Dwór Polski. Kresy i polityka wewnętrzna. Teksty niewydane - Tadeusz Dołęga-Mostowicz - ebook

Dwór Polski. Kresy i polityka wewnętrzna. Teksty niewydane ebook

Tadeusz Dołęga-Mostowicz

3,3

Opis

Tadeusz Dołęga-Mostowicz (1898–1939) – najpoczytniejszy polski autor w dwudziestoleciu międzywojennym. Twórca takich nieprzemijających przebojów czytelniczych, jak Kariera Nikodema Dyzmy czy Znachor, żeby wspomnieć tylko te najbardziej znane. Wbrew powszechnemu mniemaniu powieść Kariera Nikodema Dyzmy, wydana w 1932 roku, nie była jego debiutem jako człowieka pióra. Na przełomie lat 1924/1925 T. Dołęga-Mostowicz został felietonistą dziennika „Rzeczpospolita”.

Czyście zauważyli Państwo, jak wiele rzeczy robią ludzie dla (...) „względów wyższych”? Mówi się kłamstwa, popełnia oszustwa, dokonuje fałszerstw, przemilcza się to, o czym trzeba krzyczeć, i krzyczy się o tym, co powinno się przemilczeć, obrzuca się ludzi błotem (...), robi się każdą podłość prywatną i każde świństwo publiczne dla... względów natury wyższej.

Fragment tekstu „Względy wyższe”

Czytając niektóre teksty Tadeusza Dołęgi-Mostowicza (1898–1939), aż trudno uwierzyć, że napisane zostały w XX-leciu międzywojennym. Nie tracą na aktualności, zmuszają do refleksji, śmieszą (choć czasem przez łzy).

„Dwór polski” to piąty tom tekstów niewydanych T. Dołęgi-Mostowicza, który oddajemy w Państwa ręce.  Zawiera on wybór opisów i komentarzy dotyczących przede wszystkim życia na Kresach w XX-leciu. Ponadczasowość i prawdziwość, dla których szczególnie warto czytać stare, choć niestarzejące się felietony autora, widać szczególnie w tekstach, które dotyczą problematyki życia społecznego i politycznego Polaków. To swoisty dokument epoki, który czyta się jednym tchem. O czym świadczą współczesne autorowi recenzje:

 

Tadeusz Dołęga-Mostowicz jest bezsprzecznie najpoczytniejszym obecnie pisarzem. Tłumaczy się to po prostu: obok wnikliwego wyczucia współczesności, którą Mostowicz czuje jak nikt, zna on świetnie psychikę mas czytelniczych i wie jak do nich trafić.

„Echo”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 141

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (3 oceny)
0
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tadeusz Dołęga-Mostowicz

DWÓR POLSKI

KRESY I POLITYKA WEWNĘTRZNA

TEKSTY NIEWYDANE

WYDAWNICTWO AKADEMICKIE

WARSZAWA 2020

Wybór i opracowanie:

Andrzej Parzymies

Opracowanie wstępu:

prof. zw. dr hab. Józef Rurawski

Opracowanie materiałów archiwalnych i źródłowych:

Władysław Żakowski

Redakcja, korekta, opracowanie przypisów:

Angelika Płachecka

Krzysztof Zadros

Anna Zielińska-Hoşaf

Skład i łamanie:

ROCH Wojciech Ochocki

Konwersja do EPUB/MOBI:

http://www.gigaproject.pl/epuby

Projekt graficzny okładki:

Ewa Majewska

Servet Hoşaf

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Akademickie DIALOG Sp. z o.o., 2020

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

ISBN: 978-83-8002-956-9

Wydawnictwo Akademickie DIALOG Sp. z o.o.

00-112 Warszawa, ul. Bagno 3/218

tel.: 22 620 87 03

e-mail:[email protected]

http://www.wydawnictwodialog.pl

Spis treści
WSTĘP
LITWA NIEBAZEOLOGICZNA
MUSIMY DRUGI RAZ UCZYĆ SIĘ CHODZIĆ
FILOZOFIA ALTRUISTYCZNA I KĄPIELE W SZKLANCE WODY
W OBRONIE DETALISTÓW
POLSKIE KLUBY MŁODYCH KOBIET
ZANIEDBANE ŹRÓDŁO APROWIZACJI SZEROKICH MAS
CO MÓWIĄ OBCY?
DROGOWSKAZY
SYSTEM I METODY
KONKRETYZUJMY!
CO O TYM MÓWIĄ W P. K. O.
PUSTA SKARBONKA
MIÓD, A NIE ŻUBRÓWKA
CHOROBA MINISTERSTWA KOLEI DIAGNOZA
SANACJAS MORALNAS
ŚWIĘTA U PP. POLLACKÓW
WIELKANOC U PAŃSTWA POLLACKÓW
ECHA ZJAZDU W DZIKOWIE
HIGH-LIFT
MASZYNKA DO KAWY
CZEGO WAM JESZCZE BRAK?
OTO ZAGADKA!
BYŁ, CZY JEST?
CHAMOWANIE
FANFARY
DLA ZOSZCZENKI
CIEKAWSCY
NIEPOCZYTALNA GROŹBA
KOTYLION ZASŁUGI
ORDER ŁAŹNI
KRÓLEWSKI DAR
WZGLĘDY WYŻSZE
PATRZAJ, BASIU…
OŚWIECANIE DEMOKRACJI
GUWERNANTKA MINISTRA
GACH W SZAFIE
PRZEKONYWANIE TRUPÓW
PRZEDPOKÓJ
WALDEMASKARADA
QUO VADIS WALDEMARAS?
KIWNIĘCI
ROZKOSZE GWIAZDKI
TEN WIE DOBRZE
MAGNES I HONKISZE
WIARYGODNOŚĆ PLOTEK Z MAGLA
KROPKA NAD I
TEGO NIE SKONFISKOWANO
TO I OWO
WILK I CZERWONY KAPTUREK
SPRAWA: BYŁY – MIEDZIŃSKI
MAJĄ PECHA
DOGORYWA
DE MORTUIS...
PO KROPCE
ANNO DOMINI 1930 (autentyczne)
JAK ZACHÓD PRZEKABACIŁ POLSKĘ, CZYLI
CIEMNE PERSPEKTYWY WSPÓŁCZESNEJ RODZINY KOBIETY DO DOMU!
NIE MIESZAĆ SIĘ DO OJCZYZNY Do redaktora „Wiadomości Literackich”
PRZEGLĄD PRASY
ORGANIZACJA DNIA I KRZĄTANINA

Nota redakcyjna

Ponieważ język czasów, w których powstawały utwory Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, różni się znacznie od tego, którym posługujemy się obecnie, aby ułatwić Czytelnikowi lekturę, uwspółcześniliśmy fonetykę i interpunkcję. Wyrazy, zwroty, w tym zwroty obcojęzyczne, niektóre nazwiska czy wydarzenia opatrzyliśmy przypisami, które Czytelnikom w mniejszym stopniu zaznajomionym z realiami czasów powstania tych tekstów mogą pomóc w ich zrozumieniu.

WSTĘP

Na wstępie Wstępu prośba do Czytelników: niech mi wolno będzie potraktować to, co piszę, mniej oficjalnie, a bardziej osobiście. A oto i przyczyna: jestem już człowiekiem nie pierwszej młodości, a mówiąc dokładniej – niemal rówieśnikiem, młodszym zaledwie o dwa, trzy lata, od tekstów Tadeusza Dołęgi-Mostowicza z lat 1926–1929. Lektura owych felietonów przeniosła mnie w „kraj lat dziecinnych”. I kiedy czytałem tekst chwalący oszczędnościowe działania PKO, to widziałem siebie, małego chłopczyka, z radością potrząsającego czerwoną blaszaną puszką, w której dźwięczały moje pieniążki. A gdy Dołęga mija na ulicy „wielkiego poetę Kazimierza Przerwę-Tetmajera, starca, nieogolonego, w zrudziałym palcie i wyniszczonym kapeluszu, w połatanym obuwiu i wystrzępionych spodniach…”, to przypomina mi się moje pierwsze, też uliczne, spotkanie z Literaturą, uosobioną w postaci ogromnej postawy pani w męskich spodniach i męskim uczesaniu, o której matka powiedziała mi, że to wielka pisarka Maria Rodziewiczówna… Takich spotkań i przeżyć w toku lektury niniejszego tomu miałem – dziewięć­dziesięciolatek – wiele.

I jeszcze jedno spotkanie – jednym z tematów powracających w kolejnych tomach felietonów Mostowicza jest sprawa stosunków polsko-litewskich. Nie układały się one dobrze, a to głównie z powodu Wilna, które Litwini uważali nie tylko za swój gród, ale także za stolicę, chwilowo znajdującą się w Kownie. Warto tu przypomnieć historyczne wydarzenie z października 1920 r. Wtedy to właśnie gen. Tadeusz Żeligowski, rzekomo „zbuntowany”, bez zgody Naczelnego Wodza, Józefa Piłsudskiego, przy pomocy specjalnie wydzielonej grupy uderzeniowej wojska, po krótkiej walce z nielicznym garnizonem litewskim, zajął miasto, oddając je Wodzowi Naczelnemu. Mostowicz wielokrotnie nawiązuje do tego ciągnącego się przez całe dwudziestolecie konfliktu i sporu.

Kiedy więc czytałem o poufnym posiedzeniu Rady Ligi Narodów z 10 grudnia 1927 roku i mającej na nim miejsce „pyskówce” Marszałka J. Piłsudskiego z premierem Litwy Augustynem Voldemarasem, to przed oczami stanął mi przypadkowo zaobserwowany w 1938 roku wrzaskliwy pochód młodych ludzi w studenckich czapkach lub deklach, z błyszczącymi mieczykami w klapach kurtek i marynarek (zazdrościłem im wtedy tych mieczyków, też chciałem taki mieć), rytmicznie wykrzykujących: „Wodzu! Prowadź nas na Kowno!” na przemian z równie bojowym zawołaniem: „Żydzi na Madagaskar!”. Pamiętam też ówczesną rozmowę ośmiolatka z rówieśnikiem: „Mówią, że chyba będziemy mieli wojnę!”. „Ale fajnie, nie będzie szkoły!”.

