44,90 zł
Biblia dla moich parafian to mądre, a zarazem głębokie wprowadzenie w lekturę Pisma Świętego – ksiąg starotestamentowych.
Autor umiejętnie łączy rzetelną wiedzę biblijną z dużą dawką życiowego doświadczenia. Dba przy tym, by zawsze oddawać pierwszeństwo Słowu Bożemu, pomóc czytelnikowi poznawać je i zaprzyjaźniać się z nim.
Każdy rozdział podzielony jest na trzy części: Marcel Debyser najpierw odkrywa przed czytelnikami konkretną księgę biblijną, opowiadając, w jakich okolicznościach i dla kogo została spisana; następnie przybliża przesłanie tej księgi – wyjaśnia, co Bóg mówi w niej o swej miłości do nas – by na koniec pokazać, jakie znaczenie ma ona dla nas dzisiaj. Autor w przekonujący sposób przywołuje doświadczenia własne, jak i swoich parafian, umiejętnie przekładając wiedzę o Biblii na „konkret” codzienności. Dobrze zna i rozumie trudności, z jakimi zmaga się człowiek.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 541
Przedmowa do wydania polskiego
Biblia jest książką o najwyższych, i to sprzedanych, nakładach w historii drukarstwa. Można by zatem sądzić, że znajomość treści Biblii i jej ogólnych oraz konkretnych znaczeń jest w świecie rozpowszechniona i od pokoleń ugruntowana. Rzeczywistość jednakże temu przeczy, także w krajach, w których chrześcijaństwo wydaje się mocno rozwinięte. Czy to znaczy, że Bóg poniósł wielką porażkę, skoro nie może mieszkać pośród swych stworzeń? Skoro Jego słowo okazuje się tak często bezowocne? To porażka nie Boga, lecz człowieka: nie rozumiejąc Bożego słowa, gubi sens własnych słów, a w konsekwencji – sens życia.
Bóg, stwarzając człowieka jako swego wolnego wyznawcę i partnera, dał mu zarazem możliwość pełni życia, objawiając mu swą miłość. Dzięki żydowskiemu ludowi wybranemu możemy sobie uświadamiać, że jesteśmy odbiornikiem słowa Bożego, że zostaliśmy wyposażeni także w „antenę”, niezbędną, aby odbierać, rozumieć i przyjmować Słowo do swego życia.
„Nasi ojcowie w wierze”, jak nazwał Żydów papież Benedykt XVI[1], otrzymali najważniejsze i dla nas Słowo, którym jest hebrajskie Sz’ma Israel, Słuchaj Izraelu. Wiara bowiem bierze się ze słuchania Boga. W ten sposób dla Żyda i chrześcijanina wszystkie wydarzenia nabierają sensu, zyskują konkretne, nie ogólnikowe, wyłącznie teologiczne czy moralistyczne znaczenie. Porzucenie słowa Sz’ma, czylibałwochwalstwo, powoduje uwiąd świadomości sanctum, a w efekcie zupełne odejście od Boga; nie rozumiemy już samych siebie – własnej i cudzej tożsamości, problemów, cierpienia, krótko mówiąc: życia i śmierci. Skąd przychodzimy na ziemię, jak przebiega droga i dokąd zmierzamy? Jesteśmy zagubieni.
Tym, co moim zdaniem, poza samym Bogiem, stanowi najcenniejsze dziedzictwo, jakie zawdzięczamy narodowi wybranemu Pierwszego Testamentu, jest sposób lektury Biblii. Nazwałbym ją lekturą aktualizacyjną. Jej istotą jest odnoszenie przesłania zawartego w danej księdze, fragmencie czy wersecie do mojego osobistego życia. Jak się odnajduję w konkretnych osobach, wydarzeniach? W słowach i postawach patriarchów oraz proroków Izraela, w życiu poszczególnych postaci obecnych na stronach Biblii? Wszystkie one zostały umieszczone w Księdze dla naszego dzisiejszego pożytku. Skoro bowiem Bóg mówi o sobie, że jest Bogiem Abrahama, Izaaka i Jakuba, i zarazem Bogiem żywych, a nie umarłych, to znaczy, że nie są oni postaciami z zamierzchłej przeszłości, które umarły i zostały umieszczone w Biblii tylko po to, abyśmy mogli poznać przeszłość. Całe Pismo Święte ma żyć w każdym pokoleniu, także w obecnym. Łacińskie religare, skąd pochodzi słowo „religia”, oznacza wiązać coś z czymś, człowieka z Bogiem, Boga z człowiekiem.
Jeśli Biblia spełnia swą aktualizacyjną funkcję, to odgrywa życiodajną rolę; jest nie tylko busolą, nie tylko podręcznikiem „jak żyć?” – kreuje też przestrzeń możliwego spotkania z samym Stwórcą i Jego miłością. Wszystko w życiu nabiera sensu, nie tylko to, co wydaje się nam dobre, lecz również cierpienia, porażki, konflikty, nawet grzechy własne i cudze. Cała historia jawi się jako dobra.
Biblia dla moich parafian francuskiego księdza Marcela Debysera stanowi pozycję cenną, bo niezwykle przydatną dla tego, kto próbuje szukać Boga i iść drogą wiary w Jezusa Chrystusa. Autor przybliża nam sens kolejnych ksiąg Pierwszego Testamentu, nie koncentrując się na tradycyjnej egzegezie, ale śmiało zapuszczając się w prawdziwe, głębsze znaczenie, jakie te księgi mają dla nas dzisiaj. Świat chętnie zapomina o obu wojnach światowych, obu totalitaryzmach, a przede wszystkim o immanentnej skłonności człowieka do czynienia zła oraz o skłonności Boga do okazywania mu swej miłości. Dlatego ta forma przybliżenia Pisma Świętego, jaką daje nam ks. Debyser za pośrednictwem wydawnictwa Świętego Wojciecha, warta jest wysiłku zarówno wydawcy, jak i czytelników.
Książka ks. Marcela Debysera ma dwie najistotniejsze zalety. Po pierwsze, napisana jest językiem prostym, zrozumiałym dla każdego; po drugie, nie jest jakąś intelektualną prezentacją treści biblijnych, lecz ukazaniem ich w świetle ówczesnych oraz – co równie, a może i bardziej istotne – nam współczesnych problemów życia, z jakimi mierzą się osoby i całe społeczności. Ten „egzystencjalny” charakter książki świadczy o jej wysokiej przydatności także dla celów ewangelizacyjnych. Dlatego dzieło to będzie niezwykle przydatne nie tylko w prywatnej lekturze bądź w pracy kręgów i szkół biblijnych, lecz także w katechizacji młodzieży i dorosłych, stanowi bowiem pomost do życia dla wszystkich szukających jego sensu. Odbiorcą książki mogą być również środowiska tzw. ruchów odnowy, tych rzeczywistości posoborowych, które powracając do źródeł chrześcijaństwa, odnajdują w Biblii źródło życia i nawrócenia.
Biblia dla moich parafian jest dobrym przykładem spełniania się słów Chrystusa: „Badacie Pisma, ponieważ sądzicie, że w nich zawarte jest życie wieczne”(J 5,39). Marcel Debyser pomaga nam odkryć ten skarb na nowo.
Jan Grosfeld
[1] Benedykt XVI, Światłość świata. Papież, Kościół i znaki czasu. Rozmowa z Peterem Seewaldem, Kraków 2011, s. 200.
Słowo wstępne
Stosunkowo niedawne narodziny egzegezy naukowej – miało to miejsce w początkach XX stulecia – poruszyły liczne sumienia w Kościele i wywołały wiele niepokoju. Był to najpierw niepokój profesora teologii, przyzwyczajonego do czerpania cytatów z Pisma dla poparcia swych wypowiedzi w kwestiach wiary. Ujrzał on nagle, jak cytaty te, włożone w swój historyczny kontekst, nie nadają się już do tego celu. Był to także równie wielki niepokój studenta egzegezy, stwierdzającego – w miarę czynienia własnych postępów w egzegezie – swe stopniowe zniechęcenie do medytacji i modlitwy. Czyż historyczny sens tekstów nie jest często znacznie uboższy od niezwykłego haftu, utkanego w ciągu stuleci przez Kościół doktorów, świętych i wiernych wokół każdego cytatu z Pisma? Czy nie należało jednak poważnie potraktować sposobów, w jaki Bóg objawił się w historii, aż po przybranie ciała i języka człowieka?
Wystarczy przyjrzeć się życiu Kościoła, by stwierdzić, że zna on dwa rodzaje lektury Biblii: lekturę, którą moglibyśmy nazwać „bezpośrednią”, „modlitewną”, czy też „estetyczną”, oraz inną lekturę, zwaną „historyczną”.
Celem pierwszej formy jest swego rodzaju bezpośrednia komunikacja między czytelnikiem a tekstem, podobnie jak patrzy się na dzieło sztuki bez obowiązku studiowania epoki, w której powstało. Na tym poziomie każdy widzi w dziele sztuki lub w Biblii odbicie podstawowych archetypów epoki, które instynktownie przekłada się na kategorie swej własnej kultury i wrażliwości. Dla przykładu, nie muszę być Meksykaninem, aby lubić sztukę aztecką. To ten właśnie sposób komunikacji działa najlepiej, gdy oddajemy się modlitewnej lub estetycznej lekturze Biblii. Tym silniej czujemy łączność z Księgą, im lepiej przyswoiliśmy ją do poziomu głównych archetypów i ponownie przełożyliśmy na naszą chrześcijańską kulturę.
Biblia jest przeto w całości słowem Boga Jezusa Chrystusa, a jeśli niektóre ustępy wydają się nam trudne do pogodzenia z przesłaniem Nowego Testamentu, instynktownie je zacieramy, by wszystko harmonijnie współbrzmiało z chrześcijańskim miłosierdziem. Słaba strona tego zabiegu ujawnia się wówczas, gdy dla usprawiedliwienia swego okrucieństwa inkwizytorzy czy dyktatorzy wszelkiego rodzaju i każdej epoki uzasadniają swe praktyki, podpierając się właśnie tymi zapomnianymi ustępami Biblii, wstydliwie włożonymi w nawias dla celów lektury liturgicznej, a które – jak Psalm 139 – nie wahają się mówić o nienawiści nieprzyjaciół. Poszukuje się przeto innej lektury Biblii, która mogłaby skorygować braki poprzedniej, jakże jednak pięknej i skutecznej w prowadzeniu chrześcijańskiego ludu ku świętości.
Modlitewna lektura Biblii, tak bogata w styczność bezpośrednią na poziomie głównych archetypów ludzkiego serca, nie może obejść się bez innego podejścia, a mianowicie bez podejścia historycznego. Stanowi ono decydujący czynnik różniący Biblię od mitologii.
Przy tym drugim sposobie lektury Biblia ujawnia swój wymiar pedagogiczny – Bóg stopniowo wychowuje swój lud. Postrzegamy Księgę już nie tylko jako natchnione słowo Boże, dane bez żadnych warunków człowiekowi wierzącemu, który je sobie przyswaja w lekturze, ale jako złożony proces, gdzie cały zespół elementów ma charakter natchniony, co powoduje, iż dzieło to w całości jest słowem Bożym. Składają się nań przede wszystkim wydarzenia, w których rozpoznajemy znak Boga; następnie prorok, który je opiewa pod tchnieniem Ducha; z kolei lud jest natchniony, by mógł rozpoznać proroka, i on to ogłasza swe proroctwo jako słowo Boże. Wreszcie sam tekst przekazywany jest jako natchniony z pokolenia na pokolenie.
Książka ta, napisana przez duszpasterza, pragnęłaby w jego zamierzeniu stać się choć kilkoma nutami tej nowej harmonii. Autor świadomy jest owego niepokoju, mimo że pracuje w jednej z parafii, o których można mniemać, iż znajduje się z dala od wielkich sporów na temat Biblii. Wiemy wszyscy, że niepokój ten przeniknął niestety także do naszych parafii, dzieląc często wiernych na tych, którzy tęsknią za lekturą niegdysiejszą, oraz na zwolenników absolutnej nowości, tak jakby Kościół miał rodzić się na nowo w wyniku rozwoju nauki.
Autor wie także, iż dzięki Bogu ludzie świeccy, widząc przerzedzające się szeregi duszpasterzy, czują, że ich obowiązkiem jest własny sposób niesienia ewangelicznego przesłania i Biblii.
Dlatego pilnym wydawało się opublikowanie tego szkicu znajdującego się w połowie drogi między egzegezą a teologią, czy ściślej mówiąc, tej duszpasterskiej próby przywrócenia historii Biblii w wielkiej syntezie wiary, której źródłem jest św. Paweł.
Jest to dzieło duszpasterza i od pierwszych stronic czytelnika zadziwi niezwykły dar kontaktu z ludźmi i dostosowanie się do ich sposobu myślenia. Książka ta zrodziła się w kręgach biblijnych, które od lat gromadzą licznych wiernych.
Jest to szkic biblijny, którego autor, organizujący pielgrzymki do Ziemi Świętej, zapoznał się z wieloma pracami egzegetycznymi, zwłaszcza żydowskimi. Jego zamiarem jest przede wszystkim przywrócenie lektury Biblii w ramach wielkiej chrześcijańskiej syntezy, jaka nadal stanowi duchowe dziedzictwo wiernych.
Zawodowego egzegetę może czasem zakłopotać ten kierunek relektury, a troska o historię może zdawać mu się nie zawsze wystarczająca. Jednakże wie on równie dobrze, iż historia wydarzeń jest nieustannie na nowo odczytywana przez historię wiary. Ona to, znajdując swe spełnienie w Jezusie Chrystusie, powinna stanowić pożywienie dzisiejszego Kościoła i jego wiernych.
Niech będzie mi wolno na koniec zwrócić się ku autorowi, a nie tylko ku jego książce. Są ludzie szczęśliwi z faktu bycia duszpasterzem i są ludzie szczęśliwi, czytając Biblię, tak jak czyta się ulubioną książkę, która w długim czasie tka nić naszego istnienia. Są ludzie, dla których wizja św. Pawła niesiona przez Kościół ukształtowała całą wiarę i całe apostolstwo. Ową radość i wiarę z całą siłą ich komunikatywności znajdziecie w każdym zdaniu tej książki jak ów znak „ponadziemskości”, który twarz chrześcijanina czyni wiarygodną dla jego braci.
Jacques Bernard
„Powód do śmiechu dał mi Bóg. Każdy, kto się o tym dowie, śmiać się będzie z mej przyczyny” (Rdz 21,5)[2].
Nie mam nic do dodania do przedmowy ojca Bernarda. Chyba tylko wyrazy głębokiej wdzięczności za braterską przyjaźń, która łącznie z kompetencją pozwoliła mu w takim stopniu odsłonić mój zamiar.
Jako ksiądz od niemal trzydziestu trzech lat mam jedno tylko prawo do przedstawienia tego szkicu: rzeczywiste przeżycie go przez tych wszystkich, do których zostałem posłany we wszelkich działaniach swej duszpasterskiej posługi, a więc w kazaniach, kręgach biblijnych, rozmaitych spotkaniach z mymi parafianami. Z zadziwieniem mogłem stwierdzić, jak bardzo Słowo odkryte w czasach seminaryjnych jest „słowem żywym”. Za każdym wierszem tej książki rozpoznaję twarz, na której pewnego dnia słowo to przywróciło uśmiech.
Im wszystkim dedykuję tę pracę.
Wiem, że Słowo da wam życie, jeśli zgodzicie się otworzyć drzwi waszego serca. Mówi to wam ksiądz bez żadnych innych zamiarów: Jesteś ukochanym Jezusa, który uczyni z ciebie istotę szczęśliwą bez względu na trudności na twej drodze i twe najbardziej szalone pragnienia.
Uznacie to może za przesadnie skromne twierdzenie, że nie mam żadnej innej zasługi poza przekazaniem wam tego, co Pan objawił mi w swej przychylności. Nie ma tu żadnej skromności. Ci, którzy mnie znają, wiedzą dobrze, iż na podobieństwo swego mistrza, św. Pawła, wcale nie jestem skromny. Komentarz, jaki wam proponuję, w przeważającej części nie pochodzi ode mnie. Zebrany został u licznych autorów, których nigdy nie mieliście okazji spotkać bądź cierpliwości przeczytać.
Egzegeci łatwo rozpoznają, że niemal pod każdym względem jest to kompilacja… Za wyjątkiem tego, co pozwoliło mi odkryć częste obcowanie z Jezusem i co wam od niego ofiaruję. Jest bowiem prawdą, że Pan ukazał się mnie, „ostatniemu z najmarniejszych”, i jak Maria Magdalena w wielkanocny poranek śmiem oznajmić: Widziałem Pana i to mi powiedział (por. J 20,18).
Zmierzałem także do innego celu, a mianowicie pragnąłem umożliwić wam lekturę tych ksiąg z oczami utkwionymi w Jezusie Zmartwychwstałym, do którego są one wspaniałym wprowadzeniem. Jak w palmowy poranek na progu złotych wrót świątyni żydowskie dzieci wołały na Jego cześć: „Hosanna Synowi Dawida” (Mt 21,9). Jak również sam Jezus w wielkanocny wieczór pocieszał uczniów z Emaus i „zaczynając od Mojżesza, poprzez wszystkich proroków, wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego” (Łk 24,27).
Bezpośrednim celem tej książki jest umożliwić wam poznanie zasadniczych ustępów Starego Testamentu, bez konieczności odsyłania was do przypisów zawartych w różnych wydaniach Biblii, bardzo pouczających, ale zakłócających urok harmonii.
Jednakże muszę uznać cudowny dar, jaki otrzymałem od Pana dla dobra Jego Kościoła: dar głoszenia Jego przesłania, a co więcej, postrzegania go w kategoriach dnia dzisiejszego. Jestem pewien, że praca ta odpowie na pytania, które obecnie sobie stawiacie. Jak pisze św. Paweł do Koryntian: „Nie przypisujmy sobie stąd chwały, ale oddajmy się na służbę Słowu”.
Każdy rozdział podzielony jest przeto na trzy części:
– odkrycie danej księgi,
– zawarte w niej przesłanie,
– jego znaczenie w naszym dzisiejszym życiu.
Ojciec Bernard przypomina o narodzinach naukowej egzegezy i o deklaracji Soboru Watykańskiego II, zezwalającej na jej użycie w przepowiadaniu. Odpowiadając na to życzenie Soboru, praca ta wykonana została w oparciu o teorię gatunku literackiego, o czym mówię w rozdziale pierwszym.
Dla Kościoła, powtarzając słowa ojca Bernarda, pilną rzeczą jest wykształcenie katechistów, zdolnych wprowadzać młodych chrześcijan w cuda naszej wiary. Pan zechciał, by od samego początku znaczna część mej posługi polegała na wychowaniu tych nowych apostołów Dobrej Nowiny. Wytyczanie nowych dróg katechezy, zwłaszcza dotyczących twierdzenia o „żywych kamieniach” (por. 1 P 2,5), dowodzi, że dla katechety nie wystarczy „dobrze mówić”, ale przede wszystkim dokładnie wiedzieć, „co mówić należy”. „Słuchaj, Izraelu (…). Pozostaną w twym sercu te słowa, które ja ci dziś nakazuję. Wpoisz je twoim synom, będziesz o nich mówił” (Pwt 6,4.6–7). Im także, w imieniu Pana, dedykuję tę pracę, która jest dziełem kogoś, kto nigdy nie zaprzestał wtajemniczać dzieci w przymierze z ich Wielkim Przymierzem. A one zawsze przyjmowały to przesłanie z entuzjazmem.
W zamian wiele mi one dały, za co jestem im wdzięczny. Nic w tym dziwnego, bowiem już Jezus podziwia Ojca, który objawił to maluczkim („Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom”, Mt 11,25).
Pozostaje mi podziękować tym wszystkim, którzy przyczynili się do ukazania tej książki, a szczególnie Tej, która towarzyszyła mi przez cały czas jej powstawania. Bez nich dzieło to nigdy by nie powstało. Im to przede wszystkim dedykuję tę pracę jako cudowne podziękowanie od Jezusa. Niech On sam będzie ich nagrodą.
Przyjacielu-Czytelniku, życzę Ci dobrej lektury. Na podobieństwo prowadzącego dział ogłoszeń w sztukach Claudela już czas, bym się wycofał… i pozostawił Cię twarzą w twarz z Tym, który Cię wzywa. Ciebie także, Twoim imieniem. Rozpoznasz Go, jak Maria Magdalena, na jedyny, wypowiedziany przez Niego sposób: w przypływie czułości.
Przyjdź, Panie Jezu. Tak, przyjdź szybko.
Marcel Debyser
[2] Fragmenty Pisma Świętego cytowane za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Biblia Tysiąclecia, wyd. 5 na nowo opracowane i poprawione, Pallottinum, Poznań 2003.
Rozdział pierwszy
Stworzenie
„A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre”
O Panie, nasz Boże,
jak przedziwne Twe imię po wszystkiej ziemi!
Tyś swój majestat wyniósł nad niebiosa.
Sprawiłeś, że [nawet] usta dzieci i niemowląt oddają Ci chwałę,
na przekór Twym przeciwnikom,
aby poskromić nieprzyjaciela i wroga.
Gdy patrzę na Twe niebo, dzieło Twych palców,
księżyc i gwiazdy, któryś Ty utwierdził:
czym jest człowiek, że o nim pamiętasz,
i czym syn człowieczy, że się nim zajmujesz?
Uczyniłeś go niewiele mniejszym od istot niebieskich,
chwałą i czcią go uwieńczyłeś.
Obdarzyłeś go władzą nad dziełami rąk Twoich;
Złożyłeś wszystko pod jego stopy:
owce i bydło wszelakie,
a nadto i polne stada,
ptactwo powietrzne oraz ryby morskie,
wszystko, co szlaki mórz przemierza.
O Panie, nasz Panie,
jak przedziwne Twe imię po wszystkiej ziemi! (Ps 8)
„Poznaj samego siebie”. Oto tajemnica szczęścia proponowanego przez Sokratesa. Ten, kto nie chce poddać swego istnienia, ale postanawia przeżyć swe życie, musi podjąć się poznania samego siebie. A contrario, jak wiele niepowodzeń wyraża to zwykłe zdanie: „Źle się czuję w mojej skórze”. Wszelkie wysiłki, aby „być lepiej”, „być bardziej”, nieuchronnie zaczynają się od odpowiedzi na podstawowe pytania: „Kim jestem?”, „Co oznacza rozdźwięk między moim pragnieniem a tym, co urzeczywistniłem?”, „Dokąd zdążam?”.
Bóg zna te pytania i nie chciał się od nich uchylić. Jego odpowiedzią jest Biblia. Szczególnie w pierwszej księdze problem ten jest wyraźnie postawiony.
Gdybyś potrzebował drugiego…
„Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam” (Rdz 1,18). Otóż jest tak dlatego, że zostaliśmy stworzeni w wymiarze „relatywnym”. Pomyślność człowieka to bycie w harmonii z sobą samym, z innymi, z przyrodą, z Bogiem.
Kryzys cywilizacyjny, jakiego obecnie doznajemy, znajduje wyraz w poszukiwaniu nowej odpowiedzi na to pytanie: „Kim jestem?”. Szczęśliwy, kto umie słuchać drugiego, kto ośmiela się słuchać Boga, kto daje Mu czas na wyjaśnienie. Jego życie ulega bowiem całkowitej przemianie, tak jak przekształca się wszelka ludzka historia, w którą wkracza miłość.
Biblia nie jest niczym innym, jak właśnie historią pewnej miłości. Jak wszystkie miłości, zaznała ona oczywiście niepowodzeń i zaznaje ich nadal, ale w końcu wszystkie trudności zostaną rozwiązane: „Będę wam Bogiem, wy zaś będziecie Mi narodem” (Jr 7,23). Przedtem jednak konieczne jest wzajemne rozpoznanie. Chodzi nie tylko o to, by człowiek wiedział, kim jest naprawdę, ale też by ostatecznie poznał, czy Bóg jest „z nami, czy przeciw nam”. Wówczas będziemy w stanie zadecydować, czy nadal pozostaniemy Mu obcy, czy też otworzymy Mu drzwi, aby mógł usiąść koło nas i zjeść z nami posiłek.
Nic lepiej nie oświeci naszych poszukiwań niż historia stosunków między Bogiem a Jego ludem, prawdziwa historia ostatnich trzech tysięcy ośmiuset lat. Bóg postarał się zatem opowiadać nam ją na różne sposoby. Czasem poprzez jej zwykły opis, czasem używając porównań, paraboli, czasem z miłością opiewając moment, który, jak sądzi, zdolny jest wyrazić Jego miłość…
„Panie, mój przyjacielu, gwiazdo mojego życia, proszę Cię, już czas, byś przyszedł mi z pomocą”.
Cóż uczyniłem Panu Bogu?
Myśl ta jest dobrze zakotwiczona w naszej grecko-łacińskiej świadomości: zło pochodzi od Boga, a jeśli tak, to sprawa jest zrozumiała. Nie będąc masochistą, nie mogę chcieć za przyjaciela kogoś, kto „pragnie dla mnie zła”. Co najwyżej mogę mu być posłuszny, zrzędząc i trochę oszukując.
Z tego przekonania rodzi się teologia śmierci Boga, a my radujemy się z Jego śmierci, bowiem Bóg ten nie jest naszym Bogiem. Trzeba niejakiej odwagi, by podważyć tę wzniesioną w ciągu wieków budowlę. Przywilejem jest być w młodym wieku wprowadzonym w wiarę chrześcijańską, ale zarazem stanowi to pewną przeszkodę, jeśli w owym czasie inicjacji Biblia była dla katolików księgą szczelnie zamkniętą, zapieczętowaną, a nawet niebezpieczną – do tego stopnia, że nie było jej dalszych wydań.
Sobór Watykański II rozbłysnął w Kościele jak cudowna jutrzenka, a jego pierwszą konsekwencją była odnowa biblijna, która wszędzie wypuściła wspaniałe kwiaty i… budzi u chrześcijan pragnienie, by ją obejrzeć.
Gospoda miłosiernego Samarytanina
„Na drodze z Jerozolimy do Jerycha” (Łk 10,30) znajduje się gospoda miłosiernego Samarytanina. Raz jeszcze przewodnik czeka na po tysiąckroć powtarzane pytanie: „Czy to jest ta prawdziwa?”. To tak, jakby w lesie Fontainebleau zawzięcie starać się odszukać drzewo z bajki La Fontaine’a o kruku i lisie. Nigdy nie było kruka trzymającego w dziobie ser, ale często zdarza się, że pochlebca żyje kosztem tego, kto go słucha. Podobnie jest w przypadku miłosiernego Samarytanina: trzeba umieć czytać.
Porównanie to pozwala nam ocenić prawdziwie kopernikańską rewolucję, która dokonała się w Kościele, gdy wreszcie zadecydował o użyciu metody literackiej dla interpretacji Biblii. Ongiś za prawdziwe i bezdyskusyjne uważano to wszystko, co jest napisane w Biblii w sposób dosłowny: niech umrze Galileusz, jeśli dowodzi, że to Ziemia obraca się wokół Słońca, ponieważ około trzydziestu dwóch wieków wcześniej Mojżesz, posługując się ówczesną wiedzą, ukazał nam odmienną rzeczywistość. Tak, jakby Mojżesz i Bóg stali się nagle astronomami bądź geografami! Tak, jakby zrezygnowali z powiedzenia nam czegoś ważnego po okresie renesansu, po odkryciu kosmosu i tego wszystkiego, co jeszcze odkryjemy!
Bóg szepce nam o swojej miłości, ale trzeba Go słuchać w Jego języku. W ten sposób powstaje gotowość do uwzględnienia pewnej ilości danych:
1. O co w Biblii chodzi? O prawdę religijną nade wszystko. Wierzący, który zaczyna słuchać słowa, musi wiedzieć, że w „księdze” nie znajdzie niczego innego, Bóg bowiem niczego innego nie pragnął w niej umieścić.
2. Kim jest pisarz, któremu Bóg powierzył swe orędzie? Duch tchnie nań, ale Bóg respektuje osobowość swego rzecznika i wymaga od niego, by na swój sposób wyrażał boskie posłanie. Izajasz, prawdziwy erudyta, wyraża się inaczej niż ekonomista Amos. Pomijanie tego faktu oznacza skazanie się na niezrozumienie niczego. Podobnie jeśli zapomina się, że natchnieni pisarze są mieszkańcami Wschodu (bardziej niż obszaru śródziemnomorskiego) i że obce jest im nasze myślenie na modłę Kartezjusza, jak można z nich cokolwiek pojąć?
3. Dla kogo autor ten pisał? Sytuacja historyczna ludu Bożego była przecież podobna do sytuacji wszystkich ludów. Jak można zrozumieć dany tekst, jeśli nie uwzględnia się, czy jest on przeznaczony dla niewolników, czy dla ludzi wolnych, prostych czy wykształconych, a w tym ostatnim przypadku bez uwzględnienia przynajmniej podstaw kształtującej ich kultury? Zresztą to przecież lud rozpoznaje proroka.
Paralelizm stanowi zasadniczą cechę kultury żydowskiej i orientalnej. Jak można zrozumieć i uchwycić prawdziwe znaczenie tekstu bez rozpoznania zawartych w nim paraleli (porównań)? Stąd płynie pewność, że Pismo samo sobie nie przeczy, ale wprost przeciwnie, jego rozmaite ustępy wzajemnie się objaśniają.
4. Niezbędne jest wreszcie rozpoznanie gatunku literackiego zastosowanego przez autora. Zapominając o tym, nasi pielgrzymi stają zakłopotani przed gospodą miłosiernego Samarytanina i stawiają sobie pozorne pytania. Ten sam fakt może być przekazany przez tradycję ustną, przez historyka, autora epickiego czy przez poetę. Wszyscy oni będą mieli rację, ale biada czytelnikowi, który nie odróżni gatunku, w jakim się wypowiadają.
Wyprowadzamy stąd podwójny wniosek:
– Przede wszystkim wejście w Pismo nie jest możliwe bez pomocy Kościoła, któremu zostało powierzone i który jest skarbem wiedzy nabytej.
– Dotyczy to zwłaszcza Księgi Rodzaju, pierwszej księgi Biblii, będącej wprowadzeniem do harmonii, jaka obejmuje wszystkie tematy rozpoznane dzięki kolejnym lekturom.
Raz jeszcze ryzykując odwołanie się do La Fontaine’a oraz bajki Małpa i orzech, można orzec, iż zawarte w Biblii przesłanie jest tym smakowitym owocem, którego nie można skosztować, zanim nie zdejmie się zielonej łupiny i twardej skorupy. Zapominając o tym, wielu wierzących połamało sobie zęby bądź też straciło upodobanie do otwierania Biblii.
Z tych przyczyn każdy rozdział książki składa się z trzech części:
1. Odkrycie księgi: Kto pisze? Dla kogo? W jakich okolicznościach? W jaki sposób?
2. Przesłanie dane nam w księdze: Co mówi w niej Bóg o swej miłości do nas?
3. Dzisiejsze znaczenie księgi dla całego ludu Bożego oraz dla mnie osobiście.
Ten, który wyprowadził cię z domu niewoli
W imieniu Boga Mojżesz ma przekazać ludowi kodeks szczęścia, który pozwoli mu żyć w przymierzu. Bóg jednak nie chce „pokłonu niewolników”. Pragnie więc, by lud miał motywację, zanim podejmie zobowiązanie. W tym celu Mojżesz przypomni wpierw ludowi, jak przebiegała historia jego stosunków z Bogiem, i obwieści, dlaczego Bóg daje dziś swemu ludowi Torę.
Księga Rodzaju, pierwsza z pięciu ksiąg Tory, rozpoczyna więc opowieść kontynuowaną w Księdze Wyjścia, aby doprowadzić lud do przyjęcia zaleceń zawartych w Księdze Kapłańskiej, Księdze Liczb i Księdze Powtórzonego Prawa.
Powinniśmy odzwyczaić się od patrzenia na prawo jak na zbiór nudnych przepisów. Dla Żyda Tora jest kodeksem szczęścia – kochanym dlatego właśnie, że samodzielnie wybranym. Aby Żyd mógł kodeks ten wybrać w wolności, Mojżesz wyjaśnia, dlaczego Bóg żąda takiego sposobu życia. Centralnym punktem prawa jest niewątpliwie szabat. Dla judaizmu istnieją dwa rodzaje ludzi: jedni przez siedem dni w tygodniu przykuci są do swej pracy, drudzy na podobieństwo Boga zgadzają się odpoczywać dnia siódmego. Po to właśnie, by skłonić ludzi do takiego sposobu życia, Mojżesz ujawnia im, że Bóg siódmego dnia odpoczywał i że człowiek szczęśliwy będzie czynił podobnie.
Słowa Mojżesza płynące od Boga można więc streścić następująco: Jeśli daję ci to zalecenie, to dlatego, że miały miejsce stworzenie, Adam i Ewa, grzech, Abraham, Jakub, Egipt i uwolnienie. Pierwszy opis z Księgi Rodzaju jest późniejszy od Księgi Wyjścia.
Jaki to Bóg i jaki człowiek zawrą przymierze? Jakie są, poza moimi pragnieniami, moje prawdziwe potrzeby? Jakie jest moje przeznaczenie, poza cierpieniami płynącymi z ziemskich perypetii? Czy mogę spodziewać się prawdziwego, ostatecznego szczęścia w życiu wiecznym? Tyle pytań, na które każdy musi odpowiedzieć.
Biblia jest odpowiedzią Boga, dla mnie tą prawdziwą i jedyną pewną rzeczywistością.
„Przyjmiesz ją lub odrzucisz (czymże byłaby miłość przymuszona?), ale dla twego szczęścia użycz mi czasu na rozmowę i dołóż starań, by zrozumieć moje słowa”.
Tora Mojżesza
Problem autorstwa pięciu ksiąg Tory nie został sformułowany aż do XVII wieku. Później czyniono to na różne sposoby, a dla dociekliwego umysłu jest to oczywiście znakomity obiekt zainteresowania. Naszym wszakże zamiarem jest pójść dalej. Doskonałą odpowiedź na to pytanie daje zresztą ekumeniczne tłumaczenie Biblii.
Mojżesz jest więc w szerokim znaczeniu tego słowa autorem ksiąg, które zostały wzbogacone przez tradycję. Były poprawiane aż po wersję ostateczną, zwaną deuteronomiczną (drugie prawo). Mojżesz wyzwolił swój naród z niewoli egipskiej i na Synaju dał mu prawo od Boga. Księga Rodzaju podejmuje od samych początków zagadnienie przyczyny tego prawa oraz ukazuje, dlaczego można mu zaufać. Zamiar ten ma więc wymiar religijny.
Mojżesz wychowany został na dworze egipskim i zwraca się do ludzi, którzy wyrośli w egipskiej cywilizacji. Nic więc dziwnego, że przesłanie naznaczone jest przez ówczesną kulturę egipską. Co więcej, pochodzi on z plemienia Lewitów, stykającego się z koczowniczym plemieniem Madianitów.
Prosty przykład pozwala nam zrozumieć tę prawdę. Ewangeliczna zasada „kto traci, ten zyskuje”, jest świetnie ukazana przez La Fontaine’a w bajce Złotonośna kura. Chcąc zyskać, trzeba wszystko stracić. Jezus mówi jak La Fontaine, którego znacie, i dlatego podaję ten przykład. Czy wynika stąd, że Jezus nie powiedział nic więcej niż La Fontaine? Że nie zachęcam was w Jego imieniu, by pójść dalej? To oczywiste. Podobnie postępuje Mojżesz z ówczesnymi podaniami i zasadami Wschodu, rozpoczynając od tego, co jest znane, by potem pójść dalej, aż do zaproszenia ludu, by zawarł przymierze z Bogiem… W tym bowiem tkwi prawdziwe szczęście.
Źródła Księgi Rodzaju
Źródłami pierwszej księgi Biblii są przede wszystkim tradycje rodzinne, bardziej dokładne i umiejscowione, opisy przekazywane przez lud Abrahama Hebrajczyka, epopeja Abrahama, Izaaka, Jakuba i Józefa; następnie tradycje rozpowszechnione wówczas w świecie śródziemnomorskim: asyryjsko-chaldejskim i egipskim. Nie wszystkie te opisy są tak samo dokładne czy równie istotne dla odkrycia przesłania, tym bardziej, że zapisano je w takim czy innym gatunku literackim (przypowieści lub porównania). Opisy powtarzają się bądź to według tradycji historycznej, bądź ze względów moralizatorskich (dwa opisy stworzenia), można bowiem wyjść od Boga, by dojść do człowieka, lub od człowieka, by wznieść się aż do Bożej odpowiedzi.
Jedenaście pierwszych rozdziałów Księgi Rodzaju opisuje głównie fakty, dla których brak jest dokumentów pisanych. Wszystkie one opierają się na tradycji ustnej, która zostanie uściślona dzięki Abrahamowi. Opisy te są odzwierciedleniem ówczesnej wiedzy: ziemia jest krążkiem; płaską powierzchnią; spoczywającym na filarze i okrytym kloszem „firmamentem”. Ziemia stanowi centrum kosmosu, wokół którego krążą gwiazdy stworzone dla niej i w związku z życiem na ziemi.
Taki jest kontekst kulturowy, w jakim Mojżesz objawi ludowi wezwanie Boga, Jego plan miłości. Przesłanie to należy postrzegać, jedynie wychodząc od podstawy. Księga Rodzaju właśnie dlatego stała się niezrozumiała, że o zasadzie tej zbyt często zapominano. Gdyby jeszcze pamiętać, że aby mówić o miłości i przyjąć przesłanie, należy czytać bardziej sercem niż głową: taki jest cel biblijnego wtajemniczenia. Zarazem jednak trzeba uznać, że niezbędne jest pewne minimum wiedzy, której samemu odkryć nie można. Na przykład trzeba wiedzieć, w jaki sposób mędrcy na dworze Dawida i Salomona, czy kapłani na wygnaniu, księgę tę przerobili.
Symfonia pastoralna o początku świata
„Na początku Bóg…” (Rdz 1,1). Prawdą jest więc, że przede mną, przed wszystkimi ludźmi, był On i tylko On. Czytelnik nie może posunąć się dalej, jeśli nie uzna, że Bóg był przed nim. Mówiąc kolokwialnie, uznanie tej wcześniejszości „nie jest takie oczywiste”. Człowiek nie jest pierwszą zasadą, jest odniesieniem do kogoś, kto istniał przed nim i kto go uczynił. Jak mówią nasi bracia Żydzi: „Bóg wyrzeźbił w niczym”.
„(…) Bóg stworzył niebo i ziemię” (Rdz 1,1). Rzekł i tak się stało. Słowo Boga powołuje do życia to, co wyraża: „Na początku było słowo (…) i Bogiem było słowo” (J 1,1). Ziemia była chaosem, a Duch Boga unosił się nad wodami. Spójrz, podziwiaj, jak tchnienie Boga nadaje kształt chaosowi i rodzi w nim życie. Z owego boskiego tchnienia, wydanego w przypływie miłości (rouah), rozkwita życie: to jest dobre, bardzo dobre!
„A potem Bóg rzekł: »Niechaj się stanie światłość«. I stała się światłość”. I Bóg oddzielił światłość od ciemności, nazwał światłość „dniem”, a ciemność „nocą”, później bowiem człowiekowi potrzebny będzie odpoczynek. „I tak upłynął wieczór i poranek – dzień pierwszy” (Rdz 1,5). Podziwiajcie dzień i noc, i niech się wasze serce zachwyca! I niech się przygotuje do miłości…
„A potem Bóg rzekł: »Niechaj powstanie sklepienie w środku wód i niechaj oddzieli ono jedne wody od drugich«” (Rdz 1,6). I tak się stało. Bóg uczynił sklepienie, które oddziela wody pod sklepieniem od wód ponad sklepieniem, i nazwał sklepienie „niebem”. „I tak upłynął wieczór i poranek – dzień drugi” (Rdz 1,8).
„A potem Bóg rzekł: »Niechaj zbiorą się wody spod nieba w jedno miejsce i niech się ukaże powierzchnia sucha!«. A gdy tak się stało, Bóg nazwał tę suchą powierzchnię ziemią, a zbiorowisko wód nazwał morzem” (Rdz 1,9–10). I zobaczył Bóg, że były dobre.
„Bóg (…) rzekł: »Niechaj ziemia wyda rośliny zielone: trawy dające nasiona, drzewa owocowe rodzące na ziemi (…) owoce, w których są nasiona«. A Bóg widział, że były dobre. I tak upłynął wieczór i poranek – dzień trzeci” (Rdz 1,11–13).
„A potem Bóg rzekł: »Niechaj powstaną ciała niebieskie«” (Rdz 1,11–13). Niech na sklepieniu nieba oddzielają dzień od nocy, wyznaczają pory roku, dni i lata. Człowiek będzie potrzebował kalendarza, będzie musiał wiedzieć, kiedy nadchodzi święto, które jest mu niezbędne dla odpoczynku. „»Aby były ciałami jaśniejącymi na sklepieniu nieba i aby świeciły nad ziemią«. I tak się stało. Bóg uczynił dwa duże ciała jaśniejące: większe, aby rządziło dniem, i mniejsze, aby rządziło nocą, oraz gwiazdy. I umieścił je Bóg na sklepieniu nieba, aby świeciły nad ziemią: aby rządziły dniem i nocą i oddzielały światłość od ciemności. A widział Bóg, że były dobre. I tak upłynął wieczór i poranek – dzień czwarty” (Rdz 1,14–19). Uprowadzonym do Babilonu ustęp ten przypomina, że słońce i księżyc nie są bóstwami.
„Potem Bóg rzekł: »Niechaj się zaroją wody od roju istot żywych, a ptactwo niechaj lata nad ziemią, pod sklepieniem nieba!«. Tak stworzył Bóg wielkie potwory morskie i wszelkiego rodzaju pływające istoty żywe, którymi zaroiły się wody, oraz wszelkie ptactwo skrzydlate różnego rodzaju. Bóg, widząc, że były dobre, pobłogosławił je tymi słowami: »Bądźcie płodne i mnóżcie się, abyście zapełniały wody morskie, a ptactwo niechaj się rozmnaża na ziemi«. I tak upłynął wieczór i poranek – dzień piąty” (Rdz 1,20–23).
„Potem Bóg rzekł: »Niechaj ziemia wyda istoty żywe różnego rodzaju: bydło, zwierzęta pełzające i dzikie zwierzęta (…)«. I widział Bóg, że były dobre. A wreszcie rzekł Bóg: »Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi!«” (Rdz 1,24–26).
W tym miejscu przechodzimy do drugiego opisu stworzenia (Rdz 2, 7): „Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą”.
Jestem tchnieniem miłości Boga w świecie; to tchnienie miłości zostało przekazane w pocałunku moich rodziców, który mnie zrodził. Stąd także powstanie doktryna Ducha Świętego, który jest ową rozlewającą się miłością, tym rozprzestrzeniającym się tchnieniem.
Pan ulepił człowieka z prochu ziemi. Bóg uczynił „Adama”, Ziemianina, uniwersalną istotą z tego świata: takie jest znaczenie człowieka wydobytego z ziemi.
„Na rozkaz Pana Boga wyrosły z gleby wszelkie drzewa” (Rdz 2,9). Drzewa miłe dla oka i rodzące smaczny owoc oraz drzewo życia pośrodku ogrodu i drzewo poznania dobra i zła. Znaczenie tego drzewa (wolny wybór życia podobającego się Bogu) wyjaśnimy sobie w rozdziale następnym, opisującym kuszenie.
„Z Edenu zaś wypływała rzeka, aby nawadniać ów ogród, i stamtąd się rozdzielała, dając początek czterem rzekom. Nazwa pierwszej – Piszon; jest to ta, która okrąża cały kraj Chawila, gdzie się znajduje złoto. A złoto owej krainy jest znakomite; tam jest także wonna żywica i kamień czerwony. Nazwa drugiej rzeki – Gichon; okrąża ona cały kraj Kusz. Nazwa rzeki trzeciej – Chiddekel; płynie ona na wschód od Aszuru. Rzeka czwarta – to Perat” (Rdz 2,10–12).
Dwie z tych rzek istnieją rzeczywiście, a dwie pierwsze są wymyślone. Jest to wyraźne stwierdzenie, że zbędna i daremna jest próba umiejscowienia raju na ziemi: istnieje on wszędzie tam, gdzie człowiek jest szczęśliwy takim, jakim uczyniła go ręka Boga, zanim zaistniało zło.
„Pan Bóg rzekł: »Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam; uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc. Ulepiwszy z gleby wszystkie zwierzęta lądowe i wszelkie ptaki powietrzne, Pan Bóg przyprowadził je do mężczyzny, aby przekonać się, jaką on je nazwie. (…) I tak mężczyzna dał nazwy wszelkiemu bydłu, ptakom podniebnym i wszelkiemu zwierzęciu dzikiemu, ale nie znalazła się pomoc odpowiednia dla mężczyzny” (Rdz 2,18–20).
Trzeba wiedzieć, jakie znaczenie miała dla Żydów nazwa, określająca samą istotę, a także i to, że ten, kto nadaje nazwę, jest właścicielem. I oto wszelkie stworzenie staje przed Adamem, a on nie jest w pełni szczęśliwy. Dzieci zadziwione tym obfitym wylaniem się miłości, tej czułości przewidującej wszystko, czego będziemy potrzebować, znajdują trafne słowa. Jak owa mała dziewczynka, która pewnego dnia na pytanie: „Czego brak Adamowi?”, odpowiedziała: „Kobiety”. Dlaczego? „Żeby grać wieczorem w karty”… Pomimo doskonałości stworzenia człowiek nie miał przy sobie istoty, z którą mógłby rozmawiać, dzielić się... Bycie „stworzonym na obraz i podobieństwo Boga” nie polega na pozostawaniu w stanie kawalerskim.
„Bóg stworzył ich”: ish i isha. Słowa te w języku francuskim słabo oddają pojęcia „mąż” i „żona”. Według egzegezy żydowskiej jesteśmy istotami syjamskimi, a wszelkie nasze usiłowania zmierzają do zmiany tego faktu dokonanego. Nie istnieje francuski termin na określenie tej rzeczywistości. „Stają się jednym ciałem” (Rdz 2,24).
„Bóg im błogosławił” (Rdz 1,28). To błogosławieństwo czyni ich płodnymi. Błogosławieństwo daje istocie żywej nową cechę: płodność. Podobnie jak od wieczności Bóg oddaje się Synowi i jak z ich pocałunku pochodzi Duch Święty, także i dar mężczyzny dla kobiety zapłodniony błogosławieństwem Boga ma moc przekazywania Bożego ruah: życia. Na obraz i podobieństwo Boga człowiek będzie więc potrójny, będzie jednym w trojgu: ojcu, matce, dziecku.
„Wtedy Bóg pobłogosławił siódmy dzień i uczynił go świętym” (Rdz 2,3). Bóg skończył swe dzieło czasem kontemplacji (szabat). Mojżesz pragnął udowodnić, że siódmego dnia Bóg nie pracował i człowiek na jego podobieństwo ma przestrzegać szabatu. Uznanie szabatu jest znakiem, że człowiek przyjmuje to wszystko, co jest od niego wcześniejsze. Ma wtedy czas, by powstrzymać się od działania, od pracy; by żyć, istnieć w relacji z Bogiem, człowiek nie może być zajęty przez siedem dni w tygodniu.
Oto dlaczego praktyka szabatu jest konkretnym znakiem uznania Tory. Wykraczamy tu znacznie poza formalne posłuszeństwo niezrozumiałemu zaleceniu… „Na początku Bóg…”
Znajdujemy się już w okresie powygnaniowym, w którym nastąpiło ostateczne wykrystalizowanie się judaizmu.
Tradycja Kościoła wnosi inne znaczenie siódmego dnia. W swej delikatności i szacunku dla człowieka Bóg nie zechciał dokończyć swego dzieła. Człowiek ma być Jego wspólnikiem i wypełnić swą część w dziele stworzenia. Bóg zatrzymał się wieczorem dnia szóstego, by umożliwić swemu synowi radość ze spełnienia jego dzieła. Między wiarą a nauką nie tylko nie ma sprzeczności, ale jest ona w człowieku pieśnią stworzenia. Odkrycie to wymaga wszakże czasu. Jakże często myślimy, że go nie mamy. Bóg chce, abyśmy mieli czas na kontemplację naszych przeżyć, na modlitwę… Szabat Szalom!
Przesłanie dwóch pierwszych rozdziałów
„Na początku Bóg…”. Przede wszystkim chodzi o to, aby wierzący uznał, że Bóg był przed nim, że jest źródłem wszelkiego istnienia i że tylko On może wyjawić tajemnicę szczęśliwego życia we wszelkich relacjach. Jeśli Go słucham, będę w dobrym stosunku z Bogiem, z przyrodą, z sobą samym i z innymi, będę szczęśliwy.
Przyroda i wszystko, co istnieje, stworzone jest w związku z człowiekiem. Człowiek jest ukoronowaniem i królem wszelkiego istnienia. Cóż za znaczenie ma dla Mojżesza to, czy porządek, w jakim opisuje stworzenie wszechświata, jest zgodny z nauką w porządku chronologicznym; ważne jest pokazanie nam, że Bóg stworzył wszystko w związku ze swym dzieckiem, dla którego pragnął szczęścia na tej ziemi. Oczywiście, wcielenie Jezusa w konkretnym czasie zobowiązuje nas do respektowania historii.
Oto podstawowa prawda objawiona: człowiek ma być panem materii, panować nad nią, a nie odwrotnie; ze wszystkimi płynącymi stąd konsekwencjami. W pojmowaniu ekonomii, chrześcijańskich warunków pracy, rozwoju narodów, nigdy nie będzie innej naczelnej zasady.
Celem szabatu jest właśnie przypomnienie tej królewskiej godności człowieka. Jest to dzień, w którym człowiek nie może być przywiązany do produkcji, do swej pracy; tego dnia żyje dla siebie samego, dla swoich, dla Boga.
Nasz Bóg pragnie naszego pełnego szczęścia. Opis stworzenia nie jest niczym innym, jak królewskim darem Boga dla swego dziecka z okazji jego narodzin: ziemia, słońce, gwiazdy, rośliny, kwiaty, dni dla pracy i noce dla odpoczynku. Nie zapominajmy o świętach: naszą epokę cechuje kult święta, ale święto stworzone jest od początku świata. Jest to być może jeden z najważniejszych aspektów, jakie należy ukazywać dzisiejszemu światu. Człowiek nie jest stworzony po to, by „zarabiać na życie”, ale by życia doświadczać. Przeto wszystko, co uniemożliwia mu prawdziwe życie, nie może być zgodne z wolą Bożą.
Bereszit, „na początku”, rzeczy tak się mają i każdy będzie musiał ustosunkować się do tego podstawowego pytania: „Czy zgadzam się dostosować do pierwotnego planu, który kierował wszystkim w chwili mojego zaistnienia?”. Nie po to, żeby być w porządku, słuchając przykazania, ale przede wszystkim po to, by odnaleźć jego sens – doskonalenie mego szczęśliwego istnienia – uśmiechając się w słońcu życia.
Na obraz Boży ich stworzył
Święty Paweł stwierdza: „W Nim bowiem żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17,28). Taka jest podstawowa prawda, która zadecyduje o naszym wyborze szczęścia. Albo uznajemy, że zostaliśmy stworzeni przez Boga na Jego podobieństwo: wówczas przyjmujemy też, że On wie, co „jest w człowieku”, i zgadzamy się realizować plan naszego Stwórcy – albo też odrzucamy ten punkt wyjścia i budujemy własne szczęście po swojemu.
Stworzenie nie jest bowiem dziełem chwili: jest ono „ciągłe”, nieustające. Bóg podtrzymuje nas w istnieniu i im bardziej Go znamy, tym bardziej naśladujemy nasz wzór, tym bardziej udanym tworem jesteśmy. Aż po dzień, gdy „[ujrzymy Go] twarzą w twarz” (1 Kor 13,12) i gdy będziemy do Niego podobni na wieki. Mojżesz, zanim przedstawił ludowi Torę, starał się, by lud wiedział, że jest to dla człowieka jedyna pewna droga udanego życia: nie proponował mu prawa, lecz drogę szczęścia.
Bóg czyni człowieka rozumnym i wolnym, by mógł on pragnąć tego, co najlepsze, tego, co ofiarował Stwórca. Miłość, która jest celem naszego istnienia, ostatecznie wymaga wolności decyzji, wyboru. Poza perspektywą biblijną sądzi się często, że bycie wolnym oznacza możliwość powiedzenia „nie”. W perspektywie Biblii wolność polega na możliwości stopniowego uwalniania się od tego wszystkiego, co utrudnia nam powiedzenie „tak”.
Bóg uczynił człowieka miłością na obraz „Boga-miłości” i dlatego istotą człowieka jest „stosunkowość”; jest on szczęśliwy wówczas, gdy jego stosunek do siebie samego, do Boga, do natury i do innych jest „dostrojony” i gdy nie następuje żadne „przegrzanie”.
Bóg jest Trójcą: na Jego obraz i podobieństwo człowiek realizuje się w pełni tylko w owej potrójnej relacji. Błędem jest twierdzić, że mężczyzna i kobieta zrealizują się w pełni bez tego trzeciego składnika. Mówimy tu więc o zasadniczym wyzwoleniu, które ludzkiej istocie pozwala czuć się dobrze we własnej skórze; jest to „prawdziwe pojęcie seksualności”.
Zbyt często myślimy jedynie o seksualności ciał, a tymczasem cała nasza istota jest „seksualna”, nasz umysł, dusza, serce i… nasze ciało. Seksualna, czyli odcięta, amputowana. Potwierdza się tu zdanie Claudela: „Ta cząstka mnie, która jest w tobie i której nie przestaję poszukiwać”, tak cudownie wyrażone w Biblii (Rdz 2,22): „Pan Bóg z żebra, które wyjął z mężczyzny, zbudował niewiastę” (isha). Gdy tylko się rozpoznali, Bóg powierzył im misję spełnienia potrójności ich istnienia, w pocałunku przekazując ruah, początkowe tchnienie Boga, które rozsiewa życie powierzone na początku ish i isha.
Kto raz na zawsze pojął tę wielką prawdę, wyzwala się od wszelkich złudzeń i w pełni doświadczy owej cudownej, śpiewającej w nim siły miłości. Bóg nie narzuca swego zamiaru, ale nie można go wziąć tylko w połowie, a resztę pozostawić. Trzeba wiedzieć, że poza tym określeniem wszelkie pojęcie zasadniczego stosunku seksualności prowadzi w ślepy zaułek. Nie jest to przede wszystkim kwestia prawa, arbitralnej decyzji Boga, ale raczej składnik naszej istoty, stworzonej na obraz i podobieństwo Boga, „jednego w trojgu”.
„A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre” (Rdz 1,31)
Wszystko było takie dobre, że ziemia jest rajem. Człowiek, który wyszedł z rąk Boga, jest szczęśliwy, bowiem Bóg mógł uczynić tylko dobro. Zanim postanowimy zaakceptować nasze przymierze z Panem, należy wiedzieć, czy – i dlaczego – „Bóg jest z nami” , czy też nie.
Jeśli prawdą byłoby, że zło pochodzi od Niego, tak jak cierpienie i śmierć, trzeba by być masochistą lub ostatnim głupcem, aby całować rękę, która nas uciska. Księga Rodzaju mówi wyraźnie: wszystko, co Bóg stworzył, jest dobre, a nawet bardzo dobre. „Jak to więc jest ze złem?”, spytacie mnie. Cierpliwości! Rozdział trzeci odpowie na to pytanie i zaproponuje inne rozwiązanie niż pogląd stoików, którzy w naszej grecko-rzymskiej cywilizacji mówią, iż „nic się nie dzieje bez woli lub przyzwolenia Boga”.
„Na początku” żąda się od nas, byśmy w wierze uznali tę elementarną prawdę: „Zło nie pochodzi od Boga”. Oceńmy przeto ogromną drogę, jaką musimy przebyć, by odnaleźć myśl Boga, o której wieki nieznajomości Biblii kazały nam zapomnieć. Abyśmy nigdy więcej nie powtórzyli tego zdania, jakie proboszcz, dobry i święty kapłan, wypowiedział do mojej matki, kiedy straciła dziesięcioletnie dziecko: „To dobry Bóg je wziął, proszę pani, żeby zrobić je aniołem”.
Dobrze rozumiem więc, dlaczego zanim otrzymałem pierwsze święcenia kapłańskie, matka kazała mi przyrzec, że nigdy słów tych nie wypowiem: po prostu dlatego, że jest to nieprawda! Nie zawiera się przymierza z dzieciobójcą. „Bóg jest śmiercią” – utrzymują niektórzy. Jeśli takowy istnieje – niech spoczywa w spokoju… Nie jest on naszym Bogiem.
Przeciwnie, nasz Bóg nie ustaje w przywracaniu światu jego pierwotnego szczęścia. I osiągnie to u kresu swego dzieła, na nowo uzna, że świat jest dobry, „że nie ma już ani łez, ani żałoby… „Przemija bowiem postać tego świata” (1 Kor 7,31). Czytanie Biblii jest zgodą na pójście z Nim tą drogą, która prowadzi nas do raju życia. Zawarcie z Nim przymierza jest przyspieszeniem w sobie i w świecie powrotu tego pierwotnego szczęścia, dla którego jesteśmy stworzeni, gdyż Bóg z szacunkiem czeka, aż człowiek tego zapragnie.
A Bóg spojrzał… Było to bardzo dobre… Szczęśliwy i wolny człowiek, który raduje się w światłości.
Czy w XX wieku można jeszcze poważnie mówić o tych sprawach?
Tak, można, i to bardziej niż kiedykolwiek w tej epoce niezwykłych odkryć naukowych. Zanim pójdziemy dalej w przedstawianiu orędzia Bożego, pilne jest, by raz na zawsze rozstrzygnąć sprawę „konkordyzmu”. Doktrynę konkordyzmu można schematycznie wyrazić następująco: „Tak jest napisane w Biblii, a więc jest to prawda”. Warunkiem jest umiejętność odczytania tego, co napisane. Tutaj po raz pierwszy pojawia się znaczenie lektury Biblii według klucza „gatunku literackiego”.
Księga Rodzaju jest objawieniem tajemnicy miłości, nie zaś podręcznikiem archeologii. Nic zatem dziwnego, że dla wyrażenia planu Bożego autor przed trzema tysiącami lat posłużył się ówczesnymi pojęciami. W Biblii prawdziwy, wiecznie prawdziwy jest fakt, że Bóg stworzył nas przez miłość i dla naszego szczęścia. Co do szczegółów technicznych owego stworzenia, zachęca się nas, byśmy odwoływali się do uczonych i ich niezwykłych odkryć. Gdy każdy będzie wykonywał swój zawód, nauki będą rozwijały się w sposób bardziej precyzyjny i doskonały, każda w swojej dziedzinie.
Niech egzegeta głosi uroczyście prawdę o tchnieniu Boga, które zrodziło w człowieku umiejętność kochania: to jego zadanie. Natomiast gdy stara się on określić dokładny moment historyczny, w którym to się dokonało – wykracza wówczas poza swe uprawnienia, ryzykując, że powie wiele głupstw.
Bóg tchnął życie w „Adama”, uczynionego z adama – ziemi. Tym lepiej, jeśli uczeni mówią nam, że dokonało się to w wyniku długiej drogi, wiodącej przez galaktyki, minerały, rośliny, ameby, ryby, zwierzęta, wielkie małpy: jest to rzeczywiście ich domena i przyklaskujemy ich odkryciom. I niech raz na zawsze skończy się rzekoma sprzeczność między nauką a wiarą. Tak, jak gdyby stając się bardziej uczonym, człowiek osłabiał swą wiarę. Tak narodziły się wszelkie nurty antyreligijne XIX wieku aż po marksizm, Kanta i egzystencjalizm Sartre’a.
Niech skończy się wielki strach przed seksualnością, który prowadzi na zmianę do przepływów legalizmu i moralnego rozluźnienia, dwóch równie szkodliwych zjawisk dla psychologicznej równowagi człowieka będącego na swoim miejscu… Na początku wszystko było bardzo dobre. Do nas należy tylko ponowne odkrycie, ponad Freudem i psychoanalizą, a może i dzięki nim, znaczenia tego uprzywilejowanego stosunku, poprzez który istota ludzka może wyrażać się najgłębiej, o ile…
Nasz wiek XX, bardziej niż jakakolwiek inna epoka, tęsknie wyczekuje przesłania, które opisuje wyzwolenie od tego wszystkiego, co zawadza człowiekowi na jego drodze ku szczęściu. „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną” (Rdz 1,28). Jakże wspaniała perspektywa i jak bardzo aktualna! To pochwalna pieśń nauki, człowieka odkrywającego wewnętrzną harmonię przyrody i liczb, pieśń, która głosi nam, jak bardzo Bóg nas kocha!
Jakże daleka jest wówczas alienacja, którą nam tylekroć wypominano, i jak bardzo – wprost przeciwnie – człowiek jest jednością umysłu i duszy: to także jest źródłem szczęścia. I zapraszanie, by pójść dalej, by na dłużej poddać się szkole Boga, który ujawnia nam, jak owa wspaniała równowaga została na pewien czas naruszona w wyniku odrzucenia przez człowieka przymierza ze swym Stwórcą, a także jak ta tymczasowa skaza może zostać dostatecznie zwyciężona Jego wolą osiągnięcia ostatecznego szczęścia, do którego jesteśmy wezwani przez Jego wszechmocną czułość.
„Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam” (Rdz 1,18)
Relacje między mężczyzną a kobietą są obecnie przedmiotem intensywnych badań. Z powodu odejścia od biblijnej koncepcji człowieka wszystko zostało rozregulowane. Ciało nie idzie już w rytmie serca i duszy. A cóż powiedzieć o miejscu drugiej osoby; partnera, którego w nieokiełznanym erotyzmie czyni się przedmiotem, a dalej – o dziecku? Co sądzić więc o równości trzech elementów? Dziś bardziej niż kiedykolwiek trzeba mówić o wielkim biblijnym dopełnieniu się mężczyzny i kobiety. Już czas wydobyć się z tej prymitywnej cywilizacji, w której o wszystkim decydują mężczyźni i dla mężczyzn, z narażeniem zdrowia kobiety; czas, by nieustannie mówić o wzniosłej godności każdej osoby ludzkiej od pierwszej chwili jej istnienia, jest ona bowiem stworzona na obraz Boga.
Nie chodzi oczywiście o to, by dręczyć człowieka, lecz przeciwnie, by go wysławiać, a mianowicie „odbanalizować” jego podstawową relację z drugą osobą w obcowaniu cielesnym.
Zarzuca się niekiedy Kościołowi, że pragnie narzucić swą koncepcję wywodzącą się z minionej cywilizacji. Nic podobnego: dziś bardziej niż dotychczas trzeba głosić absolutną wolność każdej istoty ludzkiej wobec podstawowego wyboru, od którego zależeć będzie jej szczęście. Tym bardziej nie ma potrzeb przywoływać argumentu „natury”, by uzasadnić nasze odrzucenie wolnego związku mężczyzny i kobiety, rozwodu czy przerywania ciąży.
Skądinąd w pełni uznajemy wezwanie Pana, które w głębi naszej istoty zakorzenia trzyczłonowe ujęcie, monogamię i nierozerwalność małżeństwa, rozumiejąc zarazem, że inni tego uznania nie podzielają. Słowo Boże nigdy nie będzie inne.
„Jeśli zgadzasz się zawrzeć ze Mną przymierze, nie możesz kochać dowolnie ani też uznawać się za chrześcijanina, odrzucając tę drogę”.
Każdy człowiek jest współodpowiedzialny za całą ludzkość
Zanim postawione zostało Adamowi zasadnicze pytanie, a mianowicie czy zgadza się, czy odmawia przeżywać wszelkie relacje z innymi w przymierzu z Bogiem, dla zachodniego czytelnika istotne jest, by odkryć ostatni składnik tej propozycji: jesteśmy współodpowiedzialni za całą ludzkość, a nawet za całą naturę.
Właśnie dlatego, że nasza istota ma wymiar „stosunkowy”, nie możemy zaniedbać całego gatunku ludzkiego. „Każda dusza, która się podnosi, podnosi świat”. Ta piękna maksyma stała się sloganem, niemniej jest ona głęboko osadzona w Biblii.
Cała droga, ukazana naszej wolności, polega na wolnym przyjęciu tej odpowiedzialności. Ta podstawowa przesłanka pozwala nam przede wszystkim przybliżyć się do biblijnej postawy w kwestii zła, którą zajmiemy się w rozdziale następnym.
Odtąd jesteśmy świadomi znaczenia pierwszych rozdziałów „początku” (Księgi Rodzaju). Całość Biblii zdaje się krystalizować wokół wyrażonych w nich zasad podstawowych. Zdać sobie z tego sprawę, to zlikwidować ryzyko zagubienia się w labiryncie. Przed wyruszeniem w dalszą drogę należy zawsze powracać do punktu wyjścia.
Beraszit… Na początku… Bóg stworzył mężczyznę i kobietę na swój obraz i podobieństwo. Było to naprawdę bardzo dobre… Wkrótce znowu takim się stanie… I tym razem na zawsze.
Niech żyje Bóg!
Tytuł oryginału: La Bible pour mes paroissiens
Redakcja: Agnieszka Czapczyk
Skład: Krzysztof Krzywania
Projekt okładki: Adam Piasek
Reprodukcja na okładce: Giovanni di Paolo, Stworzenie świata i wygnanie z raju (1445), fragment, tempera i złoto na drewnie, Metropolitan Museum of Art, public domain
© Librairie Arthème Fayard, Paris 1983
© for the Polish edition by Święty Wojciech Dom Medialny sp. z o.o., Poznań 2019
ISBN 978-83-8065-308-5
Wydawca:
Święty Wojciech Dom Medialny sp. z o.o.
Wydawnictwo
ul. Chartowo 5, 61-245 Poznań
tel. 61 659 37 13
wydawnictwo@swietywojciech.pl
Zamówienia:
Dział Sprzedaży i Logistyki
ul. Chartowo 5, 61-245 Poznań
tel. 61 659 37 57 (-58, -59), faks 61 659 37 51
sprzedaz@swietywojciech.pl
www.swietywojciech.pl