Monster High. School Spirits. Upiorny konkurs - Adrianna Cuevas - ebook + audiobook

Monster High. School Spirits. Upiorny konkurs ebook i audiobook

Adrianna Cuevas

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Pierwszy tytuł w nowej serii o wyjątkowej upiornej szkole.

W Monster High trwają przygotowania do corocznego pokazu talentów.

Frankie Stein gorączkowo zastanawia się, co mogłaby zaprezentować. Czy jest wystarczająco uzdolniona, aby na nim wystąpić? Odpowiedź kryje się w jej mózgu…

Wkrótce zaczynają ją dręczyć koszmary z życia naukowca oskarżonego o podejrzane eksperymenty. Co się za tym kryje? Frankie łączy siły z przyjaciółmi, aby odkryć prawdę i może nawet uratować szkołę!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 157

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 52 min

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Prolog

Pro­log

W odle­głym zakątku mia­sta, z dala od wścib­skich oczu i zbłą­ka­nych nie­zna­jo­mych, stał nie­wielki pię­trowy budy­nek. Gdyby ktoś przy­pad­kiem zawę­dro­wał w jego pobliże, nie zwró­ciłby uwagi na bryłę, bo po cegle piął się wino­bluszcz, a okna były zasło­nięte prze­ro­śnię­tymi krze­wami. Naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­stycz­nym ele­men­tem budowli był nie­duży posąg lwa, usy­tu­owany przed główną bramą. Lecz i lwa pora­stało splą­tane dzi­kie wino.

„Na pewno nikt tu nie mieszka”, powie­działby sobie prze­cho­dzień. „Na pewno to opusz­czona par­cela”.

Ale prze­cho­dzień byłby w błę­dzie.

Ktoś tu jed­nak miesz­kał… Kobieta, która całymi dniami pochy­lała się nad notat­ni­kami i sprzę­tem labo­ra­to­ryj­nym, spi­sko­wała, snuła intrygi. Nocami zaś prze­mie­rzała kory­ta­rze zruj­no­wa­nego budynku, aż skar­petki jej się wytarły i podziu­ra­wiły.

Pod­jęła się oso­bli­wej misji. I naglił ją czas.

Jej dłoń drżała nie­spo­koj­nie nad fiolką wypeł­nioną jaskra­wo­zie­loną cie­czą. Nim zdo­łała prze­lać mik­sturę do zlewki, zgięła się wpół, opa­su­jąc brzuch ramio­nami. Klatka pier­siowa spa­zma­tycz­nie falo­wała, a całym cia­łem wstrzą­snął atak kaszlu.

– Nie mogę sobie pozwo­lić na kolejną porażkę – wymam­ro­tała, ocie­ra­jąc usta wierz­chem dłoni.

Prze­lała zie­lony roz­twór do zlewki z prze­zro­czy­stym pły­nem, wzięła ze stołu notat­nik i prze­wer­to­wała go, by zna­leźć czy­stą stronę. Prze­rzu­cała rów­na­nia i wykresy. Omio­tła wzro­kiem bazgroły – miała nadzieję, że nikt ich ni­gdy nie prze­czyta.

Poczuła na kościach cię­żar wła­snych mię­śni i osu­nęła się na tabo­ret. Zaparło jej dech w piersi: jaskra­wo­zie­lona ciecz, mie­sza­jąc się z pły­nem w zlewce, powoli sczer­niała. Kobieta prze­su­nęła dło­nią po stole i strą­ciła bez­u­ży­teczną już mik­sturę na zie­mię. Szkło roz­pry­sło się błysz­czą­cymi odłam­kami.

– Tylko nie to – powie­działa, led­wie zdo­by­wa­jąc się na szept.

Pod­da­jąc się czerni, która obez­wład­niła jej zmy­sły, zło­żyła głowę na stole i ostatni raz przy­mknęła oczy.

Na dru­gim krańcu mia­sta, za lasami i falu­ją­cymi wzgó­rzami stał inny nie­rzu­ca­jący się w oczy budy­nek. Skry­wały go jed­nak nie pną­cza wino­blusz­czu ani prze­ro­śnięta roślin­ność, lecz moc doby­wa­jąca się z głębi jego wnę­trza. Budowlę tę dostrze­gały jedy­nie te istoty, które przy­na­le­żały do tego miej­sca.

Potwory.

Ucznio­wie Mon­ster High przy­wy­kli, że ich szkoła wie­dzie wła­sne życie. Klatki scho­dowe odma­sze­ro­wy­wały doni­kąd, pokoje zni­kały i ponow­nie się poja­wiały, a lustra ofe­ro­wały przej­ście do zupeł­nie odmien­nych świa­tów.

Ucznio­wie cho­dzili na lek­cje, spon­ta­nicz­nie roz­gry­wali mecze kur­ha­nówki i pro­wo­ko­wali się nawza­jem, kto ośmieli się zakosz­to­wać naj­now­szych spe­cja­łów kuli­nar­nych szkol­nej sty­pówki, lecz z jed­nej, jedy­nej kwe­stii nie zda­wali sobie sprawy – z cze­goś, co zauwa­żyłby jedy­nie naj­bar­dziej spo­strze­gaw­czy z potwo­rów.

Gdy kobieta po prze­ciw­nej stro­nie mia­sta wyzio­nęła ducha, w trze­wiach Mon­ster High coś się prze­bu­dziło.

Rozdział 1

Roz­dział 1

Konkursy mło­dych talen­tów w ludz­kich szko­łach na ogół raczą publicz­ność pio­sen­kami, jakie naj­le­piej byłoby śpie­wać wyłącz­nie pod prysz­ni­cem, wąt­pli­wej jako­ści magicz­nymi sztucz­kami z udzia­łem nie­sub­or­dy­no­wa­nych kró­li­ków oraz wystę­pami komi­ków, któ­rzy wygła­szają obcia­chowe suchary.

Lecz Mon­ster High nie było szkołą ludzką.

Kiedy tydzień wcze­śniej dyrek­torka Krwaw­nicka ogło­siła doroczny kon­kurs talen­tów, kory­ta­rze buzo­wały elek­try­zu­ją­cym napię­ciem. Wszy­scy ucznio­wie pra­co­wi­cie ćwi­czyli występy, dobie­rali reper­tuar i nawza­jem oce­niali swoje umie­jęt­no­ści. Szkoła tęt­niła emo­cjami. Każdy potwór chciał trium­fal­nie zabły­snąć talen­tem z dala od cie­kaw­skich ludz­kich oczu.

W rogu kuchni Mon­ster High Deuce Gor­gon cyze­lo­wał deko­ra­cję swo­jego trzy­po­zio­mo­wego tortu. Ukrę­cił ciem­no­zie­lony krem maślany i ręka­wem cukier­ni­czym wyci­skał go na ścianki tortu, nada­jąc im formę śli­zga­ją­cych się w górę węży.

– To wcale nasssss nie przy­po­mina – orze­kła Pycha, jeden z węży na gło­wie Deuce’a, wyglą­da­jąc spod jego sza­rej czapki nar­ciar­skiej.

– Mamy lep­sze łusss­ski – syk­nęła Zazdrość, wyśli­zgu­jąc się zza ucha Deuce’a.

Ten wes­tchnął i mruk­nął coś pod nosem.

– Wie­cie co, jeśli nosi się na gło­wie sie­dem węży śmier­tel­nych, ozna­cza to, że sie­dem istot kry­ty­kuje wszystko, co robisz.

Nie zdą­żył wziąć swo­jego dzieła w obronę, bo węże strą­ciły mu oku­lary i z oczu Deuce’a wystrze­liły żółte lasery. Cukier­ni­czy wyrób natych­miast zmie­nił się z mięk­kiego tortu z aksa­mitną polewą w twardy głaz.

– Ej no, kole­dzy! Poczę­sto­wał­bym was! – jęk­nął Deuce i rzu­cił rękaw cukier­ni­czy na stół.

Skie­ro­wał się do kuchen­nego hasio­go­blina, który aż tupał w miej­scu z eks­cy­ta­cji, tak się cie­szył na myśl o tym, że będzie mógł pożreć kamienny tort Deuce’a. Gor­gon pośli­zgnął się jed­nak w kałuży wody, która prze­sią­kła spod drzwi.

– Lago­ona! Talent ci prze­cieka! – zawo­łał Deuce przez drzwi wio­dące na kory­tarz.

Lago­ona Blue wysta­wiła głowę z jed­nej z wielu sal prób, które poja­wiły się w Mon­ster High, gdy ogło­szono kon­kurs talen­tów, i śmie­jąc się, zakryła usta dło­nią.

– Oj, prze­pra­szam, Deuce!

Lago­onę pochła­niało two­rze­nie rzeźb przed­sta­wia­ją­cych istotę, w któ­rej obec­nie się durzyła. Woda, strze­la­jąca z bło­nia­stych dłoni, for­mo­wała misterne wzory utrzy­mu­jące trwały kształt. W ten spo­sób powstały płynne postaci wyglą­da­jące jak ze szkła. Gdy tylko dopie­ściła gros płetw ster­czą­cych z czubka głowy Gila Webera, cof­nęła się o krok i przyj­rzała swo­jemu dziełu sztuki. Lago­ona posta­no­wiła stwo­rzyć rzeźbę słod­ko­wod­nego stwora, gdy usły­szała, jak przed kon­kur­sem talen­tów ćwi­czy on śpiew.

– Och, on jest taki ide­alny, że mogła­bym wprost go porwać i trzy­mać przez wieki! – zakrzyk­nęła Lago­ona, gdy Gil śpie­wał. Jej źre­nice zwę­ziły się w dwie szparki, a ostre zęby wydłu­żyły.

Tyle że ukoń­czyw­szy wodną rzeźbę, Lago­ona nie była pewna, czy dzieło oddaje Gilowi spra­wie­dli­wość.

– Ay, Dios mío, rzeźba musi być per­fek­cyjna! – zasko­wy­czała Lago­ona. – Gil jest taki śliczny, aż ślinka ciek­nie!

Na palusz­kach prze­szła kory­ta­rzem i zaj­rzała do Heatha, który ćwi­czył przed kon­kur­sem. Wygła­szał mowę o waż­nej roli, jaką w Mon­ster High odgrywa recyc­ling. Wciąż jed­nak dawał się ponieść emo­cjom i swo­jej pasji wobec tego zagad­nie­nia, przez co z wło­sów buchały mu pło­mie­nie, od któ­rych zaj­mo­wały się zasłonki (skutki uboczne bycia synem Hadesa). Okno w jego sali prób natych­miast samo się otwie­rało, tak by deszcz z sza­le­ją­cej na zewnątrz burzy zalał zasłonki i uga­sił pożar.

Dokład­nie w chwili, gdy ostat­nie pło­mie­nie zni­kały z nad­wą­tlo­nych zasłon, naj­mod­niej­sza mumia w Mon­ster High, Cleo DeNile, prze­szła kory­ta­rzem, skro­lu­jąc Ryk-Toka na swo­jej iKryp­cie.

– O, żon­glo­wa­nie zyskuje na popu­lar­no­ści. Na pewno dam radę – stwier­dziła, przy­gry­za­jąc wargę. – Może użyję urn z moimi orga­nami. Wszy­scy będą pod wra­że­niem.

iKrypta zapi­kała, a Cleo wes­tchnęła.

– Och, na boską litość Ra. Żon­glo­wa­nie wyszło z mody. Niech pomy­ślę. Teraz na pierw­szym miej­scu jest poły­ka­nie mie­czy. Cie­kawa jestem, jak szybko uda mi się tego nauczyć.

Córka Mumii poczła­pała dalej, stu­ka­jąc o kafelki kory­ta­rza zło­tymi butami. Za wszelką cenę chciała zna­leźć talent, który zapewni jej naj­więk­szą sławę.

Pod­czas gdy ucznio­wie Mon­ster High pla­no­wali, odby­wali próby i dosko­na­lili swoje umie­jęt­no­ści, jedno z nich miało pew­ność, że zna­la­zło mate­riał na świetny występ – taki, że wszyst­kim zgro­ma­dzo­nym śrubki, płe­twy i skrzy­dła opadną z wra­że­nia.

Fran­kie Stein.

Po kory­ta­rzu pły­nęła muzyka z key­tara, a świe­tlówki na ścia­nach pul­so­wały do rytmu. Palce Fran­kie sunęły po szyjce instru­mentu, wydo­by­wa­jąc pomruk ze strun, muskały kla­wi­sze, a wspólny pokój w inter­na­cie, nale­żący do Fran­kie, Claw­deen Wolf i Dra­cu­laury, wypeł­niał się melo­dią.

Jesz­cze jedno mach­nię­cie ramie­niem, palce znów wpi­jają się w kla­wi­sze, spod paznokci strze­lają iskry, które odbi­jają się od szyjki key­tara i elek­try­zują jego struny.

Gdy pio­senka dobie­gła końca, pyta­jący wzrok Fran­kie skie­ro­wał się na iKryptę.

– I co? – padło pyta­nie.

iKrypta nie udzie­liła odpo­wie­dzi wer­bal­nie. Roz­le­gły się jedy­nie okla­ski, wiwaty i okrzyki rodzi­ców Fran­kie – dok­to­ro­stwa Mary i Vic­tora Ste­inów.

Twarz Fran­kie roz­ja­śnił sze­roki uśmiech, a key­tar spo­czął przy łóżku.

– Wiwat! – krzyk­nął tata. – To było stra­szy­styczne!

– Gdyby to ode mnie zale­żało, ta pio­senka wygra­łaby w kon­kur­sie Hor­ren­dum Roku – dodała mama.

W odpo­wie­dzi z gar­dła Fran­kie wydo­był się rado­sny śmiech.

– Ultra­zwar­cie! Naprawdę tak uwa­ża­cie?

– Och, nie uwa­żamy, ale wiemy – wypa­lili rodzice jed­no­cze­śnie, uśmie­cha­jąc się sze­roko.

Pań­stwo Ste­ino­wie – naukowcy – stwo­rzyli Fran­kie rap­tem kilka tygo­dni wcze­śniej i od razu zapi­sali je do Mon­ster High. Bo natu­ral­nie ich potworne dziecko może iść wyłącz­nie do naj­lep­szej potwor­nej szkoły. Minęło tro­chę czasu, nim ich dziecko przy­wy­kło nie tylko do nowej szkoły, lecz także do samego ist­nie­nia! Claw­deen i Dra­cu­laura ogrom­nie poma­gały, gdy Fran­kie trudno było się roze­znać wśród niu­an­sów Mon­ster High (tłu­ma­czyły na przy­kład, że dyrek­torka Krwaw­nicka tak naprawdę nie ma na myśli wło­sów, gdy mówi, że Fran­kie chyba czuje się „łyso”, albo że nic złego się Lago­onie nie przy­trafi, choć twier­dzi, że skona z zachwytu nad Gilem).

Ramiona Fran­kie drgnęły, a palce prze­cze­sały błę­kitny kosmyk wło­sów.

– Trudno było się zde­cy­do­wać na kon­kretny talent. Różne czę­ści mojego mózgu pró­bo­wały mnie prze­ko­nać, że to wła­śnie je należy wybrać. Jak myśli­cie, można by szko­lić na sce­nie pira­nie? Tak utrzy­muje ten frag­ment mojego mózgu, który pocho­dzi od bio­loga mor­skiego.

Mama pokrę­ciła głową.

– Moim zda­niem dyrek­torka Krwaw­nicka nie byłaby zachwy­cona.

Two­rząc Fran­kie, rodzice dobrali różne sek­cje mózgów naj­wy­bit­niej­szych na świe­cie myśli­cieli i arty­stów, zarówno spo­śród ludzi, jak i potwo­rów. Che­micy, mate­ma­tycy, muzycy, mala­rze, bio­lo­dzy… Mózg Fran­kie pękał w szwach od pomy­słów i infor­ma­cji. Cudow­nie było mieć mózg pul­su­jący frag­men­tami naj­ostrzej­szych umy­słów świata. Mimo że nie­kiedy robiło się tam tro­chę gwarno.

Rodzice się roze­śmiali, a ich obli­cza wypeł­niły ekran iKrypty.

– Och, moja ty waleczna iskierko, spi­szesz się fan­ta­stycz­nie, nie­za­leż­nie od tego, który talent obie­rzesz – zapew­nił tata.

– A teraz poła­ma­nia nóg! – win­szo­wała mama.

Brew Fran­kie unio­sła się pyta­jąco.

– Wydaje mi się, że nikt nie ma ochoty oglą­dać mojego talentu do łama­nia nóg. A jeśli już, można by je napra­wić i poka­zać, jakie umiem stwo­rzyć bio­niczne koń­czyny.

Rodzice uśmiech­nęli się i poma­chali.

– Kochamy cię, Fran­kie!

– A ja was, mamo, tato! – Z tymi słowy Fran­kie połą­cze­nie dobie­gło końca.

I znów key­tar w rękach Fran­kie zaczął wydo­by­wać z sie­bie pierw­sze akordy pio­senki, która została wybrana na kon­kurs talen­tów. Przez otwarte drzwi pokoju na kory­tarz popły­nęła muzyka.

Uwa­dze sku­pio­nej na roz­mo­wie z rodzi­cami Fran­kie uszła Tora­lei Stripe, która z uśmiesz­kiem na twa­rzy zare­je­stro­wała grę na key­ta­rze. Tora­lei prze­cho­dziła kory­ta­rzem, gdy usły­szała dobie­ga­jące z pokoju Fran­kie tony. Przy­sta­nęła, by się przy­słu­chać, jak Fran­kie każdą z rąk wydo­bywa z instru­mentu odmienne rytmy. Wtedy jed­nak pio­senka się skoń­czyła, a rodzice Fran­kie bili brawo, kla­skali i chwa­lili swoje dziecko. Policzki zapie­kły Tora­lei i dziew­czyna zawrzała zło­ścią, ści­ska­jąc iKryptę w dłoni. Prze­wró­ciła oczami. Jej rodzice ni­gdy z nią w ten spo­sób nie roz­ma­wiali. Roz­pra­wiali jedy­nie o tym, jak to ich ród koto­ła­ków prze­wyż­szał wszyst­kich ludzi, a nawet sporą część potwo­rów.

– Cie­kawe, co wszy­scy naprawdę pomy­ślą o twoim wystę­pie. Zoba­czymy, kto się wtedy będzie cie­szył – prych­nęła i z nad­mierną siłą wci­snęła na tele­fo­nie przy­cisk udo­stęp­nia­nia.

Teraz wystar­czyło już tylko, że Tora­lei zaczeka.

Rozdział 2

Roz­dział 2

Woltu­siu, cho­dzi nam tu o As-dur. Wła­śnie tego trzeba tej nowej pio­sence. – Taką infor­ma­cję z ust Fran­kie usły­szał jej zwie­rzak, pod­ska­ku­jący na kamie­niach uło­żo­nych we wzo­rzy­stą posadzkę pokoju w inter­na­cie.

Wol­tuś, czarno-szary pies z odbla­skowo nie­bie­skimi skrzy­dłami wyra­sta­ją­cymi z grzbietu, szczek­nął na znak zgody, a nie­duży okrą­gły kamień w rogu łóżka Fran­kie uniósł się lekko. Pie­sek obwą­chał prze­miesz­cza­jącą się wła­śnie pod­łogę i prze­krzy­wił łeb z zacie­ka­wie­niem.

– Ten płat poty­liczny od ban­shee kom­po­zy­torki zde­cy­do­wa­nie się przy­daje – mówiąc to, Fran­kie dotknęła dło­nią tyłu głowy.

Kolejny kamień z posadzki zady­go­tał, a pie­sek pobiegł w jego stronę, by zba­dać sprawę. Poniu­chał, zaszcze­kał, ale uwaga Fran­kie w stu pro­cen­tach sku­piała się na key­ta­rze na kola­nach i nutach roz­ło­żo­nych na zie­lo­nej narzu­cie na łóżku.

Elek­tryczne skrzy­dła Wol­tu­sia bły­snęły błę­ki­tem, gdy kolejne trzy kamie­nie zadrżały i unio­sły się nad powierzch­nię pod­łogi. Pies, uja­da­jąc, pod­biegł do Fran­kie i poli­zał jej czarny but tak­tyczny, aż po skó­rze posy­pały się iskry.

– O co cho­dzi, kolego? – zapy­tała Fran­kie, odkła­da­jąc key­tar na łóżko.

Pies prze­mknął ku nie­rów­nemu frag­men­towi pod­łogi i wsko­czył na kamie­nie, które natych­miast się unio­sły.

Oczy Fran­kie prze­ska­no­wały Wol­tu­sia, szyja gwał­tow­nie się wypro­sto­wała, a usta wyrzu­ciły z sie­bie infor­ma­cję:

– Równy pod­kład izo­la­cyjny zapewni struk­tu­ralną spój­ność budynku. Wszelka nie­rów­ność zwięk­szy się zna­cząco wraz ze wzro­stem wyso­ko­ści.

Wol­tuś szczek­nął i potak­nął, a z ust Fran­kie z sykiem uszło powie­trze.

– Ultra­zwar­cie. Strasz­nie jest dzi­siaj dono­śny ten kawa­łek chu­pa­ca­bry archi­tekta.

Róż­no­rodne czę­ści mózgu nie­jed­no­krot­nie docho­dziły do głosu, nie­kiedy bar­dzo dobit­nie, gdy pobu­dziło je coś zna­jo­mego. Na widok malo­wi­deł zapre­zen­to­wa­nych przez panią O’Krzyk na lek­cjach ze sztuk potwor­nych frag­ment mózgu Fran­kie pozy­skany od polter­ge­ista por­tre­ci­sty natych­miast obja­śniał, że róż­nica mię­dzy zabar­wie­niem, tonem a odcie­niem spro­wa­dza się do tego, czy do barw­nika dodano pig­ment biały, szary, czy czarny… Nato­miast na widok smro­dzi­cza z rybą i warzy­wami frag­ment mózgu bota­nika infor­mo­wał wszyst­kich zgro­ma­dzo­nych w sty­pówce, że bro­kuły wyewo­lu­owały z nie­udo­mo­wio­nej kapu­sty.

Nie zawsze dało się zapa­no­wać nad tym, kiedy różne czę­ści mózgu dawały o sobie znać. Frag­ment pocho­dzący od zom­bie mate­ma­tyka uno­sił rękę Fran­kie do góry, zgła­sza­jąc się do odpo­wie­dzi na lek­cji pora­chun­ków. Część mózgu wie­lo­krot­nie nagra­dza­nego czło­wieka che­mika przej­mo­wał kon­trolę nad eks­pe­ry­men­tami ze stra­cho­lo­gii. Fran­kie drę­czyło nie­kiedy pyta­nie, kiedy zdoła prze­mó­wić wła­snym gło­sem.

– Bu!

Oczy Fran­kie pod­nio­sły się na Spec­trę Von­der­ge­ist, która wysta­wała w poło­wie z sufitu, macha­jąc rękami i wykrzy­wia­jąc buzię w gry­ma­sie.

– Och, cześć, Spec­tro. – Palec Fran­kie postu­kał w kamień, który wzniósł się z pod­łogi i teraz lekko drżał.

Spec­tra opu­ściła ramiona.

– Nie udało mi się cię prze­stra­szyć? – zapy­tała z rezy­gna­cją. Zdmuch­nęła z czoła pasmo bia­łych wło­sów.

Fran­kie wzru­szyła ramio­nami.

– Nie­spe­cjal­nie. Pró­bu­jesz już dzi­siaj dzie­siąty raz. Spo­dzie­wam się tego.

– Uch! – jęk­nęła Spec­tra, a jej ciem­no­fio­le­towa suk­nia zafa­lo­wała w powie­trzu. – Jak w takim razie mam się popi­sać umie­jęt­no­ścią stra­sze­nia na kon­kur­sie talen­tów?

Z cichym jękiem zagłę­biła się w sufit, a Fran­kie zaśmiała się pod nosem.

Nim mózg Fran­kie zdą­żył zba­dać, co spo­wo­do­wało wypię­trza­nie się pod­łogi, do pokoju weszły współ­lo­ka­torki: Dra­cu­laura i Claw­deen.

– Yyy, Fran­kie, wiesz, co tam dzi­siaj na Ryk-Toku? – zapy­tała Dra­cu­laura, przy­sia­da­jąc na łóżku. Prze­rzu­ciła różowo-czarne włosy przez ramię i uśmiech­nęła się nie­pew­nie. Z jej ust wysta­wały drobne kły.

Fran­kie pokrę­ciła głową, muska­jąc pal­cami struny key­tara, który leżał tuż obok na łóżku.

– Nie­spe­cjal­nie. Coś mnie omi­nęło? Cleo nagrała kolejny tuto­rial o maki­jażu? Świet­nie wygląda, nie uwa­ża­cie? Och! A może wąż Deuce’a Leń wrzu­cił kolejny fil­mik, na któ­rym wśli­zguje się Deuce’owi do nosa, gdy on śpi?

Claw­deen niuch­nęła, uru­cha­mia­jąc swój wil­ko­ła­czy super­węch.

– Nie, Deuce na­dal gotuje. Och, może zrobi nam wani­liowe drożdż­dżow­nice ze zje­ży­nową polewą!

Dra­cu­laura poło­żyła Fran­kie dłoń na ramie­niu.

– Nie, nie cho­dzi o drożdż­dżow­nice, tuto­riale na temat maki­jażu ani nic w tym stylu. Popatrz.

Dra­cu­laura pod­su­nęła Fran­kie swoją iKryptę pod nos i włą­czyła fil­mik na Ryk-Toku.

– To ja! – zawo­łała Fran­kie, roz­po­zna­jąc nagra­nie swo­jego występu z key­ta­rem.

– Wiemy – przy­znała Claw­deen i sia­dła na pod­ło­dze przed Fran­kie. Z ramion kaska­dami spły­wały jej włosy w kolo­rze jasnego różu i fuk­sji. Owi­nęła pukiel wokół palca. – I naszym zda­niem jesteś prze­za­je­straszna. Ale Tora­lei dała popis wre­doty, wpi­su­jąc taki tytuł.

Fran­kie ujęła iKryptę Dra­cu­laury, by drugi raz obej­rzeć nagra­nie. Miało już tysiąc wyświe­tleń. Potem prze­czy­tała pod­pis dodany przez Tora­lei.

„Na key­ta­rach to się grało czter­dzie­ści lat temu. Krin­dżówa”.

Mrun­hilda, sim­pówa Tora­lei, sko­men­to­wała tuż pod fil­mi­kiem:

„Umar­ła­bym z żenady, gdy­bym miała taki talent”.

Miau­lo­dia – inna dziew­czyna ze świty Tora­lei – dodała:

„Już lepiej w ogóle nie brać udziału w kon­kur­sie, niż jechać z taką siarą. Auć”.

Fran­kie oddała Dra­cu­lau­rze jej iKryptę, robiąc głę­bo­kie wde­chy i wyde­chy. Motyle w jej brzu­chu zakłę­biły się i zawi­ro­wały, więc pocią­gnęła za luźną nitkę dyn­da­jącą ze spód­niczki w kratkę. Mecha­niczne motyle na ogół poma­gały roz­pro­wa­dzić elek­trycz­ność po całym ciele, lecz bywało, że w trud­niej­szych chwi­lach tra­ciły miarę.

– Nie podoba im się, jak gram?

Claw­deen zerwała się na równe nogi i wsparła dło­nie na bio­drach, a potem pal­cem popra­wiła sobie oku­lary na nosie.

– Nie­które potwory nie rozu­mieją muzyki. A inne powinny się poważ­nie zasta­no­wić, zanim zmie­rzą się ze mną na boisku do kur­ha­nówki, bo jesz­cze wyko­nam wsad i wyślę je pro­sto do innego świata. Zazna­czam dla porządku.

Dra­cu­laura popa­trzyła na Claw­deen i unio­sła dło­nie do góry, aż w jej uszach zako­ły­sały się kol­czyki w kształ­cie nie­to­pe­rzy.

– Oddy­chaj głę­boko. Spo­koj­nie – naka­zała, a potem w teatralny spo­sób zro­biła wdech i wydech. – Wiem, że ze wszyst­kich w całej szkole pew­nie naj­mniej lubisz Tora­lei.

– Uch! – zawar­czała Claw­deen, siląc się na spo­kojny oddech, by się wyci­szyć. – Nie moja wina, że ona nie­ustan­nie zmy­śla bzdury, żeby mnie wyrzu­cili ze szkoły. Ani że jej mama i moja mama to nie­przy­ja­ciółki!

Rodzina Tora­lei nie­na­wi­dziła ludzi i kate­go­rycz­nie stała na sta­no­wi­sku, że nie ma dla nich miej­sca w Mon­ster High. Tata Claw­deen był czło­wie­kiem, a matka wil­ko­łaczką, więc Tora­lei miała wyro­bioną opi­nię na temat tego, czy Claw­deen powinna cho­dzić do tej szkoły. Na doda­tek kocio­ła­cza rodzina Tora­lei nie doga­dy­wała się z wil­ko­ła­czymi krew­nia­kami Claw­deen. Matka Claw­deen Selena była Wład­czy­nią Dwój­na­tu­ro­wych, lecz matka Tora­lei prze­jęła wła­dzę, gdy tamta prze­by­wała w innym wymia­rze. I wtedy zaczęły się poważ­niej­sze spię­cia. Przy­po­mi­nało to rela­cje kotów i psów, które od wie­ków na sie­bie syczą i uja­dają, tylko że… miało potworny cha­rak­ter.

Dra­cu­laura poki­wała głową.

– Dramy. Kumam. Ale skupmy się teraz na tym, jak Tora­lei potrak­to­wała Fran­kie, okej?

Fran­kie ścią­gnęła brwi i splo­tła dło­nie na kola­nach.

– Czy wam dwóm się podoba, jak gram? – zapy­tała, zer­ka­jąc ostroż­nie na key­tar, który na­dal leżał na łóżku. Był to pierw­szy instru­ment, jaki miała w rękach, i od razu pobu­dził on ów frag­ment kom­po­zy­tor­skiego mózgu. Gra­jąc, Fran­kie buzo­wała ener­gią, i to nie tylko zwy­kłą u sie­bie ener­gią elek­tryczną pły­nącą przez całe ciało.

– Ależ oczy­wi­ście! – zapew­niła Dra­cu­laura. – No wiesz, może nie prze­pa­dam za tym, kiedy pró­buję się uczyć, a ty drzesz akordy tak gło­śno, że można by zbu­dzić nie­umar­łego. Ale cie­szy mnie, że gra przy­nosi ci tyle rado­ści.

Claw­deen poki­wała głową na znak, że się zga­dza, i usia­dła z powro­tem na pod­ło­dze ze skrzy­żo­wa­nymi nogami. Bawiła się naszyj­ni­kiem z lunasz­po­nem, który wisiał na jej fio­le­to­wym uni­for­mie.

– Nikt nie umie grać tak jak ty, Fran­kie. Jesteś abso­lut­nie stra­szy­styczna!

– Ale fil­mik Tora­lei ma tyle laj­ków. Połowa szkoły się z nią zga­dza! – zauwa­żyła Fran­kie.

Na samym początku wszy­scy w szkole tak ser­decz­nie Fran­kie przy­jęli. Choć cza­sami nie­ła­two było się z nią doga­dać, a roz­mów­com gro­ził z jej strony zalew przy­pad­kowo dobra­nych infor­ma­cji, ucznio­wie z Mon­ster High odno­sili się do Fran­kie jak do każ­dej innej osoby. A może to była ściema i oto­cze­nie po pro­stu ukry­wało, co naprawdę o niej sądzi?

– Jak myśli­cie, może trzeba poszu­kać innego talentu? Mam prze­cież masę róż­nych kawał­ków mózgu, w któ­rych mogę prze­bie­rać – zasta­na­wiała się Fran­kie, wzdy­cha­jąc.

Dra­cu­laura pokle­pała ją po nodze.

– Nie mam wąt­pli­wo­ści, że wymy­ślisz coś wspa­nia­łego. Ale nie zmie­niaj występu, jeśli tego nie chcesz. Nie­ważne, co mówi Tora­lei. Liczy się to, żeby twój występ cię uszczę­śli­wił.

Dobrze byłoby uwie­rzyć Dra­cu­lau­rze. Lecz Fran­kie nie potra­fiła wyrzu­cić z głowy fil­miku nakrę­co­nego przez Tora­lei i jej zło­śli­wych komen­ta­rzy (głów­nie przez swoją foto­gra­ficzną pamięć). Czuła się głę­boko zra­niona. Zro­biła, co w jej mocy, by dosto­so­wać się do rze­czy­wi­sto­ści Mon­ster High. Lecz żadna z czę­ści mózgu nie mogła przy­go­to­wać jej na taką sytu­ację.

Dra­cu­laura i Claw­deen wyszły z pokoju – ta pierw­sza z całej siły sta­rała się powstrzy­mać drugą, która chciała zna­leźć Tora­lei i zała­twić sprawę raz na zawsze. Fran­kie na­dal sie­działa na łóżku. Pod­łoga trzę­sła się nie­znacz­nie, a Wol­tuś zaszcze­kał, gdy kolejny kamień zaczął się uno­sić z wybo­istej posadzki. Fran­kie jed­nak nie zwra­cała na to uwagi. Wszyst­kie czę­ści mózgu kon­cen­tro­wały się na czymś innym.

– Znajdę nowy talent – posta­no­wiła, z deter­mi­na­cją zaci­ska­jąc pię­ści. – I będzie to naj­lep­szy talent na świe­cie!

Rozdział 3

Roz­dział 3

Następ­nego dnia Fran­kie prze­mie­rzyła kory­ta­rze Mon­ster High, pod­glą­da­jąc innych uczniów przy­go­to­wu­ją­cych się do pokazu talen­tów. Deuce na­dal nie mógł dojść do ładu ze swo­imi wężami, które stale prze­mie­niały jego słod­kie wypieki w kamień. Lago­ona nie potra­fiła się zde­cy­do­wać, który z obiek­tów swo­ich wes­tchnień uwiecz­nić w postaci rzeźby. Cleo wciąż szu­kała zysku­ją­cych popu­lar­ność tema­tów na Ryk-Toku, by zna­leźć pomysł na talent. A Heath cią­gle pod­pa­lał zasłonki.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki