Porządek światowy - Henry Kissinger - ebook + książka

Porządek światowy ebook

Henry Kissinger

3,9

Opis

Nigdy nie było żadnego prawdziwie globalnego „porządku światowego” – twierdzi Henry Kissinger.

Jeden z czołowych współczesnych polityków, dyplomata, doradca prezydentów od lat analizuje wyzwania, przed którymi staje świat w XXI wieku. Odmienne perspektywy historyczne, trwające konflikty, błyskawicznie rozwijana i coraz szerzej dostępna technologia, a przede wszystkim narastające ekstremizmy ideologiczne coraz bardziej dzielą świat. Dlatego wspólnego porządku nie było i być nie mogło. Każdy region, cywilizacja czy imperium tworzyły i wcielały w życie własne koncepcje, gdzie indziej umiejscawiały centrum świata i swoich barbarzyńców. Czym innym był ład dla Chińczyków, a czym innym dla Europejczyków. Na innych fundamentach oparty jest ustrój Stanów Zjednoczonych, a na innych państw, w których główną ideologią jest islam.

Kissinger z właściwą sobie przenikliwością analizuje bieżącą sytuację polityczną przez pryzmat historii oraz wydarzeń, w których uczestniczył i które współtworzył.

""Porządek światowy" to Kissinger w całej swojej klasie, łączący ostrość postrzegania świata z szerokim spojrzeniem na współczesność." Hillary Clinton, „The Washington Post”

"Trudno o bardziej współczesną książkę. Kissinger przedstawia problemy dzisiejszego świata i rolę Stanów Zjednoczonych w coraz bardziej rozdartej rzeczywistości." Michiko Kakutani, „The New York Times”

"Przemyślenia Kissingera dotyczące porządku współczesnego świata powinny być lekturą obowiązkową wszystkich kandydatów startujących w najbliższych wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych." „The Financial Times”

"Jeżeli uważasz, że współczesne Stany Zjednoczone nie mają problemów, nie sięgaj po tę książkę. Jeżeli jednak dostrzegasz rozpad niegdysiejszego porządku, najnowsze dzieło Kissingera jest właśnie dla ciebie." John Micklethwait, „The New York Times Book Review”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 567

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (14 ocen)
4
7
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Raffall

Dobrze spędzony czas

przeczytana po genialnej biografi Kissingera autorstwa Izaaksona. Świetne dopełnienie.
00

Popularność




Henry Kissinger

Porządek światowy

Przełożył Maciej Antosiewicz

Wszelkie powielanie lub wykorzystanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż autoryzowane pobranie w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz karnej.

Tytuł oryginału angielskiego World Order

Projekt okładki Magdalena Palej

Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl

Fotografie na okładce © by albund / Shutterstock, chaoss / Shutterstock

Copyright © by Henry A. Kissinger, 2016

All rights reserved

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2016

Copyright © for the Polish translation by Maciej Antosiewicz, 2016

Copyright © for the maps by Jeffrey L. Ward

Redakcja i indeks Magdalena Kędzierska-Zaporowska / d2d.pl

Redakcja merytoryczna Maciej Kositorny

Korekta Malwina Błażejczak / d2d.pl, Monika Pasek / d2d.pl

Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl

Skład Alicja Listwan / d2d.pl

Skład wersji elektronicznej d2d.pl

ISBN 978-83-8049-315-5

Dla Nancy

WPROWADZENIE

Kwestia porządku światowego

W 1961 roku, kiedy jako młody nauczyciel akademicki wygłaszałem odczyt w Kansas City, odwiedziłem prezydenta Harry’ego S. Trumana. Na pytanie, co w jego prezydenturze napawa go największą dumą, ­Truman odparł: „To, że pokonaliśmy naszych wrogów, a później przywróciliśmy ich do wspólnoty narodów. Wydaje mi się, że tylko Ameryka potrafiłaby tego dokonać”. Świadom ogromnej potęgi Stanów Zjednoczonych, Truman był dumny przede wszystkim z ich humanistycznych i demokratycznych wartości. Chciał, by jego czasy zapamiętano nie tyle za odniesione przez Amerykę zwycięstwa, ile za podejmowane przez nią działania na rzecz pojednania między narodami.

Wszyscy następcy Trumana wypowiadali się w tym duchu, z dumą odwołując się do podobnych doświadczeń zaczerpniętych z amerykańskiej historii. Przez większą część ich prezydentur wspólnota narodów, na straży której zamierzali stać, przyjmowała za swój wypracowany przez Amerykanów konsensus: nieprzerwanie poszerzający się i oparty na współpracy system państw przestrzegających wspólnych reguł i norm, opowiadających się za gospodarką liberalną, wyrzekających się podbojów terytorialnych, respektujących suwerenność państw oraz rządzonych demokratycznie przez obywateli mających pełnię praw do współdecydowania o swych losach. Wywodzący się zarówno z Demokratów, jak i z Republikanów prezydenci zachęcali rządy innych państw, często z wielką żarliwością i elokwencją, aby zaakceptowały zasadę przestrzegania i propagowania praw człowieka. W wielu przypadkach obrona tych wartości przez Stany Zjednoczone i ich sojuszników zapoczątkowała ważne zmiany w życiu ludzi zamieszkujących wiele krajów świata.

Mimo tych sukcesów system „oparty na zasadach” wciąż stoi dzisiaj w obliczu trudnych wyzwań. Częstość apeli, aby poszczególne państwa „wniosły sprawiedliwy wkład”, grały według „reguł XXI wieku” lub były „odpowiedzialnymi partnerami” w ramach wspólnego systemu międzynarodowego, jest znakiem, że nie ma ani żadnej powszechnie uznawanej definicji owego systemu, ani porozumienia co do tego, czym powinien być „sprawiedliwy” wkład. Regiony spoza świata zachodniego, które odegrały minimalną rolę w formułowaniu obecnie panujących zasad, kwestionują ich obowiązywanie i dają wyraźnie do zrozumienia, że będą próbowały je zmienić. Z tego powodu idea „wspólnoty międzynarodowej” – mimo że przywoływana dziś tak często, jak chyba w żadnym innym okresie historycznym – nie zawiera w sobie żadnego jasnego ani uzgodnionego zestawu celów, metod czy ograniczeń.

Nasza epoka uporczywie, a czasem niemal rozpaczliwie stara się wypracować koncepcję porządku światowego. Zagrożeniu chaosem towarzyszy niespotykana w dziejach współzależność: rozprzestrzeniania broni masowej zagłady, rozpadu państw, degradacji środowiska naturalnego, wciąż ponawianych aktów ludobójstwa oraz rozwoju nowych technologii, które grożą wymknięciem się konfliktów spod kontroli czy też uczynieniem ich całkowicie nieprzejrzystymi. Nowe metody przetwarzania informacji jak nigdy przedtem zbliżają do siebie poszczególne części świata i nadają wydarzeniom charakter globalny. Ich dynamika wymusza na przywódcach natychmiastową reakcję, która może w tych warunkach przybrać tylko formę sloganowego komentarza. Czy zatem czekają nas czasy, w których przyszłość kształtowana będzie przez nieskrępowane żadnym porządkiem prądy?

Odmiany porządku światowego

Nigdy nie było żadnego prawdziwie globalnego „porządku światowego”. To, co w naszych czasach za taki uchodzi, wymyślono w Europie Zachodniej niemal cztery wieki temu na konferencji pokojowej w niemieckiej Westfalii, na którą nie zaproszono skądinąd zupełnie nieświadomych jej zwołania przedstawicieli pozostałych kontynentów i cywilizacji. Stulecie konfliktów religijnych i zawirowań politycznych w Europie Środkowej zaowocowało wojną trzydziestoletnią w latach 1618–1648. W tej pożodze spory wyznaniowe i polityczne zlały się w jedno, a w wyniku „wojny totalnej” prowadzonej przeciwko ludności cywilnej prawie jedna czwarta populacji Europy Środkowej straciła życie – czy to na skutek działań wojennych, czy też chorób lub głodu. Wyczerpani uczestnicy tej wojny spotkali się, aby określić zbiór zasad, które powstrzymają rozlew krwi. Jedność religijna pękła na skutek rozpowszechniającego się protestantyzmu, a brak rozstrzygnięcia na polu bitewnym nadawał dotąd nieuznawanym i zaangażowanym w walkę stronom podmiotowość polityczną. Sytuacja w ówczesnej Europie bardzo przypominała stan panujący w świecie współczesnym: oto pojawiła się duża liczba podmiotów politycznych, z których żaden nie był w stanie zdominować pozostałych, a większość działała według własnych, wzajemnie sprzecznych filozofii i zasad polityki wewnętrznej, i to mimo wspólnych poszukiwań neutralnych zasad pozwalających regulować swoje zachowanie i załagodzić zaistniałe między nimi konflikty.

Pokój westfalski był wyrazem praktycznego przystosowania się do rzeczywistości, a nie jakiejś wyjątkowej intuicji moralnej. Opierał się na umowie niezależnych państw, że powstrzymają się od ingerowania w swoje sprawy wewnętrzne i dzięki równowadze sił będą hamować nawzajem swoje ambicje. Nikt nie miał rościć sobie prawa do prawdy ani też próbować narzucać innym własnych zasad. Zamiast tego każdemu z państw przyznano suwerenną władzę nad własnym terytorium. Wszystkie kraje miały uznać struktury wewnętrzne i preferencje religijne pozostałych państw za stan faktyczny oraz powstrzymywać się od ich kwestionowania. Ponieważ równowaga sił była już wówczas uznawana za coś naturalnego oraz pożądanego, władcy mieli nawzajem ograniczać swoje ambicje, co przynajmniej teoretycznie miało ograniczać zakres konfliktów. Podział i różnorodność – szczęśliwy traf w historii Europy – stały się znamionami nowego porządku międzynarodowego. Filozofia, która stanęła u podstaw europejskich wysiłków podejmowanych w celu stłumienia ogarniającej cały kontynent pożogi wojennej, ukształtowała współczesny punkt widzenia: spory o absolut ustąpiły miejsca pragmatyce i pojednaniu między religiami, a za podstawę nowego ładu miały służyć różnorodność i powściągliwość.

Siedemnastowieczni autorzy pokoju westfalskiego nie sądzili, że kładą fundament pod system dający się zastosować na całym świecie. Nie próbowali włączyć do niego sąsiedniej Rosji, która odtwarzała wówczas własny porządek po koszmarnym okresie „wielkiej smuty”, opierając się na zasadach zdecydowanie niezgodnych z ukształtowaną w Westfalii równowagą: jednym władcy absolutnym, jednolitej doktrynie religijnej i programie ekspansji terytorialnej we wszystkich kierunkach. Pozostali władcy ówczesnego świata też nie uważali porozumienia westfalskiego (przynajmniej w takim zakresie, w jakim znali jego postanowienia) za odpowiednie dla kontrolowanych przez siebie terenów.

