Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Krótka historia świata - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
27 września 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,90

Krótka historia świata - ebook

Błyskotliwy i fascynujący opis historii świata.

Opisanie historii świata w błyskotliwy i fascynujący sposób mogłoby się wydawać zadaniem niemożliwym, jednak E.H. Gombrich podjął to wyzwanie, a rezultat jest zachwycający: spod jego pióra wyszła prawdziwa perełka.

Krótka historia świata ukazała się po raz pierwszy w 1936 roku, w Wiedniu. Było to dzieło napisane w zaledwie sześć tygodni, w obliczu braku możliwości podjęcia pracy po ukończeniu przez autora doktoratu z historii sztuki. Książka, która powstała z myślą o młodszych czytelnikach, okazała się dziełem uniwersalnym, zyskała czytelników na całym świecie i została przetłumaczona na 27 języków. U schyłku życia autor uaktualnił i przeredagował Krótką historię świata i tę właśnie wersję, z przedmową jego wnuczki Leonie Gombrich, oddajemy do rąk czytelników.

W czterdziestu krótkich rozdziałach E. H. Gombrich prowadzi opowieść o historii człowieka, od epoki kamiennej, aż po skonstruowanie bomby atomowej. Z właściwą sobie prostotą i szczerością, pisze o wojnach i podbojach, wielkich dziełach sztuki, a także o procesie przekraczania granic wiedzy i obejmowania rozumem coraz to nowych obszarów. To swoisty przewodnik po osiągnięciach ludzkości, który nie pomija słabości i porażek, a najważniejsze w nim stają się nie daty i fakty, ale towarzyszące im doświadczenia człowieka, z każdym wiekiem nowe.

Olśniewająca opowieść, doskonale uporządkowana, napisana z niezwykłą werwą i pewnością siebie, a także ze szczerością i wielkodusznością, które przysporzyły Gombrichowi tysięcy miłośników oraz przyniosły sławę podczas jego długiego i niezwykle owocnego życia. To wspaniałe zaskoczenie: książka naprawdę porywająca. Philip Pullman

Manifest wolności i uczciwości… wspaniała lektura… Wiele pokoleń przyszłych historyków będzie zawdzięczać tej książce swoje zamiłowanie do historii oraz prawdy. Lisa Jardine, „The Times”

Gombrich rozpoczyna od najpiękniejszej definicji historii, jaką kiedykolwiek czytałam. Tolerancja, rozsądek i człowieczeństwo promieniują z każdej strony. Amanda Vickery , "The Guardian”

Zachowuje porywający chłopięcy entuzjazm i energię… W tej niewielkiej książce znajdziesz odpowiedzi na wiele pytań, których nigdy nie ośmieliłeś się zadać. Margaret Drabble, „New Statesman”

Fantastyczna praca. John Banville, „The Irish Times”

Przyjemność podróżowania przez wieki. Każda strona skrzy się humorem i mądrością autora – czytając ma się wrażenie, jakby Gombrich z dobrotliwym błyskiem w oku przenosił czytelnika w czasie. Ben Schott, „The Observer”

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8062-856-4
Rozmiar pliku: 3,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

Mój dziadek, Ernst Gombrich, zwykle nie pisał dla dzieci. I wcale nie studiował historii, tylko historię sztuki. Tym bardziej go cieszyło i zdumiewało zarazem, że pierwsza książka, jaką w ogóle napisał, Krótka historia świata, przez tak długi czas znajdowała tak wielu przyjaciół na całym świecie.

Pisał tę książkę jako młody człowiek, i to pod sporą presją czasu. Później mawiał, że chyba jedno i drugie przyczyniło się do tego sukcesu. Ale gdyby nie zbieg rozmaitych okoliczności owego 1935 roku w Wiedniu, ta książka nie zostałaby napisana.

A oto jak doszło do jej powstania…

Dziadek po obronie pracy doktorskiej na Uniwersytecie Wiedeńskim został bez pracy i w tamtych trudnych czasach niewielkie miał widoki na szybkie znalezienie posady. Pewien zaprzyjaźniony młody wydawca zwrócił się do niego z pytaniem, czy nie miałby ochoty przejrzeć angielskiego podręcznika historii dla dzieci i może przetłumaczyć go na niemiecki. Książka została mu polecona przez wspólnego przyjaciela, który w Londynie studiował medycynę, i miała się ukazać w nowej serii, zatytułowanej „Nauka dla Dzieci”.

Dziadek niezbyt się książką zachwycił i powiedział Walterowi Neurathowi, późniejszemu założycielowi wydawnictwa Thames & Hudson w Anglii, że nie warto jej tłumaczyć. „Myślę, że sam napisałbym lepszą” – stwierdził, na co Neurath poprosił, żeby przysłał mu może jeden rozdział.

Na ostatnim etapie pracy nad doktoratem mój dziadek korespondował z córeczką przyjaciół, która chciała wiedzieć, czym jest wciąż taki zajęty. Objaśnianie jej w zrozumiały sposób tematu pracy doktorskiej sprawiało mu wielką przyjemność. Poza tym, jak powiedział później, już go trochę znudziła naukowa pisanina, którą tak intensywnie uprawiał podczas studiów. Był przekonany, że większość rzeczy można inteligentnemu dziecku wytłumaczyć prostymi słowami, bez trudnych terminów fachowych. Napisał więc barwny rozdział o czasach rycerzy i posłał go Neurathowi. Wydawca był bardzo zadowolony, dodał jednak: „Jeśli książka ma się ukazać zgodnie z planem, rękopis musi być gotowy w ciągu sześciu tygodni”.

Dziadek wcale nie był pewien, czy zdąży, ale uznał wyzwanie za bardzo kuszące, obiecał więc, że spróbuje. Szybko naszkicował plan książki i wybrał fakty z historii świata, które postanowił omówić. Po prostu zadał sobie pytanie, które wydarzenia z przeszłości wywarły wpływ na życie większości ludzi i do dzisiaj najgłębiej zachowały się w pamięci. Potem zaczął pisać – każdego dnia jeden rozdział. Przedpołudniami czytał wszystko, co na dany temat znalazł w domu swoich rodziców, przy czym korzystał też z wielkiego leksykonu. Po południu szedł do biblioteki i w miarę możliwości czytał teksty z epoki, aby nadać swoim opisom większą wiarygodność. Wieczory były zarezerwowane na pisanie. Tylko niedziele wyglądały inaczej – ale nim je opiszę, muszę najpierw przedstawić moją babcię.

Ilse Heller, bo tak się wtedy nazywała, pięć lat wcześniej przyjechała z Czech do Wiednia, aby kontynuować naukę gry na fortepianie. Już wkrótce została uczennicą Leonie Gombrich – której imieniem nazwano i mnie. Ilse Heller poznała więc przyszłą teściową wcześniej niż swojego męża. Leonie nawet ich sobie przedstawiła i zachęcała mojego dziadka, by pokazał nowej uczennicy wiedeńskie muzea i inne ciekawe miejsca. W 1935 roku ich wspólne weekendowe wycieczki były już od dawna miłym zwyczajem. Rok później wzięli ślub. Którejś niedzieli, gdy podczas spaceru po Lesie Wiedeńskim zrobili sobie przerwę – „może przysiedliśmy w trawie na słonecznej polanie albo na zwalonym pniu drzewa”, wspomina moja babcia – dziadek wyciągnął plik papierów z kieszeni na piersi i zapytał: „Czy mogę ci coś przeczytać?”.

„Lepiej, że czytał na głos. Wiesz – mówi dziś moja babcia – już wtedy miał okropny charakter pisma”.

