Historia współczesnej Afryki - Martin Meredith - ebook + książka

Historia współczesnej Afryki ebook

Meredith Martin

0,0
58,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Wydanie II poprawione i uzupełnione

Martin Meredith
jest znany jako doskonały reportażysta, biograf, a także historyk (z akademickim epizodem w życiorysie), który od wielu lat poznaje Afrykę od środka. Ta książka stanowi największe jego wyzwanie. Zawiera barwnie zarysowaną panoramę krajów – od Kairu po Kapsztad i od Dakaru po Dżibuti, a także osób – od Nkrumaha po Mugabe i od Burgiby po Mandelę i wydarzeń – od pełnych nadziei i euforii chwil towarzyszących podniesieniu czerwono-zielono-złotej flagi Ghany oraz przejęcia władzy przez Nasera po przepełniające rozpaczą ludobójstwa w Rwandzie i doprowadzające do ruiny spichlerza Afryki ekscesy Mugabe.

Trzeźwe, pozbawione ideologicznej otoczki spojrzenie Mereditha na Afrykę i jej współczesne problemy różni się od tak popularnego wśród profesjonalnych historyków ujęcia, zdominowanego przez nawoływanie do wyznawania europejskich grzechów. Autor ukazuje zarówno tragiczne dziedzictwo kolonializmu, jak i fatalną jakość i zgubną dla Afryki rolę rodzimych elit.

Prof. Ryszard Vorbrich

Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu

 

 

Historia współczesnej Afryki to książka obszerna, ale stanowi bardzo lekką lekturę – napisana jest bowiem tak niemodnym już prostym językiem. Martin Meredith stworzył opowieść o najnowszej historii Afryki, pozbawioną pseudointelektualnych ozdobników, dyskursu opartego na gender czy postkolonialnego gniewu. Bierze na warsztat każdy z większych krajów afrykańskich i opowiada, co się tam wydarzyło po uzyskaniu niepodległości. […] Afrykańscy przywódcy znienawidzą tę książkę! […]

Wall Street Journal

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 1225

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Martin Meredith

Historia współczesnej Afryki

Przełożył Stanisław Piłaszewicz

Wydanie II poprawione i uzupełnione

WYDAWNICTWO AKADEMICKIE

WARSZAWA 2020

Tytuł oryginału:

The State of Africa: A History of the Continent Since Independence

Uzupełnienie przekładu rozdziałów 31, 33, 34, 35:

Hanna Jankowska

Redakcja:

Władysław Żakowski, Anna Zielińska-Hoşaf

Korekta:

Anna Zielińska-Hoşaf

Skład i łamanie:

Anna Szarko

Projekt okładki:

Wiktor Dyndo

Opracowanie map:

Jarosław Talacha

Konwersja do EPUB/MOBI:

http://www.gigaproject.pl/epuby/

Copyright © Martin Meredith, 2005, 2006, 2013

All rights reserved

Polish translation copyright © Wydawnictwo Akademickie DIALOG, 2020

Wszelkie prawa zastrzeżone

Książka wydana we współpracy z Fundacją Wspierania Nauk Humanistycznych ORIENT

ISBN: 978-83-8002-942-2

Wydawnictwo Akademickie DIALOG Sp. z o.o.

00-112 Warszawa, ul. Bagno 3/218

tel.: 22 620 87 03

e-mail: [email protected]

http://www.wydawnictwodialog.pl

Spis treści
OD AUTORA
WPROWADZENIE
CZĘŚĆ PIERWSZA
1. EKSPERYMENT ZŁOTEGO WYBRZEŻA
2. REWOLTA NAD NILEM
3. KRAJ ZACHODZĄCEGO SŁOŃCA
4. CZARNA AFRYKA
5. WICHER ZMIAN
6. JĄDRO CIEMNOŚCI
7. BIAŁE POŁUDNIE
CZĘŚĆ DRUGA
8. NARODZINY NARODÓW
9. PIERWSZY TANIEC WOLNOŚCI
10. GLINIANE NOGI
11. PODZIELONY DOM
12. ŚMIERĆ CESARZA
13. PRZYJŚCIE TYRANÓW
14. W POSZUKIWANIU UJAMAA
15. ODEJŚCIE STAREJ GWARDII
16. ŚLISKIE ZBOCZE
17. WIELKI GRABIEŻCA
18. BIAŁE DOMINIA
CZĘŚĆ TRZECIA
19. CZERWONE ŁZY
20. BŁĘDNE LINIE PODZIAŁU
21. PLAGA AIDS
22. STRACONA DEKADA
23. WALKA O DEMOKRACJĘ
24. CZAS TRYUMFU
CZĘŚĆ CZWARTA
25. W IMIĘ PROROKA
26. UPADEK CZARNEGO JASTRZĘBIA
27. GROBY JESZCZE NIE SĄ PEŁNE
28. TAM GDZIE LATAJĄ SĘPY
29. KRWAWE DIAMENTY
30. NIC NIE JEST WIECZNE
31. PRZYWILEJ ŻYCIA
32. CZARNE ZŁOTO
33. DYPLOM Z PRZEMOCY
34. GDZIEŚ PONAD TĘCZĄ
35. CO Z TĄ AFRYKĄ?
PRZYPISY DO ROZDZIAŁÓW
WYBRANA BIBLIOGRAFIA

Nie sposób zrozumieć współczesnej polityki Afryki,

jeśli nie przeczyta się tej niezwykłej książki.

Bob Geldof

Ex Africa semper aliquid novi 

– Z Afryki zawsze coś nowego

Pliniusz Starszy

OD AUTORA

W 1964 r., mając dwadzieścia jeden lat, wyruszyłem z Kairu w górę Nilu, zmierzając do środkowej Afryki. Pod wieloma względami moja afrykańska podróż trwa do dzisiaj. Jako młody dziennikarz czasopisma Times of Zambia miałem to szczęście, że byłem świadkiem olbrzymiego przypływu energii i entuzjazmu, towarzyszących uzyskaniu niepodległości. Jako zagraniczny korespondent przebywający w Afryce przez piętnaście lat, opisywałem najczęściej wydarzenia związane z wojną, rewolucją czy też przewrotem. Będąc naukowcem w oksfordzkim St Antony’s College i niezależnym autorem potrzebowałem pogłębionych badań nad współczesną Afryką. Na tej drodze otrzymałem wiele pomocy i wsparcia od ludzi dobrej woli. Gdybym chciał wszystkich w tym miejscu wymienić, zajęłoby to wiele stronic. Za ogromną życzliwość, jakiej od nich doznałem, za gościnność i przyjaźń jestem im głęboko wdzięczny. Tym, co przez wiele lat mnie zadziwiało, były elastyczność i humor, z jakimi prości Afrykanie przezwyciężali liczne przeciwności losu. Niech książka ta będzie świadectwem ich hartu ducha.

WPROWADZENIE

W czasie „rozdrapywania Afryki” przy końcu dziewiętnastego wieku mocarstwa europejskie rościły faktycznie pretensje do całego kontynentu. Na konferencjach w Berlinie, Paryżu, Londynie i w innych stolicach europejscy mężowie stanu i dyplomaci targowali się o poszczególne strefy wpływu, które chcieli tam ustanowić. Jednak ich znajomość wnętrza dużych obszarów Afryki była powierzchowna. Do tego czasu Europejczycy poznali zaledwie pas wybrzeża, a nie jego zaplecze. Ich obecność ograniczała się do małych, wyizolowanych przyczółków na wybrzeżu, służących celom handlowym. Jedynie w Algierii i południowej Afryce powstały godne uwagi europejskie ośrodki miejskie.

Mapy używane przy podziale afrykańskiego kontynentu były w większości przypadków niedokładne; duże obszary stanowiły terra incognita. Wyznaczając granice swych nowych terytoriów, negocjatorzy europejscy często rysowali na mapach proste linie, niezbyt przejmując się czy w ogóle nie zwracając uwagi na liczne monarchie, wodzostwa czy też inne społeczności afrykańskie, które tam się ukształtowały. Prawie połowę nowych, narzuconych Afryce granic stanowiły linie geometryczne, proste i eliptyczne, południki i równoleżniki. W niektórych przypadkach społeczności afrykańskie znalazły się w różnych strefach wpływu. Bakongo zostali podzieleni między Kongiem Francuskim, Kongiem Belgijskim i portugalską Angolą. Kraj Somalijczyków dostał się pod panowanie Wielkiej Brytanii, Włoch i Francji. Łącznie nowe granice przecinały około 190 grup kulturowych. W innych przypadkach nowe kolonialne obszary europejskie mieściły w swych granicach setki różnych, niezależnych grup etnicznych, które nie miały wspólnej historii, kultury, języka czy też religii. Nigeria, na przykład, obejmowała aż 250 grup etnojęzykowych, natomiast wysłani do Konga Belgijskiego urzędnicy zidentyfikowali tam ostatecznie sześć tysięcy wodzostw.

Niektóre królestwa przeżyły ten okres w nienaruszonym stanie: Francuzi zachowali monarchie w Maroku i w Tunezji, Brytyjczycy rządzili Egiptem w imieniu dynastii obcych monarchów, założonej w 1811 r. przez albańskich najemników służących w tureckiej armii.

Inne królestwa, takie jak królestwo Aszantów na Złotym Wybrzeżu (Ghana) czy kraj Lozi w Rodezji Północnej (Zambia) zostały połączone z innymi w większe jednostki kolonialne. Królestwa historycznie skłócone między sobą, jak Buganda i Bunjoro w Ugandzie, znalazły się w tej samej kolonii. W pasie Sahelu utworzone zostały nowe organizmy państwowe, rozciągające się na pograniczu pustynnych regionów Sahary i pasa lasów tropikalnych na południu. Były to Sudan, Czad i Nigeria łączące ze sobą muzułmanów i niemuzułmanów, których dzieliła ukryta wrogość.

Kiedy w Europie targowano się o afrykańskie terytoria, ziemia i mieszkające na niej ludy były traktowane niemal jak pionki na szachownicy. „Rozdajemy góry, rzeki i jeziora jedni drugim, napotykając jedynie na niewielkie przeszkody: nigdy nie wiedzieliśmy dokładnie, gdzie się one znajdują”. Była to sardoniczna wypowiedź Lorda Salisbury, brytyjskiego premiera, skierowana do zgromadzonych Brytyjczyków, którzy to przehandlowali położoną na Morzu Północnym wyspę Helgoland za opanowany przez Niemców Zanzibar. Część północnej Nigerii znalazła się w rękach Francuzów w zamian za prawo do połowu ryb w Nowej Fundlandii. Francja przekazała część Kamerunu Niemcom w zamian za to, że ci uznali jej protektorat nad Marokiem. Kiedy „rozdrapywanie Afryki” dobiegło końca, około dziesięć tysięcy jednostek politycznych tego kontynentu znalazło się w granicach czterdziestu kolonii i protektoratów europejskich.

Taki był początek współczesnych państw Afryki.

