Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Iskry spod młota. Tom 3. Część I. Kruszenie kamienia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Iskry spod młota. Tom 3. Część I. Kruszenie kamienia - ebook

To książka z cyklu powieściowego „Na przełomie". Gwarancja emocjonującej, niezapomnianej przygody czytelniczej.

Fragment: "Paryż, otulony szarą, mglistą zasłoną, jak gdyby się rozpływał we łzach. Ukośne, smagające bicze deszczu siekły mury domów i połyskujące szyby wystaw sklepowych; brudne mętne strugi zalewały chodniki i asfalt jezdni. Wszędzie mknęły potoki wody i zbierały się w kałuże. Pod płóciennym namiotem kiosku z kwiatami znalazło schronienie kilku ukrywających się przed deszczem ludzi. Jeden z nich wysoki — w miękkim kapeluszu, nisko opuszczonym na czoło, w szarym, sportowym płaszczu, niedbale narzuconym na szerokie bary, stał spokojnie, oparty o grubą laskę. Spod zwisającego ronda wyglądały szydercze oczy, chwilami błyskające drapieżnie, okrągłe, niemal nieruchome źrenice czatującego na zdobycz ptaka. Czerwona, starannie ogolona twarz miała wyraz zimnego skupienia i czujnej baczności. Człowiek ten oglądał sąsiadów uważnie, prawie natrętnie, lecz wyniośle zarazem, a kąciki zaciśniętych warg bez przerwy opuszczały mu się i podnosiły, jak gdyby odpowiadały utajonym myślom”.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8064-739-8
Rozmiar pliku: 748 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kruszenie kamienia

Człowiek, skrępowany swą naturą, niczego nie może być pewien, — ani prawdy, ani dobra, ani piękna — o ile nie uwierzy w nie.

Guglielmo Ferrero.

Prawdę należy mówić, nie schlebiając ani rzeczom, ani wypadkom, ani stosunkom, ani ideom.

Stefan Żeromski.

ROZDZIAŁ I.

Paryż, otulony szarą, mglistą zasłoną, jakgdyby się rozpływał we łzach. Ukośne, smagające bicze deszczu siekły mury domów i połyskujące szyby wystaw sklepowych; brudne mętne strugi zalewały chodniki i asfalt jezdni. Wszędzie mknęły potoki wody i zbierały się w kałuże. Pływały po nich żółte bąble i pękały pod ciosami wiatru i szalejącej ulewy. Ociekające wodą samochody i autobusy pędziły ze zdwojoną szybkością, usiłując jakgdyby uciec przed niepogodą. Z pod gumowych opon pluskały kaskady płynnego błota, zalewały chodniki i bryzgały na przechodniów. Ludzie tłoczyli się w niszach bram lub pod markizami restauracyj i kawiarń. Pod płóciennym namiotem kiosku z kwiatami znalazło schronienie kilku ukrywających się przed deszczem ludzi.

Jeden z nich wysoki — w miękkim kapeluszu, nisko opuszczonym na czoło, w szarym, sportowym płaszczu, niedbale narzuconym na szerokie bary, stał spokojnie, oparty o grubą laskę. Z pod zwisającego ronda wyglądały szydercze oczy, chwilami błyskające drapieżnie, — okrągłe, niemal nieruchome źrenice czatującego na zdobycz ptaka. Czerwona, starannie ogolona twarz miała wyraz zimnego skupienia i czujnej baczności. Człowiek ten oglądał sąsiadów uważnie, prawie natrętnie, lecz wyniośle zarazem, a kąciki zaciśniętych warg bez przerwy opuszczały mu się i podnosiły, jakgdyby odpowiadały utajonym myślom.

— Prawdziwie lipcowa ulewa! — zawołała jakaś starsza pani do stojącej obok midinetki z pudełkiem od kapeluszy.

— Tak... pani!... — odparła z roztargnieniem dziewczyna, zerkając kokieteryjnie w stronę oficera, który nie spuszczał z niej porozumiewawczego spojrzenia.

Dwaj niemłodzi już panowie, z beznadziejnym wyrazem twarzy śledzący narodziny i śmierć pękających bąbli na chodniku, odruchowo podnieśli oczy na mówiące kobiety. W przelocie wzrok jednego z nich padł na człowieka w szarem palcie i nasuniętym na czoło kapeluszu.

— Widzisz tego osobnika o czerwonej, aroganckiej twarzy? — przyciszonym głosem spytał starszy jegomość.

— Któż to jest? — odpowiedział pytaniem drugi.

— To — ten Nesser, Henryk Nesser, który opublikował w brukowcu „Hałas Ulicy“ szereg skandalicznych feljetonów pod tytułem: „Dobre obyczaje rodziny Sauvier“...

— Ohyda! Czytałem to i, jako prawnik, oczekiwałem procesu sądowego o oszczerstwo w prasie! — ze szczerem oburzeniem przerwał mu przyjaciel.

— Wszyscy się tego spodziewali, lecz my dziennikarze wiemy, kim jest Henryk Nesser. Ten typ zagroził rodzinie Sauvierów opublikowaniem poufnych listów pani domu, no... i szczęśliwie doprowadził do końca drukowanie swoich feljetonów. Zuchwały szantaż! — syknął stary dziennikarz.

— Pisane to było coprawda z prawdziwym talentem, z szatańską wprost pasją, lecz i z bezgraniczną bezczelnością! — wtrącił prawnik.

— O, — już głośniej dodał pierwszy z panów, — Henryk Nesser posiada niezawodnie groźne i utalentowane pióro! Jego słynne korespondencje z Afryki, podczas konferencji w Algesirasie, zwróciły powszechną uwagę. W swoim czasie ubiegano się o niego po redakcjach. Wiem, że zamierzano nawet udekorować go krzyżem Legji Honorowej.

— Nie udekorowano, jednak?

— Nie! Ministerstwo rozmyśliło się i cofnęło już przygotowany dekret. Nesser — to człowiek tajemniczy, niepewny, zresztą.... dziwaczny zlepek Niemca, Anglika, Francuza...

Rozmowa, prowadzona półgłosem, nagle się urwała, bo człowiek o czerwonej twarzy powolnym ruchem skierował na rozmawiających drapieżne, ciężkie spojrzenie i bacznie, choć przelotnie, przyjrzał się obydwu panom.

Cienkie wargi skrzywiły mu się i drgnęły w pogardliwym uśmiechu. Po chwili cicho śmiał się, patrząc, jak obaj szybkim krokiem oddalali się, brnąc przez kałuże, okrywające chodnik. Nesser wzruszył ramionami. Nie czuł się obrażonym, ani nawet zdziwionym. Nie po raz pierwszy wszak zdarzało mu się to o sobie słyszeć.

Zlepek!... No, tak, w istocie był zlepkiem. I to jeszcze jakim! Ojciec, czystej krwi Niemiec, z przyczyn nigdy nie wyjaśnionych, zmuszony był udać się na emigrację do Kanady. Osiadł jako zegarmistrz w Montrealu, gdzie po śmierci żony, poślubił obywatelkę kanadyjską pochodzenia francuskiego. Z tego właśnie małżeństwa urodził się Henryk Nesser. Ojciec jego po kilku latach porzucił matkę i przekoczował w inne miejsce, nigdy adresu swego nie podając. Stary, widocznie, miał na to ważkie powody. Od tego czasu matka wraz z synem klepali biedę, aż wreszcie zbrzydło to Henrykowi. Znając dobrze trzy języki, błąkał się długo po bankach, hotelach, kantorach transportowych, zarabiając na chleb. Wkońcu wyemigrował do Francji. Został urzędnikiem biura wielkiej kompanji okrętowej. Po pewnym czasie naturalizował się. Z taką samą obojętnością mógłby był stać się obywatelem Holandji, Nikaragua lub Peru. Nic go nie przywiązywało do tego kraju. Uważał tylko, że Francja zapewnia mu łatwiejsze warunki pracy. Pozatem cenił ten kraj za to, że mógł tu z łatwością zdobyć brakującą mu wiedzę. Młodość jego — nędzna i uboga — wymagała ciągłego szamotania się o kawałek chleba. Nie miał czasu ani pieniędzy na gruntowną naukę. W Paryżu zaś, gdzie źródła wiedzy są dostępne dla wszystkich, po kilku latach wytężonej pracy uzupełnił odczuwane braki. Wrodzone zdolności, upór i doskonała pamięć pozwoliły mu się stać człowiekiem wykształconym o szerokim zakresie zainteresowań. Z życiowych doświadczeń wyniósł niepospolitą i, jak mu się wydawało, niezwalczoną broń do walki o byt i do osiągnięcia powodzenia. Niczego się nie bał, życia nie cenił, śmiał się z tradycji, nie uznawał żadnych stałych przekonań i pogardzał ideałami, hamującemi swobodę postępowania. Nauczył się niezwykle ściśle oceniać dystans, dzielący go od bezpośredniego otarcia się o kodeks karny. Celem jego stało się życie jak najswobodniejsze i najprzyjemniejsze, unikanie wszelkich przesądów, oraz głupich, sztucznych, nieznośnie ciążących przepisów moralności, układanych do użytku świętych pustelników lub też królów i bogaczy. Czuł się więc wszędzie, jak w domu, chociaż nigdzie nie miał prawdziwych, szczerych przyjaciół. Trzymał się zwykle wyniośle, w czem mógł prześcignąć największych snobów spośród lordów angielskich, chociaż Anglików uważał za wilków w owczej skórze hipokryzji. Wydrwiwał Niemców za ich niewolniczą subordynację, Francuzami pogardzał za ich praktyczne mieszczaństwo, przykryte porywczym temperamentem i błyskotliwemi frazesami. Tę wyniosłość swoją rozwijał coraz bardziej, posiłkując się nią, niby tarczą przed przyjaźnią dla kogokolwiek, co mogłoby niespostrzeżenie pozbawić go indywidualnej wolności.

Nic więc dziwnego, że dla wszystkich był obcym i najczęściej przykrym przybyszem, który drażnił swoją szyderczą i cyniczną prawdomównością, chwilami brutalną i niepokojącą potwornemi paradoksami. Nieraz, rozmyślając nad tem, śmiał się i porównywał siebie do Anglika biskupa, wygłaszającego kazanie o miłości bliźniego podczas tradycyjnego narodowego święta ludożerców. Jednak te cechy charakteru i wstręt do stałych przekonań i poglądów otwierały przed nim nieograniczone horyzonty w dziedzinie prasy codziennej.

Stosunek ludzi do niego, jako do obcego, przykrego przybysza, dawał się odczuwać nawet w przelotnych miłostkach. Prawie wszystkie kobiety, z któremi łączył go bliższy stosunek, — czy to Niemki, czy Francuzki, czy Angielki, porzucały go prędko w jakimś lęku, czy nienawiści. Mówiły przytem, że był brutalny. Brutalność ta jednak nie miała charakteru fizycznego, płynęła raczej z głębokich tajników jego duszy. Była to zimna obojętność obcego człowieka, który jutro odejdzie na zawsze i niema zamiaru tracić czasu na studjowanie rysunku tapet i przygodnych obrazów w chwilowo zajmowanym lokalu hotelowym. Ani jedna kobieta, a miał ich sporo, nie obudziła w nim cieplejszego uczucia, ani jedna nie przywiązała go do siebie na czas dłuższy. Sympatja i pociąg kobiet do tego dziwnego człowieka, o duszy zawsze dla wszystkich zamkniętej, usposobieniu błyskotliwem i niepokojącem, przechodziła wkrótce w podświadomą obawę, trwożną podejrzliwość i męczący stan samoobrony przed nieznanem, lecz nieustannie grożącem niebezpieczeństwem. Taki stosunek do niego wykluczał szczerość, a tembardziej — roztaczanie najcenniejszych moralnych uroków kobiecości.

Posłyszana teraz rozmowa zmusiła go oddać się wspomnieniom o dawnych dziejach. Miał na to wolną chwilę, bo ulewa nie ustawała. Mimowoli zaczął odtwarzać w pamięci niedawny swój romans z uroczą Reginą Sauvier. Wspomnienia te, widać, nie były przyjemne, raczej zapewne bolesne, gdyż Nesser nachmurzył czoło i mocniej zacisnął szczęki.

Romans z panią Sauvier utkwił mu w pamięci, jako jedyna nieprzelotna przygoda. Miała ona głębsze podłoże, odnalezione po raz pierwszy w sercu Nessera. Zmysłowa, cyniczna i drapieżna, aczkolwiek bardzo inteligentna Regina Sauvier nie zrozumiała tego jednak i popełniła ciężki błąd.

Nesser przypominał sobie teraz pierwsze spotkanie z Reginą. Było to na rozprawie sądowej nad mordercą bankiera Lion. Jakiś młody arystokrata, hrabia de Basquier Remau, zakochany w pani Lion, dowiedziawszy się, że jej mąż dla pomyślnego przeprowadzenia afery finansowej patronował tajemnemu związkowi swej małżonki z pewnymi dygnitarzami, zabił bankiera. Cała prasa jednogłośnie broniła mordercy, z oburzeniem piętnując nikczemność zamordowanego męża i dramatyzując moralne cierpienia nieszczęsnej kobiety, zniewolonej przez niego do uprawiania „wielkoświatowego“ nierządu. Wobec tego zgodnego chóru obrońców zupełnie odrębne stanowisko zajęło nagle małe, brukowe pisemko „Pioupiou de la Seine“, umieszczające artykuły i sprawozdania z posiedzeń sądu. Autor ich, Henryk Nesser, domagał się ciężkiej kary dla zbrodniarza.

— Żądamy wyjaśnienia istotnych powodów morderstwa! Nie mają one bowiem ani cech obrony moralności, ani afektu! Jakiekolwiekbądź pobudki kierowały ręką mordercy, muszą się one złożyć na wyrok surowy dla niego i dla pięknej wdowy, pośrednio lub bezpośrednio współwinnej. Żądamy sprawiedliwości, tylko sprawiedliwości, bo od niej zależy przewentylowanie zgniłej, zatęchłej, jadowitej atmosfery, panującej w gmachu społeczeństwa, chorego na obłudę, hipokryzję, uprawnione bezprawie i nędzę!

Tak się rozpisywał zaledwie mało komu znany „Pioupiou de la Seine“, zajmujący odosobnioną placówkę w zgodnym chórze liberalizującej prasy. Po drugim artykule Nessera w tem pisemku, zbliżyła się do niego w sali sądu wytworna, piękna pani Sauvier o twarzy niemal surowej, przypominającej kameę Temidy karzącej. Podała dziennikarzowi malutką, wąską dłoń i wyraziła zdumienie spowodu tak śmiałych artykułów. Nadmieniła też natychmiast, że podziela całkowicie logikę i cel, wyczuwane w myślach autora.

— Nie mogę tylko jednego pojąć! — mówiła. — Czy pan zamierza zreformować społeczeństwo, a szczególnie jego wyższą warstwę... nas...

Nesser odpowiedział z uśmiechem:

— Nie, pani, nie mam tego zamiaru bynajmniej! Nie chodzi mi tu o moralność! Chcę tylko, aby byle bydlak nie zawracał ludziom głowy i nie kazał im wierzyć, że jest amorkiem rafaelowskim... Nie lubię maskarady, czuję do niej wstręt, jak do największego tchórzostwa. Tak wielki „obywatel świata“, jak Napoleon, w rozmowie z Talleyrandem nie obawiał się otwarcie wyznać, że uważa się za „łotra z gruntu“, a jednak nie utracił ani krzty przez to na wielkości i uroku. Tymczasem byle drobne, zamorusane prosię kwiczy, że nie jest prosięciem, tylko — latoroślą przyszłego, wspaniałego lwa! Tę ohydną śmieszność zwalczam przy każdej sposobności!

— Pan jest szlachetny i uczciwy! — zauważyła dama i z ostrem zaciekawieniem spojrzała na niego.

Nesser wybuchnął głośnym śmiechem.

— Jestem reporterem od sensacyj! — rzekł, naśmiawszy się dosyta. — W tej roli nie mogę być ani szlachetnym, ani uczciwym! Ani jedna, ani druga cnota w moim fachu nie popłaca bynajmniej!

— Usiłuje pan poniżyć się w moich oczach? — spytała, nie spuszczając z roześmianej twarzy dziennikarza badawczego spojrzenia.

— Znam panią zaledwie od kilku minut i muszę wyznać szczerze, że ani trochę nie zależy mi na dobrej opinji pani! — odparł wesoło i prawie brutalnie. — Gwiżdżę na opinję! Jestem samowystarczalny!

— O, to znaczy, że pan jest bardzo samotny!... — szepnęła ze współczuciem pani Sauvier i odeszła w zamyśleniu.

Podczas wieczornego posiedzenia sądu zatrzymała go znów w korytarzu i powiedziała:

— Myślałam o naszej rozmowie. Bardzo żałuję pana, bo nie pomyliłam się, musi się pan czuć przerażająco odosobnionym od ludzi...

— Widzę w tem swoją niezależność i poniekąd szczęście — odparł z uśmiechem. — Rodzina, żona, przyjaciel — to balast! Posiadacz takiego szczęścia zmuszony jest do ciągłego podsycania przygasającego z różnych powodów płomienia. Rozrywka to nie dla mnie!...

Znowu się zaśmiał. Nie przeszkadzało mu to jednak uważnie przyglądać się pięknej, może, trzydziestoletniej kobiecie. Zajmowała go myśl, dlaczego szukała z nim znajomości i wszczęła tak poufałą rozmowę.

— Jestem „publicznym mężczyzną“ i setki ludzi na ulicy zawierają ze mną w ten sposób znajomość, lecz ta „madonna o surowem obliczu“ najwidoczniej dąży do czegoś. Do czegóż u djabła? — pytał siebie.

Pani Regina Sauvier przemówiła po chwili:

— Pan ma słuszność! Samotność jest warunkiem absolutnej swobody. Jednak w warunkach cywilizacji staje się ona często źródłem nieszczęścia, a nawet zbrodni.

— Czy pani również jest samotną? — zapytał Z bezczelnym, obleśnym uśmiechem.

— Jestem mężatką! Mam męża i śliczną córeczkę szesnastoletnią. Jednak, czyżby pan przypuszczał, że rodzina osłania człowieka przed katuszami samotności i jej pokus?

— To zależy od wielu okoliczności, o które nie śmiałbym pytać, nie będąc spowiednikiem pani, — odparł szorstko.

— Odpowiem bez pytań! — uśmiechnęła się. — Okoliczności mego życia są stworzone do udręki samotności!

Umilkła. Nesser postanowił nie podtrzymywać dalszej rozmowy.

Po chwili pani Sauvier wyciągnęła do niego dłoń i rzekła swobodnie:

— Będę rada, jeżeli pan zechce kiedykolwiek odwiedzić mnie... naprzykład, w chwili, gdy samotność stanie się zbyt dokuczliwą. Doprawdy znajdzie pan u mnie dużo ciepła i współczucia dla siebie! Rozumiem gorycz samotności! Nie wiem, co mnie skłoniło do zbliżenia się do pana... zdaje mi się, że było to podświadome przeświadczenie, że jesteśmy upieczeni z jednego ciasta... Oto — mój bilet wizytowy.

— Pani zbyt łaskawa... — ukłonił się dziennikarz z drwiącym grymasem na twarzy. — W każdym razie dziękuję!

Rozstali się, a Nesser po skończonym procesie wykonał szybki i ścisły rekonesans, nietrudny zresztą dla dziennikarza o rozległych stosunkach w policji i w różnych warstwach społecznych, włącznie do przeróżnych legowisk i wstrętnych spelunek. Zgromadzone przez niego wiadomości o rodzinie państwa Sauvier nie odsłoniły mu tajemnicy tak niezwykłej znajomości z panią domu. Sauvier był uczonym i, chociaż nie zajmował żadnego urzędowego stanowiska, a nawet miał raczej reputację dyletanta naukowego, jednakże posiadał daleko sięgającą ambicję, podwakroć wystawiając swoją kandydaturę do Akademji „Nieśmiertelnych“. Pan Sauvier żył z niewielkiej renty, więc informator Nessera z biura policji politycznej podkreślał zdziwienie swoje spowodu wystawnego trybu życia państwa Sauvier. Mieli oni siedzibę w pałacyku na Champs Elysees, przyjmowali u siebie ministrów, deputowanych, dyplomatów i najwybitniejszych ludzi stolicy.

— Państwo ci — mówił do Nessera informator — mieszkają wpobliżu pałacu prezydenta Rzeczypospolitej, a ja z urzędu mam oko nad jego sąsiadami, znam więc też szczegóły życia wszystkich obywateli tej dzielnicy. Nic podejrzanego nie spostrzegłem dotychczas u Sauvierów, jednak, powtarzam, źródła ich dochodów są mi nieznane, a tryb ich życia zastanawia mnie.

Inny znów znajomy dziennikarza, — jeden z tych, którzy zbierają wszelkie wiadomości o ludziach i handlują niemi, jak papierosami, lub taniemi krawatami na bulwarach, sprzedając swoje spostrzeżenia detektywom i oszustom w celach szantażu, zapewniał Nessera, że pani Sauvier miała już kilku kochanków.

— Z miłości chyba — dodał ze śmiechem, — bo piękna Regina dosięga już czterdziestki i czuje, że zbliża się czas, gdy trzeba będzie Amorowi dać dymisję i spłacać mu emeryturę w postaci usilnych masaży, Vichy, Institut de beauté i innych podobnych zabiegów. Przesuwa się tam w pałacyku jeszcze jedna osóbka... Powiewna sylwetka dziewiczej Margo, dwudziestoletniej córeczki państwa Sauvier. Tymczasem życie jej przedstawia mi się, jak bytowanie lilji lub storczyka w cieplarni! Fleur d’orange jest jej godłem, lilja biała — berłem, niewinność — koroną, chociaż... chociaż z klasztoru, gdzie dziewica ta czerpała ze źródła wiedzy i moralności, musiano ją zabrać gwałtownie. Podobno, słynęła jako mistrzyni w różnych drobnych przyjemnostkach, któremi inne białe lilje pod jej przewodem urozmaicały sobie długie, jałowe noce niewiniątek! Obecnie, gdy powróciła na łono rodziny, cnota jej pozostaje bez zarzutu. Śledziłem ją, bo już kilka starych wiedźm, co to zbierają wszelkie szczegóły o panienkach, aby naraić im dobre małżeństwo lub zamanić do domu schadzek, pytało mnie o nią.