To „coś” to była oczywiście Krótka historia świata. Mojej babci najwyraźniej podobało się to, czego słuchała, bo dziadek czytał jej na głos jeszcze przez następne tygodnie, aż dokończył pisanie książki. Punktualnie dostarczył rękopis Walterowi Neurathowi. Czytając ten tekst głośno, można wyczuć, w jaki cudowny sposób tamto czytanie nadało książce ton, a dedykacja pozwala się domyślać, jak bardzo mój dziadek cenił sobie te godziny głośnej lektury. Wykonanie ilustracji powierzono byłemu instruktorowi jazdy konnej, po pięć szylingów od rysunku. Dziadek lubił podkreślać, że liczne konie na obrazkach są o wiele lepiej narysowane niż ludzie.

Gdy w 1936 roku książka się ukazała, spotkała się z bardzo przychylnym przyjęciem, a recenzenci sądzili, że mój dziadek musi być doświadczonym nauczycielem. Bardzo szybko została przetłumaczona na pięć języków. Moi dziadkowie byli już wtedy w Anglii, gdzie zamieszkali na stałe. Wkrótce książka została zakazana przez narodowych socjalistów, jednak nie z powodów antysemickich, tylko ze względu na zbyt pacyfistyczną wymowę.

Na tym się dzieje Krótkiej historii świata nie skończyły. Kilka lat po wojnie dziadkowi udało się odzyskać prawa do książki, lecz świat, w którym ją kiedyś napisał, wydawał się już bardzo odległy. Przez długi czas nic się nie działo, aż w końcu, po ponad trzydziestu latach, zwróciło się do dziadka wydawnictwo DuMont. W 1985 roku ukazało się drugie wydanie niemieckie z nowym rozdziałem końcowym. I znowu mój dziadek się cieszył z sukcesu swojej książki i z licznych przekładów. Z zapałem przygotowywał kolejne wydania dla czytelników różnych narodowości i zawsze bardzo uważnie wysłuchiwał uwag tłumaczy. Ale wobec jednego przekładu miał obiekcje. Poza Krótką historią świata dziadek wszystkie swoje książki napisał po angielsku. Jeśliby i ta miała się kiedykolwiek ukazać w tym języku, upierał się, że sam ją przetłumaczy. Przez dziesięć lat wzbraniał się przed przekładem na angielski, chociaż niejednokrotnie go o to proszono. Jego opór brał się nie tylko z nadmiaru pracy. Dziadek uważał mianowicie, że angielska historia obraca się tylko wokół angielskich królów i królowych. Czy angielskie dzieci będą w ogóle umiały sobie poradzić z europejskim sposobem widzenia?

Dopiero wydarzenia lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku i coraz większe znaczenie Unii Europejskiej przekonały go wreszcie, że ten punkt widzenia może je rzeczywiście zainteresować.

Pod koniec swojego długiego i bogatego życia zabrał się więc do angielskiej wersji swojej pierwszej książki. Niedługo po tym, gdy zaczął ją tłumaczyć, powiedział mi z lekkim zdziwieniem: „Przeczytałem jeszcze raz moją Krótką historię świata, naprawdę sporo w niej jest. Wiesz, myślę, że jest dobra!”. Naturalnie dokonał drobnych korekt, dodał nowe informacje o człowieku prehistorycznym i poprosił swojego syna, a mojego ojca, specjalistę od wczesnego buddyzmu, o poprawienie rozdziału dziesiątego.

Gdy w 2001 roku mój dziadek zmarł w wieku 92 lat, angielski przekład wciąż jeszcze nie był gotowy. Niech więc ostatnie słowo należy do dziadka: „Chciałbym podkreślić – napisał przed kilku laty we wstępie do wydania tureckiego – że ta książka nigdy nie miała i nie ma zastępować podręcznika historii, który w szkole służy zupełnie innym celom. Chciałbym, żeby moi czytelnicy usiedli wygodnie i śledzili historię, nie robiąc notatek i niekoniecznie zapamiętując nazwiska, nazwy i daty. Obiecuję, że nie będę ich odpytywał”.

Lipiec 2004 roku, Leonie Gombrich1

DAWNO, DAWNO TEMU

Wszystkie historie tak się zaczynają: „Dawno, dawno temu”. I nasza historia chce opowiadać tylko o tym, co było dawno temu. Dawno temu byłeś mały i nawet stojąc na palcach, ledwo sięgałeś do ręki swojej mamy. Pamiętasz? Jeśli chcesz, możesz opowiedzieć historię, która zaczyna się tak: Dawno temu był sobie mały chłopiec – albo mała dziewczynka – i to byłem – albo byłam – ja. Ty też byłeś – albo byłaś – niemowlęciem w pieluszkach. Tego nie pamiętasz, ale wiesz, że to prawda. Kiedyś również tato i mama byli mali. Dziadek i babcia też. Ale to było o wiele dawniej. Jednak o tym wiesz. Mówimy przecież: oni są starzy. Lecz i oni mieli dziadków i babcie, którzy też mogli powiedzieć: dawno, dawno temu. I tak dalej, coraz dalej i dalej wstecz. Za każdym „dawno, dawno temu” jest jeszcze jakieś dawniejsze. Czy zdarzyło ci się kiedyś stanąć między dwoma lustrami? Musisz koniecznie spróbować! Zobaczysz ciąg luster, jedno za drugim, coraz mniejsze i coraz mniej wyraźne, ale żadne z nich nie będzie ostatnie. Nawet gdy już nie będziesz widział żadnego, wciąż będzie w nim miejsce na jeszcze jedno lustro. A za nim są jeszcze inne i ty o tym wiesz.

Dokładnie tak samo jest z owym „dawno, dawno temu”. Nie możemy sobie wyobrazić, że gdzieś się kończy. Dziadek dziadka dziadka dziadka – już teraz kręci ci się w głowie. Ale jeśli powiesz to jeszcze raz, powoli, z czasem będziesz mógł sobie to wyobrazić. A potem dodasz jeszcze jednego dziadka. W ten sposób szybko dojdziesz do dawnych czasów, a potem do pradawnych. Coraz dalej i dalej, tak jak było z lustrami. Ale do początków nie dojdziesz nigdy. Za każdym początkiem kryje się przecież zawsze jakieś „dawno, dawno temu”. Ależ to otchłań bez dna! Czy kręci już ci się w głowie od patrzenia w dół? Mnie też! Wrzućmy więc w tę studzienną otchłań płonący kawałek papieru. Będzie spadał powoli, coraz głębiej i głębiej. A spadając, oświetli ściany studni. Widzisz go jeszcze? Spada coraz niżej i niżej – a teraz wygląda już jak maleńka gwiazda w mrocznej głębi, coraz mniejsza i mniejsza, aż w końcu znika zupełnie.

Tak samo jest z pamięcią. Pomaga nam rzucić światło w głąb przeszłości. Najpierw naszej własnej, potem pytamy starych ludzi, potem szukamy listów ludzi, którzy już umarli. I tak rzucamy światło coraz głębiej w przeszłość. Są takie domy, w których zgromadzone zostały tylko stare kartki i papiery, niegdyś przez kogoś zapisane – te domy nazywają się archiwami. Znajdziesz tam listy sprzed wielu setek lat. Kiedyś byłem w takim archiwum i miałem w ręce list, w którym było napisane tylko tyle: „Kochana Mamo! Wczoraj dostaliśmy do jedzenia wspaniałe trufle, Twój Wilhelm”. Ten Wilhelm był małym włoskim księciem, który żył czterysta lat temu. A trufle to bardzo drogie jedzenie.

