Demon. Mówię, jak jest - Grzegorz Fels - ebook

Demon. Mówię, jak jest ebook

Grzegorz Fels

4,7

Opis

Papież Paweł VI napisał , że największym zwycięstwem szatana jest to, że ludzie przestali wierzyć w jego istnienie. Powstała teoria, że szatan jest tylko metaforą ostatecznego zła a któż rozsądny będzie się bać jakiejś metafory?

Autor książki, katolicki teolog świecki, opisuje działania złego ducha, opierając się na zweryfikowanych faktach. Od wielu lat współpracuje z miesięcznikiem Egzorcysta. Przeprowadzał wywiady z polskimi egzorcystami i osobami opętanymi. Sam doświadczył wielokrotnie działania nieczystej siły. Wykazuje, że diabeł to duchowa rzeczywistość, o wiele bardziej inteligentna od człowieka, w skryty i bezwzględny sposób wpływająca na życie pojedynczych ludzi i całych narodów.

  • SMS-y z piekła
  • Manifestacje oraz ataki szatana w życiu świętych i błogosławionych
  • Demon ujawnia swoje istnienie opętania
  • Szatan w częstochowskiej katedrze
  • O. John Bashobora relacja opętanej
  • Kult szatana na świecie; pomniki demona i czarne msze w intencji szkodzenia Polsce
  • Hitlerowscy naziści rycerze dworu Lucyfera
  • Kreml mistycznym ciałem szatana
  • Demoniczne objawienia w Garabandal?
  • Szatan w popkulturze. Serialowy Lucyfer to przystojny spoko ziom
  • Cyrografy nie tylko krwią pisane

Piekło istnieje naprawdę. Szatan i jego zwolennicy stale wpływają na rzeczywistość, która nas otacza. Nie wierzysz? Możesz nie wierzyć w istnienie oceanu, ale niewiara nie zabezpieczy cię przed utonięciem w jego głębinach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 321

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariaWojtkowiak

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam. Właściwe spojrzenie na sprawę.
00

Popularność




Projekt okładki i stron tytułowych Fahrenheit 451

Ilustracja na okładce World History Archive/East News

Redakcja i korekta Katarzyna Machowska (UKKLW)

Dyrektor wydawniczy Maciej Marchewicz

ISBN 9788380796683

Copyright © Grzegorz Fels Copyright © for Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2021

 

 

WydawcaWydawnictwo Fronda Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 877 37 35 faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]

www.wydawnictwofronda.pl

www.facebook.com/FrondaWydawnictwo

www.twitter.com/Wyd_Fronda

 

KonwersjaEpubeum

Wstęp

Powyższe słowa papieża Piusa XII (1876–1958) wydają się być dziś prorocze. Czasem zastanawiam się, czy nie pisał on aby o czasach, w których teraz żyjemy? Czy nie jest już tak, że kościoły pustoszeją, a świat w dużej mierze odrzucił Boga? W niejednym przypadku wpływ na to mają głównie skandale obyczajowe ludzi Kościoła.

Jakże mocno brzmią w tym kontekście słowa Jezusa: „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza” (Mt 18, 6).

Jak sami możemy się przekonać, skutki zgorszenia są katastrofalne dla całej wspólnoty wiernych. Ludzie opuszczają Kościół. Zjawisko to jest widoczne w wielu europejskich krajach. Turyński socjolog religii Francesco Garelli twierdzi, że niemal jedna trzecia Włochów uważa się za ateistów, a tylko jedna piąta regularnie uczestniczy w kościelnych nabożeństwach.

W 2019 r. w samych tylko Niemczech apostazji dokonało łącznie ponad pół miliona wiernych, i to zarówno z Kościoła katolickiego, jak i ewangelickiego. W efekcie tylko około połowę osób żyjących w Niemczech stanowią dziś członkowie jednego z tych dwóch wielkich Kościołów chrześcijańskich. Jednocześnie zaczyna tam przybywać (i nie tylko tam) zwolenników okultyzmu oraz czcicieli szatana. Już w 2001 r. podczas międzynarodowej konferencji na temat satanizmu, która miała miejsce w Rudzie Śląskiej, niemiecki specjalista ds. sekt i kultów Ingolf Christiansen mówił, że jego zdaniem w Niemczech jest od 5 do 10 tys. praktykujących satanistów. Podkreślił jednocześnie, iż młodzi sataniści mają niemal zerową znajomość religii chrześcijańskich. Ich wiedza na temat chrześcijańskich tradycji jest zaledwie szczątkowa…

W Polsce kościoły jeszcze nie świecą pustkami i nawet w czasie koronakryzysu są odwiedzane przez wiernych liczniej, niż ma to miejsce w wielu krajach Europy Zachodniej. Jednak i tu widać już oznaki, że także i Polska coraz bardziej się sekularyzuje – szczególnie młode pokolenie. Jako długoletni katecheta (pracuję w szkole od roku 1991) w ciągu ostatnich trzech lat bardzo wyraźnie zauważam to zjawisko. Kiedyś na religię nie chodziły tylko pojedyncze osoby (głównie innowiercy), dziś mam takie klasy w liceum, w których nawet połowa uczniów (z różnych przyczyn) nie uczęszcza na katechizację.

Kiedyś, będąc jeszcze dzieckiem, usłyszałem w kościele słowa z Ewangelii św. Łukasza odnoszące się do Jezusa: „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18, 8b). Pamiętam, że pomyślałem wtedy: „Co On gada? No jasne. W Polsce na pewno!”. Z upływem czasu zaczynam mieć co do tego coraz większe wątpliwości. Książę tego świata – szatan, skutecznie robi swoje…

„Kto nie wierzy w diabła, nie wierzy w Ewangelię” – powiedział kiedyś św. Jan Paweł II. A jak jest w Polsce z wiarą w realne istnienie szatana? Też nie za wesoło. Według badań CBOS z 2015 r. w istnienie piekła wierzyło tylko 56% badanych Polaków1. Obawiam się, że dziś jeszcze mniej.

Nie jest tajemnicą, że na Zachodzie z wiarą w piekło jest znacznie gorzej. Już w latach 60. XX w. papież Paweł VI napisał, że największym zwycięstwem szatana jest to, iż ludzie przestali o nim mówić, myśleć i wierzyć w jego istnienie. Te słowa padły w czasie, kiedy nawet zachodni, nowocześni teolodzy pisali, że szatan jest tylko przenośnią, uogólnieniem czy pewną metaforą ostatecznego zła. Dla wielu wiernych był to gwóźdź do trumny dla ich osobistej wiary, wyrosłej z wiary ojców. Pokłosie tego dziś widzimy m.in. w postaci pustych kościołów zamienianych tam na biblioteki, lofty, sale sportowe czy dyskoteki. „Hulaj dusza, diabła niema!” Kto by tam obawiał się jakiejś „metafory”.

A Wy, drodzy Czytelnicy, wierzycie w istnienie i działanie diabła? A może sięgając po tę książkę, chcecie tylko sami siebie przekonać, że to mit, bzdura szerzona przez kler, bajka? Osoby wierzące zapewne mogą teraz przytaczać z pamięci biblijne argumenty na potwierdzenie istnienia szatana. I bardzo dobrze – w Piśmie Świętym jest ich sporo.

Podobnie jest przecież z argumentami biblijnymi potwierdzającymi istnienie aniołów. Czy jednak wystarczą one wszystkim, by wierzyć w ich subtelne i najczęściej niewidoczne działanie? Ja sam doświadczyłem takiej pomocy, bo anioł uratował mi życie. Opisałem zarówno to, jak i wiele innych przypadków anielskiej pomocy w swojej książce2.

Co zatem z dowodami, które zdają się jednoznacznie wskazywać na realne istnienie złego ducha? Czy takie w ogóle są? Z pełną odpowiedzialnością śmiem twierdzić, że zdecydowanie tak! Dlatego w tej książce postaram się to potwierdzić. Niech to będzie z pożytkiem dla wszystkich. Trudno bowiem walczyć z demonem, jeśli się nie wierzy w jego realne istnienie.

Dlaczego podjąłem się tu roli przewodnika po tym trudnym temacie? Nie jestem przecież egzorcystą ani nawet księdzem. Zapytam jednak nieco przekornie: Czy żeby pisać o zagrożeniach związanych z używaniem narkotyków, trzeba być (przynajmniej byłym) narkomanem? No cóż – niby nie, ale dobrze by było… (czytam to w Waszych myślach).

Jestem katolickim świeckim teologiem, publicystą i katechetą. We wszystkim, o czym piszę, zawsze opieram się na faktach i tu będzie podobnie. Tematyka związana z działaniem szatana nie jest mi obca3. Od kilku już lat współpracuję z miesięcznikiem „Egzorcysta”. Przeprowadziłem też wywiady z kilkoma polskimi egzorcystami, a o jednym z nich (który później tragicznie zginął) napisałem książkę4. Niejednokrotnie miałem też kontakt z osobami opętanymi (przeprowadziłem także wywiad z jedną z nich).

Jestem rudzianinem, czyli pochodzę ze „stolicy satanizmu”, jak przed laty niby żartobliwie powiedziała mi pewna warszawianka po głośnym satanistycznym mordzie rytualnym w Rudzie Śląskiej-Halembie. Już wtedy zajmowałem się sektami, kierując ogólnopolskim kwartalnikiem „Sekty i Fakty” (1998–2009). Byłem też w tym satanistycznym bunkrze kilka dni po morderstwie, zbierając materiał do naszego pisma. Czuło się w nim obecność demona, jego piętno…

Może mało się o tym pisze, ale nieraz bywało, że święci doświadczali w swoim życiu nadzwyczajnego działania szatana i podejmowali skuteczną walkę. Będzie szerzej o tym mowa w jednym z rozdziałów.

Zachęcam Was zatem do lektury. Nie chodzi mi o tanią sensację czy straszenie diabłem. Po prostu – z własnego doświadczenia mówię, jak jest. Diabeł to duchowa rzeczywistość, którą wielu błędnie odrzuca, a efekty tego dziś widzimy. Pamiętajmy, że najlepszą przed nim obroną są modlitwa i… konfesjonał. Nie bez powodu mamy też do pomocy Anioła Stróża. Pamiętamy o tym? Znany stygmatyk o. Pio pamiętał.

 

Grzegorz Fels

1. Szatan straszy i przeszkadza

Czy można gdzieś spotkać diabła? Zapewne niektórzy z Was teraz pomyśleli, że zadałem pytanie jakby żywcem wzięte z jakiejś bajki lub przynajmniej z czasów mrocznego średniowiecza. Przecież gdyby tak było, to wszyscy by wierzyli w jego istnienie. Czy aby na pewno? Do dzisiaj są na świecie ludzie, którzy wbrew faktom wierzą, że Ziemia jest płaska. Logiczne argumenty do nich nie trafiają. Tak jest chyba ze wszystkim.

Szatan przeszkadza, gdy chcemy zrobić coś dobrego – coś, co może przynieść dobre, Boże owoce. Najczęściej tych ingerencji nie dostrzegamy, tłumacząc nasze niespodziewane niepowodzenia czy przeszkody nieszczęśliwym zrządzeniem losu, pechem czy niefortunnym wypadkiem. Są jednak sytuacje, kiedy takie tłumaczenie nie wystarczy…

Szatański wirus

Zacznę ten rozdział od podania przykładów ze swojego podwórka. Pierwszy raz doświadczyłem tego typu sytuacji późną jesienią 2000 r. Wówczas to bowiem z moim redakcyjnym kolegą Jackiem umówiliśmy się z ks. Markiem Drogoszem na wywiad do kwartalnika „Sekty i Fakty”. Ksiądz Marek Drogosz (1959–2003) pełnił wtedy od roku posługę pierwszego egzorcysty w historii archidiecezji katowickiej. Podczas tego spotkania napotkaliśmy na kilka co najmniej dziwnych i zaskakujących trudności.

Z niewyjaśnionych do dzisiaj przyczyn mój sprzęt zaczął się wtedy dziwnie zachowywać, odmawiając posłuszeństwa, co ani wcześniej, ani później już się nie powtórzyło. Najpierw zbuntowała się lampa błyskowa w mojej analogowej wówczas jeszcze lustrzance (marki Minolta). Nie dała się załadować mimo założonych całkowicie nowych baterii. Kiedy po kilku nieudanych próbach chciałem ostatecznie zrezygnować ze zrobienia zdjęcia łacińskiemu „Rytuałowi egzorcyzmów” (mającemu być ilustracją do wywiadu), ks. Marek z uśmiechem na ustach doradził mi swoim głębokim, spokojnym głosem, żebym tak łatwo się nie poddawał. „Nie takie rzeczy się już działy w tym pokoju” – powiedział. „Może to tylko zawodzi technika i po prostu nie ma styku? Nie można z góry zakładać działania złych mocy. Niech pan wyjmie i przeczyści baterie”. Posłusznie wyjąłem z lampy cztery paluszki, przetarłem styki, ponownie założyłem i... nic. Dalej nie działa. Kiedy nieco zdenerwowany ostatecznie już chciałem zrezygnować ze zrobienia zdjęcia, ks. Marek najspokojniej w świecie zaczął wyciągać swoje baterie z budzika, pilota i czegoś tam jeszcze. Już na pierwszy rzut oka było widać, że każda z nich jest z innej parafii i o różnym stażu. Wręczył mi je, mówiąc, żebym spróbował jeszcze raz. Z powątpiewaniem założyłem je do lampy, załączyłem i... jest! Lampa działa! Nieco tym zdziwiony zrobiłem kilka zdjęć i oddałem księdzu jego jakże cenne baterie, wkładając w ich miejsce swoje. Ponownie raz załączyłem błysk... o, kurczę, jest! (?). Ksiądz Marek Drogosz wymownie się wówczas uśmiechnął, mówiąc: „Nie należy tak łatwo się poddawać. Może o to właśnie chodziło szatanowi?”. Nic na to wtedy nie odpowiedziałem.

Do dzisiaj posiadam jeszcze w domu dwie kasety magnetofonowe z tym nagranym wywiadem. Jakie było jednak moje zdumienie, kiedy po raz pierwszy ich w domu słuchałem, przepisując słowa ks. Drogosza. Już po kilku minutach spokojny głos ks. Marka niespodziewanie się urywa, a w jego miejsce słychać kilkuminutowe dziwne trzaski i piski (używałem do nagrania całkowicie nowego, markowego, analogowego dyktafonu!). Po chwili jednak wszystko wróciło do normy. Co ciekawe, taka sytuacja powtarza się jeszcze kilkakrotnie. Dobrze, że Jacek na bieżąco wiele rzeczy notował – tak na wszelki wypadek.

Kiedy udało nam się w końcu z Jackiem wszystko jako tako odtworzyć i poukładać, przesłałem to listownie ks. Drogoszowi do autoryzacji. Pamiętam, że nie dysponował on wtedy wolnym czasem, że miał tylko u siebie bardzo stary komputer, jeszcze na duże dyskietki5 i nie miał dostępu do internetu. Niemal od razu po otrzymaniu naszego tekstu zadzwonił do mnie, prosząc, bym włączył komputer, i na bieżąco dyktował mi swoje uwagi oraz pewne drobne uzupełnienia. Była to dla mnie pamiętna, bardzo gorąca autoryzacja. Kiedy ja w swoim komputerze na żywo nanosiłem uwagi księdza, żona trzymała mi słuchawkę przy uchu. Jako że nie piszę jak burza, a nasz tekst był dosyć długi, trwało to wszystko chyba z dobre pół godziny. Jednak było warto.

Ksiądz Marek Drogosz również musiał być z tego tekstu zadowolony, gdyż dzwonił do mnie – już po jego publikacji – jeszcze ze dwa lub trzy razy. Pytał o zgodę na przedruk naszego z nim wywiadu dla takiej czy innej katolickiej publikacji. Twierdził wtedy, że jest on dobrze zrobiony, a on sam nie ma obecnie zbyt dużo czasu, by ponownie udzielać swoich wypowiedzi innym pismom.

Słowa te po części wynikały z autentycznego nawału zajęć, a także niezwykłej jego skromności. Pamiętam, iż nie chciał nawet wtedy, byśmy podawali w wywiadzie jego nazwisko czy adres, by – jak mówił – nie robić zbędnej sensacji. Zapewniał, że osoby potrzebujące pomocy egzorcysty i tak go znajdą, kierując swoje kroki do katowickiej kurii lub pytając o niego w katolickim telefonie zaufania, w którym również wówczas się udzielał. Mogę zatem powiedzieć, że mieliśmy ogromne szczęście, żeby umówić się i przeprowadzić wywiad z tym niezwykłym i fascynującym kapłanem o ciepłym, dobrodusznym uśmiechu.

Kiedy po przeprowadzonym pamiętnym wywiadzie opuszczaliśmy z Jackiem pokój ks. Marka, powiedział nam na pożegnanie, że robimy naszym pismem dobrą robotę. Stwierdził wtedy też m.in.: „Na pewno to, co robicie, nie podoba się szatanowi, który będzie się starał wam przeszkadzać. Pamiętajcie: musicie mieć stałe oparcie w modlitwie i Eucharystii”.

 

Ksiądz Marek, który trzy lata po naszym spotkaniu zginął w tragicznych okolicznościach6, miał wówczas rację – szatan przeszkadza. Wykorzystałem wspomniany wywiad, pisząc o nim książkę7. Pamiętam, że pracując nad nią, mogłem znów osobiście doświadczyć działania demona. Pisząc bowiem rozdział na temat sekt, wkleiłem w bieżący swój tekst większą partię (przepisanego wcześniej w innym pliku) materiału z rekolekcyjnymi naukami ks. Drogosza. Ku mojemu zdziwieniu we wklejonym cytacie wszędzie, gdzie występowało określenie „zły duch” (a występowało tam pięć czy sześć razy), zamiast literek „z” i „d” pojawiły się… puste kwadraciki, trójkąciki i kółeczka. W pozostałym tekście wszystko było w najlepszym porządku!

W pierwszym momencie osłupiałem i pomyślałem, że to jakiś złośliwy, komputerowy wirus się przyplątał. No ale zaraz przyszła mi refleksja: dlaczego w innych słowach literki „z” oraz „d” były na swoim miejscu? Przecież komputer sam nie myśli i nie wybiera pojedynczych kilku słów, zamieniając w nich literki na jakieś graficzne znaki! Przypomniałem sobie wówczas słowa ks. Drogosza i od razu pomyślałem, że to, co piszę, nie podoba się szatanowi, który stara się w tym przeszkadzać. „Posłał mi jakiegoś swojego wirusa rodem z piekła czy co? Co mam teraz zrobić, żeby uratować tekst?” – pomyślałem.

Chwilę się pomodliłem i nacisnąłem na klawiaturze guzik „wstecz” (chciałem przez to powrócić do stanu, jaki był przed wklejeniem owego feralnego, kilkunastolinijkowego cytatu). I teraz stała się rzecz najdziwniejsza. Po naciśnięciu tego guzika tekst wcale nie powrócił do swego pierwotnego wyglądu, ale we wklejonym wcześniej materiale naprawiło się jedno uszkodzone słowo?! Nacisnąłem guzik „wstecz” drugi raz – to samo się stało z drugim uszkodzonym słowem – naprawiło się! I tak po kolei, naciskając guzik cofania, wszystko wróciło do normy. Wklejony cytat został w bieżącym tekście, a tylko literki w kilkukrotnie powtórzonych słowach: „zły duch” wróciły do normy…

Nawet później trochę żałowałem, że nie wpadłem na to, by sobie tę „naznaczoną” stronę wydrukować – miałbym jakiś rzeczowy dowód na „szatańskiego wirusa”. Moja córka uświadomiła mi jednak, że kto nie chce, to mi i tak nie uwierzy, mówiąc, że sam sobie te znaczki kilkakrotnie wstawiłem. Czy nie miała racji? Chyba miała.

Dodam tu jeszcze, że opowiedziałem tę historię trzem zaprzyjaźnionym informatykom uczącym ze mną w dwóch szkołach średnich. Zdziwieni rozkładali ręce. Nie wiedzieli, jak to zaskakujące zachowanie komputera wytłumaczyć. Od jednego nawet usłyszałem słowa, że jest to rzecz „nieinformatyczna”. W logiczny sposób nie do wytłumaczenia.

 

Pisząc książkę o ks. Drogoszu, kontaktowałem się z wieloma jego znajomymi, notując ich wspomnienia. Siostra Hugolina Bielesz wspomniała mi kiedyś, że ktoś nagrywał rekolekcje ks. Marka wygłoszone w Bujakowie dla ich zgromadzenia. Rekolekcje te nagrały się bardzo nieczytelnie. Nic nie można było z tych nagrań zrozumieć. Siostra Hugolina podsumowała to słowami: „Możliwe, że to szatanowi na tym zależało”.

Kilka osób mówiło mi, że również ks. Marek Drogosz niejednokrotnie miał dziwne problemy techniczne. Jak wspominała pani Maria Gryc:

„Na drugi dzień po śmierci ks. Marka Drogosza do naszej parafii przyjechał ks. Marcin Kieras. Opowiadał nam wówczas, że kiedy jeszcze był diakonem, to ks. Marek Drogosz chciał wprowadzić w nowym boguszowickim kościele pw. św. Barbary koronkę i kult miłosierdzia Bożego. I ciekawa rzecz, kiedy chcieli przedrukować teksty tego nabożeństwa, wszystkie komputery na probostwie (w tym księdza proboszcza i wikarych) odmówiły posłuszeństwa i nic nie przedrukowali. Niespodziewana i nietypowa awaria kilku komputerów w tym samym czasie?!”.

Innym zaś razem gdy ks. Marek chciał wydrukować pani Marii Gryc plan rekolekcji na rok 2003, jego komputer uległ awarii. Zdenerwowany powiedział wtenczas: „To jest już u mnie normalne. Tak się zawsze dzieje, kiedy chcę w jakikolwiek sposób coś zrobić na większą chwałę Bożą”.

Taka ciekawostka. Mimo że w czasach, kiedy żył św. o. Pio, nie było jeszcze komputerów i drukarek, on również miał czasem swego rodzaju „problemy techniczne”, które były sprawką złego ducha. Otrzymał kiedyś list od o. Augustyna, który okazał się… pustą kartką. Innym razem zaś był on całkowicie zaplamiony atramentem. Kiedy jednak o. Pio przyłożył do niego krzyż, dało się go z trudem odczytać. Później – za radą swojego Anioła Stróża, z którym miał dobry kontakt – zakonnik przed otwarciem kropił otrzymywane listy wodą święconą. Pomogło8. Do o. Pio i jego przykrych doświadczeń ze złym duchem wrócę jeszcze nieco szerzej w kolejnym rozdziale.

Moja książka o ks. Marku Drogoszu była już wznawiana i myślę, że przyniosła wiele dobrych duchowych owoców. Dlatego niespecjalnie mnie dziwią przeszkody, które miałem podczas jej pisania. Po niej napisałem jeszcze kilka innych książek (nie licząc wielu artykułów) i nic szczególnego się nie działo – jednak do czasu…

Pod koniec marca 2021 r., kiedy powoli zbliżałem się do zakończenia pisania niniejszej książki, już wiedziałem, że „diabeł nie śpi” (co oczywiście mogłem wcześniej przewidzieć). „Szatański wirus” znów dał o sobie znać. Kiedy chciałem przyciąć (w popularnym programie komputerowym Paint) zbyt duże tło w zdjęciu o. Bashobory, które kiedyś mu zrobiłem w rychwałdzkim kościele, coś zaczęło się niespodziewanie sypać. Zaznaczone do wycięcia tło nie znikało, a postać charyzmatycznego kapłana zaczęła sama się zamazywać. W pierwszym momencie pomyślałem: „Jakiś wirus czy co?”. Kilkakrotnie ponawiałem próbę przycięcia tła na tym zdjęciu i wciąż było to samo – o. Bashobora zamazywał się, a tło zostawało bez zmian. Dla pewności wykonałem tę samą czynność na innym zdjęciu i wszystko było w porządku. Ponownie wróciłem więc do obróbki zdjęcia o. Bashobory i znów to samo. Odpuściłem. Wieczorem chciałem pokazać to, co się dzieje, córce i… zdjęcie przycięło się bez problemu.

 

Jeszcze inna, o kilka dni późniejsza sytuacja. Zrobiłem sobie wówczas małą przerwę w dokończeniu pisania niniejszej książki i do późnych godzin wieczornych pisałem (zamówiony w międzyczasie) artykuł do kwietniowego numeru miesięcznika „Egzorcysta”. Tematem przewodnim wspomnianego numeru pisma był satanizm. Przedstawiłem w swym tekście pewne, dające się zauważyć, powiązania satanizmu z ideologią LGBT (w niniejszej książce piszę o tym nieco szerzej). Zapisałem wszystko na pulpicie swojego laptopa. Następnego dnia, wczesnym rankiem, chciałem jeszcze kilka zdań dołożyć, lecz okazało się, że nie można ich zapisać – po prostu się nie da. Kilkakrotnie ponawiane próby niczego nie zmieniły. Zrezygnowany zamknąłem ten plik i niespodziewanie na ekranie pojawiła się informacja: „Plik Art. Satanizm w kolorach tęczy. Docx jest zablokowany do edycji przez użytkownika «inny użytkownik»”.

„Jaki znów «inny użytkownik»?” – pomyślałem. Przecież jestem jedynym użytkownikiem swego laptopa, a poza tym to nie jest jakaś strona z internetu, gdzie ktoś może się włamać, tylko zapisany u mnie na pulpicie plik! Zrobiłem więc komórką zdjęcie tej dziwnej i zaskakującej informacji, która pojawiła mi się wówczas na ekranie.

Po powrocie z pracy ponownie usiadłem do tego artykułu i tym razem już nic dziwnego się nie działo. Wszystkie dopiski i poprawki zapisały się bez problemu. Wysyłając ten materiał do redaktora naczelnego „Egzorcysty”, jako ciekawostkę chciałem dołączyć to „pamiątkowe” zdjęcie. I znów niespodzianka. Kiedy przesyłałem je z komórki na swoją pocztę, ten e-mail przychodził do mnie pusty – bez załącznika. Sprawdziłem więc, czy inne zdjęcia mi się załączają. Oczywiście, bez problemu. Tylko to jedno, „z diabelskim śladem obecności” jakoś nie chciało. Przed ostatnią próbą dodania załącznika poprosiłem o pomoc mojego Anioła Stróża i… udało się. Zdjęcie się załączyło i doszło na mój e-mailowy adres. Mogłem wysłać je z artykułem dalej. Kiedy skonsultowałem tę sprawę z kolegą informatykiem, usłyszałem od niego, że taka sytuacja w normalnych okolicznościach nie jest możliwa. Mam nadzieję, że uda się je zamieścić w tej książce, bo z tego, co już widzę, nie na każdy adres ono dochodzi.

SMS-y z piekła

Zbierając materiały do książki „Uwierzcie w Anioła”, robiłem m.in. wywiad z ks. Andrzejem Chorzępą, egzorcystą archidiecezji katowickiej. Na koniec zapytałem go, czy to prawda, że otrzymywał kiedyś na komórkę SMS-y od szatana. Wspominał mi o tym wcześniej znajomy ksiądz i miałem teraz okazję zweryfikować tę zaskakującą informację u samego źródła.

Ksiądz Andrzej (z którym znamy się już od lat) nie był zaskoczony tym moim niespodziewanym pytaniem. „Mogę to panu nawet pokazać” – odparł i wyciągnął swoją wysłużoną mocno komórkę, szukając w niej tekstu. W międzyczasie zapytałem, czy mogę zrobić zdjęcie ekranu na dowód, że taki SMS otrzymał. Przytaknął i podał mi swoją komórkę. Dosłownie w każdej linijce tekstu aż roiło się od paskudnych wulgaryzmów. Pamiętam, że przewijałem tekst, szukając jakiegoś fragmentu, który by się choć trochę nadawał do uwiecznienia na zdjęciu – nie znalazłem. Zrezygnowałem więc i oddałem ks. Andrzejowi jego komórkę. Ten zaś z powagą w głosie wyznał: „Dwie osoby zawłaszczone wysyłały do mnie SMS-y. Od jednej z nich, a w zasadzie z jej telefonu, wyszło ich kilkaset! Do dzisiaj mam tego kilkanaście stron w swoim komputerze”.

Wysłuchałem tych słów z uwagą, ale miałem jeszcze małe wątpliwości co do autorstwa owych „piekielnych SMS-ów”. Odpowiedziałem więc na to, że może to nie zły, lecz sama osoba zawładnięta wysyła w jakimś ślepym zapamiętaniu te wszystkie wredne treści? Ksiądz egzorcysta zgodził się wówczas ze mną, że być może pisze to jej ręka, ale zapewnił, że to nie ona może być ich autorką, bo ona sama pisze inaczej. Ksiądz Chorzępa z naciskiem podkreślił, że: „Tych SMS-ów w jej telefonie po prostu nie ma. Nie ma tam nawet śladu, że coś takiego do mnie wysłała. Więcej – nie ma ich nawet w billingu, a ja je przecież otrzymuję! Teraz to dzieje się już sporadycznie. Parę razy dostałem też rząd, wydawałoby się, przypadkowych liter. Bez ładu i składu. Dałem to na komputer, by spokojnie ten dziwny zapis przeanalizować, i okazało się, że trzeba te zdania czytać od tyłu! Wtedy dopiero były sensowne – tylko stylistycznie, bo ich treść to diabelski bełkot, bez najmniejszego sensu”.

Pamiętam, że zapytałem go jeszcze, czy otrzymuje też pogróżki od szatana? W pierwszym momencie zaprzeczył, lecz po chwili dodał: „Chyba że przy modlitwach egzorcyzmu. Zawsze jest tam pełno wulgaryzmów i często występują też pod moim adresem pogróżki typu: «Ja ciebie zabiję!»”.

Wielu zapewne nie wierzy w tego typu historie. No bo jak? Szatan piszący SMS-y? Czy nie wygląda to jak tani dowcip? Nie dziwię się wątpiącym. Gdy ja pierwszy raz o tym usłyszałem, też podchodziłem do tej historii z pewną rezerwą. Jednak te demoniczne SMS-y widziałem wówczas na własne oczy (teraz sam mam w galerii swej komórki wspomnianą fotopamiątkę z informacją od „innego użytkownika”). Z tego, co wiem, niewielu egzorcystów może się czymś takim pochwalić.

Przykładowo zmarły 12 stycznia 2021 r. ks. prałat Marian Rajchel, egzorcysta archidiecezji przemyskiej, wspominał o tym jednym z ostatnich wywiadów. Na pytanie, czy zły duch uprzykrza życie i utrudnia posługę również egzorcyście, ks. Rajchel odpowiedział:

„Świeży przykład może być? Wczoraj o godzinie 23.54, po modlitwie nad opętaną dziewczyną, dostałem bardzo «miły» SMS (zachowałem wiadomość w poczcie, jakby ktoś nie wierzył): «Pożałujesz tego, marny klecho, dotknij mnie jeszcze raz tymi wyświęconymi łapami i swoimi zabawkami, a cię zabiję! Dość już tego, dość, dość, dość... Dość, mówię!». Aż się z tego ucieszyłem. Dlaczego? Bo niekiedy się wydaje, że nasze modlitwy nic nie znaczą, a gdy zły duch się wścieka, to znaczy, że mocno ucierpiał i jest porządnie trafiony.

Inny SMS był taki: «Zdechniesz za to, co zrobiłeś, nie boję się Pani Niebieskiej ani ciebie z tymi zabawkami». Znowu kłamstwo w wydaniu złego ducha: «nie boję się», a równocześnie «zdechniesz za to, co zrobiłeś». Można wyczuć, z kim ma się do czynienia! Módlcie się za egzorcystów, gdyż nie wolno nam popełnić żadnego błędu, bo wtedy rzeczywiście zły duch może się zemścić”9.

Z kolei na pytanie, czy boi się złego ducha, ten śp. starszy, doświadczony egzorcysta szczerze wówczas odpowiedział:

„Oczywiście, że się go boję! I nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Chciałbym go mocą Bożą wyrzucać z ludzi jak najczęściej. Nie ma co ryzykować. Czy jest taki człowiek, który się go nie boi?! To wielki błąd, jeśli ktokolwiek udaje, że jest mocniejszy od złego ducha”.

Również ks. Michał Olszewski przyznał, że kiedy pełnił jeszcze posługę egzorcysty, zawsze o godz. 15.00 lub 3.00 nad ranem dostawał SMS-y z groźbami, które wysyłał do niego zły duch. Pisane one były z różnych numerów, najczęściej należących do osób opętanych (a nawet numeru 666) i w różnych językach10.

Czytałem oczywiście później różne prześmiewcze komentarze i wypowiedzi w ogólnopolskich (i zagranicznych nawet) mediach odnoszące się do wypowiedzi wspomnianych księży egzorcystów. Mnie jednak nie było do śmiechu. Wiele bowiem widziałem i za dobrze znam tę mroczną rzeczywistość, by nabrać się na naiwne uśmieszki laików i ludzi negatywnie, a nawet wrogo nastawionych do tego tematu.

Demon zastrasza

Wydawałoby się, że ks. Michał Olszewski jako młody, pogodny kapłan i do tego dobrze obeznany w sztukach walki (wielokrotny wicemistrz Polski i mistrz Małopolski oraz były członek kadry narodowej w taekwondo) nie powinien czuć strachu przed szatanem. Jak jednak przyznaje, czuł strach, kiedy szatan przesłał mu kiedyś SMS z informacją w języku włoskim, że właśnie za nim stoi. Po chwili demon dopisał, że zastuka trzykrotnie w jego drzwi i po chwili dało się słyszeć pukanie. Za drzwiami nikogo nie było…

W nocy zaś ks. Olszewski miał realistyczny sen. Śnił, że ktoś go łapie za nogę. Obudził się z ulgą, ale kiedy znów próbował zasnąć, jego kołdra samoistnie się odsunęła i poczuł czyjś niewidzialny uścisk na swojej nodze. Ksiądz Michał przyznał, że ogarnął go wówczas „potworny lęk”. Pełen obaw przystąpił na drugi dzień do egzorcyzmu i usłyszał słowa szatana wypowiedziane ustami opętanej: „Gdyby Ona nie trzymała Cię za rękę, już dawno bym Cię zabił”. Demon nie wypowiedział wówczas imienia Maryi, ale ks. Michał doskonale wiedział, że o Nią chodzi. Odtąd cały jego lęk minął i już nigdy więcej go nie odczuwał11.

Z podobną sytuacją miał również do czynienia wspomniany śp. ks. egzorcysta Marek Drogosz. Nie opowiadał jednak o tym zdarzeniu na żadnej swojej konferencji czy rekolekcjach, żeby – jak on to wówczas ujął – „nie robić zbędnej sensacji”. O tym fakcie z jego życia wspominali mi w rozmowie jego przyjaciel ks. egzorcysta Andrzej Chorzępa oraz ks. Rudolf Myszor, zmarły w 2019 r. proboszcz z Rybnika-Boguszowic. Ksiądz Myszor znał nieco więcej szczegółów tego zdarzenia, dlatego przytoczę tu jego słowa:

„Kiedyś przyszedł do ks. Marka ojciec pewnego studenta z domu akademickiego w Katowicach-Panewnikach. Byli to ludzie pochodzący gdzieś z terenów nowosądeckich. Ten ojciec prosił go, by pomógł jego synowi, bo coś się z nim niedobrego dzieje. W rozmowie z tym studentem ks. Marek usłyszał od niego m.in., że często w nocy coś kołysze jego łóżkiem i nie wie, co to ma znaczyć.

Ksiądz Marek polecił mu odmawianie różańca i jeszcze jakiejś modlitwy. Po pewnym czasie student przyszedł i z radością oświadczył, że już wszystko się skończyło. Ale ks. Marek powiedział do mnie: «U niego łóżko przestało się kołysać, a zaczęło się kołysać moje». Zapytałem go wówczas: «I co robisz w tym momencie?». On mi odpowiedział: «Biorę różaniec do ręki i się modlę oraz odmawiam też Koronkę do miłosierdzia Bożego i to pomaga. Po pewnym czasie moje łóżko się ‘uspokoiło’»”.

Zdarzały się też sytuacje, kiedy szatan „stawiał pułapki” bezpośrednio na życie ks. Marka Drogosza, chcąc go przez to zastraszyć. Mało kto zdawał sobie z tego sprawę, zwierzył się bowiem tylko kilku najbliższym osobom, do których należał również ks. Rudolf Myszor. Wspominał mi on, że kiedyś ks. Marek mówił mu o tym, iż szatan zastawia na niego pułapki. I jak sam ks. Marek w zaufaniu mu opowiadał:

„Wracałem samochodem z Rybnika-Boguszowic do Katowic-Panewnik. Zwykle na skrzyżowaniu w Mikołowie-Kamionce skręcam w lewo i przez Starganiec jadę do Panewnik. Przed skrętem w lewo jest sygnalizacja świetlna – światła drogowe. Zjeżdżając na lewy pas, widziałem wyraźnie zielone światło skrętu w lewo, więc skręciłem i w tym momencie zobaczyłem nadjeżdżający z naprzeciwka (od strony Katowic) samochód. Popatrzyłem w lusterko i widziałem, że on też miał zielone światło. Cudem uniknąłem czołowego zderzenia. Jestem pewien tego, że ja miałem zielone światło w lewo, ale on też miał zielone światło. To nie było przewidzenie. Szatan chciał się mnie chyba pozbyć”.

Robiłem kiedyś wywiad do pisma „Egzorcysta” z ks. Januszem Czenczkiem. Jest on nie tylko egzorcystą, ale również koordynatorem krajowym egzorcystów z ramienia Konferencji Episkopatu Polski. Zapytałem się go wówczas m.in., czy boi się czasem w swej posłudze? Odpowiedział mi na to:

„Gdybym powiedział, że się nie boję działania szatana, to można by rzec, że jestem głupi. Nie ma we mnie jednak jakiegoś stanu stałego lęku. Ja się nie boję ataku z jego strony, bo co zły mi może zrobić? Faktem jest, że poturbować, jak powiedzmy św. o. Pio. Nie może jednak – bez mojej zgody – zabrać mi tego, co jest najważniejsze. Czego jednak się boję? Że szatan jest tak przebiegły, iż może mnie wpuścić w maliny. Nie boję się więc fizycznych działań z jego strony, które zresztą już mi się czasem zdarzały. Bardziej się obawiam jego matactw, które mogą spowodować, że się jakoś pogubię. Od tego jednak ma się kierownika duchowego, spowiednika i przyjaciół księży. Ja myślę, że w naszej posłudze równie ważną sprawą jak modlitwa jest też mądry wypoczynek. Głoszę nawet taką tezę, że wypoczynek należy do pracy”.

Z kolei franciszkański egzorcysta o. Gerard Bula, którego zapytałem, czy zdarzało się, żeby jakiś demon przez osobę opętaną mu groził, odparł:

„Tak, tak, nieraz miałem takie przypadki. Groził mi, czasem chciał mnie też przekupić, proponując pieniądze, sławę, a nawet chciał mi dać kiedyś jakieś zioła na konkretne dolegliwości, które mi dokuczają. Na żadne układy ze złem nie można się godzić. Nawet te, które mogą mieć pozory dobra”.

Często dochodzi też do wyjątkowych manifestacji czy nawet bezpośrednich ataków. Przeprowadziłem kiedyś wywiad do kwartalnika „Sekty i Fakty” (nr 31/2006) z ks. Michałem Wolińskim, który po śmierci ks. Marka Drogosza był przez lata drugim w historii egzorcystą archidiecezji katowickiej. Wyznał mi wówczas m.in.:

„Przykładowo tylko dzisiaj jedna osoba zaatakowała mnie krzesłem. Czy wcześniej: rozmawiam tu z osobą, którą nagle zły duch potrafi tak zgiąć i z całej siły uderzyć głową w ten oto kant stołu. Było to tak silne uderzenie, że nie wiedziałem, czy ten stół wytrzyma, nie mówiąc już o jej głowie. Po zakończeniu modlitwy, która trwała dwie godziny, ona nie miała nawet śladu na czole, tak jakby się nic nie wydarzyło. Normalnie człowiek po czymś takim powinien mieć guza powiedzmy wielkości pięści.

Zły czasami potrafi rzucić osobą tak, że powinna się ona przez to połamać lub mieć inne poważne perturbacje fizyczne, których nie ma. Osoba po wyprowadzeniu z tego stanu zawłaszczenia potrafi funkcjonować w miarę normalnie, a na zdrowy rozum nie powinna. Czasami wykręca osoby tak, że fizjologicznie jest to nie do przyjęcia. W normalny sposób tak się nie wykręci twarzy, ręki czy całej swojej postawy. Nie da się klęczeć, że jest kąt prosty między łydkami, udami i potem kąt prosty całego ciała – taki układ. Zły potrafi niespodziewanie rzucić na kolana i ta osoba się w takiej właśnie postawie zatrzyma, zastygnie. Są to takie bardzo nieprzyjemne emanacje”.

Oczywiście demon stara się zastraszyć i brutalnie zamanifestować swoją obecność nie tylko wobec kapłanów. Przykładem może tu być pan Krzysztof Zielski – były bioenergoterapeuta po przejściach. Gdy przez 17 lat uzdrawiał ludzi, złe duchy zawładnęły jego duszą. Miał nawet w Gliwicach swój gabinet, w którym przyjmował pięć–sześć osób dziennie. Uzdrawiał innych, lecz gdy próbował pomóc własnej rodzinie, żonie oraz często chorującym dzieciom, nie mógł dotrzeć do nich ze swoją energią. Kiedy poprosił o pomoc swojego mistrza, ten polecił mu zmienić żonę, bo ta – jak się wyraził: „blokowała dzieci”. Owa „blokada” polegała na tym, że modliła się ona na różańcu o zdrowie dzieci i nawrócenie męża. Gdy za namową żony pojawiał się sporadycznie w kościele, dostrzegał wówczas u siebie różne zdrowotne i duchowe dolegliwości (bóle głowy i nóg, wulgarne myśli). Dotyk wody święconej wywoływał w nim wstręt. Z czasem pojawiły się u niego objawy depresji i myśli samobójcze.

Żona, zatroskana jego stanem, namówiła go (z wielkim trudem) do udziału w odbywających się w kościele św. Michała Archanioła w Gliwicach rekolekcjach. Niechętnie uległ namowom żony. Poruszony usłyszanymi naukami powoli zaczął się zmieniać i po raz pierwszy polecił swoje życie Bogu. Po jakimś czasie, zaproszony przez przyjaciół, pojechał do Częstochowy na Mszę Św. z intencją o uzdrowienie Wspólnoty Przymierza Rodzin „Mamre”. Usłyszał tam z ust znajomej skierowane do niego przesłanie: „Wiesz, Pan Bóg kieruje do ciebie słowa, ale nie wiem, czy mogę ci je powiedzieć, bo one są trudne. Pan Bóg mówi do ciebie: «Jeżeli się nie nawrócisz, to zginiesz ty i cała twoja rodzina». Ale Pan Bóg też ci obiecuje, że jeśli się nawrócisz, to otoczy całą rodzinę opieką i miłością. Masz wybór”. Był to dla niego duchowy wstrząs, który spowodował, że całkiem zerwał z okultyzmem.

Na następną Eucharystię z modlitwą o uzdrowienie przyjechał do Częstochowy już za miesiąc, po odbyciu (po raz pierwszy od kilkunastu lat) gruntownej spowiedzi. Gdy przystąpił do modlitwy wstawienniczej, w pewnym momencie zaczął odsłaniać... zęby i warczeć na księdza jak pies. Nie był w stanie nad tym zapanować, mimo że wiedział, co się z nim wówczas dzieje.

Ksiądz nie przerywał nad nim modlitwy, a on sam został wtedy popchnięty przez potężną siłę. Jakby ktoś go pchnął w plecy i jednocześnie podciął mu kolana. Z ogromnym impetem upadł wówczas pod krzyż Pana Jezusa i poczuł jednocześnie swoją małość oraz niesamowitą siłę miłości, którą Pan Bóg go otoczył.

Po egzorcyzmach wyrzucił z domu 40 kg literatury okultystycznej, wszystkie wahadełka, różdżki i bioindykatory. Zaczął systematycznie uczestniczyć w mszach o uzdrowienie i w życiu chrześcijańskim.

To jednak nie był jeszcze koniec uwalniania. Walka o jego duszę trwała ponad półtora roku i zakończyła się na pewnych rekolekcjach, na które planował jechać z całą rodziną, ale zły pokrzyżował mu te plany. Kiedy bowiem się obudził, nie był w stanie o własnych siłach wstać z łóżka. Po modlitwie różańcowej najbliższych jakoś udało mu się wstać. Gdy w końcu chciał pójść w stronę kaplicy, coś nie dawało mu zrobić kroku w jej kierunku. Jak sam po latach tę dziwną sytuację wspomina: „Moje nogi po prostu odwracały się i szły w drugą stronę. Nie byłem w stanie nad tym zapanować”. Pomogli mu najbliżsi.

Teraz sam jeździ po Polsce, by ostrzegać ludzi przed działaniem szatana. Swoje świadectwo opowiadał m.in. w kościołach i na sympozjach pt. „Magia – cała prawda”12.

Mimo upływu lat od nawrócenia szatan nie daje mu całkiem spokoju, starając się uprzykrzyć życie, a nawet zastraszyć. Poprosiłem go, by specjalnie dla Was, drodzy Czytelnicy, coś tu na ten temat napisał. Chętnie się zgodził, za co jestem mu wdzięczny. Faktem jest, że mieliśmy „techniczne problemy” we wzajemnym kontakcie (nie dochodziły e-maile). Jednak wszystko dobrze się skończyło. Oto jego świadectwo:

„Gdy przez kilkanaście lat zajmowałem się bioenergoterapią, to w konsekwencji bardzo oddaliłem się od Boga, wnikając głęboko w obszary ezoteryki i okultyzmu. Na szczęście wysłuchane modlitwy wielu bliskich mi osób, a szczególnie mojej żony, przyczyniły się do mojego nawrócenia. Był to długotrwały i trudny proces, w którym zły duch bardzo przeszkadzał. W okresie tym doświadczałem wielu zdarzeń, które według mnie były powodowane przez siły demoniczne. Były to ciągłe problemy ze znalezieniem pracy i utrzymania, kłopoty ponadprzeciętne z usterkami w moich autach, a szczególnie gdy miałem udać się na nabożeństwa modlitewne z intencją uwolnienia od działania złego ducha. Wiele innych, mniej lub bardziej uciążliwych zdarzeń, których jednak nie będę opisywał, aby nie być posądzonym o przesadę, bo przecież statystycznie różne wypadki w życiu się zdarzają. Przedstawię dwa zdarzenia, które w mojej ocenie są inspirowane przez szatana. Z doświadczenia własnego oraz wielu księży – egzorcystów, z którymi współpracowałem, mogę z przekonaniem tu napisać, że demon jest inteligentny i ma spory wpływ, nie tylko na sferę duchową, ale także na materialną rzeczywistość. Kiedy rozpocząłem swoją drogę nawrócenia, jednym z etapów było wzięcie udziału w rekolekcjach ewangelizacyjnych prowadzonych przez Wspólnotę Przymierza Rodzin «Mamre». Gdy już zapadła moja ostateczna decyzja, że wraz z rodziną jedziemy do Skorzeszyc na rekolekcje tej wspólnoty, wtedy zaczęły pojawiać się problemy z samochodem, który co prawda nie był nowy, ale dotychczas nie sprawiał większych kłopotów. Po ich przezwyciężeniu w przeddzień wyjazdu postanowiłem zatankować auto, aby po drodze nie robić niepotrzebnych przystanków. Wraz z moim najmłodszym synem udałem się na stację paliw, zatankowałem i skierowałem się do kasy, aby dokonać zapłaty. Nagle coś mnie zaniepokoiło. Odwróciłem się i przez okno budynku stacji zobaczyłem, że dystrybutor w sąsiedztwie mojego pojazdu zaczyna płonąć. Zaalarmowałem obsługę i pobiegłem do auta, w którym znajdował się mój syn. Pospiesznie odjechałem, a personel stacji ugasił pożar. Kilka chwil wystarczyło, aby to zdarzenie zakończyło się tragicznie i zamiast na rekolekcje mogliśmy trafić zupełnie gdzie indziej... W kontekście planowanej podróży był to co najmniej dziwny «zbieg okoliczności».

Inne zdarzenie, w którym, według mnie, diabeł miał swój udział, miało miejsce, kiedy moi znajomi poprosili mnie o opiekę nad ich mieszkaniem, w którym żyło spore stadko papug i koty. W czasie kilkudniowego pobytu miałem również sprawdzić i zweryfikować przedmioty znajdujące się w mieszkaniu pod kątem ich związku ze światem okultyzmu, gdyż właściciele domostwa wiele podróżowali po świecie. Z podróży tych przywozili wiele pamiątek, często związanych z wierzeniami i magią innych narodów. Gdy przeglądałem te rzeczy, moją uwagę przykuło zdjęcie właścicielki, które, jak się okazało, zostało zrobione po rytuale, który w Tajlandii wykonał nad nią (bez jej woli zresztą) jakiś przygodny czarownik. Podczas tej inicjacji wykonał na jej czole kropkę symbolizującą otwarcie trzeciego oka.

Kiedy z nią później rozmawiałem, okazało się, że od tego momentu zaczęły nasilać się jej problemy ze zdrowiem i pojawiać się kłopoty dotykające rodzinę. Za jej zgodą postanowiłem spalić to zdjęcie, aby zerwać duchowy kontakt z osobą oddziałującą przez tę fotografię na zarówno na moją znajomą, jak i jej rodzinę (zainteresowanych mechanizmem takiej magii odsyłam do książek ks. prof. A. Posackiego). Po powrocie do domu chciałem pojechać gdzieś samochodem, ale było to niemożliwe, bo mój w miarę nowy akumulator okazał się zupełnie rozładowany (był środek lata). Po jego naładowaniu i podłączeniu do instalacji uruchomiłem silnik, (na szczęście) nie zamykając maski. Gdy pod nią zajrzałem, okazało się, że w przewodzie paliwowym jest maleńka dziurka, przez którą paliwo tryska prosto na kolektor wydechowy. Jak wiadomo, kolektor bardzo się rozgrzewa i gdybym zamknął klapę silnika i ruszył w drogę, to auto najprawdopodobniej uległoby spaleniu – zwłaszcza że wyposażone było w instalację gazową. Następnego dnia dostałem wiadomość od moich znajomych, że ich mieszkanie omal nie spłonęło, ponieważ ich sąsiad wywołał pożar. Myślę, że gdyby nie Boża Opatrzność, to powyższe zdarzenia zakończyłyby się tragicznie”.

Tyle świadectwo pana Krzysztofa Zielskiego, byłego bioenergoterapeuty. Opisane przez niego oraz księży sytuacje zastraszania przez demona są stosunkowo rzadkie. Najczęściej szatan nam przeszkadza, gdy chcemy zrobić coś dobrego. Coś na Bożą chwałę. Często nie widzimy w tym jednak jego „łapy” ani nie pomyślimy, że tak właśnie może być. Nasze zbożne plany może pokrzyżować nagła awaria sprzętu lub samochodu. Dziwne blokady w połączeniach internetowych czy telefonicznych, niespodziewana choroba, a nawet wypadek.

Niespodziewane przeszkody w czynieniu dobra

Małgorzata Nawrocka jest pedagogiem, dziennikarką oraz autorką kilkudziesięciu książek, scenariuszy teatralnych i szkolnych podręczników. W swoim dorobku twórczym oprócz powieści posiada także teksty piosenek i scenariusze teatralne. Jest również autorką programów radiowych i telewizyjnych o tematyce kulturalnej, skierowanych nie tylko do miłośników literatury.

To także uznana specjalistka w zakresie zagrożeń duchowych. Poświęciła nawet temu zagadnieniu kilka swoich publikacji, w których wyraziła przekonanie o dużym stopniu szkodliwości dla rozwoju duchowego popularnych książek, nierzadko uchodzących za wartościowe. Zarzuty, jakie stawia ona współczesnej literaturze, to przede wszystkim wypieranie Boga, wulgaryzacja języka, erotyka przybierająca formę pornografii oraz propagowanie okultyzmu, magii czy wróżbiarstwa13.

W 2020 r. Małgorzata Nawrocka zdobyła aż trzy statuetki FENIKSA – nagrody Stowarzyszenia Wydawców Katolickich14. Jej zaangażowanie w szerzenie chrześcijańskich wartości i mówienie czasem trudnej do przyjęcia prawdy z pewnością nie podoba się złemu. Zresztą ona sama, podczas spotkań z czytelnikami, tego nie ukrywa. Poprosiłem ją więc, by napisała dla Was, drodzy Czytelnicy, kilka zdań na ten temat do niniejszego rozdziału mojej książki, co zresztą chętnie uczyniła. Zatem pragnę jej w tym miejscu za to podziękować i oddaję głos:

„Kiedy kilkanaście lat temu oddałam do druku moją powieść fantasypt. «Anhar» – pierwszy tom tzw. sagi antymagicznej, która była literacką odpowiedzią na «Harry’ego Pottera» J.K. Rowling – w moim życiu zaczęły się dziać rzeczy niespotykane, które w sumie mogłyby przerazić, gdyby nie uspokajające rozeznanie kapłanów. Diagnoza? Dręczenie złego ducha, bardzo niezadowolonego, że powstaje taka saga, i przewidującego szerokie konsekwencje, o których ja wówczas, na początku mojej drogi, nie miałam jeszcze zielonego pojęcia.

Spośród wielu wykraczających poza działanie racjonalne, zaskakujących wydarzeń skumulowanych w ciągu trzech miesięcy, opowiem o jednym. Przez dwa tygodnie nie mogłam jeść i spać. Niemal w ogóle. Schudłam prawie 10 kilo. Byłam wycieńczona psychicznie. W dodatku non stop słyszałam w głowie «audycję» (tak to nazywam, bo treść nie pochodziła z mojej wyobraźni tylko jakby z zewnątrz) dotyczącą grzechów ludzi Kościoła – w historii i współcześnie.

Jedynym czasem, kiedy ta «audycja» wyłączała się automatycznie, był czas lektury Pisma Świętego. Tylko czytając Biblię, czułam się sobą, osobą wolną w myśleniu i w emocjach. Przez te dwa tygodnie czytałam więc Pismo Święte około 6 godzin dziennie, czasem więcej, żeby przetrwać. Wystarczyło odłożyć Biblię na chwilę, a ktoś w mojej głowie rozpoczynał nadawanie swoich komunikatów od nowa. Sytuacja była po ludzku nie do opanowania własnymi siłami.

Ponieważ nigdy wcześniej nie miałam takich doświadczeń duchowych, przez pierwsze dni sądziłam naiwnie, że sprawa jest błaha, że to jakaś Boża lekcja pokory i zaufania. Po dwóch tygodniach jednak, kompletnie wykończona psychicznie i fizycznie, z Biblią na kolanach, czytając po raz kolejny całe rozdziały, żeby odpocząć, zadałam sobie nagle pytanie:

«Czy takiego właśnie Boga znasz i kochasz od lat? Czy twój Bóg kiedykolwiek głodził cię, pozbawiał snu i sił psychicznych? Czy kiedykolwiek w taki sposób próbował zbliżyć się do ciebie?».

Odpowiedź narzuciła się sama:

«Nie. Nigdy w ten sposób».

Wtedy zrozumiałem naraz bardzo wiele rzeczy. Jakby ktoś zdjął mi opaskę z oczu. A najważniejszy wniosek był taki: owszem, to jest doświadczenie duchowe, ale nie tylko dobre duchy istnieją na świecie… W Niebo poleciał więc krótki akt strzelisty. Dokładnie taki, słowo w słowo:

«Boże, jeżeli to nie jest od Ciebie, zabierz to!».

I natychmiast wiedziałam, że jestem uwolniona, że skończyło się na zawsze nadawanie diabelskiej «audycji». Żadna z modlitw w moim życiu nie została wysłuchana tak spektakularnie. Jakby ktoś w ciemnym pokoju nagle zapalił światło. Z uśmiechem i wdzięcznością odłożyłam Biblię – moje koło ratunkowe. Zeszłam do lodówki. Najadłam się. A potem spałam długo i szczęśliwie.

Zdarza się, że na spotkaniach autorskich albo po prelekcjach, pytana o moje duchowe przygody przy pisaniu książek, opowiadam tę historię. Dla mnie jest ona dowodem, jak nadzwyczajną, egzorcyzmującą moc posiada Pismo Święte. Jak Słowo Boga jest Osobowe, żywe, waleczne i wszechmocne. Jak bardzo Bóg Sam jest w nim obecny. Cały w nim. Właściwie jest nim. Doświadczyłam tego osobiście i bardzo mocno.

Chwała Ci, Panie”.

Również pan Mariusz Woźniak – górnik ze wspólnoty modlitewnej, który nieraz towarzyszy księdzu egzorcyście przy modlitwach nad osobami zniewolonymi – zgodził się podzielić z Wami, drodzy Czytelnicy, swoim interesującym świadectwem:

„Mam na imię Mariusz. Na początku piszę, że nie wierzyłem w to, że w trakcie przemiany na ołtarzu podczas Mszy Świętej w Hostii i w Najświętszym Sakramencie jest obecny Żywy i Prawdziwy Nasz Pan JEZUS CHRYSTUS. Dlaczego więc o tym piszę? Ponieważ wydarzenie to całkowicie zmieniło moje życie. We wrześniu 2016 r. po namowie mojej kochanej żony, szwagra i szwagierki pojechałem do Medjugorie. Dla nich to była pielgrzymka, a dla mnie niekoniecznie… Nie pojechałem tam jako pielgrzym, lecz bardziej turysta. Miała to być kolejna wycieczka, podczas której zobaczę inny kraj i jego obyczaje.

Po przyjeździe do Medjugorie zaczęły się modlitwy, codzienne adoracje Najświętszego Sakramentu, Msze Święte. Lecz nie to mnie interesowało – bardziej byłem ciekawy, kiedy pojedziemy na jeden dzień na Makarską Riwierę i wodospady Kravica, bo te dwie wycieczki były w programie pielgrzymki. Jednak pewnego dnia coś mi podpowiedziało – a może nie coś, tylko ktoś – abym udał się do spowiedzi generalnej. Po niej byłem już innym człowiekiem, coraz głębiej i bardziej w sposób duchowy zacząłem przeżywać ten czas. W trakcie jednej ze Mszy, tuż po przeistoczeniu, kapłani schodzili z komunią, aby podać Jezusa wiernym. Naprzeciwko mnie klęczała młoda kobieta. Chciała przyjąć hostię, lecz kiedy kapłan do niej podchodził, nagle wyrwał się jej z gardła potężny ryk i doszło do manifestacji złego ducha. Demon nie pozwolił, aby ta kobieta przyjęła do siebie Chrystusa. Wtedy uwierzyłem, że w hostii jest prawdziwy i żywy Jezus Chrystus. Zrozumiałem, że gdyby Go nie było, to zły duch by się nie ujawnił. W ten sposób Pan Jezus Chrystus pokazał mi samego siebie, że jest i działa, uwalnia oraz uzdrawia jak 2000 lat temu.

Po przyjeździe do domu szukałem czegoś więcej, nie wystarczała mi tylko niedzielna Msza Święta. Pragnąłem pogłębiać swoją wiarę. Dlatego w lutym 2017 r. pojechałem razem z żoną i wspólnotą Galilea na kurs „Nowe Życie”. Następnie były spotkania Mężczyzn św. Józefa. Jeździłem też do Bielska-Białej, do zastępu rycerzy ze zgromadzenia św. Michała Archanioła na tzw. Chóry Uwielbienia. W styczniu 2019 r. po złożeniu przyrzeczeń rycerskich na uroczystej Mszy Świętej wstąpiłem jako (świecki) rycerz do zgromadzenia św. Michała Archanioła – są to księża michalici i siostry michalitki. Tego Patrona właśnie szukałem!

W marcu tego samego roku Pan Jezus Chrystus powołał mnie, abym mu służył w trakcie egzorcyzmu uroczystego. Razem z grupą posługiwaliśmy i asystowaliśmy wówczas bezpośrednio ojcu egzorcyście w panewnickiej bazylice Ojców Franciszkanów.

Pragnąłem również, aby u mnie w Tychach powstał zastęp rycerzy św. Michała Archanioła i aby św. Michał na stałe zagościł w moim mieście. W jednej z tyskich parafii, w piątek po nocnej zmianie (pracuję na kopalni), byłem umówiony na rozmowę z księdzem proboszczem odnośnie założenia tu rycerstwa ze zgromadzenia św. Michała Archanioła. Po rozmowie miałem się udać na trzydniowe rekolekcje (dni skupienia), które się odbywają co trzy miesiące (prowadzą je księża michalici). W czwartek, czyli dzień poprzedzający te wydarzenia, do południa brałem udział w posłudze egzorcyzmu uroczystego, w Katowicach-Panewnikach, i jak zwykle w tym dniu udałem się do pracy na kopalnię (na nocną zmianę).

Na początku praca przebiegała spokojnie, ale pod jej koniec, w niewyjaśnionych okolicznościach, stojak metalowy, który był zabudowany pod ciśnieniem hydraulicznym, nagle wyskoczył i z ogromną siłą uderzył mnie w nogę. Przewróciłem się na bok, a prostka15 o ciężarze prawie 100 kg, która była podtrzymywana przez ten stojak, minimalnie ominęła głowę i spadła na mój lewy bark, dotkliwie rozcinając go. Pojechałem do szpitala. Po zszyciu rany musiałem zostać tam jeszcze na obserwacji, bo lekarze podejrzewali odmę opłucną.

W ten piątek zatem nie mogłem się spotkać z księdzem proboszczem ani nie pojechałem na planowane rekolekcje. Czy to jest przypadek? A może ktoś próbował przeszkodzić w tym Bożym dziele? Dla mnie przypadki są tylko w gramatyce i wierzę w to, że przed gorszymi konsekwencjami tego zdarzenia uchronił mnie św. Michał Archanioł z moim Aniołem Stróżem.

Po obserwacji i wyjściu ze szpitala zebrałem siły i w sobotę pojechałem na dwa dni rekolekcji, aby to cierpienie oddać Panu Bogu. Natomiast do spotkania z księdzem doszło w późniejszym czasie. Na obecną chwilę w tej parafii w każdą sobotę jest prowadzony różaniec ze św. Michałem Archaniołem”.

Zły duch czy złośliwy zbieg okoliczności?

Osobiście zgadzam się z autorem świadectwa, że przypadki są tylko w gramatyce, choć dopuszczam czasem dziwne zbiegi okoliczności. Czasem trudno to od siebie odróżnić. Sytuacjami ze swego życia, które mogą wskazywać na ingerencję złego ducha, podzielił się również młody kapłan archidiecezji katowickiej ks. Dariusz Wroński. Oto jego dające do myślenia słowa:

„W 2015 r. byłem odpowiedzialny za organizację Seminarium Odnowy Wiary w parafii pw. św. Wawrzyńca i św. Antoniego w Rudzie Śląskiej. Ku pozytywnemu zaskoczeniu duszpasterzy chęć udziału w cyklu dziesięciu spotkań zadeklarowało ponad 150 osób. Zatem była szansa, że Boże treści dotrą do wielu ludzi, których wiara się odnowi i umocni. Zapewne nie podobało się to złemu duchowi… W końcowej fazie cotygodniowych spotkań przewidziana jest dłuższa modlitwa o wylanie Ducha Świętego, kiedy to każdy z uczestników seminarium może przystąpić do modlitwy wstawienniczej. W perspektywie było więc piękne, Boże doświadczenie dla ponad stuosobowej grupy. Byłem odpowiedzialny za przygotowanie tego wydarzenia, jednak w wieczór poprzedzający poczułem się dość źle, co wyrażało się nawet przez drgawki w moim ciele, jakich do tej pory nigdy nie miałem. Czułem się źle do tego stopnia, że około godz. 21.00 poprosiłem dobrych znajomych, aby zawieźli mnie do przychodni pełniącej dyżur. Myślałem, że nic wielkiego nie będzie się działo, po przecież jutro mam lekcje w szkole, no i wieczorem do ogarnięcia całą organizację bardzo ważnej modlitwy (miało przyjechać sporo osób, które tworzyły grupki modlitwy wstawienniczej; trzeba było rozlokować ich w odpowiednich miejscach i przygotować pewne rzeczy, aby wszystko przebiegało dobrze, spokojnie i sprawnie). Jednakże po podłączeniu kroplówki, która miała wzmocnić mój organizm, straciłem przytomność na jakiś niedługi czas. Wiem – z opowiadania znajomych, którzy byli ze mną – że powstało wtedy zamieszanie i obowiązkiem przychodni było w tym wypadku wezwanie karetki pogotowia. Zanim do niej wsiadłem, doświadczyłem jeszcze pewnych mocnych nieprzyjemności związanych z tym, co działo się w moim organizmie. Tak więc w wieczór poprzedzający modlitwę o wylanie Ducha Świętego jechałem – chyba pierwszy raz w życiu jako pacjent – karetką pogotowia na ostry dyżur. W szpitalu położono mnie i podłączono odpowiednie kroplówki, które po jakimś czasie doprowadziły mnie do stanu, w którym mogłem dać się odwieźć na probostwo, po drodze wchodząc do apteki w celu wykupienia przepisanych leków. Następnego dnia – dzięki Bogu – byłem w stanie wszystko ogarnąć i modlitwa o wylanie Ducha Świętego się odbyła. Ktoś powie, że to, o czym piszę, to przypadek, zbieg okoliczności – może tak; lecz może właśnie też odzew złego ducha, który złości się i przeszkadza tam, gdzie chce działać dobry Duch – Duch Święty. Wiadomo, że zły może uderzyć też w cielesną sferę człowieka; może tak właśnie było w tym przypadku? Jednak na szczęście jego złośliwe działanie ma swoje granice, które wyznacza moc Boża. Zatem chwała PANU, że modlitwa mogła się odbyć, a ja po jakimś czasie wróciłem do pełni sił. Niech Bóg będzie uwielbiony!”.

Pamiętam, że dobrych kilka lat temu moja córka Emilia (teraz już katechetka) opowiadała mi, jak z kilkoma innymi osobami z grupy modlitewnej pojechała do przyjmującego wówczas w Katowicach księdza egzorcysty. Ci młodzi ludzie towarzyszyli proszącej ich o tę przysługę znajomej, która miała problemy duchowe i szukała pomocy. Była ona wcześniej umówiona telefonicznie z tym egzorcystą na pierwszą rozmowę „rozeznania” – trochę się tego bała.

Kiedy ta szukająca pomocy dziewczyna była już w budynku, córka z grupą przyjaciół czekała na zewnątrz, głośno odmawiając różaniec w jej intencji. W pewnym momencie – jak relacjonowała mi po powrocie córka – zaczęły koło nich spadać z góry ptasie odchody. Najpierw jeden, za moment drugi, a potem była już tego cała masa – jakby ptaki się uwzięły i w ten nietypowy sposób ich atakowały. Może dla osób patrzących z zewnątrz wyglądało to zabawnie, ale było tych kup tak dużo i w takim tempie spadały, że wydawało się to wręcz niemożliwe – scena jakby wyjęta ze starego dreszczowca Alfreda Hitchcocka pt. „Ptaki”.

Było to koło domu księży emerytów i w pobliżu nie było wówczas żadnego drzewa ani innego miejsca, na którym gołębie mogłyby usiąść. Wszystkie te „niespodzianki” zlatywały z nieba, jakby zły chciał przez to przerwać modlitwę i ich przegonić. Inna sprawa, że ptaki i ich odchody są nosicielami mikroorganizmów wywołujących niebezpieczne choroby. Dobrze, że dziewczyna akurat wyszła od egzorcysty i razem mogli z tego miejsca się oddalić.

Czy to był tylko dziwny zbieg okoliczności? Oczywiście do końca nie można tego wykluczyć. Choć przyznam, że okoliczności tego zdarzenia mogą wskazywać na działanie złego ducha.

Ja również miałem podobną, nie do końca jasną sytuację. Niniejszą książkę zacząłem pisać w listopadzie 2020 r., a w grudniu ktoś opluł (od zewnątrz) drzwi wejściowe do mego mieszkania oraz znajdującą się obok nich skrzynkę na listy. Pomyślałem wówczas, że albo to zrobił jakiś przypadkowy pijak, albo ktoś wrogo nastawiony do Kościoła i wiedzący, że mieszkają tu katecheci (na skrzynce było nazwisko). Myjąc drzwi i skrzynkę, usunąłem karteczkę z nazwiskiem (długie lata tam była).

Spokój był do końcówki lutego 2021 r. – sytuacja się powtórzyła, kiedy książka była już na ukończeniu. Tym razem jednak plwociny (oprócz skrzynki) pokrywały już drzwi w wielu miejscach – i to od góry do dołu. Było co wycierać. Oczywiście mógł to zrobić ktoś wrogo do mnie nastawiony, ale – patrząc na to z małym przymrużeniem oka – musiałby przy okazji ćwiczyć pompki i przysiady, żeby dotrzeć ze swym pluciem do dolnych partii drzwi. Sytuacja nie była więc taka jednoznaczna…

Dopiero po starciu śliny pomyślałem, że mogłem zrobić wcześniej zdjęcie tak „ozdobionym” drzwiom. Cóż, na (ewentualny) kolejny raz będę musiał tak zrobić – na „pamiątkę”.

Mój (pragnący zachować anonimowość) znajomy wydawca, który pracował kiedyś m.in. przy pierwszych numerach miesięcznika „Egzorcysta”, niejednokrotnie doświadczył bezpośredniego działania złego ducha, który na różne sposoby próbował zniechęcić go, a nawet zastraszyć. Poniżej przytaczam jego niezwykłe i dające do myślenia świadectwo – za które jestem wdzięczny. Czy opisywane przez niego historie to tylko „przypadki” i złośliwe „zbiegi okoliczności”? Oceńcie sami, drodzy Czytelnicy.

 

„Kiedy pracowałem przed laty w pewnym znanym, zagranicznym wydawnictwie i robiliśmy Ilustrowane Pismo Święte, cały czas działy się dziwne rzeczy. Mimo profesjonalnej sieci łączącej wszystkie komputery w firmie, ta sama strona Biblii wyglądała inaczej na różnych sprzętach – pojawiały się dziwne, niewytłumaczalne technologicznie efekty w plikach. Przykładowo lewe i prawe strony książki miały zupełnie inne marginesy – co nie było możliwe w programie do łamania (we współczesnych tego typu programach też nie za bardzo jest to wykonalne). Notorycznie uszkadzały się zdjęcia, znikały całe fragmenty tekstu, a nanoszenie korekty rozsadzało pliki. Sigla biblijne stojące w konkretnych miejscach zmieniały nagle swoją numerację. Długo można byłoby o tym pisać.

Ponieważ cały dział graficzny miał już dosyć i protestował przeciwko ciągłemu poprawianiu, skończyło się to tak, że przyjeżdżałem świtem i po prostu wiele rzeczy robiłem od nowa, zawierzając całą pracę Panu Bogu. W efekcie nie tylko zdążyliśmy na czas, ale i udało się sprzedać Polakom... 600 tys. nakładu Pisma Świętego.

 

To jednak nie koniec. Kilka dni po wypuszczeniu Biblii do druku miałem koszmarny wypadek, którego nie powinienem przeżyć. Wpadłem w poślizg i zjechałem z 10-metrowej skarpy w las. Ktoś musiał się za mnie mocno modlić, bo jechałem jak rajdowiec i ominąłem wszystkie drzewa na swojej drodze, uspokajając jeszcze pasażerów, że się nam nic nie stanie i… wiem to na pewno. A wiedziałem, bo w nocy przed wypadkiem miałem sny, których nigdy nie zapomnę.

Ostatecznie dachowaliśmy na dnie wąwozu. Nikomu nic się nie stało, jednak samochód nadawał się już tylko do kasacji. Policjanci i laweciarz od razu mi sugerowali, żebym poszedł na kolanach do Częstochowy, bo sądząc po stanie samochodu, nikt z wypadku nie powinien wyjść żywy.

 

Inna zastanawiająca sytuacja miała miejsce, gdy rozpoczynaliśmy wydawać miesięcznik «Egzorcysta». Tego samego bowiem dnia, jednocześnie w mojej miejscowości (40 km za Warszawą) i u mojego kolegi w Radomiu (jest on szefem wydawnictwa Polwen – pierwszym wydawcą „Egzorcysty”), pojawiły się wręcz niespotykane chmary much. Muchy były wszędzie. Wojowaliśmy z nimi cały dzień, aż do zmroku, wciągając je nawet odkurzaczem. Kiedy w poniedziałek spotkaliśmy się w pracy nad miesięcznikiem, nie mieliśmy wątpliwości, że to «król much» próbował nas przestraszyć.

 

Innym razem kiedy jechałem do Radomia, strzeliła mi opona. Wyglądało to tak, jakby ktoś odkroił z jej boku długi plaster gumy. Na szczęście udało mi się nie wpaść do rowu i na rezerwowym kole powoli dojechałem do redakcji «Egzorcysty». Tam wspomniany kolega pocieszył mnie zdjęciami ze swego smartfona, na których wulkanizator pokazywał stan jego uszkodzonej tego samego dnia opony. «Panie, to niemożliwe» – komentował wulkanizator. «Przecież gwóźdź jest wbity w oponę od środka...».

Jakby tego wszystkiego było jeszcze mało, gdy wróciłem do domu, dowiedziałem się, że córkę na obozie skautowym ukąsiła żmija i (tego samego dnia na innym obozie) syn złapał sepsę, i oboje mają po 42 stopnie gorączki. Miało to miejsce jednego dnia, na dwóch krańcach Polski…

 

Długo by można też opowiadać, co się działo przy pracy nad «Egzorcystą». O niejednokrotnych, fizycznych manifestacjach złego w biurze pisma. Byłby to jednak materiał na osobne opracowanie”.

W 2008 r. robiłem wywiad do kwartalnika „Sekty i Fakty” ze znanym, nieżyjącym już dziś niestety wybitnym rekolekcjonistą, kaznodzieją i autorem książek ks. Piotrem Pawlukiewiczem (1960–2020). Przebywał on wówczas w Katowicach, prowadząc w krypcie katedry rekolekcje dla studentów. Zapytałem go m.in., czy zauważa, by zły jakoś szczególnie mocno przeszkadzał mu w jego ewangelizacji? Odpowiedział mi wówczas:

„O tak, bardzo często. Kiedy jadę gdzieś na rekolekcje, to niejednokrotnie zdarza się akurat wtedy, że muszę iść do lekarza, bo głos mi nagle wysiadł. Poza tym pojawiają się jakieś nerwy, niepokój. Jakiś wewnętrzny głos zdaje się mi mówić: «Co ty im powiesz nowego? Przecież to wszystko już znają, wszystko to jest już oklepane». I jest jakaś wewnętrzna siła – może niedramatyczna – powstrzymania kaznodziei. Czuję to bardzo często”.

Kiedy zadałem pytanie, jak sobie z tym radzi, uśmiechnął się i odparł:

„Trzeba uciekać się do Jezusa i pod płaszcz Maryi. Ona człowieka najlepiej chroni. Należy też «złapać byka za rogi» i wówczas okazuje się, że przeciwnik nie jest taki groźny. To jest tylko mistyfikacja. Już po pierwszych słowach do słuchaczy czuję, że mam im coś do powiedzenia i słowa Ewangelii – wielokrotnie przecież powtarzane – ciągle mają niezwykłą moc”.

Usłuchajmy więc ks. Piotra i uciekajmy w takich chwilach pod płaszcz Maryi. Tam zawsze możemy czuć się bezpiecznie.

Przypisy

1 Por. https://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2015/K_029_15.PDF (wejście: 27.11.2020).

2 Grzegorz Fels, Uwierzcie w Anioła, Dom Wydawniczy Rafael, Kraków 2013.

3 Zob.: http://www.archiwum.wyborcza.pl/Archiwum/1,0,880691,19990326KA-DLO,Ruda_Slaska__Bronic_przed_sektami.html

4 Grzegorz Fels, Ostatnie rekolekcje śląskiego egzorcysty. Ks. Marek Drogosz, Wydawnictwo Księgarni św. Jacka, Katowice 2007.

5 Tak, tak, młodzi czytelnicy – to nie pomyłka. Miały one wielkość 5,25 cala i zawrotną jak na owe czasy pojemność 1,2 MB.

6 Utonął w Bałtyku, kiedy spędzał swój urlop (jak co roku) w Białogórze.

7 Grzegorz Fels, Ostatnie rekolekcje…, dz. cyt.

8 Por. Tarcisio z Cervinara, Szatan w życiu Ojca Pio, Archidiecezjalne Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 2005, s. 42.

9 Za: https://www.fronda.pl/a/ks-marian-rajchel-szatan-istnieje-naprawde,156525.html?fbclid=IwAR3zs4Ls1K-IOsUixg_nzagmi1Oc747liwFZDTffBezYBaLpSN2Sn_e0BEY (25.02.2021).

10 Tutaj sam o tym wszystkim mówi: https://www.youtube.com/watch?v=xKUKli3e9bA (25.02.2021).

11 Tamże.

12https://www.youtube.com/watch?v=qDZcMjCvmQY (7.03.2021)

13 Tej tematyce poświęciła m.in. swoją książkę Popkultura i zamęt, Wydawnictwo Oficyna Niebieski, 2020.

14 W kategorii książka dla młodzieży za powieść Airam. Ostatnia tajemnica. W kategorii muzyka chrześcijańska współczesna za płytę Odmawiam (Magda Anioł śpiew, Małgorzata Nawrocka tekst, Adam Szewczyk muzyka) oraz w kategorii Mały FENIKS – za twórczość i promocję kultury chrześcijańskiej.

15 Prostka, czyli prosty element obudowy chodnikowej.