raz ze znajomymi. Świetnie się bawili i nie nudzili ze sobą. Ale nie było już tego czegoś, tego, co jest na początku związku, tej iskry zapalnej. Zawsze powtarzała sobie, że niewierni ludzie zawsze mają wybór: zdjąć majtki, przeżyć kilka ekscytujących chwil i tym samym zburzyć swoje poukładane życie, czy zrezygnować z szaleństw na rzecz stabilizacji. Nie wierzyła, że takie sprawy nie niszczą dotychczasowego życia. Doskonale o tym wiedziała. Tylko uważała, że wszystko sprowadzało się do wyboru. I ona właśnie mogła taką decyzję podjąć.

Poznała go w sklepie, a dokładniej mówiąc, przy skrzyniach z warzywami. Zapakowała do foliówki kilka pomarańczy. Torebka się rozerwała, a owoce potoczyły po podłodze. Poczuła zakłopotanie. Zaczęła wykonywać nerwowe ruchy i zbierać niesforne zakupy. Nie lubiła takich sytuacji. Nagle zobaczyła przed sobą męskie buty. Ktoś się nachylił i pomógł jej zebrać pomarańcze. Uniosła głowę. Poczuła, że się czerwieni.

– Dziękuję – powiedziała.

Mężczyzna kucający obok niej miał ciemne włosy, sympatyczne zielone oczy, szeroki uśmiech, a pod koszulą dostrzegła dobrze zarysowane, silne ramiona.

– To teraz musisz się napić ze mną kawy – zaproponował.

Aneta zaniemówiła. Od kilku lat czuła, że jest dla mężczyzn niewidzialna, nawet specjalnie się nie starała, by zwrócić na siebie ich uwagę. Bo po co? Czuła się kochana. Nie musiała niczego ani sobie, ani innym udowadniać.

– Zapraszasz mnie na kawę?

– Tak. Jeśli masz ochotę.

Spojrzała w jego oczy. W tym spojrzeniu było coś figlarnego. Zawahała się.

Kilkanaście minut później siedzieli w niewielkiej kawiarence przy filiżance kawy i jakimś czekoladowym cieście, którego ona nie tknęła. Nie dlatego, że nie lubiła, ale odechciało jej się jeść w jednej chwili. Chyba była w szoku, że ten mężczyzna, na oko koło trzydziestki, o przystojnej twarzy zaprosił ją na kawę.

– A więc oprócz tego, że robisz zakupy w warzywniaku, to co jeszcze porabiasz? – Igor, bo tak miał na imię mężczyzna, spoglądał na nią ciepło.

– Pracuję w dziale inwestycji w jednej z korporacji. A ty?

– W dziale IT innej korporacji.

Wybuchnęli śmiechem.

Opowiedział jej trochę o sobie. O tym, że jeździ na snowboardzie, kocha grać na gitarze i śpiewać też lubi. Wieczorami chętnie ogląda stare filmy. I robi tyle innych niesamowitych rzeczy, których ona z mężem już dawno nie wcielali w życie. Z każdym słowem imponował jej coraz bardziej. Jak to miło porozmawiać z innym mężczyzną niż mąż – pomyślała.

Może bezwiednie, a może z ciekawości zaczęła wodzić wzrokiem po jego twarzy. Miał pełne usta, wysokie kości policzkowe, zarysowaną szczękę, kilka zmarszczek wokół oczu. Podobał jej się jako facet. Ciekawiło ją, czy i ona mu się podoba. Odruchowo poprawiła włosy.

Powiedział, że jakiś czas temu świętował trzydzieste trzecie urodziny. Był od niej młodszy o całe pięć lat. To dużo – pomyślała. Mikołaj miał czterdzieści dwa. Zawsze pociągali ją starsi mężczyźni.

Przez kolejne kilkadziesiąt minut wybuchali non stop śmiechem. Kiedy ostatnio z mężem mieli takie napady śmiechu? Ich życie nie było nudne, ale jakieś takie… Przewidywalne. Tak, „przewidywalne” to dobre słowo.

Spotkanie skończyli dopiero późnym popołudniem. Wymienili się numerami telefonów. Niepotrzebnie, pomyślała Aneta. Niepotrzebnie/potrzebnie. Kobieta na samą myśl o Igorze poczuła trzepotanie motylich skrzydełek w brzuchu.

Nie bądź żałosna – zaczęła sobie powtarzać. – Jesteś dojrzałą kobietą, która nie szuka ekscesów ani dobrej zabawy. Jesteś szczęśliwą mężatką, z którą nikt od wieków nie flirtował.

Przez cały tydzień chodziła z „przygłupim uśmiechem” na twarzy. Właśnie tak określiła to Lidka. Ale jak tu się nie uśmiechać, kiedy Igor napisał do niej kilka SMS-ów. Niezobowiązujących. Ale chyba trochę z nią flirtował. A ona śmiała się do telefonu jak małolata. I odpisywała, a serce jakoś dziwnie szybciej biło.

Umówili się na drinka. Nawet nie musiała okłamywać Mikołaja, bo on nie pytał, gdzie wychodzi. Oznajmiła mu tylko, że wychodzi na drinka, a on skinął głową zajęty oglądaniem jakiegoś motoryzacyjnego programu.

Niespiesznie sączyli wino i patrzyli sobie w oczy. A ona czuła się pożądana. I miała wrażenie, że emanuje seksapilem. Kupiła w lumpeksie małą czarną i biustonosz typu push-up, przez co jej piersi uniosły się i wyglądały bardzo ponętnie. Było oczywiste, że między nią a Igorem zaiskrzyło, chociaż nie dopuszczała do siebie tej myśli. Ale kiedy mężczyzna spogląda na kobietę takim wzrokiem, jakby chciał ją pożreć, pocałować, popieścić, od razu wiadomo, że zaczyna działać chemia, a namiętność wiruje w powietrzu ciężkim od emocji. Niczego nieodpowiedniego nie zamierzała zrobić. Na pewno nie chciała się zakochać.

Jestem szczęśliwa w małżeństwie. Jestem szczęśliwa – powtarzała sobie.

– Jakie jest twoje życie? – zapytał Igor.

Aneta obracała kieliszek w dłoni. Wino obijało się o ścianki. Jakie jest? Sama dawno nie zadawała sobie tego pytanie.

– Stabilne.

– Czyli nie wariujesz?

Kiedy będziesz w moim wieku i kiedy będziesz miał taki staż małżeństwa, przejdzie ci skłonność do wariactw – pomyślała.

– Jesteś poukładaną osobą?

Jak to zabrzmiało? „Poukładana”. Już chciała głośno coś odpowiedzieć, ale ugryzła się w język. Poukładana równa się nudna.

– Jestem mężatką – oznajmiła po chwili milczenia. Nie chciała go zwodzić.

– Zauważyłem. Masz obrączkę. Mnie to nie przeszkadza.

Odetchnęła z ulgą, a może i z lekkim rozczarowaniem. Bo przecież oddawała się fantazji. Wyobrażała sobie, jak się całują, spędzają razem noc… I robią z sobą to, o czym tylko skrycie marzyła. Te wszystkie rzeczy, o które wstydziła się poprosić męża. Sama nie wiedziała, dlaczego. Kiedyś zastanawiały się nawet z Lidką, co wypada z mężem, a co z kochankiem.

– Nie przeszkadza ci… – urwała i upiła kilka łyków wina. Igor napełnił kolejny kieliszek i podał jej go. Który to? Czwarty. Poczuła, jak krew w żyłach zaczęła buzować, a jej ciało natychmiast stało się chętne. Chętne, by poczuć go. Pragnęła, by ją dotknął.

Potrząsnęła głową. O czym ja myślę? – przywołała się do porządku.

Nagle usłyszała dźwięk SMS-a. Wyjęła telefon z torebki, odczytała wiadomość i się uśmiechnęła.

Kiedy wrócisz? Wiesz, że nie mogę zasnąć bez ciebie.

Oboje z mężem nie lubili sypiać bez tej drugiej połowy. Przez piętnaście lat wspólnego życia zawsze spali ciasno w siebie wtuleni.

Nagle ogarnęła ją niepewność i panika. Co ona tutaj robi? Nic nie robi. Pije drinka. I nic nie zrobi. Jest lojalna. Kocha Mikołaja. A może jej się tylko tak wydaje? Może ta miłość gdzieś po drodze się zgubiła, wybrzmiała?

– Muszę już iść. – Poderwała się nagle ze stołka. Świat zaczął wirować jej przed oczami. Igor również wstał. Złapał ją pod łokieć. Co by to było, gdyby ktoś znajomy ich zobaczył? – przemknęło jej przez głowę.

– Odprowadzę cię – zaproponował szarmancko.

– Nie… Zamówię taksówkę – zaprotestowała. Przez chwilę stali blisko siebie. Zbyt blisko. Dzieliło ich kilka centymetrów. Twarz przy twarzy. Wystarczyłby jeden ruch głowy, a ich usta by się złączyły. Z trudem podjęła decyzję. – Pójdę już. – Chwyciła torebkę i wyszła na zewnątrz.

Następnego dnia spędziła miły dzień z mężem. Mikołaj ugotował specjalnie dla niej rosół.

– Dobry na kaca – stwierdził, kiedy Aneta ociężale wstawała z łóżka.

Wypiła cały kubek i faktycznie poczuła się lepiej. Wzięła prysznic, przebrała się w dres i usiadła obok Mikołaja na kanapie. Mąż otoczył ją ramieniem. Tylko przy tym mężczyźnie mogę chodzić w wyciągniętym dresie, a on i tak będzie mnie pragnął – przemknęło jej przez głowę. Kiedy pomyślała, że na nowo musiałaby umawiać się na randki, stroić, bawić w te wszystkie gierki, to aż nią wzdrygnęło.

– Mhm… – mruknął Mikołaj, wciągając powietrze do płuc. – Pięknie pachniesz.

Aneta poczuła się jak zdrajczyni. Nic nie zrobiła, ale jednak ziarno niepewności zostało zasiane w jej sercu. Jak mogła oddawać się fantazjom z tamtym, skoro miała u boku takiego fajnego mężczyznę?

Obiecała sobie, że przestanie SMS-ować z Igorem i wróci do rzeczywistości.

Przestała. Do następnego razu. Dwa dni później Igor przesłał jej jakiś śmieszny filmik, a potem zapytał, jak mija dzień i ona po raz kolejny wpadła w trans. Odpisywała, śmiała się i z niecierpliwością czekała na kolejnego SMS-a.

Dlaczego nie potrafiła tego przerwać? Jeszcze tylko jeden i kolejny… I jeszcze jeden. I tak do następnego dnia.

– To jest silniejsze ode mnie – tłumaczyła Lidce. – Nie potrafię tego zakończyć.

– Bzdura – prychnęła przyjaciółka. – Nieprawda, że nie potrafisz, ty po prostu nie chcesz. Bo cię ten flirt pociąga. Czujesz się jak jakaś nastolatka i to jest takie nęcące.

– Może masz i rację.

– Mam. Pewnie, że mam.

Aneta wypuściła ze świstem powietrze. Czuła się, jakby do tej pory wstrzymywała je w płucach.

Przez kolejny tydzień nic do niego nie napisała. Chciała być silna i o wszystkim zapomnieć. Najgorsze było to, że nie wiedziała, jak ma na nazwisko. W przeciwnym razie odszukałaby go na Facebooku i mogłaby pooglądać chociaż zdjęcia. Tęskniła za nim. A może wcale nie tęskniła, ale uzależniła się od jego słów. Od wszystkiego można się uzależnić, czy zatem od słów też?

Igor też przestał do niej pisać. Poddał się. Zbyt łatwo.

Siódmego dnia odwyku od SMS-ów zaczęła nerwowo kręcić się w łóżku. Mikołaj zajął jej połowę. Podirytowana szturchnęła go. Obrócił się na drugi bok, a ona sięgnęła po leżący na nocnym stoliku telefon i napisała:

Tęsknię za tobą.

Odpowiedź przyszła niemal natychmiast:

Ja za tobą też.

Pisali do trzeciej nad ranem…

Słowa, podteksty, teksty piosenek, urywki wierszy…

Bijące szybciej serca, podekscytowanie, senne marzenia, emocje…

Spotkała się z przyjaciółką. Musiała z kimś pogadać o swoich rozterkach, bo inaczej by eksplodowała, a przynajmniej tak się jej zdawało.

– Nie chcę o tym rozmawiać! – Lidka szybko ucięła temat.

– A ile razy ja wysłuchiwałam ciebie?

– Różnica między nami polega na tym, że ja nie jestem mężatką.

– Co powinnam zrobić? – Aneta traciła grunt pod nogami. Wyraźnie to czuła.

– Zakończyć tę relację. Poboli, poboli i przestanie…

Westchnęła i nagle zamarła w bezruchu. Do środka wszedł nie kto inny jak Igor. Nie mogła uwierzyć w taki zbieg okoliczności.

Wyprostowała się niczym dobrze naciągnięta struna, zaczerwieniła i na moment zamarła. Przyjaciółka spojrzała na nią podejrzliwie.

– Co? – zapytała.

– Co, co?

– Co ci jest?

Aneta przełknęła głośno ślinę.

– To on.

Lidka odwróciła się i zobaczyła mężczyznę, który zamawiał kawę. Był ładny, nawet za ładny. Zbyt lalusiowaty jak na jej gust. Za młody, ale mógł się podobać.

– Ten Igor?

– Jezuuu… – jęknęła przeciągle Aneta. – Mów ciszej i nie gap się tak na niego.

Lidka odwróciła się w stronę zaczerwienionej koleżanki.

– Co się z tobą dzieje? Zachowujesz się…

– Ciszej, idzie tu.

Igor zauważył Anetę i ruszył w stronę ich stolika.

Przywitał się. Aneta przedstawiła Lidkę.

– Co za miłe spotkanie – powiedział.

– Tak, pijemy sobie kawkę i… Pijemy kawkę. – Aneta czuła, że robi z siebie idiotkę.

Lidka spoglądała to na przyjaciółkę, to na Igora. Gdy zobaczyła, jak się w siebie wpatrują, odniosła wrażenie, że jest piątym kołem u wozu. Wyczuwała chemię między nimi.

– Ja też wyskoczyłem na kawę. Mam przerwę na lunch. – Igor nie spuszczał wzroku z Anety.

– Ja mam dzisiaj wolne.

– Aha.

– No, tak.

– Przypomniałam sobie, że muszę lecieć do pralni, odebrać garsonkę. – Lidka walnęła dłonią w stół.

– Naprawdę? – Aneta poderwała się z krzesła. – To pójdę z tobą.

Koleżanka spiorunowała ją wzrokiem. Specjalnie wymyśliła pralnię, żeby zostawić ich samych. Choć wcale jej się ten pomysł nie podobał. Od zawsze kibicowała małżeństwu Anety, jednak wiedziała, że przecież i tak niczego nie zmieni. Przyjaciółka w pojedynkę musiała uporać się z tym chwilowym zauroczeniem.

– Pójdę sama – powiedziała z naciskiem Lidka, po czym poderwała się z krzesła, rzuciła jeszcze: – Cześć! – I ruszyła w stronę drzwi.

Aneta i Igor zostali sami.

– Mogę się dosiąść? – Skinął głową na krzesło.

– Tak, pewnie.

Usiedli naprzeciwko siebie. Oboje byli zdenerwowani. Może trochę skrępowani tym niespodziewanym obrotem sprawy.

– Co za spotkanie – powiedział Igor, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

Aneta pomyślała o wczorajszych SMS-ach, które do siebie wysłali. Poczuła się głupio, gdy wspomniała słowa, jakie padły w ich korespondencji. Bo niby to był tylko flirt, ale z podtekstami.

Nie chciałabyś wiedzieć, co bym ci zrobił, gdybyśmy zostali sam na sam.

Na twoim miejscu obawiałabym się, że to ja zrobię więcej.

Zarumieniła się.

– Słuchaj… – zaczęła niepewnie. – Wczoraj przesadziliśmy z pisaniem.

– Masz z tym jakiś problem? – Igor nonszalancko rozsiadł się na krześle.

– No wiesz… Chyba powinnam…

– Daj spokój. – Nachylił się i dotknął jej ręki. – Nie zauważyłaś, że ludzie sami sobie stwarzają problemy tam, gdzie ich nie ma?

– Jestem mężatką – mruknęła i spuściła wzrok.

– A także kobietą, która podoba się mężczyznom – powiedział, nie odrywając od niej oczu. Przewiercał ją tym spojrzeniem na wylot.

Przez moment Aneta poczuła się dziesięć lat młodsza, piękniejsza, seksowniejsza.

Może Igor miał rację. Co w tym złego?

Rozmawiali, śmiali się, ich spojrzenia co rusz się spotykały. Jedna dłoń niekiedy dotknęła drugiej dłoni. Między nimi było tyle emocji, tyle iskier i chemii.

Rozstali się niechętnie.

Aneta weszła do domu i poczuła, że ogarnia ją złość. Na to miejsce, na ten związek. Wiedziała doskonale, dlaczego była zła i wstydziła się tego. Z jednej strony chciała odzyskać spokój ducha, z drugiej pociągało ją cholernie to, że ktoś zwrócił na nią uwagę. Igor był… sympatyczny. Uśmiechnęła się do siebie na wspomnienie jego osoby. Był nią zainteresowany. To też. Aż też.

Tydzień później, dzień przed walentynkami, Mikołaj podając kawę Anecie, zapytał:

– Standardowo, jak co roku, nie obchodzimy walentynek?

Oboje nie przepadali za tym świętem. Nie lubili odwiedzać zatłoczonych w tym czasie kawiarenek czy restauracji. „To święto dla małolatów” – mówił Mikołaj. Ona też niespecjalnie chciała wychodzić. Ale w tym roku ubodły ją jego słowa. Pragnęła, aby mąż zapewnił ją o swojej miłości, żeby zrobił w ten dzień coś szalonego. Obsypał ją płatkami róż. Wynajął samolot z transparentem: „Kocham Anetkę”. Kobiety niekiedy lubią takie rzeczy.

– Jak chcesz. – Wzruszyła ramionami.

– A ty czego chcesz? – I tu był problem, ponieważ sama nie wiedziała, czego pragnie. Od tygodnia nie widziała Igora. Biła się z myślami, co dalej ma począć z tym fantem, z myślami, które stały się niemal obsesją. I w końcu, kiedy on zaproponował spotkanie, odmówiła. Była przecież mężatką.

– Może byśmy gdzieś wyszli? – zapytała niepewnie.

– Jutro? – Mikołaj uniósł do góry brwi. Zdziwił się pytaniem żony.

– Tak, jutro. Może tym razem zrobilibyśmy to, co robią miliony innych ludzi w ten dzień?

– Sądziłem, że do tej pory ci nie przeszkadzało to, jak spędzamy czas.

– Dobrze, obejrzyjmy w takim razie jakiś film. Zrobię prażoną kukurydzę i napijemy się wina – powiedziała z rezygnacją w głosie. Dlaczego akurat w tym roku jej to przeszkadzało? Może dlatego, ponieważ Igor napisał, że gdyby była jego żoną, partnerką, dziewczyną, kochanką, to w ten dzień nosiłby ją na rękach, wyciąłby dla niej tysiące serduszek z kolorowego papieru. Kupił kosze róż. Bo taka kobieta jak ona zasługuje na wszystko, co najlepsze. Mikołajowi widocznie spowszedniała.

Walentynki okazały się katastrofą. Spaliła popcorn. Zamiast na dwie minuty nastawiła mikrofalówkę na cztery. Do tej pory zawsze tak robiła, ale nie zauważyła, że tym razem wzięła prażoną kukurydzę z innej firmy. Mikołaj zapomniał kupić wina. Otworzyli więc szampana, którego chyba oboje nie mieli ochoty pić. A potem włączyli film. Jakąś komedię romantyczną. Aneta wtuliła się w ciało męża. Mikołaj ją objął. Poczuła to co zwykle: bezpieczeństwo. W jego ramionach była taka bezpieczna. Po kilku minutach usłyszała pochrapywanie. Wiedziała, że Mikołaj jest zmęczony, bo przez ostatnie tygodnie pracował ze wspólnikiem nad jakimś projektem. Ale spać w najlepsze 14 lutego? Co jej odbiło z tymi walentynkami? Sfiksowała na punkcie jakiegoś jednego dnia wyjętego z kalendarza. Przecież kartkę mógł jej wręczyć, a tego nie zrobił. Ona mu kupiła, ale nie dała, bo skoro on jej nic nie podarował, to po co miała wyskakiwać przed szereg. Szturchnęła męża w bok. Otworzył oczy.

– Jesteś zmęczony, idź do łóżka.

Wstał zaspany, cmoknął ja w czoło i przeniósł się do sypialni.

Co miał znaczyć ten buziak w czoło? Ludzie w związku się tak nie całują, chyba, że między nimi nic już nie ma. A co, jeśli już nie ma?

Wypiła całego szampana. Bąbelki uderzyły jej do głowy. Złapała telefon i wystukała na klawiaturze:

Co robisz?

Myślę o tobie…

Może się spotkamy?

Dzisiaj? Są walentynki… Myślałem, że spędzasz je z mężem?

Zapomnijmy o tym, że są walentynki, po prostu spotkaj się ze mną.

Zaskoczyła ją jej własna śmiałość.

Spotkali się u Igora w mieszkaniu. Aneta przekroczyła próg na drżących kolanach. Serce łomotało jej w piersi jak szalone. Nadeszło nieuchronne. Oboje wiedzieli, w jakim celu tam się zjawiła. I mogła oszukiwać się na milion sposobów, ale wiedziała, że przyszła do niego, by się z nim kochać. Jeszcze w drodze ogarnęły ją wyrzuty sumienia, ale teraz zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wszystko wokół nich na chwilę wstrzymało oddech, jedynie wiatr, który wpadł do wnętrza mieszkania przez uchylone okno, muskał kotary.

– Jestem. – Głos wiązł Anecie w gardle. Z trudnością wypowiadała słowa.

Igor wyciągnął w jej stronę ręce. Podeszła do niego i wtuliła się w jego ciało. Chcieli tego oboje, wbrew wszystkiemu. Jemu było łatwiej, o dziwo ona też nie miała oporów. Kochała męża, nie chciała się z nim rozstawać, a jednak… Stała nad przepaścią i doskonale o tym wiedziała. Podniosła głowę. On nachylił swoją w jej kierunku. Jego usta dotknęły jej warg, jego język wtargnął do środka.

Niczym w szale zrywali z siebie ubrania. Dzikość. Namiętność. Pożądanie.

Padli na podłogę, a potem ona wiła się, kiedy on ją całował i dotykał. Gdy zataczał językiem kółka na jej nagim ciele, pojękiwała. Po kilku chwilach ich ciała się zespoliły, a ona kołysała się nad nim. Nie przejmowała się tym, że ma cellulit, ani że jej piersi nie są już takie jędrne. Poniosło ją pożądanie.