A teraz po kolei. W tekstach dotyczących szeroko pojętej codzienności podejmuje Dołęga sprawy błahe, mniej błahe i naprawdę ważne, a więc dotyczące właśnie rosnących wkładów oszczędnościowych w PKO, klubów zrzeszających młode kobiety z różnych sfer w celu wspólnego działania, pracy i spędzania czasu wolnego, konieczności uczenia się „chodzenia po raz drugi w życiu”, czyli przystosowania się ludzi do funkcjonowania w warunkach wielkomiejskiego ruchu ulicznego, „zaniedbanego źródła aprowizacji szerokich mas” czyli rybołówstwa, i wielu jeszcze innych spraw. A wśród tego wszystkiego pisze też o bardzo świeżej plotce (zwłaszcza po ­wizycie Marszałka J. Piłsudskiego, niemal bezpośrednio po maju 1926, w październiku tegoż roku, w Nieświeżu, rezydencji ordy­nata Księcia Albrechta Radziwiłła) o bliskim ogłoszeniu w Polsce monarchii (Miód, a nie Żubrówka). Plotkę tę traktowano wówczas bardzo serio.

Obok tego znajdujemy w tekstach Mostowicza krytykę braku porządku i planowania produkcji w Monopolu Tytoniowym i refleksje na temat międzynarodowego pokoju. I zaglądanie jednym okiem do kraju mrocznego wschodniego sąsiada, spojrzenie na jego politykę kulturalną i związane z tym propozycje tematów dla słynnego satyryka radzieckiego Michaiła Zoszczenki. Mamy w nich także do czynienia z felietonową troską o przyszłe losy „bezrobotnych” po I wojnie światowej – dość dużej grupy monarchów i innych zdetronizowanych władców.

W prezentowanym tomie publicystyki nie zabraknie również tak bliskiej sercu Autora problematyki dotyczącej Kresów. Związany z tym regionem przez miejsce urodzenia i dzieciństwa, Dołęga--Mostowicz bacznie obserwuje przemiany w życiu tamtejszych ziemian. A te nie zawsze były pozytywne i dobre. Sytuacja właścicieli ziemskich po I wojnie światowej, a także po wojnie polsko-bolszewickiej z 1920 roku, była niełatwa. Wielu z nich nie bardzo potrafiło przystosować się do nowych warunków życia gospodarczego i politycznego, inni z kolei, zamiast gospodarować, wzięli się za politykę.

W felietonieDwór polski. Anno domini 1930 daje Dołęga znakomity portret życia i trosk właściciela posiadłości nazwanej w tekście Białym Dworem. Obok prowadzonej w nim krytyki bezładnej i bezmyślnej gospodarki, uważny Czytelnik dostrzeże w owym artykule żal i tęsknotę Autora za minionym.

Wśród wielu mądrych, dowcipnych i pouczających spostrzeżeń znalazłem w tekstach Dołęgi fragment, który uderzył mnie swoją traf­nością i ponadczasowością. Ja, dziewięćdziesięciolatek, potwierdzam prawdę Pana Mostowicza: Czyście zauważyli Państwo, jak wiele rzeczy robią ludzie dla (…) „względów wyższych”? Mówi się kłamstwa, popełnia oszustwa, dokonuje fałszerstw, przemilcza się to, o czym trzeba krzyczeć, i krzyczy się o tym, co powinno się przemilczeć, obrzuca się ludzi błotem (…), robi się każdą podłość prywatną i każde świństwo publiczne dla… względów natury wyższej” (Względy wyższe).

Najpełniej wszakże ową ponadczasowość i prawdziwość, dla których szczególnie warto czytać stare, choć niestarzejące się felietony mego herbowego („Dołęga”) komilitona1, widać w tych jego tekstach, które dotyczą problematyki życia politycznego.

Pod piórem Dołęgi ożywa niesłychanie bujne, pełne sprzeczności, rozpolitykowane, wspaniałe, mądre i porażająco niekiedy głupie pierwsze dziesięciolecie II Rzeczypospolitej. Dostrzeżemy to w felietonach wspominających tajemnicę „zaginięcia” gen. Zagórskiego, ukazujących salę sejmową i spory posłów używających już wówczas (tak, tak!) nieparlamentarnych słów, zarzucających sobie wzajemnie kłamstwo i demagogię. (Mostowicz używa na określenie tych zjawisk znakomitego określenia: „chamowanie”.)

Czytamy w jego tekstach o polskich blaskach i cieniach, o „cudach nad urną” wyborczą w 1928 roku, i stwierdzamy, że już blisko sto lat temu w życiu politycznym powszechne były pomówienia, rzucanie oszczerstw, „subtelnych” aluzji do niezbyt czystej biografii i politycznej przeszłości adwersarzy. Nasi dzisiejsi politycy mają się do czego z przeszłości, z pierwszych lat tak dziś hołubionej II Rzeczypospolitej, odwoływać…

A czy całkiem nieznajomo zabrzmi dzisiaj taki na przykład cytat: Kogo wzrusza dziś Konstytucja, którą jedni chcą oktrojować, inni okroić, inni zmienić, inni zawiesić czy nawet powiesić, skasować, skazić, zgasić, uprzednio podpaliwszy? Przyzwyczailiśmy się już do obchodzenia Konstytucji! nie tylko trzeciego maja, ale co dzień. Wciąż ją obchodzimy z prawej i z lewej strony. (Słuchaj, Basiu)?