Taką koncepcję porządku światowego zastosowano na obszarze geograficznym zamkniętym w obrębie granic znanych ówczesnym mężom stanu – ten wzór powtarzał się w innych regionach przede wszystkim dlatego, że istniejąca wówczas technologia nie zachęcała ani nawet nie pozwalała na wprowadzenie jednego systemu globalnego. Bez instrumentów, które umożliwiłyby poszczególnym regionom wchodzenie w trwałe interakcje z innymi, i nie dysponując narzędziami pozwalającymi oszacować relatywną siłę jednego regionu wobec drugiego, każdy z nich postrzegał własny porządek za wyjątkowy i definiował inne podmioty jako „barbarzyńskie” – rządzone w sposób niezrozumiały i nieistotne z jego punktu widzenia, chyba że stanowiły one zagrożenie. Każdy region traktował swoją strukturę i sposób rządzenia jako wzorzec dla właściwej organizacji całej ludzkości. Ówcześni władcy uważali, że rządząc tym, co leży w zasięgu ich panowania, nadają ład całemu światu.

Położone na przeciwległym krańcu kontynentu euroazjatyckiego Chiny były ośrodkiem o własnej hierarchicznej i teoretycznie uniwersalnej koncepcji porządku. Ten system funkcjonował przez tysiąclecia – istniał już, kiedy imperium rzymskie rządziło zjednoczoną Europą – opierając się nie na zasadzie suwerennej równości państw, lecz na zakładanej nieskończoności władzy cesarza. W tej koncepcji nie było miejsca na suwerenność w ujęciu europejskim, ponieważ cesarz sprawował władzę nad „wszystkim pod niebem”. Był zwieńczeniem hierarchii politycznej i kulturalnej – bytem odrębnym i uniwersalnym, promieniującym ze środka świata w chińskiej stolicy na zewnątrz, na całą resztę rodzaju ludzkiego, która klasyfikowana była ze względu na stopień barbarzyństwa, zależący po części od znajomości chińskiego pisma i chińskich instytucji kulturalnych (ta kosmografia przetrwała do czasów współczesnych). Chiny nadawały światu porządek, wzbudzając w innych społeczeństwach szacunek dla swojej kultury i bogactwa gospodarczego oraz wciągając je w relacje, które miały służyć osiągnięciu „harmonii pod niebem”.

Na większej części obszaru rozciągającego się pomiędzy Europą a Chinami panowała odmienna, islamska, uniwersalna koncepcja światowego porządku, z własną wizją jednego, sankcjonowanego przez Boga systemu rządów, który jednoczył świat i zaprowadzał na nim pokój. W VII wieku islam w wyniku silnie motywowanej religijnie ekspansji rozlał się na trzy kontynenty. Po zjednoczeniu świata arabskiego, przejęciu resztek cesarstwa rzymskiego i wchłonięciu imperium perskiego islam rządził Bliskim Wschodem, Afryką Północną, ogromnymi połaciami Azji i częścią Europy. Zgodnie z tą wersją ładu powszechnego przeznaczeniem islamu było rozprzestrzenianie się na „królestwo wojny” – jak jego wyznawcy nazywali wszystkie obszary zamieszkiwane przez niewiernych – dopóki cały świat nie stanie się jednolitym systemem, w którym panuje harmonia zgodna z nauką proroka Mahometa. Kiedy Europa budowała swój wielopaństwowy porządek, oparte na tureckim rdzeniu imperium osmańskie odnowiło islamskie roszczenie do ustanowienia jednego, legitymizowanego systemu rządów i rozciągnęło swoją supremację na ziemie arabskie, kraje śródziemnomorskie, Bałkany i Europę Wschodnią. Osmanowie byli świadomi rodzącego się międzypaństwowego porządku Europy; uważali go jednak nie za wzór, lecz za źródło podziałów, które należy wykorzystać do ekspansji na zachód. Sułtan Mehmed Zdobywca napominał włoskie miasta-państwa wdrażające w XV wieku wczesną wersję wielobiegunowości: „Jesteście dwudziestoma państwami […] panuje między wami niezgoda […]. Na świecie jest miejsce dla tylko jednego imperium, jednej wiary i jednego władcy” 1.

Tymczasem po drugiej stronie Atlantyku, w „Nowym Świecie”, kładziono podwaliny pod odmienną wizję porządku światowego. Gdy w Europie rozpalały się siedemnastowieczne konflikty polityczne i religijne, purytańscy osadnicy postanowili zrealizować boski plan poprzez „misję na pustkowiu”, która miała uwolnić ich od podległości istniejącym (i w ich przekonaniu zepsutym) strukturom władzy. Inspirowani kazaniem wygłoszonym w 1630 roku na pokładzie statku płynącego do kolonii Massachusetts przez gubernatora Johna Winthropa, zamierzali zbudować „miasto na wzgórzu”, które będzie stanowić dla świata wzór sprawiedliwości i pociągnie go za sobą siłą swoich zasad i swojego przykładu. Według tej wizji porządku światowego w momencie uzys­kania przez inne narody takiego samego, wynikającego z przyjętych zasad i modelowanego na sposób amerykański wpływu na swoje rządy na świecie w sposób naturalny zapanować miały pokój i równowaga. Zadaniem polityki zagranicznej było zatem nie tyle dążenie do realizacji specyficznie amerykańskich interesów, ile krzewienie i podtrzymywanie wspólnych reguł. Z czasem Stany Zjednoczone miały się stać niezastąpionym obrońcą porządku wymyślonego w Europie. Niemniej, kiedy podjęły działania zmierzające do osiągnięcia tego celu, pojawiła się swego rodzaju ambiwalencja wynikła z faktu, że nie przyjęły one europejskiego systemu równowagi sił, tylko dążyły do zaprowadzenia pokoju poprzez szerzenie zasad demokratycznych.

Spośród wszystkich koncepcji porządku zasady westfalskie są, w momencie pisania tej książki, jedyną powszechnie uznawaną podstawą istniejącego ładu światowego. System westfalski rozprzestrzenił się na cały świat, stając się szkieletem opartego na państwach oraz obejmującego różne cywilizacje i regiony porządku międzynarodowego – w miarę jak kraje europejskie rozszerzały zasięg swojego panowania, wprowadzały go na podbitych przez siebie terytoriach. Mimo iż one same nie uznawały suwerenności kolonii i kolonizowanych ludów, kiedy te ostatnie zaczęły domagać się niezależności, czyniły to właśnie w imię koncepcji westfalskich. Zasady autonomii narodowej, suwerenności państwowej, interesów narodowych i nieingerencji okazały się skutecznymi argumentami przeciwko samym kolonizatorom już na etapie walk o niepodleg­łość, jak i później, gdy trzeba było bronić nowo utworzonych państw.

Współczesny, globalny obecnie system westfalski – to, co nazywa się potocznie społecznością międzynarodową – dąży do okiełznania anarchicznej natury świata poprzez narzucenie rozległej sieci międzynarodowych struktur prawnych i organizacyjnych mających na celu wspieranie wolnego handlu i stabilnego międzynarodowego systemu finansowego, a także ustanawianie powszechnie akceptowanych zasad rozwiązywania sporów międzypaństwowych i prowadzenia wojen, kiedy już do nich dochodzi. Ten system państw obejmuje dzisiaj wszystkie kultury i regiony. Jego instytucje zapewniły podstawy dla utrzymywania relacji pomiędzy różnymi społeczeństwami – przy tym struktury te są w znacznym stopniu niezależne od wyznawanych przez te społeczności wartości.

Mimo to zasady westfalskie są kwestionowane przez wszystkie strony, czasami w imię samego porządku światowego. Europa odchodzi od wymyślonego przez siebie systemu państwowego i wykracza poza jego ramy, odwołując się do koncepcji suwerenności podzielonej (pooled ­sovereignty). I jak na ironię, chociaż Europa wynalazła pojęcie równowagi sił, świadomie i znacząco ograniczyła w swoich nowych instytucjach znaczenie elementu siły. Osłabiwszy swój potencjał militarny, ma ona niewielkie możliwości reagowania, kiedy naruszane są normy uniwersalne.

Na Bliskim Wschodzie motywowani wizjami globalnej rewolucji odwołującej się do fundamentalistycznej wersji islamu i walczący po obu stronach sunnicko-szyickiej linii podziału dżihadyści powodują rozkład społeczeństw i destabilizację państw. Sama instytucja państwa oraz oparty na nich system regionalny znalazły się w niebezpieczeństwie. Atakowane są przez ideologie negujące narzucane przez nie ograniczenia jako bezprawne i reprezentowane przez organizacje terrorystyczne, które w kilku krajach są silniejsze niż wojska rządowe.

Azja – pod pewnymi względami zdecydowanie najlepiej prosperujący region spośród tych, które przyjęły ideę suwerennej państwowości – wciąż z tęsknotą przywołuje alternatywne koncepcje porządku i kipi antagonizmami oraz historycznymi roszczeniami w rodzaju tych, które sto lat temu zniszczyły europejski porządek. Niemal wszystkie kraje azjatyckie uważają się za „wschodzące”, a spory doprowadzają je na skraj konfrontacji.

Stany Zjednoczone na przemian broniły systemu westfalskiego lub poddawały ostrej krytyce stojące u jego podstaw zasady równowagi sił i nieingerencji w sprawy wewnętrzne innych państw, uznając te reguły za niemoralne i przestarzałe; czasami też robiły naraz jedno i drugie. Nadal domagają się uznania uniwersalnej roli, jaką wyznawane przez nie wartości odgrywają w budowaniu pokojowego porządku światowego, i zastrzegają sobie prawo do ich obrony na skalę globalną. Jednak po wycofaniu się z trzech wojen w dwóch pokoleniach – z których każda rozpoczęła się z idealistycznymi założeniami i szerokim poparciem społecznym, a zakończyła narodową traumą – Ameryka dąży do zdefiniowania zasad swojego funkcjonowania w świecie na nowo, biorąc pod uwagę swą nadal ogromną potęgę.

Wszystkie większe ośrodki władzy przyjmują w jakimś stopniu elementy porządku westfalskiego, ale żaden nie uważa się za naturalnego obrońcę tego systemu. Każdy z nich przechodzi znaczące przemiany wewnętrzne. Czy regiony o tak odmiennej kulturze, historii i tradycyjnych teoriach porządku mogą bronić słuszności jakiegoś wspólnego systemu?

Powodzenie w takich staraniach będzie wymagało podejścia, które respektuje zarówno zróżnicowanie sytuacji w świecie, jak i wrodzone ludziom pragnienie wolności. Porządek należy kształtować, nie można go narzucać. Jest to szczególnie aktualne w epoce błyskawicznej komunikacji i rewolucyjnych zmian politycznych. Każdy system porządku światowego, jeśli ma się utrzymać, musi być uznawany za słuszny nie tylko przez przywódców, lecz także przez obywateli. Musi odzwiercied­lać dwie prawdy: porządek bez wolności, nawet jeśli podtrzymywany jest chwilowym uniesieniem, ostatecznie prowadzi do wytworzenia przeciwwagi dla samego siebie; z kolei wolności nie da się osiągnąć ani zabezpieczyć bez zrębów porządku, który utrzymuje pokój. Porządek i wolność, określane czasem jako przeciwne bieguny, trzeba traktować jako zjawiska współzależne. Czy dzisiejsi przywódcy potrafią wznieść się ponad wymogi bieżącej polityki, aby osiągnąć tę równowagę?