W najbliższą niedzielę Henryk Nesser złożył wizytę państwu Sauvier. Wchodząc do tego domu, czuł się dziwnie podnieconym. Jakiś instynkt nakazywał mu zachować szczególnie zaostrzoną czujność. Zwracał uwagę na każdego człowieka w tym domu, przyglądał się najdrobniejszemu szczegółowi. Portjer — wytrawny wyga, obserwował gościa tak uważnie, że Nesser niemal fizycznie odczuwał dotknięcie jego szarych, wyblakłych oczu. Miał wrażenie, że zostaje poddany rewizji osobistej. Stary sługa zadzwonił na lokaja, dorodnego, atletycznej budowy draba o ruchach powolnych, jakgdyby skradających się. Zapytany, z kim właściwie chce się widzieć, — z panem, czy panią domu, dziennikarz odpowiedział, że z panią Reginą Sauvier. Wtedy został polecony opiece pokojówki — młodej i sprytnej dziewczyny o inteligentnym wyrazie twarzy. Uderzyła go nieco dziwna wymowa służebnej; wyczuł w jej głosie cudzoziemskie brzmienie. Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad tem, gdyż na spotkanie mu wyszła natychmiast pani Sauvier, niezawodnie uprzedzona już przedtem telefonicznie przez portjera.

Pani Sauvier wyciągnęła do niego obie ręce ruchem szczerym i życzliwym. Usadowiła go obok siebie na kozetce i z niezwykłą zręcznością skierowała rozmowę na jego własne życie. Nesser był głęboko zdumiony, bo nie wątpił, że piękna dama posiadała już o nim dość ścisłe wiadomości. Gdy ze zwykłem sobie szyderstwem napomknął jej o tem, pani Sauvier uśmiechnęła się tajemniczo.

— Mamy wspólnych znajomych — rzekła — od nich to zaczerpnęłam garść informacyj o panu. Interesował mnie pan nie od wczoraj. Z podziwem i zachwytem czytałam korespondencje pana z wojny Burów z Anglikami, z Chin podczas powstania partji „Wielkiej Pięści“, no — i z Algesirasu... Znajomy mój — dyplomata dał mi to do przejrzenia. Uważam pana za najwybitniejszego reportera politycznego, obdarzonego przedziwnym darem intuicji i jednocześnie — żelazną logiką!

— I piszącego w „Pioupiou“, w „Hałasie Ulicy“, „Żółtej Kokardzie“ i podobnych „organach“ prasy! — dokończył Nesser ze śmiechem.

— Gdyby tylko pan zechciał, dostałby się pan natychmiast do wielkich dzienników! — zawołała z głębokiem przekonaniem.

— Tego nie wiem, lecz też i nie dążę do tego — odparł. — Są to piśmidła określonych przekonań i niezmiennych kierunków. Wielkie płachty, zapisywane przez ludzi bez przekonań i bez kierunku wewnętrznego! Tymczasem ja śmieję się otwarcie z przekonań i gwiżdżę na wszelkie, wytknięte raz na zawsze kierunki!

Pani Sauvier zaczęła wypytywać go o pracę jego i zamiary. Szczere zainteresowanie różnemi drobiazgami, dotyczącemi jego prywatnego życia, wzbudziło w nim znowu niejasną podejrzliwość. Jednak wkrótce pomyślał, że, oprócz ciekawości damy z wielkiego świata, poznającej życie człowieka z innej, najmniej dostępnej sfery, pani Sauvier nie miała innych pobudek. Sprawiało mu to pewną przyjemność, że mógł opowiadać jej o swojem życiu, codziennej pracy i wytężonej, sprytnej walce o wybitne stanowisko w prasie. Pani Sauvier najbardziej jednak interesowała się jego minioną młodością, przeżyciami i pierwszemi samodzielnemi krokami. Robiła przy tem bardzo trafne domysły i uwagi, twierdziła też z całem przekonaniem, że nie jest on wcale cynicznym, ani amoralnym, za jakiego się podaje. Słuchał wszystkiego tego ze spokojnym uśmiechem, gdy przekonywała go, że to zapewne wskutek ciężkiego życia i pracy od lat dziecinnych przybrał sobie pozory cynika, które były niczem innem, jak tarczą obronną, ochraniającą go przed urojeniem i rozczarowaniem. Dotychczas nikt jeszcze o coś podobnego nie pytał go i nigdy jego spraw osobistych nie poruszał. Zdumiewało to Nessera coraz bardziej. Ta kobieta z niewątpliwą szczerością usiłowała odnaleźć w nim nie „publicznego mężczyznę“, lecz wprost — człowieka. Było to tak nowe i dziwne, że Nesser mimowoli uczuł pewną wdzięczność dla pani Sauvier. Zaniechał nawet wypowiadania w jej obecności swego cynicznego i paradoksalnego sądu o sobie, innych ludziach i różnych zjawiskach. Zaczął mówić poważnie, na pytania Reginy odpowiadać z całą prawdomównością, nieraz szorstką i drastyczną, chociaż wszystko, co wypowiadał, migotało błyskami dowcipu a było nacechowane głęboką znajomością życia i zrozumieniem duszy ludzkiej.

— To, co pan mówi jest tak ciekawe, że koniecznie muszę pana poznajomić z moim mężem! Pańskie myśli mogą mu się przydać w jego pracy naukowej, bo pan — to same życie z jego niedostępnemi dla nas tajnikami, on zaś — teorja, tworzona w czterech ścianach dostatniego domu!

Zadzwoniła na lokaja i poleciła mu poprosić pana Sauvier. Majestatyczny, trochę przesadnie poważny uczony przyjaźnie potrząsnął rękę Nessera. W oczach jego dziennikarz spostrzegł iskierki zaciekawienia; utwierdziło go to w przekonaniu, że i uczony pan Sauvier coś-niecoś już o nim słyszał.

Pan domu tworzył właśnie dzieło pod tytułem: „Fizjologiczne i psychologiczne podstawy nierówności warstw społecznych“. Zaczął się rozwodzić przed Nesserem na temat swoich badań, które miał przedłożyć Akademji. Wywody uczonego, przepojone bezgraniczną banalnością i tendencyjną logiką, sztuczną i obłudną, znużyły Nessera i podrażniły w nim skłonność do złośliwości i szyderstwa.

— Hm, ten pseudo-uczony kretyn pisze tak, aby się przypodobać konserwatywnej większości Akademji! — pomyślał. — Wszystko w tej pisaninie jest zmyślone, albo też zręcznie przekręcone, gwałtem za uszy podciągnięte dla potwierdzenia tezy.

Nie wypowiedział tego zdania głośno, lecz mruknął niechętnym, jakgdyby znudzonym tonem:

— Słuchałem wykładów Lucjana Lévy-Bruhla o umysłowości pierwotnej i uważnie przestudjowałem pracę Gobineau o nierówności ras ludzkich. Jestem przekonany, że w wieku XX-ym intelektualne i moralne granice pomiędzy ludźmi niemal zupełnie się już zatarły! Ludzie rodzą się z pewnemi odziedziczonemi pojęciami i zdolnościami do szybkiego przyjęcia przeróżnych, najnowszych, najdziwniejszych idej. Czyżby pan nie wiedział, z jak pospolitych rodzin wyszli Edison, Ford i cała rzesza amerykańskich i europejskich wynalazców i uczonych? To obala samo założenie tezy pana! Można i należy badać psychologiczne odruchy różnych elementów społecznych na pewne idee. Tutaj różnice byłyby istotnie rażące! Naprzykład — arystokracja i inteligencja kwalifikuje czyn zbrodniarza słowem „hańba“, chłop i wieśniak — mówi w tym wypadku — „fujara“, bo „fujarze“ nie udało się sprytnie ominąć kodeksu karnego. Być może, istnieją też nieznane tymczasem różnice fizjologiczne, wyrażające się w charakterze i napięciu aktywności. Gdy, powiedzmy, imperjum zaczyna się trząść w posadach, klasy wyższe usiłują ratować je, łatać dziury, lutować szczeliny; w tychże okolicznościach proletarjat, jak lawa, wyrywa się przez te dziury i szczeliny i ostatecznie burzy imperjum wybuchem rewolucji. Badanie tego rodzaju uważałbym za bardzo wskazane i pouczające...

Nesser odznaczał się wyrobioną, zawodową spostrzegawczością, wmig więc zauważył, że państwo Sauvier spojrzeli na siebie przelotnie, lecz porozumiewawczo, a potem wzrok swój zatrzymali na nim, oczekując dalszych jego rozumowań. Ogarnął go nagle pusty śmiech i chęć ośmieszenia uczonego dyletanta w oczach jego żony. Zmrużył oczy i spytał:

— Pan niezawodnie uzasadnia w pracy swojej prawo istnienia nierówności socjalnej?

— A niezawodnie! — z powagą potwierdził uczony.

Nesser wybuchnął złośliwym śmiechem.

— Nie mam przyjemności znać pańskich badań i dowodzeń, jednak w tej chwili wpadam w trans jasnowidzenia. Nie wątpię, że posługuje się pan pewnym potężnym argumentem. Sformułuję go tak: zdarza się, że nędzarz umiera z głodu, patrząc na przechodzącego obok przesyconego, opasłego burżuja. Cóż powstrzymuje biedaka od schwytania bogacza za gardło i wpicia się zębami w jego szyję? Wiemy, że tymczasem przyczyna tego paradoksalnego zjawiska, niemożliwego w świecie zwierzęcym, tkwi w przeświadczeniu, że tak być powinno. To przeświadczenie, jak bez wątpienia dowodzi pan, oparte jest na potężnym wpływie kościoła? Twierdzi on bowiem, że sam Bóg chce, aby na ziemi istnieli nędzarze i bogacze, uciemiężeni i ciemiężcy, że dopiero w innem, lepszem życiu wszyscy się zrównają. Niezawodnie potwierdza pan swoje rozumowania opinją Napoleona, który mawiał, że „gdyby nie istniała religja, — ludzie mordowaliby się, walcząc o najsłodszą gruszkę i o najpiękniejszą dziewczynę“. Co do mnie, to jestem przekonany, iż Bóg za tak obłudne tłumaczenie Jego woli, zrzuci kiedyś na plugawy glob ziemski jakiś porządny bolid, który zaprowadzi tu ostateczny porządek!

W tej chwili weszła do pokoju panna Margo. Była to ścisła kopja matki, choć w młodszej edycji. Ta sama wyniosła postawa, surowa twarz o rozumnych, pięknych oczach i niewysłowiona, niepasująca do zewnętrznego wyglądu, ujmująca serdeczność i prostota. Nesser spojrzał na nią z ciekawością i przypomniał sobie opowiadanie o „białej lilji“, wydalonej z pensji klasztornej za mistrzostwo w rozpuście.

— Ee, chyba to plotki! — pomyślał prawie z oburzeniem.

Istotnie, dziwnie zrównoważona, dziewiczo spokojna i beztroska postać panny Margo nie zdradzała najmniejszej zmysłowości i zalotności. Jedynie nieco ciężkie i chwilami zbyt przenikliwe spojrzenie piwnych oczu i głęboki, niski głos, świadczyły, że życie nie było może dla tej pięknej dziewczyny absolutną zagadką Sfinksa, a usta jej umiały już wyrażać uczucia gwałtowne i namiętne.

W ten sposób więc zaczęła się znajomość Henryka Nessera z domem państwa Sauvier. Bywał u nich częstym gościem, gdyż zapraszano go na wszystkie przyjęcia. Poznał tam wielu wybitnych i możnych ludzi — dyplomatów cudzoziemskich, kierowników opinji publicznej, uczonych i artystów, a urocza pani domu nigdy nie traktowała skromnego dziennikarza zdawkowo; przeciwnie zawsze znajdywała chwilkę, aby wypytać Nessera o to, co stanowiło treść jego osobistego życia, rzucić mu kilka słów życzliwych i ciepłych. Samotny i nieprzyzwyczajony do troskliwości, którą wyczuwał w słowach pani Sauvier, ku wielkiemu swemu zdumieniu spostrzegł, że gdzieś w głębi jego serca budzi się dla niej coś nakształt wdzięczności i przyjaźni. Nie chciał już analizować przyczyny tak nieoczekiwanego z jej strony stosunku do siebie. Sprawiało mu to przyjemność, więc wolał nie rozumować. Pewnego razu Nesser, zwiedzając kopalnie węgla, gdzie po wybuchu gazów podziemnych zawalił się szyb, przeziąbł i zapadł na ciężkie zapalenie płuc. Leżał samotny w swoim pokoju, opuszczony przez wszystkich, gdyż chory i bezczynny nikomu nie był potrzebny, jak wyszargany i wyświechtany łachman, nie nadający się nawet do kosza śmieciarki, zniszczony mechanizm, który nagle znieruchomiał. Lekarz, wezwany na żądanie chorego, zapisał mu jakieś środki patentowane, schował do pugilaresu stufrankowy banknot i odszedł obojętny, w przekonaniu, że od tego „kawałka“ zysku mieć już nie będzie, bo jedno z dwojga — umrze, albo się wyliże, nie wzywając go po raz drugi. Służba niechętnie zjawiała się na dzwonki chorego, więc Nesser postanowił spać jaknajwięcej i o niczem nie myśleć. Jako człowiek, który często miewał przemęczone nerwy i mózg, posiadał zdolność pogrążania się w „nirwanę“, jak nazywał stan suggestywnego bezwładu myśli.

Na trzeci dzień choroby zapukał ktoś nagle do drzwi jego pokoju. Nesser zdumiał się. Weszła pani Sauvier, obładowana paczkami. Bez powitania zaczęła mu robić gorzkie wyrzuty, że nie powiadomił jej o swej chorobie, że nie czuje, widać, jej prawdziwej przyjaźni dla siebie, że jest manekinem, pozbawionym uczuć ludzkich. Zrzuciła na kanapę okrycie i zaczęła się krzątać. Postawiła na stole bukiet kwiatów, ułożyła na talerzu owoce, nalała kieliszek starego porto i zmusiła chorego do wypicia. Potem obejrzała pokój i, otuliwszy Nessera w koce, przewietrzyła lokal, uporządkowała w nim wszystko i dopiero wtedy usiadła. Gdy kładła dłoń na rozpalone czoło chorego i cicho, z macierzyńską troską głaskała go po wychudłych policzkach, ożywił się i z nieukrywanem zdumieniem patrzał na wzruszoną twarz pani Sauvier i jej oczy, pełne łagodnych błysków.

Nesser znał dobrze różne przejawy nastrojów ludzkich, lecz ten samotny i obcy dla wszystkich człowiek nigdy nie zadał sobie trudu zrozumieć kobiety. Gdyby kiedykolwiek głębiej zajrzał w jej duszę, gdyby nie dopatrywał się w niej jedynie samicy, obdarzonej zmysłowością dla wykonania przeznaczenia życiowego — rozrodczości, zrozumiałby był powiedzenie Kanta: „erst Mann und Weib zusammen machen den Menschen aus“, zagadkową przypowieść Buddby Sakya-Muni o dwu studniach, połączonych podziemną rzeką, a może nawet utajone dla nas znaczenie stworzenia kobiety z kości męża. Dziennikarz nie wiedział tego, że najgorsza, najbardziej upadła kobieta w pewnych chwilach może stać się uosobieniem dobroci i miłosierdzia. Zazwyczaj staje się taką w obecności słabej, bezbronnej istoty — zabłąkanego motyla, trzepocącego na szybie okna, zranionego ptaka, płaczącego dziecka i chorego mężczyzny. Nie podejrzewał też tego, że o ile bezradniejszym się staje mocny, dumny mężczyzna, o tyle silniej przejawiają się w kobiecie jej właściwości pierwotne, pobudzając inne, leżące pomiędzy trzema punktami: macierzyńskiem uczuciem, podrażnieniem zmysłów i miłością, nieraz równą bohaterstwu.

Od tego dnia pani Regina codziennie, czasami nawet po dwa razy, odwiedzała go, przywoziła swego lekarza, dawała niezliczone dowody troskliwości, a, gdy nadszedł kryzys choroby, przy chorym, miotającym się, bełkocącym jakieś niezrozumiałe, poplątane, porwane na strzępy słowa, spędziła nawet dzień cały i część nocy. Pochylała się nad nim, zmieniała mu okłady, poiła, podawała lekarstwa, jak najlepsza pielęgniarka. Lokaj George po dwa razy dziennie przynosił Nesserowi posiłek i usługiwał mu.

Samotny mężczyzna jest zawsze bezbronny przed dobrocią i troskliwością kobiety. Wdzięczność jego przechodzi niespostrzeżenie w miłość. Tak się też stało z Nesserem. W formie prostej, niczem nie przykrytej, nie zamaskowanej obłudnemi, wykrętnemi frazesami, wyznał swoje uczucie pani Sauvier, niczego zresztą od niej nie żądając. Zarumieniona, jak młoda panienka (tak się wydało Nesserowi), z okrzykiem szczęśliwym, przytuliła się do jego piersi. Wkrótce Nesser stał się kochankiem pani Reginy Sauvier. Wydało mu się, że było to zupełnie naturalną konsekwencją powstałego między nimi stosunku. Pani Sauvier nie dramatyzowała i nie opierała się bynajmniej. Szepnęła tylko jakimś dziwnym głosem:

— Wiedziałam oddawna, że tak będzie... Wtedy, gdy jeszcze ciebie nie znałam.

Henryk Nesser nic nie przyrzekał Reginie i nie usiłował nawet zdobywać jej serca zwykłym manewrem męskim. Była w tem wszystkiem ukryta jakaś niepojęta ugoda, coś dziwnie nieuniknionego, niby przeznaczenie. Tak myślał Nesser. Od tego dnia widział Reginę taką, jaką chciało znać jego serce.

A pani Sauvier była kobietą mądrą. Zgłębiła już była poprzednio prawdę, że serce nienasycone narzuca na oczy mężczyzny zasłonę nieprzeniknioną, poza którą, jak za pokrowcem Izydy, pozostaje nigdy nieugaszone pragnienie odsłonięcia jej i poznania tajemnicy. Nesser nie czuł nigdy przesytu w miłości do Reginy. Trzymała go ona w karbach pożądania i pragnienia, więc stał się ślepym i głuchym na wszystko. Otrzeźwienie przyszło z zewnątrz dopiero po roku, wstrząsnęło nim do głębi i niemal złamało.

Pewnego razu spotkał agenta policji, z którym podtrzymywał stosunki towarzyskie. Ten skinął na niego i przyciszonym głosem zapytał:

— Chce pan mieć temat sensacyjny? Niech mię pan tylko nie zdradzi. Wykryliśmy organizację szpiegowską... W sprawie tej zamieszani są państwo Sauvier. Niech pan przyjdzie do mnie do biura, pokażę panu materjał kompromitujący ich, zabrany podczas rewizji u członków tej bandy. Powiadam panu — skandaliczna afera! Dyplomaci, bankierzy, przemysłowcy, artyści — kogo tam tylko niema?!... Zastanie mnie pan w biurze o piątej, czekam!

— Czy u Sauvierów przeprowadziliście już rewizję? — spytał Nesser, blednąc straszliwie.

— Tymczasem jeszcze nie mieliśmy rozkazu, — odpowiedział agent policyjny. — W centrali wahają się, bo może z tego wybuchnąć skandal nielada!

Pożegnawszy go, dziennikarz odrazu pojechał do Sauvierów. Chwilami dręczyła go myśl, że nie powinien ratować zdrajców, lecz miłość starała się obłudnie usprawiedliwić kochaną kobietę. Tłumaczył sobie, że, jeżeli państwo Sauvier są zamieszani w nikczemnej aferze, to odpowiedzialnym za wszystko jest wyłącznie mąż. Regina nie mogła brać w tem udziału; znał przecież jej poglądy i przekonania, wierzył jej słowom i uczuciom bez zastrzeżeń, gotów był ręczyć za nią własną głową. Uspokajał też sumienie swoje jeszcze jednym, najsilniejszym w rozumowaniu jego argumentem. Czemżeż jest Francja dla niego? Takim samym szmatem ziemi, jak Anglja, Niemcy lub Boliwja. Niech dbają o nią Francuzi, jeżeli bez tej „ojczyzny“ żyć nie mogą! On jest obywatelem Francji, lecz nie synem jej. Od niego można wymagać jedynie lojalności; miłość zaś i patrjotyzm to sprawa odrębna i dla innych przeznaczona ludzi. Nic go też obchodzić nie powinno, gdyby nawet Regina maczała palce w nieczystych sprawkach szpiegowskich!...

Nesser znał się na metodach policyjnych, więc umiał zachować ostrożność i przebiegłość. Nie wszedł więc tym razem do domu Sauvierów, tylko, przeszedłszy ulicę i nie zauważywszy jawnych, ani ukrytych posterunków, wstąpił do pobliskiej kawiarni i posłał do Reginy piccolo.

— Musisz zobaczyć się z samą panią domu i powiedzieć jej, że w magazynach Louvru w dziale rękawiczek oczekują jej przybycia natychmiast, gdyż inaczej zamówienie nie będzie wykonane — objaśniał posłańca.

Gdy chłopak powrócił, dziennikarz pojechał na miejsce schadzki. Wkrótce spostrzegł nadchodzącą Reginę.

— Co się stało, mój najdroższy? — zawołała, ujrzawszy Nessera. — Domyśliłam się odrazu, że to ty mnie wzywasz.

Wyszli razem na ulicę i wsiedli do taksówki. Nesser przez mocno zaciśnięte wargi syknął:

— Policja wykryła, że jesteście szpiegami... Dziś niezawodnie będzie u was dokonana rewizja... Uprzedzam...

Pani Sauvier poruszyła się gwałtownie, lecz po chwili opanowała wzruszenie i odparła swobodnie, prawie wesoło:

— Co za nonsens! My — i szpiegostwo? Jest to spewnością jedynie wynik naszej lekkomyślnej znajomości z panią de Basse! Słyszałam już, że istotnie ma ona jakieś zatargi z policją. Nie jesteśmy jednak odpowiedzialni za tych, których przyjmujemy w swoim domu!

— Uprzedziłem... — syknął znowu Nesser.

Był blady, jak widmo.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: