Honor Harrington. Zarzewie wojny - David Weber - ebook

Honor Harrington. Zarzewie wojny ebook

David Weber

4,7

Opis

Kolejny tom serii o losach Honor Harrington

Kontradmirał Michelle Henke powraca z niewoli przywożąc propozycję rozmów pokojowych od Republiki Haven. Aby nie złamać warunków swego uwolnienia, Henke obejmuje dowództwo 10. Floty RMN stacjonującej w Gromadzie Talbott. Na pozorrnie spokojnych rubieżach królestwa trafia w środek coraz bardziej zażartego konfliktu z międzynarodowym syndykatem przestępców znanym jako Manpower. Syndykat coraz aktywniej dąży do wyrzucenia z tego regionu floty Królestwa Manticore, stanowiącej największe zagrożenie dla lukratywnego handlu niewolnikami.

David Weber to jedna z największych gwiazd światowej fantastyki, znany przede wszystkim z doskonałych cykli militarnej sf (Honor Harrington, Starfire). Łączny nakład jego książek przekroczył już 7 milionów egzemplarzy, a aż 14 tytułów trafiło na listę bestsellerów New York Timesa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 852

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (22 oceny)
17
3
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




David Weber

HONOR HARRINGTON

Zarzewie wojny

Przełożył Jarosław Kotarski

Dom Wydawniczy REBIS

Tytuł oryginału: Storm from the Shadows Copyright © 2009 by David Weber All rights reserved Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2015, 2020 Informacja o zabezpieczeniach W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa. Redaktor: Anna Poniedziałek Opracowanie graficzne serii i projekt okładki: Jacek Pietrzyński Ilustracja na okładce: David Mattingly Wydanie II e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Zarzewie wojny, wyd. I, Poznań 2009) ISBN 978-83-8062-898-4Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08 e-mail: [email protected] Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer

Zawsze dla Sha­ron

OD AUTORA

Wielu Czy­tel­ni­ków zauważy, że począt­kowe roz­działy tej powie­ści opi­sują z innej per­spek­tywy lub uzu­peł­niają wyda­rze­nia znane już z Cie­nia Saga­nami i Za wszelką cenę. Jest to celowy zabieg, który uzna­łem za nie­zbędny, i zaraz wyja­śnię dla­czego.

Dawno temu, gdy zaczy­na­łem pisać cykl „Honor Har­ring­ton”, nie do końca zda­wa­łem sobie sprawę ze skali pro­jektu, któ­rego reali­za­cję roz­po­czą­łem. Od początku wie­dzia­łem, jaką histo­rię chcę opo­wie­dzieć, i zawsze mia­łem zamiar dotrzeć do wyda­rzeń, które przed­sta­wia ta książka. Nie mia­łem nato­miast poję­cia, z jak wie­loma boha­te­rami i szcze­gó­łami przyj­dzie mi się zma­gać, w miarę jak obraz sta­wał się coraz bar­dziej pełny. I w jak wielką pano­ramę się on zmieni.

Nie­czę­sto autor ma szczę­ście spo­tkać się z takim odze­wem Czy­tel­ni­ków, z jakim spo­tkał się autor cyklu „Honor Har­ring­ton”. Czuję z tego tytułu głę­boką satys­fak­cję i wdzięcz­ność. Szybko też zda­łem sobie sprawę, że skoro Czy­tel­nicy przy­jęli cykl tak entu­zja­stycz­nie, jako autor mam w sto­sunku do nich szcze­gólne zobo­wią­za­nia wykra­cza­jące poza te wyni­ka­jące z więzi, jaka zwy­kle two­rzy się mię­dzy auto­rem a odbior­cami jego dzieł. Jed­nak przy tak dłu­giej serii (17 powie­ści i zbio­rów opo­wia­dań plus 2 rocz­niki floty, tej książki nie licząc) byłem cza­sami zmu­szony pro­wa­dzić opo­wieść w spo­sób, który nie wszyst­kim Czy­tel­ni­kom się podo­bał. Musia­łem wów­czas pogo­dzić to, co chciał­bym napi­sać, z wypeł­nie­niem tego spe­cjal­nego obo­wiązku wzglę­dem Czy­tel­ni­ków. Przy cyklu „Honor Har­ring­ton” dotar­łem do tego punktu dwie książki temu.

Nie­któ­rzy z moich roz­mów­ców na roz­ma­itych kon­wen­tach pamię­tają zapewne, że mia­łem zamiar uśmier­cić Honor w finale Za wszelką cenę, choć wie­dzia­łem, że będzie to posu­nię­cie ryzy­kowne i roz­gniewa znaczną część Czy­tel­ni­ków. Two­rząc jej życio­rys, nie spo­dzie­wa­łem się, że zyska ona tak wiel­kie przy­wią­za­nie Czy­tel­ni­ków i że sam tak bar­dzo ją polu­bię. Nie­mniej upar­łem się zre­ali­zo­wać pier­wotny plan (a moja żona Sha­ron może zaświad­czyć, jak uparty potra­fię cza­sami być).

Ni­gdy nie ukry­wa­łem, że wzor­cem dla postaci Honor Har­ring­ton był sir Hora­tio Nel­son, a bitwa o Man­ti­core miała być lite­rac­kim odpo­wied­ni­kiem bitwy pod Tra­fal­ga­rem. Tak jak Nel­son, Honor miała zgi­nąć w kul­mi­na­cyj­nym momen­cie, gdy zwy­cię­stwo było już pewne, a Gwiezdne Kró­le­stwo Man­ti­core ura­to­wane, sta­jąc się naj­więk­szą boha­terką Royal Man­ti­co­ran Navy.

Nie miało to jed­nak ozna­czać końca serii. Zamie­rza­łem wpro­wa­dzić 25-, 30-let­nią prze­rwę w akcji. Potem poja­wi­łoby się poważne zagro­że­nie, a boha­te­rami sta­łyby się dzieci Honor – Raoul i Kathe­rine. Nie­stety (lub „stety” w zależ­no­ści od punktu widze­nia) moje plany zepsuł Eric Flint, two­rząc postać Vic­tora Cachata i pro­sząc o zna­le­zie­nie wroga, któ­rego agenci wywia­dów Kró­le­stwa Man­ti­core i Repu­bliki Haven mogliby zwal­czać wspól­nie, mimo iż mię­dzy ich pań­stwami toczy się wojna. Zapro­po­no­wa­łem Man­po­wer i wszystko w opo­wia­da­niu pięk­nie zagrało. Nie­stety, gdy zde­cy­do­wa­łem się włą­czyć jego posta­cie do głów­nego cyklu, a zwłasz­cza gdy obaj zde­cy­do­wa­li­śmy się na napi­sa­nie Kró­lo­wej nie­wol­ni­ków, usta­lony przeze mnie „roz­kład jazdy” uległ przy­spie­sze­niu o 20-30 lat. A to ozna­czało, że nie mogę zabić Honor, bo jej dzieci nie zdążą doro­snąć, nim Man­po­wer rzuci wyzwa­nie Kró­le­stwu Man­ti­core.

Przy­znaję, że uświa­do­mie­nie sobie, iż nie mam wyboru, nie­spe­cjal­nie mnie zała­mało. I to nie tylko dla­tego, że poważ­nie zmniej­szyło szansę poszu­ki­wa­nia mnie przez miło­śni­ków Honor wypo­sa­żo­nych w widły, patel­nie i podobne argu­menty, ale głów­nie dla­tego, że im bar­dziej zbli­żał się czas, by ją uśmier­cić, tym mniej mi się ten pomysł podo­bał.

Spo­wo­do­wało to pro­blem innej natury – Honor mia­no­wi­cie miała już zbyt wysoką rangę i sta­no­wi­sko, by brać udział w raj­dach czy innych szar­żach śmierci. Potrze­bo­wa­łem dodat­ko­wych, niż­szych stop­niem boha­te­rów, któ­rzy mogliby reali­zo­wać zada­nia pier­wot­nie prze­wi­dziane dla Raoula i Kathe­rine. Stąd wzięła się powieść Cień Saga­nami. W pierw­szej wer­sji miała być, podob­nie jak Kró­lowa nie­wol­ni­ków, począt­kiem pod­cy­klu. Akcja obu miała dziać się rów­no­le­gle, ale nie­za­leż­nie od cyklu głów­nego, któ­rego boha­terką na­dal byłaby Honor. Jeden miał być typowo mili­tarny, drugi wywia­dow­czy, a oba miały pomóc w zmniej­sze­niu obję­to­ści powie­ści głów­nego cyklu poprzez prze­ję­cie czę­ści wyja­śnień nie­zbęd­nych, by dać pełen obraz sytu­acji.