Po lekturze tomu felietonów Mostowicza i po nieobowiązkowym obejrzeniu relacji z obrad współczesnego Sejmu możemy sobie cichutko westchnąć: Nihil novi sub sole2!

Odkładam felietony Mostowicza i przymykam oczy. Migają obrazy: brzęcząca puszka PKO, olbrzymi plakat Wodzu! Na Kowno!, cisza kresowego dworku i tupot butów młodych narodowców II RP.

Kłębami dymu niechaj się otoczę… (J. Słowacki)

prof. zw. dr hab. Józef Rurawski

Przypisy:

1 Komiliton – czyjś towarzysz lub kolega z wojska, partii lub innej organizacji.

2Nihil novi sub sole (łac.) – nic nowego pod słońcem.

1925

LITWA NIEBAZEOLOGICZNA

Najpotężniejszym państwem w Europie jest Litwa, położona między Polską a Łotwą. Rozciąga się ona na olbrzymiej przestrzeni 2 i pół gmin, i liczy około 15 tys. mieszkańców, z czego 30 tys. ­Litwinów, jeden Żyd i jeden Polak, który stale z amatorstwa siedzi w więzieniu. Oprócz tego jest na Litwie bogactwo naturalne w postaci krowy.

O tej to krowie puścił oszczerczą plotkę militaryzm imperialistycznej intrygi aneksjonistycznej agresywności polskiej. Oszczerstwo owo twierdzi, iż krowa posiadana przez państwo litewskie nie może zmieścić się na terenie Litwy i skubiąc trawkę z państwa polskiego… użyźnia jednocześnie ziemię łotewską. Otóż insynuacja powyższa została odparta przez Komisję Mierniczą Ligi Narodów, która ustaliła, że krowa, jeżeli nie będzie specjalnie się przeciągała i machała ogonem, może bez naruszenia granic zmieścić się w Litwie.

Pomimo to Polacy nie dają za wygraną, czego żywym dowodem jest utrzymywanie przy życiu gen. Żeligowskiego3. Zmusza to władze litewskie do stałego pogotowia wojennego. Wspaniała armia, złożona z 6 żołnierzy i jednej lufy od armaty, stale czuwa nad bezpieczeństwem Kowna.

Litwa jest republiką, rządzoną przez litwaków4. Gabinet ministrów składa się z 4 księży, 2 dentystów i 4 uczniów aptekarskich. Jedenasty inteligent litewski robi opozycję, za pewną niewielką pensyjkę miesięczną. Na terenie litewskim roi się od wielkich miast: Psikiszki, Mysikiszki, Pupiany, Goliszki, Ponieważ, Szawle i wielkie Kowno, posiadające nawet jeden dom murowany. W tym właśnie domu mieści się Sejm, Senat, Rząd, Wojsko i inne instytucje pierwszej potrzeby.

Językiem urzędowym jest język litewski, np. minister przemysłu i handlu mówi do swej sekretarki:

– Podajtas herbatas.

– Kiedaj tas samowara zimnas.

– Nu, tak nastawiajtas.

– Dobras.

Litwini są narodem kulturalnym i umieją czytać z książki do nabożeństwa przechowywanej w Skarbcu Narodowym. Państwo litewskie zostało założone przez p. Gedymina, na cześć którego zrobiono nawet górę5. Obecnie najznakomitszymi mężami państwa są: Puryckis, Krupowiaius, Romalus i Remus, z poetów Mickiewiczius, Słowackius, Bironius i Kłajpeda.

Herbem państwa jest „Pogoń”, którą waleczni Litwini postanowili przechrzcić na „Ucikaj”. Arystokracja litewska zwana szaulisami uzyskała już prawo niechodzenia na czworakach i noszenia narodowego obuwia zwanego „łapciami”. Lud po dawnemu żywi się grzybami i mieszka w domkach uplecionych z chrustu na gałęziach drzew.

Więcej źródłowych informacji udzielić o Kowieńszczyźnie nie możemy, gdyż granica litewska jest zamknięta i tylko procesje pielgrzymów do nas przedostają się od czasu do czasu, okradając nadgraniczne wsie i folwarki polskie. Dochodzą tylko wieści, iż Litwa zamierza wkrótce wypowiedzieć wojnę wszechświatową, a nawet w tym celu kupiła już kulomiot.

W razie wojny ludy europejskie musiałyby przede wszystkim zaopatrzyć się w maski przeciwgazowe, Litwini bowiem żywią się również grochem i kapustą.

Hannibal ante portas6!

Przypisy:

3 Lucjan Żeligowski (1865–1947) – generał broni Wojska Polskiego, znany przede wszystkim z wzniecenia tzw. Buntu Żeligowskiego – inspirowanej przez J. Piłsudskiego akcji zajęcia Wilna w 1920 r.

4 Litwak – tu w znaczeniu „Żyd pochodzenia litewskiego”.

5 Góra Giedymina – – inaczej Góra Zamkowa – wzgórze o charakterze antropogenicznym znajdujące się na Starym Mieście w Wilnie, wzniesiono na nim Zamek Górny.

