Wiara. Podręczny przewodnik - ks. Jan Frąckowiak - ebook

Wiara. Podręczny przewodnik ebook

ks. Jan Frąckowiak

5,0

Opis

Jak mam WIERZYĆ, skoro NIE WIEM?

To książka dla każdego, kto chciałby się dowiedzieć, jak radzić sobie z kryzysami w wierze i jak przekonać własne serce, by chciało kochać Boga.

Jak wierzyć w Boga, którego nie widzimy? Nie umiemy nawet potwierdzić, czy On w ogóle istnieje. Jak się modlić, skoro nie mamy pewności, że Ktoś nas TAM w ogóle słyszy? Może wszystko to nieprawda i nie warto się tym zajmować?

Autor przyznaje, że wiara nie jest czymś łatwym. Nie tylko dlatego, bo dotyczy spraw, które nie mieszczą się nam w głowie, ale także dlatego, bo nie mieliśmy szansy się do niej przygotować – po prostu znaleźliśmy się w tej rzeczywistości. Przez to wiara często nas zaskakuje, ale – co ważniejsze – dzięki temu staje się jeszcze bardziej niesamowita.

Nota o autorze:

ks. Jan Frąckowiak – urodzony w Poznaniu, wyświęcony na kapłana w roku 2009. Pracował jako wikariusz w Wolsztynie i w Komornikach. Studiował teologię dogmatyczną na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, gdzie uzyskał doktorat. Jest rektorem Seminarium Duchownego w Poznaniu. Wykłada na Wydziale Teologicznym UAM w Poznaniu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 124

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WSTĘP

Jak wie­rzyć? Jak mam wie­rzyć w Boga, któ­re­go nie wi­dzę i nie umiem po­twier­dzić, czy On w ogó­le ist­nie­je? Jak się mo­dlić, sko­ro nie mam pew­no­ści, że Ktoś mnie tam w ogó­le sły­szy? Może wszyst­ko to nie­praw­da i wia­rą nie war­to się zaj­mo­wać?

W gło­wie nie­jed­ne­go chrze­ści­ja­ni­na po­ja­wia­ją się co ja­kiś czas tego typu wąt­pli­wo­ści. Po­wiem szcze­rze: w mo­jej też. Ale to nie zna­czy, że dzie­je się coś złe­go. To zna­czy tyl­ko tyle, że po­tra­fi­my za­da­wać so­bie mądre py­ta­nia. Po­tra­fi­my my­śleć. A to już bar­dzo dużo. Bo – jak jesz­cze na na­stęp­nych stro­nach nie­raz po­wtó­rzy­my – my­śle­nie w chrze­ści­ja­ństwie jest wa­żne.

Rze­czy­wi­ście, wia­ra jest rze­czą nie­ła­twą. Nie tyl­ko dla­te­go, że do­ty­czy spraw, któ­re nie miesz­czą się nam w gło­wie. Ta­kże z jesz­cze jed­ne­go, dość istot­ne­go po­wo­du. Otóż za­zwy­czaj w ży­ciu do wszyst­kich trud­nych spraw mu­si­my się do­brze przy­go­to­wać: nikt nie zo­sta­je fa­chow­cem w ja­ki­mś za­wo­dzie za­raz po uro­dze­niu, po­dob­nie też nikt nie będzie pre­zy­den­tem, pre­ze­sem fir­my, na­ukow­cem, le­ka­rzem czy na­uczy­cie­lem bez po­rząd­ne­go, wie­lo­let­nie­go kszta­łce­nia się i na­bie­ra­nia do­świad­cze­nia. A z wia­rą tak nie jest. Nie mamy kie­dy się do niej przy­go­to­wać. Nikt nas nie py­tał o zda­nie – czy ro­zu­mie­my, w co wie­rzy­my, a na­wet czy w ogó­le chce­my chrze­ści­ja­na­mi zo­stać. Po pro­stu: ochrzci­li nas i tyle!

Tak było też w moim przy­pad­ku – nikt mnie nie py­tał, co sądzę o wła­snym chrzcie. Jed­nak po la­tach do­sze­dłem do wnio­sku, że to była naj­lep­sza rzecz, jaka mo­gła mnie w ży­ciu spo­tkać. Mam na­dzie­ję, że mi­ędzy wier­sza­mi na ko­lej­nych stro­nach uda mi się prze­ka­zać, dla­cze­go tak sądzę. Z cza­sem wia­ra sta­ła się dla mnie nie­zwy­kłą przy­go­dą. A po­nie­waż nie mia­łem kie­dy się do niej przy­go­to­wać, często mnie za­ska­ku­je, spra­wia­jąc, że ta przy­go­da sta­je się jesz­cze bar­dziej nie­sa­mo­wi­ta.

Wia­ra jest pi­ęk­na, do­brze jed­nak wie­dzieć, czym ona wła­ści­wie jest i na czym po­le­ga. Nie je­stem wiel­kim eks­per­tem w wie­rze – mu­szę o moją wia­rę ka­żde­go dnia wal­czyć. Ale zdo­ła­łem już od­kryć kil­ka wa­żnych rze­czy.

Nie ocze­ku­ję, że czy­tel­nik we wszyst­kim się ze mną zgo­dzi. W ró­żnych kwe­stiach może mieć zda­nie zu­pe­łnie od­mien­ne od mo­je­go. Chcia­łbym jed­nak po­dzie­lić się tym, co na te­mat wia­ry zro­dzi­ło się w moim ser­cu i mo­jej gło­wie. I bar­dzo się ucie­szę, je­śli my­śli z tej ksi­ążecz­ki na coś się ko­muś przy­da­dzą…

I. SAME PRO­BLE­MY!

KRY­ZYS I KRY­ZY­SI­KI

Ka­żdy ka­to­lik z pew­no­ścią pa­mi­ęta swo­ją Pierw­szą Ko­mu­nię Świ­ętą. Ja­kie wszyst­ko było pi­ęk­ne! Po­mi­ńmy tu licz­ne ciot­ki, któ­re nas wte­dy obści­ski­wa­ły, da­le­kich ku­zy­nów, z któ­ry­mi wspól­nie się tam­te­go dnia ba­wi­li­śmy, czy wspa­nia­łe pre­zen­ty, któ­rych roz­pa­ko­wa­nia nie mo­gli­śmy się już do­cze­kać. Tym, co było jed­nak przede wszyst­kim urze­ka­jąco pi­ęk­ne, była na­sza wia­ra. Ka­żdy pew­nie przy­po­mi­na so­bie to wie­rzące dziec­ko, któ­rym wów­czas by­li­śmy. Ono naj­pierw ze szcze­rym prze­jęciem się wy­spo­wia­da­ło, a po­tem z nie­kła­ma­ną ra­do­ścią w ser­cu przy­jęło po raz pierw­szy Je­zu­sa w Ko­mu­nii Świ­ętej. To było do­bre dziec­ko, któ­re cho­ciaż nie wszyst­ko ro­zu­mia­ło, to jed­nak mia­ło w so­bie żywą wia­rę. Wszyst­ko dla nie­go było czy­ste, pro­ste i ja­sne.

A dzi­siaj? Od tam­te­go dnia wie­le się zmie­ni­ło i te­raz może wca­le nie je­ste­śmy już pew­ni, czy ta wia­ra jesz­cze w ser­cu jest. Wte­dy wy­da­wa­ło się nam, że wie­rzyć to nic trud­ne­go – chcie­li­śmy po pro­stu za­wsze być bli­sko Je­zu­sa. Ale przez ko­lej­ne lata wie­le się wy­da­rzy­ło: dużo usły­sze­li­śmy, nie­jed­no zo­ba­czy­li­śmy, mnó­stwo prze­ży­li­śmy i… spo­ro na­roz­ra­bia­li­śmy.

Mia­ło być tak pi­ęk­nie, a wie­le rze­czy nam nie wy­szło – i może wci­ąż nie wy­cho­dzi. Po­ja­wi­ły się roz­cza­ro­wa­nia, fru­stra­cja sa­mym sobą, in­ny­mi. Mia­ło być ina­czej. A nie jest. Może przy­cho­dzą nam do gło­wy my­śli: „To chy­ba nie dla mnie; może le­piej dam so­bie z wia­rą spo­kój – tak jak wie­lu lu­dzi, któ­rych spo­ty­kam na co dzień”. Mó­wio­no nam kie­dyś, że wia­ra jest wa­żna, na­wet bar­dzo wa­żna. A tym­cza­sem nie mamy po­jęcia, jak ją w so­bie wskrze­sić, kie­dy przy­cho­dzą kry­zy­sy i za­czy­na ogar­niać nas bez­rad­no­ść.

Mogą to być małe kry­zy­si­ki, któ­re prze­lot­nie nas za­nie­po­ko­ją i szyb­ko prze­mi­ną. Ale nie­kie­dy nad­ci­ąga­ją po­wa­żne za­pa­ści, praw­dzi­we ży­cio­we ka­ta­stro­fy: gro­źna cho­ro­ba, śmie­rć ko­goś bli­skie­go, inne nie­szczęście. One rze­czy­wi­ście po­tra­fią za­chwiać fun­da­men­ta­mi wia­ry i wów­czas nie mamy po­my­słu, jak się z nich wy­ka­ra­skać. Na­cho­dzą nas wąt­pli­wo­ści: „Nie wiem, czy Bóg ist­nie­je. A je­śli ist­nie­je, to czy ob­cho­dzi Go moje ży­cie i czy in­te­re­su­je się On mo­imi pro­ble­ma­mi. Nie czu­ję Jego obec­no­ści…”. Cza­sa­mi te prze­ży­cia są tak in­ten­syw­ne, że za­czy­na­my się za­sta­na­wiać, czy my w ogó­le jesz­cze je­ste­śmy wie­rzący. Wy­da­je się, że wia­ra zu­pe­łnie wy­my­ka się nam z rąk.

Je­śli ktoś coś ta­kie­go wła­śnie prze­ży­wa, to pierw­sza rzecz: niech się zbyt­nio nie stre­su­je! Ksi­ądz Jo­seph Rat­zin­ger, pó­źniej­szy pa­pież Be­ne­dykt XVI, za­uwa­żył kie­dyś, że ka­żdy czło­wiek wie­rzący – na­wet ten, kto ma wia­rę naj­sil­niej­szą z mo­żli­wych – prze­ży­wa chwi­le zwąt­pie­nia (po­dob­nie jak i ka­żdy nie­wie­rzący mie­wa chwi­le wia­ry):

Za­rów­no wie­rzący, jak i nie­wie­rzący, ka­żdy na swój spo­sób, do­świad­cza­ją zwąt­pie­nia i wia­ry, je­śli tyl­ko nie ukry­wa­ją się sami przed sobą i przed praw­dą swe­go ist­nie­nia. Nikt nie może unik­nąć ca­łko­wi­cie wąt­pie­nia ani ca­łko­wi­cie wia­ry[1].

A więc kry­zy­sy i zwąt­pie­nia nie są ni­czym nie­zwy­kłym! Tym bar­dziej że mie­wa­li je na­wet wiel­cy świ­ęci. Wnio­sek? Dzi­siej­szy kry­zys w ni­czym nie prze­szka­dza, że­by­śmy kie­dyś mo­gli zo­stać wiel­ki­mi świ­ęty­mi!

Czy Pan Bóg nie mó­głby cze­goś zro­bić, żeby kry­zy­sy w na­szym ży­ciu się nie po­ja­wia­ły? Ła­twiej by się prze­cież wie­rzy­ło… Może by i mógł. Ale tak nie robi. Dla­cze­go? Bo kry­zys jest war­to­ścio­wy. I – o dzi­wo! – może nam w wie­rze bar­dzo po­móc.

I tu­taj war­to wy­ja­śnić so­bie od razu jed­ną rzecz. Dla­cze­go wspo­mnia­ne przed mo­men­tem pierw­szo­ko­mu­nij­ne dziec­ko było kie­dyś ta­kie wie­rzące? Bo to, co mia­ło w ser­cu, to nie była do ko­ńca jego wia­ra! To była wia­ra tych, któ­rzy mu ją ofia­ro­wa­li: ro­dzi­ców, dziad­ków, sio­stry za­kon­nej czy pani ka­te­chet­ki albo ksi­ędza pro­bosz­cza. Oni wszy­scy temu dziec­ku – dzień po dniu – wkła­da­li do ser­ca swo­ją wia­rę. A te­raz, kie­dy przy­cho­dzi kry­zys, spra­wa sta­je się ja­sna: dzi­siaj już tam­ta ich wia­ra nie wy­star­cza.

Ka­żdy więc, kto coś ta­kie­go prze­ży­wa – nie­za­le­żnie od tego, ile ma lat – otrzy­mu­je od swo­je­go ser­ca wy­ra­źny sy­gnał, że naj­wy­ższy czas na praw­dzi­wą wia­rę – wła­sną wia­rę. A do tego po­trze­ba zak­tu­ali­zo­wa­nia sys­te­mu…

ZAK­TU­ALI­ZUJ SYS­TEM!

Kie­dyś w pew­nym biu­rze pra­co­wa­ła star­sza pani. Po­słu­gi­wa­ła się kom­pu­te­rem, któ­ry na jej biur­ku stał już pi­ęt­na­ście lat. Ob­słu­gi­wa­ła głów­nie edy­to­ry tek­sto­we, więc za wie­le od kom­pu­te­ra nie wy­ma­ga­ła. Ale pew­ne­go dnia sprzęt od­mó­wił po­słu­sze­ństwa: za­wie­sił się i nie re­ago­wał na żad­ne po­le­ce­nia. Spro­wa­dzo­ny na miej­sce in­for­ma­tyk za­dał jed­no py­ta­nie: kie­dy ostat­nio sys­tem był ak­tu­ali­zo­wa­ny? Pa­dła od­po­wie­dź: w ostat­nich la­tach ni­g­dy. Spe­cja­li­sta chwy­cił się za gło­wę: ten kom­pu­ter już od daw­na nie miał pra­wa dzia­łać!

Wszy­scy nie­ustan­nie ko­rzy­sta­my ze sprzętu elek­tro­nicz­ne­go. Nie wy­obra­ża­my so­bie ży­cia bez kom­pu­te­rów, ta­ble­tów, smart­fo­nów i ca­łej masy in­nych urządzeń, któ­ry­mi bez prze­rwy się po­słu­gu­je­my. I dla­te­go do­brze wie­my, jak wa­żne jest ak­tu­ali­zo­wa­nie opro­gra­mo­wa­nia. An­ty­wi­rus ak­tu­ali­zu­je się prak­tycz­nie co chwi­lę, w prze­ciw­nym wy­pad­ku sta­łby się zu­pe­łnie bez­u­ży­tecz­ny. W smart­fo­nach nie­ustan­nie po­ja­wia­ją się ko­mu­ni­ka­ty, że ja­kaś apli­ka­cja wy­ma­ga ak­tu­ali­za­cji (chwi­la nie­uwa­gi i ko­lej­ka apli­ka­cji do zak­tu­ali­zo­wa­nia nie­mi­ło­sier­nie się wy­dłu­ża) – ina­czej nie będzie nam już przy­dat­na. Ta­kże na­sze kom­pu­te­ry ak­tu­ali­zu­ją co ja­kiś czas sys­tem. Nie za­wsze je­ste­śmy z tego po­wo­du za­chwy­ce­ni, zwłasz­cza wów­czas, gdy pil­nie po­trze­bu­je­my z kom­pu­te­ra sko­rzy­stać, a na ekra­nie ku na­szej roz­pa­czy po­ja­wia się ko­mu­ni­kat: „Trwa ak­tu­ali­za­cja sys­te­mu… Pro­szę cze­kać…” – i ni­g­dy nie wia­do­mo, jak dłu­go to po­trwa. Wie­my jed­nak, że tak musi być, aby wszyst­ko było spraw­ne.