Prawomocność i siła

Odpowiedź na te pytania musi uwzględniać trzy stopnie porządku. Porządek światowy oznacza przyjmowaną przez dany region lub cywilizację koncepcję dotyczącą charakteru sprawiedliwych zasad organizacyjnych i dystrybucji władzy, a samo to rozwiązanie uważa się za możliwe do przyjęcia na całym świecie. Ład międzynarodowy jest praktycznym zastosowaniem tych koncepcji w znacznej części globu – dostatecznie dużej, aby rzutować na globalną równowagę sił. Porządki regionalne wymagają tych samych zasad zastosowanych dla danego obszaru geograficznego.

Każdy z tych systemów porządku opiera się na dwóch składowych: zbiorze powszechnie akceptowanych reguł, które definiują granice dopuszczalnego działania, i równowadze sił, która narzuca ograniczenia tam, gdzie reguły przestają obowiązywać, uniemożliwiając jednemu podmiotowi politycznemu podporządkowanie sobie wszystkich pozostałych. Zgodne przekonanie o prawomocności istniejących rozwiązań nie wyklucza i nie wykluczało rywalizacji czy konfrontacji między państwami, niemniej zapewnia ono, że napięcia na arenie międzynarodowej przybierają postać modyfikacji zachodzących w ramach systemu, nie stwarzając dla niego fundamentalnego zagrożenia. Równowaga sił sama w sobie nie zapewnia pokoju, ale rozważnie skonstruowana i stosowana może ograniczyć zakres oraz częstotliwość takich zagrożeń i zmniejszyć ryzyko, że w przypadku wystąpienia to one wezmą górę.

W żadnej książce nie da się uwzględnić wszystkich historycznych koncepcji porządku międzynarodowego ani wszystkich krajów mających wpływ na sytuację na świecie. Niniejsza publikacja zajmuje się regionami, których koncepcje porządku w największym stopniu ukształtowały współczesną epokę.

Kwestia równowagi pomiędzy prawomocnością a siłą jest niezwykle złożona; im mniejszy obszar geograficzny, do którego się stosuje, i im spójniejsze jego środowisko kulturowe, tym łatwiej jest wypracować funkcjonalny kompromis. Współczesny świat potrzebuje jednak globalnego porządku światowego. Duża liczba niepowiązanych ze sobą (chyba że na dystans) historią ani wartościami podmiotów, które na dodatek określają się przez odniesienie do ograniczonej skali swoich możliwości, prędzej doprowadzi do konfliktów, niż zaprowadzi porządek.

Podczas swojej pierwszej wizyty w Pekinie, złożonej w 1971 roku w celu odnowienia kontaktów z Chinami po dwóch dekadach wrogości, powiedziałem, że dla delegacji amerykańskiej Chiny są „krainą tajemnic”. Premier Zhou Enlai odparł: „Przekonacie się, że nie. Kiedy je poznacie, nie będą się wydawały aż takie tajemnicze jak na początku”. Potem wspomniał o dziewięciuset milionach Chińczyków, którym wydają się one całkowicie normalne. W naszych czasach dążenie do ustanowienia porządku światowego będzie wymagało uzgodnienia stanowisk społeczności, które w dużej mierze były dotąd samowystarczalne. Tajemnica, którą należy rozwikłać, jest wspólna dla wszystkich ludzi – jak przekształcić różne doświadczenia historyczne i wartości we wspólny porządek.

ROZDZIAŁ 1

Europa: pluralistyczny porządek międzynarodowy

Wyjątkowość porządku europejskiego

Historia większości cywilizacji jest opowieścią o rozkwicie i upadku imperiów. Porządek ustanawiany był przez ich wewnętrzne zasady ustrojowe, a nie dzięki równowadze pomiędzy państwami. Był stabilny, kiedy władza centralna była zwarta, stawał się bardziej chaotyczny pod rządami słabszych władców. W systemach imperialnych wojny toczyły się przeważnie na granicach imperium lub przybierały postać wojen domowych. Pokój był tożsamy z zasięgiem imperialnego panowania.

W Chinach i świecie islamskim przedmiotem sporów politycznych było sprawowanie kontroli nad ustanowionymi ramami porządku. Dynastie się zmieniały, ale każda nowa grupa rządząca uważała, że przywraca prawomocny system, który popadł w ruinę. W Europie nie następowała żadna taka ewolucja. Wraz z końcem Cesarstwa Rzymskiego cechą definiującą porządek europejski stał się pluralizm. Europa jako idea definiowana była na trzy sposoby: jako określone terytorium, jako manifestacja chrześcijaństwa lub społeczeństwa dworskiego albo jako ośrodek oświecenia warstw wykształconych i nowoczesności 2. Mimo że traktowano Europę jako jedną cywilizację, nigdy nie miała ona jednego rządu ani jednolitej, stałej tożsamości. Często zmieniała zasady, w imię których jej poszczególne jednostki polityczne rządziły sobą, eksperymentując przy tym z nową koncepcją prawomocności politycznej lub ładu międzynarodowego.

W innych częściach świata okresy rywalizacji konkurentów do władzy przyszłe pokolenia uznały za „wielką smutę”, czas wojny domowej lub „erę militarystów” – za ubolewania godne interludium rozbicia, które należało przezwyciężyć. Europie rozbicie służyło i z podziałów wewnętrznych raczej korzystała. Wielość odmiennych i rywalizujących dynastii oraz narodowości postrzegano nie jako „chaos”, który trzeba wykorzenić, lecz w wyidealizowanej wizji europejskich mężów stanu – czasem wyraźnie sobie uświadamianej, czasem nie – jako skomplikowany mechanizm dążący do równowagi, która chroni interesy każdego człowieka oraz jego dobro i autonomię. Przez ponad tysiąc lat w głównym nurcie nowoczesnej europejskiej sztuki rządzenia porządek brał się z równowagi, a tożsamość ze sprzeciwu wobec władzy uniwersalnej. Nie chodzi o to, że europejscy monarchowie okazali się bardziej odporni na chwałę płynącą z podbojów niż ich odpowiednicy w innych cywilizacjach, lub też teoretycznie byli bardziej oddani ideałowi różnorodności. Jeżeli już, to brakowało im siły, aby w sposób zdecydowany narzucać sobie nawzajem własną wolę. Z czasem pluralizm zaczął stawać się wzorcem porządku światowego. Czy w naszych czasach Europa odchodzi od tej pluralistycznej tendencji, czy też spory wewnętrzne w Unii Europejskiej tylko ją utwierdzają?

Przez pięćset lat imperialne rządy Rzymu zapewniały jeden zbiór praw, wspólną obronę i niezwykły poziom rozwoju cywilizacyjnego. Wraz z upadkiem cesarstwa, datowanym umownie na 476 rok naszej ery, imperium uległo dezintegracji. W czasach, które historycy nazy­wają Ciemnymi Wiekami, rozkwitała tęsknota za utraconym uniwersalizmem. Wizję harmonii i jedności w coraz większym stopniu realizował Kościół. Chrześcijanie tworzyli społeczność rządzoną przez dwie uzupełniające się władze: świecką, „następców Cezara” utrzymujących porządek w sferze doczesnej, i Kościół, następców Piotra szerzących uniwersalne i absolutne zasady zbawienia 3. Augustyn z Hippony, działający w Afryce Północnej u schyłku panowania rzymskiego, przeprowadził teologiczny wywód, że doczesna władza polityczna jest prawo­mocna o tyle, o ile sprzyja prowadzeniu bogobojnego życia, a tym samym zbawieniu człowieka. „Dwie są rzeczy, na których opiera się ten świat: święta władza papieży (auctoritas sacra pontificum) i władza królewska (regalis potestas). Spośród nich znacznie większą wagę ma władza ­kapłanów, albowiem to oni muszą odpowiadać przed Bogiem nawet za królów ludzi” 4. W tym znaczeniu prawdziwy porządek światowy nie był z tego świata.

Ta wszechogarniająca koncepcja porządku światowego od początku musiała zmagać się z anomalią: w porzymskiej Europie dziesiątki władców politycznych cieszyły się suwerennością, a przy tym nie było wśród nich żadnej wyraźnej hierarchii; wszyscy deklarowali wierność Chrystusowi, ale ich związki z Kościołem i jego władzą były niejednoznaczne. Zakres władzy Kościoła stanowił przedmiot zażartych sporów, natomiast królestwa dysponujące własną armią i prowadzące niezależną politykę rywalizowały o hegemonię w sposób, który nie miał żadnych związków z teoriami głoszonymi przez świętego Augustyna w jego dziele O państwie Bożym.

Pragnienie jedności ziściło się na krótko w Boże Narodzenie 800 roku, kiedy papież Leon III koronował Karola Wielkiego, króla Franków i zdobywcę większej części dzisiejszej Francji i Niemiec, na cesarza Rzymian (Imperator Romanorum) i przyznał mu teoretyczny tytuł do dawnej wschodniej połowy niegdysiejszego Cesarstwa Rzymskiego, stanowiącej wówczas ziemie Bizancjum. Cesarz przyrzekł papieżowi „bronić ze wszystkich stron świętego Kościoła Chrystusa przed napaścią pogan i zniszczeniami dokonanymi przez niewiernych z zagranicy, a wewnątrz umacniać wiarę przez nasze jej uznanie” 5.

Ale imperium Karola Wielkiego nie zrealizowało swoich aspiracji: w rzeczywistości zaczęło się kruszyć niemal od chwili narodzin. Karol Wielki, zaprzątnięty sprawami bliższymi jego ziemi ojczystej, nigdy nie próbował narzucić swojego zwierzchnictwa ziemiom niegdysiejszego Wschodniego Cesarstwa Rzymskiego, które przyznał mu papież. Na zachodzie poczynił niewielki postęp w odbijaniu Hiszpanii z rąk mauretańskich najeźdźców. Po śmierci Karola Wielkiego jego następcy próbowali umacniać zdobytą przez niego pozycję, odwołując się do tradycji i nazywając jego posiadłości Świętym Cesarstwem Rzymskim. Osłabione wojnami domowymi, niespełna stulecie po swoim ustanowieniu imperium Karola Wielkiego jako zwarty twór polityczny zeszło ze sceny (chociaż jego nazwa pozostała w użyciu na zmieniającym się obszarze aż do 1806 roku).