Ale widzimy to tylko przez chwilę. Bo nasze światło spada coraz szybciej i szybciej. Tysiąc lat, dwa tysiące lat, pięć tysięcy lat, dziesięć tysięcy lat temu. Już wtedy były dzieci, które lubiły zjeść coś dobrego. Ale nie mogły jeszcze pisać listów. Dwadzieścia tysięcy, pięćdziesiąt tysięcy lat temu – już wtedy ludzie mówili: „dawno, dawno temu”. I światło naszej pamięci staje się już bardzo malutkie. W końcu gaśnie. My jednak wiemy, że można zejść jeszcze głębiej. W prapraczasy, kiedy nie było jeszcze ludzi. Kiedy góry jeszcze nie wyglądały tak jak dzisiaj. Niektóre były wyższe. Przez cały ten długi czas rozmywał je deszcz, aż zamieniły się w pagórki. A niektórych wcale jeszcze nie było. Powoli wyrastały z morza, przez wiele milionów lat.

Lecz nim się pojawiły góry, istniały już zwierzęta. Zupełnie inne niż dzisiaj. Były ogromne i przypominały smoki. Skąd o tym wiemy? Bo głęboko w ziemi znajdujemy czasem ich kości. W Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu możesz zobaczyć na przykład diplodoka. Dziwna nazwa – diplodok. Ale zwierzę jeszcze dziwniejsze. Nie zmieściłoby się w pokoju ani nawet w dwóch. Było wysokie jak najwyższe drzewa, a ogon miało długi jak pół boiska do piłki nożnej. Musiał być niezły hałas, kiedy taka ogromna jaszczurka – bo diplodok był ogromną jaszczurką – przemierzała w praczasach dżunglę.

Ale to też nie był początek. Już wtedy było coś wcześniej, wiele tysięcy milionów lat temu. Łatwo powiedzieć, ale pomyśl przez chwilę. Czy wiesz, jak długo trwa sekunda? Tyle, ile trzeba, żebyś szybko policzył: 1, 2, 3. A jak długo trwa tysiąc milionów sekund? Trzydzieści dwa lata! No to możesz się domyślić, jak długo trwa tysiąc milionów lat! Wtedy nie było jeszcze dużych zwierząt, tylko ślimaki i małże. A jeszcze wcześniej – nie było nawet roślin. Cała ziemia była „bezładem i pustkowiem”. Niczego nie było, ani drzewa, ani krzewu, ani trawy, ani kwiatu, żadnej zieleni. Tylko nagie, zupełnie nagie kamienie i morze, puste morze bez ryb, bez małży, nawet bez szlamu. A gdy posłuchasz morskich fal, to co one powiedzą? „Dawno, dawno temu…” Dawno, dawno temu Ziemia mogła być skłębioną chmurą gazu, podobną, ale nie taką samą jak te o wiele większe, które oglądamy za pomocą naszych teleskopów. Miliardy lat krążyła wokół Słońca, z początku bez skał, bez wody, bez życia. A przedtem? Przedtem Słońca też jeszcze nie było, naszego drogiego słoneczka. Tylko obce, zupełnie obce gwiazdy olbrzymy i mniejsze ciała niebieskie wirowały między chmurami gazu w nieskończonej przestrzeni kosmicznej.

„Dawno, dawno temu” – teraz i mnie się kręci w głowie, kiedy się tak pochylam i patrzę w głąb czasu. Chodź, wracajmy szybko do Słońca, do Ziemi, do pięknego morza, do roślin, do małży, do olbrzymich jaszczurek, do naszych gór, a potem do ludzi. Czy nie jest tak, jakbyśmy wrócili do domu? I żeby to „dawno, dawno temu” nie wciągnęło nas jeszcze głębiej w otchłań bez dna, od tej pory będziemy od razu pytać: „Chwileczkę! Kiedy to było?”.

A jeśli zapytamy także: „Jak to właściwie było?”, to będziemy pytać o historię. Nie o jakąś historię, lecz o historię, którą nazywamy historią świata. I właśnie nią się teraz zajmiemy.2

NAJWIĘKSI WYNALAZCY, JACY KIEDYKOLWIEK ISTNIELI

W Heidelbergu w Niemczech wykopano kiedyś głęboki szyb. Głęboko pod ziemią znaleziono tam kość, ludzką kość. Dolną szczękę. Ale takiej szczęki nie ma już dziś żaden człowiek. Taka jest twarda i mocna. I tak silne są osadzone w niej zęby. Człowiek, do którego ta szczęka należała, na pewno potrafił dobrze gryźć. I musiało to być dawno temu, bo inaczej szczęka nie znalazłaby się tak głęboko pod ziemią.

W innym miejscu w Niemczech, w Neandertalu, znaleziono kiedyś fragment czaszki. Ludzkiej czaszki. Niepotrzebnie się wzdrygasz, gdyż było to szalenie interesujące. Bo takich czaszek też już nie ma. Tamten człowiek właściwie nie miał czoła, tylko gruby wał nad oczodołami. Myślimy jednak tym, co mamy za czołem, a skoro ów człowiek nie miał czoła, to może mniej myślał. W każdym razie myślenie musiało mu przychodzić z większym trudem niż nam. Istnieli więc kiedyś ludzie, którzy myśleli może mniej, a gryźli lepiej niż my dzisiaj. Tak w każdym razie uważano wtedy, kiedy znaleziono tę czaszkę, i ten pogląd pokutował jeszcze do niedawna.

„Chwileczkę! – powiesz teraz. – To wbrew umowie. Kiedy żyli ci ludzie, kim byli i jak to właściwie było?”

Rumienię się ze wstydu, gdyż muszę ci odpowiedzieć: tego jeszcze dokładnie nie wiemy, ale z czasem się dowiemy. Jak dorośniesz, może nam w tym pomożesz. Nie wiemy, ponieważ ci ludzie nie umieli niczego zapisać. Ponieważ pamięć tak daleko nie sięga. (Dziś już nie muszę się rumienić aż tak, bo nawet jeśli niektóre z opisanych tu rzeczy przedstawiają się teraz trochę inaczej, to przynajmniej moje przepowiednie się sprawdziły: dzisiaj rzeczywiście wiemy już więcej o tym, kiedy żyli pierwsi ludzie. Ustalili to przyrodnicy, gdy odkryli, że niektóre materiały, jak na przykład drewno i włókna roślin, a także kamienie wulkaniczne, ulegają powolnym, lecz regularnym zmianom. Dzięki temu można obliczyć, kiedy powstały lub wyrosły. Naturalnie nadal pilnie poszukiwano szczątków ludzkich i podczas prac wykopaliskowych, przede wszystkim w Afryce, a także w Azji, natrafiono na kości co najmniej tak stare jak szczęka z Heidelbergu. Niektóre nawet jeszcze starsze. To kości naszych przodków, którzy mieli niskie czoło o wydatnych łukach brwiowych i mały mózg, i może już dwa miliony lat temu zaczęli używać kamieni jako narzędzi. Jedna z czaszek, znaleziona niedawno w Afryce, liczy sobie pewnie siedem milionów lat. Neandertalczycy pojawili się wcześniej niż sto tysięcy lat temu i żyli na ziemi prawie siedemdziesiąt tysięcy lat. Muszę im oddać sprawiedliwość: mimo niskiego czoła mózg mieli niewiele mniejszy, niż ma go większość dzisiejszych ludzi. Nasi najbliżsi krewni pojawili się prawdopodobnie dopiero około trzydziestu tysięcy lat temu).