W wie­rze jest bar­dzo po­dob­nie: trze­ba sta­le ak­tu­ali­zo­wać nasz we­wnętrz­ny du­cho­wy sys­tem, w prze­ciw­nym ra­zie sta­nie się on mało uży­tecz­ny. Bywa, że lu­dzie mają lat sie­dem­dzie­si­ąt i wi­ęcej, a ich sys­tem wia­ry jest nie­zak­tu­ali­zo­wa­ny. Wie­le w ży­ciu prze­ży­li, ale w ser­cu mają wia­rę na po­zio­mie dziec­ka pierw­szo­ko­mu­nij­ne­go. I my­ślą, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku. Uwa­ża­ją się za lu­dzi wie­rzących, lecz nie zda­ją so­bie spra­wy z tego, że ich sys­tem od daw­na jest nie­spraw­ny!

I tu­taj oka­zu­je się, że kry­zys może być zja­wi­skiem bar­dzo uży­tecz­nym, po­nie­waż alar­mu­je, że du­sza czło­wie­ka do­ma­ga się zak­tu­ali­zo­wa­nia sys­te­mu wia­ry! Kto prze­ży­wa kry­zys wia­ry i ci­sną mu się do gło­wy i ser­ca ró­żne wąt­pli­wo­ści, nie­ko­niecz­nie wła­śnie sta­je się nie­wie­rzącym. To może ozna­czać coś wręcz prze­ciw­ne­go: on sta­je wła­śnie przed szan­są, by jego wia­ra się po­głębi­ła. A to z ko­lei zna­czy, że za chwi­lę może stać się wie­rzącym bar­dziej!

O tym, jak się po­ko­nu­je kry­zy­sy, ak­tu­ali­zu­jąc w ten spo­sób wia­rę, po­wie­my tro­chę pó­źniej. Bo jest jesz­cze kil­ka pil­niej­szych spraw, któ­re wcze­śniej mu­si­my so­bie wy­ja­śnić.

WSZYST­KO PRZEZ BOGA

Kie­dy nad­cho­dzi kry­zys, za­zwy­czaj rów­no­cze­śnie po­ja­wia się nie­po­kój: Co ze mną jest nie tak, sko­ro za­czy­nam wąt­pić? Może ogar­nąć nas po­czu­cie winy: Je­stem win­ny, bo moi ro­dzi­ce czy dziad­ko­wie wie­rzą (albo, je­śli już nie żyją, wie­rzy­li), a mnie jest trud­no. Cza­sa­mi rze­czy­wi­ście tak bywa, że ktoś utra­cił wia­rę na wła­sne ży­cze­nie: wie­dział, jak na­le­ży żyć, ale to zlek­ce­wa­żył. W efek­cie moc­no się po­gu­bił i nie wie, jak wszyst­ko na nowo po­ukła­dać. O tym wspo­mni­my so­bie w części po­świ­ęco­nej kry­zy­som „re­wer­su” wia­ry.

Jed­nak póki co wa­żne są dwie rze­czy. Po pierw­sze: na­szym ro­dzi­com i dziad­kom też nie za­wsze z wia­rą jest/było ła­two. Je­śli są/byli lu­dźmi wia­ry, to naj­praw­do­po­dob­niej z jed­ne­go po­wo­du: oni też prze­ży­li w ży­ciu nie­je­den kry­zys. Dla­te­go nie mu­si­my się mar­twić, że je­ste­śmy gor­si – bo to nie­praw­da. Je­ste­śmy je­dy­nie na in­nym eta­pie ży­cia. A to prze­cież nic złe­go.

