Większość bezwzględna - Remigiusz Mróz - ebook + audiobook + książka

Większość bezwzględna ebook i audiobook

Remigiusz Mróz

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

W kręgach władzy trwa kryzys. Po skandalu z udziałem premiera, parlament nie zdołał uchwalić wotum nieufności, a polityk, który miał przejąć władzę, znalazł się w szpitalu. Prognozy zarówno dla niego, jak i dla kraju, nie są dobre.

Sytuację pogarsza fakt, że niedługo przed mającym odbyć się w Polsce międzynarodowym szczytem, do służb specjalnych dociera informacja o możliwym zamachu. Prezydent Daria Seyda traktuje ostrzeżenia wywiadu jako realną groźbę, ale ma pewne wątpliwości – doniesienia bowiem pochodzą nie od sojusznika, a przeciwnika na arenie międzynarodowej. W dodatku ktoś z otoczenia głowy państwa zaczyna sabotować prezydenturę Seydy…

Kiedy Polska staje na krawędzi chaosu, na scenie politycznej pojawia się nowy, bezkompromisowy gracz. Zdaje się kierować słowami Winstona Churchilla, który radził: „nigdy nie pozwól, by dobry kryzys się zmarnował”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 502

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 30 min

Lektor: Remigiusz Mróz

Oceny
4,4 (909 ocen)
549
235
107
14
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
miodowabesos95

Nie oderwiesz się od lektury

wciągająca!
00
corneliusjansen

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa, trzymająca w napięciu. Zakończenie nie do końca podoba mi się ale autor na końcu wyjaśnił nieco przyczyny takiego zakończenia. Temat władzy bardzo interesująco przedstawiony.
00
PiotrSobo

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
mdrzewakowska

Nie oderwiesz się od lektury

Remigiusz Mróz ta fabuła bardzo mi się podobała, tylko dlaczego bez Seidy😞 jestem zawiedziona, bo liczyłam na ciąg dalszy jej i Patryka Hauera
00
przyj0kr

Nie oderwiesz się od lektury

Mam mieszane uczucia po lekturze. Z jednej strony dobrze się czyta. Z drugiej, zwłaszcza w pierwszych 2ch częściach, akcja toczy się przewlekle i mnie chwilami nudziła. Gdyby nie ten nadmiar zdań w stosunku do wątków, to na pewno oceniłbym ksiąžkę wyżej, może nawet na 5. Natomiast pochwała za śmiałe zakończenie.
00

Popularność




Dla Kasi Bondy,

z podziękowaniem za to,

że wygoniła mnie na urlop

Na wojnie możesz zginąć tylko raz,

w polityce – wielokrotnie.

Winston Churchill

CZĘŚĆ 1

Rozdział 1

Była już na granicy snu, powoli dostrzegała majaczące na horyzoncie wyobraźni koszmary, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Daria Seyda zamrugała, potarła oczy i spojrzała na wyciągnięte na biurku nogi.

Miała na sobie luźną szarą bluzę z logiem Philadelphia Flyers i dresowe spodnie. W gabinecie prezydenckim czuła się jak w pieleszach – nie bez powodu, bo od jakiegoś czasu to właśnie w nim spędzała najwięcej czasu. Początkowo przebywanie tu w domowym stroju wydawało się niewłaściwe, kłóciło się z pałacowym wystrojem i wizerunkiem prezydentów, który znała z mediów, teraz jednak stało się naturalne.

Pukanie przybrało na sile. Seyda ściągnęła nogi z biurka, starając się odegnać widmowe mary, które już się nad nią zbierały. Nie spała dobrze od przeszło miesiąca, kiedy to dowiedziała się, że cała jej kariera polityczna wisi na włosku. Włosku, który z każdym dniem stawał się coraz cieńszy.

– Wejdź, Hubert – rzuciła, doskonale wiedząc, że tylko jedna osoba może niepokoić ją o tak późnej porze. A może wczesnej? Właściwie nie wiedziała nawet, która jest godzina.

Szef prezydenckiej kancelarii wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi i głęboko wciągnął powietrze nosem, jakby w gabinecie unosiła się jakaś podejrzana woń.

– Coś nie tak? – odezwała się Daria.

– Nie. Po prostu uwielbiam zapach problemów o poranku.

Seyda rozejrzała się za zegarkiem. Musiała ściągnąć go i zostawić w pokoju wypoczynkowym – który z wypoczynkiem właściwie miał tyle wspólnego, ile elektrownie węglowe z czystym powietrzem. Prezydent przebywała tam jedynie, kiedy nie miała żadnych dokumentów do podpisania, telefonów do wykonania ani innych rzeczy do załatwienia – a wówczas całą uwagę poświęcała głowieniu się nad swoimi problemami.

Czy bardziej dotyczyły jej, czy kraju, nie potrafiła powiedzieć. Na jednym i drugim froncie siły przeciwnika zdawały się mieć przytłaczającą większość.

– Parafrazujesz Czas apokalipsy? – spytała.

Korodecki usiadł przed biurkiem i wzruszył ramionami.

– W jakiś sposób wydało mi się to adekwatne.

– Aż tak beznadziejne wieści przynosisz?

– A czy przychodziłbym do pani z innymi?

– Właściwie od pewnego czasu cię o to nie podejrzewam.

– Całkiem słusznie.

Przez moment oboje milczeli.

– Ale na pani miejscu przesadnie bym się nie martwił – dodał w końcu Hubert, lekko się uśmiechając. – Początkujący żeglarz nigdy nie stanie się doświadczonym wilkiem morskim, jeśli będzie pływał po…

– Spokojnych wodach – ucięła Seyda. – Tak, tak.

Rozejrzała się i syknęła pod nosem z dezaprobatą.

– Która jest godzina, do cholery? – spytała.

– Piąta nad ranem.

Zerknęła na niego z niedowierzaniem.

– I już jesteś w pałacu?

– Zapomniałem pójść do domu, pani prezydent. Jakiś miesiąc temu.

– No tak – odparła pod nosem.

Korodecki zawsze był na posterunku, tak teraz, jak i kiedy ona była marszałkiem sejmu, a on szefem kancelarii. Nie wyobrażała sobie, by ktokolwiek inny stanął na czele organu, który miał zapewniać jej obsługę na nowym stanowisku. Hubert był zresztą jedyną osobą w polskiej polityce, której naprawdę ufała.

W dodatku z zasady zdawał się mieć do wszystkiego dystans. Szczególnie do złych wieści, których przekazywanie od pewnego czasu rzeczywiście było na porządku dziennym.

– Więc? – odezwała się. – O co chodzi?

– O szczyt w Malborku.

– Myślałam, że to zamknięta sprawa.

Korodecki poruszył się nerwowo.

– Może okazać się bardziej zamknięta, niż sądziliśmy. Przynajmniej jeśli chodzi o ewentualne zasieki, obwarowanie, liczbę służb zaangażowanych w ochronę i…

– O czym ty mówisz, Hubert?

Przez twarz przemknął mu wyraz niepokoju. Krótki, ledwie widoczny, ale dla Seydy stanowiący odpowiednik czerwonej lampki ostrzegawczej.

– Dostaliśmy niepokojące informacje, pani prezydent.

Niepokojące na dobrą sprawę były wszystkie wieści, jakie wiązały się z międzynarodowym szczytem. Za jego zorganizowanie odpowiadał premier, Adam Chronowski – człowiek, który już dawno powinien gęsto tłumaczyć się przed Trybunałem Stanu i od pewnego czasu siedzieć w więzieniu. Tymczasem wciąż formalnie stał na czele Rady Ministrów.

Miało się to zmienić miesiąc temu. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, a większość niezbędna do uchwalenia wotum nieufności została zebrana. Patryk Hauer jechał na Wiejską, by dopełnić formalności.

I wówczas wydarzyła się tragedia.

Daria nie chciała o tym myśleć. Czas, który upłynął od tamtego zdarzenia, był dla niej jak czarny grudzień dwa tysiące szóstego roku w NHL, kiedy Philadelphia Flyers przegrali dziewięć meczów pod rząd. Passa porażek zdawała się nie kończyć.

Jedynym zwycięstwem, niewielkim przebłyskiem nadziei na lepszą przyszłość był fakt, że mimo kryzysu udało się ocalić planowany szczyt. Zorganizowano go pod egidą OBWE, między innymi z udziałem czwórki normandzkiej – Rosji, Francji, Niemiec i Ukrainy. Przedmiotem rozmów miał być konflikt w Donbasie, a Polska wydawała się odpowiednim miejscem do ich przeprowadzenia. Jako jedyne państwo NATO i UE graniczyła zarówno z Ukrainą, jak i z Rosją.

Chronowski uważał organizację spotkania za jeden ze swoich największych sukcesów. I mimo że szczyt w Malborku nie mógł przynieść żadnego realnego przełomu, Seyda również traktowała go jako polski triumf na arenie międzynarodowej.

Fakt, że szef kancelarii wspomniał o niepokojących informacjach w tym kontekście, był jak nadciągający burzowy front.

– Hubert? – ponagliła go.

– Rosjanie twierdzą, że istnieje ryzyko ataku.

– Co takiego?

– Dziś w nocy dostaliśmy informacje od Narodowego Komitetu Antyterrorystycznego.

Daria zamrugała nerwowo.

– Słyszała pani o wczorajszej akcji Rosgwardii w Czeczenii?

Skinęła głową. W tamtym rejonie tak zwane Państwo Islamskie poczynało sobie coraz śmielej, wchodząc w kolejne starcia z Gwardią Narodową. Szczególnie łakomy kąsek dla terrorystów stanowiły magazyny z bronią – byli gotowi zakładać pasy szahida i rezygnować z tradycyjnych ataków w zaludnionych miejscach, bo Rosgwardia gromadziła niemały arsenał. Najczęściej jednak nie odnosili sukcesów, a dodatkowo narażali się na kontrataki ze strony Rosjan. Tak jak w tym wypadku.

– Żołnierze z pułku artyleryjskiego rozbili kilka placówek dżihadystów – ciągnął Korodecki. – W jednej z nich znaleźli fałszywe polskie prawo jazdy.

Seyda czekała na ciąg dalszy, ale Hubert umilkł, jakby ta szczątkowa wiedza miała jej wystarczyć do zrozumienia powagi sytuacji.

– I? – zapytała Daria.

– Wygląda na to, że szykowali się do złożenia wizyty w Polsce.

– Bo mieli w dziupli prawo jazdy?

– Podrobione.

– W każdym supermarkecie dostaniesz parówki, Hubert.

Korodecki wyraźnie nie wiedział, do czego zmierza.

– Podrobione mięso – wyjaśniła. – I nikt nie twierdzi, że producenci chcą nas wymordować.

– Nie?

Skwitowała to milczeniem.

– NAK w każdym razie uznał, że sytuacja jest poważna – dodał Korodecki.

– Bo im to na rękę. Gdyby to od Rosjan zależało, ten szczyt w ogóle by się nie odbył.

Wiedziała, co mówi. Jej odpowiednik z Federacji Rosyjskiej, Michaił Trojanow, robił wszystko, by przekonać pozostałe kraje do rezygnacji ze spotkania. Argumentował, że Polska nie jest po pierwsze partnerem do rozmowy, a po drugie miejscem do organizowania takiego szczytu. Nie, kiedy sama zmaga się z chaosem.

– To ustawka – dodała Seyda. – Robili, co mogli, żeby odgryźć się na mnie za niewydanie im Ziarnika. Teraz sięgają po ostatnią deskę ratunku.

Hubert nie wydawał się przekonany.

– Ziarnik nie żyje, przekręt premiera wyszedł na jaw – odezwał się z powagą. – Rosjanie tylko na tym skorzystali.

– Ale Trojanow potraktował to jako prztyczek ode mnie.

– Przesadza pani.

Ceniła go za to, że nie owijał w bawełnę. Był jednym z nielicznych, którzy w ostatnim czasie nie zachowywali się jak słoń w składzie porcelany. Wszyscy inni niezgrabnie i nieudolnie lawirowali gdzieś między szacunkiem wobec niej a obawą przed powiedzeniem czegoś niewłaściwego. Powód był prosty – kiedy doszło do kryzysu w ośrodku premiera, ciężar władzy przesunął się na drugi organ egzekutywy.

Wszyscy patrzyli na prezydent z nadzieją, że zrobi w kraju porządek. Nikt nie miał pojęcia o tym, że Chronowski nadal trzyma ją w garści. I że właśnie przez to od miesiąca niemal nie zmrużyła oka.

Daria wbiła wzrok w Korodeckiego, który wciąż czekał na jej reakcję.

– Premier wie? – zapytała.

– Jeszcze nie.

– Więc trzeba…

– Od niego nic nie zależy, pani prezydent – wpadł jej w słowo Hubert. – Cały szczyt odbywa się tylko dlatego, że to pani przejęła rolę gospodarza. Inaczej czwórka normandzka nigdy nie zgodziłaby się na jego organizację.

– Tak, ale…

– Wykonała pani świetną robotę i pokazała się nie tylko jako nieustępliwa, ale także odpowiedzialna polityk.

Nie musiał mówić nic więcej. Sam fakt, że zdecydował się jej słodzić, dowodził, że uważa sytuację za poważną.

– Teraz pora potwierdzić tę odpowiedzialność – dodał. – Musimy potraktować to jako realne niebezpieczeństwo.

– Albo realny fake news.

– To chyba oksymoron – zaoponował Korodecki.

– W przypadku Rosjan? Raczej norma – odparła, podnosząc się z wygodnego, choć nieco wysłużonego krzesła biurowego. – Swoją drogą, wiedziałeś, że to słowo składa się z wyrazów przeciwstawnych?

– Co proszę?

– Oksymoron jest oksymoronem samym w sobie. Oksýs znaczy ostry, a mōros tępy.

– Fascynujące – bąknął szef kancelarii. – Choć jakoś przeżyłbym bez tej wiedzy.

– Za mōros się nie uważam – ciągnęła Seyda. – Dlatego nie mam zamiaru dać się ograć Trojanowowi. Już raz sobie ze mnie zakpił. O raz za dużo.

– Rozumiem. Ale Rosjanie…

– Rosjanie robią to, w czym są najlepsi. Mącą, przeinaczają, kopią pod innymi dołki, a kiedy tylko otwierają usta, możesz być pewien, że robią to wyłącznie po to, by uprawiać propagandę opartą na najohydniejszych totalitarnych wzorcach.

– Innymi słowy, zajmują się zwykłym PR-em.

Uniosła brwi, Korodecki zabrzmiał bowiem, jakby po raz pierwszy miał zamiar bronić wschodnich sąsiadów.

– Przynajmniej według faceta, który wymyślił to pojęcie – dodał Hubert, lekko unosząc kąciki ust.

– Trzeba było je wymyślać?

– Może i nie, ale tak czy inaczej zrobił to Edward Bernays. Na pomysł terminu i techniki wpadł podczas wojny, analizując reakcje tłumu. Zaczął pracować nad powieleniem podobnych zabiegów propagandowych w czasie pokoju, ale wiedział, że musi określić je tak, by brzmiały przyjaźnie i niegroźne. Stąd public relations.

Daria milczała.

– Sądzi pani, że bronię Rosjan?

– Tak.

Skinął głową, jakby na co dzień stawał po ich stronie.

– Robię to tylko po to, żeby…

– Uświadomić mi, że włączyła mi się reakcja obronna – weszła mu w słowo.

Stanęła przy oknie i wyjrzała na zewnątrz. Mając przed sobą przypałacowy ogród, można było na moment zapomnieć, że znajduje się w centrum miasta. Szczególnie kiedy zazieleniły się buki, klony i kasztanowce z rozłożystymi koronami. Daria przez moment toczyła po nich wzrokiem, jakby sielankowy widok mógł sprawić, że zapomni także o powodzie, dla którego od razu przyjęła, że zagrożenie to rezultat rosyjskiej propagandy.

Obejrzała się przez ramię i posłała Hubertowi krótkie spojrzenie.

– Zamilkłeś.

– Bo nie muszę nic dodawać, żeby rozumiała pani powagę sytuacji.

Wstał i podszedł do niej. Podobnie jak Seyda, założył ręce za plecami i przez moment oboje patrzyli na park.

– Od tego, jak potraktuje pani te doniesienia, zależy całkiem sporo.

– Mhm.

– Nie chodzi tylko o względy dyplomatyczne. Ludzkie życie jest na szali.

Czuła się, jakby Korodecki wniknął jej do głowy i werbalizował teraz wszystkie myśli, które gdzieś w niej się kołatały.

– Jeśli to piramidalna bzdura i odwoła pani szczyt, skompromitujemy się i… właściwie namalujemy sobie na czole tarczę, zachęcając terrorystów, by w przyszłości w nią celowali.

Skinęła głową.

– Jeśli okaże się, że to prawda, a pani szczytu nie odwoła, ludzie mogą zginąć. Przywódcy kilku państw w najgorszym wypadku, zwykli obywatele w najlepszym.

– Lub odwrotnie – mruknęła.

Hubert odwrócił się do Seydy i patrzył na nią na tyle długo, by w końcu przestała unikać jego spojrzenia.

– To ogromna odpowiedzialność – dodał. – Więc całkowicie zrozumiałe, że szuka pani ratunku. A takim jest przyjęcie…

– Dobrze, już dobrze – ucięła.

Nie miała zamiaru dłużej w to brnąć. Oczywiście, że musiała traktować te doniesienia jako realne niebezpieczeństwo. W czasach, kiedy zwykła ciężarówka mogła okazać się równie groźna jak niegdyś rakieta balistyczna, żadna głowa państwa nie mogła pozwolić sobie na bagatelizowanie takich informacji.

– O której wstaje szef BBN-u? – spytała, wracając za biurko.

– Przypuszczam, że o tej, o której poleci pani go obudzić.

Pokiwała głową i westchnęła.

– Budź go, Hubert – powiedziała. – Dyrektora Rządowego Centrum Bezpieczeństwa też.

– Rozumiem.

Usiadła za biurkiem, a potem poprawiła bluzę.

– O ósmej chcę mieć raport od ministra koordynatora służb specjalnych. O dziewiątej pełną informację od Agencji Wywiadu, ABW i wywiadu wojskowego. Jeszcze przed dwunastą ma się odbyć posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Jasne?

– Jasne, pani prezydent.

Odprowadziła go wzrokiem, kiedy skierował się do drzwi. Otworzył je bez słowa i już miał zamiar wyjść, ale w ostatniej chwili się zawahał.

– Co z premierem? – zapytał.

– Sama go powiadomię – odparła, sięgając po telefon.

Hubert skinął głową, a potem wyszedł na korytarz i zamknął za sobą drzwi. Seyda nabrała powietrza i przez moment wstrzymywała oddech. Spojrzała na komórkę, po czym odłożyła ją na biurko. Nie miała zamiaru dzwonić do Chronowskiego.

Zagrożenie dla kraju było realne, być może największe w dotychczasowej historii III RP. Premiera musiała w końcu powiadomić, ale im dłużej wszystko odbywało się bez jego udziału, tym lepiej.

Oprócz tego Seyda wiedziała, że ostatecznie cała odpowiedzialność spoczywa na jej barkach.

Rozdział 2

Jednoosobowa szpitalna sala była przeszklona, ale żadne z okien nie wychodziło na rzeczywistość. A przynajmniej takie wrażenie miał Patryk Hauer, od kiedy wyprowadzono go ze śpiączki farmakologicznej dwa dni temu.

Od tamtej pory milczał. Odzywał się wyłącznie do siebie, w myślach. Nie reagował na pytania żony, nie otwierał ust do lekarzy ani pielęgniarek. Kiwał tylko głową, by wiedzieli, że jest świadomy.

Spędził miesiąc jako warzywo. Uwierała go ta świadomość, sprawiała, że czuł się jak zwykły, przeciętny człowiek. Dotychczas żył w złudzeniu, że w jakiś sposób wybija się ponad przeciętną. Że nie jest taki jak inni.

Wszystko, co działo się przed wypadkiem, zdawało się to potwierdzać. Podczas prac komisji śledczej doprowadził do upadku rządu. Wypracował pozycję, która pozwalała mu przejąć władzę w kraju. Unia Republikańska złożyła wniosek o uchwalenie konstruktywnego wotum nieufności.

A on miał stanąć na czele rządu. Objąć władzę.

Jeden moment, jedno zderzenie na Wisłostradzie. Dwie ofiary śmiertelne, kierowca Hauera i oficer BOR-u. On sam w stanie ciężkim trafił do szpitala.

Wszystko przepadło.

Premierostwo, perspektywy na przyszłość.

Wszystko, na co od tak dawna pracował. Na co oboje z Mileną pracowali.

Siedziała przy łóżku, zapewne tak jak co dzień, od miesiąca. Jeszcze dziś rano próbowała nawiązać z nim jakąś rozmowę, ale ostatecznie dała za wygraną. Teraz skupiała się na swoim kindle’u, raz po raz stukając w ekran, by przerzucić stronę. Patryk nie wiedział nawet, co czyta.

Odchrząknął cicho, ale ona nie podniosła wzroku. Zrobił to nieco głośniej i dopiero wtedy zorientowała się, że chce ściągnąć jej uwagę. Uniosła głowę i zmrużyła oczy.

– Gotowy, żeby pogadać?

– Tak.

Jego własny głos wydał mu się chrapliwy, głęboki i stanowczo zbyt obcy, by dobywał się z jego gardła. Kaszlnął kilkakrotnie, zasłaniając ręką usta. Każdy ruch wiązał się z bólem. Każda myśl również.

– W takim razie powiem lekarzowi, żeby przyszedł.

– W porządku.

Żadnego współczucia, żadnego rozczulania się ani pocieszającego pustosłowia. Relacja Hauerów nie zmieniała się nawet w obliczu tragedii – i Patryk był za to wdzięczny żonie. Nie bez powodu związali się ze sobą lata temu.

Milena wróciła po chwili w towarzystwie podstarzałego mężczyzny w białym kitlu. Uśmiechnął się dobrotliwie, jak zwykli to robić doktorzy na moment przed przekazaniem pacjentowi złych wieści. Tylko oni potrafili z żalu i otuchy stworzyć tak przekonującą mieszankę empatii.

– Miło, że pan do nas wrócił, panie pośle.

Hauer nie mógł przestać myśleć o tym, jak niewiele dzieliło go od tego, by zwracano się do niego „panie premierze”. Jakieś cztery kilometry. Zakładając, że na Wiejską dojechaliby na sygnale, odległość ta była równoznaczna z kilkuminutową podróżą. A jednak wydłużyła się do nieskończoności.

Popatrzył lekarzowi prosto w oczy. Wiedział, że ten zaraz powtórzy mu wszystko, co starał się przekazać wcześniej, ale nie miał zamiaru oddawać mu inicjatywy. Miał zresztą tylko jedno pytanie.

– Dlaczego wybudziliście mnie tak późno? – odezwał się.

Głos nadal brzmiał, jakby od miesiąca męczyła go chrypa.

– Cóż, było to podyktowane…

– Bez wykrętów, panie doktorze – wpadł mu w słowo. – Przez miesiąc leżałem tutaj, a cały kraj się walił.

Wiedział, że to nieprawda. Chronowski jakimś cudem utrzymał się przy władzy, a Seyda z pewnością pilnowała spraw państwowych. Zawaliło się coś innego. Jego kariera polityczna.

– Nie miałem zamiaru się wykręcać – odparł lekarz, wsuwając dłonie do kieszeni kitla. – I z chęcią będę mówił wprost.

– Proszę.

– Podjęliśmy taką decyzję, bo obrażenia były rozległe. Oprócz kawałka karoserii, która wbiła się panu w tors, doszło do mocnego uderzenia w głowę. Nastąpił niewielki obrzęk w mózgu i biorąc pod uwagę ryzyko zmian, musieliśmy zdecydować się na wprowadzenie pana w śpiączkę farmakologiczną.

Zaczął rozwodzić się nad zmianami metabolicznymi, które miały sprawić, że organizm zyska więcej sił na regenerację. Patryk przysłuchiwał się temu uważnie, starając się wryć każde zdanie w pamięć. Wiedział, że będzie je wspominał przez długi czas, obracając w głowie powody, dla których jego życie właściwie się skończyło.

– Ostatecznie nie to było oczywiście największym problemem – dodał doktor.

Hauer skinął lekko głową.

– W pewnym momencie obawialiśmy się nawet, że doszło do uszkodzenia płatów czołowych, ale na szczęście nie to okazało się przyczyną utraty czucia od pasa w dół.

Powiedział to, jakby oznajmiał mu, jaka przez ostatni miesiąc była pogoda.

Patryk spojrzał w dół i się wzdrygnął. Było coś upiornego w myśli, że jego nogi właściwie nie należą już do niego. Stanowią jedynie coś przymocowanego do ciała. Coś obcego.

– Panie pośle?

– Tak, tak, słucham.

– Potwierdziliśmy też, że nie doszło do zmiażdżenia rdzenia – powiedział z wyraźną ulgą lekarz.

W sali zaległa cisza.

– To naprawdę dobra wiadomość.

– Z pewnością.

– W takich okolicznościach najczęściej…

– Bardziej interesuje mnie, do czego doszło, niż nie doszło, panie doktorze.

– Oczywiście – odparł mężczyzna, a potem zbliżył się do niego.

Przez moment Hauer obawiał się, że lekarz przysiądzie na skraju łóżka, położy mu rękę na ramieniu i podejmie temat tonem dobrego wujka. Jego podejście zdawało się dokładnym przeciwieństwem tego, które okazywała Milena.

Patryk także starał się zachować spokój. Robił dobrą minę do złej gry, ale wewnątrz czuł rozedrganie. Wiedział, że dopóki doktor i żona będą w sali, dopóty uda mu się utrzymać pozory. Obawiał się jednak tego, co wydarzy się, kiedy zostanie sam.

– Doszło do cięcia ostrego – kontynuował lekarz. – Rdzeń kręgowy został przecięty w odcinku lędźwiowym, co niezwykle rzadko obserwujemy przy wypadkach komunikacyjnych. Najczęściej dochodzi do tego przy atakach nożem i…

– Chce pan powiedzieć, że miałem szczęście.

– Biorąc pod uwagę okoliczności, tak.

Hauer wypuścił powietrze nosem, jakby go to rozbawiło.

– Kawałek metalu wbił się we mnie jak w noż w masło, panie doktorze – odparł. – Jestem sparaliżowany od pasa w dół, całe moje życie się posypało, a pan…

– Rozsypane kawałki zawsze można pozbierać.

– I zlepić w co? W namiastkę tego, czym kiedyś było?

– Wszystko jest możliwe – odparł lekarz i nabrał tchu, by kontynuować.

Hauer jednak nie miał zamiaru na to pozwolić.

– Niech pan mi nie popycha komunałów – uciął. – I powie lepiej, czy mam jakieś szanse na powrót do zdrowia?

Cisza nie była pusta, wypełniały ją odpowiedzi. Patryk miał wrażenie, że dudnią mu w uszach głuchym podźwiękiem. A im dłużej lekarz milczał, tym bardziej ogłuszony stawał się Hauer.

– Jeśli chodzi o zrośnięcie się włókien nerwowych, ich regenerację… cóż, szanse zawsze istnieją – powiedział doktor.

– Jakie ja mam?

– Przy tak rozległych obrażeniach… rozważając to w kontekście powrotu do pełnej sprawności…

– Rozumiem – przerwał mu Patryk.

Pewnych rzeczy lepiej było nie słyszeć. Jakby na potwierdzenie tej myśli lekarz podniósł się, a potem znów schował ręce do kieszeni. Ściągnął ramiona i zgarbił się lekko.

– Jest kilka rzeczy, o których chciałbym z panem porozmawiać. – Popatrzył na Milenę. – Sam na sam, jeśli nie ma pani nic przeciwko.

– To konieczne? – zapytał Hauer.

– Nie, ale może okazać się pomocne.

– Nie chodzi mi o samą rozmowę, ale o to, że ma się odbyć bez mojej żony.

Spojrzał na Milenę, ta nie ruszyła się z miejsca. Nie było dla nich tematów tabu, właściwie nie istniały nawet kwestie, które traktowaliby jako krępujące czy wstydliwe. W ich relacjach panowała pełna swoboda i Patryk był przekonany, że jest tak dzięki brakowi napięcia seksualnego między nimi. Oboje byli atrakcyjnymi ludźmi, oboje czuli potrzebę zaspokajania erotycznych potrzeb – tyle że nie ze sobą. Dla siebie byli partnerami, sojusznikami na arenie walki politycznej. Tandemem, który miał zapisać się złotymi zgłoskami w historii współczesnej.

Miał. Czas przeszły.

– Cóż… – bąknął doktor.

– Chce pan rozmawiać o męskich sprawach – zabrała głos Milena. – To całkowicie zrozumiałe. Ale nie mamy z mężem przed sobą żadnych tajemnic.

– Rozumiem, tylko że…

– I nie ma między nami trudnych tematów – dodał Hauer.

Lekarz popatrzył kontrolnie na niego i na Milenę. Odczekał chwilę, jakby spodziewał się, że zmienią zdanie, a potem zaczął mówić. Patryk nie usłyszał nic, czego by się nie spodziewał. Zresztą nie było o czym rozmawiać, sprawa była oczywista. Paraliż nastąpił od pasa w dół, czynności fizjologiczne będą teraz następowały właściwie bez jego udziału. O seksualnych nie było nawet co myśleć.

– W takiej sytuacji chcielibyśmy, żeby porozmawiał pan z…

– Nie ma potrzeby – ucięła Milena. – Mój mąż zdaje sobie sprawę ze wszystkiego.

Lekarz wypuścił ze świstem powietrze, sygnalizując, że właśnie usłyszał jedno z największych niedopowiedzeń. Popatrzył na Hauera, szukając w jego oczach zrozumienia. Nie zobaczył go.

– Zapewniam, że nie zdaje pan sobie sprawy nawet z połowy rzeczy.

– Będę miał pomoc.

Mężczyzna w kitlu chrząknął.

– Nie wątpię. Ale chcemy zapewnić ją panu od specjalisty, który…

– Mam swojego specjalistę.

– Mogę zapytać, kogo ma pan na myśli?

– Znajomego. Dobrego znajomego.

Niewiele osób w polityce mógł określić w taki sposób, szczególnie spośród tych, którzy stali po drugiej stronie sceny politycznej. Olaf Gocki, przewodniczący WiL-u, stanowił wyjątek. Wprawdzie nie darzyli się wielką sympatią, ale cieszyli się wzajemnym szacunkiem. A w polityce było to równoznaczne z mocną przyjaźnią.

Gocki jeździł na wózku, dbał o prawa niepełnosprawnych i udowadniał, że mogą oni uczestniczyć w życiu publicznym tak samo jak inni obywatele. Szef Wolności i Liberalizmu był z pewnością wzorem do naśladowania, ale Hauer nie miał złudzeń, że on sam kiedykolwiek mógłby powtórzyć jego sukces.

Olaf zbudował swoją pozycję na byciu niepełnosprawnym. Zaistniał w świadomości społecznej jako działacz na rzecz praw osób takich jak on. Byt polityczny Patryka opierał się na zupełnie innych fundamentach. Fundamentach, z których nic nie zostało.

– Damy sobie radę – odezwała się Milena.

– Jak państwo sobie życzą.

– A teraz może zostawić nas pan samych?

– Oczywiście.

Lekarz nie był przesadnie zadowolony i najpewniej planował wrócić do sali, kiedy Hauer będzie sam. Patryk spodziewał się, że z podobną natarczywą pomocniczością będzie musiał zmagać się przez nadchodzące tygodnie.

Na razie jednak mógł odetchnąć. Zostali z Mil sami i znów pogrążyli się w ciszy. Tym razem jednak nie trwała ona długo.

Milena wyciągnęła telefon, ustawiła się tyłem do Patryka, a potem zrobiła zdjęcie.

– Co ty odstawiasz? – jęknął.

– Ludzie chcą wiedzieć, co się z tobą dzieje.

Poseł potrząsnął głową.

– Wrzucasz zdjęcie na HauerHuba? – spytał z niedowierzaniem. – Jaja sobie robisz?

Popatrzyła na niego z wyrzutem, jakby takie pytania były ostatnimi, które spodziewała się od niego usłyszeć.

– To nie kampania wyborcza, do kurwy nędzy.

– Nie? – odparła ze spokojem. – A mnie się wydaje, że ona cały czas trwa.

Potrząsnął głową i natychmiast tego pożałował. Obraz lekko mu się zamglił, a mięśnie karku sprawiały wrażenie, jakby nie używał ich nie przez kilka tygodni, ale miesięcy.

– Zwariowałaś?

– Nie masz pojęcia, co się dzieje na HauerHubie.

– Nie, nie mam. Bo byłem w śpiączce, a teraz, kiedy się wybudziłem, masz zamiar wysyłać pieprzone snapy śniadaniowe?

Nie odpowiedziała.

HauerHub w pewnym sensie był dla obydwojga odpowiednikiem dziecka, którego właściwie nigdy nie planowali mieć. Podczas kampanii stał się platformą spotkań z wyborcami – także tymi, którzy stronili od mediów społecznościowych. Wchodząc na stronę, mogli na bieżąco obserwować feed z Facebooka, Instagrama, Twittera i Snapchata.

Było to niewyczerpane źródło dla wszystkich tych, którzy pragnęli mieć wgląd w życie politycznych celebrytów. Hauer ani Milena nie mieli wątpliwości, że właśnie tak są postrzegani – i robili wszystko, by to wrażenie utrzymać.

– Odzew po wypadku był ogromny – dodała.

Patryk milczał.

– Na samym Facebooku rozbiłeś bank lajków.

– Czy ty w ogóle słyszysz, co mówisz?

Siedziała na łóżku, przesuwając palcem po smartfonie. Zdjęcie pojawiło się już w mediach społecznościowych z odpowiednim podpisem, Patryk nie miał co do tego wątpliwości. Podobnie jak do tego, że Milena miała wcześniej gotowy tekst posta.

– Ledwo to, kurwa, przeżyłem – podjął. – A ty…

– Nie.

Uniósł brwi, nie mając pojęcia, co żona ma na myśli.

– Nie jest jeszcze przesądzone, czy przeżyłeś – dodała, w końcu odkładając telefon. – A ja robię wszystko, żeby tak się stało. Żebyś przetrwał. Rozumiesz?

– Politycznie? Naprawdę to ci teraz w głowie?

– A tobie nie?

Prychnął i znów pokręcił głową.

– Muszę nauczyć się poruszać bez użycia nóg, srać, nie mając władzy nad własnym ciałem, rozpoznawać problemy, zanim…

– Nie, Patryk. Musisz nauczyć się wielu istotniejszych rzeczy – przerwała mu stanowczo. – I sam dobrze o tym wiesz, inaczej nie wspomniałbyś o Gockim. Chcesz go wykorzystać, chcesz dzięki niemu wejść do polityki na nowych warunkach. Chcesz wrócić jak Reagan po zamachu na jego życie. Chcesz stać się kimś więcej niż dotychczas.

Nie odpowiadał, starając się nie zastanawiać nad tym, czy żona w istocie nie ma racji. Dlaczego od razu zdecydował, że zwróci się do Olafa, zamiast skorzystać z pomocy osób, które były wyszkolone do jej świadczenia?

Być może Mil się nie myliła. Był zwierzęciem politycznym, nie miał innych ambicji poza tymi, które wiązały się z jego karierą. A ona sama była właściwie całym jego życiem – i dlatego to właśnie ją chciał ratować, kiedy wszystko wokół się waliło.

– Premierostwo uciekło ci sprzed nosa – odezwała się Milena.

Nie musiała mu o tym przypominać.

– Ale nie zamierzasz tak tego zostawić – dodała. – Przeciwnie. Zrobisz wszystko, żeby odzyskać to, co ci się należy. Wszystko, co będzie trzeba, żeby zdobyć władzę.

Dopiero po chwili uświadomił sobie, że kilkakrotnie kiwnął głową, słuchając żony.

– Rzadko używasz takich pompatycznych słów – zauważył.

Nie odpowiadała.

– A jeszcze rzadziej brzmisz jak narwana, może nawet nawiedzona osoba.

– W prawdziwiej polityce nie ma miejsca na inne brzmienie – odpowiedziała bez namysłu. – Bo to tylko wynik determinacji.

Przez moment przytrzymywała jego spojrzenie.

– I wiesz, na co dzięki niej możesz liczyć, Patryk?

– Nie.

– Na gotowy plan, dzięki któremu staniesz na czele rządu. Plan, który układałam przez ostatni miesiąc.

Oparła się na łóżku i pochyliła w jego stronę.

– Pójdziesz po trupach, złamiesz polityczny kręgosłup wielu osobom, zostawisz za sobą nie tylko spalone mosty, ale także wypaloną ziemię. I zrobisz to wszystko z uśmiechem na ustach. Uśmiechem, za który pokochają cię tłumy.

Milczał, choć Milena wyraźnie czekała na jakiś odzew.

– Co ty na to? – spytała w końcu.

Uznał, że nie musi odpowiadać.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Copyright © by Remigiusz Mróz, 2017

Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2017

Wszelkie prawa zastrzeżone

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

Wydanie I, Poznań 2017

Projekt okładki: © Mariusz Banachowicz

Zdjęcie na okładce: © igorstevanovic/Shutterstock

Redakcja i korekta:

Gabriela Niemiec

Mirosław Krzyszkowski

Skład i łamanie:

MELES-DESIGN

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

eISBN: 978-83-8075-368-6

Wydawnictwo Filia

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl

Redaktor prowadzący serii: Adrian Tomczyk