Lista oprawców - Tadeusz Płużański - ebook

Lista oprawców ebook

Tadeusz Płużański

4,5

Opis

III RP nie potępiła systemu komunistycznego, szczególnie w sensie prawnym. Stąd nie można dziś ścigać sędziów i prokuratorów totalitarnego państwa za sam fakt, że służyli stalinowskiej machinie zbrodni, żądając kar śmierci dla żołnierzy niepodległościowego podziemia. IPN może oskarżać tylko wówczas, jeśli łamali oni ówcześnie obowiązujące przepisy, przekraczając przysługujące im uprawnienia. Prokurator Łapiński mógł być sądzony tylko dlatego, że nie dopilnował właściwego składu sądu. Z kolei oficerowi śledczemu trudno udowodnić sadystyczne metody przesłuchań, bo często jego ofiary już nie żyją, więc stawia się mu zarzut niedopełnienia terminów aresztowań. Helenę Wolińską-Brus oskarżono na przykład nie o to, że była krwawą stalinowską prokurator, ale że aresztowała generała Fieldorfa z pogwałceniem prawa, dopiero po dwóch tygodniach od aresztowania go przez bezpiekę.

Cieszy, że w Polsce następuje obecnie eksplozja pamięci o Żołnierzach Wyklętych, głównie wśród młodego pokolenia. Niezłomni trwali na swych pozycjach, choć wiedzieli, że skazani są na porażkę. To żołnierze ostatniego polskiego powstania zbrojnego przeciw Sowietom. Musimy oddać im hołd, jako prawdziwym bohaterom. Nie należy jednak zapominać o drugiej stronie. O tych, którzy ich represjonowali, mordowali – w imię obcego interesu.


Lista oprawców” przypomina o katach i prześladowcach, niosąc przesłanie w formie przestrogi, że nieukarana zbrodnia może się powtórzyć.
Książka zawiera 118 biogramów i 106 zdjęć. Poszukiwania kolejnych nie ustają.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 465

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
sloxo

Nie oderwiesz się od lektury

Helena Wolińska-Brus, pierwotnie tak naprawdę Felicja Fajga Mindla. Zgadnij pochodzenie?
20

Popularność




Okładka Anna Kierzkowska

Redaktor prowadzący Bartłomiej Zborski

Redakcja Leszek A. Wieliczko

Korekta Hanna Rybak

Skład i łamanie TEKST Projekt, Łódź

Copyright © by Tadeusz Płużański Copyright © by Fronda PL, Sp. z o.o.

Wszystkie zdjęcia w tekście, o ile nie zaznaczono inaczej, pochodzą ze zbiorów Autora oraz z archiwów Instytutu Pamięci Narodowej.

ISBN 978-83-64095-26-9

Wydawca Fronda PL, Sp. z o.o. ul. Łopuszańska 32 02-220 Warszawa Tel. 22 836 54 44, 877 37 35 Fax. 22 877 37 34 e-mail: [email protected]

OD AUTORA

O Żołnierzach Wyklętych, których ze względu na postawę trzeba nazywać Niezłomnymi, można mówić od 1989 roku. Niewielu badaczy jednak zajmuje się drugą stroną, czyli ich oprawcami. Dlaczego tak się dzieje? Jak to możliwe, że sprawy te pozostają w Polsce nierozliczone, stanowiąc swoisty temat tabu? Ci zbrodniarze, czy to śledczy stosujący bezpośredni terror, czy sędziowie i prokuratorzy, wciąż są pod ochroną. Nie ponieśli żadnej kary. O abolicji dla nich przesądzono pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku w wyniku porozumień przy okrągłym stole oraz w Magdalence. Oprawców chronią powiązania środowiskowe, rodzinne i nietrudno wywnioskować, że zajmowanie się tym tematem jest podkopywaniem całej konstrukcji III Rzeczpospolitej, pokazuje bowiem, że dzisiejsza Polska stanowi właściwie kontynuacją PRL.

W książce, którą oddaję w Państwa ręce, chciałem przedstawić najważniejszych według mojej opinii twórców tamtego totalitarnego, zbrodniczego systemu. Decydentów, ale też funkcjonariuszy niższego szczebla. Obok zdeklarowanych komunistów opisuję osoby podejmujące współpracę z imperium zła z innych pobudek.

Staliniści nie zostali pociągnięci do odpowiedzialności ani na fali tak zwanej gomułkowskiej odwilży, w gruncie rzeczy będącej rozliczeniem fasadowym, propagandowym, ani we współczesnej Polsce. Dawne komunistyczne układy, ludzie tamtego systemu i struktury, funkcjonują dalej, mając często przemożny wpływ na życie publiczne. Potomkowie stalinowskich sędziów i prokuratorów orzekający wyroki w późniejszym PRL, czyli na przykład w stanie wojennym, często pracują do dziś, i rzecz jasna nie są zainteresowani osądzaniem swoich ojców, dziadków. Ograniczanie zbrodni komunistycznych do brutalnych funkcjonariuszy bezpieki czy Informacji Wojskowej jest jedną z największych chorób współczesnej Polski. Tymczasem bestiami byli także inni pracownicy stalinowskich struktur.

Niektórym III RP stawia zarzuty. Warto podkreśtaklić, iż pojawiły się one dopiero wraz z powołaniem Instytutu Pamięci Narodowej, placówki, która jako pierwsza ustanowiła przepisy o zbrodni komunistycznej. IPN nie ograniczył ich zasięgu wyłącznie do Urzędu Bezpieczeństwa i Informacji Wojskowej, ale stwierdził, że oprawcami są również sędziowie i prokuratorzy. Wprowadził do tych spraw pojęcie morderstwa sądowego. Stalinowski prokurator oskarżał na ogół na podstawie wymuszonych i spreparowanych dowodów. Oficer śledczy w trakcie przesłuchań do protokołów wpisywał, co chciał, więźniowie byli bowiem tak zmasakrowani, że podpisywali je, często w ogóle ich nie czytając. Na tej podstawie prokurator, mający pełną świadomość, jak wygląda dochodzenie, orzekał, że więzień przyznaje się do winy.

Na przykład prokurator Czesław Łapiński, oskarżający grupę Witolda Pileckiego, doskonale wiedział, że byli oni maltretowani, mimo to uznawał protokoły śledcze za wiarygodne. Podobnie sędzia Jan Hryckowian, który wydał wyrok śmierci na rotmistrza i jego współpracowników na podstawie wymuszonych w dochodzeniu materiałów. Dziś takich ludzi ściga IPN. Są oskarżani o to, że na podstawie spreparowanych dowodów jedni żądali kar śmierci, drudzy zaś je orzekali. Akty oskarżenia trafiają potem do polskich sądów, a tam oprawcy są uniewinniani ze „względów humanitarnych”, z powodu wieku czy, na podstawie zaświadczeń lekarskich, stanu zdrowia. W efekcie żaden z morderców sądowych po 1989 roku nie został skazany.

Dzisiejsze odkrycia na „łączce” Cmentarza Wojskowego na Powązkach w Warszawie szczątków zamordowanych Żołnierzy Wyklętych umożliwiają łatwe odtworzenie całego łańcucha zbrodni. Ułatwiają identyfikację tych, którzy znęcali się w śledztwie, którzy oskarżali i skazywali, w końcu katów strzelających w tył głowy. I tak w kwaterze Ł można znaleźć ofiary stalinowskiego sędziego wojskowego Stefana Michnika, przyrodniego brata Adama Michnika, redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”. Obecnie Stefan Michnik żyje sobie spokojnie w Szwecji, która odmówiła wydania go Polsce, bo jego czyny miały ulec przedawnieniu.

Często jestem pytany, jak w śledztwie traktowano Żołnierzy Wyklętych. Kazimierz Moczarski, jeden z czołowych wywiadowców Armii Krajowej w czasie wojny, opisał czterdzieści dziewięć metod śledczych, jakich doświadczył na Rakowieckiej. To oczywiście niepełna lista. Do najprostszych zaliczało się bicie, zarówno rękoma, jak i różnymi przedmiotami, na przykład gumowymi pałkami, prętami, sadzanie na nodze odwróconego stołka, przypalanie części ciała. Słynna Julia Brystygierowa z UB, kobieta potwór, szczególnie lubiła znęcać się nad młodymi chłopcami, miażdżąc ich genitalia za pomocą szuflady czy okładając przyrodzenie rozmaitymi pejczami. Był też słynny konwejer; polegał na pozbawieniu więźnia snu i wody przez kilka dób, co prowadziło do utraty świadomości. Psychiczne znęcanie się stanowiło metodę, którą Sowieci i ich polscy kolaboranci opanowali do perfekcji. Szantażowano więc śmiercią zatrzymanego, ale także jego rodziny. Było to szczególnie bolesne, gdyż straszono aresztowaniem żony, dzieci, rodziców, grożąc wykończeniem ich.

Razem z całą grupą Pileckiego, w maju 1947 roku aresztowano mojego Ojca, Tadeusza Ludwika Płużańskiego, a także ówczesną żonę Taty, Stanisławę, która także trafiła na Mokotów. Śledczy Eugeniusz Chimczak mówił do Ojca: „My wiemy, że ty masz twardą dupę. Ale obok mamy kogoś, kto nam wszystko wyśpiewa”. W podobny sposób groził też Stanisławie – że jeśli nie będzie zeznawać, zabiją jej męża. Chimczaka i jemu podobnych znajdziesz, Czytelniku, w tej książce.

Może zrodzić się pytanie, skąd właściwie wzięli się ci oprawcy? Przecież w większości (prócz wysoko postawionych doradców sowieckich) byli Polakami wychowanymi w przedwojennej II RP. Okazuje się jednak, że z Polską wiązało ich tylko miejsce urodzenia oraz polsko brzmiące imię i nazwisko. Decydenci stalinowskiego systemu: przywódcy komunistycznej partii i państwa, szefowie bezpieki, sądownictwa, prokuratury, to po prostu wieloletni funkcjonariusze Kominternu, czyli III Międzynarodówki. Niepodległość Polski stanowiła dla nich przeszkodę do rozprzestrzeniania się bolszewickiej rewolucji na cały świat.

Gdy mówimy o postaciach niższego szczebla, problem jest poważniejszy. Często nie mieli z komunizmem do czynienia przed 1939 rokiem. A więc dlaczego kolaborowali z sowieckim okupantem? Przecież z niemieckimi nazistami Polacy nie chcieli współpracować. Ich motywacja była na ogół taka, że pragnęli „normalnie” żyć.

Wspomniany prokurator Czesław Łapiński powiedział mi, że żądał kary śmierci dla Pileckiego i mojego Ojca, bo miał rodzinę, dzieci, musiał ich utrzymać. Odpowiedziałem mu: „Pilecki też miał rodzinę, dzieci, też chciał normalnie żyć, tylko jako wolny człowiek w niepodległej Polsce. A różnica między Wami polega na wyborze świata wartości. Pan wybrał służbę okupantowi, a Pilecki walkę o wolną Polskę. Konsekwencją pierwszego wyboru było wygodne życie, konsekwencją drugiego – więzienie i śmierć. Ale to Pilecki wygrał ten bój, jemu będziemy stawiać pomniki. Jego imieniem będziemy nazywać ronda i ulice. A pan, panie prokuratorze, umrze jako kolaborant i zaprzaniec”. I tak rzeczywiście się stało. Pułkownik Czesław Łapiński nie został osądzony za swoje zbrodnie, jedyna „przykrość”, jaka go spotkała, to fakt, że zmarł w szpitalu przy ul. Rotmistrza Pileckiego. Można powiedzieć – chichot historii.

W latach dziewięćdziesiątych Łapiński napisał list do mojego Taty z propozycją spotkania. Najciekawiej brzmiał wyłożony cel takiej rozmowy – „wypracowanie wspólnej oceny tamtych jakże trudnych i skomplikowanych czasów”. Ponieważ Ojciec nie chciał mieć nic wspólnego z człowiekiem, który chciał jego śmierci, postanowiłem pójść na nie sam, choć nie było łatwo stanąć twarzą w twarz z kimś, kto chciał zamordować Tatę. Odwiedziłem go kilka razy na Bielanach, witał mnie zawsze wylewnie od progu, proponował kawę, a potem kłamał jak z nut. Na przykład, że proces Pileckiego to jedyny przypadek w jego karierze. Tymczasem był on wielokrotnym mordercą sądowym. Zaraz po wojnie pracował jako prokurator na Białostocczyźnie w wydziale do spraw doraźnych, gdzie zapadły setki wyroków śmierci na członków niepodległościowego podziemia. Potem, jako szef wojskowej prokuratury w Łodzi, oskarżał między innymi w procesie dowódcy Konspiracyjnego Wojska Polskiego – kapitana Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca”. Główny oskarżony i pięciu jego podkomendnych zostali rozstrzelani 17 lutego 1947 roku, tuż przed ogłoszeniem amnestii.

W latach dziewięćdziesiątych postawiono przed sądem tak zwaną parszywą dwunastkę – brutalnych śledczych bezpieki z Adamem Humerem i wspomnianym Eugeniuszem Chimczakiem na czele. Ojciec mój miał zeznawać jako główny świadek oskarżający Chimczaka o znęcanie się nad nim w śledztwie. Odmówił przyjścia do sądu, zobaczywszy medialne relacje z rozpraw. Jego zeznania złożone wobec prokuratora zostały jednak odczytane. Sąd był zainteresowany przede wszystkim potwierdzeniem wiarygodności świadków, traktując ich niewiele lepiej od oskarżonych. Był to pokaz ignorancji i braku szacunku dla ofiar. Tata w takiej farsie nie chciał uczestniczyć. Uważał, że jest to kpina z wymiaru sprawiedliwości. Można było odnieść wrażenie, że sąd daje wiarę zeznaniom sądzonych. Chimczak zeznał, że nie widział obrażeń na ciele przesłuchiwanych i o nich nie słyszał. Przyznał, że został przez Tadeusza Płużańskiego oskarżony o znęcanie się podczas przesłuchań, nazwał to kłamstwem o podłożu politycznym.

Wydaje mi się, że sadzając „parszywą dwunastkę” na ławie oskarżonych i bardzo nagłaśniając medialnie tę sprawę, III RP chciała pokazać, że jest państwem prawa, potrafiącym rozliczyć się z komunistyczną przeszłością. Choć wyroki kilku lat więzienia mogą wydawać się wysokie, większość sadystów nie trafiła za kraty, zasłaniając się wspomnianymi wcześniej zwolnieniami lekarskimi. Tak więc Adam Humer znalazł się na Rakowieckiej tylko na chwilę. Podobno niektórzy starsi funkcjonariusze więzienni, pamiętający chyba swego dawnego przełożonego, odnosili się do „pana pułkownika” z honorami. Eugeniusz Chimczak z kolei żył jeszcze wiele lat. Zmarł w październiku 2012 roku i został pochowany na cmentarzu komunalnym Północnym w Warszawie. Uczestniczyłem w tej ostatniej ziemskiej drodze oprawcy mojego Ojca. Kiedy po uroczystości zapytałem wdowę, Stanisławę Chimczak, czy zdaje sobie sprawę, co jej mąż robił po wojnie, usłyszałem: „Skoro zadaje pan takie pytania, musi pan być synem jakiegoś bandyty, a my z takimi robiliśmy po wojnie porządek”.

Te ubeckie rodziny, potomkowie sowieckich kolaborantów, wciąż opluwają polskich patriotów. Jeśli zaś chodzi o sądzenie stalinowskich zwyrodnialców, cofnęliśmy się do czasów sprzed 1956 roku. Trudno się temu dziwić, skoro komunizm w Polsce nie został nawet uznany za zbrodniczy system totalitarny, nie został osądzony, a co za tym idzie rozliczony.

Niedawno, będąc w Hrubieszowie, spotkałem się z Ryszardem Mońko, w stalinizmie zastępcą naczelnika więzienia mokotowskiego do spraw politycznych. Starszy pan był w świetnej formie. Tłumaczył, że jest niewinny, przekonywał, że nikomu nie zrobił krzywdy, stwierdził ponadto, że PRL była legalnym państwem, a więźniowie dążyli do jego obalenia. W normalnym kraju tego typu kłamstwa zostałyby przez wymiar sprawiedliwości zweryfikowane, a człowiek ten siedziałby w więzieniu.

Sprawa ma szerszy kontekst. III RP nie potępiła systemu komunistycznego, szczególnie w sensie prawnym. Stąd nie można dziś ścigać sędziów i prokuratorów totalitarnego państwa za sam fakt, że służyli stalinowskiej machinie zbrodni, żądając kar śmierci dla żołnierzy niepodległościowego podziemia. IPN może oskarżać tylko wówczas, jeśli łamali oni ówcześnie obowiązujące przepisy, przekraczając przysługujące im uprawnienia. Wspomniany prokurator Łapiński mógł być sądzony tylko dlatego, że nie dopilnował właściwego składu sądu. Z kolei oficerowi śledczemu trudno udowodnić sadystyczne metody przesłuchań, bo często jego ofiary już nie żyją, więc stawia się mu zarzut niedopełnienia terminów aresztowań. Helenę Wolińską-Brus oskarżono na przykład nie o to, że była krwawą stalinowską prokurator, ale że aresztowała generała Fieldorfa z pogwałceniem prawa, dopiero po dwóch tygodniach od aresztowania go przez bezpiekę.

Wyłania się z tego konkluzja, że gdyby ówczesne prawo pozwalało na wyrywanie paznokci, dziś musielibyśmy uznać, że była to procedura legalna, bez podstaw do ścigania za ten czyn.

Ryszard Mońko, jako druga osoba w hierarchii mokotowskiego więzienia, wie, gdzie mordowano i wywożono więźniów. Wie, że rotmistrza Pileckiego wywieziono na „łączkę”. Nigdy tego jednak nie ujawni, gdyż skierowałby na siebie podejrzenia. Jego zeznania powinny zostać wyegzekwowane pod przysięgą przez sąd. W Polsce te mechanizmy nie działają, dlatego komunistyczni zbrodniarze czują się bezkarni.

Ciężko oszacować, ilu oprawców wciąż żyje wśród nas. Sądzę, że jest ich od kilkuset do kilku tysięcy. Po tak zwanej odwilży 1956 roku wielu funkcjonariuszy bezpośredniego aparatu przymusu kontynuowało kariery w Służbie Bezpieczeństwa oraz w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Zostawali dyplomatami, literatami, a sędziowie i prokuratorzy wziętymi adwokatami.

Ponieważ III RP nie potrafiła poradzić sobie z komunistycznym balastem, nawet symbolicznie, nie dziwmy się więc, że przyszłe pokolenia będą miały o to do nas pretensje. Nie chodzi o zemstę, tylko o sprawiedliwość. Ofiarom totalitarnego systemu jesteśmy winni jasne potwierdzenie, że ich działalność służyła wolności i niepodległości Ojczyzny, po drugiej zaś stronie byli kaci, którzy ich mordowali.

Polska jest jedyną byłą kolonią Rosji, która z komunistycznych zbrodni się nie rozliczyła. Z powodu braku jasnego podziału na bohaterstwo i kolaborację, dobro i zło tak wielu Polaków wciąż uważa Jaruzelskiego za bohatera, a Kuklińskiego za zdrajcę. A przecież jest całkowicie odwrotnie.

Co ważne, wielkość naszych bohaterów, na przykład niezłomnych Żołnierzy Wyklętych czy osób walczących metodami politycznymi, ujrzymy w pełnej krasie tylko na tle zwyrodnialstwa i bestialstwa ich oprawców.

Cieszy, że w Polsce następuje obecnie eksplozja pamięci o Żołnierzach Wyklętych, głównie wśród młodego pokolenia. Niezłomni trwali na swych pozycjach, choć wiedzieli, że skazani są na porażkę. To żołnierze ostatniego polskiego powstania zbrojnego przeciw Sowietom. Musimy oddać im hołd, jako prawdziwym bohaterom. Nie należy jednak zapominać o drugiej stronie. O tych, którzy ich represjonowali, mordowali – w imię obcego interesu.

„Lista oprawców” przypomina o katach i prześladowcach, niosąc przesłanie w formie przestrogi, że nieukarana zbrodnia może się powtórzyć.

Tadeusz M. Płużański,

luty 2014