Plan po lek­kiej, a potem zna­czą­cej mody­fi­ka­cji do pew­nego stop­nia się udał. Pisząc ostat­nie dwie powie­ści, odkry­łem, że szyb­sze połą­cze­nie obu pod­cy­kli z serią główną pozwoli na więk­sze przy­spie­sze­nie wyda­rzeń i uka­za­nie ich w znacz­nie szer­szej per­spek­ty­wie, a rów­no­cze­śnie na sku­pie­nie się w poszcze­gól­nych powie­ściach na wybra­nych aspek­tach cało­ści. I tak Cień Saga­nami i obecna powieść opi­sują wyda­rze­nia dzie­jące się w Gro­ma­dzie Tal­bott i jej sąsiedz­twie, a Kró­lowa nie­wol­ni­ków i Torch of Fre­edom wojnę wywia­dów i walkę z nie­wol­nic­twem gene­tycz­nym. Z kolei następna powieść z głów­nej serii Mis­sion of Honor sple­cie wszyst­kie te wątki i przy­bliży całą histo­rię do finału (nie­wy­ma­ga­ją­cego już obec­nie zej­ścia głów­nej boha­terki).

Tak Torch of Fre­edom, jak i Mis­sion of Honor zostały już dostar­czone do wydaw­nic­twa i trwają przy nich prace redak­cyjne, toteż ist­nieje szansa, że Czy­tel­nicy nie będą ska­zani na zbyt dłu­gie ocze­ki­wa­nie na uka­za­nie się kolej­nych tomów.

Ubocz­nym efek­tem nowego pomy­słu jest jed­nak to, że sceny, które poja­wiły się już w jakiejś powie­ści, mogą poja­wić się, choć opi­sy­wane z punktu widze­nia innej postaci, w któ­rejś z kolej­nych. Nie jest to zabieg mający na celu zwięk­sze­nie hono­ra­rium, lecz peł­niej­sze przed­sta­wie­nie boha­te­rów i uka­za­nie wyda­rzeń, które ina­czej nie mogłyby zostać szcze­gó­łowo opi­sane. No i co naj­waż­niej­sze, umoż­li­wiają one dokładne umiej­sco­wie­nie cza­sowe wyda­rzeń wzglę­dem sie­bie nie­za­leż­nie od tego, w jakiej książce zostały opi­sane.

Jak dotąd pomysł wydaje się spraw­dzać, co natu­ral­nie nie ozna­cza, że będę tak pisał do końca, ani też że nie wyda­rzy się coś, co skłoni mnie do przy­ję­cia odmien­nej kon­cep­cji, o któ­rej w tej chwili nie mam poję­cia, choć nie prze­wi­duję, by tak się stało. Tak więc w naj­bliż­szej przy­szło­ści nie powinno być nie­spo­dzia­nek.

Sądzę też, że powi­nie­nem ostrzec Was, że w kilku kolej­nych powie­ściach sytu­acja boha­te­rów pozy­tyw­nych poważ­nie się pogor­szy.

David Weber

ROZ­DZIAŁ I

Mów do mnie, John! – zażą­dała kontr­ad­mi­rał Michelle Henke, gdy obraz na ekra­nie tak­tycz­nym jej fotela uległ dra­stycz­nej zmia­nie.

– Jesz­cze nie mamy kom­pletu danych z okrętu fla­go­wego, ma’am – odparł koman­dor Oli­ver Man­fredi, zło­to­włosy szef sztabu 81. Eska­dry Krą­żow­ni­ków Linio­wych.

Stał za fote­lem ofi­cera ope­ra­cyj­nego, koman­dora porucz­nika Johna Stack­pole’a, i znad jego ramie­nia przy­glą­dał się nowym infor­ma­cjom poja­wia­ją­cym się na szcze­gó­ło­wych ekra­nach sek­cji ope­ra­cyj­nej.

– Nie jestem pewien, ale wygląda na to… – Man­fredi urwał, zaci­snął zęby i odwró­cił się do Henke: – Wygląda na to, że szybko się uczą i urzą­dzili nam powtórkę bitwy o Marsh.

Michelle spoj­rzała na niego i cze­kała na ciąg dal­szy.

– Oli­ver ma rację, ma’am – ode­zwał się Stack­pole, gdy obraz na ekra­nie w końcu się usta­bi­li­zo­wał. – Tym razem wpa­dli­śmy w zasadzkę.

– Jak jest źle? – spy­tała zwięźle.

– Wysłali trzy grupy – wyja­śnił Stack­pole. – Pierw­sza, czyli Bogey 4, jest za nami, druga, Bogey 2, na pół­noc od nas, trze­cia, Bogey 3, na połu­dnie, a przed nami są siły obrony sys­te­mo­wej, czyli Bogey 1, zgod­nie z przy­dzia­łem kryp­to­ni­mów prze­sła­nych z okrętu fla­go­wego. Nasza pręd­kość wzglę­dem grupy za rufą to 22 tysiące km/s, ale dzieli nas led­wie 31 milio­nów kilo­me­trów.

– Rozu­miem.

Michelle ponow­nie sku­piła uwagę na ekra­nie tak­tycz­nym fotela skon­fi­gu­ro­wa­nym tak, by uka­zy­wał cały sys­tem Solon. Z racji braku miej­sca widać na nim było mniej szcze­gó­łów niż na ekra­nach, które miał przed sobą Stack­pole, ale te, które mogła dostrzec, potwier­dzały jego ocenę. Prze­ciw­nik zasta­wił dokład­nie taką samą pułapkę jak ta, w jaką wpadł w cza­sie bitwy o Marsh, a na doda­tek zro­bił to rów­nie sku­tecz­nie i w bar­dziej skom­pli­ko­wany spo­sób. Wpraw­dzie żadna z grup, które wła­śnie wyszły z nad­prze­strzeni, nie była w sta­nie dości­gnąć 82. Zespołu Wydzie­lo­nego, o ile coś dra­stycz­nie nie zmniej­szy­łoby osią­ga­nego prze­zeń przy­spie­sze­nia, ale nie sta­no­wiło to warunku nie­zbęd­nego, by wygrać, rakiety bowiem będące obec­nie na wypo­sa­że­niu Mary­narki Repu­bliki miały mak­sy­malny sku­teczny zasięg ponad 60 milio­nów kilo­me­trów.

Ist­niała co prawda ewen­tu­al­ność, że w nad­prze­strzeni cze­kała jesz­cze jedna grupa wro­gich okrę­tów gotowa wyjść z niej pro­sto przed dzio­bami okrę­tów Royal Man­ti­co­ran Navy zmie­rza­ją­cych ku gra­nicy przej­ścia w nad­prze­strzeń, ale było to mało praw­do­po­dobne, jak uznała po krót­kim namy­śle. Ozna­cza­łoby bowiem zła­ma­nie kar­dy­nal­nej zasady prze­strze­ga­nej przez obecne poko­le­nie dowód­ców Mary­narki Repu­bliki, a gło­szą­cej, że im bar­dziej skom­pli­ko­wany plan, tym szyb­ciej zawie­dzie, należy więc pla­no­wać jak naj­prost­sze posu­nię­cia tak­tyczne.

Skrzy­wiła się, przy­po­mi­na­jąc sobie wie­lo­krotne ostrze­że­nia Honor, że mają do czy­nie­nia z nie­głu­pim i potra­fią­cym się szybko uczyć prze­ciw­ni­kiem. Honor jak zwy­kle miała rację; byłoby znacz­nie milej, gdyby tym razem się pomy­liła…

Henke skrzy­wiła się ponow­nie, ana­li­zu­jąc sytu­ację, a potem z wdzięcz­no­ścią uświa­do­miła sobie, że to nie ona musiała pod­jąć decy­zję. Czuła się z tego powodu tro­chę winna, bo Honor była jej naj­lep­szą przy­ja­ciółką.

Jedno było oczy­wi­ste, i to w nie­mal bole­sny spo­sób – stra­te­gia dzia­łań Ósmej Floty przez ostat­nie 3,5 mie­siąca miała prze­ko­nać prze­ciw­nika, by zmie­nił roz­miesz­cze­nie sił i przy­jął bar­dziej defen­sywną postawę, dając tym samym Soju­szowi czas na doj­ście do sie­bie i zwięk­sze­nie liczby okrę­tów. Sądząc po zasadzce, w którą wpa­dli, stra­te­gia się powio­dła. Nawet aż za bar­dzo.

Znacz­nie pro­ściej było za cza­sów UB, które dusiło w zarodku jaką­kol­wiek ini­cja­tywę wśród ofi­ce­rów floty, nie­stety czasy te minęły raczej bez­pow­rot­nie i nie było co liczyć na roz­strze­li­wa­nie zbyt nie­za­leż­nych admi­ra­łów. A szczy­tem zło­śli­wo­ści losu było, że wszy­scy w Kró­le­stwie Man­ti­core cie­szyli się ze śmierci Saint-Justa i zmiany władz w ówcze­snej Ludo­wej Repu­blice Haven. Henke uznała, że była to radość przed­wcze­sna, bo choć obecna kadra dowód­cza Mary­narki Repu­bliki nie zdo­była jesz­cze sto­sow­nego doświad­cze­nia, była znacz­nie groź­niej­sza od swych poprzed­ni­ków, gdyż wie­działa, jak osią­gnąć zamie­rzone cele.

– Roz­kaz z okrętu fla­go­wego, ma’am – zamel­do­wał ofi­cer astro­na­wi­ga­cyjny, koman­dor porucz­nik Braga. – Kurs 2-9-3 na 0-0-5, przy­spie­sze­nie 6 km/s2.

– Rozu­miem – powtó­rzyła i ski­nęła głową z apro­batą, gdy na ekra­nie tak­tycz­nym poja­wiła się strzałka poka­zu­jąca nowy kurs.

Honor posta­no­wiła lecieć z mak­sy­mal­nym przy­spie­sze­niem na połu­dnie, odda­la­jąc się tym samym od grupy Bogey 2 i utrzy­mu­jąc odle­głość od Bogey 4. W ten spo­sób wla­ty­wali co prawda w zasięg rakiet grupy Bogey 1, który jako osłona Arthura i jego prze­my­słu orbi­tal­nego był pier­wot­nym celem, ale ugru­po­wa­nie to skła­dało się tylko z 2 super­dre­ad­no­ugh­tów i 7 krą­żow­ni­ków linio­wych wspie­ra­nych przez nie­spełna 200 kutrów. Sądząc z sygna­tury napę­dów, okręty liniowe nie były na doda­tek jed­nost­kami rakie­to­wymi, toteż w porów­na­niu z każdą z pozo­sta­łych grup zło­żo­nych z 6 super­dre­ad­no­ugh­tów rakie­to­wych i 2 lot­ni­skow­ców sta­no­wiła ona naj­mniej­sze zagro­że­nie. Nawet jeśli miały dużo zasob­ni­ków holo­wa­nych, bra­ko­wało im łączy kon­troli ognia, by zagro­zić obro­nie anty­ra­kie­to­wej 82. Zespołu Wydzie­lo­nego. Ona na miej­scu Honor pod­ję­łaby taką samą decy­zję.

Zasta­na­wiała się przez moment, czy prze­ciw­nik był w sta­nie ziden­ty­fi­ko­wać okręt Honor, i doszła do wnio­sku, że był – po bitwie o Herę i zale­wie infor­ma­cji w mediach nie powinno to sta­no­wić więk­szego pro­blemu, zwłasz­cza że nikt nie sta­rał się tego utrud­nić, bo to także sta­no­wiło część stra­te­gii. Podob­nie jak powie­rze­nie dowódz­twa Ósmej Floty admi­rał lady damie Honor Har­ring­ton, księż­nej i patronce Har­ring­ton. Nie cho­dziło o to, że miała ku temu naj­więk­sze kwa­li­fi­ka­cje, ale o pro­pa­gan­dową siłę świa­do­mo­ści, że za sys­te­ma­tyczne nisz­cze­nie prze­my­słu na zaple­czu Repu­bliki Haven odpo­wie­dzialna jest wła­śnie Sala­man­dra. Zro­biono wszystko, by prze­ciw­nik potrak­to­wał zagro­że­nie poważ­nie, bo w końcu Honor prze­śla­do­wała w pewien spo­sób Repu­blikę od czasu, gdy tra­fiła na pla­cówkę Basi­lisk, a ponie­waż nie było tajem­nicą, na pokła­dzie jakiego okrętu dowo­dziła w bitwie o Herę, nie było także pro­ble­mem porów­na­nie sygna­tur ener­ge­tycz­nych okrę­tów z tam­tej bitwy i obec­nych tutaj. A to ozna­czało, że wie­dzieli, kogo zła­pali w pułapkę, co bez­względ­nie musiało zwięk­szyć zapał wszyst­kich na pokła­dach wro­gich jed­no­stek.

– Plan anty­ra­kie­towy Romeo, ma’am – oznaj­mił Stack­pole. – Szyk Char­lie.

– Tylko plan obrony anty­ra­kie­to­wej? – zdzi­wiła się Henke. – Nic o pla­nie ognio­wym?

– Ani słowa, ma’am.

– Dzię­kuję – mruk­nęła, marsz­cząc brwi.

Jej krą­żow­niki uzbro­jone były w dwu­stop­niowe rakiety Mark 16, co ozna­czało, że w zasob­ni­kach mie­ści ich się wię­cej, bo były mniej­sze, ale także że miały mniej­szą siłę raże­nia i zasięg niż znaj­du­jące się na wypo­sa­że­niu okrę­tów linio­wych rakiety Mark 23. No i było ich znacz­nie mniej, gdyż w krą­żow­nik liniowy, nawet rakie­towy, nie dało się upchać tyle zasob­ni­ków co w super­dre­ad­no­ughta. Dla­tego sen­sowne było nie mar­no­wać ich przy odle­gło­ści od prze­ciw­nika nie­gwa­ran­tu­ją­cej cel­no­ści, ale w tej sytu­acji Michelle mia­łaby ochotę posłać choć parę salw zło­żo­nych z rakiet Mark 23 choćby po to, by grupa Bogey 4 nie zro­biła się zbyt bez­czelna. Ale to Honor dowo­dziła, a nale­żało przy­znać, że już paro­krot­nie udało jej się udo­wod­nić, jak dobrym jest tak­ty­kiem.

Dal­sze roz­wa­ża­nia prze­rwał jej mel­du­nek Stack­pole’a:

– Odpa­le­nie rakiet. Około 1000-1200, dolecą za sie­dem minut!

Super­dre­ad­no­ughty rakie­towe każ­dej z trzech grup, które wyszły z nad­prze­strzeni, były w sta­nie co 12 sekund wypusz­czać po sześć zasob­ni­ków. Każdy zawie­rał 10 rakiet nieco więk­szych od pierw­szej gene­ra­cji poci­sków wie­lo­czło­no­wych uży­wa­nych przez Royal Man­ti­co­ran Navy. Dla sys­te­mów kon­troli ognio­wej odle­głość była duża, toteż dowódca grupy Bogey 4 posta­wił na ilość, wie­dząc, że na jakość nie ma co liczyć. Dzięki temu ist­niała szansa, że choć kilka trafi w cel.

Każdy z jego okrę­tów wypu­ścił po trzy serie zasob­ni­ków, co dało łącz­nie 10. Wszyst­kie zapro­gra­mo­wano tak, by odpa­liły rów­no­cze­śnie, i ku okrę­tom Kró­lew­skiej Mary­narki pomknęło nieco ponad 1000 rakiet.

Choć odle­głość w chwili odpa­le­nia wyno­siła 30 450 tysięcy kilo­me­trów, rakiety do poko­na­nia miały 36 757 440 kilo­me­trów, co przy przy­spie­sze­niu 416 km/s2 dawało im w chwili dotar­cia do okrę­tów 82. Zespołu Wydzie­lo­nego pręd­kość wyno­szącą 53 pro­cent pręd­ko­ści świa­tła.

72 sekundy po pierw­szej odpa­lona została druga taka salwa.

A 72 sekundy póź­niej trze­cia.

W ciągu nieco ponad 13 minut okręty Mary­narki Repu­bliki wystrze­liły 11 salw liczą­cych łącz­nie pra­wie 13 tysięcy rakiet.

Jesz­cze 3-4 stan­dar­dowe lata temu każda z tych salw byłaby śmier­tel­nym zagro­że­niem dla tak nie­wiel­kiej liczby celów, ale przez ten czas tak­tyka anty­ra­kie­towa RMN ule­gła olbrzy­mim zmia­nom. Ewo­lu­owała zresztą cały czas, adap­tu­jąc do nowych potrzeb, bo prze­ciw­nik także nie sie­dział bez­czyn­nie. Zwłasz­cza od bitwy o Marsh, która miała miej­sce led­wie pół stan­dar­dowego roku temu, zmiany były poważne. Katany osłony zmie­niły pozy­cje, ale tym razem nie było potrzeby wyko­rzy­sta­nia ich anty­ra­kiet, bo wszyst­kie super­dre­ad­no­ughty i krą­żow­niki liniowe 82. Zespołu Wydzie­lo­nego wypo­sa­żono w Key­hole i anty­ra­kiety Mark 31.

Każdy okręt miał dwie boje holo­wane Key­hole, po jed­nej z każ­dej burty. Każda z nich posia­dała zaś wystar­cza­jącą liczbę łączy tele­me­trycz­nych, by kon­tro­lo­wać wszyst­kie wyrzut­nie anty­ra­kiet całego 82. Zespołu Wydzie­lo­nego. Ponadto ich uży­cie pozwa­lało wszyst­kim jed­nost­kom obró­cić się ekra­nami ku nad­la­tu­ją­cym rakie­tom bez straty cel­no­ści obrony anty­ra­kietowej. Każda Key­hole była też bro­nią radio­elek­tro­niczną i miała wła­sne sprzę­żone działka lase­rowe do obrony przed rakie­tami. Na koniec obrót okrętu usta­wiał je w pio­nie i na tyle daleko, by ekran nie prze­szka­dzał im w śle­dze­niu wro­gich rakiet i napro­wa­dza­niu wła­snych, co pozwa­lało na więk­szą szyb­ko­strzel­ność wyrzutni anty­ra­kiet niż kie­dy­kol­wiek dotąd.

Prze­ciw­nik nie wie­dział, jak sku­teczne są boje, i nie wziął sto­sow­nej poprawki. Sądził też, że wyrzut­nie anty­ra­kiet zdążą odpa­lić po 5 salw prze­ciwko każ­dej z fal, i to tylko pości­gowe, usy­tu­owane na rufach ucie­ka­ją­cych okrę­tów, co dawało 10 rakiet na salwę z jed­nego okrętu. Dla­tego plan ogniowy prze­wi­dy­wał, że rakiety będą miały do czy­nie­nia z około 200 anty­ra­kietami i tysią­cem Vipe­rów wystrze­lo­nych przez Katany.

Michelle Henke nie znała natu­ral­nie zało­żeń tego planu ognio­wego, ale była pewna, że prze­ciw­nik nie spo­dzie­wał się, iż same okręty odpalą ponad 7 tysięcy anty­ra­kiet.

– To sporo anty­ra­kiet, ma’am – zauwa­żył cicho Man­fredi, zatrzy­mu­jąc się koło jej fotela.

W odpo­wie­dzi spoj­rzała na niego, uno­sząc pyta­jąco brwi.

– Wiem, że z myślą o tym zwięk­szono pojem­ność naszych maga­zy­nów amu­ni­cyj­nych, ale mimo to nie zdo­łamy długo utrzy­mać takiego natę­że­nia ognia. No i nie są za darmo – wyja­śnił.

Henke doszła do wnio­sku, że albo oboje są nie­nor­mal­nie wręcz pewni sie­bie, albo są waria­tami nie­ma­ją­cymi nic lep­szego do roboty, jak udo­wad­niać wszyst­kim wokół, że mają sta­lowe nerwy. Wyszło jej, że to dru­gie.

– Tanie nie są – przy­znała – ale o wiele tań­sze niż nowy okręt, że o naszych skrom­nych oso­bach nie wspo­mnę.

– Racja, ma’am. – Man­fredi uśmiech­nął się krzywo.

– Poza tym jestem gotowa się zało­żyć – dodała ze zło­śli­wym uśmiesz­kiem, gdy pierw­sza salwa wro­gich rakiet została w cało­ści prze­chwy­cona i znisz­czona – że anty­ra­kieta Mark 31 kosz­tuje znacz­nie mniej od rakiety prze­ciw­o­krę­to­wej.

Druga salwa podzie­liła los pierw­szej, jesz­cze nim zna­la­zła się w zasięgu sprzę­żo­nych dzia­łek lase­ro­wych.

Tak samo trze­cia.

I czwarta.

– Prze­ciw­nik prze­rwał ogień, ma’am – zamel­do­wał Stack­pole.

– Co mnie ani tro­chę nie dziwi – sko­men­to­wała Michelle.

Dzi­wiło ją, że nie zro­bił tego wcze­śniej, choć z dru­giej strony rakiety pierw­szej salwy potrze­bo­wały sied­miu minut, by zna­leźć się w zasięgu anty­ra­kiet, a to pozwo­liło na odpa­le­nie sze­ściu kolej­nych. Sku­tecz­ność zaś obrony anty­ra­kietowej oka­zała się więk­sza, niż zakła­dano, toteż zasko­czony prze­ciw­nik nie zorien­to­wał się natych­miast, jak trudno jest tra­fić w łatwy zda­wa­łoby się cel. Jedy­nym spo­so­bem spraw­dze­nia jej sku­tecz­no­ści było uży­cie dużej liczby rakiet, ale Henke sądziła, że zorien­to­wałaby się szyb­ciej niż po ponad czte­rech minu­tach, że tylko mar­nuje amu­ni­cję.

Nale­żało jed­nak pamię­tać, że z każdą kolejną znisz­czoną salwą wzra­stała wie­dza prze­ciw­nika na temat ECM-ów obrony prze­ciw­ra­kie­to­wej, toteż będzie on miał czas, by prze­pro­gra­mo­wać odpo­wied­nio rakiety ostat­nich fal, a wystar­czyło jedno szczę­śliwe tra­fie­nie, by znisz­czyć węzeł napędu alfa, co ozna­czało koniec okrętu lub nie­wolę, bo sys­tem znaj­do­wał się w fali gra­wi­ta­cyj­nej.

– Jak pani sądzi, co teraz zro­bią? – spy­tał Man­fredi, gdy siódma fala rakiet podzie­liła los poprzed­niej.

– Zaczną myśleć – odparła, sia­da­jąc wygod­niej. – Przy tak sku­tecz­nej obro­nie anty­ra­kie­to­wej ja na ich miej­scu przy­go­to­wa­ła­bym naprawdę potężną salwę, bo tylko taka ma szansę prze­cią­żyć naszą obronę, i część z niej musia­łaby się prze­drzeć.

– Ale nie mają moż­li­wo­ści kon­tro­lo­wa­nia takiej liczby rakiet – zapro­te­sto­wał Man­fredi.

– Poprawka: uwa­żamy, że nie mają takiej moż­li­wo­ści – Henke nie odry­wała wzroku od ekranu tak­tycz­nego, z któ­rego wła­śnie znik­nęła dzie­wiąta fala rakiet. – Oso­bi­ście się z tobą zga­dzam, ale nie wiemy tego na pewno. Jeśli jed­nak się nie mylimy, cel­ność tych rakiet nie będzie zbyt duża, bo sys­temy samo­na­pro­wa­dza­nia mają słabe. Mimo to sku­tecz­niej­sze są rakiety ze sła­bym namia­rem celu, które dotrą w jego pobliże, niż mające dosko­nałe namiary, ale nie­mo­gące prze­do­stać się przez obronę anty­ra­kie­tową, nie­praw­daż?

– Natu­ral­nie. Ujmu­jąc rzecz w ten spo­sób, to ma sens – przy­znał szef sztabu, ale sły­chać było, że jako pro­fe­sjo­na­li­sta jest ura­żony samym pomy­słem ucie­ka­nia się do prak­tycz­nie nie­kie­ro­wa­nego ostrzału.

Świad­czy­łoby to zresztą dobit­nie o pozio­mie floty, która musia­łaby się uciec do takiego wła­śnie spo­sobu. Mike już miała mu zło­śli­wie przy­ciąć, gdy uświa­do­miła sobie, że takie podej­ście może być poważ­nym błę­dem – sama była przy­zwy­cza­jona do pogar­dli­wego oce­nia­nia poziomu tech­niki Mary­narki Repu­bliki, a prze­cież pry­mi­tywne roz­wią­za­nia tech­niczne nie musiały być nie­sku­teczne. A prze­ciw­nik już udo­wod­nił, że też jest tego świa­dom, i wyka­zy­wał sporą pomy­sło­wość. Wiele z ode­bra­nych ostat­nio lek­cji było dla Kró­lew­skiej Mary­narki bole­sne, toteż nad­szedł naj­wyż­szy czas, by ofi­ce­ro­wie tacy jak Oli­ver czy ona sama prze­stali być tym zasko­czeni.

– Nie powie­dzia­łam, że to zgrabne posu­nię­cie, ale ofi­ce­rom floty nie płaci się za este­tykę, prawda? – spy­tała uprzej­miej, niż zamie­rzała.

– Nie, ma’am.

– Wła­śnie. – Uśmiech­nęła się lekko. – Należy pamię­tać, że tym razem to oni mają kij, nie my. I że potra­fią nader efek­tyw­nie wyko­rzy­stać to, czym dys­po­nują, bo pomy­sło­wo­ści im nie brak. Pamię­tasz panią admi­rał Bel­le­feu­ille? Bo ja aż za dobrze! I nie widzę powo­dów, by zakła­dać, że reszta ich ofi­ce­rów fla­go­wych będzie głup­sza. Nie­stety.

– Ma pani rację, ma’am. – Man­fredi też się uśmiech­nął. – Spró­buję następ­nym razem o tym pamię­tać.

– Następ­nym razem?! Oj, widzę, że opty­mi­sta z cie­bie.

– Impe­ra­tor i Into­le­rant roz­po­częły sta­wia­nie zasob­ni­ków, ma’am – zamel­do­wał Stack­pole.

– Wygląda na to, że admi­rał Har­ring­ton doszła do tego samego wnio­sku co pani – oce­nił Man­fredi. – Dzięki temu będą mieli zaję­cie i ta salwa nie powinna być zbyt duża.

– Może – mruk­nęła Mike.

Naj­więk­szą wadą zasob­ni­ków holo­wa­nych było to, że mogły zostać znisz­czone przez deto­na­cję rakiety w pobliżu, gdy zna­la­zły się poza kadłu­bem. Nie było do tego potrzebne bez­po­śred­nie tra­fie­nie i dla­tego Man­fredi miał rację – lepiej było odpa­lić już posta­wione zasob­niki, niż ryzy­ko­wać ich znisz­cze­nie przez wro­gie rakiety.

Tyle że prze­ciw­nik miał dość czasu, by posta­wić ich cał­kiem sporo, i będzie miał jesz­cze kilka dodat­ko­wych minut, nim rakiety wystrze­lone przez Honor zbliżą się do jego okrę­tów.

Dowódca wro­giego ugru­po­wa­nia nie cze­kał, aż rakiety odpa­lone przez 82. Zespół Wydzie­lony dotrą do jego jed­no­stek – wystrze­lił swoje pra­wie rów­no­cze­śnie. Tyle że pod­czas gdy okręty Honor wystrze­liły 288 rakiet, te nale­żące do Mary­narki Repu­bliki 10 800.

– Cho­lera! – sko­men­to­wał pra­wie spo­koj­nie Man­fredi, gdy oka­zało się, że za każdą wystrze­loną w jego kie­runku rakietę prze­ciw­nik zre­wan­żo­wał się ponad 37. – Zwy­kle dobrze jest mieć szefa, który potrafi czy­tać w myślach prze­ciw­nika, ale tym razem naprawdę wolał­bym, żeby się pani pomy­liła.

– No to jest nas dwoje – poin­for­mo­wała go Mike, po czym spy­tała Stack­pole’a: – John, to moja wyobraź­nia czy ich kon­trola ogniowa wygląda na nieco lep­szą, niż powinna?

– Oba­wiam się, że nie­stety to nie pani wyobraź­nia, ma’am. To jedna salwa, ale podzie­lona na kilka czę­ści, i każda jest kie­ro­wana dokład­niej, niż­bym się spo­dzie­wał. Gdy­bym miał zga­dy­wać, posta­wił­bym na to, że zmie­niają rota­cyj­nie to, którą grupą kie­rują, prze­ska­kują z czę­sto­tli­wo­ści na czę­sto­tli­wość.

– Potrze­bo­wa­liby znacz­nie szer­szego pasma niż to, któ­rego dotąd uży­wali – gło­śno myślał Man­fredi.

– Praw­do­po­dob­nie. – Henke wzru­szyła ramio­nami. – Ale nie­ko­niecz­nie. Za mało wiemy, żeby wie­dzieć, jak to robią.

– Ina­czej ryzy­kują, że w poło­wie lotu stracą kon­trolę nad wszyst­kimi – zauwa­żył Man­fredi.

– Może – mruk­nęła Mike, nie mając zamiaru wspo­mi­nać o pew­nym wyna­lazku doty­czą­cym kon­troli wystrze­lo­nych rakiet dopra­co­wy­wa­nym wła­śnie przez Upiorną Hem­phill. – Ale ta salwa jest pięć razy sil­niej­sza od wszyst­kich poprzed­nich, więc nawet jeśli stracą kon­trolę nad 25-30 pro­cent rakiet, to i tak będzie ona sku­tecz­niej­sza od wcze­śniej­szych.

– Zga­dza się, ma’am – przy­znał Man­fredi nie­chęt­nie. – Ale…

– Wygląda na to, że tym razem nas wybrali na cel, ma’am – prze­rwał mu Stack­pole.

Henke ski­nęła głową.

Rakiety wystrze­lone przez 82. Zespół Wydzie­lony dotarły do celu jako pierw­sze, a celem tym był wyłącz­nie jeden okręt: super­dre­ad­no­ught rakie­towy Conqu­ete, a z 288 rakiet 48 miało gło­wice ECM. Połowę sta­no­wiły poci­ski typu Dra­gon’s Teeth, które led­wie zna­la­zły się w zasięgu anty­ra­kiet, zmie­niły się dla sys­te­mów kie­ro­wa­nia ogniem obrony prze­ciw­ra­kie­to­wej w 240 dodat­ko­wych rakiet, ogłu­pia­jąc anty­ra­kiety, które miały już namiary celów. Stały się natu­ral­nie głów­nym celem, ale takie wła­śnie było ich zada­nie. Znisz­czone zostały wszyst­kie, ale to pozwo­liło 170 innym rakie­tom prze­trwać strefę raże­nia anty­ra­kiet. 14 z nich było Daz­zle­rami i gdy namie­rzyły je lidary arty­le­rii anty­ra­kie­to­wej, włą­czyły potężne zagłu­sza­cze, ośle­pia­jąc sys­temy napro­wa­dza­nia sprzę­żo­nych dzia­łek lase­ro­wych.

Rakiety nad­la­ty­wały, roz­wi­ja­jąc 62 pro­cent pręd­ko­ści świa­tła, a działka miały zasięg 150 tysięcy kilo­me­trów. Gło­wice impul­sowe rakiet usta­wiono na deto­na­cję w odle­gło­ści 40 tysięcy kilo­me­trów od celu, a na poko­na­nie pozo­sta­łych 110 tysięcy potrze­bo­wały led­wie pół sekundy. Cze­kały na nie tysiące dzia­łek na okrę­tach i kutrach, ale każde zdą­żyło strze­lić tylko jeden raz.

Ze 170 rakiet prze­trwało 8.

Dwie deto­no­wały, mar­nu­jąc ener­gię na gór­nym ekra­nie Conqu­ete, pozo­stałe wzdłuż lewej burty, i pro­mie­nie lase­rów prze­biły osłonę bur­tową okrętu, który aż się zato­czył pod tą lawiną ener­gii. Znisz­czo­nych zostało: 5 sprzę­żo­nych dzia­łek lase­ro­wych, 2 wyrzut­nie anty­ra­kiet, 3 gra­sery, 3 węzły beta, radar, główna antena sze­ro­ko­pa­smo­wych sen­so­rów i 3 prze­kaź­niki zdal­nego ste­ro­wa­nia rakie­tami. Zgi­nęło 51 ludzi, a 18 zostało ciężko ran­nych.

Dla super­dre­ad­no­ughta były to nie­wiel­kie uszko­dze­nia i Conqu­ete na­dal sta­wiał zasob­niki.

Wygląda, że choć parę razy go tra­fi­li­śmy – zamel­do­wał Stack­pole. – Z tej odle­gło­ści trudno o szcze­góły, ale tra­fie­nia wyglą­dają na potwier­dzone.

– To dobrze – skwi­to­wała Mike. – Parę to nie­wiele, ale któ­raś mogła wyrzą­dzić więk­sze niż zwy­kle szkody. Nie­stety…

– A teraz będziemy mieli odpo­wiedź – dodał posęp­nie Man­fredi.

A zaraz potem rakiety spo­tkały się z anty­ra­kie­tami. 617 rakiet stra­ciło namiary, bo kon­trola ogniowa nie mogła pora­dzić sobie z napro­wa­dza­niem takiej liczby, nato­miast 10 183 leciały dalej. Anty­ra­kiety prze­chwy­ciły 8711 z nich, a pozo­sta­łych 1412 dotarło w zasięg sprzę­żo­nych dzia­łek lase­ro­wych. 200 z nich miało gło­wice EW, a wszyst­kie pozo­stałe słab­sze namiary celów niż rakiety wystrze­lone przez okręty 82. Zespołu Wydzie­lo­nego. Ale było ich znacz­nie wię­cej, a działka miały tylko sekundę na ich prze­chwy­ce­nie.

Udało im się znisz­czyć 920.

Z pozo­sta­łych 352 rakiet 103 zmar­no­wały ener­gię, tra­fia­jąc w ekrany celów, a 152 za cele wybrały super­dre­ad­no­ughty.

Jedy­nie 5 z nich obrało za cel HMS Ajax.

Kapi­tan Diego Mikha­ilov obró­cił okręt, usta­wia­jąc go ekra­nem ku nim, a dzięki Key­ho­lom obrona prze­ciw­ra­kie­towa widziała cele wyraź­niej i z więk­szej odle­gło­ści, toteż więk­szość pro­mieni z impul­so­wych gło­wic lase­ro­wych tra­fiła w ekran. Jed­nakże jedna rakieta oka­zała się spryt­niej­sza – prze­le­ciała ponad ekra­nem i deto­no­wała mniej niż 5 tysięcy kilo­me­trów od lewo­bur­to­wej osłony.

Dwa pro­mie­nie spo­la­ry­zo­wa­nej ener­gii prze­biły się przez nią i dotarły do pan­ce­rza, a rakiety uży­wane przez Mary­narkę Repu­bliki jako rekom­pen­satę za mniej­szą cel­ność posia­dały sil­niej­sze gło­wice. Pan­cerz i kadłub nie zdo­łały ich powstrzy­mać – okrę­tem szarp­nęło i roz­le­gły się alarmy uszko­dze­niowe, ale bio­rąc pod uwagę liczbę wystrze­lo­nych rakiet, Ajax wywi­nął się tanim kosz­tem.

– Stra­ci­li­śmy gra­ser numer 5 i dwa sprzę­żone działka lase­rowe – zamel­do­wał Stack­pole. – I mamy sied­miu ran­nych, ma’am.

Mike kiw­nęła głową – nikt nie lubi pono­sić strat, ale sied­miu ran­nych sta­no­wiło nader niską cenę w tej sytu­acji.

– Reszta eska­dry? – spy­tała.

– Nawet zadra­pa­nia, ma’am! – poin­for­mo­wał ją rado­śnie Man­fredi.

Zaczęła się uśmie­chać, gdy roz­legł się głos Stack­pole’a:

– Wie­lo­krotne tra­fie­nia obu super­dre­ad­no­ugh­tów. Impe­ra­tor stra­cił parę gra­se­rów, ale poza tym jest cały.

– A Into­le­rant? – pogo­niła go, gdy zbyt długo mil­czał.

– Zdrowo obe­rwał – odpo­wie­dział Man­fred, przy­glą­da­jąc się infor­ma­cjom poja­wia­ją­cym się na jego ekra­nie dzięki sieci tak­tycz­nej. – 20 lub 30 tra­fień, jedno dotarło do maga­zynu zasob­ni­ków. Cięż­kie straty w ludziach, w tym admi­rał Moro­witz z całym szta­bem. Wygląda też na to, że poszły szyny i nie może sta­wiać zasob­ni­ków.

– Roz­kaz prze­rwa­nia ostrzału rakie­to­wego z okrętu fla­go­wego, ma’am – dodał cicho Stack­pole.

Mike poki­wała głową – zdol­ność pro­wa­dze­nia poje­dynku rakie­to­wego na dużą odle­głość 82. Zespołu Wydzie­lo­nego wła­śnie spa­dła o połowę, a przy tak małej licz­bie rakiet, jakie mógł wystrze­lić jeden super­dre­ad­no­ught, szanse na tra­fie­nie były zerowe, zwłasz­cza przy odle­gło­ści pra­wie dwóch minut świetl­nych. Honor nie zamie­rzała mar­no­wać amu­ni­cji, pró­bu­jąc osią­gnąć nie­moż­liwe.

A to nie­stety znacz­nie ogra­ni­czało moż­li­wo­ści, jakie im pozo­stały…

Minęło kilka minut wypeł­nio­nych zwy­kłymi odgło­sami pracy pomo­stu bojo­wego. Sytu­acja w tym cza­sie nieco się wyja­śniła, ale by­naj­mniej nie popra­wiła – wyglą­dało na to, że pier­wotna ocena uszko­dzeń HMS Into­le­rant była zbyt opty­mi­styczna.

– Pani admi­rał – roz­legł się nagle głos ofi­cera łącz­no­ścio­wego, porucz­nika Kamiń­skiego. – Admi­rał Har­ring­ton chce z panią roz­ma­wiać.

– Prze­łącz ją na fotel – pole­ciła szybko Mike i spoj­rzała na ekran łącz­no­ściowy fotela, na któ­rym wła­śnie poja­wiła się zna­joma twarz o mig­da­ło­wych oczach.

– Mike – zaczęła Honor bez wstę­pów. – Into­le­rant stra­cił więk­szość obrony anty­ra­kie­to­wej, a przed nami zasob­niki orbi­talne. Wiem, że Ajax też obe­rwał, ale chcę, żeby twoja eska­dra zajęła pozy­cję mię­dzy Into­le­ran­tem a pla­netą, bo w ten spo­sób będzie można w pełni wyko­rzy­stać obronę anty­ra­kie­tową two­ich okrę­tów. W jakim sta­nie są twoje jed­nostki? Będziesz mogła to zro­bić?

– Natu­ral­nie. Tylko Ajax został tra­fiony, a uszko­dze­nia są drobne i obronę anty­ra­kie­tową mamy w pełni sprawną.

– To dobrze! Razem z Andreą prze­ta­su­jemy też kutry, ale wystrze­lały masę anty­ra­kiet na te dwie salwy… Nie sądzi­łam, że mają aż tak dobre zdalne ste­ro­wa­nie. Wygląda na to, że będziemy musieli prze­my­śleć kilka spraw.

– Tak to już w życiu bywa. – Henke wzru­szyła ramio­nami. – Czło­wiek uczy się na błę­dach. Naj­czę­ściej wła­snych.

– Jeśli ma szczę­ście je prze­żyć – dodała Honor. – No dobra, Mike. Zmie­niaj pozy­cję. Bez odbioru.

– Jasne – potwier­dziła Henke i spoj­rzała na Stack­pole’a. – Sły­sze­li­ście?… No to do roboty!

Okręty 81. Eska­dry Cięż­kich Krą­żow­ni­ków zajęły pozy­cje na skrzy­dle for­ma­cji odda­la­ją­cej się od pościgu. Spły­nęły osta­teczne mel­dunki o uszko­dze­niach i stra­tach. Mike dosko­nałe wie­działa, co w tym momen­cie myśli Honor, bo znały się od cza­sów aka­de­mii. Jej przy­ja­ciółka nie była w żaden spo­sób winna temu, że jej okręty wpa­dły w pułapkę, a ludzie zgi­nęli, ale czuła się za to odpo­wie­dzialna, bo taki miała cha­rak­ter. Mike była świa­doma, że Honor długo nie daruje sobie tego, że dała się podejść, choć nie będzie to miało wpływu na jej decy­zje.

Potrzą­snęła głową – księżna Har­ring­ton o wiele łatwiej wyba­czała takie nie­za­wi­nione klę­ski pod­ko­mend­nym niż sobie i nie było na to rady.

– Za około 30 sekund znaj­dziemy się w teo­re­tycz­nym zasięgu zasob­ni­ków orbi­tal­nych, ma’am – cichy głos Stack­pole’a wyrwał ją z roz­my­ślań.

– Dzię­kuję – mruk­nęła i usia­dła wygod­niej.

Upły­nęło kil­ka­na­ście cią­gną­cych się niczym wiecz­ność sekund.

– Odpa­le­nie rakiet! – zamel­do­wał Stack­pole. – Z wielu źró­deł!… Wróg wystrze­lił około 17 tysięcy rakiet!

– Powtórz! – wark­nęła Mike, pewna, że się prze­sły­szała.

– Zgod­nie z sza­cun­kową oceną kom­pu­te­rów wróg odpa­lił około 17 tysięcy rakiet, ma’am. – Stack­pole odwró­cił się ku niej. – Dotrą do nas za sie­dem minut.

Mike wpa­try­wała się w niego, pró­bu­jąc zro­zu­mieć nie­moż­liwe. Sondy zwia­dow­cze z nisz­czy­cieli, które prze­pro­wa­dziły roz­po­zna­nie sys­temu przed ata­kiem, wykryły na orbi­cie Arthura led­wie 400 zasob­ni­ków, co ozna­czało 4 tysiące rakiet, skąd więc, do cho­lery, wzięły się pozo­stałe…

– Co naj­mniej 13 tysięcy wystrze­liły jed­nostki obrony sys­te­mo­wej – dodał Stack­pole tonem świad­czą­cym o tym, że sam nie bar­dzo może w to uwie­rzyć.

Mike wytrzesz­czyła na niego oczy – nawet gdyby wszyst­kie te jed­nostki: oba super­dre­ad­no­ughty i 7 krą­żow­ni­ków linio­wych, nale­żały do klasy rakie­to­wych, to i tak nie dys­po­no­wa­łyby wystar­cza­jącą liczbą rakiet do takiej salwy.

– Jak… – zaczął ktoś, ale prze­rwał mu Man­fredi:

– To nie są krą­żow­niki liniowe! To pier­do­lone sta­wia­cze min!

