Szkoła magicznych zwierząt. Hit czy kit? - Margit Auer - ebook + audiobook

Szkoła magicznych zwierząt. Hit czy kit? ebook i audiobook

Margit Auer

4,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Piąta część serii Szkoła magicznych zwierząt. Prawdziwa sensacja w szkole Winterstone! Klasa panny Cornfield zakwalifikowała się do popularnego telewizyjnego show i wystąpi na szklanym ekranie! Wszyscy są gotowi do ostrej rywalizacji, również nowe magiczne zwierzęta: nonszalancki szczur Cooper i rozbrykany szympans Tingo. Rozpoczyna się wspaniała przygoda! Ale zaraz, coś się tu nie zgadza! W telewizyjnym konkursie najwyraźniej toczy się jakaś nieczysta gra. Czy magicznym zwierzętom uda się odkryć prawdę?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 118

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 26 min

Oceny
4,9 (86 ocen)
78
5
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
johnnybegood

Nie oderwiesz się od lektury

jestem pod wrażeniem!!!♥️
10
Bakot78

Nie oderwiesz się od lektury

Ewa lat sześć chciała dać 150 nieskończoności gwiazdek.
10
tymek_smoczek

Nie oderwiesz się od lektury

Labirynt

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka jest super!
00
Mariuszadamczyk

Dobrze spędzony czas

Ciekawe ale czasami jest nudniej (:
00

Popularność




Tytuł oryginału: Die Schule der magischen Tiere: TOP ODER FLOP!

Copyright text and illustrations © 2014 by Carlsen Verlag GmbH, Hamburg, Germany

Originally published in the German language by Carlsen Verlag GmbH

Copyright © 2020 for the Polish edition by Wydawnictwo Debit

Copyright © 2020 for the Polish translation by Agata Janiszewska

(under exclusive license to Wydawnictwo Debit Sp. z o.o.)

Ilustracje: Nina Dulleck

Litografie: Margit Dittes Media, Hamburg

Redakcja: Aleksandra Pietrzyńska

Korekta: Paweł Łaniewski

Wykonanie okładki: Monika Drobnik-Słocińska

Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez uprzedniej pisemnej zgody właściciela praw jest zabronione. Informacji udziela Wydawnictwo Debit.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A jeśli ją kopiujesz, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

ISBN 978-83-8057-445-8

Wydawnictwo Debit Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice, tel. 32 782 64 77

Zapraszamy do księgarni internetowej na naszej stronie:

www.wydawnictwo-debit.pl

www.facebook.com/WydawnictwoDebit

www.instagram.com/wydawnictwodebit

Ahoj, przygodo!

Szkoła Winterstone

Całkiem normalna szkoła. Całkiem normalna? No, prawie. Kryje się w niej pewna tajemnica...

Panna Cornfield

Nauczycielka w szkole Winterstone. Czasem bywa dość zasadnicza, ale bardzo lubi swoich uczniów. I dobrze wie, który z nich akurat potrzebuje pomocy...

Pan Mortimer Morrison

Właściciel sklepu z magicznymi zwierzętami, które potrafią mówić. Pan Mortimer też ma swoje magiczne zwierzę: zuchwałą srokę Pinkie.

Autobus pana Morrisona

Pan Morrison jeździ nim po całym świecie i zbiera magiczne zwierzęta.

Ashanti, czarna mamba, i Leonardo, pręgowiec

Dwa spośród bardzo wielu gadających zwierzaków w sklepie z magicznymi zwierzętami. Jak wszystkie o niczym nie marzą bardziej niż o spotkaniu człowieka, który będzie do nich idealnie pasował.

A to ci szczęściarze!

Ida i Benni dostali swoje magiczne zwierzęta jako pierwsi:

Ida i lis Rabbat

Trudno powiedzieć, które z nich jest sprytniejsze. Ida powiedziałaby pewnie, że ona, bo Ida zawsze wszystko wie najlepiej...

Benni i żółwica Henrietta

Wszystkowiedząca Henrietta uwielbia nocne przygody. A Benni? Benni też!

A to dopiero początek... W klasie panny Cornfield kłębi się już całe zoo!