Europejskie panowanie było narzucane w drodze podboju oraz poprzez podpisywanie traktatów. Ze swych przyczółków na wybrzeżu urzędnicy coraz głębiej przenikali do interioru i informowali ludność o zmianach, jakie dokonywały się w kancelariach i rezydencjach Europy. Było to czasochłonne zadanie: francuskie apetyty rozciągały się na obszarze 6 mln kilometrów kwadratowych, a te brytyjskie – na ponad 3 mln kilometrów kwadratowych. Liczne traktaty były podpisywane podstępnie. I tak, Moshoeshoe, król Basuto, obawiając się wkroczenia białych osadników do jego górzystego kraju w południowej Afryce, zwrócił się o pomoc do królowej Wiktorii, dopraszając się o to, aby jego ludzie mogli być uważani za „pchły na kocu królowej”. Kilku jego sąsiadów – w tym wodzostwa Tswana z Beczuany (Botswana) i Suazi – poszło w jego ślady.

Jednakże próby oporu podejmowane były niemal w każdej afrykańskiej kolonii. Niektóre z nich były likwidowane w drodze krótkotrwałych, zdecydowanych akcji. Potężni emirowie muzułmańscy z Kalifatu Sokoto, rządzący z ozdobionych blankami pałaców zbudowanych z czerwonej gliny i rozmieszczonych na skraju Sahary, wkrótce doszli do porozumienia z niewielkimi brytyjskimi siłami ekspedycyjnymi, które zostały wysłane celem włączenia ich do północnej Nigerii. Inne tego typu zdarzenia trwały znacznie dłużej. Po zajęciu Kumasi, stolicy Aszantów, Brytyjczycy przez cztery miesiące byli w niej oblegani, zanim posiłki zdołały zdławić opór miejscowej ludności. Na innych obszarach Afryki Zachodniej sławny Samori Ture, założyciel imperium Mandingów, przez osiem lat zmagał się z oddziałami francuskimi, wykazując godną podziwu nieustępliwość i umiejętności wojskowe. W Rodezji (Zimbabwe) ludność Ndebele i Szona walczyła zaciekle z białymi osadnikami, którzy zagarnęli duże połacie ich kraju. Nandi z Kenii dzielnie zmagali się z sześcioma karnymi ekspedycjami sił brytyjskich. W niemieckiej Afryce Wschodniej (Tanganika) i Afryce Południowo-Zachodniej (Namibia) administracje niemieckie stosowały straszliwe represje celem zdławienia buntów. W latach 1904–1908 unicestwiły one ponad dwie trzecie ludności Herero i połowę ludności Nama. Mandume, wódz plemienia Owambo z Angoli, stworzył czterdziestotysięczną armię, aby stawić czoło Portugalczykom.

Wielu afrykańskich władców, którzy przeciwstawiali się władzy kolonialnej, zginęło w walce, zostało straconych lub zesłanych na wygnanie po przegranej batalii. Samori z ludu Mandingo został schwytany i dwa lata później zmarł na wygnaniu. Asantehene Agyeman Prempeh został zdetronizowany i spędził na wygnaniu prawie trzydzieści lat. Lobengula z ludu Ndebele zmarł w czasie ucieczki. Behanzin z Dahomeju i Zulus Cetshwayo zostali wypędzeni z ich ziem rodzinnych.

W końcowej fazie podziału Afryki, będący u szczytu swej imperialnej potęgi Brytyjczycy wyruszyli na podbój dwóch niepodległych republik burskich, Transwalu i Wolnego Państwa Oranii, celem włączenia ich do imperium brytyjskiego. Zakładali oni, że podbój tych republik potrwa najwyżej kilka miesięcy. Tymczasem ta akcja wojskowa przekształciła się w wyczerpującą, trzyletnią kampanię wojenną. W celu jej zakończenia zmobilizowano prawie pół miliona żołnierzy wojsk imperialnych. Wśród Afrykanerów pozostawiła ona po sobie gorycz i nienawiść do Brytyjczyków, która utrzymywała się przez pokolenia. Postawieni w obliczu wojny partyzanckiej, do której nie byli przygotowani, brytyjscy dowódcy wojskowi odwoływali się do taktyki spalonej ziemi, niszcząc tysiące domostw, doszczętnie plądrując wsie, masowo zabijając zwierzęta domowe i w ten sposób przekształcając Burów w biedaków. Spędzano kobiety i dzieci, po czym umieszczano je w miejscach zwanych przez Brytyjczyków obozami koncentracyjnymi. Panujące w nich warunki były tak ciężkie, że około 26 000 osadzonych zmarło z chorób czy niedożywienia, większość w wieku poniżej szesnastu lat. Wszystko to stało się dziedzictwem Burów, z gniewem przekazywanym z pokolenia na pokolenie i rozbudzającym jadowity nacjonalizm, który w końcu zapanował w Afryce Południowej.

Drobne bunty przeciwko władzy kolonialnej utrzymywały się przez wiele lat. Baule z Wybrzeża Kości Słoniowej walczyli z Francuzami zaciekle, aż do 1911 r. Ibowie z Nigerii zostali ostatecznie pokonani w 1919 r., Diola z Senegalu w 1920 r., a Dinka z południowego Sudanu – w 1927 r. Na pustynnych obszarach Somali porywczy Szajch Muhammad ‘Abdille Hassan, nazywany przez wrogów „Szalonym Mułłą”, przez dwadzieścia lat, aż do swej śmierci w 1920 r., przewodził wojującym derwiszom w świętej wojnie przeciwko Brytyjczykom. Opór Beduinów, stawiany władzy włoskiej w Libii, zakończył się dopiero w 1931 r., po dziewięciu latach wojny partyzanckiej. Jednakże przy końcu lat 30., kolonialne państwa były już mocno okopane na kontynencie afrykańskim. Co więcej, zostały w pewnym sensie uznane przez Afrykanów.

Pewne zmiany terytorialne nastąpiły w wyniku pierwszej wojny światowej. Kolonie niemieckie zostały rozdzielone między Wielką Brytanię, Francję, Belgię i Związek Południowej Afryki – dominum brytyjskie utworzone w 1910 r. Tanganika została przekazana Wielkiej Brytanii, Afryka Południowo-Zachodnia – Afryce Południowej, niewielkie terytorium Ruanda-Urundi oddano Belgii; Togo i Kamerun zostały podzielone między Wielką Brytanię i Francję. W nagrodę za włoskie wsparcie w pierwszej wojnie światowej Wielka Brytania podarowała Włochom Jubaland, który stał się częścią Somali Włoskiego po przesunięciu granicy Kenii w kierunku zachodnim. Inne granice Afryki pozostały nienaruszone.

Tylko jeden kraj afrykański zdołał uchronić się przed europejską okupacją w okresie „rozdrapywania”: była to Etiopia, stare królestwo chrześcijańskie, które miało być niegdyś rządzone przez legendarnego księdza Jana. W 1896 r., kiedy Włosi z 10 000 żołnierzy z innych krajów europejskich napadli na Etiopię ze swego nadbrzeżnego przyczółka w Massawa nad Morzem Czerwonym, zostali rozgromieni przez cesarza Menelika. Musieli zadowolić się okupacją Erytrei. Jednakże czterdzieści lat później, włoski dyktator Benito Mussolini wziął odwet za poniesioną klęskę. Postanowiwszy utworzyć imperium Afryki Wschodniej, wydał rozkaz podboju Etiopii. Użył w tym celu półmilionowej armii, lotnictwa bojowego i trującego gazu. Po trwającej siedem miesięcy kampanii wojennej siły włoskie zdobyły stolicę Addis Abebę. Cesarz Hajle Syllasje salwował się ucieczką i znalazł się na wygnaniu w Anglii. Etiopia stała się prowincją włoską, powiększającą włoskie posiadłości w Erytrei i w Somali.

Poświęciwszy wiele energii na zdobycie imperiów afrykańskich, europejskie mocarstwa kolonialne z czasem utraciły znaczną część zapału i zainteresowania swoimi koloniami. Tylko nieliczne obszary Afryki stwarzały perspektywy szybkiego wzbogacenia się. Rządy kolonialne były przede wszystkim zainteresowane uczynieniem swych terytoriów samowystarczalnymi finansowo. Administrację utrzymywano na minimalnym poziomie, edukację przekazano w ręce misjonarzy chrześcijańskich, działalność gospodarczą powierzono kompaniom handlowym. Główne funkcje rządu ograniczały się do stosowania prawa i zapewnienia porządku, nakładania podatków oraz do zabezpieczenia infrastruktury drogowej i kolejowej. Wydawało się im, że nie ma potrzeby szybszego rozwoju kolonii, gdyż sądzono, że władza kolonialna trwać będzie setki lat.

W tej sytuacji na znacznych obszarach Afryki piętno kolonializmu było ledwie zauważalne. Istniała zaledwie cienka, biała linia kontroli. W północnej Nigerii, Frederic Lugard rozpoczął rządy nad dziesięciomilionową populacją z obsadą dziewięciu europejskich administratorów i z regimentem Zachodnioafrykańskich Sił Granicznych, liczącym 3000 żołnierzy afrykańskich, dowodzonych przez oficerów europejskich. Przy końcu lat trzydziestych, po połączeniu w 1914 r. północnej Nigerii z południową w jedno terytorium, liczba kolonialnych urzędników wzrosła do niespełna 400 osób na 20 milionów ludności. Sudańska Służba Polityczna składała się ze 140 urzędników na 9 milionów mieszkańców. W połowie lat trzydziestych cała Francuska Afryka Równikowa była zarządzana przez 206 urzędników administracji. Francuską Afrykę Zachodnią, obejmującą osiem terytoriów zamieszkanych przez 15 milionów ludzi, obsługiwało 385 urzędników kolonialnych. Cała brytyjska Afryka okołorównikowa, gdzie mieszkały 43 miliony ludzi, była zarządzana przez 1200 administratorów. W 1936 r. Belgia zarządzała Kongiem siłami 728 urzędników. Porozrzucani na olbrzymich obszarach Afryki, samotni administratorzy okręgów stawali się absolutnymi władcami tych terytoriów. Funkcjonowali jednocześnie jako naczelnicy policji, sędziowie, poborcy podatkowi, rekrutujący siłę roboczą, specjalni agenci czy obserwatorzy meteorologiczni. We francuskiej Afryce byli oni znani jako rois de brousse – królowie buszu. Pewien były miejscowy komisarz z Rodezji Południowej wspominał o tym, jak mu powtarzano, co należało do jego obowiązków jako naczelnika okręgu: „Masz zapoznać się ze swym okręgiem i jego mieszkańcami. Nie spuszczaj ich z oka, w miarę możliwości zbieraj podatki, ale na Boga! – nie zawracaj głowy tym z centrali”.

Przy tak małej liczbie ludzi do dyspozycji, rządy kolonialne opierały się w dużej mierze na afrykańskich wodzach i innych osobach funkcyjnych. Mieli oni współpracować z urzędnikami i w ich imieniu sprawować kontrolę nad poddanymi. Szczególnie Brytyjczycy upodobali sobie system „pośredniego zarządzania”, posługując się dostojnikami afrykańskimi w utrzymaniu porządku, poborze podatków i dostarczaniu siły roboczej. Taka polityka pozwalała na utrzymywanie minimalnej liczby urzędników administracji i na zmniejszenie wydatków. Model rządów pośrednich został wymyślony przez Lugarda w północnej Nigerii, gdzie emirowie fulańscy sprawowali władzę zgodnie z ugruntowaną przez wieki muzułmańską tradycją prawną i dyscypliną. Lugard umieścił na ich dworach rezydentów brytyjskich, ale zezwolił emirom na dalsze utrzymywanie porządku, nakładanie podatków i sprawowanie w ich imieniu władzy sądowniczej, prawie tak jak czynili przedtem. Podobne metody rządów pośrednich zastosowano w Bugandzie, w kraju Lozi i w innych częściach afrykańskiego imperium brytyjskiego.