„Ależ całe to «mniej więcej» i «około» bez nazw i dokładnych dat to przecież nie jest historia!” – powiesz. I będziesz miał rację. To wszystko było przed historią. Dlatego nazywamy te czasy prehistorią. Bo bardzo niedokładnie wiemy, kiedy to było. Co nieco wiadomo nam jednak o ludziach, których nazywamy praludźmi. Od nich zaczyna się bowiem rzeczywista historia – a zacznie się ona w następnym rozdziale – gdyż mieli już wszystko, co mają ludzie dzisiaj: odzież i domy, i narzędzia; pługi do orania, zboże do wypieku chleba, krowy do dojenia, owce do strzyżenia, psy do polowania i jako przyjaciół. Łuk i strzały do strzelania, hełm i tarczę do ochrony. A wszystko to musiało być kiedyś po raz pierwszy. Ktoś to przecież musiał wynaleźć! Pomyśl tylko, czy to nie fascynujące? Kiedyś jakiś praczłowiek musiał wpaść na to, że mięso dzikich zwierząt daje się łatwiej pogryźć, jeśli się je przedtem potrzyma nad ogniem i upiecze. A może wpadła na ten pomysł kobieta? I ktoś kiedyś wpadł na pomysł, jak rozpalić ogień. Pomyśl, co to oznacza: rozpalić ogień! Potrafisz to zrobić? Ale nie zapałkami, nie, przecież ich wtedy nie było! Tylko za pomocą dwóch patyczków, tak długo pocieranych jeden o drugi, aż się rozgrzeją i w końcu rozżarzą. Spróbuj sam to zrobić! Zobaczysz, jakie to trudne!

Narzędzia też ktoś wynalazł. Żadne zwierzę nie zna narzędzi. Tylko człowiek. Najstarszymi narzędziami były pewnie po prostu gałęzie albo kamienie. Wkrótce ludzie nauczyli się łupać te kamienie tak, że wyglądały jak spiczaste młotki. Wiele takich łupanych kamieni wygrzebano z ziemi. A że wszystkie narzędzia były wtedy jeszcze kamienne, nazywamy te czasy epoką kamienia łupanego. Domów jednak praczłowiek nie umiał jeszcze budować. To było przykre. Bo w tamtej epoce często bywało bardzo zimno. Czasem nawet o wiele zimniej niż dzisiaj. Zimy były dłuższe, a lata krótsze niż te, które znamy. Śnieg nawet w dolinach leżał przez cały rok, a wielkie lodowce docierały aż na równiny. Możemy więc powiedzieć, że czas kamienia łupanego przypadł jeszcze na epokę lodowcową. Praludzie musieli marznąć i pewnie się cieszyli, kiedy znajdowali jaskinie, w których mogli się jako tako schronić przed wiatrem i chłodem. Dlatego nazywamy ich też jaskiniowcami, chociaż raczej nie mieszkali w jaskiniach przez cały czas.

A wiesz, co jeszcze wynaleźli jaskiniowcy? Może zgadniesz? Mowę. Mam na myśli prawdziwą mowę. Zwierzęta też potrafią krzyczeć, gdy je coś boli, i wydawać ostrzegawcze dźwięki, gdy grozi im niebezpieczeństwo. Ale nie potrafią niczego nazwać słowami. To potrafią tylko ludzie. Praludzie byli pierwszymi istotami, które to umiały.

I jeszcze jedną piękną rzecz wynaleźli jaskiniowcy. Malowidła i rzeźbę. Na ścianach jaskiń do dziś możemy zobaczyć obrazy, które wyrytowali lub namalowali. Nawet teraz żaden malarz nie zrobiłby tego piękniej. Widzimy zwierzęta, których dawno już nie ma – tyle czasu upłynęło bowiem od tamtej pory. Słonie z długą sierścią i zakrzywionymi kłami – to mamuty. Inne zwierzęta z epoki lodowcowej też tam są. Jak myślisz, dlaczego praludzie malowali takie zwierzęta na ścianach jaskiń? Tylko dla ozdoby? Przecież było tam całkiem ciemno? Nie wiemy z całą pewnością, ale przypuszczamy, że próbowali uprawiać czary. Wierzyli, że jeśli namalują na ścianie wizerunki zwierząt, to te zwierzęta wkrótce się pojawią. Zwierzęta były przecież ich łupem łowieckim, bez którego umarliby z głodu. Chcieli więc wynaleźć czary i byłoby wspaniale, gdyby ludzie umieli czarować. Ale do dziś nie potrafią.

Epoka lodowcowa trwała niewyobrażalnie długo. Wiele dziesiątków tysięcy lat, i to dobrze, bo inaczej ludzie, którym myślenie przychodziło jeszcze z trudem, nie zdążyliby tego wszystkiego wynaleźć. Z czasem na Ziemi zrobiło się cieplej i latem lód cofał się w najwyższe góry, a ludzie, którzy byli już tacy jak my, nauczyli się wysiewać trawy stepowe, rozcierać ziarna i robić z nich papkę, którą można było piec w ogniu. To był chleb.

Wkrótce nauczyli się także budować namioty i oswajać zwierzęta żyjące na swobodzie. Wędrowali ze swoimi stadami, jak to dziś robią na przykład Lapończycy. A że w tamtych czasach lasy były pełne drapieżnych zwierząt, wilków i niedźwiedzi, ludzie, jak przystało na wielkich wynalazców, wpadli na wspaniały pomysł: zbudowali sobie domy na wodzie, na palach wbitych w grunt daleko od brzegu. Nazywamy te budowle palowymi. Narzędzia z kamienia mieli już pięknie ociosane i wygładzone. A w kamiennych toporach umieli już wywiercić twardszym kamieniem otwór na stylisko. Cóż to była za praca! Z pewnością na całą zimę. A często na koniec topór pękał w połowie i wszystko trzeba było zaczynać od nowa.

Potem wymyślili ceramikę – glinkę wypalaną w piecach – i wkrótce zaczęli wyrabiać piękne, wzorzyste naczynia. Wizerunków zwierząt w tej młodszej epoce kamienia jednak już nie przedstawiali. W końcu, może sześć, a może cztery tysiące lat przed Chrystusem, wpadli na nowy, lepszy i wygodniejszy sposób wytwarzania narzędzi: odkryli metal. Oczywiście nie wszystkie metale od razu. Najpierw zielone kamienie, które zamieniały się w miedź, gdy wytapiali je w ogniu. Miedź pięknie lśni i można z niej robić groty strzał albo wykuwać topory, jest jednak bardzo miękka i tępi się szybciej niż twardy kamień.

Ale i z tym sobie poradzili. Przyszło im do głowy, że wystarczy domieszać inny, bardzo rzadki metal, żeby miedź stała się twardsza. Ten metal to cyna, a stop miedzi i cyny to brąz. Czasy, w których ludzie robili sobie hełmy i miecze, siekiery i garnki, a także bransolety i naszyjniki z brązu, nazywają się oczywiście epoką brązu.

A teraz przyjrzyj się jeszcze ludziom, którzy w łodziach wydłubanych z jednego pnia drzewa płyną do swoich wiosek na palach, odziani w futra zwierząt. Wiozą zboże albo sól z kopalń. Piją z pięknych glinianych dzbanów, a kobiety i dziewczęta noszą ozdoby z kolorowych kamyków, nawet ze złota. Czy myślisz, że wiele się zmieniło od tamtych czasów? To już byli tacy ludzie jak my. Często niedobrzy dla siebie, często okrutni i podstępni. My też, niestety, tacy jesteśmy. I już wtedy pewnie się zdarzało, że matka poświęcała się dla dziecka. Już wtedy przyjaciele oddawali za siebie życie. Nie częściej, ale i nie rzadziej niż dzisiaj. Bo i dlaczego? W końcu upłynęło dopiero około dziesięciu do trzydziestu tysięcy lat! Nie mieliśmy dość czasu, aby się bardzo zmienić.