Ta siódemka znalazła już najlepszych przyjaciół na dobre i na złe:

Jo i pingwin Juri

Jo podoba się chyba wszystkim dziewczynom. Rankami długo przesiaduje w łazience. Więcej czasu na poranną toaletę potrzebuje tylko Juri – ale on kąpie się w szkolnym stawku...

Czoko i dzikan rzeczny Pepperoni

Nierozłączni jak bliźnięta, zwłaszcza wtedy, gdy w zasięgu wzroku pojawia się czekolada...

Anna Lena i kameleon Caspar

Z Casparem u boku nieśmiała Anna-Lena przeszła niezwykłą metamorfozę…

Eddie i nietoperzyca Eugenia

Magiczna nietoperzyca, która bardzo śmiesznie mówi, wzięła pod swoje skrzydła Eddiego. Teraz Eddie rzadko już potyka się o własne nogi...

Helena i kocur Karajan

Szkolna złośnica i szlachetny kocur – nic dziwnego, że to wybuchowy duet! Potrafią pokazać pazurki, ale zaraz potem znowu słodko mruczą jak dwa małe kociaki...

Finja i koala Sydney

Wrażliwa Finja nie czuje się już samotna, od kiedy jest z nią koala Sydney, która tak pięknie pachnie cukierkami przeciwkaszlowymi...

Silas i krokodyl Rick

Silas o wiele za często otwiera za szeroko buzię. Tak samo jak Rick paszczę! Przyjaciele z pazurem.

Tyle zwierzą, tyle dzieci..., Ciekawe, kto będzie następny?

E-mail wysłany z kafejki internetowej w Canterbury, Anglia

Od: [email protected]

Do: [email protected]

Hi, sister,

serdeczne pozdrowienia z Wysp! Miło znowu tutaj być!

Jeżdżę po kraju autobusem, a czasem trochę się włóczę po deszczu. Właśnie próbowałem zainteresować kilka owiec sklepem z magicznymi zwierzętami, ale tylko beczały zdziwione i pożarły mi wszystkie herbatniki. Pinkie chce koniecznie jechać do Londynu,

żeby zobaczyć insygnia koronacyjne. Mam nadzieję, że nie uruchomi alarmu. Moja sroka jest zdolna do wszystkiego.

Co słychać w szkole magicznych zwierząt?

Jak sobie radzisz z Agentem Y? Pilnuj go dobrze, bo coś mi się zdaje, że ten ptasznik jest odrobinę wstydliwy.

Mam nadzieję, że wkrótce znajdziemy dla niego jakieś fajne dziecko.

See you, Mortimer

Ruch lewostronny doprowadzał Mortimera Morrisona do szału! Czarne taksówki wyprzedzały go z prawej strony. Czerwony piętrowy autobus z głośnym trąbieniem usiłował go zepchnąć na bok.

– Nienawidzę wielkich miast – warknął pod nosem pan Morrison.

Jego sroka Pinkie, siedząca na fotelu obok kierowcy, była natomiast w wyśmienitym nastroju.

– Już się nie mogę doczekać tych wszystkich błyskotek! – Rozpromieniła się. – Jejuniu, ależ będzie przepięknie!

– Rozumiem, rozumiem – mruknął pan Morrison, przebijając się przez wielkomiejski tłum.

Właściciel sklepu z magicznymi zwierzętami przemierzał londyńskie ulice tylko po to, by sprawić przyjemność swojej sroce. Korony, berła, pierścienie – tego Pinkie za żadne skarby nie chciała przegapić. W samej koronie królowej Wiktorii było aż tysiąc trzysta diamentów!

Gdy Mortimer Morrison przejechał przez Tower Bridge, z lewej wyłoniły się potężne mury twierdzy, wznoszące się ku niebu. Cholercia, gdzie tu skręcić?

Po wysepce pośrodku skrzyżowania kicało kilka królików.

– Hej, wy tam! – zawołał pan Morrison z okna autobusu. – Chcecie jechać ze mną do sklepu z magicznymi zwierzętami?

Ale króliczki w odpowiedzi tylko zmarszczyły noski.

– Nie to nie – burknął pan Morrison.

W końcu dotarli na miejsce.

– Wypad! – zarządził Mortimer, otwierając drzwi od strony pasażera. – Tylko nie narób głupstw, zrozumiano?

– Kto? Ja? – Sroka przekrzywiła głowę i spojrzała na właściciela sklepu z magicznymi zwierzętami niewinnym wzrokiem. – Nigdy w życiu!

To powiedziawszy, odfrunęła w poszukiwaniu otwartego okna w Tower of London.

– Widzimy się za godzinę! – zawołał za nią Mortimer.

Nagle poczuł w nozdrzach zapach, któremu nie sposób się było oprzeć. Frytki i smażona ryba… Zaburczało mu w brzuchu. Gdzieś tu musi być knajpka „fish’n’chips”!

Ruchomymi schodami zjechał do podziemi. I faktycznie: był tutaj bar! Pan Morrison przepchnął się przez tłum. Na stacji metra panowały zaduch i harmider. Ludzie przechodzili pospiesznie, paplając przez komórki.

Czy są tutaj zwierzęta? Magiczne zwierzęta?

Na peron wjechał pociąg. Zazgrzytały hamulce. Nagle między szynami Mortimer Morrison zauważył parę czarnych ciekawskich oczu.

– Cool, baby! – rozległ się zdziwiony, nieco zuchwały głos.

Co to jest? Kuna?

– Nie wierzę, po prostu nie wierzę!

Cień przemknął po torach, zniknął w tunelu i po chwili pojawił się tuż obok baru.

– Mortimer we własnej osobie! Cool, baby! – zawołało zwierzątko.

– Kim jesteś? – wydukał Mortimer, schylając się.

Zwierzę zamrugało.

– Jestem Cooper, najmądrzejszy szczur w całym Londynie. I jedyny, który potrafi mówić!

– To znaczy, że trafiłeś na najwłaściwszą osobę. – Mężczyzna się uśmiechnął.

Cooper wskoczył Mortimerowi do kieszeni kurtki. Zamówili podwójną porcję frytek z octem, a potem radośnie pomaszerowali z powrotem do autobusu.

Przed Tower of London stały policyjne radiowozy na sygnałach. Policjanci gorączkowo biegali tam i z powrotem. Najwyraźniej ktoś uruchomił alarm.

Pinkie już czekała w autobusie.

– Jesteś nareszcie! – westchnęła. Na nowe magiczne zwierzę nawet nie spojrzała. Wydawała się mocno zdenerwowana.

– Moglibyśmy się już stąd zmyć?

– O niczym innym nie marzę – odpowiedział pan Morrison, wrzucając wsteczny bieg.

– Zadki w górę, raz-dwa, raz-dwa! – komenderowała Henrietta.

Był poniedziałek przed południem. Żółwica stała na swoich krótkich nóżkach na boisku szkoły Winterstone, wyciągając do góry szyję. Magiczne zwierzęta, wzdychając, utworzyły wokół niej krąg. Henrietta przygotowała całkiem niezły zestaw ćwiczeń.

– Czemu się tak guzdrzesz, Pepperoni?! – skarciła świnkę Henrietta.

Grubiutkie zwierzę padło wyczerpane na ziemię.

– Już nie mogę!

– Ostatnie trzy pompki! – zawołała Henrietta, wyraźnie rozbawiona, i rozejrzała się wokół.

Na rdzawej bieżni kłębiło się dziewięcioro zwierząt. Lis i żółwica. Pingwin i kameleon. Dzikan rzeczny i nietoperzyca. Kocur i krokodyl. I młoda koala, Sydney.

Były to magiczne zwierzęta, które potrafiły ze sobą rozmawiać. Ze sobą i ze swoimi ludzkimi towarzyszami. Bo zwierzęta te należały do dziewięciorga dzieci, które akurat miały w sali gimnastycznej lekcję WF-u. Byli to: Ida, Benni, Jo, Anna-Lena, Czoko, Eddie, Helena, Silas i Finja.

Żółwica dała się poznać jako niezła trenerka, a wszystkie zwierzęta sumiennie przykładały się do ćwiczeń.

Prawie wszystkie. Podczas gdy lis Rabbat z zapałem rozciągał szczupłe nóżki, a koala Sydney podciągała się na drążku w szalonym tempie, kocur Karajan, wyraźnie znudzony, oblizywał sobie łapkę.

– Przez sport do kalectwa – powtórzył już po raz trzeci, spoglądając na nich z wysokości muru. Nietoperzyca Eugenia zwisała głową w dół z poprzeczki bramki, kołysząc się w podmuchach wiatru.

– I wyciągamy lewą łapę do przodu! – zawołała energicznie Henrietta. – Raz-dwa-trzy-cztery! Teraz taniec brzucha, jedziemy! – roześmiała się, zataczając kręgi pancerzem.

Tego było już za wiele.

– Mam nadzieję, że w nagrodę dostaniemy czekoladowe ciasteczka – mruknął lis Rabbat.

Podczas gdy zwierzęta wypinały brzuchy na łące, dzieci z klasy panny Cornfield grały w zbijaka.

Kto miał piłkę, ten rzucał. Kto został trafiony – schodził z boiska. W tej chwili piłkę miał Yannik, chłopak w czerwonych spodenkach. Cisnął piłką z tak wielką siłą, jakby chciał nią przebić ścianę.

– Auć! – Ginja potarła lewe ucho. – To boli – poskarżyła się.

Jej przyjaciółki, Helena i Katinka, posłały Yannikowi ponure spojrzenia.

– Odpadasz! – zawołał Yannik.

Trzymając piłkę w rękach, ruszył zygzakiem przez boisko, ale potknął się o nogi Czoko. Obaj runęli na ziemię.

– Yannik, ogarnij się trochę – skarciła go nauczycielka WF-u, pani Bergmann.

Chłopiec pozbierał się z podłogi. Ruszył dalej biegiem, nawet nie oglądając się na Czoko. Łup! Tym razem piłka z ogromną prędkością trafiła Annę-Lenę w bok.

– Odpadasz! – ryknął triumfująco Yannik i znowu chwycił piłkę.

Anna-Lena usiadła obok Finji. Była wściekła. Energicznie pocierała obite biodro.

– Kurczę, ale to bolało! – fuknęła – Co za głupol!

Rzadko się zdarzało, żeby Anna-Lena była aż tak wkurzona. Yannik tylko wyszczerzył zęby.

– Ech, te baby! – huknął. – Po prostu nie umieją przegrywać!

Przybili sobie z Silasem piątkę.

Helena ruszyła biegiem w stronę Yannika. Odebrała mu piłkę i rzuciła ją do Idy. Ida wzięła szeroki zamach i trafiła Yannika prosto w pośladek.

– Trafiony, zatopiony! – ucieszyła się i przybiła piątkę z Heleną.

– To było nie fair! – sapnął Yannik. Zbiły go przecież wspólnie dwie dziewczyny! – Pomagałyście sobie!

– A kto nam zabroni? To zgodne z przepisami – odpowiedziała ze spokojem Helena, kozłując niedbale piłkę. – I co, rozpłaczesz się teraz? Poczekaj, przyniosę ci chusteczkę.

Rozwścieczony Yannik wybiegł z sali.

Pani Bergmann odprowadziła go bezradnym wzrokiem. Ten chłopak naprawdę nie ułatwiał jej życia! Yannik miał w sobie tyle energii co piłeczka pingpongowa. Niestety nie potrafił jej okiełznać. Nauczycielka westchnęła. Szkoda, naprawdę szkoda.

W końcu zwyciężył Jo. Potrafił szybko biegać i celnie rzucać. Tyle że w przeciwieństwie do Yannika rzucał przeciwnikom w nogi, a nie w głowę. Wszyscy więc uznali zgodnie, że zwycięstwo mu się należy.

Chłopcy i dziewczęta, spoceni, powlekli się do szatni.

A co zrobił Yannik? Wściekły pędził przez boisko, zadając w powietrzu ciosy wyimaginowanym przeciwnikom. O rany, ależ był wściekły! Ta Helena to wstrętna jędza! Yannik podbiegł do kosza i spróbował do niego doskoczyć. Ponieważ się nie udało, postanowił się wspiąć. A potrafił się szybko wspinać. „Jak Spiderman” – pomyślał, podciągając się. Aż tu nagle… Spiderman utknął w miejscu! Zaklinował się w koszu!

– Hej! – zawołał Yannik. Tak nieszczęśliwie wsunął się do metalowej obręczy kosza, że zahaczył o nią plecakiem. Bezradnie zamachał nogami. – A niech to szlag! – zaklął. Kurczę, ale kicha! – Dalej machał nogami zawzięcie. O, coś się wreszcie poruszyło. Yannik ciągle kopał i wierzgał, gdy – trzask! – pękły mu spodenki. – A niech to chudy byk! – mruknął chłopiec.

Jego wściekłość powoli zamieniała się w rozpacz. Próbując obrócić się to w prawo, to w lewo, Yannik rozdarł siatkę. Jeszcze tego brakowało! W dalszym ciągu nie był w stanie się wyswobodzić.

W tym beznadziejnym położeniu wypatrzyły go magiczne zwierzęta.

– Niezły numer! – zdziwił się krokodyl Rick.

– Co on tam robi na górze? – zawtórował mu pingwin Juri.

– Jest w potrzebie – zauważyła żółwica Henrietta.

Yannik widział z góry, jak lis Rabbat znika za drzwiami prowadzącymi do szatni dziewczyn.

– O nie! – westchnął. – Wszystko, tylko nie to!

Ogarnęło go nieprzyjemne przeczucie, że za chwilę będzie jeszcze gorzej. I faktycznie tak było.

Najpierw przypałętała się Helena. Obok niej kroczył jej magiczny kocur Karajan. Oboje mieli na twarzach szerokie uśmiechy.

– O, nasz Superman tu wisi! – prychnęła Helena. – Jak tam u góry z jakością powietrza?

– Fajnie gacie! – zachichotała Ida, która pojawiła się po chwili z resztą dziewczyn. – Co na nich jest, krasnoludki od Królewny Śnieżki?

Yannik czuł się jak mucha, która trzepocze się bezradnie w pajęczej sieci.

– To smerfy – wycedził chrapliwie i zacisnął pięści. Przynajmniej mógł jeszcze ruszać dłońmi.

– Chusteczkę? – spytała Helena. – A może torebkę? Będziesz wymiotował? Bo jesteś strasznie zielony na twarzy.

Yannikowi skoczyło ciśnienie. Spojrzał w dół. Jak się wydostać z tej pajęczyny? Rzucał się i rzucał,

a dziewczyny przyglądały mu się niewzruszone.

No dobra. Yannik spróbował wziąć się w garść. Nie miał innego wyjścia.

– Czy ktoś mógłby mi pomóc? – zapytał z wahaniem.

Ida w zamyśleniu dotknęła palcem wskazującym czubka nosa.

– Nieee, jesteśmy tylko babami. Nie mamy aż tyle siły, żeby pomagać.

– Czy ja gdzieś usłyszałam słowo „proszę”? – spytała Finja.

– Jeszcze by mi się paznokcie połamały – zaświergotała Helena i pokręciła głową.

– Wredne małpy! – syknął Yannik.

Chłopiec nie miał pojęcia, co robić. W końcu Anna-Lena poszła do woźnego, pana Wondraszka, który po chwili przyniósł drabinę. Yannik zsunął się po niej na ziemię, wydusił z siebie „dziękuję” i co sił w nogach popędził do męskiej szatni.

– Nie ma ciasteczek! – pożalił się Rabbat. Rozczarowany wyjął pyszczek ze szkolnego plecaka Idy. A przecież po takim treningu z pewnością zasłużył na nagrodę…

– Też bym chętnie zjadł odrobinę chocolate...

– Przecież ty w ogóle z nami nie ćwiczyłeś – przypomniał mu kameleon Caspar, który odpoczywał po robieniu pompek, wylegując się na zeszycie do matematyki.

– Sport jest dla frajerów – powiedział, przeciągając się, Karajan. – Mnie to absolutement niepotrzebne.

– Czekolada! – pisnęła Pepperoni. – Ja chcę czekolady! Z rodzynkami i orzechami. I z marcepanem!

Rick też był głodny.

– Mógłbym połknąć na raz całą paczkę paluszków rybnych. Aaaaa! – Otworzył paszczę tak szeroko, że dało się dojrzeć najgłębiej położone zęby.

Henrietta zachichotała, kiedy Rick raz jeszcze powtórzył komendę do jej ulubionego ćwiczenia.

– Zadki w górę, raz-dwa, raz-dwa!