Powieści z tysiąca i jednej nocy - Jacob Grimm, Wilhelm Grimm - ebook

Powieści z tysiąca i jednej nocy ebook

Jacob Grimm, Wilhelm Grimm

5,0
3,84 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Historja o niewidomym Babie Abdalla; Historja Kogii Hassan Alhabbala; Historja o przeobrażonym Sidi Numanie; Historja o Ali Babie i czterdziestu rozbójnikach; Siedem podróży Sindbada żeglarza; Druga podróż Sindbada; Trzecia podróż Sindbada; Czwarta podróż Sindbada; Piąta podróż Sindbada; Szósta podróż Sindbada; Siódma podróż Sindbada; Historja o księciu Achmedzie i wróżce Pari-Banu; Historja o rybaku i genjuszu; Przygody perskiego księcia Firuz-Szacha, czyli koń czarodziejski; Powieść o gadającym ptaku, śpiewającem drzewie i źródle złocistem (Spis opowiadań)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 82

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jakubburdecki

Nie oderwiesz się od lektury

fajnie było sobie przypomnieć książki i bajki z dzieciństwa
00



Powieści z tysiąca i jednej nocy

* * *

Jacob i Wilhelm Grimm

Strona redakcyjna

ISBN: 978-83-7991-333-6 Licencja: Domena publiczna Źródło: Wikiźródła Język i pisownia mogą być miejscami archaiczne. Opracowanie tej wersji elektronicznej: © Masterlab 2015 MASTERLAB Białobrzegi, Polska

Jacob i Wilhelm Grimm

Powieści z tysiąca i jednej nocy

 

 

Historja o niewidomym Babie Abdalla.

W Bagdadzie żył i mieszkał Baba Abdalla. Był młodym człowiekiem; rodzice umarli mu wcześnie i pozostawili duży majątek, tak, iż mógł żyć spokojnie i szczęśliwie. Baba Abdalla był bardzo oszczędnym i majątku owego, jak to często u młodych ludzi się zdarza, nie marnotrawił, lecz przeciwnie mając osiemdziesiąt wielbłądów wysyłał zawsze karawany z Bagdadu do Bassory, handlując towarami i tem się wzbogacając. Pewnego razu, gdy powracał z pustymi wielbłądami z Bassory do Bagdadu, chcąc wypocząć przy drodze i wielbłądom dać się nakarmić, spotkał przy drodze Derwisza.

Derwisz poznawszy w nim zamożnego kupca tak się do niego odezwał:

— Oto widzicie człowieku, wielbłądy wasze musiały przewozić na swych grzbietach nieraz wielkie już skarby, ale ja biedny człowiek znam tu w niedalekiej okolicy jedno miejsce, gdzie znajdują się tak wielkie skarby, iż wszystkie twoje wielbłądy kilka razy objuczane jeszcze, by ich nie zabrały.

Słysząc to Baba Abdalla, że był chciwym człowiekiem, tak się do tego zapalił, iż zaczął błagać Derwisza, by mu miejsce to wskazał.

— Kochany Derwiszu — mówił — tobie jako człowiekowi małych wymagań, żyjącemu więcej w pobożności i bogobojności, skarby takie nie są potrzebne, a gdy mi wskażesz to miejsce i ja obładuję swoje wielbłądy, wtedy gotów będę nawet jednego wielbłąda obładowanego odstąpić.

Derwisz pomyślał i rzekł:

— A, to ty obładowawszy wszystkie wielbłądy mnie tylko jednego ofiarowujesz. Nie kochany Babo Abdalla; my zrobimy inną umowę: oto naładowawszy wszystkie wielbłądy, rozdzielimy je porówno i wtedy rozlosujemy komu jaka część wypadnie.

Trudno było Babie Abdalli pogodzić się z myślą, iż będzie musiał czterdziestu swoich wielbłądów ofiarować, lecz w końcu doszedł do przekonania, że lepiej mieć czterdzieści wielbłądów obładowanych złotem i drogiemi kamieniami, gdyż takie skarby ów miał zawierać, aniżeli osiemdziesiąt pusto idących; więc się zgodził.

Wtedy Derwisz poprowadził go w bok od drogi w dolinę, która coraz bardziej zwężała się, aż wreszcie przez wązką szczelinę wyszli na trochę szersze miejsce, gdzie z jednej strony podnosiła się prostopadła i gładka, jak lustro skała. Tu zatrzymali się.

Derwisz zaś ułożył chróst zbierany po drodze pod skałę i zapalił; buchnęło silne ognisko i czarne kłęby dymu wzbijały się w powietrze Do ognia nasypał zaś Derwisz jakiegoś czarnego proszku. Gdy dym opadł, oczom Baby Abdalli przedstawiła się w skale ogromna cienka, żelazna brama, spojona dwoma skrzydłami. Lecz Derwisz z łatwością otworzył ją naciskając w spojeniu między skrzydłami, jakąś sprężynkę. Oczom obydwóch przedstawiło się wspaniałe pałacowe wnętrze. Na lewo w murze były wgłębienia wypełnione sztabami złota, wszędzie w bogatych naczyniach leżały bogate kamienie: dyamenty i perły.

Baba Abdala osłupiał:

— Czy wszystko to można zabrać — zapytał:

— Co tylko zechcesz — odparł Derwisz.

Wtedy Baba Abdalla rzucił się chciwie na te skarby i wspólnie z Derwiszem ładowali ciężkie wory na wielbłądów, przyczem Baba Abdalla był wiele więcej niezmordowanym, aniżeli Derwisz, który spokojnie się zachowywał. Naładowawszy wszystkie wielbłądy i konie swoje z żalem opuszczał Baba Abdalla to miejsce. Gdy wychodzili zauważył on, iż Derwisz wziął z sobą jeszcze jakąś niepozorną drewnianą szkatułkę.

Wyszedłszy Derwisz, zamknął bramę, a napaliwszy znów ognisko, ujrzeli po opadnięciu dymu tę samą prostopadłą ścianę. Poczem rozdzielili wielbłądów na dwie partje po czterdzieści w każdej, rozlosowali i doszedłszy do drogi Baba Abdalla ruszył w stronę Bagdadu, Derwisz zaś w stronę Bassory.

Lecz po jakimś czasie Baba Abdalla pozazdrościł Derwiszowi tamtych czterdziestu wielbłądów i pomyślał sobie, że może mu on dziesięć odstąpi. Wrócił się więc i rzekł do Derwisza:

— Mój kochany Derwiszu, ty zapewne nie umiesz się z wielbłądami obchodzić i bogactw ci nie potrzeba, odstąp mi jeszcze 10 wielbłądów, a tobie 30 wystarczy.

Derwisz zgodził się. Potem Baba Abdalla dwa razy go jeszcze prosił, aż wreszcie i ostatnie 10 wielbłądów mu Derwisz odstąpił. Lecz wtedy Baba Abdalla podejrzewając, a Derwisz dla tego tak się chętnie zgodził na oddanie, w owej szkatułce drewnianej musi posiadać skarb, zapragnął koniecznie dowiedzieć się, co mieści owa szkatułka. Derwisz objaśnił go, iż jest tam tylko maść, którą jeżeli posmarować lewe oko, to człowiek zobaczy zaraz wszelkie ukryte w ziemi skarby, lecz posmarowanie prawego oka grozi oślepnięciem.

Na żądanie Baby Abdalli posmarował mu Derwisz lewe oko i rzeczywiście odrazu ujrzał Baba Abdalla moc ukrytych pod ziemią skarbów, wejść tajemnych, pałaców ukrytych; lecz nie wierząc Derwiszowi, iżby posmarowanie drugiego miało zgubne skutki, natomiast przypuszczając, iż obdarza ono nową jakąś właściwością, mimo silnego oporu Derwisza, nalegał ciągle, by mu ten i prawe oko posmarował. Wtedy Derwisz posmarował mu je, Baba Abdalla z chciwością oczy otworzył i... O! zgrozo — ciemności ogarnęły go. Derwisz nie kłamał. Posmarowanie prawego oka miało fatalne skutki. Wtedy zaczął błagać Derwisza, czy nie zna środków na odwołanie tej ślepoty, lecz Derwisz nie znał takich środków.

I odtąd, gdy chciwość niebywała zrobiła z niego kalekę, siadywał Baba Abdalla na murawie nad Tygrem w Bagdadzie i żebrał, a żebrząc o pieniądze, prosił również by mu dawano policzek, chcąc w ten sposób zadać sobie jeszcze większą pokutę. Zwróciło to uwagę Kalifa Haruna Alraszyda, który raz przechodził koło niego i kazał go sprowadzić do swego pałacu i spytał o powód takiej pokuty. Gdy Baba Abdalla opowiedział mu, nakazał mu od tej pory już w cichości pokutę odbywać i wypłacał mu ze swego skarbu 4 drachmy dziennie. Wreszcie Baba Abdalla w bogobojności i pokucie zakończył życie.

 

 

Historja Kogii Hassan Alhabbala.

W dużem mieście, zwanem Bagdadem, żyło dwóch przyjaciół: Saad i Meram. Pewnego wieczoru przechadzali się razem w ogrodach tego miasta i rozprawiali o tem, jakby tu najlepiej zaradzić na świecie nędzy, która tak często się szerzy. Saad był zdania, iż najlepiej by było ubogim ludziom rozdać po pewnej sumie pieniędzy, która by im pozwoliła odrazu stanąć na nogach, zakupić potrzebne do pracy materjały i pracując nadal uczciwie pozbyć się nędzy. Meram zaś był zdania, iż same pieniądze, aczkolwiek dużo pomagają, jednakże nie wystarczą, i trzeba również by los poszczęścił; gdyż czasem i bez pieniędzy zawdzięczając jedynie przypadkowi jakiemuś, do dużego dobrobytu dojść można.

— Co tu długo mówić — odparł Saad — najlepiej uwidocznić to można na przykładzie. Dzięki Niebu, jestem dość zamożny i mogę pozwolić sobie na taką próbę. Dam jakiemu ubogiemu człowiekowi pewną sumę, a zobaczysz Meramie, iż postawi go to zaraz na nogi.

To mówiąc wyszli właśnie na plac podmiejski nad rzeką Tygrem, gdzie pracował w oddali jakiś powroźnik.

— Oto widzę tam jakiegoś ubogiego człowieka — rzekł Saad — zróbmy z nim próbę.

— Poczekaj — odparł Meram — trzeba najpierw upewnić się, czy człowiek ów godzien jest zapomogi. Tam widzę stragan jakiejś przekupki, spytajmy jej się, co to za człowiek.

To mówiąc podeszli do owej przekupki, która objaśniała ich, że powroźnik ten imieniem Hassan Alhabbal, jest najpoczciwszym człowiekiem w świecie, tylko ogromnie ubogim.

Saad zadowolony, że znalazł odrazu właściwego człowieka, podszedł razem z Meramem do Hassana, zapytując go jak mu się powodzi.

— O, nie bardzo dobrze mój panie — odparł Hassan — pracuję cały dzień bez wytchnienia, chcąc sobie jakikolkolwiek zapasik na większy zakup konopi uciułać, lecz zawsze kiedy jestem już na najlepszej drodze do zebrania, wypadną w domu jakieś większe koszta, czy to choroba, czy kupno czegoś większego i wszystko zaoszczędzone — rozbiega się.

— Więc by wam się jakaś zapomoga stanowczo przydała — rzekł Saad. — Oto widzicie — rzekł wyjmując z kieszeni dość gruby worek, w tym worku jest 200 cekinów; jest to dług odebrany prze ze mnie, którego się już mało spodziewałem. Postanowiłem to komuś ubogiemu ofiarować.

Hassan z początku wahał się, czy mu to przyjąć wypada, lecz gdy Saad nalegał, ze łzami w oczach przyjął ów worek i z radości zapomniał nawet podziękować.

Przyszedłszy do domu, nie chciał Hassan żonie, ani nikomu pieniędzy tych pokazywać, z obawy, by zaprędko się na niepotrzebne rzeczy nie rozeszły. 10 cekinów pozostawił tylko sobie w worku, a resztę 190 cekinów zaszył w turbanie, będąc pewnym, iż tam nikt ich chyba nie wykryje.

Potem wyszedł na miasto, by kupić konopi. Przechodząc koło jatki z mięsem, przypomniał sobie, iż bardzo dawno nie było u nich w domu mięsa, kupił więc kawał mięsa i wracał uszczęśliwiony do domu. Naraz zleciał sęp zgłodniały widocznie i chciał Hassanowi koniecznie wydrzeć z ręki ów kawałek mięsa. Przy odpędzaniu ptaka Hassanowi zleciał z głowy turban. Widząc to sęp pochwycił turban w swoje szpony i zanim się Hassan spostrzegł, uleciał z nim w powietrze. Hassan oniemiał z rozpaczy — nie mogąc sobie darować, iż pozwolił na porwanie turbanu; lecz w końcu widząc, iż już nic nie poradzi, wrócił do domu i nie mówiąc nic żonie, udał się na spoczynek by nazajutrz znów w nędzy życie zaczynać.

 

Minęło od tego czasu blizko pół roku, a Saad z Meramem znów przechadzali się po ogrodach.

— Ciekawym — rzekł Meram — jak tam naszemu Hassanowi się powodzi.

— A przypuszczam, iż mu się powodzi — odparł Saad — zresztą zdaje mi się, że nie daleko jesteśmy od tego miejsca gdzieśmy go wtedy spotkali, moglibyśmy się wybrać, zobaczyć go. Zapewne nie pracuje już sam, lecz najął sobie pomocników.

Meram chętnie się zgodził i razem z Saadem wybrali się w stronę, gdzie Hassan dawniej pracował. Jakoż ujrzeli go, lecz nie zdradzał bynajmniej zamożniejszego stanu jak przedtem; przeciwnie suknie jego były jeszcze więcej wyniszczone.

— Nie zdaje mi się, by pieniądze twoje pomogły mu, rzekł Meram.

Gdy podeszli do niego, spytał go Saad o powody takiego wyglądu. Gdy Hassan opowiedział mu przygodę z sępem, nie chciał Saad temu wierzyć; lecz Meram dawał Hassanowi zupełną wiarę i twierdził, iż sępy przeważnie rzucają się na to, co upadnie. Saad niezadowolony, iż próba mu się nie udała, postanowił przyjść Hassanowi jeszcze raz z pomocą, zwłaszcza, iż znający go ludzie zeznawali, że Hassan przez ten czas bynajmniej nie hulał, lecz tak jak zawsze ciężko codzień pracował. Dał mu więc znów worek z 200 cekinami, upominając, by by tym razem ostrożniejszy.

Hassan nie posiadał się z radości. Odliczył znów 10 cekinów i schował je do woreczka, zaś ze 190 ma chodził po mieszkaniu, poszukując, gdzieby je tu w ukryciu przechować. W koń u zaszedł na strych i znalazł tam stary popękany garnek ze słodzinami. Schował owe 190 cekinów pod słodziny, pewien, iż nikt chyba napewno takiej kryjówki nie odkryje.

Poczem