Mike zaklęła w duchu, przy­zna­jąc mu rację. Mary­narka Repu­bliki podob­nie jak Royal Man­ti­co­ran Navy budo­wała szyb­kie sta­wia­cze min, wyko­rzy­stu­jąc kadłuby i napędy krą­żow­ni­ków linio­wych, stąd błąd w iden­ty­fi­ka­cji. A to, że ich maga­zyny wypeł­niono zasob­ni­kami, a nie minami, było z tech­nicz­nego punktu widze­nia dro­bia­zgiem. I tak to, kiedy sobie cze­kały, aż napast­nicy zbliżą się ku nim ści­gani przez trzy grupy okrę­tów, wszyst­kie sta­wiały spo­koj­nie zasob­niki, przy­go­to­wu­jąc salwę, która wła­śnie leciała w stronę 82. Zespołu Wydzie­lo­nego.

– No cóż – powie­działa nieco chra­pli­wie – skoro już wiemy, jak to zro­bili, to został tylko mały pro­blem, co my z tym zro­bimy… John, plan obrony Hotel!

– Aye, aye, ma’am: plan obrony Hotel – potwier­dził Stack­pole.

I z HMS Ajax do reszty eska­dry popły­nęły sto­sowne roz­kazy.

Mike obser­wo­wała ekran tak­tyczny, choć zmiany, jakie poka­zy­wał, były nie­wiel­kie, bo jej eska­dra zajęła sta­no­wi­ska pra­wie zgod­nie z tym wła­śnie pla­nem, gdy oka­zało się, że ma osła­niać Into­le­ranta repre­zen­tu­ją­cego więk­szą siłę od wszyst­kich wcho­dzą­cych w jej skład okrę­tów. Dla­tego wła­śnie jej krą­żow­niki liniowe usta­wiły się tak, by stwo­rzyć pio­nową blo­kadę mię­dzy pla­netą a super­dre­ad­no­ugh­tem. W ten spo­sób zna­la­zły się w ide­al­nej pozy­cji, by prze­chwy­cić nad­la­tu­jące rakiety i rów­no­cze­śnie stać się ich głów­nymi celami.

– Roz­kaz z okrętu fla­go­wego, ma’am: plan ogniowy Gamma – zamel­do­wał Stack­pole.

– Pro­szę potwier­dzić – pole­ciła Mike.

– Aye, aye, ma’am.

I 81. Eska­dra Cięż­kich Krą­żow­ni­ków zaczęła wresz­cie sta­wiać zasob­niki.

Rakiety Mark 16, w które uzbro­jone były rakie­towe krą­żow­niki liniowe, miały o jeden człon mniej niż rakiety super­dre­ad­no­ugh­tów i ich mak­sy­malny zasięg wyno­sił 42 miliony kilo­me­trów. Do celu były 53 miliony kilo­me­trów, co ozna­czało, że 11 milio­nów kilo­me­trów będą musiały poko­nać lotem bali­stycz­nym po wyczer­pa­niu paliwa pierw­szego członu i jego odrzu­ce­niu, a przed odpa­le­niem napędu dru­giego. Wydłu­żało to czas lotu o pół­to­rej minuty, czyli potrze­bo­wały razem trzy­na­stu i pół minuty na osią­gnię­cie celu, pod­czas gdy rakiety wystrze­lone przez Impe­ra­tora tylko sied­miu, bo miały sil­niej­sze napędy. Rakiety Mark 16 w chwili osią­gnię­cia celów będą także miały o 20 tysięcy kilo­me­trów na sekundę mniej­szą pręd­kość.

Jed­nakże plan ogniowy Gamma opra­co­wany przez Honor i Andreę mie­siące temu uwzględ­niał taką wła­śnie sytu­ację. Impe­ra­tor i krą­żow­niki liniowe miały wystrze­lić sześć salw w ciągu 72 sekund, a rakiety Impe­ra­tora zostały tak zapro­gra­mo­wane, by lecieć z takim samym przy­spie­sze­niem i prze­rwą co rakiety Mark 16. Dopiero potem Impe­ra­tor zacznie strze­lać samo­dziel­nie, sta­wia­jąc po dwie serie zasob­ni­ków co 24 sekundy. Pierw­sze rakiety z tych salw powinny dotrzeć do celu osiem i pół minuty po posta­wie­niu pierw­szych zasob­ni­ków i pięć minut przed połą­czo­nymi sal­wami odpa­lo­nymi wraz z krą­żow­ni­kami linio­wymi.

Tyle tylko, że nie sta­no­wiło to roz­wią­za­nia pro­blemu, jakim były nad­la­tu­jące wro­gie rakiety, z któ­rymi mimo wszystko trzeba było sobie jakoś pora­dzić. Wyrzut­nie anty­ra­kiet HMS Ajax odpa­liły pierw­szą salwę i prze­szły na ogień cią­gły, podob­nie jak Katany wystrze­li­wu­jące Vipery z mak­sy­malną moż­liwą szyb­ko­strzel­no­ścią. Tyle że żad­nemu z pro­jek­tan­tów obu tych klas nie przy­śniło się w naj­gor­szym kosz­ma­rze, że przyj­dzie im się zmie­rzyć z tak liczną salwą rakiet.

– Prze­biją się, ma’am – powie­dział cicho Man­fredi.

Mike unio­sła głowę znad ekranu i zaklęła w duchu – znów stał obok jej fotela, zamiast jak każdy śred­nio inte­li­gentny sie­dzieć w swoim z zamkniętą uprzężą anty­ura­zową. Man­fredi zresztą dosko­nale o tym wie­dział, ale nale­żał do osób naj­le­piej myślą­cych w trak­cie mar­szu, dla­tego już dawno prze­stała z tym wal­czyć. Teraz mówił zbyt cicho, by kto­kol­wiek inny mógł go usły­szeć, i odpowie­działa mu w ten sam spo­sób.

– Oczy­wi­ście, że się prze­biją, bo nie mamy wystar­cza­ją­cej siły ognia, by je wszyst­kie prze­chwy­cić w dostęp­nym cza­sie.

– Jak oni, do cho­lery, są w sta­nie kon­tro­lo­wać tak wiele rakiet?! Bo to nie są strzały na ślepo, przy­naj­mniej jesz­cze nie. Skąd wzięli tyle łączy tele­me­trycz­nych?!

– Nie mam poję­cia – przy­znała uprzej­mie Mike, przy­glą­da­jąc się, jak anty­ra­kiety wybi­jają impo­nu­jące wyrwy w nad­la­tu­ją­cej lawi­nie. – Ale sądzę, że lepiej byłoby, gdy­by­śmy się tego dowie­dzieli.

– A tu ma pani cał­ko­witą rację, ma’am.

Nikt w 82. Zespole Wydzie­lo­nym ani w całej Royal Man­ti­co­ran Navy ni­gdy nie sły­szał o urzą­dze­niu zwa­nym Moriarty, co dowo­dziło, jak dobrze strze­żono tajem­nic w Mary­narce Repu­bliki. Nazwę Shan­non Fora­ker zaczerp­nęła z lite­ra­tury detek­ty­wi­stycz­nej z okresu poprze­dza­ją­cego loty w kosmos, bo wydała jej się wyjąt­kowo odpo­wied­nia.

Na orbi­cie pla­nety Arthur znaj­do­wała się sta­cja kosmiczna. Nie­wielka – mniej wię­cej taka jak ciężki krą­żow­nik. Została dostar­czona w postaci pre­fa­bry­ko­wa­nych modu­łów przez trans­por­to­wiec floty i zmon­to­wana w ciągu 48 godzin. Jej masa wyno­siła 400 tysięcy ton, co nie było dużo jak na obiekt woj­skowy.

Ale cała ta masa była wyko­rzy­sty­wana do zdal­nego napro­wa­dza­nia rakiet.

Była to odpo­wiedź Shan­non Fora­ker na gor­szą cel­ność zasob­ni­ków tak holo­wa­nych, jak i orbi­tal­nych. Natu­ral­nie sto­so­wać ją można było tylko w obro­nie sys­te­mo­wej i dopóty, dopóki jej loka­li­za­cja pozo­sta­wała nie­znana dla wroga. Dla­tego wyko­nana została z mate­ria­łów pochła­nia­ją­cych fale rada­rowe, poma­lo­wana matową czarną farbą i aż do wej­ścia do akcji obo­wią­zy­wały na niej bar­dzo surowe zasady ciszy elek­tro­nicz­nej i ener­ge­tycz­nej.

I dla­tego też sondy Royal Man­ti­co­ran Navy jej nie zauwa­żyły.

Teraz po raz pierw­szy ożyła z pełną mocą. Poprzez sieć prze­kaź­ni­ków zama­sko­wa­nych jako cywilne obiekty, roz­sia­nych po całym sys­te­mie, uzy­skała tysiące łączy tele­me­trycz­nych. Każdy z tych prze­kaź­ni­ków był więk­szą, prost­szą i mniej pojemną wer­sją Key­hola, ale było ich dużo i mogły napro­wa­dzać przy­dzie­lone im przez sta­cję główną rakiety przez cały czas ich lotu.

Dru­gim man­ka­men­tem Moriarty’ego – poza łatwo­ścią znisz­cze­nia – było to, że napro­wa­dza­nie ogra­ni­czone było do pręd­ko­ści świa­tła, podob­nie jak w przy­padku Key­holi. Odli­cza­jąc lep­sze sen­sory i kom­pu­tery pokła­dowe, jakie posia­dały rakiety Royal Man­ti­co­ran Navy w obro­nie sys­te­mo­wej, obie strony teo­re­tycz­nie uzy­skały pra­wie równą cel­ność.

Tyle że salwy lecą­cej ku 82. Zespo­łowi Wydzie­lo­nemu nie spo­sób było porów­nać z żadną przez niego wystrze­loną.

Natu­ral­nie gdyby nawet ofi­ce­ro­wie tak­tyczni 82. Zespołu Wydzie­lo­nego o tym wie­dzieli, nie bar­dzo czu­liby wdzięcz­ność, bio­rąc pod uwagę, ile rakiet ku nim leciało.

Michelle Henke ni­gdy nie spraw­dziła, ile z nad­la­tu­ją­cych rakiet stra­ciło namiar, doznało awa­rii lub zostało prze­chwy­co­nych, a ile po utra­cie pier­wot­nego namiaru obrało za cel inne jed­nostki. Było oczy­wi­ste, że obrona anty­ra­kie­towa zdo­łała prze­chwy­cić olbrzy­mią ich liczbę – znacz­nie więk­szą, niż można się było spo­dzie­wać. Ale jesz­cze oczy­wist­sze było, że nie zdo­łała znisz­czyć wystar­cza­jąco wielu.

Setki skie­ro­wały się ku Kata­nom. Nie dla­tego, że takie cele im zapro­gra­mo­wano, bo nikt nie tra­ciłby rakiety zdol­nej znisz­czyć lekki krą­żow­nik na taki dro­biazg jak kuter rakie­towy, ale dla­tego, że po utra­cie zapro­gra­mo­wa­nego namiaru i kon­taktu z sys­te­mem Moriarty w ostat­niej fazie lotu namie­rzyły naj­bliż­szy cel. A naj­bli­żej były kutry, tyle że naprawdę trudno było je tra­fić. Nie było to jed­nak nie­wy­ko­nalne, i w efek­cie 219 z nich prze­stało ist­nieć.

Celami więk­szo­ści rakiet były 2 super­dre­ad­no­ughty, toteż ku nim skie­ro­wała się więk­szość oca­la­łych poci­sków.

Kapi­tan Rafe Car­do­nes manew­ro­wał okrę­tem fla­go­wym, jakby był to ciężki krą­żow­nik, pró­bu­jąc tak go usta­wić, by któ­ryś z jego ekra­nów był zwró­cony ku jak naj­więk­szej licz­bie naj­groź­niej­szych rakiet, a zarówno bierne, jak i czynne środki obrony anty­ra­kie­to­wej ani na moment nie prze­stały dzia­łać. Mimo to Impe­ra­to­rem wstrzą­sały kolejne tra­fie­nia, a nie każde były w sta­nie zneu­tra­li­zo­wać osłony bur­towe. Dzięki tym wszyst­kim czyn­ni­kom oraz dzięki gru­bemu pan­ce­rzowi i solid­nej budo­wie uszko­dze­nia i straty w ludziach oka­zały się jed­nakże nie­współ­mier­nie małe w sto­sunku do liczby tra­fień.

Into­le­rant nie miał tyle szczę­ścia.

Głów­nie dla­tego, że już odniósł poważne uszko­dze­nia, przez co miał słab­szą obronę anty­ra­kie­towa i nie dys­po­no­wał Key­ho­lami, a z dru­giej strony sta­no­wił ener­ge­tycz­nie wyraź­niej­szy, czyli bar­dziej atrak­cyjny cel dla rakiet. Nawet tak krót­ko­wzrocz­nych jak te uży­wane przez Mary­narkę Repu­bliki. I nie mogły tego zmie­nić wysiłki podej­mo­wane przez załogi okrę­tów wcho­dzą­cych w skład 81. Eska­dry Krą­żow­ni­ków Linio­wych.

Into­le­rant ścią­gnął na sie­bie tyle rakiet, że na krótko stał się epi­cen­trum nukle­ar­nego sztormu prze­szy­wa­nego nie­zli­czo­nymi pro­mie­niami lase­ro­wymi. Więk­szość z nich natu­ral­nie spu­dło­wała, ale tra­fiło wystar­cza­jąco wiele, by zmie­nić okręt we wrak, a zaraz potem któ­ryś dotarł do reak­tora i HMS Into­le­rant wraz z całą załogą zmie­nił się w kulę ośle­pia­ją­cego bla­sku.

HMS Ajax zata­czał się niczym żaglo­wiec na wzbu­rzo­nym morzu, które na doda­tek miało czkawkę. W porów­na­niu z okrę­tami linio­wymi dosię­gła go jedy­nie garść rakiet, ale owa „garść” zna­czyła dobrze ponad setkę, a krą­żow­niki liniowe nie są tak wytrzy­małe na tra­fie­nia jak super­dre­ad­no­ughty. Nie mają też ani tak gru­bych pan­ce­rzy, ani tak sil­nych gene­ra­to­rów osłon. Zostały więc o wiele szyb­ciej prze­bite, a śmierć i znisz­cze­nie się­gnęły w głąb okrętu przy wtó­rze alar­mów uszko­dze­nio­wych. W przy­padku jed­no­stek klasy Aga­mem­non poważne, wbi­ja­jące się głę­boko w kadłub tra­fie­nia były tym groź­niej­sze, że cały jego śro­dek był pusty, prze­zna­czony na zasob­niki holo­wane.

A to czy­niło je deli­kat­niej­szymi od sta­rych krą­żow­ni­ków linio­wych, o połowę mniej­szych, ale o kla­sycz­nej kon­struk­cji. Henke od początku zasta­na­wiała się, czy była to tak wielka wada kon­struk­cyjna, jak gło­sili kry­tycy rakie­to­wych krą­żow­ni­ków linio­wych.

Wyglą­dało na to, że wła­śnie będzie miała oka­zję prze­ko­nać się, kto miał rację.

Oli­ver Man­fredi natu­ral­nie wylą­do­wał na pod­ło­dze, a ona nie dołą­czyła doń tylko dzięki uprzęży anty­ura­zo­wej. Na pomost fla­gowy syp­nęły się mel­dunki o uszko­dze­niach i znisz­cze­niach, czę­sto prze­ry­wane w pół słowa, gdy mel­du­jący zna­leźli się na dro­dze następ­nego lase­ro­wego wysłan­nika śmierci.

Mimo tego całego zamie­sza­nia zauwa­żyła, że z ekranu tak­tycz­nego znik­nęły sym­bole Priama i Patroc­lesa, a kilka innych oto­czyły pul­su­jące koła ozna­cza­jące kry­tyczne uszko­dze­nia. Obraz zresztą zmie­niał się nie­ustan­nie – pra­wie natych­miast znik­nęły trzy kolejne sym­bole przed­sta­wia­jące lek­kie krą­żow­niki Fury, Buskler i Atum, a infor­ma­cje wyświe­tlone przy sym­bo­lach cięż­kich krą­żow­ni­ków Black­stone i Star Ran­ger wska­zy­wały, że zostały one zmie­nione w dziu­rawe wraki bez napę­dów i dry­fo­wały bez­wład­nie w prze­strzeni.

A potem okrę­tem tar­gnęło, ekran na moment zgasł, a gdy uak­tyw­nił się ponow­nie, roz­legł się głos jed­nego z pod­ko­mend­nych Stack­pole’a:

– Mostek znisz­czony, wszy­scy zabici! Cięż­kie uszko­dze­nia rufo­wego pokładu han­ga­ro­wego… dzio­bowy znisz­czony cał­ko­wi­cie…

– Stra­ci­li­śmy rufowy pier­ścień napędu, ma’am – prze­rwał mu chra­pli­wie Stack­pole. – Cały!

Mike przy­gry­zła wargę tak sil­nie, że poczuła w ustach smak krwi.

Sys­tem Solon leżał wewnątrz fali gra­wi­ta­cyj­nej, a żaden okręt nie mógł prze­trwać czy w ogóle wejść w falę gra­wi­ta­cyjną bez żagli War­shaw­skiej. A bez węzłów alfa rufo­wego pier­ście­nia napędu nie dało się skon­fi­gu­ro­wać napędu tak, by uzy­skać rufowy żagiel.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki