Piękno, które pozostanie - Ashley Woodfolk - ebook + książka

Piękno, które pozostanie ebook

Ashley Woodfolk

3,9

Opis

Autumn, Shay i Logan chodzą do tej samej szkoły. Wydaje się, że nic więcej ich nie łączy. Nic poza żalem i muzyką.​

Autumn od zawsze wiedziała, kim jest - utalentowaną artystką i lojalną przyjaciółką.

Shay definiowała siebie poprzez więź z siostrą bliźniaczką oraz swoją muzyczną pasję.

Logan z reguły zaczynał pisać piosenki o miłości, kiedy jego własne życie uczuciowe zaczynało odbiegać od ideału.

Kiedy jednak każde z nich dotknęła tragedia, muzyka nagle przestała im wystarczać. Teraz Logan nie może przestać oglądać vloga swojego zmarłego chłopaka. Gniew, żal i poczucie winy całkowicie go obezwładniają. Chłopak wie, że nic nie zdoła cofnąć przykrych słów, które kiedyś wypowiedział. Shay próbuje nie widzieć w sobie odbicia siostry, a pochłaniające ją mrok i ataki paniki stara się ukryć, imprezując z chłopakami na koncertach. Autumn zaś bez końca wysyła wiadomości do swojej najlepszej przyjaciółki, chociaż wie, że już nigdy nie dostanie od niej odpowiedzi.

Mimo wszelkich przeciwności losu, trójkę obcych sobie osób połączy muzyka jednego zespołu. ​Czy mimo wszystkich problemów znajdą coś, co zdoła ich ocalić? Czy muzyka jest wystarczającą siłą, by udowodnić tej trójce, że piękno nadal kwitnie w tych, którzy pozostali z nami?

"Piękno, które pozostaje" jest pełną emocji opowieścią o tym, jak jednoczy nas muzyka, jak tragedia sprawia, że się od siebie odsuwamy oraz o tym, jak życie potrafi się zmienić w ciągu jednej chwili – na lepsze lub gorsze. Musicie to przeczytać! Bustle.com

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 379

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (67 ocen)
17
29
18
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Karina0712

Dobrze spędzony czas

Polecam serdecznie 😊
00
infernem

Dobrze spędzony czas

Bardzo długo zwlekałam z napisaniem czegokolwiek o tej książce, ponieważ jej lektura pozostawiła po sobie mieszane uczucia, przez co do końca nie wiedziałam co mam o niej myśleć. Sięgając po „Piękno, które pozostanie” liczyłam, że przeczytam porywającą historię, która ze względu na poruszany temat wyciśnie ze mnie potok łez i na długo pozostanie w pamięci, jednak wbrew moim oczekiwaniom nic takiego się nie stało. W zasadzie czym dalej brnęłam w tą opowieść tym bardziej się nudziłam i męczyłam z tą lekturą. A wszystko przez to, że autorka w „Piękno, które pozostanie” skupiła się tylko i wyłącznie na ukazaniu wszystkich etapów żałoby. Przez niemal czterysta stron czytamy jak bohaterowie krok po kroku zmagają się ze stratą bliskiej osoby, zupełnie pozbawieni wsparcia ze strony rodziny i tak właściwie tylko o tym. Co prawda nie brakuje tutaj emocji oraz wzruszających momentów, a towarzysząca temu wszystkiemu muzyka nadaje magicznego i odrobinę specyficznego klimatu. Jednak skupienie się pr...
00
Misia_books

Nie oderwiesz się od lektury

Bolesna, wzruszająca a zarazem piękna.
00

Popularność




Tytuł oryginału: The Beauty That Remains

Copyright © 2018 by Ashley Woodfolk

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2019

Copyright © for the Polish translation

by Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2019

Redaktor prowadząca: Milena Buszkiewicz

Redakcja: Natalia Szczepkowska

Korekta: Joanna Pawłowska

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Magdalena Zawadzka

Fotografie na okładce: © Samuel Borges Photography, © StudioByTheSea,

© Superlime, © Ninell, © Undrey, © shtiel|Shutterstock © Mulikov|Depositphotos

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

eISBN 978-83-7976-118-0

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca

i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo

do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

[email protected]

Moim pięknym babciom,

które kochałam i straciłam.

Nadal pęka mi serce.

Czym jest odwaga,

jeśli nie marszem naprzód,

nawet gdy można wszystko utracić.

– Tyler Knott Gregson

OSTATNIEZDJĘCIE TAVII

183 polubienia

Tavia_Violet Jak można zostać zawodowym nabywcą butów? #świetlanaprzyszłość #całytenblask

18 godzin temu

1

AUTUMN

14 STYCZNIA, 10:48

Widziałam cię zaledwie wczoraj.

Niemożliwe, żeby to była prawda. To nie może być prawda.

Cały czas czekam na twój telefon.

Użytkownik Tavia nie korzysta teraz z Hangouts. Odczyta twoje wiadomości później.

____________________________________________________

Od: [email protected]

Do: [email protected]

Data: 16 stycznia, 17:17

Temat: <brak tematu>

Prawie cały twój pogrzeb gapiłam się w telefon.

Mogłabym cię pożegnać w swoim pokoju ze świeczkami o zapachu wanilii, kilkoma twoimi ulubionymi piosenkami, fiołkami i puszką pomarańczowego napoju gazowanego. Ale zamiast tego musieliśmy odbyć ten publiczny rytuał, podczas którego wszyscy stoją i oglądają nawzajem swoje łzy. Już po przebudzeniu wiedziałam, że to będzie najgorszy dzień w moim życiu.

Kiedy docieramy do kościoła, twój brat idzie na sam przód i całuje wieko trumny, ale ja nie mogę tam podejść. Więc po prostu kieruję się do drugiego rzędu ławek i siadam na samym końcu. Patrzę w telefon, oglądam niekończący się strumień twoich zdjęć i staram się nie rozglądać. Po raz pierwszy doceniam, że robiłaś sobie tyle selfie, i trochę mi głupio, bo zawsze sobie z ciebie żartowałam, że jesteś próżna. Nie jestem pewna, czy umiałabym jeszcze oddychać bez tych setek cyfrowych kwadratów z twoją twarzą. Po chwili podnoszę wzrok i wykorzystuję inne kwadraty – te z zabarwionego światła słonecznego wlewającego się przez witrażowe okna – odmierzam nimi czas, kiedy wędrują po wnętrzu.

Siedzę z twoją rodziną. Twoja mama ściska w dłoni różaniec i płacze w zupełnie bezgłośny sposób. Twój tata utkwił wzrok gdzieś przed sobą, ale tak naprawdę na nic nie patrzy. Dante pocałował trumnę i siedzi obok mnie, a po tym, jak jego ramię ociera się o moje, poznaję, że płacze.

Jakaś część mnie chce się od niego odsunąć, ale jestem jak sparaliżowana.

Moja rodzina siedzi kilka rzędów za mną. Sukienka mojej matki jest nieskazitelna, ale jej niebieskie oczy są smutne, a mój tata cały czas pochyla głowę, jakby świat bez ciebie nie był wart oglądania. Pomiędzy ich blond głowami wyróżnia się geometryczny czarny bob Willow i strasznie spodobałaby ci się ta fryzura, gdybyś tu była. Gdzieś pomiędzy końcem ferii zimowych a wczoraj rozjaśniła obcięte tępymi nożyczkami końcówki i zafarbowała je na ostry róż. Wygląda jak gwiazda k-popu, pomijając spuchnięte, czerwone oczy. Kiedy przyleciała wczoraj z college’u, położyła się ze mną na łóżku zaraz po wejściu do domu i masowała mi plecy małymi okrężnymi ruchami.

Willow widzi, że na nią patrzę, więc wstaje ze swojej ławki i podchodzi do mojej. Wiesz, że w ogóle nie wyglądam jak moja siostra, nawet w te lepsze dni. Ale z takimi włosami, jakie ma teraz – gęstymi, kanciastymi i różowymi (a moje wyglądają jak zawsze: za długie i cienkie, i płaskie) – wyglądamy jak obce sobie dziewczyny. Ja przypominam postać z koreańskiej dramy, które razem oglądałyśmy – jeszcze zanim w cudowny sposób stanie się piękna.