Jednakże w wielu przypadkach wodzowie afrykańscy z czasem stali się ni mniej ni więcej jak tylko grupą pośredników, którym płacono za przekazywanie poddanym rządowych poleceń. Pełniona przez nich rola jako przedstawicieli władzy kolonialnej znacznie odbiegała od ich tradycyjnych prerogatyw na samym szczycie władzy, godzących ze sobą wiele różnych interesów. Niektórzy wodzowie należeli do starych rodzin królewskich, pieczołowicie dobieranych w nagrodę za ich gotowość do współpracy. Inni w ogóle byli pozbawieni tradycyjnej legitymizacji władzy. Mianowani przez Francuzów chefs de canton byli funkcjonariuszami administracji, starannie wybranymi z grupy bardziej skutecznych urzędników i tłumaczy pozostających w służbie rządowej. W niektórych przypadkach, tam gdzie nie było wodzów, jak w acefalicznych społecznościach Ibów w Nigerii, wodzostwa zostały ad hoc utworzone. Gdzie indziej natomiast wodzów pozbawiono wszelkich funkcji.

Rok po roku nowe kolonie stopniowo nabierały swych kształtów. Linie kolejowe przedzierające się z wybrzeży do wnętrza kontynentu w 1901 r. dotarły do Jeziora Wiktorii, w 1910 r. do Katangi, w 1912 r. do Kano w północnej Nigerii, a w 1914 r. do jeziora Tanganika. Pojawiły się nowe wzorce działalności gospodarczej. Kolonie afrykańskie stały się znaczącymi eksporterami minerałów i produktów rolniczych, jak orzeszki ziemne, olej palmowy, bawełna, kawa, kakao i sizal. Przy końcu 1911 r. Złote Wybrzeże (Ghana) stało się wiodącym w świecie eksporterem kakao. Na pagórkowatych obszarach wschodniej i południowej Afryki, a także wzdłuż śródziemnomorskiego wybrzeża Algierii i Tunezji, europejscy osadnicy utworzyli olbrzymie posiadłości ziemskie, stwarzając podstawy zakrojonego na szeroką skalę rolnictwa towarowego. W Kenii, żyzne Białe Wzgórza były przeznaczone do ich wyłącznego użytku. W 1931 r. połowę obszaru rolnego Rodezji Południowej zarezerwowano dla białych farmerów, których liczebność nie przekraczała w owym czasie 2500 osób. W Afryce Południowej 87% całej powierzchni kraju ogłoszono ziemią białych.

Dzięki wysiłkom misjonarzy chrześcijańskich umiejętność czytania i pisania oraz szkolnictwo podstawowe stopniowo zakorzeniały się w całej Afryce na południe od Sahary. Do 1910 r. przebywało tam około 16 000 misjonarzy europejskich. Przy wsparciu rządowym powstała garstka szkół średnich, które stały się kolebką afrykańskich elit: Achimota College na Złotym Wybrzeżu, Ecole Normal William Ponty w Senegalu, Makerere w Ugandzie czy też szkoły w Kadunie (Nigeria) oraz w Lovedale i Fort Hare (Afryka Południowa). Pierwszy północnoafrykański uniwersytet typu zachodniego otworzył swe podwoje w 1909 r. w Kairze.

Nieliczne wykształcone elity, wyłonione przez władzę kolonialną w latach 20. i 30., zajmowały się głównie podnoszeniem własnego statusu. Starały się zdobyć dla siebie stanowiska w administracji, rywalizując z wodzami, których uważały za konkurentów do władzy. Nie przejmowały się zbytnio losem mas wiejskich. Nieliczni wykazywali ambicje nacjonalistyczne.

W 1936 r. Ferhat Abbas, działacz polityczny i pisarz, który wcześniej studiował na Uniwersytecie w Algierze, uzewnętrznił swe poglądy na temat nacjonalizmu algierskiego w założonym przez siebie tygodniku:

Gdybym stwierdził istnienie narodu algierskiego, byłbym nacjonalistą i nie rumieniłbym się z tego powodu, jakby to było przestępstwo. Ludzie, którzy umierają dla patriotycznych ideałów, są w codziennym życiu szanowani i poważani. Moje życie nie jest więcej warte niż ich życie. Jednakże nie będę umierał dla algierskiej ojczyzny, bo taka ojczyzna nie istnieje. Nie znalazłem jej. Badałem historię, pytałem żywych i zmarłych, odwiedzałem cmentarze, ale nikt mi o niej nie wspominał… Nie można budować domów na piasku.

Abubakar Tafawa Balewa, wybitny działacz z północnej Nigerii, którego los uczynił pierwszym premierem Federacji, zauważył w 1948 r.:

Od 1914 r. rząd brytyjski zabiegał o utworzenie z Nigerii jednego kraju, ale sami Nigeryjczycy są historycznie zróżnicowani pod względem odrębnej przeszłości, wierzeń i zwyczajów. Oni sami nie wykazują żadnej oznaki gotowości do zjednoczenia… Jedność nigeryjska jest niczym więcej niż wymysłem Brytyjczyków.

W opublikowanej w 1947 r. książce, jorubski przywódca Obafemi Awolowo, który przez ponad trzydzieści lat dominował w życiu politycznym zachodniej Nigerii, napisał:

Nigeria nie jest narodem. Jest to jedynie nazwa geograficzna. Nie ma „Nigeryjczyków” w tym samym znaczeniu jak się wyróżnia Anglików, Walijczyków czy Francuzów. Słowo „nigeryjski” jest zaledwie zawołaniem wyróżniającym, stosowanym aby odróżnić tych, którzy żyją w granicach Nigerii, od tych, którzy tam nie mieszkają.

Druga wojna światowa zapoczątkowała jednak w Afryce głębokie zmiany. Wykazując niespotykane dotąd na kontynencie stanowczość i energię, rządy kolonialne budowały lotniska i drogi, poszerzały porty, wznosiły magazyny zaopatrzenia. Potrzebowały coraz większej produkcji miedzi, cyny, orzeszków ziemnych słowem każdego towaru użytecznego dla wysiłków wojennych. Takie bazy jak Freetown, Takoradi, Mombasa czy Akra stały się żywotną częścią sieci zaopatrzeniowej aliantów. Tysiące żołnierzy afrykańskich zostało wcielonych do służby wojskowej. Około 374 000 Afrykanów pochodzących z terytoriów brytyjskich służyło w brytyjskiej armii. Jednostki afrykańskie pomogły pokonać Włochów w Etiopii i przywrócić na tron cesarza Hajle Syllasje. Regimenty afrykańskie wysłano do Indii, dzielnie walczyły one w Birmie. To właśnie w Indiach i Birmie afrykańscy żołnierze dowiedzieli się, jak ruchy nacjonalistyczne tych krajów wymusiły na rządzie brytyjskim obietnicę przyznania im autonomii, choć tamtejsza ludność była w większości uboga i nie potrafiła czytać ani pisać.

Około 80 000 żołnierzy afrykańskich z francuskiej Afryki przewieziono okrętami do Francji i skierowano na front walki z Niemcami. We Francji jednakże wojna stworzyła obraz narodu nie tylko pokonanego, ale również podzielonego na wrogie obozy – obóz Wolnej Francji i Francji opowiadającej się za rządem Vichy. Zwalczały się one wzajemnie w imię lojalności wobec imperium. Znaczna część francuskiej Afryki stanęła po stronie rządu Vichy. Jednakże Francuska Afryka Równikowa, w odpowiedzi na apel o pomoc wygłoszony przez przebywającego na wygnaniu generała de Gaulle’a, skupiła się wokół sprawy Wolnej Francji. Przez dwa i pół roku małe miasto Brazzaville, położone na północnym brzegu rzeki Kongo, pełniło rolę tymczasowej stolicy dla tych, którzy pretendowali do bycia rządem Francji.

Druga wojna światowa dokonała decydujących przesunięć ośrodków władzy, pozbawiając tejże Europy wraz z jej kolonialną potęgą. Kiedy zmalały wpływy europejskie, wyłaniające się supermocarstwa, Stany Zjednoczone i Związek Radziecki, rozpoczęły własną rywalizację o wpływy. Z różnych powodów oba te mocarstwa prowadziły politykę antykolonialną. Kiedy Winston Churchill i prezydent Roosevelt stworzyli w 1941 r. Kartę Atlantycką, stwierdzającą prawo wszystkich narodów do utworzenia własnego rządu, Churchill miał na myśli jedynie prawo do samostanowienia dla podbitych narodów Europy, a nie dla terytoriów brytyjskich. Natomiast Roosevelt był w tej sprawie nieugięty i uważał, że cele powojennej polityki powinny obejmować prawo do samostanowienia dla wszystkich skolonizowanych ludów. Kiedy amerykański prezydent w 1943 r. udawał się na konferencję w Casablance, zatrzymał się na krótko w Gambii. Będąc świadkiem panującego tam ubóstwa i przerażony chorobami, napisał do Churchilla list, w którym określił ten kraj mianem „piekielnej otchłani”. W stosunku do Francji Roosevelt był jeszcze bardziej szorstki. Kiedy dotarł do Casablanki, ku oburzeniu Francuzów powiedział sułtanowi Mohammedowi V, że Karta Atlantycka ma zastosowanie także w odniesieniu do Maroka i innych kolonii, tym samym pobudzając marokański nacjonalizm.

Następstwa wojny przyniosły frustracje i niepokoje, zarówno w Afryce, jak i w innych częściach świata. Afrykańskie elity traktowały Kartę Atlantycką jako swego rodzaju oficjalną zachętę do domagania się praw politycznych, ale natknęły się na zdecydowany opór. Niewielkiego przełomu w tej sprawie dokonali byli żołnierze, którzy wracali do domów z nowymi ideami i umiejętnościami, z dużym doświadczeniem i wielkimi oczekiwaniami jeśli chodzi o przyszłość. Wielu z nich było przekonanych, że zasłużyli sobie na prawo domagania się jakiegoś udziału w rządzeniu ich krajem. W miastach wzbierała fala niezadowolenia z powodu bezrobocia, drożyzny, nędznych warunków mieszkaniowych, niskich wynagrodzeń i braków w zaopatrzeniu. W okresie wojennej prosperity miasta pęczniały od przypływu ludności. W miarę napływu ludności wiejskiej poszukującej pracy wokół takich miast jak Lagos, Akra, Dakar, Nairobi czy Leopoldville (Kinszasa), wyrastały miasteczka chatek, dzielnice ruder i slumsy. Oburzenie wśród klasy robotniczej stawało się coraz bardziej odczuwalne. W wielu miastach afrykańskich panowała napięta atmosfera. Posłuch i karność w obrębie poszczególnych plemion słabły, tradycyjne religie traciły swój wpływ. Rozwój szkolnictwa podstawowego, szczególnie w Afryce Zachodniej, stwarzał nowe oczekiwania. Dorastało nowe pokolenie, ambitne i bezkompromisowe. W Akrze i Lagosie ruchy młodzieżowe i gazety afrykańskie oskarżały władze o wszelkie zło, demaskowały cały system kolonialny i domagały się samostanowienia. Władze kolonialne zbywały tych krytyków, nazywając ich garstką miejskich agitatorów, niemających poparcia ludu. Wierzyły one, że miejscowi wodzowie, a tym samym przeważająca liczba ludności, zachowają lojalność. Jednakże fala wydarzeń ruszyła, aby w końcu zmieść afrykańskie imperia, którymi Europa tak bardzo się szczyciła.

W 1945 r. w Afryce były cztery niepodległe państwa: Egipt nominalnie niepodległy, na czele którego stał skorumpowany monarcha podporządkowany brytyjskim wpływom politycznym i zobowiązany na mocy traktatu do zaakceptowania obecności brytyjskich wojsk, Etiopia, feudalne imperium, dopiero co przywrócone Hajle Syllasjemu po pięciu latach okupacji włoskiej, Liberia, chyląca się ku upadkowi republika, założona w 1847 r. na zachodnim wybrzeżu dla wyzwolonych niewolników amerykańskich – jedyne państwo afrykańskie, które nie doświadczyło europejskiej władzy kolonialnej, ale w rzeczywistości było niemal lennem amerykańskiej spółki Firestone, która miała tam plantacje kauczuku, i wreszcie Związek Południowej Afryki, najbogatsze państwo Afryki, zasobne w największe na świecie złoża złota, niepodległe od 1910 r. i zarządzane przez białą mniejszość.

Wielka Brytania była tą jedyną potęgą kolonialną, która brała pod uwagę możliwość przyznania autonomii terytoriom afrykańskim, po stworzonym w Azji precedensie. Niemniej jednak zakładała ona, że będzie nimi władać co najmniej do końca dwudziestego wieku. W okresie powojennym, częściowo dla własnych korzyści, ale także z powodu bardziej światłego prowadzenia spraw kolonialnych, zapoczątkowała ona wielkie programy rozwojowe w zakresie rolnictwa, transportu, edukacji i służby zdrowia. Na Złotym Wybrzeżu, w Nigerii, Ugandzie i Sudanie zaczęły funkcjonować pierwsze uniwersytety. Co się jednak tyczy planów politycznego rozwoju, to rząd brytyjski zachowywał się o wiele bardziej ostrożnie. Liczył w tej kwestii na długi okres przejściowy. Nie przewidywał gwałtownych zmian. Afrykanów należało wprowadzać w tajniki rządzenia po starannym przygotowaniu ich do tego zadania, krok po kroku. Herbert Morrison, jeden z ważniejszych polityków Partii Pracy, powiedział, że przyznanie ich koloniom niepodległości, to „jakby dać dziecku klucz do drzwi, numer rachunku bankowego i dubeltówkę”.

Każde z czternastu brytyjskich terytoriów w Afryce było zarządzane oddzielnie. Miało własny budżet, własne prawa i własne służby publiczne. Każde znajdowało się pod kontrolą gubernatora, który miał na tyle silną pozycję, że jego zdanie było zawsze ostateczną decyzją. Brytyjskie posiadłości w Afryce Zachodniej były najbardziej rozwinięte. Od końca dziewiętnastego wieku na Złotym Wybrzeżu, w Nigerii i Sierra Leone wykształcona elita czarnej ludności – prawnicy, lekarze, nauczyciele i kupcy – uzyskała możliwość odgrywania niewielkiej roli w zarządzaniu instytucjami. W czasie drugiej wojny światowej Afrykanów dopuszczono do rad wykonawczych doradzających gubernatorom, a w przypadku Złotego Wybrzeża kilku z nich zostało awansowanych na wyższe stanowiska w administracji. Po wojnie uchwalono nowe konstytucje dla Złotego Wybrzeża i Nigerii, dając kilku Afrykanom możliwość bycia wybranymi do rad legislacyjnych. W brytyjskich koloniach wschodniej i środkowej Afryki działalność polityczna obracała się wokół żądań białych osadników, domagających się większej władzy politycznej. W Rodezji Południowej biała ludność licząca nie więcej niż 33 000 obywateli, uzyskała wewnętrzną autonomię już w 1923 r. Do tego samego energicznie zmierzała ludność w Kenii. Jednakże Wielka Brytania, która stworzyła rodezyjski precedens, teraz upierała się przy twierdzeniu, że powinno się należycie ochraniać afrykańskie interesy. W praktyce nie miało to większego znaczenia. Z powodu o wiele późniejszych kontaktów z Europą ludność rdzenna wschodniej i środkowej Afryki była postrzegana jako znajdująca się kilka pokoleń za ludnością Afryki Zachodniej. Rząd brytyjski był zdania, że przyszły dobrobyt tych ziem w dużym stopniu zależał od należytego wspierania białych społeczności. W okresie powojennym napływ białej ludności osiągnął swe apogeum; w południowej Rodezji i w Kenii biała populacja podwoiła swoją liczebność. Z tego powodu na kenijskich Białych Wzgórzach przydzielano więcej ziem uprawnych byłym żołnierzom brytyjskim, nawet wbrew protestom i skargom miejscowej ludności. Ośmieleni wzrastającą liczbą inwestycji zagranicznych, pewni siebie biali politycy w Salisbury (Harare) i Nairobi skierowali swą uwagę na utworzenie zarządzanych przez białych, brytyjskich dominiów w samym sercu Afryki.

W okresie powojennym również Francuzi zapoczątkowali ważne programy rozwojowe i przeprowadzili reformy polityczne, dając ludności afrykańskiej możliwość szerszej reprezentacji. W odróżnieniu od Brytyjczyków, Francuzi traktowali swe kolonie nie jak oddzielne terytoria, ale jako część la plus grande France. Awans polityczny polegał więc na przyznaniu Afrykanom większej liczby ich reprezentantów w parlamencie francuskim. Od dziewiętnastego wieku afrykańscy mieszkańcy czterech nadbrzeżnych miast Senegalu mieli prawo udziału w wyborze swego przedstawiciela do parlamentu francuskiego. Pierwszy deputowany afrykański wybrany w Senegalu przybył do Paryża w 1914 r. i bardzo szybko awansował do rangi młodszego posła. W 1945 r. liczba deputowanych z francuskiej Afryki, wybranych celem reprezentowania afrykańskich interesów, zwiększyła się do dwudziestu dwóch. W każdym terytorium powołano zgromadzenia lokalne, a ponadto zgromadzenia federalne dla dwóch regionów federalnych: dla Francuskiej Afryki Zachodniej i Francuskiej Afryki Równikowej. Niemniej jednak, choć francuska Afryka bardzo zyskała na skutek politycznego i ekonomicznego rozwoju, głównym celem Union Française, jak zwano to imperium po wojnie, było ścisłe związanie kolonii z metropolitalną Francją. Więzi te miały być indissoluble – nierozerwalne.

Jeśli chodzi o inne potęgi kolonialne, to ani Belgia, ani też Portugalia nie pozwalały na jakąkolwiek działalność polityczną na swych afrykańskich terytoriach. Belgia traktowała Kongo jako cenną nieruchomość, która potrzebowała dobrego zarządzania. Sprawami Konga kierowała z Brukseli niewielka grupa Belgów, którzy wydawali dekrety dla rezydujących na miejscu urzędników; ani mieszkający w Kongu Belgowie, ani też rodowici Kongijczycy nie mieli prawa głosu. Portugalia, najbiedniejszy kraj w Europie, pozostawała w uścisku dyktatorskiej władzy Salazara, która bezlitośnie rozprawiała się z wszelkimi krytykami i dysydentami. Każdy podejrzany o sianie niepokoju w Afryce był wtrącany do więzienia, zsyłany do kolonii karnej bądź na wygnanie.

Nadejście zimnej wojny dało początek nowemu czynnikowi wpływającemu na układ sił. W 1948 r., po przejęciu władzy w Pradze przez komunistów, rządy zachodnie były już przekonane, że komuniści rozpoczęli kampanię zmierzającą do zapanowania nad światem, w której kolonie afrykańskie miały być pierwszym celem. Kiedy kilka dni później wybuchły zamieszki na Złotym Wybrzeżu, dotychczas uważanym za „modelową” kolonię brytyjską, gubernator Sir Gerald Creasy, który właśnie przybył z Londynu, błyskawicznie wykrył w tym wydarzeniu spisek komunistyczny. W wystąpieniu radiowym przestrzegał przed niebezpieczeństwem przejęcia władzy przez komunistów i przed groźbą nowej formy terroryzmu.

Komisja powołana do wyjaśnienia przyczyn tych zamieszek znalazła nikłe dowody komunistycznej akcji wywrotowej, natomiast wskazała na głębokie polityczne i ekonomiczne niezadowolenie. Jako rozwiązanie tych problemów zaleciła wprowadzenie szybkich zmian politycznych. Rząd brytyjski był tego samego zdania. W 1949 r. wysłano na Złote Wybrzeże nowego gubernatora, Sir Charlesa Ardena-Clarke’a. Ostrzeżono go, że „…kraj znajduje się na skraju rewolucji” i zalecono, aby wprowadził w życie nową konstytucję, która by nakładała na Afrykanów nie tylko większą odpowiedzialność prawną, ale dawała im także większą władzę wykonawczą.

Nowy system rządzenia był uważany za swego rodzaju „eksperyment”, który winien być uważnie kontrolowany i monitorowany: mógł być opóźniany czy zawieszany, jeśli sprawy szły w złym kierunku. Jednakże rzeczywistość okazała się całkiem inna. Jeden ze starszych urzędników brytyjskich, uwikłany w eksperyment ze Złotego Wybrzeża, opisywał później ten proces „jak układanie torowiska przed nadjeżdżającym ekspresem”.

Książka ta śledzi losy Afryki w czasach współczesnych. Rozpoczyna się w latach, kiedy kontynent ten szybko zmierzał ku niepodległości, i obejmuje okres półwiecza, jaki upłynął od tych burzliwych wydarzeń. Koncentruje się głównie na roli wybranych przywódców afrykańskich, których cechy osobiste i kariery wywarły decydujący wpływ na losy ich krajów. Bada się w niej przyczyny, dla których – po euforii z powodu uzyskania niepodległości – zgasło tak wiele ambicji i nadziei. Dlaczego o przyszłości Afryki mówi się w tak pesymistyczny sposób? Choć Afryka jest kontynentem wysoce zróżnicowanym, państwa afrykańskie mają wiele cech wspólnych, nie tylko jeśli chodzi o ich początki jako terytoriów kolonialnych, ale także państw stojących wobec podobnych niebezpieczeństw i trudności. Zaprawdę tym, co najbardziej uderza w okresie pięćdziesięciu lat od uzyskania niepodległości, jest ogrom i podobieństwo nieszczęść, których tak bardzo doświadczyły kraje afrykańskie.

CZĘŚĆ PIERWSZA

1. EKSPERYMENT ZŁOTEGO WYBRZEŻA

Rankiem 9 lutego 1951 r. Sir Charles Arden-Clarke obudził się w swej kwaterze głównej, mieszczącej się w zamku Christiansborg, w siedemnastowiecznym forcie dla niewolników, skąd gubernatorzy brytyjscy przez pięćdziesiąt lat rządzili Złotym Wybrzeżem. Czekała go najważniejsza w jego karierze decyzja. Jego problemem był 41-letni więzień z James Fort w Akrze, który odsiadywał trzyletni wyrok za działalność wywrotową. W oczach władz kolonialnych Kwame Nkrumah był niebezpiecznym wichrzycielem. W oficjalnych raportach nazywano go „bezkompromisowym komunistą”. W czerwcu 1949 r. założył własną partię polityczną – Ludową Partię Konwentu (Convention People’s Party – CPP), domagając się „natychmiastowej autonomii” i zagroził rozbiciem starannie przygotowanego przez Wielką Brytanię planu reform konstytucyjnych, jeśli jego żądanie nie zostanie spełnione.

Urzędnicy brytyjscy uważali swój plan, skonstruowany w konsultacji z radą złożoną z prominentnych Afrykanów, za dostatecznie dalekosiężny. Proponował on najbardziej postępowe ramy polityczne dla dowolnej kolonii w Afryce, a Złotemu Wybrzeżu zapewniał coś, co było nazywane „rządem o połowicznej odpowiedzialności”. Po raz pierwszy w historii kraju miały być przeprowadzone powszechne wybory, miało być także utworzone zgromadzenie narodowe z afrykańską większością i nową radą wykonawczą, składającą się w dużym stopniu z afrykańskich ministrów, którzy zajmowaliby się sprawami wewnętrznymi.

Konstruując ten plan, urzędnicy brytyjscy spodziewali się zapewnić sobie w rządzeniu współpracę elitarnej grupy prawników i biznesmenów Złotego Wybrzeża – czyli inteligencji, jak ich nazywali miejscowi – którzy od dłuższego czasu domagali się tego typu reform. Znani jako „posiadacze i ludzie z pozycją społeczną” utworzyli w 1947 r. partię polityczną, Zjednoczony Konwent Złotego Wybrzeża. Wybrali hasło „Autonomia – natychmiast”. Brytyjczycy bardzo podziwiali ich przywódcę, doktora Josepha Danquaha. Uzyskał on stopień doktora na Uniwersytecie Londyńskim, zdobył kwalifikacje adwokata w Inner Temple i napisał wielce cenioną książkę na temat prawa i religii ludów Akan. W dążeniu do rozwoju politycznego wystąpił z propozycją porzucenia kolonialnej nazwy Złote Wybrzeże i zastąpienia jej nazwą Ghana, nawiązującą do afrykańskiego imperium, które rozkwitło na terenach Afryki Zachodniej w XI wieku.

Licząc na uzyskanie poparcia ludu dla swej sprawy, Danquah i jego współpracownicy postanowili wynająć pełnoetatowego organizatora. Zarekomendowano im Kwame Nkrumaha. O Nkrumahu prawnicy nie wiedzieli prawie nic. Przez dwanaście lat mieszkał on za granicą. Był wędrownym studentem, zawsze bez grosza w kieszeni, ale z ambicjami politycznymi. W Stanach Zjednoczonych uzyskał stopnie naukowe w zakresie ekonomii, socjologii i filozofii. W czasie wakacji zarabiał na życie, podejmując pracę na stanowisku robotniczym w fabryce mydła i jako kelner okrętowy. Próbował nawet sprzedawać ryby w zaułkach Harlemu. Przenosząc się do Londynu w 1945 r., miał zamiar podjąć studia prawnicze, ale wkrótce dał się wciągnąć w wir lewicowej polityki. Zaprzyjaźnił się z czołowymi komunistami brytyjskimi i z zaangażowaniem uczestniczył w antykolonialnych protestach. Ciągle powtarzał: „Nic nie może powstrzymać cię od samodzielności i od zdemaskowania całego imperium brytyjskiego”. Porzucił studia prawnicze, ale trudno mu było związać koniec z końcem w roli aktywisty politycznego. Cierpiący na brak pieniędzy, godzinami dyskutował o polityce w taniej kawiarni w Camden Town, gdyż tylko tam stać go było na filiżankę herbaty i kawałek chleba. Kiedy zaoferowano mu pracę w Zjednoczonym Konwencie Złotego Wybrzeża, skwapliwie przyjął tę propozycję.

Mając lewicowe poglądy i ambitną naturę Nkrumah wkrótce poróżnił się z Danquahem i jego przyjaciółmi. Osiemnaście miesięcy po powrocie na Złote Wybrzeże zerwał z nimi i z nieposkromioną energią zabrał się do przekształcania jego nowej partii, Ludowej Partii Konwentu, w nowoczesną machinę polityczną. Organizował grupy młodzieżowe, posługiwał się flagami, transparentami i hasłami oraz zakładał gazety, które przy każdej nadarzającej się okazji oczerniały władze kolonialne. W płomiennych przemówieniach wygłaszanych w różnych zakątkach kraju obiecywał, że „autonomia natychmiast” zlikwiduje wszelkie krzywdy i niedostatek, których sprawcami były przez władze kolonialne. Zbuduje nowy świat o dużych możliwościach i pomyślnym rozwoju. Jego ekstrawagancki sposób bycia i zniewalający uśmiech sprawiły, że nadano mu przydomek „Gwiazdor” (Showboy). Dla młodych, bezdomnych „chłopców z werandy”, którzy spali na werandach bogaczy, stał się on idolem, politycznym czarodziejem, którego dokonania na swój sposób podniecały, budziły nadzieje i oczekiwania. Jego radykalne poglądy rozprzestrzeniały się wśród związkowców, byłych wojskowych, urzędników niższego szczebla, drobnych handlarzy, nauczycieli szkół podstawowych, a także wśród młodej generacji, sfrustrowanej i niecierpliwej, poszukującej lepszego życia. Dla wszystkich tych, którzy nie posiadali pieniędzy, pozycji społecznej i jakiejkolwiek własności, zawołanie Nkrumaha „Wolność” było niczym obietnica zbawienia. Nkrumah mówił im: „Szukajcie najpierw królestwa politycznego, a wszystko inne będzie wam dane”.

Stając się coraz bardziej ośmielonym, Nkrumah skrytykował brytyjski plan reform konstytucyjnych jako „sztuczny i oszukańczy”. Ogłosił początek kampanii pod hasłem „Pozytywne Działanie”. Strajki, bojkoty, agitacja i propaganda miały na celu zmuszenie Brytyjczyków do natychmiastowego przyznania autonomii.

Kiedy doszło do aktów przemocy, Arden-Clarke ogłosił stan wyjątkowy, wprowadził godzinę policyjną i rozkazał aresztować Nkrumaha oraz innych przywódców partii. Twierdził on, że celem bojówkarzy Ludowej Partii Konwentu było „przejęcie władzy poprzez wywołanie chaosu”. Nkrumaha postawiono przed sądem i oskarżono o przestępstwa podburzania i organizowania akcji wywrotowych. Został skazany łącznie na trzy lata więzienia. Danquah skomentował to wydarzenie: „Wilk został przegnany”. W prywatnym liście do rodziny Arden-Clarke napisał: „Przepraszam, że tak długo się nie odzywałem, ale byłem bardzo zajęty poskramianiem naszego miejscowego Hitlera i jego puczu”.

Aresztowanie Nkrumaha i jego ludzi w żadnej mierze nie zaszkodziło Ludowej Partii Konwentu, a wręcz uczyniło z nich bohaterów. „Czapeczka absolwenta więzienia” stała się podziwianym i poważanym przedmiotem. Ci, którzy odsiedzieli swój wyrok, byli entuzjastycznie witani i podejmowali walkę z nowym entuzjazmem. Kiedy przybliżały się wyznaczone na luty 1951 r. wybory, wszystko wskazywało na to, że Ludowa Partia Konwentu zdobędzie większość mandatów.

W więziennej celi James Fort Nkrumah spędzał czas na wiązaniu sieci rybackich i wyplataniu koszyków. Początkowo nie miał zamiaru uczestniczenia w wyborach. Dowiedział się jednak, że prawo pozwala na to, aby więzień skazany na okres nieprzekraczający jednego roku mógł być zarejestrowany na liście wyborczej. Chociaż jego wyrok opiewał na trzy lata więzienia, składał się z trzech jednorocznych okresów. Udało mu się zgodnie z prawem umieścić swe nazwisko na liście wyborczej, po czym oznajmił władzom więziennym, że zdecydował się zostać kandydatem w tych wyborach.

Uczestnictwo Nkrumaha w wyborach wzbudziło u ludzi jeszcze silniejsze emocje. W zamku Christiansborg, Arden-Clarke odnotował „wielką falę entuzjazmu”, wręcz promieniującą z Ludowej Partii Konwentu. Końcowym rezultatem było zwycięstwo tej partii, które przeszło nawet oczekiwania jej członków. CPP zdobyła trzydzieści cztery na trzydzieści osiem miejsc, podczas gdy Konwent Danquaha zaledwie trzy. Osobisty sukces Nkrumaha miał podobnie spektakularny charakter. Startując w okręgu wyborczym Akry, zdobył mandat, uzyskując 20 780 głosów na 23 122 możliwych do zdobycia. Informację o tym sukcesie przekazało mu kierownictwo więzienia o godzinie 4 rano dnia 9 lutego.

Arden-Clarke stanął przed dylematem, czy powinien on zwolnić z więzienia Nkrumaha – w końcu skazanego przestępcy. Nie istniał precedens, który pozwoliłby na zwolnienie go z powodów politycznych. Co więcej, Nkrumah groził podjęciem działań zakłócających spokój, jeśli Złote Wybrzeże nie uzyska natychmiast autonomii. Mógł być tak samo niebezpieczny na wolności, jak i przebywając pod kluczem.

Tego ranka, przy goleniu, Arden-Clarke podjął decyzję. „Było wiele argumentów za i przeciw”, wspominał, „i mnóstwo różnego rodzaju nacisków. Jednakże stało się oczywistym, że CPP odmówi współpracy nad wypracowaniem konstytucji bez udziału jej przywódcy. Nkrumaha i jego partię wspierały masy ludzi, i nie było żadnej innej partii z godnym uwagi poparciem społecznym, do której można byłoby się odwołać. Bez udziału Nkrumaha konstytucja byłaby poronionym dziełem. Gdyby nic nie wyszło z tych wszystkich nadziei, aspiracji i konkretnych propozycji co do powiększenia autonomii, nikt by już nie uwierzył w dobre intencje rządu brytyjskiego. Złote Wybrzeże stałoby się areną zamętu, przemocy i przelewu krwi”.

W tej sytuacji Arden-Clarke nakazał zwolnić go z więzienia, nazywając to „aktem łaski”. Po czternastu miesiącach pobytu w więzieniu Nkrumah opuścił James Fort 12 lutego w południe, witany entuzjastycznie przez swych zwolenników. Został zaproszony do złożenia następnego dnia wizyty gubernatorowi na zamku Christiansborg.

Zamek był okazałą budowlą, którą Nkrumah miał w przyszłości poznać bardzo dobrze. Zbudowany został na skalistym cyplu na peryferiach Akry, ze sprowadzanych z Danii kamieni zabieranych jako balast na zawijające tu do portu statki niewolnicze. Jego fundamenty były ustawicznie podmywane przez ryczące fale. Słona woda bez przerwy sączyła się do głębokich lochów, w których niegdyś gromadzono niewolników, oczekujących na przeprawę przez Atlantyk. Jego wysokie ściany miały kolor oślepiającej bieli. Wysokie drzewa palmowe naginały się ku zakończonym blankami murom obronnym. Ogrody mieniły się rozmaitymi barwami paciorecznika – kasztanowatą, łososiową, purpurową i bladożółtą.

Idąc przez dziedziniec, Nkrumah nie był pewien, czego mógł się spodziewać. Nigdy przedtem nie spotkał się z Ardenem-Clarke’em i był w stosunku do niego podejrzliwy. Równie ostrożny był Arden-Clarke. „Znaliśmy się jedynie ze słyszenia. Myślę, że moja reputacja była tak samo wstrętna dla niego, jak jego reputacja dla mnie” – wspominał Arden-Clarke. „Tamto spotkanie cechowało się wzajemnymi podejrzeniami i nieufnością. Przypominaliśmy dwa psy, które spotykały się po raz pierwszy, obwąchując się z najeżonymi grzbietami i zastanawiając się nad tym, czy gryźć, czy też merdać ogonem”.

Przeszli jednak do rzeczy i zakończyli to spotkanie w dość serdecznej atmosferze. Nkrumah opuścił zamek Christiansborg z propozycją utworzenia rządu. Los sprawił, że przeskoczył z pozycji skazańca na stanowisko premiera w niespełna jeden dzień. „Kiedy schodziłem po schodach, wydawało mi się, że wszystko to jest snem, że zstępuję z obłoków, że się wkrótce obudzę, i znajdę się, na więziennej podłodze, siedząc po turecku i opróżniając miskę z kukurydzianą papką”.

Z czasem ugody z nacjonalistycznymi politykami, uznawanymi wcześniej za ekstremistycznych wichrzycieli, miały stać się dla gubernatorów brytyjskich w Afryce chlebem powszednim. Jednakże w owym czasie zwycięstwo wyborcze Nkrumaha, człowieka określającego się mianem „marksistowskiego socjalisty”, sukces nieprzejednanego wroga imperializmu, który zdecydowanie dążył do uzyskania autonomii, wywołało w całej Afryce prawdziwą falę uderzeniową, wywołując w niektórych kręgach niepokój, w innych wzbudzając podziw.

Jednakże w opinii Brytyjczyków Złote Wybrzeże zawsze stanowiło szczególny przypadek. Wyróżniało się ono swym bogactwem i osiągnięciami niespotykanymi w Afryce subsaharyjskiej. Przez czterdzieści lat było wiodącym na świecie producentem kakao i szczyciło się wielkimi i prosperującymi społecznościami rolniczymi. Jego system edukacyjny należał do najbardziej rozwiniętych, a liczba wykwalifikowanych pracowników nie miały sobie równych w żadnej innej afrykańskiej kolonii. Kraj był względnie homogeniczny, pozornie wolny od napięć etnicznych i religijnych. Połowa jego mieszkańców wywodziła się z ludów Akan i posługiwali się oni zbliżonymi dialektami. Z tego względu brytyjscy urzędnicy uważali Złote Wybrzeże za wyjątek wśród pozostałych ich terytoriów i sami przystosowali się do zaistniałej sytuacji.

W czasie drugiego spotkania w zamku Christiansborg, Arden-Clarke i Nkrumah zaczęli stopniowo budować wzajemne zaufanie. „Chociaż wiele pozostało jeszcze niedopowiedzeń”, wspominał Arden-Clarke, „obaj zrozumieliśmy, że istniało tylko dwoje ludzi, którzy w ciągu pięciu minut mogliby zniszczyć konstytucję i cały ten eksperyment – Nkrumah i ja – i że nie przyniosłoby to nikomu żadnego pożytku. Wierzyliśmy, że przyświeca nam ten sam cel, czyli zapewnienie krajowi pełnej autonomii. I chociaż mogliśmy się różnić co do czasu i sposobu działania – i rzeczywiście się różniliśmy – obaj czuliśmy, jak sądzę, że byłoby to w najlepiej pojętym interesie kraju i nas samych, gdybyśmy współpracowali ze sobą, a nie występowali jeden przeciwko drugiemu”.

Chociaż w kwestii rządzenia Nkrumah był nowicjuszem, ciągle naciskał, domagając się szybszych zmian i większej władzy. Nowa konstytucja, którą miał obowiązek zatwierdzić, pozostawiała kontrolę nad policją, wymiarem sprawiedliwości, finansami, obroną i sprawami zagranicznymi w rękach gubernatora i jego urzędników. Ponadto gubernator był upoważniony do przewodniczenia posiedzeniom gabinetu, miał prawo weta i mógł przeforsować taki akt prawny, jaki uważał za stosowny. Zniecierpliwiony tym „okresem próbnym”, Nkrumah w lipcu 1953 r. wystąpił w parlamencie z inicjatywą poselską, domagając się bezzwłocznie pełnej autonomii. „Przedkładamy autonomię z wszystkimi jej niebezpieczeństwami nad służalczość w spokoju”, oświadczył. Chociaż rząd brytyjski miał poważne obawy co do tempa przemian, rok później nadał Złotemu Wybrzeżu nową konstytucję, która przewidywała pełną wewnętrzną autonomię kraju, który miał być zarządzany przez gabinet składający się w całości z Afrykanów.

Ze swą smykałką do pozyskiwania rozgłosu, Nkrumah zawsze pozostawał w świetle reflektorów; dominował w nagłówkach gazet i wiadomościach radiowych. Jego życie to istny wir spotkań, przemówień, objazdów i mityngów. Prasa partyjna zbudowała obraz człowieka o nadnaturalnych mocach, proroka, nowego Mojżesza, który miał poprowadzić swój lud do wymarzonego, niepodległego kraju. „Człowiek Przeznaczenia, Gwiazda Afryki”, obwieszczała gazeta Evening News z dnia 19 czerwca 1954 r. „Nadzieja Milionów Uciskanych Czarnoskórych, Oswobodziciel Ghany, Żelazny Chłopak, Wielki Przywódca Chłopców Ulicy”. Zwykli ludzie zaczęli dostrzegać w nim mesjasza, zdolnego do dokonywania cudów. Był wysławiany w hymnach i modlitwach; jego zwolennicy recytowali takie frazy jak „Wierzę w Kwame Nkrumaha”. Od wczesnego ranka ustawiały się długie kolejki przed jego domem, ludzie szukali u niego rady w przeróżnych sprawach, od kłótni w rodzinie po choroby i niepłodność. Liczyli na jego rekomendacje przy poszukiwaniu pracy i na pomoc pieniężną, spodziewali się rozwiązania problemu zadłużenia. Nkrumah zawsze starał się znaleźć dla nich czas, bez względu na to, jak sam był zajęty.

Miał w sobie magnetyzm, widoczny dla każdego, kto się z nim spotykał. Miał smukłą figurę, był średniego wzrostu i drobnej budowy. Z uwydatnionym czołem, odsuniętą do tyłu linią włosów i sentymentalnymi oczami, tryskał energią. John Gunther, pisarz amerykański, który spotkał go na obiedzie wydanym w lipcu 1953 r. przez Ardena-Clarke’a na zamku Christiansborg, był bardzo poruszony jego charyzmą. Nkrumah był ubrany w strój narodowy: w podobną do rzymskiej togę z jedwabnej tkaniny kente, z odsłoniętą lewą ręką i ramieniem. „Jego ruchy i gesty miały jakąś tajemną moc, obezwładniający i niemal zwierzęcy magnetyzm”, pisał Gunther. „Nie chodzi dumny jak paw, ani też nie obnosi się z przesadną rezerwą”.

Polityka zdominowała całe jego życie. Jako kawaler nie interesował się sportem, nie rozkoszował się jedzeniem i nie dbał o wygodę własną. Ochrzczony w Kościele katolickim, swego czasu poważnie rozważał karierę księdza-jezuity. Pociągało go poczucie prostolinijnego bytowania, jakie charakteryzowało życie zakonne. Nie palił i nie pił. Kiedy Gunther zapytał go, co robi, aby się zrelaksować, Nkrumah odpowiedział: „Pracuję”. Pociągała go muzyka, zarówno klasyczna, jak i miejscowa muzyka taneczna zwana highlifem. Kiedy jeden z przyjaciół zasugerował mu, aby dla relaksu częściej słuchał muzyki klasycznej, natychmiast zamówił dwieście płyt. Jednak na okrągło słuchał jedynie chóru „Alleluja” z Mesjasza.

Mimo całej tej wrzawy wokół jego osoby Nkrumah był człowiekiem samotnym, niedowierzającym swym bliskim współpracownikom. Lubił towarzystwo kobiet, ale bał się intymności i twierdził, że nie ma czasu na ożenek. Ogromnym zaufaniem obdarzył jednak Erikę Powell, osobistą sekretarkę gubernatora – Angielkę, która przybyła na Złote Wybrzeże w 1952 r. Kiedy po raz pierwszy zaprosił ją do swego domu na obiad, Powell zapytała najpierw o zdanie Ardena-Clarke’a, który zachęcił ją do przyjęcia zaproszenia. „Wiesz, Erica”, powiedział Arden-Clarke, „Nkrumah jest bardzo samotnym człowiekiem. Bardzo samotnym”.

Nkrumah często telefonował do niej późną nocą. „Czasami słuchałam go, a on stawał się coraz bardziej senny i zaczynał niewyraźnie mówić”, wspominała w swoich pamiętnikach. „Ale gdy tylko zasugerowałam zakończenie rozmowy, nagle się ożywiał”. Pewnego wieczoru niespodziewanie zjawił się w jej mieszkaniu, narzekając na tłumy ludzi, którzy oblegali jego prywatny dom. Wkrótce zasnął. Zachęcała go do poszukania spokojniejszej rezydencji, a także nakłaniała do zainteresowania się jedzeniem i własną kondycją.

W 1955 r. została jego prywatną sekretarką. W tym czasie zaczęły krążyć w Akrze pogłoski, że jest jego kochanką, ale ona zawsze temu zaprzeczała. W swych pamiętnikach opisywała Nkrumaha jako człowieka o zmiennym usposobieniu, kapryśnego i niecierpliwego, ale jednocześnie czarującego i delikatnego, kiedy było to w jego interesie. „Problem polegał na tym, że jego zachowanie mogło się zmienić w jednej chwili”, pisała. Mimo wszystkich tych frustracji i wyczerpującego tempa narzuconego w harmonogramie prac, pozostała ona kluczową postacią w jego otoczeniu. Blisko z nim współpracowała przez ponad dziesięć lat. Pewnego razu Nkrumah wyznał jej, że jest jedyną osobą, na której może polegać i prosić ją o szczerą radę.

Po wygranej w wyborach w 1954 r. wydawało się, że Nkrumah zabierze się do szybkiego działania w kierunku uzyskania autonomii. Napotkał on jednak niespodziewany opór, wymierzony w jego sposób sprawowania rządów. W końcowym etapie władzy kolonialnej Złote Wybrzeże, niegdyś wzorcowa kolonia, było rozdzierane tak wielką goryczą, podziałami i przemocą, że stanęło przed niebezpieczeństwem rozpadu.

U podstaw kryzysu leżały pieniądze uzyskiwane ze sprzedaży kakao. Aby zabezpieczyć plantatorów kakao przed fluktuacją cen, władze kolonialne utworzyły Agencję Rynku Zbytu Kakao (Cocoa Marketing Board – CMB), który co roku ustanawiał ceny gwarantowane dla farmerów i występował w roli jedynego nabywcy, klasyfikatora, sprzedawcy i eksportera kakao. Kiedy Nkrumah objął swój urząd, nakazał CMB utrzymywanie cen na możliwie najniższym poziomie, zamierzając w ten sposób zgromadzić środki na finansowanie projektów rozwojowych. CMB zasłynął wkrótce z praktyk korupcyjnych i miernego zarządzania; był on często wykorzystywany do udzielania kredytów, przyznawania kontraktów, zamówień, licencji i miejsc pracy zwolennikom Ludowej Partii Konwentu. Oficjalne śledztwo wykazało, że CPP odwołała się do pośrednictwa CMB dla wypełnienia gotówką partyjnych kufrów, przymuszania farmerów do wstąpienia w szeregi partii i dla sprawowania kontroli nad drobnym handlem.

Wkrótce po wyborach w 1954 r. Nkrumah ogłosił, że płacona rolnikom cena kakao zostanie ustalona na okres czterech lat na poziomie mniejszym niż jedna trzecia cen światowych. Decyzja ta wywołała falę gniewu w kraju Aszantów – w centralnym regionie leśnym, skąd pochodziła połowa krajowej produkcji. Nie tylko farmerzy, ale także handlarze kakao, kupcy i biznesmeni mieszkający w Kumasi, stolicy Aszantów, bardzo źle przyjęli znaczną utratę dochodów. Powstała nowa partia opozycyjna, Narodowy Ruch Wyzwoleńczy (National Liberation Movement – NLM), zapowiadająca obronę interesów i kultury Aszantów przed rządem centralnym. Był on przedstawiany jako dyktatorski, skorumpowany i nastawiony na podkopanie wierzeń i zwyczajów ludu Aszanti. Z błogosławieństwem najwyższych wodzów Aszantów, i wspierany żarliwym poparciem w sercu tego kraju, zażądał uchwalenia konstytucji federalnej przed uzyskaniem autonomii, która zapewniłaby znaczącą autonomię krajowi Aszantów i innym obszarom, które tego sobie życzą.

Nkrumah postrzegał te wydarzenia jako przejaw walki między nowoczesnym rządem demokratycznym a feudalną władzą tradycyjnych wodzów, którzy starali się zachować dawny porządek. Nie docenił jednak siły ludowego poparcia dla instytucji Aszantów. Kiedy NLM i CPP walczyły ze sobą o wpływy, wybuchły gwałtowne zamieszki. Dokonano zamachu bombowego na dom Nkrumaha w Akrze. Zaalarmowany rozruchami, rząd brytyjski odmówił określenia daty uzyskania niepodległości, a w końcu zaczął nalegać na rozwiązanie nabrzmiałych problemów poprzez ogłoszenie nowych wyborów. Przy urnach wyborczych w 1956 r. CPP Nkrumaha zdobyła znaczącą większość 72 ze 104 miejsc w parlamencie, chociaż frekwencja wyniosła zaledwie 75%. Na CPP głosowało 398 000 obywateli, podczas gdy na opozycję oddano 299 000 głosów. Zadowoleni z wyników wyborów, Brytyjczycy ogłosili w końcu datę przyznania Ghanie niepodległości – 6 marca 1957 r.

Był to dzień zapoczątkowujący nową erę w historii Afryki. Uzyskanie niepodległości przez Ghanę było wydarzeniem obserwowanym i wzbudzającym podziw na całym świecie. Żadne inne wydarzenie w Afryce nie przyciągnęło tak wielkiej uwagi. Nie było też innej okazji, która by wywołała tak silną euforię.

Listy gratulacyjne napłynęły od czołowych przywódców świata: od Eisenhowera, Bułganina, Nehru i Zhou Enlaia. Przybyły delegacje z pięćdziesięciu sześciu krajów, wykazując wielką życzliwość i kurtuazję. Z Wielkiej Brytanii przyleciała księżna Kentu – ciotka królowej Elżbiety, reprezentująca brytyjską monarchinię. Chińczycy przysłali generała w turkusowym mundurze, Rosjanie – niższego rangą ministra sypiącego jak z rękawa zaproszeniami do Moskwy, Republika Południowej Afryki – delegację składającą się wyłącznie z białych. Najbardziej entuzjastycznie witanym gościem był Richard Nixon, w owym czasie wiceprezydent Stanów Zjednoczonych. Kiedy tylko postawił stopę na afrykańskiej ziemi, natychmiast pospieszył ściskać ręce, brać w objęcia najwyższych wodzów, czule głaskać po głowach czarnoskóre dzieci i pozować do zdjęć. Nie zawsze przynosiło to pozytywne skutki. Otoczony tłumem Ghańczyków na oficjalnej uroczystości, klepnął jednego z obecnych po ramieniu i zapytał go, jak się czuje jako wolny człowiek. „Trudno mi powiedzieć, Sir” odpowiedział zagadnięty. „Jestem z Alabamy”.

Uroczystości trwały sześć dni. Towarzyszyły im regaty żaglówek, wyścigi konne, przyjęcia towarzyskie pod gołym niebem, nabożeństwa kościelne, wybory Miss Ghany i szereg skrywanych dramatów. W ostatniej chwili odkryto, że nowa rezydencja premiera, w której mieli się zatrzymać składający wizytę dygnitarze, ma wiele usterek. Nastąpił wyciek ze zbiornika WC na pierwszym piętrze, zalewając znajdujący się poniżej gabinet premiera, niszcząc nowy dywan i uszkadzając setki położonych na nim książek, które oczekiwały na rozłożenie na półkach. Na krótko przed rozpoczęciem przyjęcia w nowym State House okazało się, że wszyscy kelnerzy są pijani i leżą wyciągnięci na kuchennej podłodze. Niektórym udało się stanąć na nogach, więc snuli się sennie, nosząc tace nachylone pod niebezpiecznym kątem.

W centrum wszystkich uroczystości Nkrumah jawił się jako ujmujący gospodarz, czujny i pełen energii, choć udało mu się także nieco zdrzemnąć. Kiedy się dowiedział, że oczekuje się od niego, aby poprowadził taniec z księżną Kentu podczas oficjalnego balu, jęknął żałośnie, skarżąc się, że potrafi tańczyć tylko highlife’a. Na ratunek pospieszyła mu Lucille, żona Louisa Armstronga, która nauczyła go podstawowych kroków walca oraz fokstrota i szybkiej jego odmiany. Tego dnia wieczorem udało się Nkrumahowi pomyślnie wykonać godny podziwu występ.

6 marca o północy, kiedy tłumy tańczyły i śpiewały na Placu Parlamentu, opuszczona została flaga Union Jack, a nowa flaga Ghany, w kolorach zielonym, czerwonym i złotym, została wciągnięta na maszt w jej miejsce. W białej czapeczce więźnia na głowie, z wyhaftowanymi na niej literami „PG” (Prison Graduate) – jako oznaką „absolwenta więzienia”, Nkrumah został przeniesiony na ramionach przyjaciół z parlamentu na pobliskie boisko do gry w polo, gdzie zbudowano małe, drewniane podium. W blasku reflektorów wykonał improwizowany taniec, a następnie ocierając spływające po twarzy łzy, zaczął mówić o wolności, która w końcu nadeszła. „Dzisiaj, od tej chwili, jest na świecie nowy Afrykanin”, oznajmił.

Żadne inne państwo afrykańskie nie powstawało przepełnione tak wielkimi nadziejami na przyszłość. Ghana wybiła się na niepodległość jako jedno z najbogatszych na świecie państw strefy równikowej, zasobne w sprawną służbę cywilną, bezstronny wymiar sprawiedliwości i pomyślnie rozwijającą się klasę średnią. Jej parlament miał mocne fundamenty, bazujące na zdolnych politykach – zarówno po stronie rządowej, jak i w opozycji. Sam premier, liczący podówczas czterdzieści siedem lat, uważany był za przywódcę niezwykle zręcznego, wybranego przez cały naród; miał już sześcioletni staż na stanowisku szefa rządu. Perspektywy gospodarcze kraju były równie pomyślne. Ghana była nie tylko czołowym producentem kakao na świecie, z olbrzymimi rezerwami środków dewizowych zgromadzonych w czasie boomu kakaowego w latach 50., ale posiadała też złoto, drewno i boksyty.

Nkrumah obrał zamek Christiansborg na swą oficjalną rezydencję, jakby chciał podkreślić tym samym zdobycie cytadeli władzy kolonialnej. Była to dziwna decyzja. Służba domowa Nkrumaha była przekonana, że miejsce to nawiedzały duchy, gdyż niegdyś był to fort niewolniczy, i dlatego nie chciała pozostawać w nim na noc. Arden-Clarke, kiedy pełnił funkcję gubernatora, często był budzony natarczywym pukaniem, którego nie potrafił wyjaśnić. Nkrumah też miał swoje własne doświadczenia. Wkrótce po przeniesieniu się do pałacu, obudziło go nocą przenikliwe skomlenie jego alzatczyka, który zazwyczaj spał w kącie sypialni. Kiedy zapalił światło, psem wstrząsały drgawki i miał nastroszoną sierść. Mimo przymilnej zachęty pies nigdy już nie postawił swej nogi w tym pokoju. Decyzja Nkrumaha o przeniesieniu się do pałacu była jeszcze bardziej uderzająca, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że powiększało to dystans między nim a ludem. Christiansborg był bowiem budowlą samotnie stojącą w oddali, gdzie bez przerwy słychać było uporczywy ryk przybrzeżnych fal, rozbijających się o jego stare mury.

Zawsze przepełniony energią Nkrumah dał się wkrótce poznać w kręgach międzynarodowych. W czerwcu 1957 r. wziął udział w konferencji Wspólnoty Narodów, zorganizowanej w Londynie, gdzie wywarł korzystne wrażenie na premierach z innych państw. Szczególnie przejmował się perspektywą spotkania z królową Elżbietą w pałacu Buckingham: czekał na to „w napięciu i podnieceniu”, jak relacjonowała Erica Powell. Jego ludzie wyjaśnili, że zazwyczaj audiencja trwa około pół godziny. „Nie należy mi o tym przypominać. Wiedzcie, że to nie ma dla mnie żadnego znaczenia”, odparował. „Jeśli poczuję się znudzony, będę chciał odejść choćby po dwóch minutach. Jeśli wzbudziłoby to moje zainteresowanie, mógłbym zostać tam godzinę czy dwie, i nawet nie zauważyłbym tego”. Jego przerażeni towarzysze uradzili, że królowa winna dać jakiś znak, kiedy audiencja dobiegnie końca.

Następnego dnia Nkrumah wrócił z pałacu, uradowany nowym doświadczeniem. „Jest ona zdumiewającą kobietą!”, oświadczył. „Taka drobna, taka prosta i skromna”.

„Jak długo tam przebywałeś?”, skwapliwie zapytali towarzyszący mu ludzie.

„O mój Boże! To było straszne. Rozmawialiśmy tak długo, a wszystko było dla mnie bardzo interesujące. Kiedy w końcu spojrzałem na zegarek, okazało się, że spędziłem tam całą godzinę! Zawołałem: ‘Och! Czy to naprawdę upłynęło tyle czasu?’ Bardzo się zmartwiłem na myśl o tym, że być może nie zauważyłem jej znaku, abym już sobie poszedł. W każdym razie rozejrzałem się za moją laską, ale nie mogłem jej zlokalizować. Wtedy królowa zapytała mnie, czy czegoś nie zgubiłem, a ja odpowiedziałem: ‘Tak, moją laskę’. I czy wyobrażacie sobie, co wtedy zrobiła? Uklękła, aby pomóc mi ją odnaleźć. Laska spadła za moje krzesło. Tak mi było wstyd”.

Królowa Elżbieta była zafascynowana Nkrumahem, a on nią. Przy następnej okazji został zaproszony jako osobisty gość królowej do rezydencji królewskiej w Balmoral, co było rzadkim przywilejem dla zagranicznego premiera. Właśnie tam, po przechadzce na wrzosowisku celem przyjrzenia się polowaniu Księcia Filipa na kuropatwy, Nkrumah został obwołany jako członkiem „Wielce Honorowej Prywatnej Rady Jej Wysokości Królowej”. Zdjęcie z królową zrobione w Balmoral stało się jego ulubioną pamiątką. Kazał zrobić z niego tysiące odbitek.

Główne ambicje Nkrumaha skupiły się jednak wokół Afryki. Był zdecydowanym przekształcić Akrę w centrum afrykańskiego wyzwolenia, uczynić z niej bazę, z której nacjonalistyczni przywódcy skolonizowanej Afryki mogliby czerpać wsparcie i zachętę. „Nasza niepodległość jest bez znaczenia, jeśli nie będzie powiązana z całkowitym wyzwoleniem kontynentu afrykańskiego”, oświadczył w Dniu Niepodległości przed zgromadzonymi tłumami na boisku do gry w polo.

W 1958 r. zgromadził przywódców partii politycznych, związków zawodowych i grup studenckich z całego kontynentu celem skoordynowania „afrykańskiej rewolucji pokojowej”. Trzy tysiące krajów afrykańskich, zebranych w State House, w przepychu włoskich marmurów, jedwabi, brokatów i kryształowych żyrandoli brało udział w Konferencji Niepodległych Krajów Afryki. Wielu z nich zdobyło później wielki rozgłos. Z Tanganiki (Tanzania) przybył Julius Nyerere, z Rodezji Południowej (Zimbabwe) – Joshua Nkomo, z Rodezji Północnej (Zambia) – Kenneth Kaunda, z Niasy (Malawi) – Hastings Banda, z Konga Belgijskiego – Patrice Lumumba, z Gwinei Portugalskiej – Amilcar Cabral, z Angoli – Holden Roberto. Tom Mboya, młody związkowiec kenijski, został wybrany na przewodniczącego Konferencji.

Przez tydzień obradowali oni w upajającej atmosferze rewolucyjnej retoryki, po czym rozjechali się, aż rwąc się do walki. W końcowym przemówieniu do uczestników Konferencji Tom Mboya podtrzymał tę wojowniczą atmosferę. „Władze kolonialne”, powiedział, „powinny odwrócić proces rozdrapywania Afryki. Wasz czas minął”, oznajmił. „Afryka musi być wolna. Wynoście się z Afryki”.

2. REWOLTA NAD NILEM

W parną, lipcową noc 1952 r. Faruk, król Egiptu, jak zwykle przyjemnie spędzał czas w nadmorskim, letnim kurorcie w Aleksandrii, oddając się grom hazardowym ze swymi bogatymi przyjaciółmi z elity, gdy nagle został pilnie poproszony do telefonu. Dzwonił premier Husajn Sirry z ostrzeżeniem, że nieliczna grupa zbuntowanych oficerów w armii planuje dokonanie przewrotu. Kiedy Faruk usłyszał, kim są spiskowcy, roześmiał się: „Gromada rajfurów!” – podsumował i wrócił do stołu do gier.

Arogancki, próżny, rozpieszczany od chwili narodzin, Faruk niezachwianie wierzył w lojalność swych generałów, w swą kontrolę nad armią oraz w swoją pozycję jako monarchy. Był jednym z najbogatszych ludzi na świecie, znanym ze swych rozrzutnych hulanek, olbrzymiego apetytu i z niezliczonej ilości kochanek. Na jego majątek składały się największe w Egipcie posiadłości ziemskie, cztery pałace, dwa jachty, trzynaście prywatnych samolotów, dwieście samochodów i imponująca kolekcja pornograficznych „artefaktów”. W wieku trzydziestu dwóch lat nadal był niepoprawnym playboyem, korpulentnym i łysiejącym, lubującym się w przyjemnostkach.

Chroniąc się przed upałem i zgiełkiem Kairu, przeniósł się ze swą rodziną i służbą do oddalonego o 200 kilometrów pałacu Montazah, zbudowanego na plażowym przyczółku Aleksandrii, gdzie zamierzał spędzić lato. Problemy rządu wydawały się być trudne do rozwiązania. Od czasu do czasu król dokonywał przesunięć na stanowiskach premiera i członków gabinetu. Jednakże Kair pozostawał w ustawicznym wrzeniu, był siedliskiem spisków, zabójstw, rozruchów i agitacji prasowych. Był miejscem, w którym komuniści, nacjonaliści, rojaliści i muzułmańscy ekstremiści rywalizowali ze sobą o władzę. Na obszarach wiejskich mnożyły się akty przemocy, gdyż zubożali rolnicy buntowali się przeciw feudalnym posiadaczom ziemskim. Chociaż Faruk nie przejmował się tym wszystkim, stary porządek znalazł się na krawędzi upadku.

Tego samego ranka, kiedy otrzymał telefoniczne ostrzeżenie, Faruk powołał nowego premiera, a ministrem wojny mianował swego szwagra, zlecając mu urządzenie obławy na spiskowców, po czym sam udał się na plażę. Wieczorem 22 lipca jego generałowie posłusznie zebrali się w sztabie armii w Kairze, aby przygotować plan działania.

Spiskowcy, którym doniesiono, że wkrótce przeciwko nim zostaną podjęte działania, przyśpieszyli swój plan uderzenia. Trzy lata spiskowali w tajemnicy i stworzyli w szeregach armii tajną sieć zwaną Związkiem Wolnych Oficerów – Dhobat el-Ahrar – zmierzającym do zbudowania nowego porządku politycznego. Początkowo głównym ich celem było usunięcie z Egiptu wojsk brytyjskich. Później jednak doszli oni do przekonania, iż należy pozbyć się również Faruka i ludzi z jego otoczenia. Faruk był symbolem starego imperializmu, w takim samym stopniu jak utożsamiani z nim Brytyjczycy.

Przywódcą spiskowców został pułkownik Gamal Abdel Naser, 34-letni bohater wojenny, który wsławił się w 1948 r. podczas arabsko-izraelskiego konfliktu o Palestynę. Podobnie jak jego koledzy był głęboko rozgoryczony z powodu niekompetencji i korupcji wysokiego dowództwa w armii Faruka, które oskarżał o upokarzającą porażkę Egiptu. Inteligentny, małomówny oficer, ze skłonnością do snucia intryg, z natury skryty i bardzo ambitny, odgrywał w spisku Wolnych Oficerów główną rolę. Był jego pomysłodawcą i organizatorem, chociaż wolał działać w ukryciu.

Grupa Wolnych Oficerów nie była liczna. Naser zorganizował ich w komórki składające się z czterech czy pięciu osób. Skład takiej komórki nie był znany członkom innych komórek. W sumie Związek Wolnych Oficerów liczył nie więcej niż sto osób. Chociaż ich tożsamość była objęta tajemnicą, o swym istnieniu oznajmiali poprzez redagowane nielegalnie ulotki, w których potępiali reżim Faruka. Ulotki te były podrzucane pod drzwi prywatnych domów oficerów bądź wysyłane do nich drogą pocztową. Wiele takich ulotek zredagował bądź opublikował sam Naser.

Naser podjął również próbę dokonania zabójstwa. 9 stycznia 1952 r. wraz z dwoma zaufanymi oficerami urządził zasadzkę na auto skorumpowanego szefa sztabu armii, generała Husajna Sirri Amera, w pobliżu jego domu. Wydarzenie to uznał później za niesmaczne. „Odgłosy strzałów, po których natychmiast rozległy się przeraźliwe krzyki kobiet, kwilenie dziecka, wołania o pomoc – wszystko to prześladowało mnie, kiedy kładłem się do łóżka, i nie pozwoliło mi zmrużyć oka przez całą noc”, pisał w swej Filozofii Rewolucji. „Prześladowały mnie wyrzuty sumienia… bełkotałem: ‘Oby tylko nie umarł’. O świcie poszedłem na to miejsce i modliłem się o życie człowieka, którego próbowałem zabić – jak wielka była moja radość, kiedy gorączkowo przeglądając poranną gazetę, dowiedziałem się, że ten człowiek nie umarł”.

Początkowo Naser i jego komitet wykonawczy wyznaczyli datę przewrotu na sierpień 1952 r. Ich cele były ambitne, ale niejasno sformułowane. Wśród sześciu nakreślonych przez nich zasad, były: „likwidacja kolonializmu i egipskich zdrajców, którzy popierali ten system”, „likwidacja feudalizmu”, „koniec z dominacją władzy napędzanej przez kapitał”, „stworzenie potężnej armii ludowej”, „konieczność ustanowienia równości społecznej i zdrowego życia domowego”. W ostatniej podziemnej ulotce oficerowie oświadczali: „Zadaniem armii jest wywalczenie niepodległości dla kraju”. Naser był przede wszystkim zdecydowany doprowadzić do tego, aby Wolni Oficerowie stanęli na czele rewolucji i sprawowali nad nią kontrolę.

Kiedy Wolni Oficerowie dowiedzieli się, że generałowie Faruka zgromadzili się w sztabie armii, postanowili zaatakować ten budynek, zanim ci zdołają go opuścić. „Zaoszczędzimy sobie czasu i kłopotów”, zawyrokował Naser. „Weźmiemy ich wszystkich razem, zamiast jednego po drugim wyciągać z domów”.

Naser w cywilnym ubraniu przemierzał Kair w swym małym, czarnym aucie marki Austin. Przemieszczał się od jednostki do jednostki, wydając instrukcje. W jednym miejscu za niesprawne światła został zatrzymany przez policjanta ze służby ruchu drogowego. Podczas kolejnego incydentu omal nie postrzelili go przez pomyłkę wtajemniczeni w spisek żołnierze, tłumacząc się, że go nie rozpoznali.

Z rewolwerami w ręku, Naser i jego towarzysze wtargnęli do kwatery głównej armii. Po symbolicznym raczej oporze generałowie poddali się. Do wczesnych godzin rannych w dniu 23 lipca Wolni Oficerowie przejęli kontrolę nad rozgłośnią radiową, biurem telegrafu, posterunkami policji i budynkami rządowymi. Został wysłany konwój pancerny celem zablokowania drogi prowadzącej z Kanału Sueskiego na wypadek, gdyby wojska brytyjskie zechciały interweniować w obronie Faruka. W programie radiowym o godzinie 7 rano Wolni Oficerowie ogłosili pierwszy komunikat, w którym informowali, że armia przejęła władzę celem oczyszczenia własnych szeregów oraz całego kraju ze „zdrajców i słabeuszy”. Obwieszczenie to zostało przekazane w imieniu generała Muhammada Nadżiba, wybitnego, 54-letniego bohatera wojennego, uprzejmego mężczyzny o dobrotliwym wyglądzie, z nieodłączną fajką w ręku. Wtajemniczono go w ostatniej chwili: Wolni Oficerowie posłużyli się nim jako szacowną marionetką.

Los Faruka stał się wśród przywódców przewrotu przedmiotem zażartych sporów. Jedni domagali się jego egzekucji; inni opowiadali się za wygnaniem. Naser i Nadżib głosowali za wygnaniem, przechylając szalę. W notce, jaką napisał wtedy Naser do swych kolegów, tłumaczył się: