Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miasto ślepców. Wydanie specjalne - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 października 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Miasto ślepców. Wydanie specjalne - ebook

Wstrząsające studium kondycji ludzkiej.

Bestsellerowa powieść zekranizowana przez Fernanda Meirellesa z Julianne Moore, Markiem Ruffalo i Gaelem Garcíą Bernalem w rolach głównych

Pewnego dnia na nienazwane miasto w nienazwanym kraju spada epidemia białej ślepoty. Bez ostrzeżenia dotyka ludzi zajętych zwykłymi, codziennymi sprawami, nie oszczędzając nikogo – starców, dzieci, kobiet, mężczyzn, osób prawych i z prawością mających niewiele wspólnego, słabych i silnych.

Władze w pośpiechu zamykają pierwszą grupę w nieczynnym szpitalu psychiatrycznym. I tylko jedna osoba wie, że nie wszyscy są ślepi.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8062-647-8
Rozmiar pliku: 811 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Zapa­liło się żółte świa­tło. Dwa samo­chody z przodu zdą­żyły prze­je­chać, zanim roz­bły­sło czer­wone. Na przej­ściu dla pie­szych zami­go­tała syl­wetka zie­lo­nego ludzika. Cze­ka­jąca cier­pli­wie grupa prze­chod­niów wkro­czyła na jezd­nię, dep­cząc poły­sku­jące na czar­nym asfal­cie białe pasy, które, nie wia­domo dla­czego, nie­zbyt traf­nie nazwano zebrą. Kie­rowcy ner­wowo naci­skali sprzę­gła, trzy­ma­jąc w pogo­to­wiu swoje maszyny, które cofały się i ruszały niczym naro­wi­ste rumaki, strzy­gące uszami na trzask bata. Więk­szość pie­szych już prze­szła, ale dopiero po chwili zapa­liło się zie­lone świa­tło dla kie­row­ców. Nie­któ­rzy nie­cier­pli­wili się z powodu tych paru sekund zwłoki, które wydają się bez zna­cze­nia, bio­rąc pod uwagę czas, jaki traci się na poko­ny­wa­nie nie­zli­czo­nych skrzy­żo­wań, i doda sekundy stra­cone pod­czas ocze­ki­wa­nia na zmianę świa­teł. Jest to jedna z przy­czyn prze­sto­jów w ruchu ulicz­nym, a mówiąc języ­kiem współ­cze­snym – powsta­wa­nia kor­ków.

Wresz­cie zapa­liło się zie­lone świa­tło. Samo­chody gwał­tow­nie, choć nie­równo ruszyły do przodu. Jedno z aut znaj­du­jące się na środ­ko­wym pasie, tuż przed świa­tłami, stało w miej­scu, może jakiś pro­blem, nie działa pedał gazu, awa­ria skrzyni bie­gów, sys­tem chło­dze­nia nawa­lił, zablo­ko­wany hamu­lec, zapłon szwan­kuje, a może po pro­stu zabra­kło ben­zyny, co zda­rza się bar­dzo czę­sto. Ludzie gro­ma­dzący się koło przej­ścia dla pie­szych przy­glą­dali się kie­rowcy, który zaczął gwał­tow­nie machać rękami. Z tyłu dało się sły­szeć ner­wowe trą­bie­nie klak­so­nów. Nie­któ­rzy kie­rowcy wysie­dli ze swo­ich aut gotowi zepchnąć zepsuty samo­chód na pobo­cze, aby nie tamo­wał ruchu, i roz­wście­czeni zaczęli walić w szyby, pod­czas gdy znaj­du­jący się w środku czło­wiek bez­rad­nie krę­cił głową na wszyst­kie strony, widać, że coś krzy­czał, z ruchu warg można się było domy­ślić, że cią­gle powta­rza jedno, nie, dwa słowa, i rze­czy­wi­ście, gdy wresz­cie ktoś wpadł na pomysł, by otwo­rzyć drzwi, wszy­scy usły­szeli krzyk, Jestem ślepy, jestem ślepy.

Nie do wiary. Na pierw­szy rzut oka kie­rowca wyglą­dał nor­mal­nie, nie miał zwę­żo­nych źre­nic, tęczówka pra­wi­dłowa, por­ce­la­nowa barwa bia­łek. Jedy­nie sze­roko otwarte powieki, głę­bo­kie bruzdy na twa­rzy i unie­sione brwi wska­zy­wały na jego wzbu­rze­nie. Nagle gwał­tow­nym ruchem zakrył twarz, jakby w akcie roz­pa­czy pró­bo­wał przy­po­mnieć sobie ostatni obraz, który miał przed oczami, czer­wony krą­żek świa­tła na skrzy­żo­wa­niu. Jestem ślepy, jestem ślepy, powta­rzał zroz­pa­czony, gdy poma­gano mu wysiąść z samo­chodu, a toczące się po policz­kach łzy nada­wały jego mar­twym oczom nie­na­tu­ralny blask. To minie, nie ma obawy, to pew­nie nerwy, pocie­szała go jakaś kobieta. Świa­tła znów się zmie­niły, a do samo­chodu pod­cho­dzili wciąż nowi, żądni wra­żeń ludzie, wśród nich kie­rowcy, któ­rzy utknęli w korku i chcieli spraw­dzić, co się dzieje. Wzno­sili gniewne okrzyki, prze­ko­nani, że zda­rzył się jakiś nie­groźny wypa­dek, zbity reflek­tor, urwany błot­nik, coś, co by mogło uspra­wie­dli­wić rosnące zamie­sza­nie, Wezwać poli­cję, krzy­czeli, zabrać stąd ten wrak. Ślepy tym­cza­sem bła­gał, Pro­szę, niech mnie ktoś odwie­zie do domu. Kobieta, która napo­mknęła coś o ner­wach, stwier­dziła, że trzeba wezwać karetkę i zawieźć bie­daka do szpi­tala, ale ten kate­go­rycz­nie odmó­wił, nie, tylko nie to, chciał wró­cić do domu, To bli­sko, naprawdę, bar­dzo pro­szę. A co z samo­cho­dem, ode­zwał się jakiś głos, na co inny odpo­wie­dział, Klu­czyki są w sta­cyjce, można prze­sta­wić go na chod­nik. Nie ma potrzeby, wtrą­cił trzeci głos, ja się tym zajmę i odwiozę tego pana do domu. Przez tłum prze­szedł szmer apro­baty. Ślepy poczuł, jak ktoś chwyta go za ramię i mówi, Pro­szę ze mną. Posa­dzono go obok kie­rowcy, zapięto pasy, a on wciąż jęczał, Nic nie widzę, jestem ślepy, Gdzie pan mieszka, spy­tał nie­zna­jomy. Przez szyby samo­chodu zaglą­dali żądni sen­sa­cji prze­chod­nie. Ślepy uniósł ręce, poru­szył nimi przed sobą, Nic nie widzę, wszystko jest jak we mgle, jak­bym tonął w morzu mleka, Nie­moż­liwe, ode­zwał się nie­zna­jomy, prze­cież nie­wi­domi widzą ciem­ność, No wła­śnie, a ja widzę tylko biel, Może ta sta­ruszka miała rację, że to nerwy, z ner­wami róż­nie bywa, Teraz już wiem, co za nie­szczę­ście, co za nie­szczę­ście, Pro­szę mi powie­dzieć, gdzie pan mieszka, spy­tał nie­zna­jomy, prze­krę­ca­jąc klu­czyk w sta­cyjce. Nie­wi­domy zaczął się jąkać, jakby utrata wzroku osła­biła jego pamięć, w końcu podał swój adres, mówiąc, Nie wiem, jak mam panu dzię­ko­wać, na co tam­ten odparł, Nie ma za co, dzi­siaj pan, jutro ja, nikt nie zna dnia ani godziny, Ma pan rację, nie uwie­rzył­bym, gdyby dziś rano ktoś mi powie­dział, że spo­tka mnie takie nie­szczę­ście, Dla­czego nie ruszamy, spy­tał, Jest czer­wone świa­tło, Aha, wes­tchnął śle­piec i znów się roz­pła­kał. Już ni­gdy nie zoba­czy czer­wonego świa­tła na skrzy­żo­wa­niu.