Ale kiedy mówimy, jemy chleb, posługujemy się jakimś narzędziem czy grzejemy przy ogniu, powinniśmy czasem wspomnieć z wdzięcznością o praludziach, największych wynalazcach, jacy kiedykolwiek istnieli.3

KRAJ NAD NILEM

Tu – tak jak ci obiecałem – zacznie się historia. Od pewnego wtedy. Otóż pięć tysięcy sto lat temu, w 3100 roku przed Chrystusem, jak uważamy dzisiaj, panował w Egipcie król imieniem Menes. Jeśli chciałbyś wiedzieć coś więcej o drodze do Egiptu, powinieneś właściwie spytać jaskółkę. Ona przecież każdej jesieni, gdy nastają chłody, frunie do Egiptu. Przez góry do Włoch, potem kawałek nad morzem, i już jest w Afryce, w części położonej najbliżej Europy. A tam już niedaleko jest Egipt.

W Afryce panują upały i przez wiele miesięcy nie pada deszcz. Dlatego w wielu regionach mało co rośnie. Ziemia jest pustynna. Na prawo i lewo od Egiptu też jest taka. W samym Egipcie również nieczęsto pada. Ale tam ludzie nie potrzebowali deszczu, bo przez środek Egiptu płynie Nil. Dwa razy w roku, jeśli mocno padało u jego źródeł, zalewał cały kraj. Wtedy musieli pływać łodziami między domami i palmami. A kiedy woda wsiąkła, ziemia była doskonale nasycona i nawieziona żyznym mułem. W gorącym słońcu zboże rosło tak wspaniale jak mało gdzie. Dlatego Egipcjanie od najdawniejszych czasów modlili się do swojego Nilu, jakby był samym bogiem. Chcesz posłuchać pieśni, jaką śpiewali mu cztery tysiące lat temu?

Chwała ci, Nilu, który wypływasz z ziemi i przybywasz,

by dać Egiptowi pożywienie.

Który nawadniasz pola i jesteś stworzony,

by nakarmić wszystkie zwierzęta.

Który poisz pustynię, położoną z dala od wody.

Który czynisz jęczmień i stwarzasz pszenicę.

Który napełniasz spichlerze i szeroko otwierasz wrota stodół,

który obdarowujesz biedaka.

Tobie gramy na harfie i tobie śpiewamy.

Tak śpiewali dawni Egipcjanie. I mieli rację. Bo to Nil sprawił, że kraj stał się bogaty, a przez to bardzo potężny. A nad wszystkimi Egipcjanami panował król. Pierwszym królem, który władał całym krajem, był właśnie Menes. Pamiętasz, kiedy to było? Trzy tysiące sto lat przed Chrystusem. A może wiesz jeszcze, jak w Biblii nazywają się królowie Egiptu? To faraonowie. Taki faraon był niesłychanie potężny. Mieszkał w ogromnym kamiennym pałacu o wielkich, grubych kolumnach i wielu dziedzińcach, a co powiedział, to musiało być zrobione. Wszyscy ludzie w kraju musieli na niego pracować, jeśli tak chciał. A czasami chciał.

Jeden z faraonów, który nastał stosunkowo niedługo po Menesie, król Cheops, dwa i pół tysiąca lat przed Chrystusem rozkazał na przykład, by wszyscy poddani pracowali nad jego grobowcem. Miała to być budowla wielka jak góra. I rzeczywiście taka powstała. Stoi jeszcze dzisiaj. To słynna piramida Cheopsa. Może ją nieraz widziałeś na ilustracjach. Ale nie wyobrażasz sobie, jaka jest wielka. Największy kościół by się w niej zmieścił. Można na nią wejść po ogromnych kamiennych blokach jak podczas górskiej wspinaczki. A przecież te niesamowite bloki z kamienia zostały przetoczone i spiętrzone jeden na drugim przez ludzi. Maszyn jeszcze wtedy nie było. Co najwyżej rolki i lewary. Wszystko trzeba było ciągnąć i przesuwać ręcznie. Wyobraź sobie – w afrykańskim upale! W taki sposób w miesiącach między pracami w polu może ze sto tysięcy ludzi przez trzydzieści lat harowało dla faraona. A kiedy byli zmęczeni, dozorca króla pewnie poganiał ich pejczem ze skóry hipopotama. Ciągali więc i dźwigali te ogromne ciężary, wszystko na królewski grób.

Może zapytasz, co też królowi przyszło do głowy, żeby sobie budować taki ogromny grobowiec. Ma to związek ze staroegipską religią. Egipcjanie wierzyli w wielu bogów – takich ludzi nazywamy poganami. Wierzyli, że niektórzy ich bogowie panowali kiedyś na ziemi jako królowie, na przykład bóg Ozyrys i jego małżonka Izyda. Wierzyli, że słońce jest osobnym bogiem – Amonem. Że w świecie podziemnym panuje bóg, który ma głowę szakala i nazywa się Anubis. Uważali, że każdy faraon jest synem boga słońce. Inaczej tak by się go przecież nie bali i nie pozwolili sobie aż tak rozkazywać. Wykuwali w kamieniu ogromne, majestatyczne przedstawienia dla swoich bogów, wysokie jak pięciopiętrowe domy, i wznosili świątynie wielkie jak całe miasta. Przed świątyniami ustawiali wysokie, spiczaste kamienie, całe wykute z jednego kawałka granitu, zwane obeliskami. Po grecku znaczy to tyle, co „rożen”. W niektórych miastach jeszcze dzisiaj możesz zobaczyć takie obeliski, przywiezione z Egiptu.

W religii egipskiej święte były również niektóre zwierzęta, na przykład koty. Niektórych bogów wyobrażano sobie i przedstawiano pod postacią zwierząt. Potężnym bogiem dla dawnych Egipcjan był stwór o ciele lwa z głową człowieka, nazywany przez nas Sfinksem. Jego ogromny posąg stoi obok piramid, a jest tak wielki, że zmieściłaby się w nim cała świątynia. Już od ponad pięciu tysięcy lat wizerunek tego bóstwa strzeże grobowców faraonów, przysypywany od czasu do czasu piaskiem pustyni. Kto wie, jak długo jeszcze będzie trzymał tę straż.

Lecz najważniejsza w dziwnej religii Egipcjan była wiara, że gdy człowiek umiera, to jego dusza wprawdzie opuszcza ciało, ale nadal go do czegoś potrzebuje. Egipcjanie uważali, że dusza nie może być przecież zadowolona, jeśli po śmierci człowieka jej dawne siedlisko obraca się w proch.

W bardzo wymyślny sposób zabezpieczali więc ciała zmarłych. Nacierali je maściami i sokami roślin i owijali długimi pasmami materiału, aby nie uległy rozkładowi. Tak zakonserwowane zwłoki nazywamy mumiami. Do dzisiaj, po tylu tysiącach lat, mumie jeszcze się nie rozpadły. Wkładano je najpierw do drewnianej trumny, drewnianą trumnę do kamiennej, ale tej kamiennej też nie składano w ziemi, tylko w grobowcu wykutym w skale. Kto tak jak faraon Cheops, Syn Słońca, mógł sobie na to pozwolić, ten kazał piętrzyć nad swoim grobowcem całe góry z kamieni. Wewnątrz takiej góry mumia będzie przecież bezpieczna! Ale wszystkie udręki ludzi i cała władza Cheopsa na nic się nie zdały – jego piramida jest pusta.

Odnaleziono jednak mumie innych królów i wielu starożytnych Egipcjan, zachowane w grobowcach. Te grobowce były urządzone jako mieszkania dla dusz przychodzących odwiedzić ciało. Była tam żywność, meble, ubrania i wiele przedstawień z życia zmarłego. Jego wizerunek też, aby dusza od razu znalazła drogę do właściwego grobowca, gdyby go zechciała odwiedzić.

Na ogromnych kamiennych posągach i pięknych kolorowych malowidłach jeszcze dziś możemy zobaczyć, czym zajmowali się Egipcjanie i jak kiedyś żyli. Co prawda ich rysunki właściwie nie są ani poprawne, ani zgodne z naturą. To, co w rzeczywistości znajduje się jedno za drugim, rysowali zazwyczaj jedno nad drugim. Postacie często są sztywne – tułów pokazany od frontu, a ręce i stopy bokiem, tak że wyglądają jak sprasowane. Ale starożytni Egipcjanie pokazali wszystko, na czym im zależało. Bardzo dokładnie widać każdy szczegół: jak w wielkie sieci chwytają kaczki nad Nilem, jak wiosłują i długimi ościeniami łowią ryby, jak pompują do kanałów wodę, by nawodnić pola, pędzą krowy i kozy na pastwiska, młócą zboże i pieką chleb, robią buty i ubrania, wydmuchują szkło – bo już wtedy umieli to robić! – jak wyrabiają cegły i budują domy. Ale widzimy też dziewczynki grające w piłkę lub na flecie, mężczyzn wyruszających na wojnę i wracających do domu z pojmanymi niewolnikami i całym łupem.

W grobowcach dostojników znajdujemy sceny wyobrażające obcych posłów przybywających z darami, króla nadającego ordery wiernym ministrom. Widzimy, jak zmarli modlą się z uniesionymi rękami przed wizerunkami bogów, widzimy ich też w domach podczas uczt, kiedy pieśniarze śpiewają, akompaniując sobie na harfie, a wesołkowie fikają koziołki.

Obok tych szeregów barwnych przedstawień widnieją najczęściej małe obrazki, na których widać sowy i mężczyzn, chorągiewki, kwiaty, namioty, żuki, naczynia, a także zygzakowate i spiralne linie ułożone blisko obok siebie i jedne pod drugimi. Co to może być? To nie są obrazki, to jest pismo. Nosi ono nazwę hieroglifów. To znaczy: świętych znaków. Bo Egipcjanie byli tak dumni ze swojej nowej sztuki, sztuki pisania, że zawód pisarza cenili najwyżej ze wszystkich i pisanie uważali niemal za święte.

Chcesz wiedzieć, jak się pisze takimi świętymi znakami, czyli hieroglifami? Naprawdę niełatwo było się tego nauczyć, bo jest to pismo bardzo podobne do rebusu. Chcąc napisać imię boga Ozyrysa, którego starożytni Egipcjanie nazywali Wosiri, rysowano tron , co po egipsku czytamy „wos”, i oko , czyli „iri”. Razem dawało to „Wos-iri”. I żeby nikt nie pomyślał, że chodzi o oko tronu, najczęściej dodawano obok chorągiewkę . Jest to wyróżnik bogów. Podobnie jak krzyżyk, jaki stawiamy obok imienia i nazwiska, aby zaznaczyć, że człowiek, o którym mowa, już nie żyje.

Teraz umiesz już napisać „Ozyrys” hieroglifami! Ale wyobraź sobie, ile trudu kosztowało odcyfrowanie tego wszystkiego, gdy mniej więcej dwieście lat temu ludzie znowu się zainteresowali hieroglifami. Zdołali je odczytać tylko dlatego, że odnaleźli kamień, na którym ten sam tekst został zapisany alfabetem greckim, hieroglifami i jeszcze innym pismem egipskim. A jednak była to zagadka, nad którą wielcy uczeni przez całe życie łamali sobie głowę! Ten kamień, zwany kamieniem z Rosetty, możesz obejrzeć w Muzeum Brytyjskim w Londynie.

Dzisiaj potrafimy przeczytać już prawie wszystko. Nie tylko to, co jest napisane na murach, ale i to, co jest zapisane w księgach. A znaki w księgach są o wiele mniej wyraźne. Starożytni Egipcjanie rzeczywiście mieli już książki. Nie z papieru, lecz z pewnego gatunku trzciny znad Nilu, zwanej po grecku papyros. Stąd pochodzi nasze słowo „papier”.

Pisali na długich wstęgach, które potem zwijali w rolkę. Zachowało się mnóstwo takich ksiąg w formie zwojów. Wiele się z nich dziś dowiadujemy i coraz lepiej zdajemy sobie sprawę, jak mądrymi ludźmi byli starożytni Egipcjanie. Chcesz usłyszeć sentencję, którą jeden z nich zapisał przed pięcioma tysiącami lat? Musisz się jednak trochę skupić i dobrze rzecz przemyśleć: „Mądre słowa są rzadsze niż szlachetny zielony kamień, a mimo to można je usłyszeć od biednych służek, które obracają młyńskie kamienie”.

Ponieważ Egipcjanie byli tak mądrzy i tak potężni, ich królestwo istniało długo. Dłużej niż jakiekolwiek inne królestwo do tej pory. Prawie trzy tysiące lat. Z taką samą pieczołowitością, z jaką chronili zwłoki przed rozkładem, przez tysiące lat przestrzegali dawnych zwyczajów. Ich kapłani bardzo pilnowali, by synowie nie robili niczego, czego nie robili ojcowie. Wszystko, co dawne, było dla nich święte.

Tylko dwa razy w ciągu owego długiego czasu ludzie zbuntowali się przeciwko tej surowej monotonii. Raz byli to poddani, którzy około 2100 roku przed Chrystusem sami spróbowali wszystko zmienić. Powstali przeciwko faraonowi, zabili jego dozorców i wywlekli mumie z grobowców. „Ci, którzy dawniej nie mieli nawet sandałów, teraz posiadają skarby, a ci, którzy dawniej mieli piękne szaty, dziś chodzą w łachmanach” – opowiada stary zwój papirusowy. „Kraj się obraca niczym garncarskie koło”. Ale nie trwało to zbyt długo, wkrótce wszystko było po staremu. Może nawet jeszcze surowiej niż przedtem.

Za drugim razem to jeden z faraonów próbował sam wszystko zmienić. Dziwny był to człowiek, ów faraon Echnaton, który żył około 1370 roku przed Chrystusem. Religia egipska ze swoimi wieloma bogami i tajemniczymi zwyczajami wydawała mu się niewiarygodna. „Jest tylko jeden bóg – pouczał poddanych – i jest nim słońce, którego promienie wszystko stwarzają i wszystko utrzymują przy życiu. Tylko do niego wolno się wam modlić”.

Dawne świątynie zostały zamknięte, a król Echnaton wraz z małżonką przeniósł się do innego pałacu. A że w ogóle był przeciwnikiem wszystkiego, co dawne, i zwolennikiem nowych, pięknych idei, również malowidła w swoim pałacu polecił malować zupełnie inaczej. Nie tak surowo, sztywno i uroczyście jak dawniej, tylko w sposób całkiem naturalny, niewymuszony. Ludziom jednak wcale się te nowe porządki nie podobały. Chcieli widzieć wszystko tak, jak widzieli przez tysiące lat. Po śmierci Echnatona bardzo szybko wrócili do dawnych obyczajów i do dawnej sztuki i już do końca istnienia królestwa egipskiego wszystko zostało po staremu. Tak więc prawie przez trzy i pół tysiąca lat grzebano ludzi w postaci mumii jak za czasów króla Menesa, pisano hieroglifami, modlono się do tych samych bogów. Również koty ubóstwiano jako święte zwierzęta. I jeśli o mnie chodzi, to uważam, że przynajmniej pod tym względem dawni Egipcjanie mieli rację.4

NIEDZIELA, PONIEDZIAŁEK…

Tydzień ma siedem dni. Ich nazwy to… przecież je znasz! Ale pewnie nie wiesz, od kiedy dni nie biegną jeden za drugim jak w czasach praludzi – bez nazw i bez kolejności. Ani kto je zebrał w tydzień i nadał każdemu z nich nazwę. Nie stało się to w Egipcie. Stało się to w innym kraju. Tam również było gorąco. I zamiast jednej rzeki, Nilu, były nawet dwie: Eufrat i Tygrys. Dlatego niekiedy nazywamy ten kraj Dwurzeczem. A że ten ważny kraj leży między dwiema rzekami, nazywamy go też Międzyrzeczem albo, używając greckiego słowa: Mezopotamią. Mezopotamia nie leży w Afryce, tylko w Azji, ale bliżej nas – w Azji Południowo-Zachodniej. Obie rzeki, Eufrat i Tygrys, uchodzą do Zatoki Perskiej.

Wyobraź sobie teraz wielką, wielką równinę, przez którą płyną obie te rzeki. Jest upalnie i bagniście, czasami woda zalewa kraj. Tu i ówdzie widać dziś na tej równinie wielkie wzgórza, ale nie są to wzgórza prawdziwe: gdy archeolodzy zaczynają tam kopać, najpierw natrafiają na mnóstwo cegieł i gruzu. Powoli wyłaniają się wysokie, mocne mury. Bo te wzgórza to miasta, które obróciły się w ruinę, wielkie miasta o długich, prostych ulicach, z wysokimi domami, pałacami i świątyniami. Nie były zbudowane z kamienia, tak jak miasta w Egipcie, lecz z cegieł, więc z biegiem czasu rozsypały się w słońcu i zamieniły w wielkie rumowiska.

Takim rumowiskiem w pustynnej okolicy jest dziś Babilon, niegdyś największe miasto świata, z nieprawdopodobnym mrowiem ludzi, którzy zjeżdżali tu ze wszystkich stron z towarami na wymianę. Takim samym rumowiskiem na skraju gór w kierunku północnym jest drugie wielkie miasto tego kraju: Niniwa. Babilon był stolicą Babilończyków. To łatwo zapamiętać. W Niniwie natomiast mieli swoją stolicę Asyryjczycy.

Zwykle nie tylko jeden król władał całym tym krajem, tak jak faraon Egiptem. I nie przetrwało to królestwo aż tak długo i w niezmiennych granicach. Żyło w nim kilka ludów ze swoimi królami i raz ten, raz inny sprawował władzę. Najważniejsi byli Sumerowie, Babilończycy i Asyryjczycy. Jeszcze do niedawna uważaliśmy Egipcjan za najstarszy lud, który miał wszystko, co nazywamy kulturą: miasta i rzemieślników, książąt i królów, świątynie i kapłanów, urzędników i artystów, pismo i technikę.

Od kilku lat wiemy, że pod wieloma względami Egipcjan wyprzedzili Sumerowie. Prace wykopaliskowe na rumowiskach sterczących na płaskiej równinie w pobliżu Zatoki Perskiej wykazały, że tamtejsi mieszkańcy już przed 3100 rokiem przed Chrystusem wpadli na pomysł, że z gliny można formować cegły i budować z nich domy i świątynie. Pod jedną z największych hałd gruzu odnaleziono ruiny miasta Ur, o którym czytamy w Biblii, że mieszkali tam przodkowie Abrahama. Odkryto liczne groby, pochodzące zapewne mniej więcej z tego samego okresu co piramida Cheopsa w Egipcie. Ale jego piramida jest pusta, tu natomiast zachowały się wspaniałe i zdumiewające przedmioty. Przepiękne złote ozdoby dla kobiet i złote naczynia ofiarne. Złote hełmy i sztylety dekorowane złotem i szlachetnymi kamieniami. I wspaniałe harfy, ozdobione głowami byków, a także – wyobraź sobie – wykonana w cudownej intarsji tablica do gry, przypominająca szachownicę.

W rumowiskach znaleziono również pieczęcie cylindryczne i gliniane tabliczki z inskrypcjami. Ale nie są to hieroglify, tylko inne pismo, które chyba jeszcze trudniej było odczytać – właśnie dlatego, że nie składa się z obrazków, lecz z pojedynczych, spiczastych kresek, wyglądających jak trójkąty lub kliny. Nazywamy je pismem klinowym. Mieszkańcy Mezopotamii nie znali ksiąg z papirusu. Wszystkie znaki rysowali w miękkiej glinie, którą potem wypalali w piecach, tak że powstawały twarde ceglane tabliczki. Zachowało się bardzo dużo takich tabliczek z dawnych czasów. Z długimi, przepięknymi legendami i baśniami, opowiadającymi o bohaterze Gilgameszu i jego walce z potworami. I wiele inskrypcji, w których królowie zdają relację ze swoich czynów i chwalą się, jakie to świątynie wznieśli dla wieczności i jak wiele ludów podbili.

Niektóre z odnalezionych tabliczek pochodzą z bardzo odległych czasów i zawierają zapiski kupców, umowy, poświadczenia, listy towarów i tym podobne. Stąd wiemy, że już starożytni Sumerowie, tak jak później Babilończycy i Asyryjczycy, byli wielkim ludem kupieckim, który świetnie umiał liczyć i dobrze potrafił odróżniać prawo od bezprawia.

Z czasów jednego z pierwszych królów babilońskich, którzy władali całym krajem, pochodzi wykuta w kamieniu wielka inskrypcja. Jest to najstarszy kodeks świata, zbiór praw Hammurabiego. Imię tego króla brzmi jak z bajki, ale jego prawa są bardzo rzeczowe, surowe i sprawiedliwe. Zapamiętaj więc, kiedy żył Hammurabi – około 1700 roku przed Chrystusem, czyli trzy tysiące siedemset lat temu.

Surowi i pracowici byli Babilończycy, Asyryjczycy też. Tak kolorowych obrazów jak Egipcjanie jednak nie malowali. Na ich posągach i przedstawieniach widzimy najczęściej tylko króla podczas polowania, króla, przed którym klęczą spętani jeńcy, oglądamy rydwany wojenne, pędzące przed sobą obce ludy, oraz wojowników atakujących twierdze. Królowie wzrok mają mroczny, brody długie, czarne, kędzierzawe, włosy też długie, fryzowane. Takich ich czasem widzimy, gdy składają ofiary bogom, bogu słońca Baalowi i bogini księżyca Isztar, znanej też jako Astarte.

Bóstwami, do których się modlili Babilończycy i Asyryjczycy, były słońce, księżyc i gwiazdy. Przez całe lata i wieki w jasne, ciepłe noce obserwowali bieg gwiazd. A że byli ludźmi bystrymi i mądrymi, zauważyli, że gwiazdy krążą regularnie. Szybko się zorientowali, że niektóre mają najwyraźniej stałe miejsce na sklepieniu nieba i każdej nocy właśnie tam się pojawiają. Konstelacjom na gwiaździstym niebie nadali nazwy – podobnie jak my dzisiaj mówimy o Wielkiej Niedźwiedzicy. Ale jeszcze bardziej interesowały ich gwiazdy, które się poruszają po sklepieniu niebieskim i raz się znajdują w pobliżu Wielkiej Niedźwiedzicy, a kiedy indziej na przykład blisko Wagi. W tamtych czasach ludzie wierzyli, że Ziemia jest płaskim krążkiem, a gwiaździste niebo czymś w rodzaju wydrążonej kuli, która niczym czara wysklepia się nad Ziemią i raz na dzień obraca dookoła. Szczególnie musiało ich więc dziwić, że nie wszystkie gwiazdy na tej czarze stoją w miejscu, że niektóre, by tak rzec, są na niej luźno osadzone i mogą krążyć wkoło.

Dziś wiemy, że są to gwiazdy, które razem z Ziemią poruszają się wokół Słońca. Nazywamy je planetami. Ale starożytni Babilończycy i Asyryjczycy nie mogli tego wiedzieć, sądzili więc, że kryją się za tym jakieś tajemnicze czary. Nadali tym gwiazdom nazwy i zawsze dokładnie ich wypatrywali. Wierzyli bowiem, że gwiazdy są potężnymi istotami i że ich położenie na niebie ma wpływ na los człowieka. Z gwiazd chcieli więc przepowiadać przyszłość. Ta wiara nazywa się wróżeniem z gwiazd, a z greki – astrologią.

Właśnie w tej części świata, między Mezopotamią a Egiptem, zaczęła się historia powszechna – od krwawych bitew i od śmiałych rejsów fenickich statków handlowych. Czytając następne rozdziały, możesz sobie zaglądać do tej mapki.

Starożytni wierzyli, że niektóre planety przynoszą szczęście, a inne nieszczęście. Mars oznaczał wojnę, Wenus – miłość. Bogu każdej z planet poświęcono jeden dzień. A że razem ze Słońcem i z Księżycem było ich akurat siedem, stąd więc wziął się nasz tydzień. Pięć znanych wówczas planet to Mars, Merkury, Jowisz, Wenus i Saturn. W niemieckich nazwach dni tygodnia nie rozpoznasz już tych planet, ale w wielu innych językach dziś używanych – jeszcze tak. Przyjrzyj się francuskim dniom tygodnia: mar-di (od Marsa), merc-redi (od Merkurego), jeu-di (od Jowisza), ven-dredi (od Wenus). Przy sobocie popatrz na angielski. W tym języku dzień Saturna nazywa się satur-day. W niemieckim jest to trochę bardziej skomplikowane, ponieważ grecko-rzymskie imiona bogów zastąpiono tu w miarę możliwości ich staroniemieckimi odpowiednikami. Na przykład Dienstag, czyli wtorek (mar-di), pochodzi może od Zius-Tag, gdyż Ziu był staroniemieckim bogiem wojny; podobnie rzecz się ma z czwartkiem – Donnerstag (jeu-di), nazwanym od imienia staroniemieckiego boga Donara, czczonego mniej więcej tak jak Jowisz. Czy uwierzyłbyś, że nasze dni tygodnia mają taką zacną i osobliwą historię, liczącą wiele tysięcy lat?

Aby być bliżej swoich gwiazd i lepiej je widzieć w mglistym kraju, Babilończycy, a wcześniej Sumerowie wznosili dziwne budowle. Wysokie, szerokie wieże, z rozmachem pnące się kilkoma tarasami. Z potężnymi przyporami i wysokimi schodami. Dopiero na samym szczycie znajdowała się świątynia poświęcona Księżycowi lub planetom. Ludzie przybywali z daleka po to, by kapłan przepowiedział im z gwiazd ich los, i przynosili cenne ofiary. Jeszcze dzisiaj na równinach Iraku wznoszą się ponad rumowiskami pozostałości tych schodkowych wież i odnajdujemy inskrypcje, w których królowie opowiadają, jak te wieże budowali albo naprawiali. Musisz pamiętać, że pierwsi królowie żyli w tej okolicy może trzy tysiące, a ostatni mniej więcej pięćset pięćdziesiąt lat przed Chrystusem.

Ostatnim, bardzo potężnym królem babilońskim był Nabuchodonozor. Żył około 600 roku przed Chrystusem. Sławę przyniosły mu wyprawy wojenne. Walczył z Egiptem i wiele ludów sprowadził do Babilonu jako niewolników. Ale w rzeczywistości nie te wyprawy były jego największym dokonaniem, lecz wielkie kanały i zbiorniki wodne, które kazał zbudować, aby użyźnić ziemię. Dopiero gdy kanały zostały zasypane, a zbiorniki wodne zamulone, kraj stał się pustynną, bagnistą równiną, na której gdzieniegdzie wznoszą się góry rumowisk.

I kiedy się cieszymy, że tydzień się kończy i że znowu nadchodzi niedziela, pomyślmy czasem o tych hałdach gruzu w gorącej, bagnistej krainie i o surowych królach z długimi czarnymi brodami. Bo teraz już wiemy, jak się to wszystko ze sobą wiąże.6

T.Y. U.M.I.E.S.Z. C.Z.Y.T.A.Ć.

Jak to robisz? „Przecież to umie każde dziecko z pierwszej klasy! – odpowiesz. – Składam litery!” Co to znaczy? „No, widzę, że to jest T, a to Y, i razem znaczy to TY! Za pomocą 26 znaków można wszystko napisać”. Wszystko? Tak, wszystko! We wszystkich językach? Właściwie tak!

Czy to nie wspaniale? Za pomocą 26 bardzo prostych znaków, złożonych z paru kresek, można napisać wszystko. Słowa mądre i głupie. Święte i złe. We wszystkich językach i w każdym znaczeniu. Z hieroglifami dawnych Egipcjan nie było tak łatwo. Z pismem klinowym też nie. Zawsze było tam o wiele więcej znaków i nie oznaczały one liter, tylko co najmniej całe sylaby. Ale żeby każdy znak oznaczał tylko jeden dźwięk i żeby z 26 dźwięków dało się złożyć wszystkie możliwe słowa – to było coś zupełnie nowego i niesłychanego. Wymyślili to ludzie, którzy musieli dużo pisać. Nie tylko święte teksty i pieśni, lecz mnóstwo listów, umów i poświadczeń.

Ci, którzy to wynaleźli, byli kupcami. Kupcami, którzy pływali po morzach i ze wszystkich stron świata we wszystkie strony świata wozili i słali towary na handel i wymianę. Mieszkali niedaleko Żydów. W miastach o wiele większych i potężniejszych niż Jerozolima – w Tyrze i Sydonie, portowych miastach, w których panował zgiełk i ruch prawie taki jak w Babilonie. Ich język i religia też były blisko spokrewnione z językiem i religią ludów mezopotamskich. Tyle że Fenicjanie (bo tak się nazywał lud Tyru i Sydonu) byli mniej wojowniczy. Woleli dokonywać swoich podbojów w inny sposób. Żeglowali przez morza do obcych brzegów i zakładali tam faktorie, czyli placówki handlowe. Z dzikimi miejscowymi ludami prowadzili handel wymienny: narzędzia, naczynia i kolorowe materiały za futra i kamienie szlachetne. Fenicjanie słynęli z talentów rzemieślniczych, przy budowie świątyni Salomona w Jerozolimie też przecież pomagali. Ale najsłynniejszym i najbardziej poszukiwanym towarem, jaki wozili w daleki świat, były barwione materiały, zwłaszcza w kolorze purpury. Niektórzy Fenicjanie zostawali w faktoriach na stałe i budowali miasta na obcych brzegach. Fenicjan wszędzie chętnie przyjmowano, w Afryce, w Hiszpanii, w południowej Italii, bo przywozili piękne rzeczy.

A sami nie czuli już, że są tak daleko od ojczyzny. Mogli przecież pisać listy do przyjaciół w Tyrze czy Sydonie. Listy pisane cudownie prostym pismem, które właśnie oni wymyślili – i którym piszemy do dzisiaj. Naprawdę! Jeśli widzisz tu jakieś B, to różni się ono bardzo niewiele od tego B, jakie dawni Fenicjanie przed trzema tysiącami lat pisali z obcych krajów do domu, do rojnych, pracowitych miast portowych swojej ojczyzny. Teraz, kiedy o tym wiesz, na pewno już o Fenicjanach nie zapomnisz.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: