Zawsze będę przy tobie - Tomasz Kieres - ebook + książka

Zawsze będę przy tobie ebook

Tomasz Kieres

4,3

Opis

Prolog


Usłyszał śmiech i odwrócił się. Jego córki chichrały się głośno z dowcipu, który przed chwilą opowiedział. Żona, która prowadziła samochód, z uśmiechem pokręciła głową. Wyraz jej twarzy mówił dosyć jasno: nie zanosiło się na to, aby jej mąż kiedykolwiek się nauczył, że żarty z gospodarzy i innych gości przyjęcia, które właśnie opuścili, są – delikatnie mówiąc – nie na miejscu.

Jakie żarty! – oponował ku uciesze dziewczynek, przecież to „opisywanie rzeczywistości”. Od śmiechu powstrzymywała się bardziej dla zasady niż z przekonania.

Patrzenie na nie, roześmiane i szczęśliwe, było jak dotknięcie absolutu. Zawsze w takich chwilach zastanawiał się, czy może być coś więcej, czy istnieje coś więcej. I było, i istniało; kiedy ze sobą rozmawiały, a ich komentarze wydawały się ostre jak brzytwa i wypełnione taką dawką sarkazmu i ironii, że zawstydzały jego samego. Twoje córki, mówiła, twoje nieodrodne córki.

Tego wieczoru było tak samo, chyba nawet lepiej. Może za dobrze się bawili, może powinni przystopować, bardziej uważać. Ale przecież ona uważała, zawsze czujna, zawsze ostrożna. Może za bardzo wciągnęli ją w swoje żarty, może sami poszli za daleko.

Straciła czujność. Oni ją stracili. Śmiali się. On ich rozbawiał. Zawsze to robił.

Patrzył na ich roześmiane twarze.

Nie mógłbym być bardziej szczęśliwy niż teraz, pomyślał.

Kątem oka. Ułamek sekundy. Zobaczył to.

A potem.

Potem nie było już nic.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 443

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (256 ocen)
141
75
27
12
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ulasjolas
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wzruszająca, ciekawa i dobrze napisana książka. Pełna dramatycznych przeżyć, bólu, samooskarżeń, ale też ogromnego szczęścia trojga osób, które nadeszło, choć nikt go już nie oczekiwał. Polecam.
10
melchoria

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra powieść - takie historie zdarzają się w życiu. No może trochę przegadana.
00
OPawlak

Nie oderwiesz się od lektury

Pochłonęłam jednym tchem. piękna!
00
galziel

Nie oderwiesz się od lektury

Książka napisana bardzo ładnym językiem i czyta się ją jednym tchem. Polecam.
00

Popularność




Prolog

Usłyszał śmiech i odwrócił się. Jego córki chichrały się głośno z dowcipu, który przed chwilą opowiedział. Żona, która prowadziła samochód, z uśmiechem pokręciła głową. Wyraz jej twarzy mówił dosyć jasno: nie zanosiło się na to, aby jej mąż kiedykolwiek się nauczył, że żarty z gospodarzy i innych gości przyjęcia, które właśnie opuścili, są – delikatnie mówiąc – nie na miejscu.

Jakie żarty! – oponował ku uciesze dziewczynek, przecież to „opisywanie rzeczywistości”. Od śmiechu powstrzymywała się bardziej dla zasady niż z przekonania.

Patrzenie na nie, roześmiane i szczęśliwe, było jak dotknięcie absolutu. Zawsze w takich chwilach zastanawiał się, czy może być coś więcej, czy istnieje coś więcej. I było, i istniało; kiedy ze sobą rozmawiały, a ich komentarze wydawały się ostre jak brzytwa i wypełnione taką dawką sarkazmu i ironii, że zawstydzały jego samego. Twoje córki, mówiła, twoje nieodrodne córki.

Tego wieczoru było tak samo, chyba nawet lepiej. Może za dobrze się bawili, może powinni przystopować, bardziej uważać. Ale przecież ona uważała, zawsze czujna, zawsze ostrożna. Może za bardzo wciągnęli ją w swoje żarty, może sami poszli za daleko.

Straciła czujność. Oni ją stracili. Śmiali się. On ich rozbawiał. Zawsze to robił.

Patrzył na ich roześmiane twarze.

Nie mógłbym być bardziej szczęśliwy niż teraz, pomyślał.

Kątem oka. Ułamek sekundy. Zobaczył to.

A potem.

Potem nie było już nic.

1

Paweł poczuł, jak coś się na nim układa. Nie czuł tylko tego charakterystycznego wbijania pazurków. Pewnie dlatego, że był przykryty kocem, dosyć grubym na dodatek, więc pazurki jego kotki Lexi miałyby problem z przebiciem się przez splot. Poczuł jednak jej ciężar. Nie mogła ważyć dużo, pewnie około trzech, czterech kilogramów, ale kiedy układała się na jego żebrach, poczuł ją bardzo dobrze. Inaczej było z jej bratem. W ogóle Oli rzadko do niego przychodził. Ostatnio zaczął się układać przy jego nogach, tuż koło stóp, w każdej chwili jednak gotów poderwać się na najmniejszy ruch swojego pana.

Zawsze sobie z tego żartowali, ponieważ to Paweł go wybrał. Mieli dostać tylko jednego kotka, Lexię, kudłatą siostrzyczkę Oliego. Ale kiedy weszli do domu sąsiadów, u których siedziało to malutkie kocie rodzeństwo, jedno spojrzenie wystarczyło. Kotek przycupnął na oparciu sofy, malutki, wystraszony, kilka godzin wcześniej razem z siostrą oderwany od matki. Paweł nie mógł go nie zabrać. Pierwsze słowa wypowiedziane po wejściu do domu sąsiadów brzmiały: „Bierzemy obydwa”.

A na początku nawet ich nie chciał. Nie do końca jeszcze ochłonął po śmierci swojej suni, która odeszła raptem kilka miesięcy wcześniej, ale kiedy sąsiadka z naprzeciwka przyszła i opowiedziała historię kotki w ciąży, którą ktoś wyrzucił pod drzwiami firmy, w której pracowała, już był zdobyty. Oczywiście grał swoją rolę, kiedy żona razem z córkami pytały go o zgodę na przygarnięcie jednego kotka. Jakby ta zgoda była potrzebna.Jeden warunek, powiedział, dajecie jeść, zmieniacie żwirek w kuwetach. Prawdziwy cud, że wypowiedział te zdania z poważną miną. Córki przytaknęły, oczywiście – będą. Jasne, jasne, pomyślał wtedy, a Buffy, ukochaną sunią, to kto się zajmował? One były tylko do zabawy. Tak już pewnie jest, pomyślał.

Decyzja o przygarnięciu jednego kota zapadła, ale kiedy zobaczył drugiego, było po nim. Rozdzielenie rodzeństwa nie wchodziło w grę. Maluchy musiały być razem. Sąsiedzi nie oponowali, mimo że Oli już był komuś obiecany. Jak się później dowiedział Paweł, Wojtek sam potem jeździł i szukał dla tamtej rodziny nowego rudego kotka.

I choć Paweł miłością od pierwszego wejrzenia obdarzył męskiego przedstawiciela kociego rodzeństwa, kocurek wybrał jego córki. Z nimi spał, przechodząc w nocy od jednej do drugiej i okazjonalnie zaznaczając swój teren. Mokra pościel to był jego modus operandi. Doprowadzało to Pawła do pasji, ale jakoś nie potrafił wściekać się na swojego, bądź co bądź jedynego „synka”.

Teraz było inaczej, teraz kocur powoli zaczął przychodzić do niego. Po tym, kiedy już odespał swoje w pokojach dziewczyn. O dziwo, odkąd ich nie było, nigdy już nie nasikał do ich łóżek. Drzwi do pokojów Paweł otwierał tylko na noc, tylko dla niego, dla Oliego.

Lexie od początku spała z nimi. Częściej na żonie Pawła niż na nim. Ola się śmiała, że pewnie jest poważnie chora i że kotka to czuje. Głupie żarty, jeśli ktoś ma być chory, to raczej ja, mówił, ja schodzę pierwszy. Jasne?

Obrócił się delikatnie na plecy. Lexie podniosła się i wygięła grzbiet w pałąk.

– Chodź do mnie – powiedział na głos.

Kotka popatrzyła na niego i postanowiła ten jeden jedyny raz zrobić to, o co się ją prosiło. Zeszła bezszelestnie na wolne miejsce przy jego piersi i poddała się głaskaniu. Oli, widząc poczynania siostry, wdrapał się na pierś Pawła, dokładnie w tym samym miejscu, które przed chwilą opuściła Lexi, po czym ułożył się wygodnie z „włączonym silnikiem”. Tak to nazywali, „włączony silnik”. Mruczenie kota miało pewnie jakąś naukową nazwę, ale żadne z nich nigdy tego nie sprawdziło. Nieważne. W mruczeniu tym było coś kojącego, no i przede wszystkim znikała cisza.

Ta cisza absolutna, raniąca uszy, raniąca wszystko, co napotka na swej drodze. Nienawidził jej. Teraz w szczególności, choć nigdy za nią nie przepadał. Zresztą ich dom nie był jej ostoją. Zawsze panował tu gwar, zawsze unosił się dźwięk głosów. Paweł nigdy nie mógł się nadziwić, ile hałasu mogą narobić dwie dziewczynki. Czasami, kiedy po kłótni, a może raczej po siostrzanej wymianie uprzejmości oddalały się od siebie obrażone i rzeczywiście zapadała cisza, oboje z Olą patrzyli z uśmiechem na siebie.

– Aż kłuje w uszy, co? – pytała.

– Kiedyś tak będzie, jak dziewczynki się wyprowadzą – odpowiadał.

– Nie tęsknię do tego.

– Ja też nie.

Wtedy zawsze ją przytulał. Myśl o tym, że ich córeczki będą kiedyś mieszkać gdzieś indziej, była nie do przejścia. Dzisiaj dałby wiele, aby mieszkały gdziekolwiek, byleby tylko były.

Paweł zamknął oczy. Czas wstawać, pomyślał. Spuścił nogi na podłogę i usiadł na sofie. Koty zeskoczyły obok i popatrzyły z dezaprobatą.

– Dam wam jeść i położycie się z powrotem – powiedział, jakby chciał je udobruchać.

Przeciągnął się. Sofa nie była najwygodniejszym miejscem do spania, zwłaszcza nierozłożona, ale już zdążył się przyzwyczaić. To, co trzy lata temu było wyjątkowo niewygodne, teraz stanowiło normalność. Paweł nie był specjalistą w tej dziedzinie, ale ciało ludzkie musiało mieć w sobie coś, dzięki czemu dostosowywało się do bardzo różnych warunków. Kiedyś po jednej nocy poza łóżkiem w sypialni byłby cały połamany, teraz nawet tego nie odczuł. To znaczy fizycznie nic go nie bolało.

– Pospało się?

– Dlaczego mnie nie obudziłaś?

– Wystarczy, że wstajesz codziennie przez cały tydzień.

– Ale pojechalibyśmy po zakupy.

– Zrobiłeś je w czwartek, nie pamiętasz?

– Jak to w czwartek, przecież zawsze robimy je razem, w sobotę rano.

Odpowiedziała mu cisza. Już chciał się zerwać, ale tylko spuścił głowę. Rzeczywiście, zakupy zrobił w czwartek. Jedna z wielu rzeczy, które zmienił; inny dzień, inny sklep, inna pora. Podobnie jak spanie na sofie w salonie. Progu sypialni nie przekroczył od ponad trzech lat. To była ich wspólna sypialnia. Miejsce ich obojga.

Wstał i poszedł do kuchni. Wyciągnął z szafki dwie saszetki z kocim jedzeniem. Rodzeństwo nie odstępowało go na krok. Ocierało się o jego łydki, kiedy nakładał jedzenie do miseczek. Leksia miauczała, a Oli spoglądał na niego, mrucząc głośno. Paweł postawił miskę dla kotki i z drugą w ręku udał się w kierunku łazienki. Oli szedł przed nim. Doskonale znał rutynę. Jadł zawsze przy Pawle, za zamkniętymi drzwiami. Niestety aby być pewnym, że każde zje swoją i tylko swoją porcję, koty należało oddzielić. Siostra miała zwyczaj wyjadać bratu, nawet kiedy jeszcze nie zjadła do końca swojej porcji. Oli karnie zawsze jej ustępował. To Lexi była „samcem alfa”.

Zawsze tak robili, zawsze ktoś z rodziny pilnował, aby „nienażarta” – tak sobie z niej żartowali – dała Oliemu zjeść. Paweł po prostu zabierał go ze sobą każdego ranka do łazienki i zanim zdążył się umyć, było po uczcie, a jeśli coś zostało, dostawała to siostra, która w międzyczasie zdążyła obrobić swoją michę i zaatakować drzwi do łazienki, skacząc raz po raz na klamkę.

Paweł wyszedł z łazienki i poszedł do garderoby. Założył na siebie spodenki i koszulkę do biegania, na ramię przypiął pokrowiec na odtwarzacz mp3. Stary jak świat, ale już dawno przestał biegać z telefonem, a ilość pamięci na odtwarzaczu pozwalała bez problemu zapełnić go muzyką na dziesięciokilometrowy bieg. Wcisnął „play”. W uszy uderzyła fala dźwięku. Tony gitary wspomagane perkusją były nie do zatrzymania.

– Śniadanie zjemy, jak wrócisz?

Podkręcił dźwięk na maksimum, jakby chciał zagłuszyć pytanie, które zabrzęczało w jego głowie. Zespół Mgła nie brał jeńców. Ostra muzyka i growl wokalisty były wszystkim, czego Paweł w tej chwili potrzebował. Hałas miał zagłuszyć ciszę.

Paweł wybiegł z domu.

***

Dźwięki koncertu Arch Enemy rozbrzmiewały we wszystkich pomieszczeniach. Melodyjność riffów połączona z wokalem Alissy tworzyły kombinację doskonałą. Muzyka wypełniała każdy kąt. Zawsze tak było. Uwielbiali słuchać muzyki. Nie robili tego tylko wtedy, kiedy odrabiali z dziewczynkami lekcje. Muzyka stanowiła jednak nieodłączny element ich życia. Była częścią ich samych. Pasję tę zaszczepili w córkach tak wcześnie, że na pierwszych koncertach na żywo trzymali je jeszcze na rękach. Kiedy uczynili pierwszy krok, nie było już odwrotu. Później dziewczynki same szukały interesujących je koncertów i namawiały na nie rodziców.

Paweł popatrzył na jedną z trzech antyram wiszących w holu. Za szybą znajdowały się chaotycznie umieszczone bilety z ich wspólnych koncertów.

– Patrzysz na te ze Szwecji? To była wyprawa!

Skinął głową w odpowiedzi.

– Środa, Ghost. Czwartek, Bring Me the Horizon, oba w Göteborgu.

– W Lisebergshallen.

– Sobota, In Flames w Sztokholmie. Jakby nie mogli zagrać w rodzinnym Göteborgu, ale przynajmniej zobaczyliśmy stolicę. No i ten hotel, nocna wyprawa do jacuzzi, mieliśmy szczęście, że nas nie złapali. Potrafiliśmy poszaleć.

Łzy popłynęły po jego policzkach. Otarł je delikatnie dłonią.

– Potrafiliśmy – powiedział w pustkę.

Nagle zapadła cisza, płyta się skończyła. Paweł podszedł do gramofonu, aby włączyć coś innego, i zobaczył, że ekran jego telefonu rozbłyska. Sięgnął po niego i już miał zamiar odebrać, kiedy połączenie zostało przerwane. Paweł spojrzał na powiadomienia. Cztery połączenia nieodebrane. Trzy od Adama, jedno od Marzeny.

Ekran telefonu rozświetlił się ponownie.

Paweł nacisnął zieloną słuchawkę.

– No nareszcie – usłyszał głos swojego najlepszego przyjaciela.

– Nie widziałem, że dzwonisz.

– Mógłbyś od czasu do czasu włączyć dźwięk albo przynajmniej wibrację. Chociaż i tak by się pewnie nie przebiła przez ten huk.

– Jaki huk? – roześmiał się Paweł.

– No dobra, przez tę muzykę, której z pewnością słuchałeś.

– Z pewnością.

Prawda była taka, że miał permanentnie ściszony dzwonek. Bo nie czekał na żaden telefon. Już od dawna.

– Wiesz, jest parę osób, które mogą chcieć się z tobą skontaktować – powiedział Adam, jakby czytał w myślach kumpla.

– Dzwonisz w jakiejś konkretnej sprawie? – Paweł postanowił zmienić temat.

– Musi być jakaś konkretna? Chciałem spytać, co u ciebie?

– Okej.

– Okej?

– Po prostu okej. Sobota jest, świeci słońce. Czego chcieć więcej.

– Chyba tylko imprezki u przyjaciół – roześmiał się Adam.

Odpowiedziała mu cisza.

– Zapomniałeś?

– Wiesz…

– Przecież ty nigdy nie zapominasz.

– Nie zapomniałem, tylko…

Nie zapomniał, to fakt. Kilka tygodni temu, kiedy wypłynął temat imprezy urodzinowej Ani, żony Adama, Paweł automatycznie podjął decyzję, że nigdzie się nie wybiera. Później starał się już nie wracać do tego myślami. Ostatnio zresztą zauważył, że coraz częściej zdarza mu się zapominać o pewnych rzeczach. Każdy dzień był taki sam. Każdy dzień prowadził donikąd.

– Nie zapomniałeś, tylko wyrzuciłeś z pamięci. Od początku planowałeś nie przyjść. Nie musisz odpowiadać.

W głosie Adama nie było złości, bardziej troska. Znali się niemal od urodzenia. Od momentu, w którym dziecko zaczyna mieć wspomnienia. Mieszkali w tym samym bloku, jeden pod dwunastką, a drugi pod trzynastką. Adam był młodszy o nieco ponad miesiąc. Do momentu, kiedy skończyli po dziewiętnaście lat, byli w zasadzie nierozłączni. Później Adam się wyprowadził, a Paweł poszedł na studia, wszedł w nowe środowisko i ich drogi rozeszły się na kilka lat, aby znowu zejść się na dobre, tym razem łącząc więziami przyjaźni całą czwórkę – obu panów i ich żony.

– Informuję cię więc, że przyjdziesz, choćbym miał cię sam przywieźć.

Paweł roześmiał się.

– Jeśli chcesz, żebym przyszedł, to nie masz wyjścia. – Zawahał się na moment. – Jesteś pewien, że Ania też chce się ze mną zobaczyć?

– Nie rozumiem.

– No, stary, kłamać to ty nie umiesz.

– Coś sobie ubzdurałeś, więc nawet nie będę kontynuował. O siedemnastej po ciebie przyjadę. A teraz muszę lecieć, bo jeszcze sporo roboty.

– Nie przyjeżdżaj. Przyjdę albo przyjadę na rowerze. Ciepło jest i ładnie.

– Ale na pewno? Spóźnisz się pięć minut i jadę po ciebie.

– Ja się nie spóźniam.

– Wiem, dlatego powiedziałem, że po pięciu minutach. Na razie.

Adam rozłączył się.

– Na razie.

Tylko jakim cudem już trzy lata jesteś spóźniony? – pomyślał Paweł.

***

– I co? Będzie? – spytała Ania, kiedy Adam przekroczył próg kuchni.

Wszystkie palniki na kuchence były włączone. Piekarnik pracował na pełnych obrotach. Co prawda do rozpoczęcia imprezy zostało jeszcze kilka godzin, ale Ania chciała mieć wszystko dopięte na ostatni guzik co najmniej na godzinę przed przybyciem gości. Adam proponował, aby zamówili catering, ale po ostatnich nieprzyjemnych doświadczeniach na imprezie teściowej takie rozwiązanie nie wchodziło w grę. Zresztą Anię znano z jej talentu kulinarnego i nie bez powodu czuła z tego powodu dumę. Poza tym okazja była wyjątkowa: ona i Adam obchodzili czterdzieste urodziny, więc pani domu chciała mieć wszystko pod kontrolą. Niczego nie należało pozostawić przypadkowi.

Przez chwilę rozważali zrobienie imprezy w restauracji, ale chęć panowania nad wszystkim zwyciężyła. Zresztą był początek czerwca, pogoda na szczęście dopisała, ogród mieli duży, więc goście będą czuli się swobodniej, a i sami gospodarze nie poczują się ograniczeni wymogami restauracyjnymi.

– Pytałam, czy będzie.

– Myślę, że tak. To jakiś problem?

– Nie.

– Na pewno?

– Wiesz, co ja myślę.

– Po pierwsze, to jest mój najlepszy przyjaciel, a po drugie, zdajesz sobie sprawę, jakie bezsensowne i nielogiczne jest to, co myślisz. Nie mówiąc już o tym, że to bardzo niesprawiedliwe.

Ania wsparła się dłońmi na blacie i popatrzyła przez okno kuchenne na ogród. Po jej policzkach popłynęły łzy.

– Ja nie wiem – odezwała się po chwili – czy to jest sprawiedliwe, czy nie. Kiedy patrzę na niego, to widzę… – Jej głos się załamał.

Adam podszedł do żony i przytulił się do jej pleców.

– To nie była jego wina – powiedział cicho.

– Wiem, ale on jest, a… Tak to czuję za każdym razem, kiedy go widzę. Nie jestem w stanie nic na to poradzić.

– Spróbuj, proszę, przynajmniej dzisiaj. Dla mnie, dla nas, dla siebie przede wszystkim. Dzisiaj jest twoje święto.

Ania odwróciła się do męża, na jej twarzy pojawił się niemrawy uśmiech.

– Tak lepiej, trochę. Wiem, że stać cię na więcej – powiedział.

– Też mi świętowanie, że mam czwórkę na początku. Stara się robię.

– Jak to: się robisz? – Adam uśmiechnął się szeroko.

Ania wyzwoliła się z uścisku.

– Zobaczymy wieczorem, czy nie będę dla ciebie za stara.

– Żartuję sobie! – Wybuchnął śmiechem. – A poza tym słyszałem, że czterdziestka to nowa trzydziestka, jeśli oczywiście czegoś nie pokręciłem. Tak więc, moja kochana żono, właśnie odmłodniałaś.

– Dobra, dobra, starczy tych, powiedzmy sobie, komplementów. Słabo ci wychodzą. Bierzmy się za robotę, bo czas goni. – Po czym wyszła z kuchni.

Adam popatrzył za żoną. Kiedy trzymali się we czworo, jego żona zawsze najmniej dogadywała się z Pawłem; co innego z Olą. Tam wszystko zaskoczyło momentalnie, a więź, którą dziewczyny stworzyły, była nierozerwalna. Podobnie jak Adama i Pawła, tyle że oni swoją budowali latami. Zacieśniała się dzięki różnicom i lojalności; zawsze mogli na siebie liczyć. Adam doskonale pamiętał, jak kiedyś sam był w dołku, a właściwie w dole, i myślał, że nigdy nie uda mu się z niego wydostać. Wtedy Paweł był przy nim, cały czas wspierający i motywujący. To dzięki niemu znajdował się teraz w tym miejscu; nie tylko zresztą on, Ania również.

Oczywiście ich sytuacje były nieporównywalne; teraz jednak przyszła jego kolej, by być dla swojego przyjaciela. Tylko że Paweł nie potrzebował obecności Adama, a to było wszystko, co ten mógł mu ofiarować.

***

– Maja! Musimy już wychodzić. Jeszcze chwila i będziesz szła sama.

Natalia stała przy drzwiach, gotowa do wyjścia. Zaczynała zajęcia dokładnie za piętnaście minut, a musiała jeszcze przebić się samochodem pod centrum kultury, gdzie się odbywały, i po drodze odstawić trzynastoletnią córkę do swoich rodziców. Maja wielokrotnie zostawała już sama w domu, ale dzisiaj wyjątkowo poprosiła o możliwość pójścia do dziadków. Natalia podejrzewała, że coś się za tym kryje. Najprawdopodobniej babcia obiecała wnuczce wyprawę do księgarni. Zazwyczaj szły po jedną książkę, a wychodziły przynajmniej z dwoma, jeśli nie trzema. Zresztą, jeśli to na książki Maja naciągała babcię, nie mogło być lepiej. Ile dzieci w jej wieku poświęcało czas na czytanie przy tym wszystkim, co miały dookoła, facebookach i innych. Maja oczywiście też spędzała swoje na portalach społecznościowych, ale z tego, co się Natalia orientowała, aplikacją najczęściej używaną przez jej córkę był komunikator do rozmów z przyjaciółmi.

– Jestem – powiedziała Maja, wychodząc z pokoju. – Przepraszam.

Kilka chwil później były na dole, przed swoim blokiem.

– Jeśli podbiegnę kawałek, to powinnam być na styk. Samochodem zajmie mi to dłużej – stwierdziła Natalia – Ale nie zdążę cię zaprowadzić.

– Biegnij, dam sobie radę.

– Zadzwoń do mnie, jak tylko dojdziesz do dziadków.

– O której kończysz?

– Po trzynastej.

– Przyjdę do ciebie.

– Dobrze. Kocham Cię.

Natalia cmoknęła córkę w czoło i ruszyła biegiem w stronę centrum kultury. Przynajmniej rozgrzewkę mam już za sobą, pomyślała. Czekały ją trzy godziny zajęć z tańca, czyli dwie grupy po półtorej godziny. Z drugą, młodszą, było luźniej, zwłaszcza że rok szkolny powoli się kończył i najważniejsze występy mieli za sobą. Z pierwszą, bardziej doświadczoną, miała w planach jeszcze jeden turniej, za tydzień w niedzielę. Szczerze żałowała, że termin turnieju nie wypadał jutro. Miałaby wymówkę, aby nie iść na dzisiejszą imprezę. Nie lubiła przyjęć, na których nikogo nie znała, poza gospodarzami oczywiście. Panowie zazwyczaj chcieli jej zaimponować, zwykle z komicznym efektem, żeby nie użyć słowa „żałosnym”. Żony w większości przypadków patrzyły na nią z niechęcią. Zawsze zastanawiała się, skąd brała się w nich myśl, że ona, „młoda i atrakcyjna” (przynajmniej tak ją postrzegały), miałaby zainteresować się którymś mężem. Najczęściej podtatusiałym, z widoczną nadwagą i fatalnym dowcipem. Jakim cudem mieliby stanowić dla niej łakomy kąsek? Zamiast z góry ją oceniać, panie powinny spojrzeć na siebie. Dlaczego są tak bardzo niepewne stałości swoichpartnerów?

Natalia skarciła się w duchu. Niepotrzebnie się nakręca. Zbyt dobrze znała ten schemat. Nikogo nie obchodziło, że taka młoda znowu nie była. Trzydzieści cztery lata to oczywiście nie starość, ale też nie jakaś specjalna młodość. Atrakcyjna? Fakt, tego nie można było jej odmówić. Nawet ona, swój największy krytyk, gotowa była to przyznać. Długie, rude włosy, delikatne rysy, które sprawiały, że wydawała się młodsza niż w rzeczywistości. No i figura – dwadzieścia lat tańca z przerwą na ciążę i urodzenie Mai nie poszło w las. Marzenie każdego, jak powtarzali jej przyjaciele. Ciekawe, że tych paru, których poznała, to były pomyłki wielkiego kalibru.

Wystarczy tych rozmyślań, przywołała się w duchu do porządku. Czeka cię udany dzień, a później miła impreza, rzuciła jeszcze w myślach stanowczo, przekraczając próg sali. Dziewczynki już czekały.

– Zaczynamy rozgrzewkę! – rzuciła do nich i zniknęła w szatni, aby się przebrać.

***

Paweł stał przed lustrem i patrzył na siebie krytycznie. Już kolejny raz zmieniał ciuchy. Miał na sobie dżinsy i trampki, tylko góry nie mógł dobrać. Jaka właściwie miała być ta impreza? Uroczysta czy bardziej na luzie? Grill to nie był, ale w domu, w ogrodzie, czyli styl na pół swobodny. Lepiej pasował zwykły tiszert czy koszula, tak na sportowo, z krótkimi rękawami? Pewnie polo też by dało radę, tylko że takich akurat nie miał. Nigdy specjalnie ich nie lubił. Gdyby chociaż miał tiszert bez żadnych nadruków…

– Strasznie się stroisz.

– Nie wiem, co założyć.

– A w czym się będziesz dobrze czuł?

– Dobrze będę się czuł na sofie przed telewizorem.

– Nieprawda.

– Nieprawda – potwierdził.

– Załóż to, w czym się będziesz czuł dobrze.

– W Arch Enemy.

– Pure Fucking Metal.

– Pure Fucking Metal – powiedział cicho.

Znowu był sam. Stał przez chwilę z zamkniętymi oczami, po czym zdecydowanym krokiem poszedł do garderoby, wyciągnął czarną koszulkę i założył ją. Na wierzch narzucił koszulę z długimi rękawami. Włożył słuchawki, podłączył je do telefonu, a komórkę wsunął do tylnej kieszeni dżinsów. Do torby z prezentem dołożył butelkę wina i wyszedł z domu.

***

– Jak wyglądam?

Natalia stanęła przed córką. Miała na sobie krótką sukienkę w kwiaty, która podkreślała jej szczupłą i zgrabną sylwetkę. Żeby zakryć gołe ramiona, narzuciła cienki sweterek.

– Bolerko byłoby lepsze – stwierdziła pewnym głosem Maja.

– Też tak myślałam, ale boję się, że wieczorem może być chłodno.

– Załóż bolerko, a sweter zabierz ze sobą.

– W co? W reklamówkę z Biedronki?

Roześmiały się.

– Do torebki nie wejdzie, chyba że weźmiesz tę codzienną.

– Tę, w której mam wszystko? – Natalia uśmiechnęła się szeroko. – Myślę, że nie za bardzo pasuje do tego stroju.

– No nie za bardzo. Ale tak w ogóle to wyglądasz pięknie. Nie oderwą od ciebie wzroku.

– Tego się właśnie obawiam.

– To chyba nie twój problem? – Maja spojrzała na mamę pytająco. – Tak zawsze mówisz.

– Tak mówię, moja mądralo.

– Nie ubierzesz się przecież w worek po ziemniakach. To nie twoja wina, że tak wyglądasz.

– Wierz mi, kochanie, zawsze znajdą się tacy, co się z tym nie zgodzą.

– Chyba nie za normalni – mruknęła Maja.

– Chyba nie. To mówisz, że mogę tak iść?

– Jak najbardziej! A jak się tam dostaniesz? Jedziesz samochodem?

– Jola mnie zawiezie. Chciałam jechać sama, w końcu nie muszę pić, ale Jola się uparła.

Jej przyjaciółka przez cały czas wierzyła, że właściwy mężczyzna dla Natalii czeka tuż za rogiem, lecz z pewnością nie zbliży się do niego, jeśli ona będzie jeździć na imprezy własnym samochodem, a do tego z wypisaną na twarzy chęcią jak najszybszego powrotu do domu.

– A ja muszę iść do dziadków? Nie mogę zostać sama?

– Mogłabyś. Ale będę spokojniejsza, jak będziesz u dziadków.

– Że też Basia musiała wyjechać akurat teraz – pomstowała pod nosem Maja.

Najlepsza przyjaciółka córki Natalii, ku niezadowoleniu obu dziewczynek, wyjechała z rodzicami w odwiedziny do rodziny na cały weekend.

– Czasami tak się zdarza. Weźmiesz książkę i schowasz się w pokoju na górze. Może dadzą ci spokój.

– W sensie, że babcia? Chyba sobie żartujesz. – Maja popatrzyła na mamę, jakby chciała zapytać, na jakim świecie żyje.

– Powiedz jej, że się uczysz, bo nie chcesz skończyć jak ja.

– Tak mam powiedzieć? – spytała zaskoczona dziewczynka. – A coś jest z tobą nie tak?

– Zależy, kogo zapytasz. Nieważne. – Natalia uśmiechnęła się do córki. – Szybko wrócę.

– To znaczy o której?

– Najszybciej, jak się da.

***

„Najszybciej, jak się da”. Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Kiedy przed chwilą sprawdzała telefon, było kilka minut po dziewiętnastej. Spędziła tu nieco ponad godzinę, a wydawało jej się,że tkwi w tym miejscu od wieków. Nie było to do końca jej towarzystwo. Bardzo się zdziwiła, kiedy dostała zaproszenie, ale biorąc pod uwagę fakt, że wszystkich gości było jakieś czterdzieści osób, ona jedna nie robiła wielkiej różnicy. Anię poznała, kiedy ta przyprowadziła córkę na zajęcia. Później spotkały się kilka razy w bardziej nieformalnych okolicznościach. Parę razy wyskoczyły na kawę, porozmawiały, a właściwie to Natalia wysłuchała monologów Ani, której fakt, że jej koleżanka niewiele mówiła, najwyraźniej w niczym nie przeszkadzał. Zresztą Natalia musiała przyznać, że polubiła tę bezpośrednią babkę. Pozornie nie miały wiele wspólnego. Ania – szczęśliwa żona i matka trójki dzieci, i Natalia – samotna matka z tendencją do poznawania niewłaściwych facetów.

– Dlaczego tak stoisz sama?

Zamyślona, nawet nie zauważyła, kiedy podszedł do niej gospodarz.

– Myślisz, że te harpie coś ci zrobią? – zapytał retorycznie.

– Jesteś tu chyba jedynym mężczyzną, z którym mogę porozmawiać i którego żona nie popatrzy na mnie podejrzliwie.

W tym momencie Ania pomachała do nich z uśmiechem i po chwili znowu zniknęła wśród gości.

– Podejrzliwie? – Adam uśmiechnął się szeroko. – Myślałem, że z morderczą żądzą.

Natalia odpowiedziała uśmiechem.

– Chciałam być delikatna. To chyba już tak jest, kiedy idziesz sama na imprezę, gdzie są same szczęśliwe pary.

– Pary na pewno, ale z tym szczęściem bym nie przesadzał.

Jeden z gości pomachał na Adama.

– Przepraszam, muszę sprawdzić, czemu dusza jęczy. Mam nadzieję, że będzie lepiej. Jeśli mogę coś zasugerować, to gdzieś tutaj zaszył się mój przyjaciel, może on będzie lepszym towarzystwem.

A może nie. Tę ostatnią uwagę postanowił zachować dla siebie. Nie był do końca pewien, czy nie wpuszcza tej miłej dziewczyny na minę.

***

A sickness with no remedy,

Except the one inside of me,

You ever wonder,

How deep you could sink,

Into nothing at all

Słowa wykrzyczane przez Sama Cartera, wokalistę zespołu Architects, dźwięczały mu w głowie. Tekst napisany przez Toma Searle, gitarzystę i kompozytora, niedługo przed jego zdecydowanie przedwczesną śmiercią na raka, w kontekście choroby i nieuchronności tego, co miało nadejść, nabierał nowego znaczenia.

Do you remember when you said to me?

My friend, hope is a prison

Nadzieja? Jaka nadzieja? Jeśli ktoś kiedykolwiek rzeczywiście się jej trzymał, był po prostu głupcem. Coś takiego jak nadzieja nie istnieje. Czegoś takiego jak nadzieja nie ma. Bo na co? Nie ma powrotu. Nie ma odczynienia. Nie ma nic.

***

Natalia zobaczyła mężczyznę siedzącego samotnie na drewnianej huśtawce w kącie ogrodu, w zaciszu krzewów. Kiedy Adam wspomniał o ukrytym gdzieś przyjacielu, w pierwszej chwili pomyślała, że to jest ostatnie, czego jej trzeba. Kiedy jednak spostrzegła, jak jeden z panów prężnym krokiem zmierza w jej kierunku, uznała, że gorzej chyba nie będzie. Lawirując między gośćmi, udała się na poszukiwania.

Bujana ławka, na której siedział, była bardzo dobrze ukryta – idealne miejsce dla kogoś, kto chciał uniknąć niechcianego towarzystwa. Idealne miejsce dla niej, zaśmiała się w duchu. Tylko że było już zajęte. Podeszła bliżej. Mężczyzna siedział z zamkniętymi oczami, a na uszach miał słuchawki. Jego twarz nie była spokojna. Natalia nie potrafiła tego uzasadnić, ale wydawało jej się, że z całej postaci siedzącego mężczyzny bił ból. Taki nieoczywisty, chyba źle skrywany. Facet ściskał w ręku kufel z piwem, tak mocno, że mięśnie przedramienia były napięte i doskonale widoczne dzięki podwiniętym rękawom koszuli.

Natalia nie potrafiłaby się domyślić, co się dzieje teraz w jego głowie, ale pomyślała, że najlepiej będzie, jeśli zostawi go samego. Już zaczęła się wycofywać, kiedy mężczyzna otworzył oczy i spojrzał prosto na nią. Jego twarz rozjaśnił uśmiech, po wcześniejszym napięciu nie było śladu. Poczuła, jak się czerwieni, jakby przyłapał ją na gorącym uczynku, na czymś wstydliwym.

Paweł wyjął słuchawki z uszu.

– To musiał być przerażający widok, skoro pani już ucieka – powiedział z uśmiechem.

– Nie chciałam przeszkadzać.

Popatrzył na nią uważnie, wstał i podszedł do niej.

– Tylko proszę… – zaczęła.

– Nie mówić, że nie ma możliwości, aby taka piękna kobieta przeszkadzała – dokończył za nią. – Dobrze, nie powiem.

Roześmiała się.

– Domyślam się, że często pani słyszy uwagi dotyczące swojej urody.

– Dobrze pan to ujął. Uwagi. Pewnie w zamierzeniu mają być komplementami, ale proszę mi uwierzyć, że nie są.

– To muszę uważać. Co panią zaprowadziło w tę gęstwinę?

– Pewnie to samo, co pana.

– Zdaje sobie pani sprawę, że to jest przyjęcie? Czyli taka interaktywna impreza, gdzie wchodzi się w relacje z innymi ludźmi.

– Przecież wchodzę – uśmiechnęła się szeroko – i pragnę zaznaczyć, że to nie ja się chowałam, jak pan to ujął, w gęstwinie.

– To prawda. – Spuścił wzrok, udając skruchę. – Nie mam prawa do takich uwag.

– Ale teraz chyba spełniamy już warunki uczestnictwa.

– Myślę, że tak, ale proszę mi nie mówić, że musimy wrócić do reszty gości.

– Nie widzę powodu. No może jeden malutki.

– Tak?

– Nie mam nic do picia, a wolałabym nie ryzykować powrotu.

– Te komplementy potrafią uprzykrzyć życie.

– Nie ma pan pojęcia jak bardzo – roześmiała się.

– Co w takim razie miałbym przynieść?

Mnie nikt nie zauważa, pomyślał. Jestem jak trędowaty. Każdy zaklina w myślach, abym tylko do niego nie podchodził.

– Lampkę czerwonego wina, wytrawnego albo półwytrawnego. Poproszę.

– Nie ma sprawy. Proszę poczekać, zaraz do pani wrócę.

– Tak w ogóle to mam na imię Natalia. – Wyciągnęła do niego rękę.

– Paweł.

Poczuł jej dotyk. Uścisk miała zdecydowany, ale delikatny zarazem. Całowanie w wierzch dłoni raczej nie wchodzi w grę, pomyślał. Inna sprawa, że nigdy nie był zwolennikiem tej formy powitania. Kojarzyła mu się z fałszem i hipokryzją, elegancją na pokaz, kiedy to kobiety traktowano jak ludzi drugiej kategorii, a przywoływanie ich do porządku odbywało się za zamkniętymi drzwiami.

Natalia przyjrzała mu się uważnie, jakby odczytała jego myśli.

– Nie będzie cmoknięcia w mankiet.

– Nie będzie. To nie do końca moja bajka, a ponadto chciałbym, aby nasza rozmowa jeszcze trochę potrwała.

– Słuszna decyzja.

***

Natalia popatrzyła za oddalającym się Pawłem. Nie wiedziała, co myśleć o tajemniczym mężczyźnie, który podczas imprezy wolał zaszyć się gdzieś i w samotności słuchać muzyki. Po co w takim razie w ogóle tu przychodził? Może z tego samego powodu, co ona: bo wypadało, bo nie chciał odmówić. Kiedy Paweł się uśmiechnął, ten ból, który wydawało jej się, że widziała na jego twarzy, szybko zniknął. Chociaż „ukrył się” byłoby lepszym określeniem. Śmiał się, żartował, ale jego oczy… Nie potrafiła tego nazwać. Oczy to podobno zwierciadło duszy, a oczy Pawła… A w nich…

Natalia pokręciła głową; rozmawiali przez może pięć minut, a ona już przeprowadzała dogłębną analizę. Może powinna skupić się na tym, jak miłe było te pięć minut, jak inne od jej codziennych doświadczeń, o których nawet lepiej nie wspominać. Matka bez przerwy jej powtarzała, że Natalia ma za wysokie wymagania. Czas najwyższy, odpowiadała wtedy, niskie już kiedyś miałam.

***

– Dokąd tak pędzisz?

Adam zatrzymał Pawła, kiedy ten wychodził z domu z butelką wina i dwoma kieliszkami.

Paweł stanął zmieszany, nie wiedząc, co powiedzieć. Poczuł się nagle tak, jakby robił coś złego, coś, czego nie powinien. Popatrzył na wino i kieliszki.

– Czy coś jest nie tak? – spytał Adam na widok niewyraźnej miny przyjaciela.

– A nie jest?

– Domyślam się, że poznałeś Natalię.

– Owszem.

– No więc co niby jest nie tak?

Paweł podniósł kieliszki i wino.

– To.

Adam westchnął głęboko. Doskonale wiedział, o co chodziło Pawłowi, ale to nie były miejsce ani czas na poważne rozmowy. Wokół panował gwar, było tłoczno, w każdej chwili ktoś mógł do nich podejść. Tutaj potrzebna była szybka reakcja.

– Domyślam się, że Natalia czeka na ciebie. Skoro tak jest, to znaczy, że zrobiłeś na niej dobre wrażenie, a to nie jest łatwe. To miła i inteligentna dziewczyna. Jesteście na imprezie, na której z dużym prawdopodobieństwem żadne z was nie chciało być. Czyli to szansa, aby miło spędzić czas. Nie ma w tym nic złego. Naprawdę, wierz mi.

Paweł uśmiechnął się smutno do przyjaciela.

– Masz rację.

– Oczywiście, że mam. A teraz idź, nie pozwól damie czekać.

***

Siedzieli razem na huśtawce, która bujała się delikatnie. W rękach trzymali kieliszki z winem.

– Prosiłam o jedną lampkę, nie o całą butelkę – uśmiechnęła się Natalia.

– Pomyślałem, że nie będzie trzeba chodzić… w razie czego.

– W razie gdybym lubiła wypić?

– Przeszło mi to przez głowę.

Roześmiała się.

– Tak naprawdę to nie wiem, czy lubię wypić.

– Nie? – Spojrzał na nią pytająco.

– To dziwne?

– To pewnie zależy od odpowiedzi.

Natalia przez chwilę dała sobie czas na zastanowienie.

– Żeby się napić alkoholu i żeby to miało coś z radości i wyluzowania, trzeba to robić w miłym towarzystwie. Kiedy i jeśli, z naciskiem na jeśli, spotykam się z przyjaciółkami, to jest towarzystwo i względny luz, ale i tak nie jestem to końca pewna, czy to jest to.

– A czym jest „to”?

Natalia uśmiechnęła się.

– Po słabym początku wieczór zapowiada się całkiem miło. Wolałabym nie wchodzić w szczegóły. W tej chwili w każdym razie.

– Oczywiście, nie chciałem być wścibski.

– Nic z tych rzeczy.

– Ale mam pomysł.

– Tak?

– Znasz tych ludzi?

Natalia popatrzyła w kierunku gości stojących w mniejszych lub większych grupkach w różnych częściach ogrodu.

– Niektórych, z widzenia.

– A który pierwszy do ciebie dzisiaj wystartował, to znaczy obdarzył cię „komplementem”?

– Chyba ten lekko podtyty mężczyzna w niebieskiej marynarce.

Paweł wybuchnął śmiechem.

– Powiedziałam coś śmiesznego?

– Nie, skąd! Po prostu jesteś osobą kulturalną i… bardzo wyrozumiałą.

– Bo jestem.

– Właśnie mówię, ale wiesz… Stwierdzenie, że pan doktor ma bardzo dużą nadwagę, nie byłoby specjalnym nietaktem. To jest fakt.

– Może nie chcę wypaść jak ktoś, kto się wyśmiewa z takich rzeczy.

– Wiesz, nikt go takim nie uczynił. Doskonale pamiętam, że był szczupłym chłopakiem. Nie jest to też wynik ukrytej choroby, ale zwykłe obżarstwo. Chciałbym powiedzieć, że jest zdrów jak ryba i wygląda, jak wygląda, na własne życzenie, ale z tym zdrowym tobym mocno przesadził.

– Jest lekarzem?

– Tak, ginekologiem.

Natalia skrzywiła się.

– Mam nadzieję, że pacjentkom nie serwuje takich tekstów jak mi.

– No cóż, zawsze był znany z takiego rubaszno-dosadnego dowcipu.

– Powiedziałabym, że raczej z obleśno-chamskiego.

– Aż tak źle?

– Raczej tego nie powtórzę. Ale wiesz, co było najgorsze?

– Że nie zdawał sobie sprawy, że mówi coś nie tak, czy że koledzy stojący obok niego dobrze się bawili?

Natalia popatrzyła na Pawła ze zdziwieniem i z odrobiną podziwu.

– Myślałam o tym pierwszym, ale myślę, że to drugie jest jednak gorsze – powiedziała.

– To taka zachęta do bycia jeszcze większym burakiem, utwierdzanie w przeświadczeniu, że to jest właściwe postępowanie.

– Skąd się tacy mężczyźni biorą?

– W dwóch słowach? – Paweł uśmiechnął się.

– Pewnie się nie da.

– No nie da. Myślę, że z patriarchatu, który jest cały czas mocno zakorzeniony w naszym społeczeństwie, z kompleksów, z fałszywego i niczym nieuzasadnionego poczucia wyższości. Ze strachu.

– Ze strachu? – spytała z niedowierzaniem Natalia.

– Oczywiście, ze strachu, że ktoś zobaczy, że pod płaszczykiem żartu nic nie ma. Ani klasy, ani kultury, ani inteligencji. Fasada, przeświadczenie o swoim dowcipie i błyskotliwości.

– Ostro.

– I wiesz, potem przez takich jak on się uogólnia, że mężczyźni są tacy, a nie inni.

– Z drugiej strony od lekarza, człowieka wykształconego, można by wymagać więcej.

– Teoretycznie tak, ale wykształcenie i kultura osobista to dwie całkowicie różne sprawy. Fakt, że jest tak zwanym jedynym żywicielem, w niczym nie pomaga, a ma kogo utrzymywać.

– Ta królowa życia to jego żona, prawda?

Paweł parsknął śmiechem.

– Ostrzegaj mnie. Gdybym przed sekundą nie przełknął wina, to pewnie miałabyś mnie na sumieniu.

– Tak mi się skojarzyła… – Natalia zrobiła zawstydzoną minę.

– Bardzo trafnie, widziałem fragment programu pod takim tytułem i jak tak teraz na nią patrzę, to wszystko mi się składa. Te blond włoso-loki…

Natalia roześmiała się.

– Włoso-loki, pierwszy raz słyszę takie określenie.

– Rozumiesz, taki trochę jarmarczno-odpustowy styl. Fryzura jak na wesele, w takim najgorszym prowincjonalnym stylu. I nie żebym chciał obrażać prowincję.

– My też jesteśmy z prowincji – pospieszyła mu z pomocą.

– O właśnie. Prowincja to stan umysłu, niestety nierzadki. A co do naszej królowej, to jakoś wszystkiego jest za dużo. Sukienka okropnie ją poszerza, a to przecież szczupła i zgrabna kobieta. No i niebrzydka. A dzisiaj sprawia wrażenie, jakby za wszelką cenę chciała wszystkie walory zamienić w wady.

– Jesteśmy okropni.

– Super, prawda?

Natalia wybuchnęła śmiechem.

– Choć ja jestem bardziej okropny od ciebie – dodał Paweł, robiąc skruszoną minę.

– I pewnie bardzo ci przykro z tego powodu.

– No właśnie nie za bardzo.

– To może jeszcze mi o kimś opowiesz?

– Okej, oficjalnie wiedziesz mnie na pokuszenie – roześmiał się.

– Winna, a teraz powiedz mi, co to za para, która spędza dużo czasu z doktorem i jego królową.

– To ich najbliżsi przyjaciele, byli w każdym razie, nie wiem, jak sytuacja wygląda teraz.

– Dlaczego?

– Widzisz, ci drudzy byli zawsze trochę „ubogimi krewnymi” tych pierwszych.

– A on przypadkiem nie jest dyrektorem banku? Wszyscy tak o nim mówią.

– Tak, jego żona chętnie o tym opowiada. Facet ma samodzielne stanowisko, niezależne, technicznie jest menedżerem, ale takim bez ludzi i departamentu. Dyrektor dobrze brzmi, a szczegóły są mało ważne. Ponadto pani dyrektorowa nie może wybaczyć pani doktorowej, że ta nie chodzi w jej wadze. Obie siedzą w domach, tylko że doktorowa troszkę o siebie dba, a dyrektorowa nie może cały czas wyjść z pozostałości po ciąży.

– A ile jej dzieci mają lat?

– Najmłodsze ma siedem.

– To na pewno po ciąży?

– Tak brzmi oficjalna wersja.

– Strasznie dużo tych oficjalnych wersji.

– Każdy ma jakąś.

– Ty też?

– Ja?

– Jest impreza, a ty siedzisz schowany, ze słuchawkami na uszach.

Paweł popatrzył uważnie na Natalię.

– Czekałem na ciebie.

Słowa wyrwały mu się, zanim zdążył je zatrzymać. Zakłopotany spuścił wzrok, zanim dotarły do uszu adresatki.

Natalia poczuła, że się czerwieni. Nie takiej odpowiedzi oczekiwała. Takie teksty nie robiły na niej wrażenia od bardzo dawna. Tylko że w tej konkretnej sytuacji było inaczej. Sposób wypowiedzenia tych słów, reakcja Pawła po nich, a może również on sam. To wszystko złożyło się na fakt, że tak od razu jej nie odrzuciło, że nie chciała natychmiast uciekać. Wręcz przeciwnie, mimo gorąca wylewającego się teraz na jej policzki chciała tu być i kontynuować tę rozmowę.

– Pocisnąłeś. – Uśmiechnęła się.

Zawstydzenie nie opuszczało Pawła.

– Przepraszam. – Odwzajemnił delikatnie uśmiech.

Widać było wyraźnie, że czuje się niekomfortowo.

– To była pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy – wyjaśnił.

– Ale czekałeś na kogokolwiek czy konkretnie na mnie?

Natalia odzyskała rezon i pewność siebie.

Teraz należałoby powiedzieć coś błyskotliwego, pomyślał. Czy było go na to stać, czy potrafił, czy chciał, czy mógł? I najważniejsze: na kogo tak naprawdę czekał? Na kogoś, kto miał się nigdy nie pojawić? Czy może właśnie na tę kobietę, która siedziała naprzeciwko i patrzyła na niego wyczekująco?

– Tak naprawdę to czekałem i nie czekałem.

– Tak? To trochę sprzeczne ze sobą.

– Powiedzmy, że nie byłem specjalnie w nastroju do imprezowania, ale nie mogłem odmówić gospodarzom. Kiedy już przyszedłem, postanowiłem usunąć się w cień, nie chciałem, aby moja osoba działała na innych negatywnie.

– Nie lubisz imprez?

Lubię, lubiłem, nie wiem, pomyślał. Nie wiem, jaka jest odpowiedź na to pytanie.

– Nie byłbym dzisiaj dobrym kompanem.

– Ja odniosłam zupełnie inne wrażenie.

– Tutaj dochodzimy do drugiej części odpowiedzi. Gdzieś podświadomie czekałem, bo widzisz, ja nie znoszę bycia samemu. Po prostu nie ma nikogo, z kim chciałbym dzielić tę samą przestrzeń, a bardzo chciałem, żeby się pojawił.

Ostatnie słowa wypowiedział bardzo cicho. Wzrok przeniósł gdzieś w przestrzeń i podniósł kieliszek do ust. Upił dwa łyki wina. Za dużo informacji, skarcił się w myślach. Zawsze miał tendencję do zbyt szczerego odpowiadania na pytania. A przynajmniej na pytania ludzi, z którymi czuł jakąś więź, jakieś połączenie. A właśnie to poczuł do tej kobiety w kolorowej sukience, która tak nagle pojawiła się na przyjęciu.

Natalia nie wiedziała, co powiedzieć. W oczach swojego towarzysza znów dostrzegła ten ból, który widziała na początku. Chciała się odezwać. Nie znała go, nie wiedziała, co takiego w nim jest, ale bardzo chciała zabrać choć cząstkę tego, dać muchwilową ulgę. Nie wiedziała, skąd to się brało; miała dość swojego bólu, swojego zawodu, życie jej nie oszczędzało. Po co jej Paweł i jego demony, jakiekolwiek były?

Cisza między nimi zaczynała się robić niezręczna. Paweł zdecydował się ją przerwać.

– Jak sama widzisz, kiepskie ze mnie towarzystwo. W sumie dziwię się, że jeszcze nie uciekłaś.

– A zrobiłam na tobie wrażenie strachliwej? Poza tym ja też dziś nie jestem osobą, którą ktoś chciałby mieć dzisiaj za towarzystwo. – Uśmiechnęła się.

– Śmiem wątpić.

– Oblechów nie liczę. Także nie, nie jest tak źle. Dobraliśmy się idealnie.

– Chętnie za to wypiję.

Nalał im wina.

– Za nieprzystosowanych – powiedział, wznosząc swój kieliszek.

– Wolałabym określenie „wymagających” albo „niezadowalających się byle jakim towarzystwem” – roześmiała się Natalia.

– To trochę niesprawiedliwe – zawtórował jej.

– Wiem, ale kogo to obchodzi, to nasz toast.

– Jesteś nieco… – Paweł starał się znaleźć właściwe słowo.

– Wredna? – Ponownie się roześmiała. – To źle?

Natalia zrobiła skruszoną minę.

– Nie, jeśli o mnie chodzi, to nie.

Jej twarz rozjaśnił uśmiech.

– Nie do twarzy ci było z tym smutkiem – dodał.

– Wiem, długo bym tak nie wytrzymała. Cieszę się, że moja wredność cię nie odstrasza.

– Ja też specjalnie strachliwy nie jestem, a wierz mi, wredności mi nie brakuje. A może powiesz mi, co ty właściwie tu robiłaś. Szukałaś mnie?

– Dokładnie tak.

– Dokładnie tak? – powtórzył ze zdziwieniem.

– Rozmawiałam z Adamem i on powiedział, że jego przyjaciel, który gdzieś się zaszył, może być dla mnie lepszym towarzystwem niż tamci. Więc naprawdę szukałam ciebie.

– Cieszę się, że znalazłaś. Mimo że szału nie ma.

Roześmiała się.

– Liczę, że się rozkręcisz.

– Czasami powoli mi idzie. Ja tak mam, że na początku mówię mało, ale później to trudno mnie powstrzymać.

– Później to znaczy za rok, dwa?

– Jak będziesz miała szczęście, to może sześć miesięcy.

– To na tak długo planujesz nasze rozmowy? – Natalia uśmiechnęła się figlarnie, aby znowu wybuchnąć śmiechem.

– Ty tak zawsze?

– Ale co? – spytała, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.

– Nie, nic. Powiem tylko tyle, że działa.

– To chyba dobrze.

Natalia wiedziała jedno. Działało na pewno wino. I działał również ten mężczyzna. Nie wiedziała za to, jak i dlaczego. Wymienili raptem kilka nic nieznaczących zdań, a już było po niej. To pewnie wino, to musiało być wino. Zbyt długo była sama, właściwie całe życie była sama, tylko okazjonalnie pojawiali się przy niej mężczyźni, a może nie przy niej, nie z nią, tylko obok. I nagle kiedy pojawiał się jeden, który na wstępie nie rozbierał jej oczami, któremu ślina nie kapała z ust, była wniebowzięta. Czyżby naprawdę tak bardzo pragnęła męskiego towarzystwa? A może po prostu towarzystwa innego niż jej najbliższe przyjaciółki, innego niż jej rodzice, innego niż Maja? To ostatnie wydawało się niemal świętokradztwem.

Siedziała obok niego. Rozparli się wygodnie i delikatnie ruszając nogami, wprawili ławkę w ruch. Czuła się dobrze, czuła się odprężona. Zamknęła oczy i uśmiechnęła się do siebie.

Paweł zerknął na sąsiadkę. Bezwzględnie była piękną kobietą. Długie, rude włosy spięte w kitkę odsłaniały smukłą szyję. Nos miała nieduży, a usta pełne, jakby stworzone do tego, aby je pocałować. Szybko przeniósł wzrok na jej oczy, cały czas były zamknięte. Na szczęście, pomyślał, bo jeszcze gotowa uznać mnie za jakiegoś zboczeńca.

Coraz szerszy uśmiech na jej twarzy sprawił, że Paweł odwrócił głowę. Poczuł, że ona wie, że się jej przygląda, i z jakiegoś dziwnego powodu nie przeszkadza jej to.

Nagle z tych rozmyślań wyrwały ich strzały korków od szampana i gremialny śpiew Sto lat. Popatrzyli na siebie i oboje jak na zawołanie pokręcili lekko głowami.

– Nie zauważą, że nas nie ma – stwierdziła Natalia pewnym tonem.

– Nie sądzę, żeby za mną tęsknili.

– Czyli ustalone?

– Tak.

W tym momencie rozległ się dźwięk telefonu dochodzący z torebki Natalii. Natalia wyjęła go i odebrała.

– Tak, kochanie? – spytała. – Jeszcze trochę. Aha, rozumiem – roześmiała się. – Wiem, tobie do śmiechu nie jest. Dobrze, skarbie. Postaram się jak najszybciej. Kocham cię. Pa.

Paweł popatrzył na Natalię pytającym wzrokiem.

– Moja córka – wyjaśniła, a przez jej twarz przemknął wyraz zakłopotania. – Pytała, kiedy odbiorę ją od dziadków.

– Duża?

– Trzynaście lat. Przepraszam, prawie czternaście.

– Rozumiem, że gdyby tu była, to byłyby jej słowa.

– Dokładnie, bardzo to podkreśla.

– Taki wiek – uśmiechnął się.

– Żebyś wiedział, zmiany nastrojów są momentalne. Boję się myśleć, co będzie dalej. Teraz sobie trochę żartuję. To bardzo dobra dziewczynka. I strasznie mądra, mogłabym powiedzieć mądralińska, ale ona jest po prostu mądra i jednocześnie ten jej umysł jest taki… – szukała dobrego słowa.

– Nieskażony – podpowiedział.

– Tak właśnie, nieskażony. Logika jest prosta i bardzo często celna.

– Niezaśmiecona niuansami. I choć wiemy, że nie zawsze do końca tak jest, to my, dorośli, mamy skłonność do komplikowania. Bierzemy pod uwagę mnóstwo różnych okoliczności, punktów widzenia, analizujemy. Ona pewnie też niebawem do tego punktu dojdzie, ale powinnaś się cieszyć tym czasem, który jest teraz.

Znów ten cień, pomyślała Natalia, przyglądając się uważnie swojemu rozmówcy. Chwila, moment i już go nie było.

– Teraz jest u dziadków?

– Tak, tylko powoli ma dosyć. Jest tam drugi raz dzisiaj. Rano miałam zajęcia w centrum kultury, więc odstawiłam ją do rodziców. No i teraz. Zazwyczaj w tym czasie, znaczy rano, spotyka się z przyjaciółką, ale dzisiaj niestety nie mogła.

– Dziadkowie dają popalić?

– Różnie – uśmiechnęła się Natalia. – Moja mama uwielbia wprost pouczać Maję, z miłości oczywiście.

– Zawsze z miłości – roześmiał się Paweł.

– Czasami jest tego za dużo.

– Miłości?

– Pouczania.

– Nie znam oczywiście twojej mamy i nie chciałbym podawać w wątpliwość jej uczuć, ale czasami zastanawiam się, na ile tak naprawdę takie strofowanie na każdym kroku ma wspólnego z miłością. Poza oczywiście wewnętrznym przekonaniem pouczającego.

– Czasami też się nad tym zastanawiam. Kiedy czasami Maja odpowie babci i jestem przekonana, że robi to spokojnie, to w odpowiedzi słyszy: „Nie mów takim tonem”, i potem ja muszę słuchać, jak to niegrzecznie moja córka się odzywa. Ach, no i następuje obraza za wyimaginowaną zbrodnię Mai. Są ciche dni.

– Tylko że ty wiesz.

Natalia popatrzyła zaskoczona na Pawła.

– Tylko że ty wiesz – powtórzył – wiesz, jak wyglądał schemat, bo miałaś tak samo. Obrażanie się i wpędzanie w poczucie winy. Znasz to, prawda?

– Znam – przytaknęła smutno. – Przez całe życie musiałam przepraszać za rzeczy, których nie zrobiłam. I w końcu zaczęłam je robić.

Na chwilę zapadła cisza.

– Słowa „przecież to wszystko dla ciebie” nie są wcale wyrazem miłości – odezwał się Paweł. – Zajęło mi trochę czasu, zanim to zrozumiałem. To przecież tylko zawoalowane „przez ciebie zmarnowałam sobie życie”. Wtedy tego nie wiedziałem, natomiast żyłem w przekonaniu, że przeze mnie ojciec odszedł, że przeze mnie matka tak haruje, a ja jestem wiecznie niewdzięczny. Szczerze, to nawet patrząc bardzo krytycznie na samego siebie, nie wiem, co więcej mogłem zrobić. Zawsze byłem tam, gdzie miałem być, o godzinie, o której miałem być, i robiłem to, co do mnie należało. Ale to wciąż było za mało.

– Przykro mi.

– Niepotrzebnie. To przeszłość, daleka i już dawno zostawiłem ją za sobą. Przepraszam za to przynudzanie. Ostrzegałem, że się rozgadam, ale nie spodziewałem się, że tak przysmucę.

Paweł sam był zdziwiony swoim wywodem. Jakby wyczuł pewne pokrewieństwo z Natalią i za wszelką cenę chciał jej pokazać, że nie jest sama, nawet kosztem jakiegoś rodzaju obnażenia siebie.

– Nic takiego nie zrobiłeś. Ja z pewnych rzeczy nie wyzwoliłam się do tej pory. Choć to, że sama wychowuję Maję, sprawiło, że musiałam zacisnąć zęby i czasem, w ostateczności, schować dumę i o pewnych sytuacjach zapomnieć. Zresztą wiesz, to nie są jakieś dramaty, traumy czy inne patologie. To takie małe bzdury, niuanse, nad którymi się nigdy nie zastanawiałam. Miałam co jeść, ojciec nie pił, matka zresztą też nie. Po prostu było zimno, wiecznie zimno.

Natalia odruchowo potarła swoje ramiona.

– Teraz to ja pojechałam – uśmiechnęła się słabo. – Przy Mai pewne rzeczy widzę wyraźniej, rozmawiam z nią, staram się jej wytłumaczyć niektóre sprawy czy zachowania babci, w najdelikatniejszy możliwy sposób, ale ona rozumie o wiele więcej, niż mi się wydaje, o wiele więcej, niż bym chciała. Pewnego wieczoru, kiedy siedziałam i czytałam książkę, podeszła do mnie i powiedziała: „Teraz masz mnie, masz kogoś, kto cię kocha i zawsze będzie”.

W oczach Natalii pojawiły się łzy.

Paweł nie wiedział, co zrobić; chciał ją objąć, przytulić, pocieszyć w jakiś sposób, ale każda z tych rzeczy wydawała mu się nie na miejscu. W końcu położył delikatnie swoją dłoń na jej dłoni, spoczywającej tuż obok na huśtawce.

Natalia drgnęła lekko, ale nie cofnęła ręki. Poczuła ciepło, popłynęło przez nią całą. Wiedziała, że to tylko złudzenie, ale tak to odebrała i nie miała zamiaru tego kwestionować.

– Zrobiła to sama z siebie. Po prostu powiedziała i zniknęła u siebie w pokoju. Siedziałam jak zamurowana. Nie odezwałam się, nic nie zrobiłam, po prostu tak siedziałam. Dodam, że to było po jednym z wyczerpujących wykładów, jakie moja mama serwuje Mai, który skończył się obrazą majestatu, tym razem dlatego, że Maja zgodnie z moimi instrukcjami miała się nie odzywać.

– Nie ma szansy na wygraną.

– Nie ma szansy na normalność, chociaż muszę przyznać, że babcia ostatnio stała się bardziej powściągliwa. Chociaż boję się, czy to nie jest jakaś cisza przed burzą, ponieważ powściągliwość i hamowanie się nigdy nie leżały w jej naturze.

– Masz bardzo mądrą i kochającą córkę i myślę, że to twoja zasługa. Ze swojego doświadczenia powiem ci, że niełatwo jest kochać i dawać miłość, jeśli nikt nie nauczył cię, jak to robić, jeśli nie miałaś wzorców. Niby to czujesz, niby wydaje ci się, jak to powinno być, ale za każdym razem kwestionujesz swoje reakcje. I zastanawiasz się, czy nie krzywdzisz bliskich.

– Żeśmy się dobrali… – Natalia uśmiechnęła się. – A ty masz dzieci?

Dźwięk telefonu przerwał chwile ciszy. Natalia sięgnęła ponownie do torebki i spojrzała wymownie na Pawła. Odebrała.

– Tak, skarbie? Już wychodzę. Do zobaczenia za kwadrans.

– Czas na ciebie? – spytał, kiedy rozłączyła się z córką.

– Najwyraźniej.

– Będziesz szła?

– Tak. Przyjaciółka chciała po mnie przyjechać, ale do domu moich rodziców mam niedaleko, no i to po drodze do mnie.

– Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli cię odprowadzę? Nie chciałbym, abyś wracała sama o tej porze.

– Jako kobieta samotna robię to regularnie, ale oczywiście będzie mi bardzo miło. A ty nie chciałbyś zostać dłużej?

– Uznam, że to pytanie retoryczne – zażartował.

– Jasne, jaki tego sens, skoro mnie nie będzie – roześmiała się.

– Idziemy się pożegnać?

– A nie da się tak po cichutku bez zbędnych ceregieli?

– To mój ulubiony sposób, ale obawiam się, że się nie da.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Copyright © by Tomasz Kieres, 2019

Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2019

Wszelkie prawa zastrzeżone

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

Wydanie I, Poznań 2019

Zdjęcia na okładce: © GettyImages-582801382

© shutterstock_698927377

Redakcja: Malwina Błażejczak

Korekta: Marta Akuszewska

Skład i łamanie: Dariusz Nowacki

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

eISBN: 978-83-8075-701-1

Wydawnictwo Filia

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]