Chiny miały swojego cesarza, islam swojego kalifa – uznanego władcę ziem islamskich. Europa miała świętego cesarza rzymskiego, ale podstawa jego działań była o wiele słabsza niż w przypadku jego kolegów w innych cywilizacjach. Nie miał do swojej dyspozycji żadnej imperialnej biurokracji. Jego autorytet zależał od jego siły w regionach, którymi rządził na mocy swoich praw dynastycznych, zasadniczo we włościach rodzinnych. Formalnie jego pozycja nie była dziedziczna i zależała od wyboru przez kolegium siedmiu, później dziewięciu książąt; o wyniku owych elekcji decydowało na ogół połączenie manewrów politycznych, zapewnień o pobożności i ogromnych łapówek. Teoretycznie cesarz zawdzięczał swój autorytet koronacji dokonanej przez papieża, ale względy polityczne i logistyczne często ją uniemożliwiały, na skutek czego rządził przez całe lata jako „cesarz-elekt”. Religia i polityka nigdy nie stopiły się w jedną całość, co skłoniło Woltera do celnej drwiny, że Święte Cesarstwo Rzymskie nie jest „ani Świętym, ani Rzymskim, ani Cesarstwem”. Średniowieczna europejska koncepcja porządku międzynarodowego odzwierciedlała kolejne kompromisy pomiędzy papieżem a cesarzem i zastępem innych władców feudalnych. Porządek uniwersalny oparty na władzy jednego panującego i jednym zbiorze zasad legitymizacyjnych w coraz większym stopniu stawał się niefunkcjonalny.

Średniowieczna koncepcja porządku światowego urzeczywistniła się w pełni jedynie na krótko wraz ze wstąpieniem na tron szesnastowiecznego habsburskiego księcia Karola (1500–1558); jego rządy przyniosły też jej nieodwołalny rozkład. Surowy i pobożny urodzony we Flandrii książę był stworzony do rządzenia; poza szeroko znanym upodobaniem do ostrych przypraw uchodził za człowieka pozbawionego wad i niewrażliwego na pokusy. Jako dziecko odziedziczył koronę Niderlandów, a w wieku szesnastu lat – Hiszpanii, z jej ogromnymi i rozszerzającymi się koloniami w Azji i obu Amerykach. Niedługo potem, w 1519 roku, dostąpił wyboru na świętego cesarza rzymskiego, stając się formalnym następcą Karola Wielkiego. Połączenie tych wszystkich tytułów sprawiło, że średniowieczna wizja wydawała się bliska spełnienia. Jeden bogobojny władca rządził obszarami odpowiadającymi mniej więcej dzisiejszej Austrii, Niemcom, północnym Włochom, Republice Czeskiej, Słowacji, Węgrom, wschodniej Francji, Belgii, Holandii i Hiszpanii oraz znaczną częścią obu Ameryk. (Ta ogromna koncentracja władzy politycznej dokonała się niemal całkowicie dzięki strategicznym małżeństwom i dała asumpt do habsburskiego powiedzenia: „Bella gerant alii; tu, felix Austria, nube!” – „Niech inni toczą wojny; ty, szczęśliwa Austrio, wychodź za mąż!”). Hiszpańscy odkrywcy i konkwistadorzy – Magellan i Cortés pływali pod auspicjami Karola – podjęli dzieło niszczenia starych imperiów amerykańskich i zaprowadzania w Nowym Świecie chrześcijaństwa wraz z europejską władzą polityczną. Armie i floty Karola angażowały się w obronę świata chrześcijańskiego przed nową falą podbojów dokonywanych przez osmańskich Turków i ich wasali w Europie Południowo-Wschodniej i Afryce Północnej. Karol osobiście poprowadził kontratak w Tunezji, dowodząc flotą zbudowaną za złoto z Nowego Świata. Współcześni mu wychwalali uczestniczącego w tych doniosłych wydarzeniach Karola jako „największego cesarza od czasu podziału cesarstwa w 843 roku”, którego przeznaczeniem było przywieść na nowo świat pod władzę „jednego pasterza” 6.

Zgodnie z tradycją Karola Wielkiego podczas koronacji Karol ślubował, że będzie „opiekunem i obrońcą świętego Kościoła rzymskiego”, a tłumy złożyły mu hołd jako „cezarowi” i „imperatorowi”; papież Klemens uznał Karola za przedstawiciela władzy świeckiej odpowiedzialnego za „dążenie do przywrócenia pokoju i porządku” w chrześcijaństwie 7.

Chiński lub turecki podróżnik po ówczesnej Europie mógłby dostrzec znajomy na pozór system polityczny: kontynent rządzony przez jedną dynastię przekonaną, że dysponuje boskim mandatem. Gdyby Karol zdołał skonsolidować swoją władzę i zaprowadzić uporządkowaną sukcesję w rozległym habsburskim konglomeracie terytorialnym, Europa kształtowana byłaby przez dominującą władzę centralną, podobnie jak cesarstwo chińskie czy kalifat islamski.

Tak się nie stało; zresztą Karol nie dążył do tego. Ostatecznie zadowolił się uczynieniem podstawą porządku równowagi. Hegemonia może i była jego dziedzictwem, ale nie jego celem, czego dowiódł, kiedy po wzięciu do niewoli swojego świeckiego rywala politycznego, francuskiego króla Franciszka I w bitwie pod Pawią w 1525 roku uwolnił go, pozwalając w efekcie Francji na prowadzenie odrębnej i nieprzyjaznej mu polityki zagranicznej w sercu Europy. Francuski król odtrącił wspaniało­myślny gest Karola, czyniąc znamienny krok – całkowicie sprzeczny ze średniowieczną koncepcją chrześcijańskiej dyplomacji – zaproponował przymierze wojskowe osmańskiemu sułtanowi Sulejmanowi, który najeżdżał wówczas Europę Wschodnią i zagrażał habsburskiej potędze od wschodu 8.

Popierany przez Karola uniwersalizm Kościoła nie upowszechnił się 9. Cesarz nie zdołał zapobiec rozprzestrzenianiu się protestantyzmu na kraje stanowiące główną podstawę jego potęgi. Załamywała się jedność religijna i polityczna. Sprostanie zadaniom łączącym się z tytułem cesarza przekraczało możliwości jednego człowieka. Przejmujący portret pędzla Tycjana z 1548 roku wystawiany w monachijskiej Alte Pinako­thek ukazuje udrękę władcy, który nie potrafi osiągnąć duchowego spełnienia ani sterować drugorzędnymi, z jego perspektywy, mechanizmami władzy hegemonicznej. Karol postanowił zrzec się tytułów dynastycznych i podzielić swoje ogromne imperium. Potrzeba pluralizmu zwyciężyła w nim nad dążeniem do jedności. Swojemu synowi Filipowi przekazał Królestwo Neapolu i Sycylii, a później koronę Hiszpanii i jej kolonialne imperium. Podczas podniosłej ceremonii w Brukseli w 1555 roku dokonał bilansu swojego panowania, dał świadectwo skrupulatności, z jaką wypełniał swoje obowiązki, a jednocześ­nie przekazał Filipowi również zwierzchnictwo nad Niderlandami. W tym samym roku Karol zawarł pokój augsburski, który uznawał protestantyzm w obrębie Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Odrzucając duchowy fundament swojego imperium, Karol przyznał książętom prawo do wyboru religii na swoich terytoriach. Niedługo potem zrzekł się tytułu świętego cesarza rzymskiego, przekazując odpowiedzialność za imperium oraz trud radzenia sobie z jego problemami wewnętrznymi i zagrożeniami zewnętrznymi swojemu bratu Ferdynandowi. Sam udał się do klasztoru w wiejskim regionie Hiszpanii, aby wieść życie w odosobnieniu. Swoje ostatnie dni spędził w towarzystwie spowiednika i włoskiego zegar­mistrza, którego dzieła ozdabiały ściany jego celi klasztornej. Zegarmistrzostwa zresztą sam próbował się uczyć. Karol zmarł w 1558 roku. W swym testamencie wyraził żal za dopuszczenie do rozłamu Kościoła, jaki nastąpił za jego panowania, i powierzył swojemu synowi zadanie wzmocnienia inkwizycji.

Trzy wydarzenia dopełniły rozpadu starego ideału jedności. Jeszcze przed śmiercią Karola V rewolucyjne przemiany przeniosły uwagę Europy ze spraw regionalnych na globalne, burząc jednocześnie średniowieczny porządek polityczny i religijny. Chodzi tu o początek ery odkryć geograficznych, wynalezienie druku i schizmę w Kościele.

Mapa przedstawiająca świat, jakim wyobrażali go sobie wykształceni Europejczycy w epoce średniowiecza, ukazywałaby półkule północną i południową rozciągające się od Indii na wschodzie po Iberię i Wyspy Brytyjskie na zachodzie z Jerozolimą w centrum 10. Dla ludzi średniowiecza nie była to mapa dla podróżników, lecz uświęcona mocą boską scena pod dramat ludzkiego odkupienia. Świat, jak wierzono na podstawie przekazu biblijnego, składał się w sześciu siódmych z lądu i w jednej siódmej z wody. Ponieważ zasady zbawienia były ustalone i mogły być głoszone na ziemiach znanych chrześcijaństwu, nie istniała żadna nagroda za wypuszczanie się poza obrzeża cywilizacji. W Piekle Dante opisał Ulissesa, wypływającego w celach poznawczych za Słupy Herkulesa (leżącą na zachodnim krańcu Morza Śródziemnego Skałę ­Gibraltarską i sąsiadujące z nią wzgórza Afryki Północnej) i ukaranego za naruszenie boskiego planu wichrem, który topi statek i całą jego załogę.

Zapowiedzią ery nowożytnej stały się motywowane chęcią zdobycia sławy wyprawy dalekomorskie. W XV wieku Europa i Chiny podjęły je niemal jednocześnie. Chińskie statki, w tym czasie największe i naj­nowocześniejsze na świecie, docierały do Azji ­Południowo-Wschodniej, Indii i wschodnich wybrzeży Afryki. Wymieniały prezenty z miejscowymi dygnitarzami, wpisywały książąt do cesarskiego „systemu trybutarnego” Chin i wracały do domu z osobliwościami kulturalnymi i zoologicznymi. Ale po śmierci w 1433 roku słynnego żeglarza Zheng He cesarz położył kres wyprawom zamorskim i chińska flota została rozwiązana. Chiny nadal upierały się przy uniwersalnym charakterze swoich zasad porządku światowego, ale od tej pory kultywowały je u siebie i u ludów z nimi sąsiadujących. Nigdy też nie podjęły aktywności na morzach na podobną skalę – choć dziś chyba się to zmienia.

Sześćdziesiąt lat później statki mocarstw europejskich wypłynęły z kontynentu naznaczonego współzawodnictwem suwerennych władców. Wspierali oni wyprawy odkrywcze przede wszystkim w nadziei osiągnięcia handlowej lub strategicznej przewagi nad swoimi rywalami. Statki portugalskie, holenderskie i angielskie docierały do Indii; hiszpańskie i angielskie zapuszczały się na półkulę zachodnią. Doprowadziło to do naruszenia istniejących monopolów handlowych i struktur politycznych. Rozpoczęły się trzy stulecia przeważającego wpływu Europy na losy świata. Polityka zagraniczna, niegdyś przedsięwzięcie regionalne, zyskała od tej pory wymiar globalny, ze środkiem ciężkości w Europie, gdzie opracowano koncepcję porządku światowego i przesądzono o jej wprowadzeniu.

Nastąpił przewrót w myśleniu o naturze uniwersum politycznego. Jak należało sobie wyobrażać mieszkańców obszarów, o których istnieniu nikt dotąd nie wiedział? Czy pasowali oni do średniowiecznej kosmologii cesarstwa i papiestwa? Dysputa teologów wezwanych przez Karola V w latach 1550–1551 do hiszpańskiego miasta Valladolid przyniosła rozstrzygnięcie, że ludzie żyjący na półkuli zachodniej są istotami ludzkimi obdarzonymi duszą – a zatem mogą dostąpić zbawienia. Ten teologiczny wniosek z dyskusji stanowił też oczywiście argument uzasadniający podbój i nawracanie. Europejczycy mogli więc jednocześnie pomnażać swoje bogactwa i uspokajać sumienie. Ich globalna rywalizacja o nowe terytoria zmieniła naturę porządku międzynarodowego. Europejska perspektywa się rozszerzała – do momentu, aż kolejne przedsięwzięcia kolonialne różnych państw europejskich pokryły większą część globu, a utrzymywanie światowego porządku było równoznaczne z dbaniem o równowagę sił w Europie.

Drugim brzemiennym w skutki wydarzeniem było wynalezienie w połowie XV wieku ruchomej czcionki drukarskiej, co umożliwiło dzielenie się wiedzą na niewyobrażalną do tej pory skalę. Społeczeństwo średniowieczne gromadziło informacje przez zapamiętywanie, żmudne ręczne przepisywanie tekstów religijnych bądź też przez poznawanie historii za pośrednictwem wierszowanych eposów. W epoce odkryć to, co odkryto, wymagało objaśniania, a druk pozwalał na rozpowszechnianie spisywanych relacji. Eksploracja nowych światów inspirowała również do odkrywania na nowo świata starożytnego i jego prawd, ze szczególnym naciskiem na centralne miejsce jednostki. Coraz bardziej powszechne uznawanie rozumu jako obiektywnego czynnika sprzyjającego oświeceniu i wyjaśnianiu świata zaczęło wstrząsać istniejącymi instytucjami, łącznie z nietykalnym dotąd Kościołem katolickim.

Trzeci rewolucyjny wstrząs, w postaci protestanckiej reformacji, nastąpił w 1517 roku, kiedy Marcin Luter przybił do drzwi kościoła zamkowego w Wittenberdze swoje dziewięćdziesiąt pięć tez, kładących nacisk na bezpośrednie relacje jednostki z Bogiem. Kluczem do zbawienia miało być sumienie jednostki, a nie – jak dotąd – ustalona doktryna. Wielu feudalnych władców wykorzystało sposobność do umocnienia swojej władzy, przyjmując protestantyzm, narzucając go swoim poddanym i wzbogacając się przez zajmowanie dóbr kościelnych. Strony nawzajem oskarżały się o herezję, a w miarę jak spory religijne mieszały się z politycznymi, niesnaski przekształcały się w walkę na śmierć i życie. Rozróżnienie na konflikty wewnętrzne i zewnętrzne straciło na znaczeniu. Poszczególni władcy zaczęli wspierać rywalizujące frakcje w krwawych wojnach religijnych toczących się na terytoriach swoich sąsiadów. Reformacja protestancka pogrzebała ideę porządku światowego utrzymywanego przez „dwa miecze” papiestwa i cesarstwa. Chrześcijaństwo zachodnie wyszło z tych zawirowań podzielone i w stanie swoistej wojny domowej.

Wojna trzydziestoletnia: problem prawomocności

Narodzinom i rozwojowi protestanckiej krytyki supremacji Kościoła towarzyszyło stulecie nieprzerwanych wojen: imperium habsburskie i papiestwo próbowały przeciwstawić się kwestionowaniu swojej władzy, a protestanci stawali w obronie nowej wiary.

Okres nazwany przez potomnych wojną trzydziestoletnią (1618–1648) stanowił apogeum tego wrzenia. W obliczu zbliżającej się sukcesji cesarskiej, w której najbardziej prawdopodobnym kandydatem był katolicki król Czech Ferdynand Habsburg, protestancka szlachta czeska spróbowała dokonać „zmiany reżimu”, proponując koronę – i swój decydujący głos w elekcji – protestanckiemu księciu niemieckiemu. Gdyby ten plan się powiódł, Święte Cesarstwo Rzymskie przestałoby być instytucją katolicką. Wojska cesarskie przystąpiły do tłumienia czeskiej rebelii, a następnie wystąpiły przeciwko protestantom w ogóle, wywołując wojnę, która wyniszczyła Europę Środkową. (Książęta protestanccy rządzili głównie na północy Niemiec, łącznie ze stosunkowo mało znaczącymi wówczas Prusami; ostoją katolicyzmu były południowe Niemcy i Austria).

Pozostali władcy katoliccy teoretycznie byli zobligowani zjednoczyć się przeciwko nowym herezjom, ale mając do wyboru albo jedność duchową Kościoła, albo własną korzyść strategiczną, niejeden zdecydował się na to drugie. Prymat wiodła tu Francja.

W okresie ogólnego zamętu kraj, który utrzymuje silną władzę wewnętrzną, może wykorzystać chaos w państwach sąsiednich do realizacji jakichś większych celów międzynarodowych. Grupa wyrachowanych i bezwzględnych ministrów francuskich dostrzegła nadarzającą się sposobność i przystąpiła do działania. Królestwo Francji zaczęło od ustanowienia nowej formy rządów. W systemie feudalnym władza ma charakter osobisty; sposób rządzenia odzwierciedla wolę władcy, ale jest również określony tradycją, co ogranicza środki dostępne w ramach działań krajowych lub międzynarodowych. Najważniejszy minister króla Francji od 1624 do 1642 roku Armand-Jean du Plessis, kardynał de Richelieu, był pierwszym politykiem, który przełamał te ograniczenia.

Ten duchowny z zamiłowaniem do dworskich intryg dobrze przystosował się do czasu religijnego zamętu i rozpadu dotychczasowych struktur. Jako najmłodszy z trzech synów prowincjonalnej rodziny szlacheckiej wybrał karierę wojskową, ale później, po nieoczekiwanej rezygnacji swojego starszego brata z biskupstwa Luçon, uważanego za rodowe dziedzictwo, wstąpił do stanu duchownego. Wieść niesie, iż Richelieu ukończył studia teologiczne tak szybko, że nie osiągnął wieku wymaganego do mianowania na biskupa. Przezwyciężył tę przeszkodę, jadąc do Rzymu i osobiście okłamując papieża w kwestii swojego wieku. Po przyjęciu święceń biskupich zaangażował się w walki frakcyjne na francuskim dworze królewskim, zostając najpierw bliskim powiernikiem królowej matki, Marii Medycejskiej, a później zaufanym doradcą jej małoletniego syna i głównego rywala politycznego króla Ludwika XIII. Oboje okazywali Richelieu głęboką nieufność, ale osłabieni konfliktem wewnętrznym z hugenotami, czyli francuskimi protestantami, nie mogli się obejść bez jego geniuszu politycznego i administracyjnego. Za mediację w sporze między rywalizującymi ze sobą członkami rodziny młody duchowny nagrodzony został wysłaniem do Rzymu rekomendacji do kapelusza kardynalskiego. Kiedy go otrzymał, stał się najwyższym rangą członkiem rady królewskiej. Sprawując tę funkcję przez niemal dwa dziesięcio­lecia, „purpurowa eminencja” 11 (nazwany tak z powodu powłóczystych purpurowych szat kardynalskich) stał się pierwszym ministrem, władzą zza tronu i pomysłodawcą nowej koncepcji scentralizowanej władzy państwowej oraz polityki zagranicznej opartej na równowadze sił.

Za czasów Richelieu dostępne już były rozprawy Machiavellego o sztuce rządzenia 12. Nie wiadomo, czy Richelieu znał teksty na temat polityki siły. Z pewnością realizował w praktyce te same zasady, przyjmując radykalne podejście do porządku międzynarodowego, w myśl którego państwo stało się istniejącym na własnych zasadach bytem abstrakcyjnym. Jego potrzeb nie wyznaczają już osobowość władcy, interesy rodzinne czy uniwersalne dogmaty religijne, ale wynikły z czystej kalkulacji interes narodowy – nazwany później racją stanu. Dla Richelieu to państwo powinno było być podmiotem stosunków międzynarodowych.

Kardynał zmonopolizował rodzący się organizm państwowy, czyniąc z niego instrument prowadzenia wielkiej polityki. Scentralizował władzę w Paryżu, powołał tak zwanych intendentów, czyli zawodowych urzędników, którzy mieli reprezentować władzę ogólnokrajową we wszystkich regionach, wprowadził skuteczny system ściągania podatków i zdecydowanie ograniczył tradycyjne lokalne uprawnienia starej arystokracji. Władza królewska miała być sprawowana przez króla jako symbol suwerenności państwa i wyraziciela interesu narodowego.

Richelieu postrzegał zamęt w Europie Środkowej nie jako wezwanie do walki w obronie Kościoła, lecz jako środek do podkopania imperialnej dominacji Habsburgów. Chociaż od XIV wieku król Francji był określany jako Rex Catholicissimus, czyli „król arcykatolicki”, Francja zdecydowała się – najpierw dyskretnie, później otwarcie – wesprzeć koalicję protestancką (Szwecji, Prus i książąt północnoniemieckich) w imię chłodno skalkulowanego interesu narodowego.

W odpowiedzi na pełne oburzenia protesty, że jako kardynał winien jest posłuszeństwo uniwersalnemu i wiecznemu Kościołowi katolickiemu – co oznaczało wystąpienie przeciwko zbuntowanym protestanckim książętom Europy Północnej i Środkowej – Richelieu powoływał się na swoje obowiązki jako ministra doczesnego, ale zagrożonego tworu państwowego. Zbawienie mogło być jego celem osobistym, ale jako mąż stanu odpowiadał za byt polityczny, który nie miał nieśmiertelnej duszy do odkupienia. „Człowiek jest nieśmiertelny, jego zbawienie oczekuje go w życiu pośmiertnym – powiedział. – Państwo nie jest nieśmiertelne, a jego zbawienie jest dziś albo nigdy” 13.

Richelieu uznawał rozdrobnienie Europy za konieczność polityczną i militarną. Główne zagrożenie dla Francji miało charakter strategiczny, nie metafizyczny czy religijny: zjednoczona Europa Środkowa byłaby w stanie zdominować resztę kontynentu. Dlatego w interesie narodowym Francji leżało zapobieżenie konsolidacji Europy Środkowej: „Jeśli strona [protestancka] zostanie całkowicie zniszczona, główny impet potęgi domu austriackiego spadnie na Francję”. Francja, wspierając plejadę małych państw w Europie Środkowej i osłabiając Austrię, osiąg­nęła swój cel strategiczny 14.

Zamysł Richelieu miał przetrwać czasy wielkich wstrząsów. Przez dwa i pół stulecia – od wzlotu Richelieu w 1624 roku do proklamacji Cesarstwa Niemieckiego przez Bismarcka w 1871 roku – cel utrzymania podziału Europy Środkowej (w przybliżeniu obszaru współczesnych Niemiec, Austrii i północnych Włoch) pozostał nadrzędną zasadą francuskiej polityki zagranicznej. Dopóki koncepcja kardynała stanowiła istotę porządku europejskiego, Francja odgrywała dominującą rolę na kontynencie. Kiedy się załamała, Francja utraciła swoją nadrzędną pozycję.

Z działalności Richelieu wypływają trzy wnioski. Po pierwsze, nieodzownym elementem skutecznej polityki zagranicznej jest długo­terminowa koncepcja strategiczna oparta na starannej analizie wszystkich istotnych czynników. Po drugie, mąż stanu musi wypracować taką wizję, analizując szereg niejednoznacznych, często sprzecznych tendencji oraz nadając im konsekwentny i przemyślany kierunek. Musi wiedzieć, dokąd prowadzi przyjęta strategia i dlaczego to ona właśnie została wybrana. I po trzecie, musi działać na samej granicy swoich możliwości, wypełniając lukę pomiędzy rzeczywistymi warunkami życia rządzonego przez siebie społeczeństwa a jego aspiracjami. Ponieważ powtarzanie znanych wzorów prowadzi do stagnacji, wymagana jest również duża doza odwagi.

Pokój westfalski

W naszych czasach pokój westfalski postrzegany jest jako forpoczta nowej koncepcji porządku międzynarodowego, która objęła cały świat. Delegaci, którzy zebrali się, aby ów pakt wynegocjować, skupiali się jednak bardziej na kwestiach protokołu i statusu poszczególnych państw.

Przedstawiciele Świętego Cesarstwa Rzymskiego i jego dwóch głównych adwersarzy, Francji i Szwecji, zgodzili się na zwołanie konferencji pokojowej po dwudziestu trzech latach konfliktu. Minęły kolejne dwa lata zmagań, zanim delegacje rzeczywiście się spotkały; przez ten czas każda ze stron próbowała wzmocnić swoich sojuszników i zyskać szersze poparcie w swych ojczyznach.

W odróżnieniu od innych doniosłych porozumień, takich jak kongres wiedeński z lat 1814–1815 czy traktat wersalski z 1919 roku, pokój westfalski nie wyłonił się z jednej konferencji i nie miał oprawy, jaka wiąże się zwykle ze zgromadzeniem mężów stanu roztrząsających ważkie kwestie światowego porządku. Pokój, który musiał uwzględnić różnorodność uczestników wojny – od Hiszpanii po Szwecję – był wynikiem serii odrębnych porozumień zawartych w dwóch różnych miastach westfalskich. Przedstawiciele mocarstw katolickich, w tym grupa stu siedemdziesięciu ośmiu delegatów z różnych państw składających się na Święte Cesarstwo Rzymskie, zebrali się w katolickim Münsterze. Przedstawiciele krajów protestanckich zgromadzili się w odleg­łym o mniej więcej sześćdziesiąt kilometrów częściowo luterańskim, częściowo katolickim mieście Osnabrück. Dwustu trzydziestu pięciu oficjal­nych posłów i członków ich orszaku zatrzymało się we wszystkich dostępnych kwaterach, jakie zdołali znaleźć w dwóch małych miastach, z których żadne nie było uważane za odpowiednie do wydarzenia na większą skalę, nie mówiąc już o kongresie wszystkich mocarstw europejskich 15. Poseł szwedzki „zamieszkał nad warsztatem tkackim w izbie, która cuchnęła kiełbasą i tranem”, natomiast delegacja bawarska zdobyła dla swoich dwudziestu dziewięciu członków tylko osiemnaście łóżek. Delegaci spotykali się bez żadnego oficjalnego przewodniczącego czy mediatora i bez żadnych sesji plenarnych, po czym jechali do strefy neutralnej pomiędzy dwoma miastami, aby uzgadniać stanowiska. Czasami tego rodzaju spotkania miały charakter nieformalny, ponadto niektóre z wielkich mocarstw umieściły swoich przedstawicieli w obu miastach. W trakcie rozmów w różnych częściach Europy nadal toczyły się walki, a zmieniająca się sytuacja militarna wpływała na przebieg negocjacji.

Większość negocjatorów przyjechała z bardzo szczegółowymi instrukcjami, które miały pomóc w walce o interes ich państw. Choć wygłaszali niemal identyczne górnolotne frazesy o ustanowieniu „pokoju dla chrześcijaństwa”, przelano zbyt wiele krwi, aby można było myśleć o osiągnięciu tego wzniosłego celu poprzez jedność doktrynalną lub polityczną. Przyjmowano, że jeśli w ogóle dojdzie do pokoju, stanie się to dzięki zrównoważeniu siły poszczególnych państw 16.

Pokój westfalski, który wyłonił się z zawiłych dyskusji, jest zapewne najczęściej przytaczanym faktem dyplomatycznym w europejskiej historii, choć w rzeczywistości nie powstał żaden traktat, w którym spisano by jego warunki. Delegaci nie spotkali się też na żadnym posiedzeniu plenarnym, aby go przyjąć. Pokój był w rzeczywistości skutkiem trzech odrębnych, uzupełniających się nawzajem porozumień podpisanych w różnym czasie w różnych miastach. Na mocy pokoju w Münsterze ze stycznia 1648 roku Hiszpania uznała niezależność republiki holenderskiej, kończąc osiemdziesięcioletnią rebelię holenderską, która w części nałożyła się na wojnę trzydziestoletnią. W październiku 1648 roku odrębne grupy państw podpisały traktat w Münsterze i traktat w Osnabrück. Ich postanowienia pokrywały się nawzajem, a najważniejsze klauzule znajdowały potwierdzenie w jednym i drugim.

Oba główne traktaty multilateralne obwieszczały, że ich intencją jest „chrześcijański, powszechny, wieczysty, prawdziwy i szczery pokój i przyjaźń” na „chwałę Boga i pożytek dla chrześcijaństwa” 17. Podstawowe zapisy nie różniły się znacząco od innych dokumentów z tego okresu. Ale mechanizmy, za pomocą których zamierzano osiągnąć zakładane cele, nie miały precedensu. Wojna rozwiała wszelkie aspiracje w kwestii uniwersalizmu czy solidarności wyznaniowej. Rozpoczęła się jako walka katolików z protestantami, ale później, zwłaszcza po wystąpieniu Francji przeciwko katolickiemu Świętemu Cesarstwu Rzymskiemu, przekształciła się w chaotyczną bijatykę na tle zmieniających się i skłóconych sojuszy. Podobnie jak we współczesnych nam konfliktach bliskowschodnich, chcąc uzyskać solidarność i motywację do walki, powoływano się na związki religijne. I równie często jak dziś je negowano, kiedy ustępowały miejsca sprzecznym interesom geopolitycznym lub wygórowanym ambicjom osobistym. Każda ze stron została w jakimś momencie wojny opuszczona przez swoich „naturalnych” sojuszników; żadna nie podpisała dokumentów w złudnym przekonaniu, że dba jedynie o własne interesy i prestiż.

Paradoksalnie powszechne wyczerpanie i cynizm pozwoliły uczestnikom przekształcić konkretne wytyczne odnośnie do zakończenia wojny w ogólne koncepcje porządku światowego 18. Kiedy zaprawione w bojach strony spotkały się, aby zabezpieczyć ciężko wywalczone zdobycze, po cichu odrzucono stare formy hierarchicznej podległości. Wprowadzono zasadę inherentnej równości suwerennych państw, niezależnej od ich potęgi i struktury wewnętrznej. Nowo powstałym mocarstwom, takim jak Szwecja i Republika Zjednoczonych Prowincji (Holandia), przyznano status protokolarny równy uznanym wielkim potęgom w rodzaju Francji i Austrii. Do wszystkich królów zwracano się „wasza wysokość”, a każdego z ambasadorów tytułowano „waszą ekscelencją”. Ta nowatorska koncepcja zaszła tak daleko, że delegacje, domagające się absolutnej równości, wkraczały do sali obrad oddzielnymi drzwiami, co wymagało przygotowania wielu wejść, a następnie podążały do swoich miejsc z taką samą szybkością, aby nikt nie doznał hańby oczekiwania, aż inni zjawią się w dogodnym dla siebie czasie.

Pokój westfalski stał się punktem zwrotnym w historii narodów, ponieważ zasady, które wprowadził, były równie nieskomplikowane, jak radykalne. To państwo, a nie imperium, dynastia czy wyznanie religijne stało się podstawą europejskiego porządku. Opracowano i przyjęto koncepcję suwerenności państwowej, przyznając każdemu z sygnatariuszy prawo do swobodnej oraz wolnej od ingerencji z zewnątrz decyzji odnośnie do własnej struktury wewnętrznej i orientacji religijnej. Nowością były klauzule, które głosiły, że mniejszości wyznaniowe mogą praktykować swoją wiarę w spokoju i bez groźby przymusowego nawrócenia 19. Abstrahując od wymogów chwili i działając pod wpływem wspólnego pragnienia, aby uniknąć ponownej wojny powszechnej na kontynencie, kształtowano podstawy systemu „stosunków międzynarodowych”. Wymyślono procedury dyplomatyczne do regulowania wzajemnych relacji i utrzymywania pokoju, w tym umieszczanie stałych poselstw w stolic innych państw, z którymi utrzymuje się kontakty (zwyczaj praktykowany wcześniej w zasadzie tylko przez Wenecjan). Strony przewidywały przyszłe konferencje i konsultacje według wzorca westfalskiego, widząc w nich fora do rozwiązywania sporów, zanim te przerodzą się w konflikt. Prawo międzynarodowe, kodyfikowane przez krążących po ogarniętej wojną Europie uczonych-doradców, takich jak Hugo de Groot (Grocjusz), pojmowano jako dającą się rozwijać i wspólnie przyjętą doktrynę, której celem było podtrzymywanie ładu zbudowanego na podstawie traktatów westfalskich.

Genialność tego rozwiązania – będąca zarazem powodem, dla którego rozprzestrzeniło się po świecie – polegała na tym, że jego rozstrzygnięcia miały charakter proceduralny, a nie materialny. Jeśli państwo przyjęło jego zasady, mogło zostać uznane za członka wspólnoty między­narodowej o własnej kulturze, polityce wewnętrznej i zagranicznej oraz religii, który chroniony jest przez międzynarodowy system przed interwencją z zewnątrz. Ideał jedności imperialnej lub religijnej – funkcjonalne założenie znane z historii Europy i większości innych regionów – oznaczał, że teoretycznie rzecz biorąc, pełną legitymacją cieszyć się mógł tylko jeden ośrodek władzy. Koncepcja westfalska przyjmowała wielość za punkt wyjścia i wciągała we wspólne budowanie porządku wiele różnorodnych społeczeństw, z których każde zostało uznane w swym osobnym istnieniu. Do połowy XX wieku ten system przyjął się na wszystkich kontynentach i nadal pozostaje podstawą porządku międzynarodowego w jego dzisiejszej postaci.

W rezultacie pokoju westfalskiego nie zaistniał żaden konkretny układ sojuszy ani nie powstała żadna stała ogólnoeuropejska struktura polityczna. Z chwilą gdy Kościół powszechny przestał być jedynym i ostatecznym źródłem legitymizacji władzy, a pozycja Świętego Cesarza Rzymskiego osłabła, główną koncepcją porządkującą Europę stała się zasada równowagi sił – a ta z definicji zakłada neutralność ideologiczną i przystosowanie do zmieniających się okoliczności. Dziewiętnasto­wieczny brytyjski mąż stanu lord Palmerston wyraził jej podstawy w następujący sposób: „Nie mamy wiecznych sojuszników i nie mamy wiecznych wrogów. Nasze interesy są wieczne i stałe, a naszym obowiązkiem jest im służyć” 20. Poproszony o dokładniejsze zdefiniowanie owych interesów w kategoriach oficjalnej „polityki zagranicznej”, ten darzony uznaniem współtwórca brytyjskiej potęgi oświadczył: „Kiedy ludzie pytają mnie […] o to, co nazywa się polityką, jedyna odpowiedź jest taka, że chcemy robić to, co może wydawać się najlepsze, ilekroć nadarzy się po temu sposobność, uznając przy tym interes naszej ojczyzny za zasadę przewodnią” 21. (Oczywiście ta zwodniczo prosta koncepcja sprawdzała się w przypadku Wielkiej Brytanii po części dlatego, że jej klasa rządząca była wychowywana we wspólnym, niemal intuicyjnym poczuciu tego, czym jest długofalowy interes państwa).

Dzisiaj rozwiązania westfalskie bywają dyskredytowane, gdyż widzi się w nich system cynicznej manipulacji władzy, który pozostaje obojętny na wymiar moralny. Niemniej struktura ustanowiona za sprawą pokoju westfalskiego była pierwszą próbą zinstytucjonalizowania porządku międzynarodowego na bazie uzgodnionych reguł i ograniczeń oraz oparcia go raczej na wielości mocarstw niż na dominacji jednego państwa. Po raz pierwszy pojawiły się pojęcia racji stanu i „interesu narodowego”, przez które rozumiano nie wysławianie siły, ale próbę jej zracjonalizowania i ograniczenia zakresu dopuszczalnego stosowania. Od pokoleń maszerowały przez Europę wojska pod sztandarami uniwersalnych (i sprzecznych) racji moralnych; prorocy i zdobywcy rozpętywali wojnę totalną w dążeniu do realizacji ambicji osobistych, dynastycznych, imperialnych i religijnych. Logiczne i przewidywalne przeplatanie się interesów państwowych miało w teorii przezwyciężyć nieporządek panujący w każdym zakątku kontynentu. Ograniczone w skali wojny, prowadzone w imię osiągnięcia wymiernych rezultatów zastąpiły epokę rywalizujących uniwersalizmów z jej przymusowymi wysiedleniami i nawróceniami oraz wyniszczającą ludność cywilną wojną powszechną.

Mimo wszystkich swoich wad dążenie do równowagi sił było uważane za postęp w porównaniu z potwornościami wojen religijnych. Podstawowa trudność polegała jednak na jej wprowadzeniu w życie. Zasada równowagi odwoływała się do konkretnych i rzeczywistych zjawisk, więc teoretycznie dojście do porozumienia mogłoby być łatwe. Niestety jednak także sposób postrzegania realnego świata w każdej ze społeczności zależy od jej struktury wewnętrznej, kultury i historii. Poza tym nadrzędny wobec nich żywioł władzy – choć obiektywny – pozostaje w ciągłym ruchu. Dlatego układ sił musi być od czasu do czasu regulowany na nowo. Prowadzi to do wojen, lecz zarazem ogranicza ich zasięg.

System westfalski w praktyce

Skutkiem traktatu westfalskiego było ograniczenie władzy papieskiej do sprawowania funkcji czysto religijnych oraz triumf doktryny równości suwerennych podmiotów. Potrzeba zatem było teorii politycznej, która mogła wyjaśnić powstanie świeckiego porządku politycznego i uzasadnić jego funkcjonowanie. Tę dostarczył Thomas Hobbes w Lewiatanie, który wydano po raz pierwszy w 1651 roku – trzy lata po zawarciu pokoju westfalskiego. Hobbes przedstawił w nim teoretyczny opis panującego w przeszłości „stanu natury”, kiedy brak władzy nadrzędnej prowadził do „wojny wszystkich ze wszystkimi”. W konsekwencji ludzie, aby uciec od tego rodzaju nieznośnego braku poczucia bezpieczeństwa, przekazali swoje uprawnienia suwerenowi, w zamian za co ten zapewniał bezpieczeństwo wszystkim pozostającym w obrębie granic państwowych. Tak ustanowiono monopol suwerennego państwa na sprawowanie władzy, widząc w tym jedyny sposób na przezwyciężenie ustawicznego strachu przed gwałtowną śmiercią i wojną 22.

Ta umowa społeczna w analizie Hobbesa nie miała zastosowania poza granicami państw, ponieważ nie istniał żaden ponadnarodowy suweren, który narzucałby porządek. Dlatego:

Co się tyczy obowiązków jednego suwerena w stosunku do innego, które to obowiązki objęte są tym prawem, jakie zazwyczaj nazywa się prawem narodów, to nie potrzebuję na tym miejscu mówić o nich, jako że prawo narodów i prawo natury to rzecz ta sama. I każdy suweren ma to samo uprawnienie, gdy chodzi o zabezpieczenie jego narodu, jakie może mieć każdy człowiek poszczególny, gdy chodzi o zabezpieczenie jego własnego ciała 23.

Arena międzynarodowa pozostała w stanie natury, zachowując swój anarchiczny charakter, gdyż brakowało – bo też w praktyce nie dało się na niej ustanowić – światowego suwerena zdolnego uczynić ją bezpieczną. Dlatego w świecie, w którym czynnikiem nadrzędnym była siła, każde z państw powinno było przyjąć za swój priorytet obronę interesu narodowego. Kardynał Richelieu ze zrozumieniem przystałby na to rozwiązanie.

We wczesnej fazie swego obowiązywania pokój westfalski wprowadził model Hobbesowski w życie. Pojawił się zatem problem mechanizmów regulujących tę nową równowagę sił. Należy tu przeprowadzić rozróżnienie pomiędzy faktyczną równowagą sił a równowagą sił w ujęciu systemowym. Wszelki porządek międzynarodowy – aby zasługiwać na to miano – musi wcześniej czy później osiągnąć stan równowagi, gdyż inaczej nieustannie będzie dochodzić do wojen. Świat średniowieczny składał się z dziesiątków księstw, których potencjał często faktycznie się nawzajem równoważył. Jednak w wyniku zawarcia pokoju westfalskiego równowaga sił stała się kluczowym elementem systemu międzynarodowego. Innymi słowy, jej zaprowadzenie i zachowanie uznano za jeden z najważniejszych celów polityki zagranicznej, zaś wszelkie próby jej naruszenia prowadziły do zawiązania koalicji w jej obronie.

Uzyskanie na początku XVIII wieku przez Wielką Brytanię statusu głównej potęgi morskiej umożliwiło przekształcenie przygodnej, faktycznej równowagi sił w systemową równowagę sił. Panowanie na morzach pozwalało Brytanii wybierać moment i zakres swojego zaangażowania na kontynencie. Kraj ten działał jako arbiter równowagi, a w istocie jej gwarant. Dopóki Brytyjczycy oceniali swoje potrzeby strategiczne właściwie, byli w stanie wspierać słabszą stronę na kontynencie przeciwko silniejszej, nie dopuszczając do tego, aby jakikolwiek kraj uzyskał hegemonię w Europie, a co za tym idzie, zmobilizował zasoby kontynentu w celu zakwestionowania panowania Wielkiej Brytanii na morzach. Aż do wybuchu I wojny światowej Zjednoczone Królestwo działało jako regulator równowagi. Walczyło w wojnach europejskich, ale w zmieniających się sojuszach. Nie dążyło przy tym do osiągnięcia konkretnych, czysto narodowych celów, lecz utożsamiało swój interes narodowy z utrzymaniem równowagi sił. Tę zasadę odnosi się do roli Ameryki we współczesnym świecie, o czym będzie mowa później.

Tak naprawdę po porozumieniu westfalskim funkcjonowały w Europie dwa poziomy równowagi sił – ogólny, stanowiący gwarancję powszechnej stabilizacji, którego strażnikiem była Wielka Brytania, oraz środkowoeuropejski, utrzymywany zasadniczo przez Francję i obliczony na zapobieżenie zjednoczeniu Niemiec, potencjalnie najpotężniejszego państwa na kontynencie 24. Przez ponad dwieście lat ten system podwójnej równowagi powstrzymywał Europę przed rozdzierającymi ją konfliktami w rodzaju wojny trzydziestoletniej – nie zapobiegał im, ale ograniczał ich skutki. Celem wojen było zachowanie równowagi, a nie podbój totalny.

Równowagę sił można naruszyć co najmniej dwoma sposobami: gdy silny kraj umacnia swoją potęgę do momentu, w którym osiąga hegemonię, albo kiedy drugorzędne dotąd państwo dąży do ­wstąpienia w szeregi wielkich mocarstw, a inne mocarstwa podejmują działania kompensacyjne, dopóki nie powstanie nowa równowaga sił lub nie wybuchnie ogólny konflikt. W XVIII wieku system westfalski przeszedł obie te próby, najpierw udaremniając aspiracje Francji Ludwika XIV do hegemonii, później dostosowując się do dążeń Prus Fryderyka Wielkiego, aby uzyskać równorzędny wobec już istniejących mocarstw status.

Ludwik XIV przejął pełnię władzy nad Francją w 1661 roku i rozwinął wymyśloną przez Richelieu koncepcję sprawowania rządów do niesłychanych rozmiarów. W przeszłości król Francji rządził poprzez panów feudalnych mających autonomiczną dziedziczną władzę. Ludwik rządził za pośrednictwem królewskiej biurokracji zależnej wyłącznie od niego. Osłabiał pozycję szlachetnie urodzonych dworzan i nobilitował urzędników. Liczyła się służba królowi, a nie ranga urodzenia. Zadaniem ujednolicenia systemu podatkowego i zdobycia środków na nieustanną wojnę obarczono błyskotliwego ministra finansów Jeana-Baptiste’a ­Colberta – syna prowincjonalnego kupca. Pamiętniki Saint-Simona, księcia z urodzenia i człowieka pióra, dają gorzkie świadectwo ówczes­nych przemian społecznych:

[Ludwik] czuł, że może przygnieść wielmożę pod obuchem niełaski, ale nie może zniweczyć ani jego, ani też jego rodu. Natomiast zrzucając ze stanowiska sekretarza stanu czy jakiegokolwiek wysokiego urzędnika, strącał go i jego rodzinę w nicość, z jakiej stanowisko to go wyniosło i bez którego żadne, największe nawet bogactwa nie dobyłyby z niebytu. Oto dlaczego lubował się w wywyższaniu ministrów godnościami i władzą nad najświetniejszych nawet swych poddanych – nad książęta krwi królewskiej i nad wszystko, co nie było koroną 25.

W 1680 roku Ludwik dał wyraz swym wszechogarniającym rządom, przyjmując tytuł „Wielkiego”, który dołączył do swego wcześniejszego, nadanego przez samego siebie przydomka – „Króla Słońce”. W 1682 roku północnoamerykańskie posiadłości Francji otrzymały nazwę „Luizjany”. W tym samym roku dwór Ludwika przeniósł się do Wersalu, gdzie król odgrywał wyreżyserowany w najdrobniejszych szczegółach „teatr władzy”, obliczony przede wszystkim na zaprezentowanie własnego majestatu.

Ponieważ zreformowane królestwo uniknęło spustoszeń wojny domowej, a sprawny aparat urzędniczy i rozbudowane siły zbrojne pozwalały mu górować nad wojskami sąsiednich państw, przez jakiś czas Francja dążyła do dominacji w Europie. Rządy Ludwika przekształciły się w pas­mo niemal ciągłych wojen. Ostatecznie, tak jak w wypadku wszystkich późniejszych pretendentów do hegemonii europejskiej, każdy nowy podbój galwanizował koalicję przeciwstawiających się jemu państw. Początkowo wodzowie Ludwika wygrywali wszystkie bitwy, w końcu jednak wszędzie zostali pokonani lub powstrzymani, przede wszystkim w pierwszej dekadzie XVIII wieku przez Johna Churchilla, późniejszego księcia Marlborough i przodka wielkiego dwudziestowiecznego premiera Winstona Churchilla. Armie Ludwika nie zdołały przełamać wewnętrznej odporności systemu westfalskiego.

Kilkadziesiąt lat po śmierci Richelieu wyraźna skuteczność skonsolidowanego, scentralizowanego państwa prowadzącego świecką politykę zagraniczną i dysponującego centralnie zarządzaną administracją zainspirowała naśladowców, którzy zjednoczyli się, aby zrównoważyć potęgę francuską. Wielka Brytania, Holandia i Austria zawiązały wielką koalicję, do której przystąpiły później Hiszpania, Prusy, Dania i kilka księstw niemieckich. Opozycja wobec Ludwika nie miała charakteru ideologicznego czy religijnego: francuski pozostał językiem dyplomacji i kultury wysokiej niemal w całej Europie, a przez zjednoczony obóz wrogów króla przebiegał katolicko-protestancki podział. Chodziło raczej o to, że w systemie westfalskim istniała wewnętrzna i niezmienna potrzeba utrzymania pluralizmu europejskiego porządku. Jego charakter określała nazwa, jaką nadali mu współcześni obserwatorzy: Wielkie Umiarkowanie. Ludwik dążył do czegoś, co równało się hegemonii w imię wielkości Francji. Pokonała go Europa, która dążyła do własnego porządku zachowującego jej różnorodność.

Pierwszą połowę XVIII wieku zdominowała potrzeba powstrzymania Francji, drugą ukształtowały starania Prus o znalezienie dla siebie miejsca wśród wielkich mocarstw. Jeśli Ludwik toczył wojny, aby przemienić potęgę w hegemonię, to Prusy Fryderyka II poszły na wojnę, aby przekształcić ukrytą słabość w wielkomocarstwowy status. Położone na surowych północnoniemieckich równinach i ciągnące się od Wisły przez Niemcy Prusy postawiły na zdyscyplinowanie i służbę publiczną, czym chciały zrekompensować większą liczbę ludności i bogatsze zasoby lepiej wyposażonych państw. Podzielone na dwie odrębne części, wrzynały się niebezpiecznie w austriacką, szwedzką, rosyjską i polską strefę wpływów. Były stosunkowo słabo zaludnione, a ich siłę stanowiła dyscyplina, którą zarządzały swoimi ograniczonymi zasobami. Największymi atutami Prusaków były propaństwowa postawa, sprawna administracja i dobrze wyszkolona armia 26.

Kiedy w 1740 roku Fryderyk II wstąpił na tron, trudno było w nim dostrzec pretendenta do tej wielkości, którą obdarzyła go historia 27. Uznawszy surową dyscyplinę związaną z pozycją następcy tronu za nieznośną, próbował uciec do Wielkiej Brytanii w towarzystwie przyjaciela, Hansa Hermanna von Kattego, ale zostali zatrzymani. Król rozkazał ściąć von Kattego na oczach Fryderyka, którego postawił przed przewodzonym przez siebie sądem wojskowym. Zadał synowi 178 pytań, lecz Fryderyk odpowiadał na nie tak zręcznie, że przywrócono mu dotychczasowy status.

Przetrwał to bolesne doświadczenie tylko dzięki temu, że wykształcił w sobie charakteryzujące jego ojca rygorystyczne poczucie obowiązku i nabrał ogólnej niechęci do ludzi. Fryderyk postrzegał sprawowaną przez siebie władzę jako absolutną, prowadził jednak politykę ściśle ograniczoną zasadami racji stanu, które sto lat wcześniej sformułował Richelieu. „Władcy są niewolnikami własnych środków – brzmiało jego credo – interes Państwa jest ich prawem, a to prawo nie może być naruszone” 28. Odważny i kosmopolityczny (Fryderyk mówił i pisał po francusku i nawet podczas kampanii wojennych układał sentymentalne francuskie wiersze, nadając jednemu ze swoich utworów literackich tytuł Pas trop mal pour la veille d’une grande bataille29), uosabiał nową epokę oświeconych rządów swym łagodnym despotyzmem, sankcjonowanym jego skutecznością, a nie ideologią 30.

Fryderyk uznał, że status wielkiego mocarstwa wymaga zwartości terytorialnej Prus, a tym samym ekspansji. Nie było potrzeby wyszukiwania żadnego innego uzasadnienia politycznego ani moralnego. „Wyższość naszych żołnierzy, szybkość, z jaką możemy ich wprawić w działanie, słowem, wyraźna przewaga, jaką mamy nad naszymi sąsiadami” 31 były dla Fryderyka wystarczającym powodem, aby w 1740 roku zagarnąć bogatą i tradycyjnie austriacką prowincję śląską. Traktując tę sprawę jako geopolityczną, a nie prawną czy moralną, Fryderyk sprzymierzył się z Francją (która widziała w Prusach przeciwwagę dla Austrii) i zachował Śląsk na mocy porozumienia pokojowego z 1742 roku, niemal podwajając liczbę ludności i terytorium Prus.

Przy okazji Fryderyk znowu wprowadził wojnę do systemu europejskiego, w którym od 1713 roku panował pokój, kiedy to traktat w Utrechcie położył kres ambicjom Ludwika XIV. Pojawienie się zagrożenia dla ustanowionej równowagi sił pobudziło sojuszników zrzeszonych w systemie westfalskim do działania. Ceną za uznanie Prus za nowego uczestnika europejskiego porządku było siedem lat wyniszczających walk. Nastąpiło odwrócenie przymierzy, ponieważ dotychczasowi sojusznicy Fryderyka pragnęli udaremnić jego aspiracje, a ich rywale próbowali wykorzystać zdyscyplinowaną pruską siłę zbrojną do włas­nych celów. Rosja, odległa i tajemnicza, po raz pierwszy włączyła się do sporu o kształt europejskiej równowagi sił. Kiedy wojska rosyjskie stały już u bram Berlina, znajdującego się na skraju klęski Fryderyka uratowała nagła śmierć cesarzowej Elżbiety. Nowy cesarz rosyjski, od dawna podziwiający króla Prus, wycofał się z wojny. (Hitler, odcięty w oblężonym Berlinie w kwietniu 1945 roku, oczekiwał na wydarzenie porównywalne z tak zwanym „cudem domu brandenburskiego” i uznał, że się doczekał, kiedy Joseph Goebbels poinformował go o śmierci prezydenta Franklina D. Roosevelta).

Święte Cesarstwo Rzymskie stało się tworem fasadowym; nie pojawił się żaden nowy europejski pretendent do rządów uniwersalnych. Niemal wszyscy władcy twierdzili, że rządzą na mocy praw boskich – żadne wielkie mocarstwo nie kwestionowało tego twierdzenia – ale zgadzali się, że Bóg podobnie wywyższył innych monarchów. Wojny toczono zatem o ograniczone zdobycze terytorialne, a nie po to, aby obalać istniejące rządy czy instytucje albo narzucać nowy system relacji pomiędzy państwami. Tradycja powstrzymywała władców przed powoływaniem do wojska przedstawicieli warstw niższych społeczeństwa i poważnie ograniczała ich zdolność do podwyższania podatków. Skutki wojen dla ludności cywilnej nie dawały się w żaden sposób porównać z okropnościami wojny trzydziestoletniej ani z tym, co technologia i ideologia przyniosły dwa stulecia później. W XVIII wieku równowaga sił funkcjonowała jako teatr, w którym „życie i wartości są wystawiane na pokaz wśród splendoru, połysku, galanterii i popisów wielkiej pewności siebie” 32. Stosowanie owej siły ograniczała świadomość, że system nie będzie tolerował aspiracji do hegemonii.

Reszta tekstu dostępna w regularniej sprzedaży.

PRZYPISY KOŃCOWE

Wprowadzenie: Kwestia porządku światowego

1 Franz Babinger, Mehmed the Conqueror and His Time, Princeton, New York: Princeton University Press, 1978, cyt. za: Anthony Black, The History of Islamic Political Thought, Edinburgh: Edinburgh University Press, 2011, s. 207.

1 Europa: pluralistyczny porządek międzynarodowy

2 Kevin Wilson i Jan van der Dussen, The History of the Idea of Europe, London: Routledge, 1993.

3 Frederick B. Artz, The Mind of the Middle Ages, Chicago: University of Chicago Press, 1953, s. 275–280.

4 Ambrogio M. Piazzoni, Historia wyboru papieży, przeł. M. Lehnert, Kraków: „M”, 2004, s. 62.

5 Heinrich Fichtenau, The Carolingian Empire: The Age of Charlemagne, New York: Harper & Row, 1964, s. 60.

6 Hugh Thomas, The Golden Age: The Spanish Empire of Charles V, London: Allen Lane, 2010, s. 23.

7 James Reston Jr., Defenders of the Faith: Charles V, Suleyman the Magnificent, and the Battle of Europe, 1520–1536, New York: Penguin Press, 2009, s. 40, 294, 295.

8 Zob. Rozdział 3.

9 Zob. Edgar Sanderson, J. P. Lamberton i John McGovern, Six Thousand Years of History, t. 7, Famous Foreign Statesmen, Philadelphia: E. R. DuMont, 1900, s. 246–250; James Reston Jr., Defenders of the Faith, op. cit., s. 384–389. Późniejszej Europie, skłóconej i sceptycznej wobec roszczeń uniwersalistycznych, rządy Karola wydawały się nie tyle zapowiedzią upragnionej wolności, ile apodyktycznym zagrożeniem. Jak napisał później szkocki filozof David Hume, przedstawiciel osiemnastowiecznego oświecenia: „[…] ludzkość po raz kolejny stanęła w obliczu groźby ustanowienia światowej monarchii, a to ze względu na połączenie wielu królestw i księstw pod władzą cesarza Karola”. David Hume, O równowadze sił, w: Eseje z dziedziny moralności, polityki i literatury, przeł. Ł. Pawłowski, Warszawa: Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, 2013, s. 204.

10 Zob. Jerry Brotton,