A te­raz dru­ga rzecz: może to ko­goś zdzi­wi, ale trze­ba po­wie­dzieć, że ge­ne­ral­nie na­sze trud­no­ści z wia­rą po­wsta­ją przez… sa­me­go Pana Boga, któ­ry skom­pli­ko­wał tro­chę spra­wę (a przy oka­zji i nam utrud­nił ży­cie). Sko­ro bo­wiem chce, że­by­śmy w Nie­go wie­rzy­li, czy nie mó­głby nam w tym ja­koś wy­ra­źniej po­móc? Bóg jest prze­cież ab­so­lut­nie wszech­moc­ny – tak mówi Bi­blia, tak wie­rzą chrze­ści­ja­nie (i nie tyl­ko oni), a na­wet tak uzna­je z nie­wzru­szo­ną pew­no­ścią spo­re gro­no mądrych fi­lo­zo­fów. A je­śli Bóg może wszyst­ko, to czyż nie mó­głby się On nam ja­koś wy­ra­źnie uka­zać? Tak się przy­tra­fi­ło na przy­kład Mo­jże­szo­wi – on roz­ma­wiał z Bo­giem „twa­rzą w twarz, jak się roz­ma­wia z przy­ja­cie­lem” (por. Wj 33,7–11). Bóg po­tra­fi­łby więc sta­nąć i przed nami! Da­łby nam do zro­zu­mie­nia, kim jest i ja­kie ma ocze­ki­wa­nia. Wszyst­kie na­sze pro­ble­my z wia­rą w jed­nym mo­men­cie wy­pa­ro­wa­ły­by jak kam­fo­ra. Wszyst­ko sta­ło­by się pro­ste, ja­sne i oczy­wi­ste. A jed­nak Bóg tak nie robi. Co wi­ęcej, nic nie wska­zu­je, żeby w naj­bli­ższym cza­sie coś się w tej kwe­stii mia­ło zmie­nić. Bóg jest kimś, bez kogo na­sze ser­ce nie ude­rzy­ło­by ani razu, z na­szych płuc nie wy­do­by­łby się naj­lżej­szy od­dech, przez nasz umy­sł nie prze­mknęła­by ani jed­na myśl. Świ­ęty Au­gu­styn (zm. 430 r.) mówi wręcz, że On jest bli­ższy nam niż my sami so­bie[2]. A rów­no­cze­śnie nie zo­ba­czą Go naj­bar­dziej prze­ni­kli­we oczy, nie usły­szą naj­bar­dziej wy­czu­lo­ne uszy, wy­my­ka się On naj­bar­dziej spraw­nym dło­niom…

Sko­ro więc taki jest stan rze­czy, to wnio­sek może być tyl­ko je­den: Bóg chce być skry­ty. I w tej swo­jej skry­to­ści musi mieć ja­kiś wa­żny cel. Bo On ni­cze­go nie robi prze­cież bez po­wo­du.

DLA­CZE­GO BÓG SIĘ SKRY­WA?

Co jest dla nas w ży­ciu oczy­wi­ste? Wszyst­ko, co wi­dzi­my, sły­szy­my i cze­go mo­że­my do­tknąć. Ta­kże twier­dze­nia, któ­re mo­żna wy­ra­źnie udo­wod­nić, na przy­kład ma­te­ma­tycz­ne wzo­ry i pra­wa fi­zy­ki. Nie za­wsze je po­strze­ga­my zmy­sła­mi, ale kie­dy prze­pro­wa­dzi­my sto­sow­ne ob­li­cze­nia lub wy­ko­na­my od­po­wied­nie do­świad­cze­nie, spra­wa jest ja­sna. Mo­że­my wów­czas po­wie­dzieć, że coś zna­my lub wie­my na dany te­mat.

Jed­nak mimo to po­ja­wia­ją się pro­ble­my, po­nie­waż często nie po­tra­fi­my po­jąć dość pro­stych spraw. Mó­wi­my: to prze­kra­cza moje zdol­no­ści, na tym się zu­pe­łnie nie znam i nie mam po­jęcia, jak mo­żna to ogar­nąć. Naj­częściej mo­żna tego do­świad­czyć w szko­le. Kie­dy cho­dzi­łem do li­ceum, mia­łem z che­mii nie­mal same pi­ąt­ki. Do cza­su. Bo gdy sko­ńczy­li­śmy prze­ra­biać che­mię nie­orga­nicz­ną i prze­szli­śmy do or­ga­nicz­nej (wszyst­kie al­ko­ho­le i fe­no­le, po­li­sa­cha­ry­dy i ami­no­kwa­sy oraz wie­le in­nych skom­pli­ko­wa­nych spraw), moje funk­cje po­znaw­cze przy­ga­sły i po­jąć nie mo­głem, o co w tym wszyst­kim cho­dzi oraz skąd się bio­rą wszyst­kie te sub­stan­cje. A to prze­cież nic wiel­kie­go, tyl­ko nie­my­śląca ma­te­ria!

Cza­sa­mi nie ro­zu­mie­my też dru­gie­go czło­wie­ka. Zwłasz­cza gdy nas za­wie­dzie lub bez­my­śl­nie zra­ni. Py­ta­my: Dla­cze­go on się tak źle za­cho­wał? Prze­cież chy­ba wie, że tak nie po­wi­nien… Może wie, a może i nie. Dru­gi czło­wiek też często jest nie­po­jęty!

Ale naj­bar­dziej prze­dziw­ne jest to, że my często nie ro­zu­mie­my na­wet sa­mych sie­bie. Gdy zro­bi­my coś strasz­nie głu­pie­go, nie mo­że­my po­jąć, dla­cze­go tak wła­śnie, a nie ina­czej w da­nej sy­tu­acji się za­cho­wa­li­śmy. Są więc chwi­le, kie­dy wi­dzi­my, że sami dla sie­bie też by­wa­my ta­jem­ni­cą!

A za­tem je­śli nie poj­mu­je­my świa­ta, któ­ry nas ota­cza, nie ro­zu­mie­my in­nych lu­dzi oraz nie mamy pe­łnej wie­dzy o nas sa­mych, to już nie po­win­no zbyt­nio dzi­wić, że nie ogar­nia­my na­szym ro­zu­mem Boga. Sko­ro ro­zum nie za­wsze daje so­bie radę ze stwo­rze­niem, to nie ma szans – ze Stwór­cą nie po­ra­dzi so­bie tym bar­dziej! I chy­ba bar­dzo do­brze. Bo gdy­by­śmy mo­gli po­wie­dzieć, że o Nim wie­my – by­ło­by to strasz­ne! Ozna­cza­ło­by prze­cież, że Bóg jest bar­dzo mały, a nasz ogra­ni­czo­ny ro­zum (któ­ry ma tyle pro­ble­mów ze zwy­kłą che­mią czy ma­te­ma­ty­ką) jest w sta­nie so­bie po­ra­dzić ze Stwór­cą praw che­mii i ma­te­ma­ty­ki. Ro­zum obej­mo­wa­łby wów­czas Boga, tak jak sta­ra się ogar­nąć całą masę ma­łych i wi­ęk­szych spraw stwo­rzo­ne­go przez Nie­go świa­ta.

Dla­cze­go więc Bóg się skry­wa? Bo nie chce być dla nas zwy­czaj­ną oczy­wi­sto­ścią! Jed­ną z wie­lu, któ­re po­tra­fi­my so­bie udo­wod­nić. Nie mo­żna Go do­strzec zmy­sła­mi ani prze­ko­nać się przez ob­li­cze­nia czy eks­pe­ry­men­ty, bo On nie jest stwo­rze­niem! On jest Stwór­cą. I dla­te­go jest ca­łkiem inny. Inny niż wszyst­ko, co zna­my. Na Jego te­mat czło­wiek na zie­mi nie może naj­zwy­czaj­niej w świe­cie cze­goś „wie­dzieć” – bo On prze­kra­cza wszyst­ko, co­kol­wiek nasz ro­zum jest w sta­nie po­jąć! Prze­wy­ższa wszel­ką wie­dzę!

Bóg jed­nak nie zo­sta­wia nas na pa­stwę na­szej nie­wie­dzy. On nie chce, by Jego dzie­ci były na tym świe­cie zdez­o­rien­to­wa­ne! Pro­po­nu­je nam tyl­ko inny ka­nał, na któ­rym mo­żna od­kryć praw­dę o Nim. To jest wła­śnie ka­nał wia­ry. I trze­ba ten ka­nał uru­cho­mić, bo ina­czej mo­że­my ni­g­dy nie spo­tkać Tego, któ­ry jest Inny.

CZY OCZY MO­GŁY­BY PO­MÓC?

Po­wie­dzie­li­śmy już, że na wła­sne oczy nie mo­że­my zo­ba­czyć Boga w Jego bo­skiej najświ­ęt­szej isto­cie, bo On prze­ra­sta wszel­kie na­sze na­tu­ral­ne wła­dze po­znaw­cze. Cza­sa­mi jed­nak może po­ja­wić się w na­szym ser­cu pew­na inna świ­ęta tęsk­no­ta: gdy­by­śmy mo­gli cho­ciaż przez mo­ment zo­ba­czyć na wła­sne oczy Je­zu­sa! Że­by­śmy – jak apo­sto­ło­wie przed dwo­ma ty­si­ąca­mi lat – mo­gli przez chwi­lę z Nim po­roz­ma­wiać! Wy­da­wa­ło­by się, że pierw­si ucznio­wie mie­li le­piej: wi­dzie­li Je­zu­sa, ogląda­li wie­le cu­dów, któ­re On uczy­nił, słu­cha­li Jego nauk, a gdy cze­goś nie ro­zu­mie­li, mo­gli za­wsze za­dać Mu py­ta­nie. Też by­śmy tak chcie­li! Wi­dze­nie na wła­sne oczy mu­sia­ło­by nam po­móc i ugrun­to­wać nas w wie­rze.

Otóż oka­zu­je się, że wca­le nie­ko­niecz­nie! A do­wo­dem tego są… sami apo­sto­ło­wie. W któ­rym mo­men­cie sta­li się oni wie­rzący­mi? Otóż w okre­sie ziem­skiej dzia­łal­no­ści swo­je­go Mi­strza wie­rzyć za bar­dzo nie mu­sie­li – słu­cha­li Jego po­ru­sza­jących nauk, po­dzi­wia­li cuda i po­szli za Nim, po­ci­ągni­ęci pi­ęk­nem praw­dy, któ­rą gło­sił. W mo­men­cie śmier­ci Je­zu­sa wszyst­ko to jed­nak się za­wa­li­ło – przez kil­ka dni byli we­wnętrz­nie roz­bi­ci. Do­pie­ro po Zmar­twych­wsta­niu, kie­dy spo­tka­li ży­jące­go Pana, sta­li się na­praw­dę wie­rzący. I do­kład­nie w tym wła­śnie mo­men­cie oczy za­wio­dły ich na ca­łej li­nii. Oka­za­ły się zu­pe­łnie bez­u­ży­tecz­ne. Je­zus prze­ko­nał ich do sie­bie bez po­mo­cy oczu.

Świ­ęty Jan opi­su­je nam w swo­jej Ewan­ge­lii jed­no ze spo­tkań Pio­tra i jego to­wa­rzy­szy z Chry­stu­sem. Ak­cja mia­ła miej­sce nad je­zio­rem Ge­ne­za­ret, po Zmar­twych­wsta­niu. Ucznio­wie całą noc usi­ło­wa­li coś zło­wić, ale rano oka­za­ło się, że sie­ci są pu­ste. Zmęcze­ni – i z pew­no­ścią moc­no ro­ze­źle­ni – przy­bi­li do brze­gu. I wte­dy ich oczom uka­zał się On – Zmar­twych­wsta­ły. W tym mo­men­cie jed­nak sta­ło się coś kom­plet­nie za­ska­ku­jące­go: nikt z uczniów Go nie po­znał! Trzy lata cho­dzi­li z Nim po ca­łej Ga­li­lei i Ju­dei. Na­wet pły­wa­li tą samą ło­dzią Pio­tra po tym sa­mym je­zio­rze. Z pew­no­ścią przy­bi­ja­li do brze­gu w tym sa­mym miej­scu. I nic. Oczy im nie po­mo­gły. Nie mie­li po­jęcia, z kim roz­ma­wia­ją!