Dom nie­wi­do­mego rze­czy­wi­ście znaj­do­wał się nie­da­leko. Nie­stety, wszę­dzie stało pełno samo­cho­dów, dla­tego długo krą­żyli po bocz­nych ulicz­kach, zanim zna­leźli wolne miej­sce. Uliczka była tak wąska, że od strony kie­rowcy mię­dzy drzwiami a murem miej­sca star­czyło led­wie na sze­ro­kość dłoni. Dla­tego, zanim zapar­ko­wali auto, nie­wi­domy musiał wysiąść, by unik­nąć uciąż­li­wego prze­ci­ska­nia się mię­dzy sie­dze­niem a skrzy­nią bie­gów i kie­row­nicą. Kiedy wysiadł z samo­chodu, poczuł się nie­pew­nie, jakby zie­mia zaczęła falo­wać mu pod sto­pami. Pró­bo­wał zdu­sić w sobie krzyk roz­pa­czy, który wydo­by­wał mu się ze ści­śnię­tego gar­dła. Znów zaczął machać ner­wowo rękami przed sobą, jakby pró­bo­wał pły­wać w bieli, którą nazwał morzem mleka, otwarte usta gotowe już były wołać o pomoc, ale w ostat­niej chwili ręka nie­zna­jo­mego dotknęła lekko jego ramie­nia, Niech pan się uspo­koi, zapro­wa­dzę pana. Szli wolno, nie­wi­domy, chcąc unik­nąć upadku, ciężko powłó­czył nogami, ale wła­śnie dla­tego co i rusz poty­kał się o nie­równy chod­nik, Spo­koj­nie, jeste­śmy pra­wie na miej­scu, powta­rzał cicho jego towa­rzysz, a po chwili zapy­tał, Czy ktoś się panem w domu zaj­mie, a nie­wi­domy odparł, Nie wiem, żona pew­nie jesz­cze nie wró­ciła z pracy, a ja aku­rat musia­łem wyjść wcze­śniej, no i widzi pan, co się stało, Wszystko będzie dobrze, ni­gdy nie sły­sza­łem, żeby ktoś nagle oślepł, No wła­śnie, a ja nawet nie nosi­łem oku­la­rów, No widzi pan. Dotarli na miej­sce, w bra­mie domu stały dwie sąsiadki i przy­glą­dały im się cie­ka­wie, o, idzie ten pan z trze­ciego, ale nie miały odwagi spy­tać, Czy wpa­dło panu coś do oka, na co on odpo­wie­działby, Tak, wlało mi się morze mleka. Kiedy weszli na klatkę scho­dową, nie­wi­domy powie­dział, Dzię­kuję panu bar­dzo, prze­pra­szam za kło­pot, Nie ma sprawy, wje­dziemy razem na górę, nie mogę tak pana tutaj zosta­wić. Z tru­dem weszli do cia­snej windy, Na któ­rym pię­trze pan mieszka, Na trze­cim, nie wyobraża pan sobie, jak bar­dzo jestem wdzięczny za pomoc, Nie ma za co, dzi­siaj pan, Tak, wiem, prze­rwał nie­wi­domy, jutro ktoś inny. Winda zatrzy­mała się, wyszli na kory­tarz, Mam panu pomóc otwo­rzyć drzwi, Nie, dzię­kuję, pora­dzę sobie. Wyjął z kie­szeni mały pęk klu­czy, poma­cał każdy z osobna i powie­dział, To chyba ten. Koń­cami pal­ców lewej ręki dotknął zamka i pró­bo­wał wło­żyć klucz, To nie ten, niech pan pokaże. Za trze­cim razem drzwi się otwo­rzyły. Nie­wi­domy zawo­łał, Jesteś w domu. Nikt nie odpowie­dział, Mówi­łem, że jesz­cze nie wró­ciła. Wycią­gnął ręce przed sie­bie i doty­ka­jąc ścian, wszedł do środka, po czym odwró­cił się z obawą w stronę, gdzie, jak mu się wyda­wało, stał nie­zna­jomy, Naprawdę, nie wiem, jak mam panu dzię­ko­wać, Zro­bi­łem tylko to, co należy, powie­dział skrom­nie nie­zna­jomy sama­ry­ta­nin, Nie ma za co dzię­ko­wać, i dodał, Może pomogę panu się roze­brać, posie­dzę z panem, zanim przyj­dzie żona. Jego gor­li­wość wydała się nie­wi­do­memu podej­rzana. Nie miał zamiaru wpusz­czać do domu obcego, który być może zaczął wła­śnie knuć spi­sek prze­ciw bez­rad­nemu czło­wie­kowi, kto wie, może nawet chce zwią­zać i zakne­blo­wać bez­bron­nego ślepca i zabrać z domu co cen­niej­sze przed­mioty. Nie trzeba, niech się pan nie tru­dzi, wszystko w porządku i powoli zamy­ka­jąc drzwi, powtó­rzył, Nie trzeba, nie trzeba.

Ode­tchnął z ulgą, gdy wresz­cie usły­szał szmer zjeż­dża­ją­cej windy. Odru­chowo odsło­nił wizjer i wyj­rzał na zewnątrz, zapo­mi­na­jąc, że nie widzi. Zda­wało mu się, że ma przed sobą białą ścianę. Poczuł nad łukiem brwio­wym chłód śli­skiego metalu, rzęsy otarły się o mikro­sko­pijne szkiełko, któ­rego nie zauwa­żył, gdyż wszystko pokry­wała mleczna mgła. Wie­dział, że jest w swoim domu, czuł to po zapa­chu, nastroju i ciszy panu­ją­cej we wnę­trzu, bez trudu roz­po­zna­wał meble i przed­mioty, wystar­czyło dotknąć, deli­kat­nie prze­su­nąć pal­cami po powierzchni. A jed­nak wszystko miało inny wymiar, roz­pły­wało się w nie­zna­nej prze­strzeni bez bie­gu­nów i punk­tów odnie­sie­nia, bez góry i dołu. Praw­do­po­dob­nie jak więk­szość ludzi w dzie­ciń­stwie bawił się w śle­pego. Co by było, gdy­bym oślepł, i po pię­ciu minu­tach cho­dze­nia z zamknię­tymi oczami docho­dził do wnio­sku, że to nie­szczę­ście, jakim nie­wąt­pli­wie jest śle­pota, można znieść, jeśli tylko zachowa się w sobie wystar­cza­jąco kon­kretny obraz form i prze­strzeni, nie tyle pamięć kolo­rów, co powierzchni i ogól­nego zarysu przed­mio­tów. Oczy­wi­ście, miało to sens przy zało­że­niu, że nie było się śle­pym od uro­dze­nia. Zda­wało mu się nawet, że ciem­ność, w któ­rej prze­by­wają nie­wi­domi, jest tylko i wyłącz­nie bra­kiem świa­tła, że to, co nazy­wamy śle­potą, to jedy­nie odbie­ra­nie rze­czom ich czy­sto zewnętrz­nej formy, pod­czas gdy cała reszta pozo­staje nie­zmie­niona, choć spo­wita czer­nią. Teraz było ina­czej, ota­czała go ośle­pia­jąca wszech­ogar­nia­jąca biel, któ­rej blask pochła­niał, zamiast odbi­jać, pochła­niał nie tylko kolory, ale same rze­czy i istoty, czy­niąc je w ten spo­sób podwój­nie nie­wi­dzial­nymi.

Mimo iż szedł powoli i ostroż­nie w kie­runku salonu, doty­ka­jąc ręką ścian, strą­cił wazon z kwia­tami, który nie­ocze­ki­wa­nie zna­lazł się na jego dro­dze. Być może o nim zapo­mniał albo żona posta­wiła go tam przed wyj­ściem do pracy, z zamia­rem prze­sta­wie­nia go po powro­cie w odpo­wied­nie miej­sce. Ukuc­nął, aby spraw­dzić roz­miar doko­na­nych szkód. Woda roz­lała się po wypa­sto­wa­nej pod­ło­dze. Chciał pozbie­rać kwiaty, ale zapo­mniał o kawał­kach roz­bi­tego szkła. Długi, wąski odła­mek wbił mu się w palec. Syk­nął z bólu i roz­pła­kał się jak opusz­czone dziecko, ośle­piony bielą na środku wła­snego miesz­ka­nia, w któ­rym zale­gał mrok nad­cho­dzą­cego zmierz­chu. Czuł, że krew spływa mu po dło­niach, ale nie wypu­ścił kwia­tów z rąk, tylko wyjął z kie­szeni chu­s­teczkę i nie­zdar­nie owi­nął ją wokół palca. Potem po omacku, zacze­pia­jąc o przed­mioty, omi­ja­jąc meble, ostroż­nie, by nie potknąć się o dywan, pod­szedł do kanapy, na któ­rej zwy­kle oglą­dał z żoną tele­wi­zję. Usiadł, poło­żył kwiaty na kola­nach i powoli odwi­nął chu­s­teczkę. Prze­stra­szył się lep­kiej kon­sy­sten­cji krwi, może dla­tego, że nie mógł jej zoba­czyć, że stała się pozba­wioną koloru cie­czą, lep­ko­ścią samą w sobie, czymś obcym, wła­snym, a mimo to groź­nym. Ostroż­nie pró­bo­wał zdrową ręką umiej­sco­wić i wyjąć ostry jak igła kawa­łek szkła. Za pomocą kciuka i palca wska­zu­ją­cego zdro­wej dłoni zdo­łał wyrwać odła­mek w cało­ści. Znów zawi­nął oka­le­czony palec, zaci­ska­jąc chu­s­teczkę tak, by zata­mo­wać upływ krwi, po czym zmę­czony i przy­gnę­biony opadł na kanapę. Po chwili pod­dał się sła­bo­ści ciała, które wyko­rzy­stu­jąc ogar­nia­jącą go roz­pacz i znie­chę­ce­nie, prze­stało wal­czyć, choć zgod­nie z logiką wła­śnie teraz każdy jego nerw powi­nien być napięty jak struna. Poczuł dziwne zwiot­cze­nie mię­śni, obez­wład­nia­jącą sen­ność nie wyni­ka­jącą ze zmę­cze­nia. Zaczął śnić, że bawi się w dzie­cięcą grę, gdy­bym był ślepy, że zamyka i otwiera oczy, za każ­dym razem czu­jąc się tak, jakby wra­cał z dłu­giej podróży witany przez kon­kretne, wyraźne i nie­zmie­nione przed­mioty, przez znany, oswo­jony świat. Jed­nak tę spo­kojną pew­ność zakłó­cała nie­ja­sna obawa, podej­rze­nie, że to zwod­ni­czy sen, z któ­rym prę­dzej czy póź­niej musi się roz­stać i zaak­cep­to­wać zupeł­nie mu nie­znaną rze­czy­wi­stość. Po chwili, jeśli to wła­ściwe słowo, by opi­sać sła­bość trwa­jącą tyle co mgnie­nie oka, będąc już w sta­nie poło­wicz­nego prze­bu­dze­nia zwia­stu­ją­cego powrót do rze­czy­wi­sto­ści, zro­zu­miał, że zamiast bić się z myślami, obu­dzić się czy nie obu­dzić, obu­dzić się czy nie, musi po pro­stu sta­wić jej czoło. Sie­dzę tu z kwia­tami na kola­nach, z zamknię­tymi oczami, jak­bym bał się je otwo­rzyć, pomy­ślał, Dla­czego tu śpisz z kwia­tami na kola­nach, spy­tała żona.

Nie ocze­ku­jąc odpo­wie­dzi, demon­stra­cyj­nie zaczęła zbie­rać kawałki potłu­czo­nego wazonu, wytarła pod­łogę, mam­ro­cząc z nie­ukry­waną zło­ścią. Mogłeś sam to zro­bić, zamiast chra­pać na kana­pie, jakby nic cię to nie obcho­dziło. Jed­nak on wciąż mil­czał, ukry­wa­jąc oczy pod zaci­śnię­tymi powie­kami w nadziei, że gdy je otwo­rzy, znów będzie widział. Żona pode­szła do niego i gdy zauwa­żyła zakrwa­wioną chustkę, jej złość pry­sła, Bie­daku, jak to się stało, spy­tała czule, odwi­ja­jąc pro­wi­zo­ryczny opa­tru­nek. Całą siłą swej woli zapra­gnął zoba­czyć żonę klę­czącą u jego stóp, lecz po chwili, kiedy upew­nił się, że to nie­moż­liwe, otwo­rzył oczy, No, wresz­cie się obu­dzi­łeś, mój ty śpio­chu, powie­działa czule. Zapa­dła cisza, którą prze­rwał jego zdła­wiony głos, Ośle­płem, nic nie widzę. Kobieta skar­ciła go, Nie żar­tuj, są rze­czy, z któ­rych nie należy się śmiać, Ileż bym dał, żeby to był tylko żart, ale mówię prawdę, ośle­płem, nic nie widzę, Pro­szę, nie strasz mnie, spójrz tutaj, zapa­li­łam świa­tło, Wiem, że tu jesteś, sły­szę cię, czuję i domy­śli­łem się, że zapa­li­łaś świa­tło, ale naprawdę nic nie widzę. Kobieta przy­tu­liła się do niego i wybuch­nęła pła­czem, To nie­moż­liwe, powiedz, że to nie­prawda. Kwiaty i zakrwa­wiona chustka spa­dły na pod­łogę, krew zaczęła znów kapać ze ska­le­czo­nego palca, a on chciał powie­dzieć, Wszystko będzie dobrze, ale zdo­łał jedy­nie wyszep­tać, Widzę tylko biel. Na jego ustach poja­wił się smutny uśmiech. Kobieta przy­su­nęła się bli­żej i objęła go jesz­cze moc­niej. Z namy­słem, powoli uca­ło­wała jego czoło, policzki, powieki, Zoba­czysz, to minie, ni­gdy nie cho­ro­wa­łeś, nikt nie traci wzroku tak nagle, Boże drogi, opo­wiedz, jak do tego doszło, co czu­łeś, gdzie to się stało, kiedy, nie, pocze­kaj, naj­pierw musimy poroz­ma­wiać z leka­rzem, znasz kogoś, Nie, prze­cież żadne z nas ni­gdy nie nosiło oku­la­rów, A może poje­dziemy do szpi­tala, Nie­wi­dzą­cym oczom nie pomoże ostry dyżur, Masz rację, naj­le­piej od razu pójść do oku­li­sty, zaraz poszu­kam numeru w książce tele­fo­nicz­nej, naj­le­piej kogoś, kto ma gabi­net w pobliżu. Wsta­jąc, spy­tała, Czu­jesz jakąś zmianę, Żad­nej, odparł, Uwa­żaj, zapalę świa­tło, powiesz, czy odczu­wasz róż­nicę, Nie, żad­nej, Na pewno, Nic, po pro­stu biel, tak, jakby nie ist­niała noc.

Sły­szał, jak żona ner­wowo prze­wraca kartki książki tele­fo­nicz­nej, jej stłu­mione szlo­cha­nie i ciężki oddech. W końcu powie­działa, Ten będzie dobry, może nas przyj­mie. Wykrę­ciła numer, upew­niła się, czy to gabi­net lekar­ski, czy lekarz jesz­cze przyj­muje i czy może z nim zamie­nić kilka słów, nie, nie, pan dok­tor mnie nie zna, sprawa jest bar­dzo pilna, tak, rozu­miem, ale zapew­niam panią, że to poważne, bar­dzo, pro­szę powtó­rzyć dok­torowi, cho­dzi o to, że mój mąż nagle stra­cił wzrok, tak, tak, nagle, nie, nie jest pacjen­tem pana dok­tora, nie nosi oku­la­rów, nie, ni­gdy nie nosił, miał świetny wzrok, tak jak ja, tak, bar­dzo pani dzię­kuję, pocze­kam, oczy­wi­ście, że pocze­kam, tak, panie dok­torze, nagle stra­cił wzrok, mówi, że widzi tylko biel, nie wiem, jak to się stało, nie mia­łam nawet czasu, żeby go zapy­tać, przy­szłam wła­śnie do domu i zasta­łam go w takim sta­nie, mam go zapy­tać, nie, bar­dzo dzię­kuję, zaraz będziemy, zaraz. Męż­czy­zna wstał. Pocze­kaj, powie­działa żona, pozwól, że naj­pierw opa­trzę ci palec. Wyszła i po chwili powró­ciła z butel­kami wody utle­nio­nej i mer­ku­ro­chromu, kawał­kiem waty i pla­strami opa­trun­ko­wymi. Kiedy odka­żała mu ranę, spy­tała, Gdzie zosta­wi­łeś samo­chód, prze­cież w takim sta­nie nie mogłeś pro­wa­dzić, a może to się stało już w domu, Nie, na ulicy, zatrzy­ma­łem się na świa­tłach, jakiś czło­wiek zaofia­ro­wał się, że mnie odwie­zie, samo­chód zapar­ko­wał pod domem, Dobrze, więc chodźmy, zacze­kaj przy drzwiach, a ja pójdę po samo­chód, gdzie są klu­czyki, Nie wiem, nie oddał mi ich do rąk, Kto, Ten czło­wiek, który przy­wiózł mnie do domu, to był męż­czy­zna, Pew­nie zosta­wił je gdzieś tutaj, zaraz spraw­dzę, Nie trzeba, nawet nie wcho­dził do środka, Ale klu­czyki muszą tu gdzieś być. Wydaje mi się, że zapo­mniał ich oddać i przez pomyłkę zabrał ze sobą, Tego tylko bra­ko­wało, Weź swoje, poszu­kamy tam­tych, No dobrze, chodźmy, podaj mi rękę. Jeśli nie da się nic zro­bić, powie­dział śle­piec, skoń­czę ze sobą, Nie pleć głupstw, wystar­czy jedno nie­szczę­ście, Dobrze ci mówić, ale to ja ośle­płem, nie rozu­miesz, co czuję, Lekarz ci pomoże, zoba­czysz, Zoba­czę.

Zeszli na dół. Kobieta zapa­liła świa­tło na klatce scho­do­wej i szep­nęła, Pocze­kaj chwilę, jeśli usły­szysz, że idzie któ­ryś z sąsia­dów, roz­ma­wiaj z nim nor­mal­nie, powiedz, że cze­kasz na mnie, patrząc na cie­bie, trudno się domy­ślić, że ośle­płeś, nie musimy obno­sić się ze swoim nie­szczę­ściem, Dobrze, ale pospiesz się. Kobieta szybko wyszła. Nikt z sąsia­dów nie wcho­dził ani nie wycho­dził. Męż­czy­zna wie­dział z doświad­cze­nia, że świa­tło na klatce scho­do­wej zga­śnie, kiedy prze­sta­nie tykać auto­ma­tyczny mecha­nizm, więc gdy zapa­dała cisza, naci­skał przy­cisk. Świa­tło to stało się dla niego dźwię­kiem. Zasta­na­wiał się, dla­czego żony jesz­cze nie ma, samo­chód zapar­ko­wali obok na ulicy, jakieś osiem­dzie­siąt, sto metrów od domu. Jeśli się spóź­nimy, leka­rza już nie będzie, nie­po­koił się. Bez­myśl­nie pod­niósł lewą rękę i spoj­rzał na zega­rek. Zaci­snął wargi, jakby nagle prze­szył go dotkliwy ból. Dzię­ko­wał opatrz­no­ści, że nie mijał go teraz żaden sąsiad, bo gdyby go o coś zapy­tał, roz­pła­kałby się jak dziecko. Usły­szał nad­jeż­dża­jący samo­chód, Naresz­cie, pomy­ślał, ale zdzi­wił się, że war­kot sil­nika nie ustaje, Co to, die­sel, czyżby przy­je­chała tak­sówka, pomy­ślał, i znów zapa­lił świa­tło. Po chwili weszła jego żona, zde­ner­wo­wana i roz­trzę­siona, Ten świę­to­szek, który ci pomógł, szla­chetna duszyczka, ukradł samo­chód, Nie­moż­liwe, źle szu­ka­łaś, Dobrze szu­ka­łam, nie jestem ślepa, wymknęło jej się mimo woli, Mówi­łeś, że samo­chód stoi za rogiem, ale go nie zna­la­złam, chyba że zapar­ko­waliście go gdzie indziej, Nie­moż­liwe, jestem pewien, że to było na tej ulicy, W takim razie samo­chód znik­nął, A klu­czyki, Twój wybawca zabrał je, wyko­rzy­stu­jąc nie­szczę­ście, które cię spo­tkało, okradł nas, A ja lęka­łem się wpu­ścić go do domu, gdyby został do twego przyj­ścia, nie ukradłby samo­chodu, Chodźmy, zła­pa­łam tak­sówkę, ale odda­ła­bym wszystko, żeby ten drań też oślepł, Nie krzycz tak, I żeby ogo­ło­cili mu doszczęt­nie miesz­ka­nie, Może jesz­cze się pojawi, No pew­nie, jutro zapuka do drzwi, powie, że się pomy­lił, prze­prosi i spyta, jak się czu­jesz.

W dro­dze do leka­rza oboje mil­czeli. Kobieta pró­bo­wała zapo­mnieć o kra­dzieży samo­chodu, ści­skała mocno rękę męża, który w oba­wie przed wzro­kiem kie­rowcy w lusterku wstecz­nym spu­ścił głowę i wciąż pró­bo­wał odpo­wie­dzieć sobie na pyta­nie, dla­czego aku­rat jemu przy­tra­fiło się to nie­szczę­ście, Dla­czego ja, dla­czego. Sły­szał odgłosy z ulicy, kiedy tak­sówka sta­wała na świa­tłach, gwar nara­stał. Podob­nie dzieje się pod­czas snu, gdy sły­szymy dźwięki z zewnątrz prze­dzie­ra­jące się przez obez­wład­nia­jącą zasłonę nie­świa­do­mo­ści, która owija nas niczym biały całun. Spu­ścił głowę i wes­tchnął. Żona pogła­dziła go lekko po twa­rzy, jakby chciała powie­dzieć, Uspo­kój się, jestem obok. Oparł głowę na jej ramie­niu, było mu obo­jętne, co sobie pomy­śli kie­rowca. Gdyby nie mógł pro­wa­dzić i nic nie widział, zro­biłby to samo, przy­szła mu do głowy dzie­cinna myśl i nie bacząc na absur­dal­ność sytu­acji, zapo­mniaw­szy o nie­szczę­ściu, pogra­tu­lo­wał sobie umie­jęt­no­ści logicz­nego myśle­nia. Kiedy wysia­dał z tak­sówki, dys­kret­nie pod­trzy­my­wany przez żonę, sta­rał się zacho­wać spo­kój, lecz po wej­ściu do gabi­netu, gdzie miał poznać przy­szłość, zapy­tał żonę cichym, drżą­cym gło­sem, Cie­kawe, kim będę, kiedy stąd wyjdę, po czym z rezy­gna­cją spu­ścił głowę.

Kobieta wyja­śniła pie­lę­gniarce, że pół godziny temu dzwo­niła w spra­wie męża. Zapro­wa­dzono ich do małego pomiesz­cze­nia, gdzie cze­kali inni pacjenci. Był tam stary czło­wiek z czarną opa­ską na oku, zezo­waty chło­piec sie­dzący obok kobiety, przy­pusz­czal­nie matki, młoda dziew­czyna w ciem­nych oku­la­rach oraz nie­wy­róż­nia­jące się niczym dwie inne osoby. Nikt z nich jed­nak nie był ślepy, ślepcy nie cho­dzą prze­cież do oku­li­sty. Kobieta dopro­wa­dziła męża do krze­sła i nie zna­la­zł­szy miej­sca dla sie­bie, sta­nęła obok, Musimy pocze­kać, szep­nęła mu do ucha. Sły­sząc liczne głosy, domy­ślił się, że jest kolejka. Zde­ner­wo­wało go to, gdyż uznał, że im dłu­żej będzie cze­kał, tym trud­niej­sza do wyle­cze­nia sta­nie się jego cho­roba. Za chwilę może się oka­zać, że nie ma już dla niego ratunku. Poru­szył się nie­cier­pli­wie na krze­śle, chciał podzie­lić się z żoną swo­imi wąt­pli­wo­ściami, ale w tej samej chwili otwo­rzyły się drzwi gabi­netu i poja­wiła się w nich pie­lę­gniarka, Pro­szę pań­stwa do środka, to pilna sprawa i pan dok­tor chce jak naj­szyb­ciej pana zba­dać. Matka zezo­wa­tego chłopca zaczęła pro­te­sto­wać, mówiąc, że to niespra­wiedliwe, że jest pierw­sza w kolejce i czeka od ponad godziny. Inni pacjenci poparli ją nie­śmiało, ale nikt nie śmiał pod­wa­żać decy­zji leka­rza, który przez zło­śli­wość mógłby uka­rać ich za nie­cier­pli­wość, każąc im cze­kać jesz­cze dłu­żej. Stary czło­wiek z czarną opa­ską na oku oka­zał się bar­dziej pobłaż­liwy, Zostaw­cie tego bie­daka, widzi­cie, że czuje się gorzej od nas. Jed­nak ślepy męż­czy­zna już go nie sły­szał. Gdy weszli do gabi­netu, pierw­sza ode­zwała się żona, Dzię­kuję panu dok­torowi z całego serca, mój mąż, urwała, zasta­na­wia­jąc się, co powie­dzieć, ale nie potra­fiła wyja­śnić, co wła­ści­wie spo­tkało jej męża poza tym, że oślepł i że ukra­dziono mu samo­chód. Lekarz popro­sił, by usie­dli, wziął męż­czy­znę za rękę i pomógł mu zająć miej­sce. Od tej pory zwra­cał się już tylko do niego, Pro­szę opi­sać, jakie pan ma objawy. Pacjent wyja­śnił, że kiedy sie­dział w samo­cho­dzie, cze­ka­jąc na zie­lone świa­tło, nagle prze­stał widzieć, że różni ludzie pró­bo­wali mu pomóc, jakaś star­sza kobieta, wiek jej oce­nił po gło­sie, powie­działa, że to praw­do­po­dob­nie zała­ma­nie ner­wowe, a potem jakiś nie­zna­jomy odwiózł go do domu, ponie­waż on sam nie był w sta­nie się poru­szać. Widzę tylko biel, panie dok­torze. Nie wspo­mniał o kra­dzieży samo­chodu.

Czy to pierw­szy raz, spy­tał lekarz, A może już przed­tem zda­rzyło się panu coś takiego. Nie, ni­gdy, panie dok­to­rze, nawet nie noszę oku­la­rów, Mówi pan, że to się stało nagle, Tak, panie dok­to­rze, Jakby zga­sło świa­tło, Nie, raczej tak, jakby zapa­no­wała nagła jasność, Czy ostat­nio widział pan gorzej, Nie, panie dok­to­rze, Czy w pana rodzi­nie ktoś oślepł, Wśród człon­ków rodziny, któ­rych znam, nikt, Czy ma pan cukrzycę, Nie, Syfi­lis, Nie, panie dok­to­rze, Czy ma pan nad­ci­śnie­nie tęt­ni­cze lub wewnątrz­czasz­kowe, Co do tego dru­giego, nie wiem, tęt­ni­czego nie mia­łem ni­gdy, wiem to, bo w pracy robią nam okre­sowe bada­nia, A może wczo­raj albo dzi­siaj ude­rzył się pan w głowę, Nie, panie dok­to­rze, Ile ma pan lat, Trzy­dzie­ści osiem, No dobrze, obej­rzymy teraz pań­skie oczy. Męż­czy­zna otwo­rzył je sze­roko, jakby chciał uła­twić leka­rzowi zada­nie, ale oku­li­sta wziął go za ramię i pod­pro­wa­dził do apa­ratu, który wyda­wał się pacjen­towi czymś w rodzaju kon­fe­sjo­nału, gdzie oczy zastę­pują słowa, a spo­wied­nik, patrząc w nie, zagląda w duszę grzesz­nika. Pro­szę oprzeć tu brodę i nie ruszać się. Kobieta pode­szła do męża, poło­żyła mu rękę na ramie­niu i uspo­ka­jała, Zoba­czysz, wszystko będzie dobrze. Lekarz długo pod­no­sił i opusz­czał lupę, długo ruszał pokrę­tłem, wresz­cie zaczął bada­nie. Spraw­dził rogówkę, tęczówkę, siat­kówkę oka, Ciałko szkli­ste i żółta plamka w porządku, nerw wzro­kowy działa pra­wi­dłowo, wszystko bez zarzutu. Odsu­nął się od apa­ratury, prze­tarł oczy i bez słowa znów przy­stą­pił do bada­nia. Kiedy skoń­czył, na jego twa­rzy malo­wało się bez­gra­niczne zdzi­wie­nie, Nie zna­la­złem żad­nej niepra­wi­dłowości, pań­skie oczy są w zna­ko­mi­tym sta­nie. Żona pacjenta kla­snęła z rado­ści i krzyk­nęła, Widzisz, mówi­łam, że wszystko będzie dobrze. Nie zwra­ca­jąc na nią uwagi, pacjent zwró­cił się do leka­rza, Mogę opu­ścić brodę, Tak, oczy­wi­ście, prze­pra­szam pana, Skoro pan mówi, że wszystko jest w porządku, to dla­czego jestem ślepy, Nie potra­fię panu odpo­wie­dzieć, musimy zro­bić szcze­gó­łowe bada­nia, ana­lizy, echo­gra­fię, ence­fa­lo­gram, Myśli pan, że to ma jakiś zwią­zek z mózgiem, Moż­liwe, ale nie sądzę, Prze­cież mówił pan, że oczy mam zdrowe, To prawda, Nic nie rozu­miem, Rzecz w tym, że jeżeli rze­czy­wi­ście nic pan nie widzi, to nie potra­fię wyja­śnić, dla­czego tak się stało, Uważa pan, że udaję, Ależ skąd, jed­nak przy­pa­dek jest szcze­gólny, ni­gdy dotąd w całej mojej prak­tyce zawo­do­wej nie spo­tka­łem się z podobną cho­robą, co wię­cej, oba­wiam się, że w całej histo­rii oku­li­styki nie zetknięto się z takim przy­pad­kiem. Sądzi pan, że wyzdro­wieję, Ponie­waż nie zna­la­złem żad­nej niepra­wi­dłowości ani zmian w pań­skich oczach, moja odpo­wiedź powinna być twier­dząca, Ale nie jest, Nie chcę robić panu płon­nych nadziei, gdyż nie mam ku temu żad­nych pod­staw, Rozu­miem, To dobrze, Czy powi­nie­nem się leczyć, brać lekar­stwa, Na razie nic panu nie prze­pi­szę, nie warto robić niczego na ślepo, Dobrze to pan ujął, zauwa­żył pacjent. Lekarz puścił tę uwagę mimo uszu, odsu­nął się od rucho­mego pul­pitu, przy któ­rym prze­pro­wa­dzał bada­nie, wstał i pochy­la­jąc się nad biur­kiem, wypi­sał skie­ro­wa­nie na pod­stawowe bada­nia. Podał je żonie pacjenta, Pro­szę to wziąć i wró­cić do mnie, kiedy będą już pań­stwo mieli wyniki, gdyby jed­nak w mię­dzy­cza­sie nastą­piła jakaś zmiana, pro­szę mnie natych­miast powia­do­mić, Ile płacę za wizytę, Pie­lę­gniarka wystawi pań­stwu rachu­nek. Dorzu­cił kilka zdaw­ko­wych słów otu­chy, Ano, zoba­czymy, pro­szę nie tra­cić nadziei. Kiedy zna­lazł się sam w gabi­ne­cie, wszedł do przy­le­ga­ją­cej doń łazienki i długo wpa­try­wał się w swoje odbi­cie w lustrze. Nic nie rozu­miem, mruk­nął pod nosem. Potem wró­cił do gabi­netu i wezwał pie­lę­gniarkę, Pro­szę wpro­wa­dzić następ­nego pacjenta.

Tej nocy śle­piec śnił, że oślepł.Nie­zna­jomy, który pomógł śle­pemu kie­rowcy, począt­kowo nie miał zamiaru ukraść samo­chodu, wręcz prze­ciw­nie, jego pomoc była spon­ta­niczna, wyni­kała ze zwy­kłej życz­li­wo­ści i dobroci, cech, któ­rymi, jak wiemy, szczyci się rodzaj ludzki, a wystę­pują one nawet u kry­mi­na­li­stów i ludzi znacz­nie bar­dziej wyko­le­jo­nych niż nasz nie­zna­jomy. Był to zwy­kły zło­dziej samo­cho­dów bez więk­szych per­spek­tyw na awans w swoim fachu, wyzy­ski­wany przez sze­fów, żeru­ją­cych na bie­dzie zwy­kłych śmier­tel­ni­ków. Innymi słowy, nie ma więk­szej róż­nicy mię­dzy poda­niem pomoc­nej dłoni śle­pemu kie­rowcy i skra­dze­niem mu samo­chodu a opieką nad zasu­szoną, trzę­sącą się sta­ruszką w nadziei na spa­dek. Pomysł, by ukraść auto, wpadł nie­zna­jo­memu do głowy, dopiero gdy zbli­żali się do domu ślepca. Myśl ta wydała mu się tak oczy­wi­sta jak, powiedzmy, chęć kupie­nia losu na lote­rii tylko dla­tego, że aku­rat prze­cho­dził obok, by potem ze spo­ko­jem cze­kać, co z tego wynik­nie, czy los przy­nie­sie mu wielką wygraną czy nic. Można też uznać, że była to natu­ralna reak­cja wyni­ka­jąca z cech jego cha­rak­teru. Oczy­wi­ście, znaj­dzie się paru nie­do­wiar­ków, dla któ­rych nie ist­nieje coś takiego jak ludzka uczci­wość, któ­rzy powie­dzą, że każda oka­zja jest dobra do grze­chu, choć nie zawsze musimy go popeł­nić. Cóż, nam jedy­nie wypada wie­rzyć, że gdyby śle­piec przy­jął pro­po­zy­cję nie­zna­jo­mego i ten dotrzy­mał mu towa­rzy­stwa do powrotu żony, pod wpły­wem chwili zwy­cię­ży­łaby w nim wro­dzona dobroć. Może ufność bied­nego ślepca wzbu­dzi­łaby w zło­dzieju poczu­cie odpo­wie­dzial­no­ści, zagłu­szyła złe myśli i wznie­ciła żar naj­czyst­szych uczuć tkwią­cych nawet w najbar­dziej zde­mo­ra­li­zo­wa­nych jed­nost­kach. Ale nie­stety, dobrymi chę­ciami wybru­ko­wane jest pie­kło, jak uczy stare, ludowe przy­sło­wie.

Sumie­nie, przez nie­któ­rych nie­roz­waż­nie zagłu­szane, a przez wielu wyśmie­wane, ist­nieje i ist­niało zawsze, nie jest wymy­słem ludzi z epoki kamie­nia łupa­nego, dla któ­rych zresztą poję­cie to było dość mgli­ste. Na prze­strzeni wie­ków wyobra­że­nie o sumie­niu i grze­chu ule­gało licz­nym trans­for­ma­cjom, wyni­ka­ją­cym ze zmian w oby­cza­jo­wo­ści oraz w genach ludz­kich. Kie­dyś uwa­żano, że moral­ność zależy od koloru krwi lub obfi­to­ści łez, a oczy nazy­wano zwier­cia­dłem duszy, co wkrótce spo­wo­do­wało, że ludz­kość wpa­dła we wła­sną pułapkę, gdyż jej oczy zaczęły zdra­dzać kłam­li­wość ust. Dodać do tego należy skłon­ność więk­szo­ści ludzi, szcze­gól­nie pro­stych, do myle­nia wyrzu­tów sumie­nia z prze­są­dami, co zwy­kle koń­czy się o wiele więk­szym cier­pie­niem, niż na to zasłu­żył wino­wajca. Nie­stety, w przy­padku naszego zło­dzieja trudno oce­nić, w jakiej mie­rze strach i udrę­czona świa­do­mość wpły­nęły na jego despe­racki krok. Nie dowiemy się, dla­czego wsiadł do samo­chodu i odje­chał. Trudno uwie­rzyć, by z rado­ścią zaj­mo­wał za kie­row­nicą miej­sce czło­wieka, który przed chwilą stra­cił wzrok, jesz­cze nie­dawno patrzył przez przed­nią szybę auta i nagle oślepł. Nie trzeba wiel­kiej wyobraźni, by pojąć grozę sytu­acji, ujrzeć wiel­kie kaprawe oczy stra­chu. Prze­ra­że­niu towa­rzy­szyły rów­nież wyrzuty sumie­nia, które, gdy­by­śmy chcieli je suge­styw­nie opi­sać, są niczym ostre zęby gotowe gryźć. I wła­śnie to sumie­nie, po czę­ści wro­dzone, po czę­ści ukształ­to­wane przez minione poko­le­nia, pod­su­wało zło­dzie­jowi spy­chany w nie­pa­mięć obraz śle­pego kie­rowcy, który zamy­ka­jąc drzwi, powta­rzał ner­wowo, Dzię­kuję, nie trzeba, czło­wieka, który już ni­gdy nie zrobi samo­dziel­nie kroku.

By zagłu­szyć gnę­biące go myśli, zło­dziej sku­pił całą uwagę na pro­wa­dze­niu auta, gdyż wie­dział, że nie może sobie pozwo­lić na naj­mniej­szy błąd lub nie­uwagę. Wokół roiło się od patroli, wystar­czyło, by któ­ryś z poli­cjan­tów kazał mu się wyle­gi­ty­mo­wać, Prawo jazdy, pro­szę, dowód oso­bi­sty, i znowu wię­zie­nie, twarde życie. Całą uwagę sku­pił na sygna­li­za­cji, żeby przy­pad­kiem nie ruszyć na czer­wo­nym świe­tle, prze­cze­kać żółte aż do poja­wie­nia się zie­lo­nego. W pew­nej chwili stwier­dził, że zbyt upo­rczy­wie wpa­truje się w świa­tła. Zaczął więc jechać tak, by na każ­dym skrzy­żo­wa­niu tra­fić na zie­loną falę, raz zwal­nia­jąc, to znów przy­spie­sza­jąc, co chwi­lami wypro­wa­dzało z rów­no­wagi jadą­cych za nim kie­row­ców. W końcu wyczer­pany i roz­trzę­siony skrę­cił w boczną uliczkę, gdzie nie było świa­teł. Zapar­ko­wał, pra­wie nie patrząc przed sie­bie, co świad­czyło o jego wiel­kiej wpra­wie. Miał wra­że­nie, że znaj­duje się na skraju zała­ma­nia ner­wo­wego, dokład­nie tych słów użył w myślach, Chyba prze­cho­dzę zała­ma­nie ner­wowe. Zaczął się dusić. Opu­ścił z obu stron szyby, ale nie poczuł orzeź­wia­ją­cego powie­trza, więc wysiadł. Co się ze mną dzieje, zada­wał sobie pyta­nie. Garaż, do któ­rego miał odsta­wić samo­chód, znaj­do­wał się daleko za mia­stem, ale w takim sta­nie nie mógł dalej pro­wa­dzić. Tu zła­pie mnie poli­cja, jeśli pojadę, na pewno spo­wo­duję wypa­dek, a to już koniec, szep­tał. Naj­le­piej zro­bię, gdy wysiądę, przejdę się tro­chę, odpocznę. Wszystko spo­koj­nie prze­my­ślę, to, że jakiś facet stra­cił wzrok, nie zna­czy, że i mnie to spo­tka, to nie grypa, którą można się zara­zić. Przejdę się do skrzy­żo­wa­nia i zaraz mi minie. Wysiadł z samo­chodu; nie warto zamy­kać drzwi, dookoła nie ma żywej duszy. Zro­bił jakieś trzy­dzie­ści kro­ków i oślepł.

Ostat­nim pacjen­tem, któ­rego przy­jął oku­li­sta, był stary czło­wiek z czarną opa­ską na oku, ten sam, który doda­wał otu­chy bie­da­kowi ośle­pio­nemu przez nie­znaną cho­robę. Przy­szedł tylko po to, żeby usta­lić datę usu­nię­cia zaćmy, która poja­wiła się na jego jedy­nym oku. Szczę­śli­wie nie miał nic wspól­nego z tajem­ni­czym przy­pad­kiem, pusty oczo­dół od dawna zakry­wała czarna opa­ska, Tego typu dole­gli­wo­ści przy­cho­dzą z wie­kiem, uprze­dził go pod­czas jed­nej z pierw­szych wizyt lekarz, usu­niemy zaćmę, kiedy doj­rzeje, będzie pan widział jak nowo naro­dzony. Gdy stary czło­wiek wyszedł z gabi­netu, a pie­lę­gniarka powie­działa, że w pocze­kalni nie ma już nikogo, lekarz wziął do ręki histo­rię cho­roby pacjenta, który nagle stra­cił wzrok. Prze­stu­dio­wał ją raz, drugi, trzeci, pomy­ślał chwilę, po czym zadzwo­nił do kolegi i odbył z nim taką oto roz­mowę, Wyobraź sobie, że zetkną­łem się dzi­siaj z nie­sa­mo­wi­tym przy­pad­kiem, przy­szedł do mnie czło­wiek, który ni stąd, ni zowąd stra­cił wzrok. Bada­nie nie wyka­zało żad­nych widocz­nych uszko­dzeń rogówki ani wady wro­dzo­nej, mówi, że widzi tylko biel, coś w rodzaju gęstej, mlecz­nej masy, która zalewa mu oczy, powta­rzam słowo w słowo jego opis, tak, oczy­wi­ście, wiem, że to bar­dzo subiek­tywne, nie jest już młody, trzy­dzie­ści osiem lat, jeśli sły­sza­łeś, a może czy­ta­łeś o podob­nym przy­padku, daj mi znać, na razie nie wiem, co robić, żeby zyskać na cza­sie, wysła­łem go na bada­nia, oczy­wi­ście, któ­regoś dnia możemy go zba­dać razem, po kola­cji zaj­rzę do paru pod­ręcz­ni­ków, przej­rzę biblio­gra­fię, może znajdę jakieś wyja­śnie­nie, tak, wiem, może to rze­czy­wi­ście agno­zja wzroku spo­wo­do­wana zabu­rze­niami wyż­szych czyn­no­ści ner­wo­wych, ale w takim razie po raz pierw­szy mamy do czy­nie­nia z czymś podob­nym, bo nie ma wąt­pli­wo­ści, że ten czło­wiek jest cał­kiem ślepy, a wiesz prze­cież, że agno­zja polega na nie­roz­róż­nia­niu kształ­tów, masz rację, na początku też myśla­łem, że być może cho­dzi tu o amau­rozę, ale mówi­łem ci, że on widzi tylko biel, co wyklu­cza amau­rozę, to tak jakby widział białą ciem­ność, zgoda, wiem, że to byłby pierw­szy zano­to­wany przy­pa­dek tego typu, dobrze, jutro dam ci znać, powiem mu, że chcemy go zba­dać wspól­nie. Po tej roz­mo­wie lekarz oparł się wygod­nie o krze­sło i w tej pozie prze­sie­dział kilka minut, po czym wstał i powoli, zmę­czo­nym ruchem zdjął far­tuch. Poszedł do łazienki umyć ręce, ale tym razem nie szu­kał w lustrze odpo­wie­dzi na egzy­sten­cjalne pyta­nia, Co by było, zasta­na­wiał się niczym nauko­wiec roz­wią­zu­jący łami­główkę, gdy­bym to ja natra­fił na pierw­szy przy­pa­dek ziden­ty­fi­ko­wa­nia rów­no­cze­śnie agno­zji i amau­rozy, oba te zja­wi­ska są dokład­nie opi­sane w lite­ra­tu­rze medycz­nej, w prak­tyce wystę­pują oddziel­nie, mogły prze­cież poja­wić się jakieś odmiany obu cho­rób, muta­cje, jeśli to odpo­wied­nie słowo w tym przy­padku, być może wła­śnie nad­szedł ten dzień. Ist­nieje tysiąc powo­dów, dla któ­rych mózg może odmó­wić posłu­szeń­stwa, wystar­czy drob­nostka i koniec, myśli są wtedy jak spóź­niony gość, który zastaje zamknięte drzwi. Trzeba dodać, że oku­li­sta był miło­śni­kiem lite­ra­tury i potra­fił na pocze­ka­niu zna­leźć odpo­wied­nią meta­forę.

Tego wie­czoru, po kola­cji, powie­dział do żony, Dzi­siaj w pracy mia­łem dziwny przy­pa­dek, być może jest to jakaś odmiana agno­zji lub amau­rozy, choć do tej pory cho­roby te ni­gdy nie wystę­po­wały rów­no­cze­śnie, Co to za cho­roby, amau­roza i to dru­gie, spy­tała żona. Lekarz odpowie­dział na pyta­nie w spo­sób zro­zu­miały dla osoby nie­wta­jem­ni­czo­nej, po czym, zaspo­ko­iw­szy jej cie­ka­wość, zasiadł do swych spe­cja­li­stycz­nych ksią­żek. Nie­które pamię­tały jesz­cze czasy jego stu­diów, ale miał też nowe i naj­now­sze publi­ka­cje z tej dzie­dziny, do któ­rych dotąd nie miał czasu zaj­rzeć. Naj­pierw prze­glą­dał spis tre­ści, a potem po kolei czy­tał wszystko na temat agno­zji i amau­rozy. Jed­nak czuł się nie­pew­nie, gdyż była to dzie­dzina zupeł­nie mu nie­znana, tajem­ni­czy obszar wie­dzy z neu­ro­chi­rur­gii, o któ­rej miał jedy­nie mgli­ste poję­cie. Dobrze po pół­nocy odło­żył książki, prze­tarł zmę­czone oczy i usiadł wygod­nie na krze­śle. Wyda­wało mu się, że zna­lazł roz­wią­za­nie zagadki. Gdyby cho­dziło o agno­zję, pacjent wkrótce odzy­skałby wzrok i widział wszystko tak wyraź­nie jak przed­tem. To nato­miast wyglą­dało tak, jakby mózg prze­stał na chwilę dostrze­gać przed­mioty, nie roz­po­zna­wał krze­sła tam, gdzie stało krze­sło, czyli na­dal pra­wi­dłowo reago­wał na bodźce świa­tła, które docie­rały przez nerw wzro­kowy, ale – uży­wa­jąc pro­stych sfor­mu­ło­wań – prze­stał rozu­mieć dostar­czane mu infor­ma­cje, a co wię­cej, nie był w sta­nie ich wyar­ty­ku­ło­wać. Co do amau­rozy, nie było wąt­pli­wo­ści. Gdyby rze­czy­wi­ście cho­dziło o taki przy­pa­dek, pacjent widziałby ciem­ność, o ile w ogóle można zoba­czyć cał­ko­witą ciem­ność. Nato­miast czło­wiek ów twier­dził, tu znów musimy odwo­łać się do tego samego cza­sow­nika, że widzi wyłącz­nie gęstą biel, jakby zanur­ko­wał z otwar­tymi oczami w morzu mleka. Byłoby to sprzeczne z obja­wami amau­rozy i nie­moż­liwe z punktu widze­nia neu­ro­lo­gii, dla­tego że nie­zdolny do spo­strze­ga­nia kształ­tów i kolo­rów mózg nie mógłby wyróż­nić aku­rat bieli, nie­koń­czą­cej się, jed­na­ko­wej bieli, która jak na obra­zie pozba­wio­nym pół­cieni pokryła nagle formy i kolory widziane przez zdro­wego czło­wieka, choć poję­cie dobrego wzroku jest względne. Lekarz zdał sobie sprawę, że zna­lazł się w tunelu bez wyj­ścia. Znie­chę­cony pokrę­cił głową i rozej­rzał się wokół. Żona już spała, jak przez mgłę przy­po­mniał sobie, że przy­szła poca­ło­wać go na dobra­noc, Idę spać, powie­działa, cału­jąc go w czoło. W domu zapa­no­wała cisza, na stole leżały poroz­rzu­cane książki. Co się dzieje, pomy­ślał, i nagle poczuł lęk, że sam za chwilę nie­uchron­nie i na zawsze straci wzrok. Znie­ru­cho­miał i wstrzy­mał oddech. Nic się nie stało. Dopiero po kilku minu­tach, kiedy zbie­rał książki, by pousta­wiać je na pół­kach, prze­stał widzieć swoje ręce i zro­zu­miał, że jest ślepy.

Przy­pa­dłość dziew­czyny w ciem­nych oku­la­rach nie była groźna, miała zwy­kle zapa­le­nie spo­jó­wek, które można wyle­czyć kro­plami dzia­ła­ją­cymi miej­scowo, Pro­szę pamię­tać, nie wolno pani zdej­mo­wać oku­la­rów, chyba że w łóżku, zażar­to­wał lekarz. Ten dow­cip z brodą oku­li­ści prze­ka­zy­wali sobie z poko­le­nia na poko­le­nie, a efekt zawsze był ten sam, lekarz uśmie­chał się dwu­znacz­nie, a pacjent odpo­wia­dał mu rów­nie dwu­znacz­nym uśmie­chem. W tym przy­padku żart się opła­cił, gdyż dziew­czyna miała piękne białe zęby i z chę­cią je poka­zy­wała. Zapewne jakiś nie­do­wia­rek, zgorzk­niały lub oszu­kany przez życie czło­wiek, zna­jąc sekrety tej mło­dej kobiety, uznałby jej piękny uśmiech za zwy­kłą sztuczkę, roz­wią­zły gry­mas. Wie­rzyłby świę­cie, że ten uśmiech pod­szyty był fał­szem już w cza­sach, gdy jego wła­ści­cielka ucho­dziła za nie­winne dziew­czę, cóż za sta­ro­modne słowo, a przy­szłość była dla niej zamkniętą księgą, którą wkrótce miała otwo­rzyć rodząca się cie­ka­wość życia. Mówiąc pro­ściej, nale­żało przy­pusz­czać, że ta młoda kobieta upra­wiała naj­star­szy zawód świata, choć zawi­ło­ści sto­sun­ków mię­dzy­ludz­kich, zarówno dzien­nych, jak i noc­nych, pio­no­wych i hory­zon­tal­nych, obo­wią­zu­ją­cych w opi­sy­wa­nej tu epoce, każą prze­strzec przed zbyt pochop­nym wyda­wa­niem jed­no­znacz­nych sądów, wada, któ­rej zapewne ni­gdy nie prze­zwy­cię­żymy. Tak samo jak obraz chmur­nej Junony nie ozna­cza, że to mityczne uoso­bie­nie kobie­co­ści jest rów­no­cze­śnie sym­bo­lem kro­pel wody roz­pro­szo­nych w powie­trzu. Było oczy­wi­ste, że ta młoda kobieta szła do łóżka za pie­nią­dze, co pozwa­lało bez więk­szego ryzyka zali­czyć ją do grona pro­sty­tu­tek. Z dru­giej jed­nak strony robiła to tylko, z kim chciała i kiedy chciała, co z kolei pozwala wyklu­czyć ją z tej grupy zawo­do­wej. Należy przy­pusz­czać, że jak więk­szość ludzi, miała jakiś zawód, a w wol­nym cza­sie odda­wała się przy­jem­no­ściom, zaspo­ka­ja­jąc swoje natu­ralne potrzeby. Tak więc nie możemy z całą pew­no­ścią stwier­dzić, że była pro­sty­tutką, cho­ciaż nie ulega wąt­pli­wo­ści, że żyła, jak chciała, i czer­pała z tego wiele satys­fak­cji.

Kiedy wycho­dziła od leka­rza, zapa­dał zmrok. Nie zdjęła jed­nak oku­la­rów, gdyż raziło ją świa­tło lamp i neo­nów. Weszła do apteki, by wyku­pić prze­pi­sane przez leka­rza kro­ple. Nie zare­ago­wała na kąśliwą uwagę sprze­dawcy, który rzu­cił mimo­cho­dem, że tylko ludzie o nie­czy­stym sumie­niu muszą ukry­wać się przed świa­tem za ciem­nymi oku­la­rami. Nie prze­jęła się tą zło­śliwą uwagą. W końcu był to zwy­kły pomoc­nik apte­ka­rza, a poza tym uznała, iż to naj­lep­szy dowód, że ciemne oku­lary czy­nią ją bar­dziej intry­gu­jącą i przy­cią­gają męskie spoj­rze­nia. Mogła więc przy­pusz­czać, że wynik­nie z tego nie­jedno miłe spo­tka­nie, z któ­rego wycią­gnie wiele mate­rial­nych, jak rów­nież cie­le­snych korzy­ści. Męż­czy­zna, z któ­rym się umó­wiła, był jej zna­jo­mym i na pewno nie roz­gniewa się, jeśli mu powie, że nie może zdej­mo­wać oku­la­rów, co wię­cej, uwa­żała, że ta nad­gor­li­wość w speł­nia­niu pole­ceń leka­rza pozwoli jej prze­żyć coś nowego, eks­cy­tu­ją­cego. Po wyj­ściu z apteki zatrzy­mała tak­sówkę, podała nazwę hotelu i wygod­nie roz­sia­dła się na tyl­nym sie­dze­niu. Oddała się marze­niom o cze­ka­ją­cych ją roz­licz­nych przy­jem­no­ściach, począw­szy od pierw­szego dotyku warg, pierw­szej piesz­czoty aż do eks­plo­zji roz­ko­szy, po któ­rej zmę­czona i szczę­śliwa pad­nie na łóżko, jakby została ukrzy­żo­wana nie na krzyżu, lecz na strze­la­ją­cym racami magicz­nym kole. W tym miej­scu należy zauwa­żyć, że dziew­czyna w ciem­nych oku­la­rach sowi­cie i z nawiązką odpła­cała w natu­rze swoim klien­tom, oczy­wi­ście jeśli part­ner potra­fił spro­stać jej wyma­ga­niom, zarówno pod wzglę­dem wie­dzy, tech­niki, jak i syn­chro­ni­za­cji w cza­sie. Roz­my­śla­jąc o spo­tka­niu, przy­po­mniała sobie o kosz­tach wizyty u leka­rza i uznała, że nad­szedł czas, by pod­nieść wyso­kość świad­czeń, ten eufe­mizm wywo­łał uśmiech na jej twa­rzy, a ozna­czał po pro­stu opłatę za usługi.

Kazała tak­sów­ka­rzowi zatrzy­mać się kilka prze­cznic wcze­śniej. Wmie­szała się w tłum podą­ża­jący w tym samym kie­runku. Pod­dała się jego ryt­mowi, ano­ni­mowa i nie­winna. Pew­nym kro­kiem weszła do hotelu i udała się do baru. Zwy­kle pre­cy­zyj­nie okre­ślała godzinę spo­tka­nia, więc musiała pocze­kać, gdyż tym razem przy­szła za wcze­śnie. Zamó­wiła sok, który sączyła powoli, nie roz­glą­da­jąc się dookoła. Nie chciała, by wzięto ją za kobietę szu­ka­jącą przy­gód. Po chwili jak zwy­kła turystka, która wraca do swego pokoju po męczą­cym dniu spę­dzo­nym w muze­ach, skie­ro­wała się ku win­dzie. Należy tu zazna­czyć, że o ile cnota umac­nia się poprzez pełne wyrze­czeń dąże­nie do per­fek­cji, o tyle grzech jest bez­wstyd­nie fawo­ry­zo­wany przez los, gdy tylko bowiem kobieta pode­szła do windy, natych­miast otwo­rzyły się drzwi i wyszło z niej dwoje gości hote­lo­wych, star­sze mał­żeń­stwo. Dziew­czyna minęła ich, weszła do środka, naci­snęła guzik, trze­cie pię­tro, pokój numer trzy­sta dwa­na­ście, tam umó­wiła się na spo­tka­nie. Zapu­kała dys­kret­nie, drzwi od razu się otwo­rzyły, po dzie­się­ciu minu­tach była już naga, po pięt­na­stu ciężko oddy­chała, po osiem­na­stu szep­tała czułe słowa, choć prze­cież nie musiała uda­wać, po dwu­dzie­stu stra­ciła głowę, po dwu­dzie­stej pierw­szej minu­cie poczuła, że jej ciało roz­pada się na kawałki, minutę póź­niej krzy­czała z roz­ko­szy. Teraz, teraz, a kiedy zmę­czona i szczę­śliwa odzy­skała pano­wa­nie nad sobą, szep­nęła, Wciąż widzę wszystko biało.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: