Uciekinier - Stephen King - ebook + książka

Uciekinier ebook

Stephen King

4,3

Opis

W TEJ GRZE PRZEGRANA OZNACZA ŚMIERĆ

Najlepsi nie kandydują na prezydenta.

Najlepsi uczestniczą w grze o życie.

Ameryka, 2025 rok.  Brutalne teleturnieje i reality shows są najpopularniejszą rozrywką dla mas. I najszybszą drogą do zdobycia pieniędzy. Pod warunkiem, że jest się zdesperowanym.

Ben Richard, którego nie stać na leczenie ciężko chorej malutkiej córeczki,  jest wystarczająco zmotywowany, by powalczyć o miliard dolarów. Życie dziewczynki zależy od tego, czy jej ojciec wytrwa 30 dni w grze Uciekinier, ścigany przez kamerę, profesjonalnych zabójców i cały kraj.

Tylko że tej gry jeszcze nikt nie wygrał.

Na podstawie tej fascynującej powieści dystopijnej powstał film pod tym samym tytułem z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 280

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (271 ocen)
134
92
37
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mnasilowska

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, jak zawsze u Folleta osadzona w jakimś czasie w historii, opowiada o ówczesnym życiu, sytuacji gospodarczej, polityce, tylko zbyt szybko się kończy….
20
drelichewelina

Nie oderwiesz się od lektury

Tematyka niecodzienna dla Folleta, ale dobrze się czyta.
10
wiodzi

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna! warto przeczytac
00
ewunia5

Nie oderwiesz się od lektury

Trzyma w napięciu, dobrze się czyta.
00
majabee

Dobrze spędzony czas

chaos i szczęście tylko
00

Popularność



Kolekcje



Okładka

O książce

Strona tytułowa

O autorze

Tego autora w Wydawnictwie Albatros

Strona redakcyjna

…Minus 100… odliczanie trwa…

…Minus 099… odliczanie trwa…

…Minus 098… odliczanie trwa…

…Minus 097… odliczanie trwa…

…Minus 096… odliczanie trwa…

…Minus 095… odliczanie trwa…

…Minus 094… odliczanie trwa…

…Minus 093… odliczanie trwa…

…Minus 092… odliczanie trwa…

…Minus 091… odliczanie trwa…

…Minus 090… odliczanie trwa…

…Minus 089… odliczanie trwa…

…Minus 088… odliczanie trwa…

…Minus 087… odliczanie trwa…

…Minus 086… odliczanie trwa…

…Minus 085… odliczanie trwa…

…Minus 084… odliczanie trwa…

…Minus 083… odliczanie trwa…

…Minus 082… odliczanie trwa…

…Minus 081… odliczanie trwa…

…Minus 080… odliczanie trwa…

…Minus 079… odliczanie trwa…

…Minus 078… odliczanie trwa…

…Minus 077… odliczanie trwa…

…Minus 076… odliczanie trwa…

…Minus 075… odliczanie trwa…

…Minus 074… odliczanie trwa…

…Minus 073… odliczanie trwa…

…Minus 072… odliczanie trwa…

…Minus 071… odliczanie trwa…

…Minus 070… odliczanie trwa…

…Minus 069… odliczanie trwa…

…Minus 068… odliczanie trwa…

…Minus 067… odliczanie trwa…

…Minus 066… odliczanie trwa…

…Minus 065… odliczanie trwa…

…Minus 064… odliczanie trwa…

…Minus 063… odliczanie trwa…

…Minus 062… odliczanie trwa…

…Minus 061… odliczanie trwa…

…Minus 060… odliczanie trwa…

…Minus 059… odliczanie trwa…

…Minus 058… odliczanie trwa…

…Minus 057… odliczanie trwa…

…Minus 056… odliczanie trwa…

…Minus 055… odliczanie trwa…

…Minus 054… odliczanie trwa…

…Minus 053… odliczanie trwa…

…Minus 052… odliczanie trwa…

…Minus 051… odliczanie trwa…

…Minus 050… odliczanie trwa…

…Minus 049… odliczanie trwa…

…Minus 048… odliczanie trwa…

…Minus 047… odliczanie trwa…

…Minus 046… odliczanie trwa…

…Minus 045… odliczanie trwa…

…Minus 044… odliczanie trwa…

…Minus 043… odliczanie trwa…

…Minus 042… odliczanie trwa…

…Minus 041… odliczanie trwa…

…Minus 040… odliczanie trwa…

…Minus 039… odliczanie trwa…

…Minus 038… odliczanie trwa…

…Minus 037… odliczanie trwa…

…Minus 036… odliczanie trwa…

…Minus 035… odliczanie trwa…

…Minus 034… odliczanie trwa…

…Minus 033… odliczanie trwa…

…Minus 032… odliczanie trwa…

…Minus 031… odliczanie trwa…

…Minus 030… odliczanie trwa…

…Minus 029… odliczanie trwa…

…Minus 028… odliczanie trwa…

…Minus 027… odliczanie trwa…

…Minus 026… odliczanie trwa…

…Minus 025… odliczanie trwa…

…Minus 024… odliczanie trwa…

…Minus 023… odliczanie trwa…

…Minus 022… odliczanie trwa…

…Minus 021… odliczanie trwa…

…Minus 020… odliczanie trwa…

…Minus 019… odliczanie trwa…

…Minus 018… odliczanie trwa…

…Minus 017… odliczanie trwa…

…Minus 016… odliczanie trwa…

…Minus 015… odliczanie trwa…

…Minus 014… odliczanie trwa…

…Minus 013… odliczanie trwa…

…Minus 012… odliczanie trwa…

…Minus 011… odliczanie trwa…

…Minus 010… odliczanie trwa…

…Minus 009… odliczanie trwa…

…Minus 008… odliczanie trwa…

…Minus 007… odliczanie trwa…

…Minus 006… odliczanie trwa…

…Minus 005… odliczanie trwa…

…Minus 004… odliczanie trwa…

…Minus 003… odliczanie trwa…

…Minus 002… odliczanie trwa…

…Minus 001… odliczanie trwa…

O książce

W TEJ GRZE PRZEGRANA OZNACZA ŚMIERĆ

Najlepsi nie kandydują na prezydenta.Najlepsi uczestniczą w grze o życie.

Ameryka, 2025 rok. Brutalne teleturnieje i reality shows są najpopularniejszą rozrywką dla mas. I najszybszą drogą do zdobycia pieniędzy. Pod warunkiem, że jest się zdesperowanym. Ben Richard, którego nie stać na leczenie ciężko chorej malutkiej córeczki, jest wystarczająco zmotywowany, by powalczyć o miliard dolarów. Życie dziewczynki zależy od tego, czy jej ojciec wytrwa 30 dni w grze UCIEKINIER, ścigany przez kamerę, profesjonalnych zabójców i cały kraj.

Tylko że tej gry jeszcze nikt nie wygrał.

Na podstawie tej fascynującej powieści dystopijnej powstał film pod tym samym tytułem z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej.

STEPHEN KING

Wybitny amerykański pisarz, nazywany Królem Horroru, został w 2003 r. uhonorowany prestiżową nagrodą literacką National Book. Debiutował pod koniec lat sześćdziesiątych, ale światową sławę przyniosła mu wydana w 1973 r. powieść Carrie. Kolejne utwory – powieści, zbiory opowiadań, komiksy, scenariusze filmowe i sztuki teatralne – opublikowano w setkach milionów egzemplarzy i przełożono na kilkadziesiąt języków. Są wśród nich tak znane książki, jak: Lśnienie, Sklepik z marzeniami, Christine, Zielona Mila, Desperacja, Komórka, Ręka mistrza, Pod kopułą, Czarna bezgwiezdna noc, To, Cujo, Pan Mercedes i ośmiotomowy cykl fantasy Mroczna Wieża.

Proza Kinga należy do najczęściej ekranizowanych, a wśród reżyserów, którzy podejmowali się tego zadania, znaleźli się Brian de Palma, Stanley Kubrick czy David Cronenberg.

Pod pseudonimem Richard Bachman King opublikował siedem powieści.

www.stephenking.comwww.stephenking.pl

Tego autora w Wydawnictwie Albatros

ROSE MADDER DOLORES CLAIBORNE GRA GERALDA DESPERACJA REGULATORZY SKLEPIK Z MARZENIAMI BEZSENNOŚĆ ZIELONA MILA MARZENIA I KOSZMARY KOMÓRKA 4 PO PÓŁNOCY CHUDSZY TO BASTION OCZY SMOKA PO ZACHODZIE SŁOŃCA CZTERY PORY ROKU UCIEKINIER CZARNA BEZGWIEZDNA NOC CUJO PODPALACZKA ROK WILKOŁAKA MROCZNA POŁOWA WOREK KOŚCI DZIEWCZYNA, KTÓRA KOCHAŁA TOMA GORDONA NOCNA ZMIANA ŁOWCA SNÓW OSTATNI BASTION BARTA DAWESA BLAZE PAN MERCEDESSaga MROCZNA WIEŻA ROLAND POWOŁANIE TRÓJKI ZIEMIE JAŁOWE CZARNOKSIĘŻNIK I KRYSZTAŁ WIATR PRZEZ DZIURKĘ OD KLUCZA WILKI Z CALLA PIEŚŃ SUSANNAH MROCZNA WIEŻAPowieści graficzne MROCZNA WIEŻA NARODZINY REWOLWEROWCA DŁUGA DROGA DO DOMU ZDRADA UPADEK GILEAD BITWA O JERICHO HILL POCZĄTEK PODRÓŻYWyłącznie jako audiobook i e-book Stephen King, Joe HillW WYSOKIEJ TRAWIE Stephen King, Stewart O’NanTWARZ W TŁUMIE

Tytuł oryginału:THE RUNNING MAN

Copyright © Richard Bachman 1982All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c. 2014

Polish translation copyright © Robert Lipski 2010

Redakcja: Jacek Ring

Ilustracja na okładce: Dariusz Kocurek

Opracowanie graficzne okładki: Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c.

ISBN 978-83-7985-177-5

WydawcaWYDAWNICTWO ALBATROS ANDRZEJ KURYŁOWICZ S.C.Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawawww.wydawnictwoalbatros.com

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Przygotowanie wydania elektronicznego: Michał Nakoneczny, 88em

Wszystkie postacie i sytuacje pojawiające się w tej książce są całkowicie fikcyjne i wszelki ewentualny związek z aktualnie żyjącymi osobami i dziejącymi się zdarzeniami jest zupełnie przypadkowy.

…Minus 100odliczanie trwa…

Spoglądała na termometr w bladym świetle padającym przez okno. W oddali, skąpane w potokach deszczu, wznosiły się szare wieżowce Co-Op City, jak mroczne wieżyczki olbrzymiego więzienia. W dole, w szybie wentylacyjnym, rozciągała się lina, na której wisiało świeże pranie przypominające wyciągnięte psu z gardła szmaty. Szczury i tłuste uliczne koty buszowały w stosach śmieci. Spojrzała na męża. Siedział przy stole i patrzył na program Free Vee. Był skoncentrowany i spięty. Oglądał tę audycję od paru tygodni. W każdym mieszkaniu znajdował się telewizor — taki był nakaz prawny. Prawo zezwalało jednak na wyłączenie odbiorników. Przymusowy dodatek pieniężny z 2021 roku nie uzyskał wymaganej przewagi dwóch trzecich głosów, zabrakło sześciu głosów. Zazwyczaj nie oglądali telewizji. Odkąd jednak Cathy zachorowała, szukał sposobu na zarobienie pieniędzy. To właśnie przerażało ją najbardziej. W tle komentarza spikera, przedstawiającego lekko stłumionym głosem najnowsze wiadomości, rozległo się ciche pojękiwanie chorej na grypę Cathy.

— Bardzo z nią kiepsko? — spytał Richards.

— Nie.

— Nie oszukuj mnie.

— Czterdzieści stopni.

Uderzył pięściami w stół. Plastikowy półmisek podskoczył i z trzaskiem opadł.

— Sprowadzimy lekarza. Nie martw się.

Posłuchaj… Odwrócił się i ponownie patrzył w telewizor. Pół godziny komentarza minęło. Znowu zaczęto nadawać transmisję z jednej z gier. Nie była to gra wielkiego kalibru — zwykła codzienna zabawa zwana Dolarową Karuzelą. Przyjmowano do niej wyłącznie ludzi chorych na serce, wątrobowców, gruźlików, a niekiedy dla zabawy pozwalano wziąć w niej udział kalekom. Uczestnik dostawał dziesięć dolarów za każdą minutę, jaką wytrzymał, stojąc na obracającym się kole fortuny i gawędząc z prowadzącym. Prowadzący co dwie minuty zadawał pytanie premiowe — różne w zależności od tego, w jakiej dziedzinie gry startował dany uczestnik. Obecny gracz, sercowiec z Hackiensack, dostał pytanie z historii Stanów Zjednoczonych, za które otrzymywał dodatkowe pięćdziesiąt dolarów. Jeżeli uczestnik, skołowany, zdyszany, z sercem wyczyniającym w jego piersi dziwaczne harce, nie dosłyszał pytania, potrącano mu z wygranej taką samą sumę, a koło fortuny nabierało prędkości.

— Poradzimy sobie jakoś, Ben. Zobaczysz. Naprawdę. Ja…

— Co „ty”? — Spojrzał na nią z wściekłością. — Pójdziesz na ulicę? O nie, Sheila. Ona musi mieć prawdziwego lekarza. Koniec z blokowymi znachorami o brudnych rękach i oddechu przesiąkniętym whisky. Jej potrzebny jest nowoczesny sprzęt i dobra opieka. Zajmę się tym.

Chodził po pokoju, wpatrując się jak zahipnotyzowany w zamontowany nad zlewem ekran Free Vee. Zdjął z haka tanią skórzaną kurtkę i nałożył ją z grymasem obrzydzenia.

— Nie. Nie pozwolę ci… Nie pójdziesz do…

— A dlaczego nie? W najgorszym razie dostaniesz parę dolców jako samotna matka wychowująca dziecko. Tak czy inaczej, będziesz miała pieniądze, aby ją z tego wyciągnąć.

Nigdy nie była najładniejsza, a od kiedy mąż przestał pracować, na jej twarzy pojawiły się nowe zmarszczki. W tej chwili wyglądała jednak naprawdę oszałamiająco, władczo.

— Nie mogę się na to zgodzić. Gdyby przyszedł tu facet z telewizji z kilkoma dolarami, odesłałabym go. Czy mam się zgodzić na tak wielkie poświęcenie z twojej strony? Czy mogłabym przyjąć nagrodę za twoją głowę?

Odwrócił się w jej stronę z dziwnym wyrazem twarzy. Próbował zebrać się w sobie, stłumić coś, co drążyło go od wewnątrz. Coś niewidzialnego, powodującego, że tak uważnie oglądał program Free Vee. Był zakłopotany. Może dręczyła go świadomość niebezpieczeństwa? Skinął ponuro w stronę sypialni.

— Czy pomyślałaś o niej, leżącej w nieoznaczonym grobie dla ubogich? Myślałaś o tym?

Ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się.

— Ben, oni tego właśnie chcą. Chcą nas wszystkich załatwić i pozbyć się takich jak ty czy ja.

— Może tym razem im się nie uda — powiedział, otwierając drzwi. — Może mnie nie dostaną.

— Jeśli tam pójdziesz, zabiją cię. A ja będę na to patrzeć. Chcesz, żebym na to patrzyła, podczas gdy ona leży tam, w drugim pokoju? — Płakała i ledwo można było ją zrozumieć.

— Chcę, aby żyła.

Próbował zamknąć drzwi, ale zastawiła je własnym ciałem.

— Pocałuj mnie, zanim odejdziesz.

Pocałował ją. W końcu korytarza pani Jenner otworzyła drzwi i wyjrzała na zewnątrz. Dotarła do nich woń smażonej wołowiny i gotowanej kapusty — woń bogactwa. Zapach kusił i doprowadzał do obłędu. Pani Jenner zrobiła niezłą robotę. Pomogła w przyłapaniu miejscowego handlarza narkotyków i zawsze miała oko na „nielegalnych”.

— Przyjmiesz pieniądze? — spytał Richards. — Nie zrobisz nic głupiego?

— Przyjmę — szepnęła. — Wiesz, że przyjmę.

Objął ją mocno, po czym odwrócił się szybko i ruszył na dół po kiepsko oświetlonych schodach. Stała w drzwiach, pochlipując w milczeniu tak długo, aż usłyszała odgłos zamykanych pięć pięter niżej drzwi wejściowych, a potem skryła twarz w połę fartucha. W dłoni wciąż trzymała termometr, którym przed chwilą mierzyła dziecku temperaturę. Pani Jenner podeszła do niej i pociągnęła za sukienkę.

— Kochanie — szepnęła. — Jeżeli chcesz, odstąpię ci trochę penicyliny, rzecz jasna po czarnorynkowej cenie. Jak już dostaniesz te pieniądze… To dobry towar, najlepszy.

— Wynoś się! — krzyknęła Sheila.

Pani Jenner cofnęła się. Uniosła instynktownie górną wargę, ukazując rząd poczerniałych pieńków.

— Próbowałam ci pomóc… — mruknęła i wróciła do pokoju.

Jęki Cathy nie cichły. Nie tłumiła ich cienka ścianka działowa z tworzywa sztucznego. Odbiornik w pokoju pani Jenner był włączony na cały regulator. Uczestnik Dolarowej Karuzeli nie odpowiedział na kolejne pytanie i w tej samej chwili dostał ataku serca. Wyniesiono go na noszach, przy hucznych wiwatach tłumu. Pani Jenner zapisała w notatniku nazwisko Sheili Richards.

— Jeszcze zobaczymy — wysyczała w próżnię. — Jeszcze zobaczymy, słodziutka.

Z trzaskiem zamknęła notatnik i usiadła, aby obejrzeć z uwagą kolejną grę.

…Minus 099odliczanie trwa…

Zanim Richards wyszedł na ulicę, deszcz zmienił się w ulewę. Wskaźnik olbrzymiego termometru na domu naprzeciwko zatrzymał się na dziesięciu stopniach. W ich mieszkaniu musiało więc być około szesnastu stopni, a Cathy miała grypę. Szczur spacerował leniwie po spękanej i nierównej nawierzchni ulicy. Po przeciwnej stronie, na rozpadających się osiach stał i rdzewiał wrak humbera z 2013 roku. Został całkowicie rozebrany — zniknęły nawet dekle i łoże silnika, ale gliniarze nie zabrali go z ulicy. Rzadko zapuszczali się w południowe rejony Kanału. Co-Op City było jedną wielką wylęgarnią radioaktywnych szczurów, na którą składały się parkingi, puste sklepy, centra handlowe i opustoszałe boiska. Prawo ustanawiały tu gangi motocyklowe, a informacje o nieustraszonych oddziałach policji blokowej były wierutną bzdurą. Na ulicach panowała głęboka cisza. Jeśli trzeba było wyjść z domu, należało zaopatrzyć się w pojemnik z gazem.

Szedł szybko, nie rozglądając się. Nie myślał o niczym. Powietrze było gęste, przesiąknięte siarką. Cztery motocykle minęły go z rykiem. Ktoś rzucił w niego niewielkim postrzępionym kawałkiem asfaltowej nawierzchni. Uchylił się z łatwością. Dwa pneumobusy przejechały obok, omiatając go strumieniem powietrza, ale nie machnął w ich stronę, by się zatrzymały. Dwadzieścia nowych dolarów — zasiłek dla bezrobotnych — rozpłynęło się gdzieś. Nie miał pieniędzy, aby uiścić opłatę za przejazd. Przypuszczał, że członkowie gangów ulicznych domyślili się, że jest bez grosza. Dotarł do celu przez nikogo nieniepokojony.

Wieżowce, koncerny, wysokie ogrodzenia i parkingi były puste, jeśli nie liczyć rozebranych doszczętnie wraków. Obsceniczne hasła wypisywano kredą na chodnikach i w rynsztokach. Na spękanych szarych ścianach nabazgrano: FRAJERZE, UWAŻAJ, ŻEBY SŁOŃCE NIE WYPALIŁO CI USZU. SZMALOWNI OLEWAJĄ BIEDAKÓW. TWOJA MATKA CIĄGNIE DRUTA. MAM CHĘĆ OBRAĆ TWOJEGO BANANA. TOMMY TO ĆPUN. HITLER TO BYŁ KTOŚ! MARY, SID. WYRŻNĄĆ WSZYSTKICH PEDAŁÓW. Stare lampy sodowe, założone jeszcze w latach siedemdziesiątych, wytłuczono kamieniami i kawałkami asfaltu. Żaden technik nie przybył jednak, aby je naprawić. Ich usługi były zbyt drogie. Technicy na krok nie opuszczali centrum miasta, nie pojawiali się na przedmieściach.

Na ulicy panowała cisza, jeżeli nie liczyć wznoszącego się, a potem opadającego szumu przejeżdżających pneumobusów i echa kroków Richardsa. To pole bitewne ożywało dopiero nocą. Za dnia przedmieście było szarym, ponurym, milczącym terytorium, a na ulicach można było dostrzec jedynie koty, szczury i grube, białe robaki kłębiące się w stertach odpadków i śmieci. Dominującym zapachem wspaniałego roku 2025 była dusząca woń rozkładu. Kable sieci Free Vee biegły głęboko pod ulicami miasta i nikt, może poza jakimś szaleńcem lub rewolucjonistą, nie próbował ich uszkodzić. Free Vee to produkt marzeń. Scag kosztował dwanaście starych dolarów za torebkę, Frisco Push — dwadzieścia. Free Vee dostępne było za darmo. Nieco dalej, po drugiej stronie Kanału maszyna snów pracowała przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Pracowała na nowe dolary, które były tylko dla zatrudnionych. Na południe od Kanału, w Co-Op City mieszkało około czterech milionów bezrobotnych.

Richards przeszedł prawie pięć kilometrów. Liczba napotykanych przez niego sklepów monopolowych i smoke-shopów nagle wzrosła. Potem pojawiły się pierwsze sex-shopy (Dwadzieścia cztery rodzaje wymyślnych perwersji erotycznych! Wypróbuj wszystkie!), burdele, Emporium Krwi. Wielbiciele trawki siedzieli na motocyklach na każdym rogu, z trzewiami wyżartymi przez narkotyki i dobiegali kresu swego plugawego życia. Widział teraz dokładnie olbrzymie i lśniące drapacze chmur, których szczyty tonęły gdzieś wśród obłoków. Najwyższy był stupiętrowy Gmach Gier, którego górna połowa skrywała się w kłębach smogu i chmur. Skoncentrował swoją uwagę na wieżowcu i przeszedł tak następne dwa kilometry. Na drodze napotykał teraz wytworne kina i sklepy. Nie było już tanich barów, tylko smoke-shopy. Na każdym rogu stał uzbrojony policjant. Minął park miejski. Wytwornie ubrane matki patrzyły na rozbawione dzieci, które biegały po trawiastych alejkach. Przy bramie po obu stronach stali gliniarze.

Przeszedł przez most na Kanale. Kiedy zbliżał się do Gmachu Gier, ten zdawał się rosnąć w oczach, stawał się coraz bardziej nieprawdopodobny z rzędami biurowych okien przypominających połyskujący marmur. Policjanci obserwowali go gotowi przegnać gdzie pieprz rośnie, gdyby uznali, że mają do czynienia ze zwykłym włóczęgą. W mieście człowiek w szarych, luźnych spodniach, o kiepsko przyciętych włosach i podkrążonych oczach mógł zmierzać tylko w jednym kierunku — w stronę Gmachu Gier.

Eliminacje wstępne zaczynały się zazwyczaj w południe. Kiedy Ben Richards ustawił się w długiej kolejce za ostatnim mężczyzną, znajdował się niemal w cieniu olbrzymiego budynku. Gmach Gier był jednak wciąż ze dwa kilometry przed nim. Kolejka przypominała ogromnego węża. Wkrótce za nim ustawili się następni. Gliniarze przyglądali się im, oparłszy dłonie na kolbach rewolwerów lub rękojeściach pałek. Uśmiechali się anonimowymi, pogardliwymi uśmieszkami.

— Ten to wygląda jak półgłówek, no nie, Frank? Na takiego wygląda.

— Ten to sprawia wrażenie, jakby czekał tylko na kąpiel w budynku. Wyobrażasz sobie?

— Sukinsyny. Ja tam bym…

— Pozabijaliby własne matki dla…

— Cuchną, jakby nie kąpali się od…

— Nic mnie tak nie cieszy jak…

Z opuszczonymi głowami, w strugach deszczu, kręcili się tak bez wyraźnego celu. Chwilę później kolejka zaczęła wolno przesuwać się naprzód.

…Minus 098odliczanie trwa…

Było już po czwartej, kiedy Ben Richards znalazł się przy stole głównym, po czym skierowano go do stolika numer dziewięć. Kobieta siedząca w plastikowym fotelu wyglądała na zmęczoną i bezwzględną. Spojrzała na niego jak na powietrze.

— Nazwisko i imiona.

— Richards. Benjamin Stuart.

Jej palce śmigały po klawiaturze.

Du-du-du-du-du — odpowiedziała maszyna.

— Wiek, wzrost, waga.

— Dwadzieścia osiem lat, sto osiemdziesiąt siedem centymetrów, siedemdziesiąt pięć kilogramów.

Du-du-du-du-du.

— Czy był badany testem Weschlera, a jeśli tak, to z jakim wynikiem i w jakim wieku?

— Sto dwadzieścia sześć. W wieku czternastu lat.

Du-du-du-du-du.

W olbrzymim holu trzaski dobywające się z maszyny odbijały się grobowym echem. Zadawano pytania i uzyskiwano odpowiedzi. Wyprowadzano płaczących. Co chwila rozlegały się ochrypłe okrzyki protestu. Pytania. Zawsze tylko pytania.

— Ostatnia ze szkół, do jakiej uczęszczał…

— Manual Trades.

— Ukończył ją?

— Nie.

— Ile lat uczęszczał i w jakim wieku opuścił szkołę?

— Przez dwa lata. W wieku szesnastu lat.

— Powód odejścia?

— Ożeniłem się.

Du-du-du-du-du.

— Imię, nazwisko i wiek małżonki.

— Sheila Catherine Richards. Lat dwadzieścia sześć.

— Imiona i wiek dzieci, jeżeli są.

— Catherine Sarah Richards. Osiemnaście miesięcy.

Du-du-du-du-du.

— Ostatnie pytanie. Nie radzę kłamać, oni i tak to wyczują i zdyskwalifikują pana podczas testów fizycznych. Czy używał pan kiedykolwiek heroiny albo syntetycznej amfetaminy halucynogennej znanej jako San Francisco Push?

— Nie.

Du-du.

Plastikowa karta wypadła na stół. Kobieta wręczyła ją Richardsowi ze słowami:

— Nie zgub tego, koleś. Gdyby tak się stało, musiałbyś w przyszłym tygodniu zacząć wszystko od początku.

Przyjrzała mu się z uwagą. Zobaczyła przepełnione wściekłością oczy, wynędzniałe ciało. Wyglądał nieźle. Był inteligentny. Był dobry. Cofnęła nagle rękę z kartą i nakryła ją dłonią z dziwnym wyrazem twarzy.

— Po co to panu?

— Nieważne. Ktoś później odpowie na pani pytanie. Być może.

Wskazała ponad jego ramieniem w stronę długiego holu prowadzącego do rzędu wind. Ludzie, którzy odeszli od stołów, byli tam zatrzymywani. Okazywali karty identyfikacyjne i przepuszczano ich dalej. Richards zauważył, że drżący i blady na twarzy ćpun został zatrzymany przez gliniarza. Wskazano mu wyjście. Narkoman zaczął płakać. Chwilę później znikł za drzwiami.

— Świat jest okrutny, koleś — powiedziała bez cienia sympatii kobieta za stołem. — Ruszaj.

Richards odszedł. Za jego plecami litania pytań zaczęła się od nowa.

…Minus 097odliczanie trwa…

Na końcu korytarza wiodącego od linii stołów mocna jak skała, wypielęgnowana dłoń zacisnęła się na jego ramieniu.

— Karta, człowieku.

Okazał dokument. Gliniarz uspokoił się. Na jego twarzy pojawił się nagle grymas rozczarowania.

— Lubisz zawracać stąd ludzi, co? — spytał Richards. — To cię dowartościowuje? Czujesz potęgę swego stanowiska?

— Chcesz wrócić na przedmieścia, frajerze?

Richards minął go. Zatrzymał się w pół drogi do wind i odwrócił głowę.

— Hej, gliniarzu…!

Policjant spojrzał nań z zaciętością.

— Masz rodzinę? Może w przyszłym tygodniu nadejdzie twoja kolej…

— Jazda! — warknął wściekle gliniarz.

Richards ruszył dalej, uśmiechając się. Przy windach czekał rząd około dwudziestu ludzi. Pokazał kolejnemu policjantowi swoją kartę. Ten przyjrzał mu się uważnie.

— Twardziel z ciebie, co?

— Owszem — odparł Richards i uśmiechnął się. Policjant oddał mu kartę.

— Już oni cię tam utemperują. Ciekaw jestem, czy będziesz gadał równie bezczelnie z paroma kulami we łbie.

— Tak bezczelnie, jak ty gadasz, kiedy nie masz przy sobie broni i jesteś bez spodni — odparł Richards, wciąż się uśmiechając.

Przez chwilę zdawało się, że gliniarz ma ochotę go uderzyć.

— Oni dadzą ci szkolę — rzekł policjant. — Będziesz błagał ich na kolanach, żeby przestali…

Skinął na trzech nowo przybyłych i zażądał, by okazali karty. Mężczyzna stojący przed Richardsem odwrócił się. Miał kędzierzawe włosy i wyglądał na zdenerwowanego i nieszczęśliwego.

— Nie zadzieraj z nimi, stary. Oni tu grają pierwsze skrzypce.

— Czyżby? — spytał Richards, spoglądając na niego przyjaźnie.

Mężczyzna się odwrócił. Nagle drzwi windy się otworzyły. Policjant z olbrzymim brzuchem stał przy ścianie z przyciskami kontrolnymi. Drugi gliniarz siedział na stołku w małym, kuloodpornym pomieszczeniu wielkości budki telefonicznej, czytając trójwymiarowy magazyn pornograficzny. Pomiędzy jego kolanami sterczał obrzyn. Obok stały ustawione rzędem naboje, po które w razie potrzeby mógł z łatwością sięgnąć.

— Cofnąć się pod ścianę! — krzyknął z powagą grubas. — Pod ścianę!

Stłoczyli się w zbitą, gęstą masę — tak gęstą, że zaczerpnięcie głębszego oddechu było niemożliwe. Z każdej strony otaczały Richardsa ponure sylwetki. Wjechali na drugie piętro. Drzwi otworzyły się raptownie. Richards, który był o głowę wyższy od pozostałych skłębionych we wnętrzu windy ludzi, zobaczył olbrzymią poczekalnię, wewnątrz której stał długi rząd foteli. Na jednej ze ścian znajdował się olbrzymi odbiornik Free Vee. W rogu zauważył automat z papierosami.

— Wysiadać! Wysiadać! Przy wychodzeniu okazujcie karty identyfikacyjne!

Wyszli z windy, pokazując dokumenty bezosobowemu oku kamery. Nieopodal stali trzej gliniarze. Z jakichś powodów na widok około dwunastu kart rozległ się brzęczyk, a ich posiadacze zostali natychmiast gdzieś odprowadzeni. Richards pokazał swoją i pozwolono mu przejść dalej. Podszedł do automatu, kupił paczkę blamów i usiadł możliwie jak najdalej od odbiornika. Zapalił papierosa i zaciągnął się. Kaszlał przez chwilę. Prawie od sześciu miesięcy nie miał w ustach papierosa.

…Minus 096odliczanie trwa…

Ludzie, których nazwiska zaczynały się na A, zostali niemal natychmiast zabrani na testy sprawnościowe. Dwudziestu paru mężczyzn wstało i wyszło przez drzwi znajdujące się za ekranem. Nad drzwiami znajdował się napis: TĘDY. Pod legendą widniała strzałka wskazująca drzwi. Niewielu ludzi biorących udział w Grach potrafiło czytać. Piętnaście minut później wezwano kolejną grupę. O piątej Richards zajął miejsce w fotelu. Domyślał się, że jego kolej nadejdzie około dziewiątej. Marzył, by móc w tej chwili trzymać w dłoni książkę, ale uznał, że dobrze się stało, iż nie wziął żadnej ze sobą. Książki wzbudzały podejrzenia, zwłaszcza gdy miał je ktoś, kto pochodził z południowej dzielnicy, znad Kanału. Trójwymiarowe pisma porno były z pewnością o wiele bezpieczniejsze.

O szóstej obejrzał bez przekonania wiadomości i kiedy na ekranie pojawiła się zapowiedź kolejnej z wielkich gier, podszedł obojętnym krokiem do okna i wyjrzał na zewnątrz. Teraz, kiedy miał już wszystko za sobą, Gry znowu zaczęły go nudzić. Inni zapewne z zainteresowaniem przyglądali się Zabawnej Broni. W następnym tygodniu być może nadejdzie ich kolej…

Dzień zmieniał się w zmierzch. Elsy na pierścieniach siłowych przemykały za oknami pierwszego piętra, ich reflektory ostro cięły mrok. Na ulicach tłumy mężczyzn i kobiet (większość stanowili, rzecz jasna, technicy i biurokraci Sieci) rozpoczynały swoją wieczorną włóczęgę w poszukiwaniu rozrywek. Zarejestrowany handlarz narkotyków sprzedawał swój towar na przeciwległym rogu ulicy. Mężczyzna z dwiema dziewczynami uwieszonymi u jego ramion minął go obojętnie.

Richards zatęsknił nagle za domem, za Sheilą i Cathy. Chciał do nich zadzwonić, wątpił jednak, by mu na to pozwolono. Ciągle jeszcze mógł zrezygnować. Kilku już to zrobiło. Uśmiechając się, wyszli z pokoju przez drzwi zaopatrzone w napis: NA ULICĘ.

Wrócić do mieszkania, w którym leżała jego rozpalona gorączką córka? Nie. Nie mógł. Nie mógł zawrócić. Stał przy oknie jeszcze przez chwilę, po czym powrócił na swoje miejsce. Zaczęła się nowa gra pod nazwą Wykop Sobie Grób. Mężczyzna siedzący obok Richardsa pociągnął go trwożliwie za rękę.

— Czy to prawda, że około trzydziestu procent odpada na testach sprawnościowych?

— Nie wiem — odrzekł Richards.

— Jezu! — rzekł tamten. — Mam bronchit. Może… Dolarowa Karuzela…

Richards nie odpowiedział. Oddech siedzącego obok mężczyzny przypominał sapanie parowozu wspinającego się na szczyt wysokiej góry.

— Jestem ciężko chory — rzekł tamten cicho.

Richards patrzył na program, jakby nagle go zainteresował. Mężczyzna milczał przez dłuższy czas. Kiedy o siódmej trzydzieści program znowu się zmienił, Richards słyszał, jak tamten pyta o test sprawnościowy drugiego sąsiada. Na zewnątrz było już ciemno. Zastanawiał się, czy nadal pada. Wieczór zdawał się ciągnąć w nieskończoność.

…Minus 095odliczanie trwa…

Kiedy wszyscy, których nazwiska zaczynały się na R, weszli do pomieszczenia testowego przez drzwi oznaczone czerwoną strzałką, było parę minut po wpół do dziesiątej. Początkowe napięcie wyraźnie zmalało i wielu oglądało z zaciekawieniem program Free Vee. Nikt jednak nie spał, nikt nawet nie próbował się zdrzemnąć. Mężczyzna cierpiący na bóle w piersiach nosił nazwisko zaczynające się na L. Wezwano go przed godziną. Richards zastanawiał się, czy dopuszczono go do udziału w którejś z gier. Sala egzaminacyjna była długa i oświetlona lampami fluorescencyjnymi. Przypominała halę produkcyjną, a poszczególne stanowiska na owej dziwacznej „taśmie” zajmowali różni lekarze.

Czy któryś z was mógłby rzucić okiem na moją córkę? — pomyślał z goryczą Richards. Kandydaci okazali swe karty oku innej kamery zamontowanej w ścianie, po czym nakazano im stanąć w równym rzędzie przy wieszakach. Lekarz w długim, białym fartuchu podszedł do nich szybkim krokiem. Pod pachą trzymał teczkę.

— Rozbierzcie się — powiedział. — Powieście ubrania na wieszakach. Zapamiętajcie numer nad wieszakiem i podajcie go na końcu tego korytarza. Nie martwcie się o wasze wartościowe przedmioty. Nikt ich wam nie zabierze.

Przedmioty wartościowe. Niezły dowcip, pomyślał Richards, zdejmując koszulę. Miał przy sobie pusty portfel z paroma zdjęciami Sheili i Cathy, kwit na odbiór podzelowanych butów, które oddał do miejscowego szewca pół roku temu, breloczek do kluczy z jednym kluczem do mieszkania, skarpetkę dziecinną, choć nie pamiętał, by ją tam wkładał, i paczkę blamów, którą wydobył z automatu. Miał na sobie stare slipki, które włożył na życzenie Sheili. Wkrótce wszyscy byli już nadzy i anonimowi. Każdy z mężczyzn trzymał w dłoni kartę. Paru przebierało nogami, tak jakby podłoga była zimna, choć nie było to zgodne z prawdą. W powietrzu unosił się odór alkoholu.

— Ustawcie się w rzędzie — rzekł lekarz z teczką. — Każdy okazuje swoją kartę. Postępujcie zgodnie z zaleceniami.

Szereg ruszył. Richards zobaczył, że przy każdym ze stanowisk obok lekarza stoi policjant. Spuścił wzrok i czekał cierpliwie.

— Karta.

Oddał tamtemu dokument. Pierwszy lekarz zanotował numer, po czym rzekł:

— Otworzyć usta.

Richards wykonał polecenie. Wysunął język. Następny lekarz spojrzał w jego źrenice, oświetlając je niewielką, cienką latareczką, po czym zajrzał mu do uszu. Następny umieścił na jego piersi zimny stalowy krążek stetoskopu i rzekł:

— Odkaszlnąć.

Richards kaszlnął. Jeden mężczyzna z przodu został odciągnięty na bok. Potrzebował pieniędzy, ale nie mogli go dopuścić; groził, że ich zaskarży. Doktor przesunął stetoskop.

— Odkaszlnąć.

Richards odkaszlnął. Doktor obrócił go i przyłożył stetoskop do pleców.

— Nabrać powietrza i nie oddychać. — Stetoskop się przesunął. — Oddychać.

Richards wypuścił powietrze.

Uśmiechający się jednooki lekarz zmierzył mu ciśnienie.

Łysy doktor, na którego czaszce widać było parę brązowych plamek przypominających pijawki, obmacał mu krocze. Jego zimna dłoń przez chwilę gmerała pomiędzy jego udami, badając worek mosznowy i odbyt.

— Kaszlnąć.

Richards kaszlnął.

— Przechodzić dalej.

Zmierzono mu temperaturę. Poproszono o próbkę śliny. Był już w połowie drogi do drzwi. Dwóch czy trzech mężczyzn zakończyło już badanie i posługacz o bladej twarzy i zębach jak królik przyniósł w metalowych koszach ich ubranie. Pół tuzina innych zostało wyprowadzonych z szeregu. Pokazano im schody.

— Pochylić się i rozchylić pośladki.

Richards pochylił się i rozstawił nogi. Otoczony plastikową osłoną palec wdarł się w jego odbytnicę, przez chwilę badał wnętrze, po czym się wycofał.

— Przechodzić dalej.

Wszedł do kabiny zamkniętej z trzech stron kurtynami i oddał mocz do niebieskiej zlewki. Jeden z lekarzy zabrał ją i wstawił do metalowej szafki.

Na następnym stanowisku badano jego wzrok.

— Czytać — rzekł lekarz.

— E, A, L, D, M, F, S, P, M, Z, K, L, A, C, D.

— Wystarczy. Przechodzić dalej.

Wszedł do następnej kabiny i nałożył na głowę słuchawki. Powiedziano mu, by naciskał biały guzik, kiedy coś usłyszy, i czerwony, kiedy sygnał ucichnie. Dźwięk był cichy i wysoki jak odgłos gwizdka na psy, ledwo słyszalny dla ludzkiego ucha. Richards naciskał guziki tak długo, aż mu powiedziano, by przestał. Został zważony. Zbadano stan jego płuc. Stanął przed aparatem fluorescencyjnym i przylgnął do ołowianej osłony. Lekarz żujący gumę i nucący coś pod nosem zrobił kilka zdjęć i zanotował numer jego karty.

Richards wszedł do pomieszczenia w grupie liczącej około trzydziestu osób. Do końca sali dotarło dwunastu. Niektórzy byli już ubrani i czekali na windę. Dwunastu innych wyciągnięto z szeregu. Jeden z nich próbował zaatakować lekarza, który go zdyskwalifikował, ale został uderzony pałką przez stojącego opodal gliniarza. Mężczyzna runął jak podcięte drzewo.

Richards stanął przy niskim stole. Zapytano go, czy przechodził kiedyś którąś z pięćdziesięciu chorób, a następnie wymieniono je po kolei. W większości były to choroby układu oddechowego. Gdy powiedział, że w rodzinie wydarzył się przypadek grypy, doktor spojrzał nań z uwagą.

— Żona?

— Nie. Córka.

— Wiek?

— Półtora roku.

— Był pan uodporniany? Tylko proszę mówić prawdę — krzyknął nagle lekarz, jakby Richards już próbował kłamstwem wymigać się od odpowiedzi. — Sprawdzimy kartę, sprawdzimy… — Spojrzał na ekran komputera. — Uodpornianie — czytał — lipiec 2023, wrzesień 2023. Blokowa Klinika Zdrowia. Przechodzić dalej.

Richards miał ochotę pochylić się nad stołem i skręcić kark małemu cwaniaczkowi, ruszył jednak dalej. Przy ostatnim stanowisku siedziała groźnie wyglądająca kobieta o krótko przystrzyżonych włosach, z czujnikiem wpiętym w ucho. Zapytała go, czy jest homoseksualistą.

— Nie.

— Czy był karany sądownie?

— Nie.

— Czy cierpi na jakieś poważne fobie? To znaczy…

— Nie.

— Lepiej mnie wysłuchaj — powiedziała z odrobiną przychylności w głosie.

— Czy cierpiałem kiedyś na niezwykłe, powtarzające się lęki, takie jak akrofobia lub klaustrofobia? Otóż nie!

Jej usta się zacisnęły. Widać było, że miała ochotę pokusić się o jakiś ostrzejszy komentarz.

— Używał pan kiedyś środków halucynogennych lub narkotyków?

— Nie.

— Czy ktoś z pańskiej rodziny był kiedyś karany za działalność antyrządową lub występowanie przeciwko koncernowi Sieci?

— Nie.

— Proszę podpisać przysięgę lojalności i formularz zakończenia testu Komisji Gier, panie Richards.

Nieudolnie nagryzmolił podpis.

— Proszę pokazać swoją kartę porządkowemu i podać mu numer…

Odszedł, nim zdążyła dokończyć. Skinął palcem na porządkowego.

— Numer dwadzieścia sześć.

Porządkowy przyniósł jego rzeczy. Richards ubrał się powoli i przejrzał w lustrze przy windzie. Czuł lekki ból w odbytnicy, a między udami dziwną lepkość od płynu używanego przez lekarza. Kiedy zebrali się już wszyscy, drzwi windy się otworzyły. Małe, zaopatrzone w kuloodporną szybę pomieszczenie było tym razem puste. Gliniarz był chudym facetem z dużą naroślą obok nosa.

— Przechodzić do tyłu — zanucił. — Proszę przechodzić do tyłu.

Gdy drzwi się zamknęły, Richards zauważył, że do sali wchodzą esowcy. Doktor z teczką zbliżył się do nich. Drzwi zamknęły się z trzaskiem. Wjechali na trzecie piętro i drzwi otwarły się, ukazując ich oczom olbrzymią, na wpół oświetloną sypialnię. Rzędy polowych łóżek zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Dwaj gliniarze zaczęli sprawdzać ich przy wyjściu z windy. Łóżko Richardsa oznaczono numerem dziewięćset czterdzieści. Leżał na nim brązowy koc i płaska jak deska poduszka. Richards położył się, zzuł buty i rzucił je na podłogę. Stopy wystawały poza krawędź łóżka, ale nic na to nie mógł poradzić. Skrzyżował ręce pod głową i patrzył w sufit.

…Minus 094odliczanie trwa…

Następnego dnia rano, o szóstej, obudził go dźwięk brzęczyka. Był bardzo głodny. Przez chwilę nie wiedział, co się dzieje. Zdawało mu się, że jest w domu i słyszy budzik — nowy zakup Sheili. Dopiero po chwili wszystko sobie przypomniał.

Poprowadzono ich pięćdziesięcioosobową grupą do olbrzymiej łaźni, gdzie okazali swoje karty do kamery, obok której stał policjant. Richards wszedł do kabiny wyłożonej niebieskimi kafelkami. Wewnątrz znajdowało się lustro, prysznic, umywalka i toaleta. Na półce nad umywalką zauważył rząd owiniętych w celofan szczoteczek do zębów, maszynkę do golenia, mydło i na wpół zużytą tubę pasty do zębów. W rogu lustra umieszczono kartonik z hasłem: USZANUJ TĘ WŁASNOŚĆ! Pod spodem, niejako w odpowiedzi, ktoś napisał: SZANUJĘ TYLKO WŁASNY TYŁEK! Wziął prysznic, wytarł się ręcznikiem, który leżał zwinięty w kostkę w toalecie, ogolił się i umył zęby.

Potem zaprowadzono ich do kafejki, gdzie ponownie musieli okazać karty identyfikacyjne. Richards wziął tacę i postawił na metalowym kontuarze. Podano mu pudełko płatków kukurydzianych, porcję frytek, talerz jajecznicy, tost zimny i twardy jak kamień nagrobkowy, kubek mleka, filiżankę kawy, torebkę cukru, torebkę soli i trochę masła na przesiąkniętym tłuszczem kawałku papieru. Jak wilk rzucił się na jedzenie. Inni postąpili podobnie. Dla Richardsa był to pierwszy od bardzo dawna prawdziwy posiłek, nie taki jak brejowata pizza czy żywność w pigułkach. Dziwne wydawało się jedynie to, że posiłek był zupełnie pozbawiony smaku, jakby wampir — szef kuchni — wyssał go ze wszystkich potraw, pozostawiając jedynie składniki odżywcze. Co moja rodzina jadła tego ranka? — zastanawiał się. Pigułki z glonów. Pili mleko. Ogarnęło go nagle uczucie przejmującej rozpaczy. Kiedy zobaczą te pieniądze? Dziś? Jutro? Za tydzień? A może wszystko było jedynie ułudą? Może w ogóle nie istnieje tęcza, pod którą zakopany jest garnek ze złotem? Siedział, wpatrując się w pusty talerz, dopóki o siódmej znowu nie rozległ się brzęczyk. Zaprowadzono ich do wind.

…Minus 093odliczanie trwa…

Na trzecim piętrze pięćdziesięcioosobową grupę Richardsa zebrano najpierw w olbrzymim, pustym pokoju, wewnątrz którego znajdowały się dziesiątki czegoś, co przypominało skrzynki na listy. Raz jeszcze okazali karty i drzwi z sykiem zamknęły się za nimi. Chwilę później do pokoju wszedł wynędzniały facet z wyraźną łysiną i emblematem Gier (wizerunkiem głowy ludzkiej ponad płomieniem pochodni) w klapie fartucha.

— Proszę się rozebrać i wyjąć wszystkie wartościowe przedmioty — powiedział. — Potem wrzućcie ubrania do jednej z komór pieca. Każdy z was otrzyma nowe ubranie. — Uśmiechnął się wspaniałomyślnie. — Możecie zatrzymać te ubrania niezależnie od tego, jaką decyzję podejmiecie.

W grupie rozległy się stłumione rozmowy, ale wszyscy wypełnili polecenie.

— Proszę się pospieszyć — rzekł chudzielec. Klasnął w dłonie dwukrotnie, jak nauczyciel w podstawówce dający znak, że lekcja się zaczęła. — Jeszcze sporo roboty przed nami.

— Pan też bierze udział w eliminacjach? — spytał Richards.