Ale kiedy Willow do mnie podchodzi, dotyka moich prostych, czarnych włosów, jakby to był jedwab. Trzyma mnie za rękę, jak gdyby była ze szkła, i przygląda mi się odrobinę zbyt uważnie. Ściskam jej palce, zanim ją puszczę, żeby znów móc używać telefonu, a ona odsuwa się i dalej milczy. Nawet nie próbuje mnie zmusić do rozmowy, co jest jakimś cudem, bo myślałam, że będzie się narzucać – wiesz, jaka bywa moja siostra. Ale zachowuje się idealnie. Ludzie zapominają, jak bardzo w takich chwilach pomaga cisza.

Nikt z mojej rodziny niczego nie powiedział, ale poznaję, co czują, po tym, jak siostra sięga do mojej ręki. Po tym, jak patrzy na mnie matka. Po tym, w jaki sposób ojciec wypowiada moje imię. Są tacy szczęśliwi, że nie byłam z tobą tamtego wieczoru, aż nie mogą oderwać ode mnie rąk, oczu ani głosu. Ale za każdym razem, kiedy myślę o tym, że mnie tam nie było, czuję, jakbym tonęła.

Kiedy pojechałaś beze mnie na imprezę Aleksy, było mi przykro, że nie poprosiłaś mnie, żebym z tobą poszła; że pojechałaś, chociaż ja wcale nie chciałam się tam wybierać. To głupie, ale zabolało, a Margo i Faye też tam były, więc nawet nie miałam do kogo napisać i ponarzekać. Zamierzałam zjeść lody, poczytać książkę i położyć się wcześnie spać.

Wtedy zadzwonił Dante.

Poszłam do twojego domu, żeby z nim posiedzieć – przyjemnie spędzić czas bez ciebie, bo ty robiłaś coś beze mnie.

A teraz muszę z tym żyć: flirtowałam z nim, kiedy powinnam była cię powstrzymywać.

Z jakiegoś powodu ksiądz prosi wszystkich o powstanie. Nie zwracam na niego uwagi, więc kiedy Dante podnosi mnie i stawia obok siebie, nie od razu zdaję sobie sprawę, że to czas na modlitwę. Jego dotyk wyciąga mnie ze świata wewnątrz mojego telefonu, gdzie nadal się uśmiechasz, śpiewasz i żyjesz. I na sekundę po prostu uwieszam się na twoim bracie.

Nie umiem stać na własnych nogach w świecie, w którym nie istniejesz.

Dante odczytuje ciężar mojego ciała jako zaproszenie. Przytula moją głowę pod swoją brodą i czuję, jak kilka jego łez spada mi na przedziałek na głowie.

To zbyt skomplikowane – to, co do niego czuję – ale nie mogę myśleć o tym teraz, kiedy ledwo stoję na nogach. Więc opieram się dłonią na jego biodrze i mocno trzymam. A kiedy powracają do mnie dźwięki wokół i słyszę modlitwę księdza, zamiast zamknąć oczy, patrzę na twoje zdjęcie stojące z przodu kościoła w wieńcu fiołków.

Po kilku minutach takiego stania przy wsparciu Dantego trochę przestaję czuć się tak, jakbym tonęła. A przynajmniej, gdybym opadła, on nie pozwoliłby mi uderzyć o dno samej.

Na cmentarzu Willow znowu chwyta mnie za rękę jak dobra starsza siostra, a ja opieram się o nią tak, jak o Dantego w kościele. Płacze i płacze, kiedy ksiądz spryskuje grób wodą święconą, a ja po prostu patrzę na brudny rąbek jego szaty. Wymawia twoje pełne imię w taki sposób, w jaki robi to twoja babcia, w tym samym czasie, kiedy czytam je w nekrologu, który z jakiegoś powodu nadal trzymam w ręce.

– Ołk-taaa-wia Wi-ooo-lee-taa So-toł.

Octavia Violeta Soto.

A mnie robi się zimno.

Kilka minut później mam rzucić garść ziemi do twojego grobu, jak wszyscy inni, ale po tym, jak twój tata zaczyna płakać, po prostu nie mogę. Kiedy przychodzi moja kolej, pada już deszcz, i większość ziemi i tak zamieniła się w błoto. Więc tylko wciskam zamokły nekrolog do kieszeni. Obrywam płatki z żółtej róży, po jednym, i pozwalam im opaść – jaśnieją na tle czarnej ziemi wokół – tuż przed opuszczeniem trumny do ziemi.

Szarpiąc kolejne aksamitne płatki, nie próbuję się domyślić, czy ktoś mnie kocha, tak jak ty to zwykle robiłaś („Czy on mnie kocha? Nie kocha? Autumn, on mnie kocha!”). Po prostu mówię tej róży, jak bardzo będę za tobą tęsknić. Jak bardzo już tęsknię.

Tęsknię za tobą.

Tęsknię za tobą.

Tęsknię za tobą.

Nigdy nie pada Nie tęsknię.

A na kwiatku nie ma dość płatków. Nie ma dość płatków na świecie.

W limuzynie Dante musi wyjąć kolczastą łodygę z mojej drżącej ręki, bo nadal ją ściskam, mimo że pozostał na niej tylko nagi, brzydki pąk.

Wiele godzin później, gdy nasi znajomi, twoja dalsza rodzina oraz moja rodzina opuszczają twój dom, ja zostaję. Pomagam Dantemu ogarnąć wszystkie mrożone casserole, gulasze i espanady, które ludzie zostawili na stole w waszej kuchni.

Kiedy kończymy, wyciągam znowu telefon i zatracam się w nim. Ale Dante zaczyna spacerować po waszym salonie, obecny tu i teraz.

Kopie w nogę waszego stołu. Uderza pięścią w ścianę i mówi, że to wszystko bzdury. Nie chcę tu być, żeby patrzeć, jak Dante wybucha, ale odkąd umarłaś, nie potrafię opuścić twojego domu. Wciąż nie mogę się zmusić do wyjścia.

Dante otwiera i zamyka dłoń po uderzeniu w ścianę. Zwija ją w zaciśniętą pięść, jakby trzymał jedną ze swoich pałeczek perkusyjnych. Patrzy na mnie ciemnymi, zmrużonymi oczami.

– Twoim zdaniem to też są bzdury, prawda?

Chodzi mu o komentarze pod twoimi zdjęciami. Pojawiają się bez przerwy przez cały tydzień.

Milczę. Zerkam do telefonu i czytam kilka najnowszych.

Nie mam prawa nic mówić. Przeglądam twoje zdjęcia od wypadku, tak samo jak wszyscy inni. Klikam w każde, jakie opublikowałaś, czytam twoje podpisy i hasztagi, jakby to były modlitwy. Ignoruję wszystkie wiadomości typu „Spoczywaj w pokoju”, „Będziemy tęsknić” czy „Najlepsi umierają młodo” od ludzi, którzy prawie z tobą nie rozmawiali, a teraz piszą tak pod twoimi selfie. W komentarzach jest więcej ikonek złamanego serca niż dzieciaków w naszej szkole.

Ale Dante ma rację. To wszystko bzdury. Więc patrzę na niego i kiwam głową.

Po moim potwierdzeniu Dante przenosi wzrok na przeciwległy kraniec pokoju. Nie potrafię przewidzieć, co teraz powie.

– Musimy to pokasować.

Zapomniałam, że wasz ojciec siedzi cały czas z nami w pokoju, a to do niego teraz mówi Dante, pewnie dlatego, że wasz tata zawsze był tym typem ojca, który się wszystkim zajmuje. Jak wtedy, kiedy kłócił się z naszym nauczycielem o to, że kazał nam zostać po lekcjach za przekazywanie sobie karteczek, podczas gdy tak naprawdę podałam ci tylenol w pudełku origami, bo bolał cię brzuch. Albo wtedy, gdy zgłosił się do trenowania naszej drużyny piłki nożnej dziewczyn w gimnazjum, po tym jak opłacony trener został zwolniony. Ale od czasu twojego wypadku po prostu siedzi, jakby nic już nie miało znaczenia. A może jakby wszystko miało jakieś znaczenie, tylko on nie wiedział, od czego zacząć.

Dante nie może usunąć twoich kont. Twoja mama zlikwidowała już twoją komórkę. Wiem to tylko dlatego, że w kółko dzwoniłam na twój numer, kiedy siedziałam wczoraj na szkolnym parkingu – wyłącznie po to, żeby twój głos wypełnił przestrzeń wokół mnie, jak dawniej.

Chciałam zapamiętać, jak brzmiałaś. Kiedy zmieniałaś ton, i jak mogłam dosłyszeć grającą cicho piosenkę w tle. Teraz nie mogę pozbyć się twojego głosu z głowy.

„Cześć, tu telefon Tavii. Pewnie leży w mojej kieszeni, w torebce albo na łóżku, i jestem pewna, że naprawdę chcę z tobą porozmawiać. Więc zostaw mi jakąś uroczą wiadomość, bo cię kocham”.

Kiedy zadzwoniłam po raz ostatni, zamiast tego odtworzyła się automatyczna wiadomość. I to było straszne, zamiast ciebie usłyszeć: „Przepraszamy. Dodzwoniłeś się do numeru, który został zawieszony lub nie istnieje. Jeżeli uważasz, że ta wiadomość jest błędna, sprawdź numer i spróbuj jeszcze raz”.

Nie musiałam sprawdzać twojego numeru, ale spróbowałam jeszcze raz.

Nie patrząc na twojego tatę ani Dantego, wyszukuję twoje imię, wybieram twój numer i ustawiam telefon na tryb głośnomówiący. A kiedy ten nagrany głos robota mówi nam, że numer został zlikwidowany, twój tata zerka na mnie z drugiego końca pokoju. Kręci głową, jakby nie mógł sobie z tym poradzić; mamrocze coś po hiszpańsku, wstaje i wychodzi. Minutę później słyszę trzaśnięcie frontowych drzwi.

Spoglądam na Dantego, a w nim wszystko łagodnieje. Surowe kąty jego twarzy zmieniają się w łuki. Onyksowa czerń jego oczu roztapia się w melasę.

– Wiedziałeś – pytam – że jej telefon już umarł?

Rumienię się trochę, kiedy słyszę, jak wypowiadam ostatnie słowo. On kręci głową.

Żałuję, że nie zrobiłam screenshotów wszystkich zdjęć, jakie mi wysyłałaś, każdego selfie z filtrami, które dodawały blasku twoim oczom albo przyprawiały ci uszy i oczy jakiegoś uroczego zwierzątka, bo one były prywatne, przeznaczone tylko dla mnie – a te, które chce usunąć Dante, są publiczne, każdy może je zobaczyć. Te prywatne rzeczy trwały jednak tylko kilka sekund, a teraz przepadły na zawsze, podobnie jak ty. Skoro twój telefon też nie działa, muszę zachować każdy fragment ciebie, który jeszcze nie zniknął.

A skoro Dante sprawia wrażenie łagodniejszego, proszę go, żeby nie pozbywał się twoich kont.

– Skoro nie ma już jej telefonu, to zdjęcia są jednymi z ostatnich rzeczy, które pozostały, a należą tylko do niej.

Nadal wygląda tak, jakby chciał w coś uderzyć, ale tylko przygląda mi się w milczeniu.

– Zobaczę, czy jest jakiś sposób, żeby wyłączyć komentarze – obiecuję, chociaż wiem, że nie ma.

Marszczy brwi, ale po chwili kiwa głową.

– I napiszę jakąś prośbę do ludzi, żeby przestali – dodaję.

Nie przyznaję, że znam wszystkie twoje hasła i mogłabym usunąć każdy twój ślad w zaledwie kilka sekund.

Nie przyznaję, że nadal wysyłam ci wiadomości prywatne i maile, ani że w każdej wolnej chwili oglądam stare filmiki, na których śpiewasz i grasz na pianinie. Nie przyznaję się Dantemu, że kiedy tylko wyjdę z tego domu, założę słuchawki i zadzwonię na swoją pocztę głosową, bo sześć miesięcy temu zostawiłaś mi zabawną wiadomość, i całe szczęście, że jakoś nigdy jej nie usunęłam.

Ani razu nie płakałam, ale do tego też się nie przyznaję. Ręce mi drżą za każdym razem, kiedy myślę o twoim imieniu, a Dante nie może o tym wiedzieć.

Dość ma na głowie.

Po jego minie widzę, że myśli o tym, jak dowiedzieliśmy się o wypadku. Jakiś idiota z naszego liceum zrobił zdjęcie wywróconego samochodu i wrzucił je na swoją relację z czarno-białym filtrem i podpisem „KUUUURDE. Właśnie widziałem straszny wypadek”. I akurat Perry wysłał mi zrzut ekranu z tym zdjęciem i wiadomością:

„Cholera. To chyba nie jest auto Tavii?”

To było jej auto. Naklejka na zderzaku z logo Unraveling Lovely, które zaprojektowałyśmy ubiegłego lata na trasę koncertową, nie pozostawiała żadnych wątpliwości.

Wiedziałam, że byłaś w drodze, żeby zobaczyć się z Perrym, ale on nie miał o tym pojęcia. Nawet mu nie odpisałam.

Czuję, że Dante na mnie patrzy. Pewnie wie, że też wspominam tamten wieczór.

– Wszystko w porządku? – pyta.

Ciągle to do siebie teraz mówimy, kiedy tylko jedno przyłapie drugie na tym, że gdzieś odpływa; zawsze kiedy jest oczywiste, że myślimy o tobie. Kiwam głową, chociaż już nigdy nie będę się czuła w porządku, ale nie wiem, co innego mogłabym powiedzieć.

Zadaję mu to samo pytanie.

– A z tobą?

I on też kiwa głową, dopełniając błędnego koła kłamstwa, które powtarzamy sobie od wielu dni, odkąd po raz pierwszy zobaczyliśmy tamto zdjęcie twojego samochodu.

Kłamstwo jest naszym nowym językiem. To jedyny sposób, w jaki w ogóle potrafimy rozmawiać.

Dante przez cały dzień trochę za dużo mi się przyglądał i zaczyna to do mnie docierać, więc wstaję. Już od jakiegoś czasu nie widziałam twojej mamy. Ciężki wzrok twojego brata podąża za mną jak cień, kiedy wychodzę z pokoju. Ale nie oglądam się za siebie.

Kiedy znajduję twoją mamę, siedzi na twoim łóżku. Trzyma na kolanach zwinięty różaniec.

Siadam na podłodze u jej stóp. Uśmiecha się i głaszcze mnie po głowie, jakbym była szczeniakiem, a cały ten pokój pachnie tobą. Aromat wanilii zawsze unosił się z twoich otwartych opakowań szamponów, kremów do rąk, z twoich świeczek. Dziś jest tak samo, tylko ciebie tutaj nie ma, a sam ten zapach bez ciebie wydaje się niewłaściwy, jak echo słyszane wiele kilometrów dalej od osoby, która je wywołuje. To więcej, niż mogę znieść.

Z drugiego końca korytarza zaczyna grać głośna muzyka. Twoja mama wzdycha, a ja odwracam głowę, ale żadna z nas nie wstaje, żeby zajrzeć do Dantego.

– Hej, Autumn – mówi trochę za późno, ale uśmiecha się szczerze. Twoja mama zawsze była taka opanowana, ale ręce jej się trzęsą, tak jak przed tym, kiedy zemdlała w szpitalu.

– Dobry wieczór – odpowiadam. Naciągam rękawy na własne drżące palce.

A potem po prostu siedzimy tam w milczeniu i obie za tobą tęsknimy, bo powitania są miłe i zgrabne, dużo prostsze od pożegnań.

OSTATNIE DWA POSTY BRAMA

2

LOGAN

BRAM SIĘ NUDZI, więc pije przeterminowane mleko.

160 791 wyświetleń | 1 miesiąc temu

Cholera.

Znowu pokazują w wiadomościach twarz Brama i chyba się od tego porzygam.

Można pomyśleć, że postąpią właściwie i poproszą jego mamę o zdjęcie. Ale najwidoczniej dziennikarze są leniwymi palantami. Wrzucili po prostu pierwsze zdjęcie, jakie znaleźli. Pewnie wpisali tylko jego nazwisko do wyszukiwarki grafiki. Rewelacyjne dziennikarstwo, dupki.

Minęło już wiele tygodni, a oni nie przestają pokazywać ostatniego zdjęcia, jakie opublikował. Czyli zawsze jest w stroju sportowym. Na zawsze na polu bitwy. Uwieczniony z kaskiem w jednej ręce i piłką w drugiej. Uśmiecha się swoim bezczelnym uśmiechem, bo był bezczelnym draniem, ale w takich miejscach należy chyba jednak przestrzegać jakiejś etykiety. To powinno być jego zdjęcie z ukończenia szkoły albo coś jeszcze bardziej wzniosłego. Na tej fotografii za bardzo przypomina siebie i coś we mnie nie chce, żeby świat oglądał jego prawdziwe oblicze.

Poza tym nie sądziłem, że nadal będzie mnie bolało oglądanie go w takim wydaniu.

Pełnego życia.

Cholernie żywego.

Jego nazwisko przesuwa się na pasku u dołu ekranu, jakby to było ostrzeżenie przed burzą, a nie informacja o martwym dzieciaku.

„Nowe dowody w sprawie Brama Lassitera…”.

„Bram Lassiter… Bram Lassiter… Bram Lassiter”.

Mówiłem mu, że nazywa się jak seryjny morderca. Albo reżyser horrorów. Albo jak zły charakter w jakiejś naprawdę słabej książce. On mówił, że najbardziej podobają mu się moje rude włosy, kiedy są krótkie, a my siedzimy w słońcu.

– Mam słabość do rudzielców – mawiał, z tym swoim pięknym uśmiechem opromieniającym mu twarz.

Ale to było kiedyś. I nie rozmawialiśmy już od wielu miesięcy. To była wyłącznie moja wina, zresztą jak zwykle.

„Dziś wracamy do liceum w Bayside, gdzie w dniu Wigilii Bożego Narodzenia rozgrywający reprezentacji szkolnej oraz popularny vloger Bram Lassiter został znaleziony martwy w chłopięcej szatni.

Lokalne organy ścigania początkowo założyły, że śmierć Lassitera była wynikiem zbrodni nienawiści, ponieważ jego ciało nosiło ślady pobicia. Nagranie z tym uczniem biorącym udział w akcie homoseksualnym krążyło po Internecie przez trzy tygodnie przed jego śmiercią i chociaż większość bliskich przyjaciół oraz krewnych Lassitera wiedziała o jego orientacji, wielu jego internetowych obserwatorów jej nie znało.

Lassiter otrzymał liczne groźby użycia przemocy po ujawnieniu tego nagrania, ale sekcja zwłok wykazała, że widoczne rany nie były przyczyną śmierci. Wyniki toksykologiczne potwierdziły przedawkowanie narkotyków. Policja Miasta Nowy Jork w tej chwili całkowicie wyklucza prawdopodobieństwo udziału osób trzecich i uznaje tę śmierć za samobójstwo„.

– Może to pomoże – mówi Aden, a ja wybudzam się na sekundę ze swojego otumanienia Bramem.

Aden przechodzi przez swój mały pokój w akademiku – od łóżka do biurka – dwoma dużymi krokami długich nóg. Wyłącza telewizor i odpala coś na laptopie. Wtedy przestrzeń wypełnia muzyka – moja muzyka. To piosenka mojego starego zespołu, i chociaż on jest wielkim fanem naszych kawałków, puszcza Unraveling Lovely tylko wtedy, kiedy pracujemy nad jakąś piosenką i wie, że się zablokowałem.

Podchodzi z powrotem do swojego łóżka i zaczyna cicho brzdąkać na gitarze do rytmu muzyki, a ja uśmiecham się do niego lekko. Ta piosenka, ta nowa, którą próbuję napisać, zagięła mnie na całe trzy tygodnie. Kiedy umarł Bram, umarła też moja zdolność pisania. Aden jest jednak cierpliwy, bo kiedy się spotkaliśmy na występie kilka miesięcy temu, tworzyłem jeszcze kilka porządnych rzeczy.

Od razu wiedziałem, że Aden był wszystkim, czego potrzebowałem po upadku Unraveling Lovely – wszystkim, czym nie był nikt w moim starym zespole. Aden jest cichy. Nieskomplikowany. Miły. Przewidywalny. Poza tym to nie żaden lamerski koleś z liceum, który sam nie wie, czy traktuje muzykę poważnie. On wiedział, tak jak ja wiedziałem. Tak jak wiem. Studiuje na pieprzonym wydziale muzycznym, tutaj, w Queens College. A jeśli dam radę pozbierać się do kupy, to na pewno stworzymy piękną muzykę.

Ale kiedy twarz Brama jest, cholera, wszędzie – sposób, w jaki mnie całował, to, jak się czułem pod jego dotykiem, są wszystkim, o czym potrafię myśleć. Dlatego pisanie muzyki z Adenem jest niemal niemożliwe. A ostatnio myślami jestem gdzie indziej. Z kimś innym.

Z Bramem.

– Logan – odzywa się Aden.

Mój uśmiech znika. Gapię się w podłogę, gryząc paznokieć na kciuku – granatowy lakier, którym jest pomalowany, łuszczy się i osiada mi na zębach – i to nie dlatego, że myślę o piosence, którą powinienem pisać.

Głos Adena nie jest zniecierpliwiony, ale po jego spojrzeniu widzę, że powtórzył moje imię więcej niż raz.

– Chcesz jedno? – Potrząsa puszką piwa w dłoni.

Mrugam i oblizuję usta. Znowu się uśmiecham. Kiwam głową. Muszę przestać myśleć o Bramie, kiedy mam pracować nad tą piosenką. Jezu.

– Wiem, że próbujesz pisać – zagaduje. Rzuca mi piwo. – Ale musimy poszukać perkusisty. To trochę pilniejsze od skończenia piosenki.

Znowu kiwam głową i wypijam piwo duszkiem, jak szklankę wody. On tego nie rozumie. Ta niemożność skończenia piosenki strasznie mnie stresuje.

– Potrzebujemy też nazwy zespołu – dodaje. – Chcesz zrobić burzę mózgów?

Aden patrzy na to miejsce, gdzie siedzę na podłodze, i otwiera sobie piwo. Wzruszam ramionami i sięgam po kolejną puszkę.

– Albo… moglibyśmy zrobić jakieś ulotki o przesłuchaniach do zespołu – proponuje dalej, zupełnie niezniechęcony moim milczeniem. – Zanieślibyśmy parę do The 715, UL kiedyś tam grało, nie? I umieścić je w Internecie. Możemy napisać coś w stylu „Były wokalista Unraveling Lovely szuka kozackiego perkusisty”, czy jakoś tak – ciągnie, a ja przewracam oczami tak mocno, że aż trochę mnie bolą. – Co myślisz?

– Nie chcę nigdzie używać nazwy mojego starego zespołu. Ty jesteś tu nowy, ale poprzedniego lata byliśmy kimś – odpowiadam, bo on w ogóle nie zna naszej historii. Poprzedniego lata nawaliliśmy podczas Pojedynku Zespołów. Ale tego też nie wie, bo postanawiam zachować to dla siebie.

Aden kiwa głową i popija piwo.

– O to mi chodzi. Możemy to wykorzystać. Możemy zachęcić jakiegoś perkusistę samą nazwą Unraveling Lovely.

– Nie będziemy używać nazwy UL – powtarzam.

Siada naprzeciwko mnie na podłodze, a w jego ciemnych oczach widać błysk. Jego twarz łagodnieje, zamienia się we flirtującego Adena, ale nie po to tu przyszedłem. Nie należy się spotykać z jedynym członkiem swojego zespołu, więc w te lepsze dni udaję, że nie widzę, kiedy ze mną flirtuje. W gorsze dni sam go podrywam.

Dotyka mojego kolana.

– Przepraszam, L. – Nazywa mnie „L” tylko wtedy, kiedy do mnie uderza. – Mogę to uszanować. I wiem, że muzyka jest dla ciebie ważna. Dla mnie też. Ale będzie jeszcze czas, żeby napisać idealną piosenkę.

Sięga po mój telefon, bo zawsze piszę w aplikacji do notatek. Ale ta piosenka ciągle jest gówniana i nie chcę, żeby ją zobaczył.

Odkładam telefon ekranem do dołu na podłogę, zanim go dotknie, i wzdycham.

– W porządku. Masz rację.

Tylko że ja dokładnie wiem, co jest nie tak z tą piosenką: to pierwsza, którą próbuję napisać nie o Bramie.

Aden kiwa głową, trzepocze swoimi ciemnymi rzęsami i się uśmiecha. Ale kiedy pochylam się po piwo numer trzy, mówi:

– Ej, idziesz na rekord?

Sięga po puszkę stojącą na podłodze przede mną i potrząsa nią, żeby potwierdzić, że jest pusta. Jest.

Wzruszam ramionami.

– Chyba nie. – Ale w mojej głowie słyszę wrzask „No jasne!”, kiedy on wyłącza muzykę i z powrotem włącza telewizor.

Stawia laptopa na podłodze i projektujemy parę ogłoszeń dla perkusistów, które on obiecuje porozwieszać po kampusie, a ja opublikować w Internecie. Potem trochę się całujemy, bo czasem tak robimy, i prawie udaje mi się o wszystkim zapomnieć przez te pierwsze kilka minut, kiedy usta Adena przyciskają się do moich; gdy nasze dłonie są nieprawdopodobnie wręcz wszędzie naraz. Ale kiedy się śmieję, odrywa się ode mnie i mówi:

– Jaaa, L, daj mi złapać oddech. – Nie mogę się powstrzymać przed wspomnieniem tego, jak z Bramem nie przestawaliśmy się całować, dopóki obaj nie dostaliśmy zadyszki.

Jestem lekko wstawiony – to obietnica zapomnienia, które jest niemal na wyciągnięcie ręki – więc kiedy Aden wychodzi skorzystać z łazienki, sięgam pod jego łóżko po whiskey, którą tam ukrywa.

Przechylam butelkę nad cherry coke, którą przyniosłem ze sobą, a kiedy Aden wraca, już ją sączę. Jestem najniewinniejszym, próbującym wyglądać na trzeźwego dzieciakiem na świecie i znowu patrzę na swoją piosenkę.

Zaczyna się jakiś głupi reality show, więc Aden zmienia kanał, i znowu pokazują Brama – jego nazwisko, jego twarz i stopklatkę jednego z jego filmików za głową prezentera – a już myślałem, że się go pozbyłem.

– Znałeś tego gościa, tak? Chodził do twojej szkoły? – pyta Aden, jakby samo sąsiedztwo miało jakieś znaczenie. Jakby to mała odległość czyniła ludzi bliskimi sobie.

Nie pierwszy raz spytał mnie o Brama, więc to nie pierwszy raz, kiedy kłamię na jego temat.

– Pochodzisz z małego miasteczka, w którym wszyscy się znają – odpowiadam, ponieważ to prawda, a liceum w Queens jest inne. – W moim liceum są tysiące dzieciaków, w ostatniej klasie setki. Nie znałem go – kłamię. Znowu. – Ale tak, słyszałem o nim przez futbol i te jego dupne filmiki. Wszyscy kojarzyli Brama Lassitera.

Trochę mam ochotę powtórzyć jego nazwisko, ale wiem, że nie powinienem, więc próbuję się zachowywać tak, jakbym już nie zauważał twarzy Brama w telewizorze. Ignoruję te wiadomości w taki sam sposób, w jaki za wszelką cenę usiłowałem ignorować wszelkie teorie spiskowe, które krążyły po szkole i po Internecie. Istnieją miliony plotek o tym, co się stało Bramowi, a jedną z nich jest samobójstwo.

Ale kiedy byliśmy razem, Bram przez większość czasu był pieprzonym promyczkiem radości. Nie rozumiem, jak mógł się zmienić z beztroskiego przygłupa, kochającego sport i wydurniającego się przed kamerą, w gościa, który kończy ze sobą tak, jak twierdzą: w szatni, z prochami, samotny.

Aden prosi, żebym został na noc.

– Tylko się kimniesz – upiera się, a ja się zgadzam, bo nie chcę wracać do domu, więc wysyłam esemesa do mojej mamy.

Zamawiamy pizzę i oglądamy jeszcze telewizję przy zgaszonym świetle, a ja zapominam na jakiś czas o Bramie, póki Aden nie odpłynie. Za sprawą mojej doprawionej coli leżę tam rozbudzony, wstawiony i samotny w ciemności.

Wyciągam telefon z kieszeni swoich zniszczonych dżinsów. Bezwiednie wchodzę na profil Brama. Zaczynam szukać naszych wspólnych zdjęć, z których odznaczyłem się wiele miesięcy temu.

Mój telefon jest jak wehikuł czasu. Mój kciuk jest kluczykiem. Podróżuję wstecz przez ostatnie sześć miesięcy jednym przesunięciem palca i nie ma mnie tam, nie ma mnie tam, nie ma mnie tam.

Aż w końcu jestem.

Miniaturki Brama i mnie wypełniają ekran, w sumie jest ich ponad trzysta. Nie mogę uwierzyć, że nadal tam są. Zerkam na Adena i upewniam się, że wciąż śpi, a potem przenoszę wzrok z powrotem na zdjęcia w telefonie, zastanawiając się, dlaczego (jak?) Bram nie miał nigdy serca (albo jaj) ich usunąć.

Na tych zdjęciach jesteśmy w moim mieszkaniu, pożeramy jedzenie na wynos. Upalamy się na maksa na mojej werandzie, mamy czerwone oczy i się zaśmiewamy. Jedziemy metrem, a potem koleją na Long Island. Siedzimy na schodach pożarowych i na plaży, opalając się na pasujących do siebie jasnozielonych ręcznikach. Na jednym nieostrym selfie siedzimy na jego łóżku, wokół walają się kartki pokryte równaniami matematycznymi.

Bram był beznadziejny z algebry. Tylko dlatego się poznaliśmy. W pierwszej klasie on wybrał futbol i dostał się do drugiej ligi reprezentacji, a ja pisałem smutne piosenki i eksperymentowałem z eyelinerem w płynie. Rok później został już pierwszym rozgrywającym, a ja dołączyłem do dość gównianego zespołu. Więc wszystko było przeciwko nam. Znajdowaliśmy się na zupełnie przeciwnych krańcach spektrum popularności. Ale on był słaby z matmy, a ja, chociaż ogólnie nienawidziłem szkoły, akurat całkiem dobrze radziłem sobie z matematyką. W ostatniej klasie ja już liczyłem różniczki, a on nadal walczył z algebrą na drugim poziomie. Wyznaczono mnie do bycia jego tutorem.

Nie od razu poczułem, że mnie pociąga. Wiedziałem, że podobało mi się to, jak codziennie po południu całował swoją mamę w czoło tuż po wejściu do mieszkania. Wiedziałem, że podobało mi się to, jak okręcał sobie kosmyk włosów wokół palca, niczym pięcioletnia dziewczynka, kiedy próbował rozgryźć jakiś naprawdę trudny problem. Podobało mi się to, jak bardzo starał się wszystko naprawić: cieknące krany, zranione uczucia, swoje oceny z matematyki. I wiedziałem, że cholernie uwielbiałem obserwować, jak napinają mu się mięśnie przedramion za każdym razem, kiedy sięgał po ołówek. Ale nie sądzę, żeby podobał mi się po prostu on, a przynajmniej nie byłem tego pewien, dopóki po raz pierwszy mnie nie pocałował.

Siedzieliśmy w jego sypialni, uczyliśmy się do jego sprawdzianów na koniec semestru. Rozwiązywałem równanie z iksem, a on narysował obok niego „o” w moim zeszycie. Zacząłem ogryzać paznokieć kciuka, zanim jeszcze na niego spojrzałem. Uniósł brwi, uśmiechnął się i zadał mi pytanie:

– Czy ktoś cię kiedyś pocałował?

Otworzyłem usta, ale opuściły mnie wszystkie przemądrzałe odpowiedzi, jakie zwykle mam pod ręką. Powiedziałem „yyy”, a on nie potrzebował usłyszeć niczego więcej.

Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Sięgnął po swój telefon, zaczął coś wystukiwać, a sekundę później jego maleńki pokój wypełniła obciachowa piosenka o całowaniu, ta z każdej komedii romantycznej z lat dziewięćdziesiątych.

– O Boże – powiedziałem. – Chyba żartujesz.

– Co ty, ta piosenka jest świetna – odpowiedział i zaczął nucić.

Nie mogłem się powstrzymać. Zaśmiałem się głośno. Popatrzyłem na niego, jakby wyrosła mu druga głowa. A kiedy zaczął się drugi refren, on zmrużył oczy i odgarnął sobie loki z czoła. Nagle zrobił poważną minę.

– Co? – spytałem.

Znowu ogryzałem paznokieć, bo Bram był tak cholernie uroczy, nikt mnie nigdy nie pocałował, a on oblizywał usta. Odsunął moją rękę od ust, a kiedy znowu na niego spojrzałem, on się wyszczerzył. W tamtym świetle dostrzegłem iskrę w jego zielonych oczach. Kiedy mnie pocałował, prawie zapomniałem, kim jestem.

Nawet się nie uśmiechnąłem, kiedy się odsunął. Chwyciłem go tylko za szyję, przyciągnąłem z powrotem i całowałem, aż usta mi zdrętwiały.

– Nigdy nawet nie całowałem się z dziewczyną – szepnąłem mu.

Ale nie powiedziałem, że w tamtej chwili zrozumiałem, że nigdy tego nie zrobię. Staliśmy w drzwiach jego sypialni, moje usta były spuchnięte, a moja twarz otarta i zaczerwieniona od jego zarostu. Po prostu podał mi moją torbę.

Kiedy nasze palce się zetknęły, uśmiechnął się i wsunął mi ołówek za ucho.

– Kurde, wiedziałem – powiedział.

Znowu mnie pocałował, jego duża, szorstka ręka znalazła się na mojej twarzy, jakby musiał mnie przytrzymać. Tydzień później byliśmy parą, a dziewięć miesięcy później się to skończyło.

Odkładam telefon i wyglądam przez okno Adena. Nie widzę stąd księżyca; tylko dachy kilku budynków. I chciałbym być na dachu. Chciałbym być w jakimkolwiek miejscu, w którym mógłbym wypowiadać na głos imię Brama. Żeby znowu stał się prawdziwy, choćby na sekundę.

Znowu sięgam po telefon i wchodzę na jego kanał na YouTubie „BRAM SIĘ NUDZI”. Zaczął być vlogerem tuż przed tym, jak się zeszliśmy, a pod koniec miał tysiące subskrybentów. To zabawne, bo to ja zawsze byłem tym, który chciał rzucić szkołę i zyskać sławę, a Bram wolał po prostu grać w futbol i pójść do college’u. Ale mój zespół się rozpadł, a jego kanał nabrał rozpędu. Zyskał sławę w Internecie, a ja już całą wieczność nie napisałem żadnej piosenki.

Włączyłem ostatni wrzucony przez niego filmik, na którym wypija duszkiem trzy i pół litra zepsutego mleka. To obleśne, ale też zabawne. Poza tym Bram dobrze wygląda nawet wtedy, kiedy się wygłupia. Byłem jego subskrybentem, odkąd opublikował pierwszy filmik, a czasem nawet coś komentowałem, ale on nigdy nie wiedział, że ja to ja. Nawet kiedy się spotykaliśmy, nie zdradziłem mu swojego nicku.

Liczba wyświetleń i komentarzy do tego filmiku jest rekordowa. Wygląda na to, że zawsze rośnie, kiedy jego twarz kolejny raz pojawia się w wiadomościach, jakby wszyscy zapomnieli, że on już, kurde, nie żyje, a potem znowu nie mogli się zamknąć na ten temat, kiedy im już o tym przypomniano. Ale ja też to oglądam, podobnie jak inni, desperacko próbuję złapać z nim jakiś kontakt. Z tą różnicą, że ja naprawdę go znałem. Kochaliśmy się.

Nie wiem, czy to wina alkoholu, głupich komentarzy czy zdjęć, z których on się do mnie uśmiecha, ale nagle do oczu napływają mi łzy. Czuję się wściekły, gotuje się we mnie, jestem smutny i samotny. Tęsknię za nim, jakbyśmy się rozstali w ubiegłym tygodniu, a nie pół roku temu.

Nie znam zasad, bo to mój jedyny były, ale on zachował wszystkie nasze zdjęcia. A piosenki, które pisałem i śpiewałem o nim, prawie przyniosły mi sławę. Klikam więc w okienko komentarza i gapię się migający kursor. Czuję, że zasłużył na przynajmniej jedną szczerą wiadomość, nawet jeśli jest już zbyt późno, żeby ją przeczytał.

Zielone oczy Brama ze złotymi cętkami, jego duże dłonie i głęboki głos wypełniają moją głowę. Myślę o całowaniu go i o czymś więcej niż całowaniu. Próbuję policzyć, ile razy powiedzieliśmy sobie „kocham cię”. A potem myślę o tej rzeczy, o której ciągle cholernie się staram nie myśleć.

O naszym rozstaniu. Jego twarzy. Ostatnich słowach, które do niego powiedziałem.

Z trudem przełykam ślinę. Wpisuję trzy maleńkie słowa i wysyłam je, nim zabraknie mi odwagi.

Tak mi przykro.

Potem przyciskam twarz do twardej poduszki Adena, nienawidząc wszystkiego. Zwłaszcza siebie.

Nie wiem, co bym zrobił, gdyby Aden się teraz obudził.

Nie powinienem płakać za innym chłopakiem.

Martwym chłopakiem.

Nawet jeśli to był pierwszy i jedyny chłopak, którego kochałem.

OSTATNI WPIS NA BLOGU SASHY

Umierające kwiaty są najpiękniejsze.

148 komentarzy

3

SHAY

WTF// ZMYSŁOWA RECENZJA SASHY…

FASTEN YOUR SEAT BELTS

Wygląda jak: (newage’owy) boysband.

Brzmi jak: cholernie dobre pisarstwo.

Smakuje jak: Kwaśne Języczki (to powinna być nowa nazwa tego zespołu. Nie musicie mi nawet nic odpalać, jeśli ją wykorzystacie).

3/5

Sasha zmarła trzy miesiące temu. Od tego czasu czuję, że jestem trochę nieobliczalna.

Ale w muzyce jest coś, co przywiązuje mnie do reszty świata.

Wykrzykuję słowa najgłośniej, jak potrafię, więc prawie nie zauważam ciał, które przyciskają się do mnie z każdej strony. Muzyka jest tak głośna, że basy wypełniają całą moją klatkę piersiową i nie czuję ciągle walącego mi serca. Znam te twarze na scenie, setlistę, a także wiem, że ludzie po moich obu stronach kochają każdą sekundę tych dźwięków równie mocno co ja, więc nie mam tego zaciskającego uczucia w gardle, które zwykle sprawia, że mam ochotę szlochać, walczyć albo uciekać zawsze, kiedy przebywam w tłumie.

Muzyka jest jedynym powodem, dla którego w ogóle ignoruję te uczucia, które nade mną panują; które nigdy mnie nie opuszczają.

Koncert się kończy. Jestem cała spocona, czuję ciarki na całym ciele i się uśmiecham. Cały czas krzyczymy – chcemy, żeby Fasten Your Seat Belts wyszło i zagrało jeszcze jeden kawałek. Ale dzisiaj nie mogą, bo program jest napięty, a kiedy otwieram w telefonie zaproszenie na ten występ, widzę, że następny wchodzi ten nowy zespół Rohana, Our Numbered Days.

Kiedy muzyka już nie gra, cała sala nagle boleśnie się wyostrza: dziesiątki lamp błyskowych telefonów ludzi robiących sobie zdjęcia w ciemności. Trzaski na scenie i techniczni ubrani w to samo co ja, przestawiający sprzęty. Dzwonienie szklanek ludzi zamawiających coś przy barze, głosy nawoływania przyjaciół lub śmiechy. Ręce, wszędzie, sięgające gdzieś.

Przestrzeń w mojej głowie, którą muzyka jeszcze kilka chwil temu wypełniała ciepłem, zalewa się czymś lodowatym. Wysyła mojemu ciału pokręcone, niejasne sygnały.

Mój brzuch i klatkę piersiową zaczynają oblegać gorące, nieprzyjemne motylki. Dłoń mi się poci i od razu żałuję, że nie mogę złapać chłodnych palców mojej siostry – zawsze była buforem bezpieczeństwa, kiedy świat mnie przytłaczał. Jej szpitalna bransoletka, której nie zdjęłam od tego wieczoru, którego umarła, nagle wydaje się zbyt ciasna na moim nadgarstku. Patrzę na świecący znak wyjścia awaryjnego i przepycham się w jego stronę, zanim w moim ciele rozszaleje się alarm.

Gdy wracam do środka, na scenie są już Rohan z Markiem, Jo i Pooja. Grają jakąś piosenkę, której nie rozpoznaję, ale melodia piekielnie wpada w ucho. Witam się z kilkoma osobami, przepychając się przez tłum, starając się nie rzucać w oczy, żeby Ro nie zauważył, jak wchodzę podczas jego występu, ale ludzie wykrzykują moje imię niemal z każdej strony. Trudno nie znać wszystkich w tym środowisku, jeśli dość często chodzi się na występy, a ja chodzę ciągle. Muszę, bo założyłam z siostrą stronę właśnie dla nich: Wielki Team Fanów.

Wykrzykuję jeszcze kilka powitań, ale chcę znaleźć resztę ekipy WTF (czyli moich prawdziwych przyjaciół), natychmiast. Nie wiem, jaką część występu Rohana przegapiłam, więc wyciągam telefon, żeby wysłać esemesa do Deedee. Nigdy nie mogę jej znaleźć w takim tłumie, mimo jej włosów, których ma prawie tak dużo jak ja, oraz tego, że w tym morzu białych twarzy jesteśmy jedynymi ciemnoskórymi dziewczynami.

Deedee odpisuje, że stoi blisko sceny i znalazła Callie, ale zanim zdążę jej odpisać, koło mnie wyrasta Jerome i zbliża usta do mojego ucha.

– Shay – zagaduje, a ja po jego głosie poznaję, że palił.

Odwracam się i patrzę na usta Jerome’a, głównie po to, żeby na pewno zrozumieć, co powie dalej, ale potem nie mogę już od nich oderwać wzroku. Są piękne, w kształcie serca, a on je oblizuje, jakby miał zaraz znowu zacząć mówić, ale powstrzymuję go, przyciskając mu do nich palce. Zamykam oczy i całuję piękne usta Jerome’a, ponieważ całuję je (go?) od miesiąca. Nie chcę, by Jerome mówił cokolwiek, bo wydaje mi się, że wiem, co chce powiedzieć: coś o tym, że mu się podobam; coś o tym, że powinniśmy znaczyć dla siebie więcej, niż te okazjonalne pocałunki. Ale ja ledwo umiem wytrzymać w tej sali, więc nawet nie chcę myśleć, jak miałabym się starać wytrzymać w związku. Nigdy nie miałam chłopaka i nie potrafię sobie tego w ogóle wyobrazić.

Wsuwam ręce do kieszeni jego oversize’owego swetra i jednocześnie chwytam jego zapalniczkę. Potem sięgam mu do tylnej kieszeni sztruksów z niskim krokiem i sprawdzam, co zostało z jego jointa.

– Aha! – wołam, wyciągając z jego kieszeni zaciśniętą pięść.

On się uśmiecha, ale nie śmieje.

– Widziałem, jak stąd wybiegłaś – mówi. – Wszystko okej?

Odsuwam się i patrzę na niego (bo usta nie są jego jedyną piękną częścią), ale jego jasnobrązowe oczy szukają w moich czegoś, czym nie chcę się dzielić. Więc zerkam z powrotem na rzeczy w moich dłoniach. On jest jedną z niewielu osób, które rozumieją, że kiedy skądś uciekam, potrzebuję przestrzeni dla złapania oddechu. To jedna z przyczyn, dla których lubię go całować. Kiwam głową.

– Spoko – mówi.

Cmokam go przelotnie w policzek, a potem otwieram jego zapalniczkę i odpalam jointa. Maleńki płomień oświetla podartą koszulkę zespołu, którą mam na sobie, moje ramię pełne bransoletek, tę niewielką przestrzeń między nami. Jerome wsuwa jeden palec za rozciągnięty dekolt mojej koszulki, a drugi w szlufkę moich dżinsów. Wdycham dym, spokój i jego.

To miejsce jest przeznaczone tylko dla nastolatków, co oznacza zakaz picia i na pewno zakaz palenia, ale nigdy jakoś mnie te zasady nie ograniczały. Czuję, jak moje spięte mięśnie odrobinę się rozluźniają, kiedy wydycham cienką wstążkę dymu w prawie nieobecną przestrzeń między nami, w której nikt tego nie zauważy.

On skłania głowę w moją stronę, jakbym była księżniczką, a wintydżowe pierścionki, które zawsze nosi, błyskają w świetle sceny. Wyciąga jointa z moich palców i gasi go między dwoma swoimi. Kiedy się ode mnie odsuwa, dostrzegam tęsknotę w jego przekrwionych oczach. Ciekawe, czy widzi to samo w moich.

Minutę później znajduję Deedee. Stoi przyciśnięta do ściany z boku sceny z Callie oraz kilkoma innymi osobami, które znamy ze szkoły i z takich występów.

– Cześć – rzucam. Wciskam ramię pomiędzy dwóch kolesi, znanych mi z biegów terenowych, i kiwam im głową. Serce mi przyspiesza, bo są bardzo blisko, ale biorę pod ramię Deedee i czuję się trochę lepiej.

– „Cześć?” – odpowiada Callie, wygląda na zirytowaną. Jej ciemna, czarna koszulka ma dziury, a spod spodu niemal świeci jej jasna skóra, niczym promyki światła.

– Właśnie – wtóruje jej Deedee. – Gdzie ty się podziewałaś? – Uderza mnie w ramię. Odgarnęła swoje supergęste włosy z oczu i związała w luźny kucyk, który prawdopodobnie nie może być już ciaśniejszy. Ma zaparowane okulary, więc zdejmuję je z jej twarzy i wycieram rąbkiem swojej koszuli.

– Przegapiłaś prawie cały występ, a oni są taaak cholernie dobrzy.

– Tak dobrzy jak Unraveling Lovely? – pytam (to mój złoty standard, którym mierzę wszystko). Wsuwam jej okulary z powrotem na nos.

– Prawie.

Patrzę wtedy na Callie. Jej orzechowe oczy i zaciśnięte, błyszczące usta zdają się dodawać: „Ale nie do końca”.

Deedee pokazuje mi kilka zdjęć, które zrobiła Rohanowi, kiedy padł na kolana podczas gitarowej solówki, a ja wrzucam najlepsze na konto WTF z samą nazwą zespołu: Our Numbered Days. Oznaczam miejsce i dodaję ocenę: pięć gwiazdek w jednym rzędzie. Ale chcę zrobić coś więcej, bo to nowy zespół Rohana. Wstawiam więc trzy uśmieszki z serduszkami zamiast oczu, jakbym zakochała się w muzyce, której prawie nie słyszałam.

– Niezła reakcja – mówi Callie, zerkając mi ponad ramieniem. Kocha liczby, a mój post niemal natychmiast dostaje dwadzieścia dwa polubienia i osiem komentarzy.

– Opłaca się być trochę sławną w Internecie – odpowiadam.

– A przynajmniej na Long Island – dodaje Deedee.

W duchu żałuję, że Sasha nie może zobaczyć, ilu naszych obserwatorów uwielbia fakt, że Ro ma nowy zespół. WTF było jej pomysłem.

Obie byłyśmy fankami pop punku i indie rocka, odkąd nasza opiekunka pokazała nam swoje ulubione zespoły, gdy miałyśmy po dziewięć lat, rok przed diagnozą Sashy. Słucham więc kolejnego kawałka Rohana i myślę o tym, co Sasha mogłaby o nim powiedzieć. Wskazałaby słowa na łączniku (tego nigdy nie umiem wyłapać) albo zauważyłaby, że linia basu jest subtelna, choć potrzebna. I wydaje mi się, że dlatego właśnie tak bardzo kocham muzykę. Każdy jej fragment – poczynając od przesterów na gitarze Rohana, kończąc na tym, że nie mogę się powstrzymać przed kiwaniem głową do rytmu – przypomina mi o niej.

Mało ciemnoskórych dzieciaków ma taką obsesję na punkcie naszej muzyki jak my. Więc kilka lat temu, kiedy zaczęłyśmy chodzić na koncerty i zobaczyłyśmy, że jest nas tak niewiele, Sasha chciała, żeby ludzie mieli miejsce, w którym mogliby bez wstydu wielbić swoje ukochane brzmienia i nie czuć się z tym dziwnie. Tak powstało WTF, a przez ten blog poznałyśmy Rohana: zatrudnił Sashę i mnie jako menedżerki jego starego zespołu, a dzięki pracy z Unraveling Lovely stałyśmy się kimś.

Oczywiście każdy, kto kocha muzykę, jest mile widziany w społeczności WTF, ale nasze twarze na pierwszej stronie i w zakładce „O nas”, podpisane jako twórczynie strony – z Deedee jako fotografką – miały pomóc innym ciemno- i czarnoskórym dzieciakom z naszym gustem muzycznym poczuć się odrobinę mniej samotnie.

Mimo porażki Unraveling Lovely w Pojedynku Zespołów ludzie nadal wierzą w to, co mamy do powiedzenia na temat muzyki. Więc zawsze wrzucam jakieś relacje. Deedee robi wszystkie zdjęcia. Callie co dwa tygodnie prowadzi niskobudżetowy podcast, w którym przeprowadza wywiady z aspirującymi muzykami. Sasha robiła właściwie wszystko inne, włącznie z pisaniem recenzji nagrań demo i płyt, więc teraz musimy znaleźć kogoś innego do pomocy.

Staram się za dużo o tym nie myśleć.

– No, to wielkie dzięki, że dzisiaj przyszliście – mówi Rohan do mikrofonu na koniec piosenki i publiczność milknie.

Odgarnia ciemne włosy z jeszcze ciemniejszych oczu i uśmiecha się, pokazując dołeczki w policzkach. Jest mi przykro, że przegapiłam prawie cały występ, a Ro też nie byłby z tego zadowolony. Mimo wszystko jednak rzucam długie, głośne „Łuuuuu”, zanim powie coś więcej, a on się uśmiecha.

– To ostatnia piosenka, którą dzisiaj zagramy. Cover jednego z moich ulubionych utworów. Dzisiaj jest dość trudny dzień… więc chciałbym ją komuś zadedykować.

Ma ściśnięty głos, jakby nie mieścił mu się w gardle, a mnie zaciska się żołądek, bo jestem niemal pewna, że wiem, co się zaraz stanie – dziś mijają trzy miesiące, odkąd… I wygląda na to, że on szuka mnie w tłumie.

– Ten kawałek jest dla ciebie, Sasha – kończy.

Dopiero przyszłam i naprawdę bardzo chcę usłyszeć resztę występu, ale jej imię znowu rozdziera mnie na pół, kiedy dopiero co zdążyłam się pozbierać. Zerkam na Deedee – przygryza dolną wargę, gotowa wyplątać swoje ramię z mojego, bo wie, co się zaraz stanie.

Callie próbuje mnie powstrzymać.

– Shay, poczekaj – mówi, ale ja nie mogę. Przeciskam się przez tłum, z powrotem do wyjścia, zanim zaśpiewa pierwszą nutę.

Na parkingu udaje mi się odpiąć rower dopiero za trzecim razem, bo cała się trzęsę. Ale kiedy nakładam słuchawki na włosy i wciskam „play”, do uszu napływa mi idealna piosenka. Podkręcam głośność, skupiając się na zrozpaczonym głosie wokalisty, i pedałuję w rytm basu. Pozwalam miarowej perkusji i najczystszym nutom gitary przepływać przeze mnie niczym prąd.

Ostatni raz, kiedy słyszałam tę piosenkę, którą chciał zagrać Rohan, byliśmy w szpitalu u Sashy. Jego głos łączył się z moim, gdy ją jej śpiewałyśmy. Trzymałam ją za rękę, a kiedy się rozejrzałam, zauważyłam, że mama drży, a pielęgniarki pociągają nosami. No i ten Rohan, na którego nie byłam w stanie patrzeć, oraz ksiądz, którego od razu postanowiłam znienawidzić.

Kiedy piosenka się skończyła, Sasha popatrzyła na mnie i powiedziała: „Cholera, Luke”, i obie się uśmiechnęłyśmy, mimo że po policzkach płynęły nam łzy. Gdy zamknęła oczy i pielęgniarki potwierdziły, że jest w śpiączce, mama spojrzała na mnie i wiedziałam, że jej twarz odbija się w mojej własnej. To był koniec: Sasha się już nie obudzi.

Nie mogłam na to patrzeć. Nie chciałam wiedzieć, które narządy zawiodą moją siostrę jako pierwsze. Pocałowałam jej zimne palce i otarłam swoje łzy kciukami. Wydostałam się z pokoju, bo wiedziałam, że mama jest zbyt rozkojarzona, żeby mnie powstrzymać, a czułam napięcie wzbierające w moich kończynach.

To nie był pierwszy raz, kiedy ciało mnie zawiodło – serce się ścisnęło, na górną wargę wystąpiły kropelki potu – ale był to pierwszy raz, gdy nie miałam przy sobie Sashy, która zawróciłaby mnie z tego skraju, która powiedziałaby, że nic mi nie będzie. Od tamtego wieczoru, cokolwiek to jest, co we mnie nie działa, ujawnia się znacznie częściej.

„Cholera, Luke”, a czasem „Pieprzony Luke” to słowa, które wypowiadałyśmy jednogłośnie z Sashą, kiedy wydarzała się u niej jakaś nowa zła rzecz, jakby rak był gównianym chłopakiem, którego nie mogła się pozbyć, a nie leukemią.

Muzyka pomaga (jak zawsze). Znowu mogę oddychać i czuję, że odzyskuję kontrolę. Mimo że jestem zupełnie sama i pedałuję jak szalona po ciemnej bocznej drodze, na koniec piosenki zadzieram głowę do nieba. Krzyczę na gwiazdy.

– PIEPRZONY LUKE!