6Hannibal ante portas(łac.) – „Hannibal u bram” – okrzyk wydany przez Rzymian po zwycięstwie Hannibala pod Kannami (216 r. p.n.e.).

1925

Film-niańka MUSIMY DRUGI RAZ UCZYĆ SIĘ CHODZIĆ

Nie umiemy chodzić po ulicy.

Przykre to, ale zostało stwierdzone, i musimy się przyznać otwarcie, że tak jest w rzeczywistości. W bardzo wielu wypadkach przejechania przez samochody lub dorożki zostało w sądach stwierdzone, że winnymi byli sami poszkodowani, gdyż nie umieli… chodzić.

Ponieważ trudno byłoby zaopatrzyć każdego z nas w niańkę, a trzeba nas „naumieć” tej prostej rzeczy – Automobilklub Polski przystąpił do opracowania filmu pt. „Jak nie należy chodzić po ulicach”.

W wykonaniu tego filmu wezmą udział nasi najlepsi aktorzy filmowi.

Film będzie wyświetlany gratisowo we wszystkich kinoteatrach stolicy, które staną się przez to naszymi profesorami „chodzenia”.

Nowe przepisy rządowe co do ruchu pieszego

Trudno, nie nauczyliśmy się tego mając lat dwa – musimy się uczyć na starość.

Tym bardziej, że w tym tygodniu Komisariat Rządu na miasto Warszawę wyda wyczerpujące przepisy o ruchu ulicznym kołowym i pieszym. Wymienione przepisy ustalają wiek woźniców na minimum lat 18, i to zarówno szoferów, jak powożących końmi lub mknących na motocyklu. Tylko rowerzyści mogą od lat 12 jeździć po ulicach Warszawy.

Przechodzić z jednej strony ulicy na drugą wolno będzie tylko na skrzyżowaniach. Chodzenie po jezdni ma być surowo zakazane. Bardzo słusznie. Jeżeli rzucimy okiem na którąkolwiek z ruchliwszych ulic, zobaczymy całe roje ludzi przecinających jezdnię z różnych kierunkach, nerwowo biegnących i zatrzymujących się. W takich warunkach szofer czy motorniczy musi mieć niesłychanie zimną krew, by prowadzić swój wehikuł.

Kary za złe przechodzenie ulic

Stąd wszystkie przejechania.

Często też, szczególnie w dzielnicach odleglejszych, biega po ulicy masa dzieci w wieku do lat 7, co powoduje wiele nieszczęśliwych wypadków. Przewidując to, Komisariat Rządu w nowych przepisach zabrania wypuszczania dzieci w wieku przedszkolnym bez opieki na miasto.

Nieoczekiwaną, a celową nowością jest to, że rozporządzenie Komisariatu Rządu przewiduje karanie za przekroczenie przepisów o ruchu ulicznym nie tylko woźniców wszelkich pojazdów, lecz i publiczności pieszej. Kary te będą dość wysokie, gdyż sięgają pięciuset złotych grzywny i dwóch miesięcy aresztu.

Dotychczas kto nie posiadał ani samochodu, ani powozu biorącego udział w ruchu ulicznym, mógł stracić jedynie zdrowie lub życie. Obecnie będzie mógł stracić jeszcze jakieś kilkaset złotych, a ponadto odsiedzieć ze dwa miesiączki w kozie.

Śmiertelne przejechanie przechodniów w Ameryce

Cóż począć? Ha! – trzeba się uczyć chodzić.

Kiedy przed tygodniem rozmawialiśmy z sekretarzem Automobilklubu, p. Tomickim, a ten narzekał, że publiczność warszawska nie umie zachować się na ulicy tak jak amerykańska, przyszło mi do głowy: „No, dobrze, ale skąd w takim razie w Stanach Zjednoczonych bywa aż 27 000 śmiertelnych przejechań co roku?”.

Widocznie tam już jest tyle aut, że i umiejętność chodzenia nic nie pomoże.

1925

Rozkosze wywyższonych FILOZOFIA ALTRUISTYCZNA I KĄPIELE W SZKLANCE WODY

Są rzeczy, o których nic mówić nie można, które stając się radością lub zmorą życia na tym padole, są tak codzienne, tak nie do ominięcia, że same się ludziom ustawicznie przypominają, wprawiając w ruch myśli, języki i pióra.

Sprawą taką jest dziś dla nas brak wody. Brak tak dokuczliwy, tak nieznośny, jak ciasne buciki, jak bruki miejskie, jak mowy sześciogodzinne arbitrów elokwencji. W Warszawie skarży się na brak wody 50 tysięcy mieszkańców, 25 tysięcy klnie na to w żywy kamień, a 25 tysięcy machnęło już ręką i dźwiga pokornie kubełki z drogocenną cieczą z podwórza na czwarte i piąte, a nawet i na trzecie piętro.

Z konieczności nieszczęśliwi ludzie, których los i głód mieszkaniowy wzniosły na wysokości, oszczędzając, starają się ograniczyć swoje wodne potrzeby do minimum.

– Ja, proszę pana – mówi znajoma niżej podpisanego – umiem już „wykąpać się” w trzech szklankach wody, a moja pokojówka twierdzi, że i to zbyt wiele – jej wystarcza jedna szklanka.

– Ależ u państwa zdaje się jest winda? Przecie można wozić…

– Gdzie tam. Po pierwsze administrator domu nie pozwala, a zresztą moja Kasia po przeczytaniu w gazecie historii oberwania się windy na ul. Szpitalnej za żadne skarby świata nie chce używać tego środka lokomocji. W rezultacie wszyscy pięcioro musimy kontentować się jednym kubełkiem wody na dzień.

– A więc i finansowa oszczędność: teraz pani za wodę nie płaci.

– A jakże! Płacę tyleż, co i dawniej. Zawsze każde z nas dwa razy na tydzień brało wannę, pranie urządzaliśmy w domu (ach, jak te pralnie niszczą bieliznę!). No, jednym słowem zużywaliśmy dziennie przeciętnie ponad 15 kubełków wody.

– A teraz jeden? Za cóż więc płacić? Powinna pani zaprotestować u „rządcego7”.

– Protestowałam, a on mi powiada, że to nie jego rzecz, że płaci się od kranu, nie od wody, że on mi kubełków nosić nie będzie, i w ogóle żebym szła do filtrów miejskich i sama pompowała. Widzi pan, jaki gbur?

– No dobrze, ale z jakiej racji pani płaci za krany, z których nic nie cieknie?

– Właśnie postanowiłam nie płacić, ale pan Władysław powiada, że mogą mnie za to wyeksmitować. Złoty panie, niech się pan dowie, czy to prawda?

Otóż odpowiadam nie tylko mojej znajomej z czwartego piętra, lecz i tysiącom innych, którzy medytują nad tą zawiłą, „wodnistą” kwestią.

– Ani grosza! Ani grosza szanowni państwo nie powinni płacić za to, czego im nie dają. Samo oglądanie kranów nie jest jeszcze aż tak wielką rozkoszą, by wymagało jakiej bądź opłaty. Chyba… chyba, że pragniecie wziąć udział w rozchodach swoich sąsiadów z niższych pięter albo pokrywać koszty filtrowania tych milionów beczek wody, które wyciekają do kanałów z dziurawych rur magistrackich.

Przypisy:

7 Rządca – w przedwojennej Polsce administrator prywatnego majątku ziemskiego czy nieruchomości.

1925

Znowu Monopol Tytoniowy W OBRONIE DETALISTÓW

Z prawdziwą przykrością jesteśmy zmuszeni ponownie wystąpić przeciw gospodarce Polskiego Monopolu Tytoniowego. Redakcja,,Rzeczypospolitej” otrzymuje codziennie dziesiątki listów, których autorzy uskarżają się na… trudno wymówić… na… nieuczciwość kupiecką Monopolu.

Skargi te są słuszne i uzasadnione. Daje się towar zły, źle opakowany, zatęchły i drogi. Kupujący nigdy nie wie, co kupuje, gdyż w dwóch identycznych opakowaniach mogą się znajdować dwa różne gatunki tytoniu. Papierosy są popękane, wysypują się lub są zawilgotniałe.

Ponieważ zaś konsument jest zmuszony kupować te erzacowe wyroby, nikt nie dba o uczciwe ich dostarczanie.

Nie o to jednak głównie nam chodzi – istnieje kwestia znacznie ważniejsza. Oto zapytujemy pana ministra skarbu i pana prezesa Najwyższej Izby Kontroli Państwa, czy wiadome im jest, iż fabryki Monopolu Tytoniowego produkują wielkie ilości gatunków niemających zbytu? Czy wiadome jest, że hurtownie tytoniowe zmuszają detalistów do kupowania towaru niemającego na rynku żadnego wzięcia?

Czy wiadomo, iż detalistom niebiorącym takiego towaru odbierane są koncesje na handel wyrobami tytoniowymi?

Czy wiadomo, że detalistom w małych miasteczkach i wsiach przemocą sprzedaje się na każdą paczkę machorki (najtańszy tytoń) paczkę luksusowych papierosów, które musi chyba sam wypalić, gdyż nikt tego nie kupuje?

A jeżeli rząd wie o tych praktykach Monopolu Tytoniowego, to czy nie uważa takiego,,handlu” za zwykłe wymuszanie?

Wszystko można tolerować, ale do czasu. Na wszystko patrzeć przez palce – gdy tego wymaga wyższa racja. Lecz w tym wypadku takiej wyższej racji nie widzimy. Bezsensowne rujnowanie detalistów, bezprawne i oburzające, nie przynosi Monopolowi Tytoniowemu dyplomu na kupiecką uczciwość.

Jeszcze raz zaznaczamy, iż z całą stanowczością będziemy zwalczać skandaliczne nieporządki w naszej gospodarce tytoniowej, póki ta nie stanie na wysokości zadania.

Monopol Tytoniowy jest przedsiębiorstwem państwowym i jako takie musi świecić uczciwością, ładem i sumiennością.

1925

Jak wyrabia się typ kobiety-człowieka POLSKIE KLUBY MŁODYCH KOBIET

Zdrowe hasła

W naszym nieuspołecznionym społeczeństwie racjonalnie zorganizowane stowarzyszenia kobiece są prawdziwą rzadkością.

Złożyły się na to warunki życia przed- i powojennego, jak i dziesięcioletni okres samej wojny oraz niesłusznie ugruntowane mniemanie, jakoby płeć słabsza poza zainteresowaniami toaletowymi, względnie, w lepszym wypadku – gospodarskimi, nic nie miała do zrobienia na szerszej arenie społecznej.

Toteż z tym żywszą sympatią notujemy wszelkie przejawy, świadczące nie tylko o pożyteczności powstawania organizacji kobiecych, lecz i o sukcesach, jakie w dążeniu do swoich celów osiągnęły.

Stowarzyszenie Młodych Kobiet założyła p. Helena Paderewska.

Mówić będziemy o Stowarzyszeniu Młodych Kobiet, założonym z inicjatywy p. Heleny Paderewskiej w 1919 r., a do 1922 r. prowadzonym przez wykwalifikowane organizatorki amerykańskie, dzięki staraniom których placówka ta jest obecnie jednym z najlepiej skonsolidowanych związków kobiecych.

Celem stowarzyszenia jest zrzeszenie młodych kobiet wszystkich warstw społecznych dla współpracy nad rozwojem duchowym, umysłowym, społecznym i fizycznym na zasadach tradycji religijnych i narodowych z wyłączeniem wszelkich odcieni politycznych.

Systemem organizacyjnym jest ustrój klubowy, który zdaje się być wskazanym, gdyż daje pożądane wyniki, tj. wzajemne zbliżenie członkiń i zamiłowanie do wspólnej pracy społecznej.

Stowarzyszenie ma dwa kluby.

Klub na ul. Marszałkowskiej 74

Pierwszy, mieszczący się przy ul. Marszałkowskiej 74, grupuje pielęgniarki i urzędniczki. Działalnością ich jest, poza samokształceniem się społecznym, pomoc dzieciom repatriantów, emigrantów itp. Klub organizuje kilka razy tygodniowo odczyty, koncerty lub zabawy taneczne, urządza przedstawienia autorskie, wycieczki i posiada bibliotekę. Dbając o wychowanie fizyczne, prowadzi ćwiczenia gimnastyczne, rytmiczne i plastyczne celem podniesienia zdrowia i harmonii ruchów. W ćwiczeniach takich bierze udział ponad 200 młodych kobiet.

Klub na ulicy Szarej

Drugi klub, przy ul. Szarej, jest namacalnym dowodem na to, że praca organizacyjna w mniej oświeconych warstwach naszego spo­łeczeństwa może w odpowiednich warunkach dać doskonałe rezultaty. Klub ten mianowicie grupuje kilkaset robotnic, hafciarek, krawcowych i innych rękodzielniczek. Wszystkie te młode kobiety, a nawet dziewczęta, bo najmłodsza grupa to członkinie liczące od 10 do 12 lat, od chwili zapisu do klubu stworzyły jednolite komórki społeczne o znacznie wyższym poziomie kulturalnym niż jednostki chodzące „luzem”, bez celu i bez oddanych przewodniczek.

Niestety, szczupłość miejsca nie pozwala nam na szczegółowe omówienie działalności tego klubu.

Zaznaczamy jedynie, że takie na przykład zabawy, pogadanki, obchody i odczyty wywierają zbawienny wpływ na kształtowanie się młodych dusz, upodobania i nawet sposób bycia tych kobiet, które z czasem przejęte ideami Stowarzyszenia staną się wzorowymi matkami i wychowawczyniami przyszłego pokolenia.

Zarząd Stowarzyszenia

Dla zdrowia członkiń Stowarzyszenie Młodych Kobiet każdego lata urządza w wynajętych domach w Wyszkowie pod Warszawą letniska. Każda z członkiń może tam za bardzo niską opłatą w wysokości 40 zł spędzić 2 tygodnie na świeżym powietrzu, o dobrym wikcie. Letnisko takie ma i te dodatnie strony, że zbliża kobiety z różnych warstw społecznych, co każdej przynosi korzyści.

Obecnie Stowarzyszenie liczy ogółem około 1000 członkiń. Prezeską jest p. Janina Chłapowska, do zarządu należą: p. J. Jancenowa, p. H. Rudzińska i p. W. Makowska. Sekretarką naczelną jest p. Irena Stokowska. Centrala mieści się w ładnym i wygodnym lokalu, starannie ozdobionym rączkami miłych gospodyń.

Przybędzie nowy klub na ul. Śliskiej.

Wkrótce nastąpi otwarcie nowego klubu przy ulicy Śliskiej 9, gdyż liczba członkiń Stowarzyszenia, a zatem i zakres jego działalności, wzrasta.

Dziwić się jednak trzeba, że tak pożyteczna placówka społeczna nie centralizuje przynajmniej kilku tysięcy młodych niewiast, chociaż tam odniosłyby one bez wątpienia większe korzyści osobiste niż z dancingowania lub biegania po kinach.

Wszystkim tym, którzy bodaj w najmniejszej mierze przyczyniają się do wychowania typu kobiety-człowieka, należy się wdzięczność społeczeństwa. Stowarzyszenie Młodych Kobiet w zupełności na nią zasługuje.