Wyszła od Igora dwie godziny później. Poobcierana, poobijana i zawstydzona. Co ciekawe, kiedy szła opatulona szalem i czapką w stronę swojego mieszkania, czuła wstyd i wyrzuty sumienia. Kiedy weszła do środka, od razu skierowała się w stronę łazienki. Odkręciła wodę pod prysznicem. Szorowała ciało tak mocno, że zaczęło ją piec. Co ona do cholery zrobiła? No co?

Miała z tym wszystkim skończyć, zapomnieć. Ale nie skończyła i nie zapomniała. Zaczęła ukradkiem spotykać się z Igorem. Chyba to wymykanie się ludzkim spojrzeniom, udawanie, wmawianie sobie różnych głupot było dla niej tak ekscytujące. I przede wszystkim też to, że jakiś mężczyzna jej pożądał. Nagie ciała, garść czułości, kilka łóżek, tych hotelowych też, ekscytacja, wstyd, złamane zasady, przekroczone granice. Grzech. Namiętność.

Aneta wyszła za mąż w wieku dwudziestu trzech lat. Była pewna siebie, jego i swojej miłości. Miłości to chyba najbardziej. Chodzili ze sobą trzy lata. Wcześniej była w dwóch luźnych związkach, nic poważnego, a Mikołaj ujął ją spokojem, dobrocią i tym, jak bardzo ją kochał. Miała wszystko. Tak, wszystko: miłość, seks i szczęście. Szczęście też miała. A więc dlaczego? Wiedziała, że nie powinna dorabiać teorii do swojej zdrady. Zdradziła, bo chciała na nowo poczuć się pożądana, bo ona pożądała innego faceta.

– Doceń to, co masz – powiedziała jej oburzona Lidka. – Jeszcze możesz zawrócić.

Doceniała. Ale nie doceniała tego, że ostatnimi czasy Mikołaj jej nie zauważał. Zamiast czułych słów bywały dąsy, przewracanie oczami i głos rozdrażniony, jakby to ona go irytowała. Bywały cudne chwile, ale cudowności były też przeplatane bólem, który sobie zadawali. I krzyk też był, a po nim łzy. Może taki jest związek, taka jest miłość? W dodatku już nie patrzył na nią tak jak kiedyś. Z tym uwielbieniem i pożądaniem. Już nie zdzierałby z niej w szale sukienki.

– Doceniam, ale już nie jest między nami tak jak dawniej.

– I już nie będzie tak jak dawniej. Ale… – Lidka westchnęła. – Czasami ci się wydaje, że nie masz nic, a potem okazuje się, że miałaś wszystko. Zastanów się, zanim stracisz to, co naprawdę kochasz.

Aneta odeszła od męża.

– Nie wierzę! Nie wierzę! – krzyczał rozsierdzony Mikołaj. – Jak to odchodzisz? – ciskał gromy w stronę żony.

Aneta stała na środku pokoju i nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć. Rozglądała się nerwowo po mieszkaniu.

– Zostawiam ci wszystko…

– Nie chcę niczego, chcę, żebyś ty została!

– Nie mogę. – Zaczęła nerwowo kręcić głową.

– Dlaczego nie możesz? Dlaczego?

– Bo jest ktoś…

– Poczekam. Poczekam… Przejdzie ci.

– Przepraszam. – Wyszła z jedną walizką, zamykając za sobą cichutko drzwi.

Dwa tygodnie później Lidka stała nad zlewem i zmywała naczynia, na których zasechł tłuszcz i resztki jedzenia.

Mikołaj leżał na łóżku i bezmyślnie gapił się w sufit. Wziął sobie bezpłatny urlop, by poużalać się nad sobą, wypić trochę alkoholu i podumać. Lidka odwiedziła go, bo się o niego martwiła. Znała Mikołaja od osiemnastu lat i traktowała jak brata, dobrego przyjaciela. Była wściekła na przyjaciółkę za to, że odwaliła taki numer. A Mikołaja zawsze uważała za wspaniałego faceta. Oczywiście miał też swoje za uszami, ale kto nie ma? Przede wszystkim kochał Anetę. Jak on ją kochał! Kryzysy? W każdym związku bywają przypływ i odpływy, gorsze chwile. Anecie odbiło, a kiedy się otrząśnie, może być już na wszystko za późno.

– Jak się czujesz? – zapytała, kiedy skończyła zmywać.

– Jakby mnie ktoś przemielił przez maszynkę.

– Mam nadzieję, że Aneta się opamięta. – Lidka usiadła na fotelu naprzeciwko łóżka.

– I myślisz, że ja ją tak z powrotem przyjmę z otwartymi ramionami? – Mężczyzna podniósł się na łokciu. Lidka zauważyła, że ma załzawione oczy.

– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Nie wiem… – powtórzyła.

Mikołaj sapnął. Przez ostatnie dni czuł się fatalnie, jakby na jego serce spadł ogromny głaz i je zmiażdżył.

– Wiedziałaś? – padło pytanie. Lidka w jednej chwili znieruchomiała. Nie sądziła, że Mikołaj zapyta ją o romans przyjaciółki. Oblizała górną wargę. Mikołaj patrzył na nią przenik­liwie. Poczuła się jak zdrajca, jakby to ona chwyciła za nóż i wbiła mu w serce. – A więc wiedziałaś?

– Tak… Przepraszam… Myślałam… Przepraszam… – zaczęła się jąkać. – Nie powinnam być lojalna w stosunku do tego wszystkiego… Kocham was oboje… – jąkała się, wykręcając przy tym palce.

– Byłaś lojalna w stosunku do Anety – powiedział z pozoru obojętnie, ale jego serce przeszył ból.

Aneta z Igorem przeżywała drugą młodość. Każdy dzień ją ekscytował. Tylko ile może trwać życie na takim haju? Ile można wznosić się ponad ziemią? Dopóki ze skrzydeł nie opadną pióra? Po pewnym czasie kobieta zauważyła, że pewne rzeczy w Igorze zaczynają ją denerwować. To, co kiedyś w nim ceniła, teraz zaczęło przeszkadzać. Na przykład ta jego chęć przeżywania nieustającej przygody. Nie potrafił usiedzieć w miejscu, chciał się bawić, zdobywać szczyty, balansować na linie nad przepaścią, a ona potrzebowała kilku chwil spokoju. Oddechu. Między nimi zaczęło coś się psuć. Wybuchały kłótnie. On zarzucał jej, że mu matkuje, ona wykrzykiwała w jego stronę, że nie dorósł do partnerskiego związku. Coraz bardziej tęskniła za Mikołajem. Ta tęsknota za nim była dojmująca… Napisała nawet do niego dwa czy trzy SMS-y, ale nie odpisał. Wcale mu się nie dziwiła. I tak się dziwiła, że nie wniósł do tej pory do sądu papierów rozwodowych. A ona? Jakoś podskórnie nie chciała rozwodu. Na pewno nie teraz.

W końcu przyszedł ten dzień, kiedy Igor wrócił do domu i oznajmił, że to koniec. Aneta, przygryzając dolną wargę, robiła wszystko, żeby się nie rozpłakać. Przełknęła ślinę, której nadmiar zebrał się w jej ustach. On powiedział, że ich związek zmierza donikąd, a ona zapytała wprost, czy w jego życiu jest inna kobieta. Nie musiała długo naciskać, by się przyznał, że jest.

– Dlaczego? – zapytała, a serce jej krwawiło.

– No wiesz… – Czuł się zakłopotany.

Potem wszystko potoczyło się lawinowo. Przyznał, że spotyka się z Margeritą, bo tak miała na imię dziewczyna, od kilku tygodni, a Aneta nie mogła w to uwierzyć. W sumie dlaczego? Takie rzeczy się zdarzają. Głupie zauroczenia.

Coś w niej pękło. Kazała mu się wynosić. A potem osunęła się na podłogę i zaczęła płakać. Cała się przy tym trzęsąc.

Jeszcze tego samego dnia Aneta siedziała na kanapie u Lidki w mieszkaniu i chlipała przyjaciółce w ramię.

– Byłam taka głupia, taka głupia! – beczała.

– Co ja mam ci powiedzieć? Fakt, to nie było mądre. – Lidka podała jej chusteczki i mocno przytuliła Anetę do siebie.

– Wiesz, że ja dla niego poświęciłam swoje małżeństwo? – Aneta rozpłakała się na dobre. – Co ja teraz zrobię?

– Na razie porządnie się wypłacz.

– A potem? – Aneta poczuła, że traci grunt pod nogami. – Ja nawet nie mam gdzie mieszkać.

– Zostaniesz ze mną tak długo, jak będziesz chciała.

Tylko co potem? – pomyślała z rozpaczą Aneta.

Miesiąc później Aneta szła z zakupami do mieszkania Lidki. Za kilka tygodni miała się od niej wyprowadzić. Znalazła kawalerkę, którą mogłaby wynająć. Do tego czasu chciała odwdzięczyć się przyjaciółce, gotując i usiłując jak najmniej zawadzać. Telefon w kieszeni jej płaszcza zadzwonił. Już miała go odebrać, ale straciła równowagę i runęła jak długa na chodnik. Poczuła silny ból w nodze. A potem straciła przytomność.

Kiedy się ocknęła, była już po operacji. Gips sięgał od stopy po samą pachwinę.

– Nie mam dla ciebie dobrych wiadomości – zwróciła się do niej Lidka, kiedy Aneta doszła do siebie po narkozie.

– Co masz na myśli? – Kobietę ogarnął strach.

– Przez co najmniej trzy miesiące będziesz nosiła ten gips. Po trzech miesiącach ci go skrócą. – Twarz Lidki stężała, Aneta chciała się rozbeczeć. Co ona teraz pocznie? Jej rodzice nie żyli. Nie miała też rodzeństwa, a Lidka… Nie śmiała nawet prosić ją o pomoc. Przyjaciółka powinna zajmować się swoimi sprawami, ostatnio poznała jakiegoś mężczyznę, z którym chciała budować trwalszą relację. Jak ona sobie z tym wszystkim poradzi?

– Masz taką minę, jakby ptak ci nasrał na głowę – stwierdziła Lidka.

– Gorzej, stado ptaków. – Aneta nie była w nastroju do żartów.

– Pomogę ci. Przecież nie zostawię cię z tym wszystkim samej. – Lidka uspokajająco poklepała przyjaciółkę po dłoni.

– Lidka… Nawet nie śmiem cię o to prosić.

– Przestań. – Kobieta machnęła ręką. – Na razie i tak będziesz w szpitalu, a potem się zobaczy co i jak. Bez obaw, na ulicy cię nie zostawię. – Puściła do niej oko.

W sali leżała starsza pani, Irena. Była po operacji biodra. Od słowa do słowa przeszły do rozmów o życiu. Mimo dzielącej ich kilkudziesięcioletniej różnicy wieku kobiety świetnie się rozumiały. Pani Irena głównie mówiła o swoim mężu i dzieciach. Kiedy o nich opowiadała, na jej twarzy pojawiała się błogość.

Aneta patrzyła z lekką zazdrością na męża pani Irenki, który przychodził w odwiedziny każdego dnia. Zawsze zwracał się do żony z ogromną czułością. Rozczesywał szczotką jej długie, cienkie, siwe włosy. Spojrzenie pani Ireny spoczywało wtedy na dłoni męża, a na jej ustach błąkał się uśmiech.

Niekiedy z czegoś się śmiali niczym nastolatki. Innym razem szturchali się i podszczypywali. Czasami on szeptał jej coś na ucho, a w jej oczach pojawiały się wtedy takie radosne iskierki.

– Widzi pani – mówiła do Anety Irena – myśmy mieli takie zwyczajne życie. Zwyczajne małżeństwo, jakich wiele. Zdarzyło nam się też kilka cudów: to, że natrafiliśmy na siebie, to, że się pokochaliśmy i to, że urodziły nam się dzieci. Wszystko inne… – Westchnęła i syknęła z bólu. Chyba leki przeciwbólowe przestały działać. – Wszystko inne – dokończyła po chwili – było nieistotne. Zwyczajne. Ale to, o czym pani mówię, to był cud. Kiedyś przeczytałam, że miłość zwyczajna jest bardziej magiczna od tej, o której marzymy.

Aneta też chciała wierzyć w cuda. Może, jeśli będzie mocno tego pragnęła, to czas się cofnie, a ona wszystko naprawi. Zaśmiała się z ironią.

Ale cud się zdarzył. Któregoś dnia, gdy wybudziła się z drzemki, zobaczyła Mikołaja siedzącego na taborecie. Przez chwilę myślała, że nadal śni. Przetarła ręką oczy, ale Mikołaj nie zniknął.

– Cześć – powiedział z uśmiechem mąż. Tak, wciąż był jej mężem.

– Cześć. – Zdziwienie spowodowało, że głos jej drżał. – Co ty tu robisz?

– Przyszedłem w odwiedziny.

– Lidka…

– Tak, Lidka mi powiedziała. – Spojrzeli na siebie. Oboje byli skrępowani.

– Ale dlaczego?

– Bo są walentynki? Bo wciąż – zrobił wdech – bo wciąż cię kocham.

Aneta nie wiedziała, jak się zachować, co powiedzieć. Poczuła, jak kropelki potu spływają po jej plecach.

– Kochasz mnie? – Aneta wyciągnęła w jego kierunku rękę. Ich palce splotły się w nieśmiałym uścisku.

– Tak.

– Ja ciebie też kocham… I…

– Ciii. – Przyłożył palec do jej ust. – Tutaj słowa są niepotrzebne.

– Ale… – odsunęła ręką jego palec – ale ty nie lubisz walentynek.

Puścił do niej oko.

– Przyniosłem ci dzisiaj na dłoni swoje serce. Czyż to nie piękny prezent?

W oczach kobiety zamigotały łzy.

I nagle jakiś mur między nimi runął. Zaczęli opowiadać sobie o tym, co wspólnie przeżyli. Mikołaj wspominał ich pierwsze spotkanie w studenckiej stołówce. On był wtedy raczej wycofany, nie interesowały go imprezy, tylko nauka. Ona siedziała z koleżankami i popijała lurowatą kawę. I śmiała się. Mikołaj nie mógł uwierzyć, że ta drobniutka blondynka, o nakrapianym piegami nosie, może się tak donośnie śmiać. Co i raz wybuchała salwami śmiechu. Niewiele myśląc, podszedł do niej, przedstawił się i dosiadł. Koleżanki jak na komendę wstały od stołu, a oni zamiast wrócić na wykłady, poszli na spacer wzdłuż Wisły.

Aneta doskonale pamięta ich pierwsze spotkanie i to, jak Mikołaj z zapałem opowiadał o tym, co robi. Przy nim czuła się taka nijaka. Oprócz tego, że studiował, był także ratownikiem medycznym. Jeździł też na misje do odległych zakątków świata, by tam nieść pomoc tym, którzy tego potrzebowali, bo w wojnach i kataklizmach stracili nie tylko dobytek, ale niekiedy i rodziny czy miłość swojego życia.

„I to jest tragedia, stracić miłość swojego życia” – powiedział dobitnie, a ona rozpływała się pod wpływem jego słów.

Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia i jedyne, czego pragnęła, to wyjść za niego za mąż.

Pobrali się jeszcze, gdy Aneta studiowała. Nie chcieli wielkiego wesela, ale rodzina naciskała. I Aneta doskonale pamiętała, jak pragnęła uciec sprzed ołtarza z Mikołajem. On miał na sobie szarosrebrny garnitur, ona falbaniastą suknię, w której czuła się jak beza. Stali tak przed kościołem, lekko wystraszeni.

„Uciekamy?” – zaproponował wtedy, a ona wybuchnęła śmiechem. Weszli do kościoła, mocno trzymając się za ręce.

Wesele nie było takie złe. Oboje dobrze się bawili.

Mijały lata, a tych dwoje wciąż łączyła bliskość. Chociaż tak naprawdę w ich życiu nic takiego niezwykłego się nie działo. A może ten spokój jest w związku najważniejszy?

Zdrada zabrała im wiele. Tę bezgraniczną ufność. Pozostawiła mnóstwo rys i zadrapań, ale w pewien sposób umocniła ich miłość. Bo on już wiedział, że nie można spocząć na laurach, a ona pojęła, że kocha Mikołaja i swoim postępowaniem wyrządziła mu straszliwą krzywdę. A nie można tak krzywdzić ludzi, których się kocha.

W dobrym związku nie ma miejsca na zdradę. Nie ma, ale też czasami w jakiejś szparce, w jakimś pęknięciu pojawi się chochlik, który rozepcha tę szczelinę do gigantycznych rozmiarów. I wówczas można w nią wpaść.

Czy miłość wszystko przetrwa? Nie. Nie przetrwa i nie ma się co łudzić. Ale miłość dużo potrafi znieść i wybaczyć, niekiedy przymknąć oko. Nad związkiem musi pracować dwoje ludzi i najważniejsze, by obojgu się chciało codziennie wykonywać tę pracę. A to niekiedy żmudna robota. Miłość nie jest tylko na dobre, ale też na złe. A w codziennym życiu będą zdarzały się mniejsze i większe problemy, nie ma co się oszukiwać.

Zdrada jest konsekwencją czegoś. Konsekwencją miesięcy psucia, samotności w związku, niekiedy obojętności, znudzenia. Ale miłość jest silniejsza od tego wszystkiego.

Rendez-vous z duchem

Katarzyna Berenika Miszczuk

Z zaciekawieniem przyglądałam się szczupłym palcom Sylwii, które wyjątkowo szybko przemykały po ekranie telefonu komórkowego. Zdjęcia przystojnych mężczyzn przeskakiwały raz w lewo, raz w prawo, w zależności od tego, czy kandydat do rozmowy jej się podobał, czy nie. Ledwie nadążałam, żeby wszystkim im się przyjrzeć.

– Nie czytasz opisów? – zdziwiłam się.

Posłała mi pełne niedowierzania spojrzenie.

– Nikt nie czyta tych opisów – odparła z przekonaniem. – Ty czytasz?

– Nigdy nie korzystałam z tej aplikacji – przyznałam.

– Co?

Jej palce zawisły nad zdjęciem umięśnionego trzydziestolatka. Zamiast przesunąć fotografię, postukała różowym paznokciem o ekran.

– Jeszcze nigdy nie korzystałaś z Rendez-Vous? To jak ty się umawiasz na randki? – Nie mogła w to uwierzyć.

– No… ja… jakoś tak… – zaczęłam się plątać.

Skarciłam się w myślach za gadulstwo. Niepotrzebnie w ogóle zaczynałam tę rozmowę. Nie znałam dobrze Sylwii, byłyśmy tylko znajomymi z pracy. Omawianie z nią mojego życia uczuciowego nie należało do najlepszych posunięć. Nie miałam żadnej pewności, że nie przekaże innym koleżankom z zespołu moich wynurzeń. Nie powinnam się była odzywać.

– Ja… – wyjąkałam.

Nie mogę jej powiedzieć, że w ogóle nie chodzę na randki, bo zaraz pół firmy będzie mnie obgadywać i traktować jak dziwadło. Tak samo nie powinnam wspominać, że całą tę miłość uważam za jedną wielką pomyłkę. Nie wierzę w zakochanie ani w szczęśliwe, wieloletnie związki. To mit, na którym żerują filmy i książki. Jest powód, dla którego wszystkie bajki urywają się na haśle „żyli długo i szczęśliwie”. Perfekcyjny, odważny książę, a także piękna i mądra księżniczka najzwyczajniej w świecie nie istnieją!

Kilka razy byłam zauroczona jakimś facetem, poszliśmy razem do łóżka i na tym się kończyło. Mój najdłuższy związek trwał pół roku. Nawet w którymś momencie ze sobą zamieszkaliśmy. A potem? Żadnych fajerwerków, żadnej miłości do grobowej deski. Ja się po prostu nie umiałam zakochać. Nigdy nie czułam motylków w brzuchu i nie bujałam w obłokach.

Zawsze szczerze żałowałam, że już nie aranżowano małżeństw. Rodzice wybraliby mi kogokolwiek za męża i miałabym święty spokój. Oznaczałoby to też koniec tej pogoni za niedoścignionym szczęściem! A tak wciąż i wciąż, na każdej rodzinnej imprezie musiałam odpowiadać na te same pytania i znosić te same komentarze: „Masz już kogoś córciu? Bo zostaniesz starą panną!”.

Jak można się domyślać kupno kota nie zachwyciło mojej mamy.

Sylwia ciągle patrzyła na mnie wyczekująco. Zerknęłam przez okno autokaru w poszukiwaniu natchnienia. Skoro nie umiałam się zakochać jak filmowa bohaterka, to po co w ogóle chodzić na randki? Życie singielki wcale nie jest takie złe. Tego jednak nie mogłam powiedzieć koleżance.

– Po prostu nigdy nie korzystałam z tej aplikacji – spróbowałam wybrnąć z kłopotliwej sytuacji.

– Ewa, dziwna jesteś – skwitowała. – Wszyscy teraz z niej korzystają. Nie wiem, jak możesz spotykać się z ludźmi bez Rendez-vous. Ja ją uwielbiam. A najbardziej lubię, jak ci faceci do mnie piszą i umawiamy się na randkę. To takie podniecające.

Na jej twarzy zawitał uśmiech przypominający minę mojego kota, kiedy zabijał ptaszka, który nieroztropnie wylądował na naszym balkonie.

– Często korzystasz z Rendez-vous? – zapytałam.

– Kilka razy dziennie!

– Kilka razy dziennie? – zdziwiłam się. – Kiedy ty masz czas się z nimi wszystkimi spotykać?

– Przecież nie ze wszystkimi, tylko z tymi, którym też się spodobało moje zdjęcie i z którymi dobrze mi się rozmawiało. A mniej więcej raz na tydzień chodzę na jakąś randkę z najlepszym kandydatem. Zobacz na przykład to ciacho!

Podsunęła mi pod nos telefon, na którym wyświetlało się zdjęcie faceta w rozpiętej koszuli. Wyglądał całkiem, całkiem. Nie zaprzeczę. Poniżej zauważyłam jego imię oraz wiek.

– Paweł, 34 lata – przeczytałam. – A niżej? Co jest niżej? Napisał coś jeszcze?

– Aleś ty nudna – odparła, ale posłusznie przesunęła kursor na opis. – Tu. Nikt. Nigdy. Nic. Nie pisze. W ogóle nie o to w tych randkach chodzi.

– „Adwokat” – przeczytałam.

Faktycznie się nie rozpisał.

– Na co on liczy, skoro tylko tyle informacji o sobie umieścił? – zapytałam ze zdziwieniem.

– Może liczyć, że ja kliknę na jego zdjęcie – oświadczyła zadowolonym głosem.

– Ale dlaczego? Przecież nic o nim nie wiesz, bo nic nie napisał. – Nie potrafiłam tego pojąć. – I tak po prostu chcesz się z nim umówić?

– Wystarczy mi zdjęcie jego mięśni.

– A jak to jakiś psychopata?

Wyobraźnia od razu podsunęła mi kilka możliwych scenariuszy, na końcu których jej ciało obute w szpilki od Louisa Vuittona (chwaliła się nimi chyba przez ostatnie dwa lata i wkładała je tylko i wyłącznie do chodzenia w biurze, żebyśmy mogły jej zazdrościć) leży związane taśmą izolacyjną, z siekierą wbitą między łopatki.

Sylwia polubiła zdjęcie przystojniaka. Najwyraźniej w jej wyobraźni nie pojawiały się takie scenariusze.

– Co robicie?

Ponad oparciami siedzeń przed nami uniosły się dwie męskie głowy. Rafał i Adam przyglądali się nam z zaciekawieniem.

– Nic nie robimy – odarłam szybko, panikując niczym nastolatka przyłapana na paleniu papierosów pod szkołą.

Obaj mężczyźni przewodzili zespołom. W dodatku Rafał był naszym bezpośrednim przełożonym. Z kolei Adam pracował piętro niżej z grupką osób siedzących po drugiej stronie przejścia autokaru. Jakoś nie wydawało mi się na miejscu tłumaczyć im, że właśnie korzystamy z aplikacji randkowej i oglądamy półnagie zdjęcia przystojnych mężczyzn. Niby jechaliśmy na wyjazd integracyjny, aby lepiej się poznać i zaprzyjaźnić, jednak nie byłam przekonana do tego, by zbytnie spoufalanie się z szefem uznać za wskazane.

Chociaż z drugiej strony nie miałabym nic przeciwko spoufalaniu się z Adamem. Zerkałam na niego po kryjomu już chyba od roku.

– Doprawdy? – zakpił Rafał, słysząc moją odpowiedź.

Sylwia posłała mu szeroki, niewinny uśmiech i odwróciła telefon ekranem do dołu.

– My po prostu ekscytujemy się naszym wspólnym wyjazdem na łono natury oraz darmowym alkoholem, który zasponsoruje firma – odpowiedziała. – To był wspaniały pomysł, żeby tegoroczny wyjazd integracyjny zorganizować na Mazurach, raptem cztery godziny jazdy autokarem od naszego wieżowca na Mokotowie.

Kłamała jak z nut. Nie dalej jak wczoraj irytowała się przy mnie, że prezesowi chyba odbiło i szkoda, że do Szczecina nam nie kazał jechać. Według niej spokojnie mogli nas zaprosić do spa w Konstancinie, ale najwyraźniej drewniany Dworek Pod Duchem niedaleko Giżycka był tańszy.

– Doprawdy? – powtórzył i spojrzał na mnie z powątpiewaniem. – To tym się tak ekscytujecie?

Dobrze wiedziałam, do czego pije. Wiele można o mnie powiedzieć, ale na pewno nie to, że jestem entuzjastką chlania na umór. Wyjazdów na łono natury też zresztą nie lubiłam, ale o tym akurat nie mógł wiedzieć. Zirytowało mnie natomiast, że tylko ja zostałam posądzona o brak entuzjazmu.

Przecież ironię w głosie Sylwii głuchy by usłyszał…

– To cudowny pomysł – przytaknęłam równie nieszczerze.

– Świetnie – odparł.

Spojrzał na moją czerwoną bluzkę, westchnął teatralnie i wrócił na swoje miejsce. Adam mrugnął do mnie i także się wycofał.

Szczerze mówiąc, naprawdę nie lubiłam Rafała i nie cieszyło mnie zupełnie, że będę musiała znosić jego towarzystwo przez cały weekend. Zdecydowanie wolałabym spędzić te dni w mało produktywny sposób, głównie leżąc na kanapie, jedząc czekoladę na zmianę z zimną pizzą, oglądając seriale oraz oczywiście rozczulając się nad sobą, że w poniedziałek znowu trzeba iść do pracy. A zamiast tego zostałam zmuszona do unikania szefa przez cały weekend, co mogło nie okazać się takie łatwe, skoro mieliśmy się rzekomo integrować…

Rafał był dość specyficzny. Doskonale rozumiałam, że tak zwany team leader nie może uchodzić za przyjaciela swoich podwładnych, bo powinien ich motywować do pracy, bądź jak kto woli – trzymać w ryzach, a także upominać, jeśli pracownik coś przeskrobie. Wszystko byłoby świetnie, gdyby tylko zasady naszej drużyny tak znacznie nie różniły się od wewnętrznych zasad innych zespołów.

Nawet nie chodziło o to, że nas źle traktował, tylko o takie drobne, pozornie nieistotne rzeczy, których się czepiał. W całej korporacji panuje biurowy dress code nakazujący nam odpowiednio schludny ubiór garsonkowo-krawatowy, jednak kolor ubrań jest dowolny. Oczywiście dowolny w granicach rozsądku. Jednak według Rafała nie wolno nam się ubierać na czerwono. Jeszcze flagową czerwień bym zrozumiała, ale on się czepiał nawet ciemnego bordo! Ostatnio nawet koralowa szminka Sylwii mu przeszkadzała.

Z innych drobnych dziwactw: jeśli już zrobiliśmy sobie coś ciepłego do picia, to nie mogliśmy zabierać tego do wspólnego pokoju. A już szczególnie zabraniał przynoszenia herbatek ziołowych oraz czerwonej herbaty, bo według niego śmierdzą. Zakazane było jedzenie chrupiących rzeczy, bo dźwięki wydawane przy konsumpcji go irytowały. Nie wolno używać piżmowych perfum, ponieważ wywoływały u niego migrenę, choć sam zawsze pachniał intensywniej od całej perfumerii. Nie pozwalał też mówić cholera, bo cytuję: „chorób się nie przywołuje”.

Sama też nie należę do osób, które mają wszystkie klepki na swoim miejscu, jednak spora część jego zasad mnie naprawdę irytowała. Zwłaszcza zakaz noszenia czerwonego. To mój ulubiony kolor i połowę szafy zajmują mi ubrania w jego różnych odcieniach.

Z tego też powodu w ten weekend zamierzałam codziennie mieć na sobie coś czerwonego. Może dzięki temu będzie się ode mnie trzymał z daleka.

Hm… albo mnie zwolni.

– Ewa, patrz…

Sylwia odsłoniła ekran komórki, a ja zerknęłam na zdjęcie mężczyzny. Oniemiałam. Mogłam właśnie podziwiać Rafała w mocno opiętych kąpielówkach, niedających żadnych złudzeń co do wielkości jego przyrodzenia. Swoją drogą, niezbyt imponującego. Naprawdę nie było się czym chwalić.

Pod spodem znajdował się podpis:

„Rafał, lat 35, finansista.

Kotku, spełnienie Twoich marzeń znajduje się

w tych spodenkach”.

Może faktycznie lepiej, że większość mężczyzn w tej aplikacji nic nie pisało pod swoimi zdjęciami…?

Dworek Pod Duchem prezentował się, nie powiem, uroczo. O ile cieszy wasze oko widok odłażącej, spłowiałej farby, niemiłosierne skrzypienie desek podłogowych i niedomykające się okna.

A, zapomniałabym o najlepszym. Jako że kontakt z fauną i florą mazurską był w cenie, do pokoju dołączono gratis chmarę komarów.

Mój ponury humor udzielił się Sylwii, z którą przypadło mi dzielić pokój.

– I co teraz? – biadoliła. – Skoro ja widziałam zdjęcie Rafała, to pewnie on też widział moje!

– No i?

– Jeśli się dowie, że zobaczyłam go w tych slipach, będzie dla mnie jeszcze mniej sympatyczny!

– To chyba nie jest możliwe – stwierdziłam, waląc klapkiem w irytującego owada.

Rozpaćkany komar przylgnął do podeszwy, za to na ciemnogranatowej ścianie został ślad krwi. Naplułam na chusteczkę i potarłam dowód mojej zbrodni. Teraz w tym miejscu dostrzegłam jaśniejszy ślad po farbie, którą chyba niechcący starłam.

Hm…

– Zawsze możesz polubić jego zdjęcie – zaproponowałam.

– Chyba żartujesz! Szkła bym się wolała najeść niż z własnej woli odezwać do niego.

– A jakie masz zdjęcie na tej aplikacji, że się tak tym przejmujesz?

– W staniku – przyznała ze wstydem.

– Ale chodzi ci o górę od bikini, tak?

– Nie, jestem w koronkowym staniku, który wiele nie kryje, ale spełnia podstawowe zasady regulaminu, bo zasłania brodawki… Zresztą, przecież to szowinizm, że kobiety muszą zasłaniać brodawki, a faceci mogą pokazywać gołą klatę.

Okej, ja też bym zdecydowanie nie chciała, żeby mój szef zobaczył mnie w samym staniku.

– A serio wolałabyś, żeby Rafał oglądał twoje brodawki? – zapytałam.

– No, w sumie… Nie – odparła po dłuższym namyśle. – To chyba byłoby jeszcze gorsze.

Siłą woli powstrzymałam się, by nie parsknąć śmiechem. Dobry humor jednak szybko gdzieś zniknął. Kilkugodzinna jazda autokarem po wąskich, mazurskich dróżkach udowodniła mi, że z choroby lokomocyjnej się nie wyrasta. Czułam naprawdę duże zmęczenie i najchętniej położyłabym się od razu spać, kompletnie ignorując fakt, że w piątek wieczorem należy imprezować.

– Idziemy na kolację? – zapytałam zrezygnowana.

– Czekaj! Muszę się umalować!

– To co ty robiłaś przez ostatnie pół godziny w łazience?

– Pstrykałam sobie zdjęcia pod prysznicem. Chcę je wysłać takiemu jednemu facetowi z aplikacji.

Jak ja nie cierpię tych wyjazdów integracyjnych.

Stół w jadalni był przystrojony jak na wesele. Znalazły się nawet lekko przykurzone pokrowce na krzesła. W centralnym miejscu, na którym zwykle siadają nowożeńcy, posadzono prezesa i jego zastępców odpowiadających za poszczególne departamenty. Odszukałyśmy z Sylwią nasze siedzenia. Moje przypadło obok Adama, a naprzeciwko Rafała. Koleżanka posłała mi pełne współczucia spojrzenie i czym prędzej uciekła na drugi koniec sali.

Mówiłam już, że nie cierpię wyjazdów integracyjnych?

– Cześć – przywitał mnie Adam. – Jak ci się podoba w dworku? Macie ładny pokój?

– Cześć. No… może być – odpowiedziałam zdawkowo.

Chyba zauważył, że nie mam ochoty na rozmowę, bo tylko pokiwał głową i wrócił do jedzenia. Wyszłam na ostatnią niewdzięcznicę. Chciał, żebym się lepiej poczuła, odseparowana od Sylwii, a ja byłam nieuprzejma. Prawie jednym haustem opróżniłam kieliszek wina.

Kiedy już miałam się odezwać i rzucić jakąś niezobowiązującą uwagę, ktoś zaczął stukać widelcem w szkło. Gwar rozmów powoli cichł. Odwróciłam się w stronę stołu dla nowożeńców. Prezes podparł się jedną dłonią, wypiął do przodu piwny brzuszek i odchrząknął. Drugą ręką nie przestawał uderzać w kieliszek, aż na sali nie zapadła całkowita cisza.

– Proszę o uwagę – powiedział. – Mam nadzieję, że dobrze się bawicie. Cieszę się, że udało nam się przyjechać na wyjazd integracyjny w tak piękne miejsce. Chciałbym, żebyście dzisiaj wieczorem zapomnieli o pracy i się odprężyli. Do naszej dyspozycji jest cały teren tego pięknego ośrodka. Możecie pójść na spacer nad jezioro albo do okolicznego lasu. Jutro czekają nas zabawy integracyjne i warsztaty z wybitnym psychologiem i coachem Robertem Kowalczewskim. Przy wejściu do dworku wisi informacja, o której godzinie wydawane są posiłki. Dzisiaj i jutro, po kolacji, możecie bawić się na dyskotece.

Zerknęłam na Sylwię siedzącą po drugiej stronie stołu. Przewróciła oczami, nie przestając stukać paznokciami w ekran komórki. Ja też miałam wrażenie, jakbym niespodziewanie znalazła się na szkolnym obozie.

– Zabawy integracyjne i dyskoteka? – szepnął mi do ucha Adam. – Zapomniał o nauce wiązania węzłów żeglarskich i malowaniu twarzy farbami.

Zachichotałam.

– Przynajmniej pozwalają nam pić – odpowiedziałam.

Stuknęliśmy się kieliszkami.

– Tylko pamiętajcie, że w niedzielę wyjeżdżamy o piętnastej. Śpiące niedobitki zostawiamy w pokojach – zarechotał prezes. – Dziękuję, że z nami przyjechaliście, że chcecie być częścią naszej firmowej rodziny. Firma jest najważniejsza. Pamiętajcie o tym. Wszyscy powinniśmy się lepiej poznać, bo widzę sporo nowych twarzy. Chciałbym zamienić z każdym z was kilka słów.

Parę osób zaśmiało się niemrawo. Ja nie. O dziwo Adam też nie. Za to oboje sięgnęliśmy w tym samym momencie po kieliszki, zupełnie jakbyśmy mieli ochotę upić się na umór. Po uniesieniu ich do ust zorientowaliśmy się, że są puste. Oboje zaśmialiśmy się nerwowo. Adam sięgnął po stojącą nieopodal butelkę białego wina i szepnął:

– Nalać ci?

– A poproszę, na trzeźwo chyba trudno będzie to przetrwać – odparłam.

– Przemowę prezesa czy wyjazd?

Nie odpowiedziałam. Udałam, że słucham dalej słów szefa, który właśnie znowu opowiadał o dyskotece mającej zaraz się zacząć w drugiej sali. Chyba stanowiła dla niego główną atrakcję wyjazdu.

– A na zakończenie zapraszam właścicielkę, panią Marię, żeby opowiedziała wam pewną historię… – Zadowolony z siebie prezes wskazał na pulchną kobietę. Jej policzki natychmiast pokryły czerwone rumieńce. Chyba wcale nie miała ochoty nas zabawiać.

– Dzień dobry, ekhm, to znaczy dobry wieczór – powiedziała niepewnie.

Adam zaczął klaskać. Kolejne osoby przyłączyły się do owacji. Pani Maria zyskała trochę animuszu. Uśmiechnęła się do nas i rozpoczęła opowieść:

– Z Dworkiem Pod Duchem jest związana pewna historia. Tuż po jego postawieniu zamieszkało w nim młode małżeństwo. Dama, pani Anna, była piękna jak z obrazka. Miała skórę białą niczym śnieg, a włosy jasne jak promienie słońca. Jej mąż, pan Stanisław, kochał ją do szaleństwa. Co wieczór wygrywał dla niej romantyczne melodie na fortepianie, który do dzisiaj stoi w saloniku. Niestety, piękna pani zmarła podczas rodzenia ich pierwszego dziecka. Dziecina także tego nie przeżyła. Pan Stanisław pogrążył się w rozpaczy. Zwolnił całą służbę i zamieszkał sam w dworku. Bez swojej ukochanej nie mógł spać, nie mógł jeść. Jego złamane serce nie pozwoliło mu już nikogo pokochać. Zmarł z tęsknoty. Dusza pana Stanisława do dzisiaj błąka się po posiadłości w poszukiwaniu ukochanej. Czasami w nocy słychać, jak Duch gra dla niej na fortepianie. Drogie panie, uważajcie na naszego Ducha. Uważajcie, żeby nie pomylił was ze swoją wybranką.