1925

Do notesu p. Ministra Rolnictwa i Dóbr Państwowych ZANIEDBANE ŹRÓDŁO APROWIZACJI SZEROKICH MAS

Ryby w Polsce nie mają głosu

Przyszedł post i ryby zaczynają zajmować w naszym codziennym menu coraz więcej miejsca.

Przyznać musimy, że na ogół nie jesteśmy ich amatorami. Konsumując stosunkowo znaczne ilości mięsa, Warszawa ryby spożywa albo jako danie luksusowe, służące raczej do urozmaicenia jadłospisu, albo pod postacią konserw, na przekąskę do wódki.

Inna rzecz, że cena ryby jest stanowczo za wysoka, w detalu za kilo żywego karpia płaci się obecnie 4 zł 50 gr., kilo żywego szczupaka – 6 zł. Ceny ryb śniętych są znacznie niższe (od 20 do 60 pro­cent) – na przykład szczupak śnięty kosztuje 4 zł za kilogram, leszcze, podleszcze, okonie i płotki po 2,50 zł, drobne rybki po 1,50 zł kilo.

Są to stawki zbyt wysokie, jeżeli weźmiemy pod uwagę mnogość wód zarybionych w Polsce. Dla wyjaśnienia tej sprawy zwróciliśmy się do jednego z nielicznych w naszym kraju znawców hodowli ryb i handlu rybnego.

Ryby drogie, bo za mała jest ich produkcja

‒ Wysoką cenę ryb można wytłumaczyć wieloma względami – przede wszystkim nadzwyczajnie niską kulturą produkcji. Na całym obszarze naszego państwa znajdujemy zaledwie kilkadziesiąt racjonalnie urządzonych gospodarstw rybnych. Najwięcej ich ma Śląsk Cieszyński, Kongresówka i Pomorze.

– A Kresy? Tyle jezior…

‒ Kresów nie bierzemy pod uwagę, gdyż poziom tamtejszego rybołówstwa jest właściwie żaden. Brak fachowców… Jeszcze na Grodzieńszczyźnie są niejakie próby, ale i tam producenci walczą z deficytem. U nas przeważnie prowadzi się hodowlę w stawach karpia, który następnie jest sprzedawany żywcem. Sama Warszawa konsumuje około 350 000 kilogramów tej ryby rocznie.

To wypada mniej więcej po jednym gramie na mieszkańca dziennie?

Niedostateczne środki transportowe

‒ Niestety tylko tyle. Nie lubimy ryb. Ale, wracając do przyczyn tej drożyzny, muszę dodać, że znacznie się do niej przyczyniają problemy z transportem. Żywa ryba musi być przewożona w specjalnych wagonach z cysternami, których w Polsce jest dotychczas tylko jedna, podkreślam: jedna. Toteż z konieczności transportuje się ryby w beczkach z wodą, co zwiększa koszty. Kilkakrotnie czyniono próby korzystania z komunikacji rzecznej, lecz bez powodzenia: Wisła ma w sobie tyle piasku, że ryby prowadzone w podziurawionych bakach, pod wodą, nie tylko musiały całą drogę pracować, przez co traciły na wadze, lecz ocierając się wzajemnie o siebie w wodzie pełnej piasku, zdzierały sobie łuskę aż do krwi.

‒ Czyżby?

‒ Fakt stwierdzony. A konsument nie lubi pokaleczonej ryby. Poza trudnościami transportowymi zabija naszą produkcję rybną przywóz. Węgry, gdzie warunki hodowlane są znacznie lepsze niż w Polsce, importują do nas przeszło 300 000 kilogramów żywych karpi rocznie. Oprócz tego z Niemiec i Prus Wschodnich przywożą masę ryb śniętych, co wraz z sandaczami z Bolszewii, sprzedawanymi przez sowiecki Wniesztorg8, daje około 4 800 000 kilogramów rocznie.

Konkurencja zagraniczna zabija produkcję krajową

‒ Cóż się robi dla zabezpieczenia od ostatecznego zaniku naszej produkcji rybnej?

‒ Nic. Cło na rybę jest tak niskie (12 groszy od kilograma), że nasi producenci nie są w stanie konkurować z sąsiadami, u których na miejscu towar kalkuluje się trzy razy taniej niż my możemy dać na rynek. Jeżeli rząd nic nie zrobi, za kilka lat produkcja zmaleje do zera.

‒ A jakie jest obecne stanowisko rządu?

‒ Żadne. O ile mi wiadomo, został złożony w Ministerstwie ­Rolnictwa memoriał żądający szeregu rozporządzeń w sprawie gospodarki rybnej. We wszystkich państwach istnieją już dawno giełdy rybne, na których notowane są wszystkie transakcje. My tego nie mamy. I dlatego zdarzają się wprost szalone wahania cenowe. My dotychczas nawet nie przeprowadziliśmy statystyki rybnej, chociaż rząd, posiadając przeszło 60 procent obszarów wodnych naszego kraju, powinien być tym zainteresowany najbardziej.

Nie ma ochronnego ustawodawstwa rybnego

‒ A czy produkcja krajowa byłaby w stanie pokryć wewnętrzne zapotrzebowanie?

‒ Przy racjonalnej organizacji hodowli i handlu – niewątpliwie. Nawet mielibyśmy kilkaset wagonów eksportu.

‒ Czy istnieje jakie ustawodawstwo…?