Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Historia Kościoła - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
23 sierpnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,99

Historia Kościoła - ebook

"Historia Kościoła. O męczennikach palestyńskich" Euzebiusza z Cezarei jest chronologicznie pierwszym i zarazem najważniejszym dziełem historiograficznym w Kościele. Przeważająca część szczegółowych informacji jakie posiadamy na temat Kościoła pierwszych wieków pochodzi właśnie spod pióra Euzebiusza. Cezarejczyk, zanim został biskupem-ulubieńcem Konstantyna, na własne oczy widział prześladowania chrześcijan za panowania cesarza Dioklecjana. W obawie o swoje życie, zdecydował się na opuszczenie rodzinnych stron. Początkowo ukrywał się w Tyrze, a następnie zbiegł na pustynię Tebaidy w Egipcie. Został jednak aresztowany i poddany śledztwu. Możemy więc zaufać osobistej nucie opisów zawartych w Historii Kościoła.

Dzieło Euzebiusza to coś znacznie więcej niż historia Kościoła. Autor cytuje dokumenty cesarskie, listy współczesnych, udostępnia rozmaite zestawienia. Jako archiwista z zamiłowania, starał się najstaranniej zachować dokumenty źródłowe. Dzięki sumienności Euzebiusza udało się w miarę precyzyjnie odtworzyć etapy formowania się Nowego Testamentu, czy wykluwanie się struktur kościelnych na terenach misyjnych.

Oddajemy do Państwa rąk Historię Kościoła w klasycznym tłumaczeniu ks. bp Arkadiusza Lisieckiego. Słowo wstępne napisał Paweł Lisicki.

Euzebiusz z Cezarei (ur. ok. 264 r., zm. ok. 340 r.) pisarz, teolog i historyk chrześcijański, biskup Cezarei w Palestynie od 313 r. Uczeń Pamfila z Cezarei, jako wyraz oddania dla swego mistrza przyjął przydomek - syn Pamfila. Przez współczesnych znany był jako umiarkowany arianin, poparł jednak Credo uchwalone na soborze nicejskim w roku 325.

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8079-813-7
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

dla A.H.

1

w księdze czwartej _Wojny peloponeskiej_

Tukidydes opowiada dzieje swej nieudanej wyprawy

pośród długich mów wodzów

bitew oblężeń zarazy

gęstej sieci intryg

dyplomatycznych zabiegów

epizod ten jest jak szpilka

w lesie

kolonia ateńska Amfipolis

wpadła w ręce Brazydasa

ponieważ Tukidydes spóźnił się z odsieczą

zapłacił za to rodzinnemu miastu

dozgonnym wygnaniem

egzulowie wszystkich czasów

wiedzą jaka to cena

euzebiusz z cezarei

2

generałowie ostatnich wojen

jeśli zdarzy się podobna afera

skomlą na kolanach przed potomnością

zachwalają swoje bohaterstwo

i niewinność

oskarżają podwładnych

zawistnych kolegów

nieprzyjazne wiatry

Tukidydes mówi tylko

że miał siedem okrętów

była zima

i płynął szybko

3

jeśli tematem sztuki

będzie dzbanek rozbity

mała rozbita dusza

z wielkim żalem nad sobą

to co po nas zostanie

będzie jak płacz kochanków

w małym brudnym hotelu

kiedy świtają tapety

(_Dlaczego klasycy_)

Zawsze uderzało mnie w tym wierszu Herberta, że przykładem klasycznej sztuki uczynił on _Wojnę peloponeską_ Tukidydesa. A przecież ów wielki historyk starożytnej Grecji, z taką biegłością opisujący zmagania Aten i Sparty, nie pisał i nie chciał pisać sztuki w nowożytnym tego słowa rozumieniu. Dążył do ścisłości. Dążył do prawdziwego przedstawienia stanu rzeczy. Pisał: „jeśli chodzi o słuchaczy, to dzieło moje, pozbawione baśni, wyda im się może mniej interesujące, lecz wystarczy mi, jeśli uznają je za pożyteczne ci, którzy będą chcieli poznać dokładnie przeszłość i wyrobić sobie sąd o takich samych lub podobnych wydarzeniach, jakie zgodnie ze zwykłą koleją spraw ludzkich mogą zajść w przyszłości”. A jednak tym, co czyni jego dzieło prawdziwie klasycznym, przynajmniej zdaniem poety, jest właśnie nie tylko ścisłość i trzymanie się faktów:

„Tukidydes mówi tylko

że miał siedem okrętów

była zima

i płynął szybko”,

ale też temat – dzieje nieudanej wyprawy, która jest częścią dziejowych zmagań dwóch greckich potęg.

Tej mądrości Tukidydesa, który cały wysiłek włożył w stworzenie dzieła godnego tak wielkich zdarzeń, Herbert przeciwstawia współczesne użalanie się duszy nad sobą, małość, płaskość, niskość.

Ktoś ze zdziwieniem może zapytać, co robią we wstępie do dzieła Euzebiusza z Cezarei słowa Herberta odnoszące się do Tukidydesa, akurat historyka wyjątkowo przyziemnego i niechętnego opisom boskich interwencji w doczesność. Jednak przy dokładniejszej lekturze wiersza i dzieła samego Euzebiusza zdziwienie, wierzę, zniknie. Jeśli o tym, czym jest sztuka klasyczna i mądrość, decyduje także temat, to Euzebiusz będzie, podobnie jak Tukidydes, klasykiem. Za przedmiot swego najważniejszego dzieła obrał bowiem dzieje Kościoła, wychodząc od opisu natury samego Chrystusa. Czy dzieje duchowego podbicia Imperium Romanum przez Kościół nie są czymś, z historycznego punktu widzenia, co najmniej równie godnym uwagi, jak wojna Ateńczyków ze Spartanami? Tak, Euzebiusz należy do tego samego cechu historyków starożytnych, jak Herodot, Tukidydes czy Józef Flawiusz lub Tacyt. Nawet jeśli przywiązuje tak wielką wagę do działań Opatrzności, co wielu każe patrzeć na jego dzieło nieufnie, to przecież sięga do źródeł i wiernie je przytacza, a tam, gdzie może, odwołuje się, co u starożytnych było akceptowalną praktyką, do własnych doświadczeń.

Od małego pokoju do wielkich prześladowań

Największy historyk starożytnego Kościoła przyszedł na świat w roku 263, za czasów cesarza Galiena. Może w niezgłębionych planach Opatrzności ta data urodzin była już zapowiedzią późniejszej tolerancji wobec chrześcijan? Galien wstrzymał bowiem wcześniejsze państwowe prześladowania chrześcijan zorganizowane przez cesarzy Decjusza i Waleriana. Jak pisał ks. Marek Starowieyski „wobec klęsk walących się na cesarstwo ze wszystkich stron cesarz Decjusz w 250 roku nakazuje wszystkim obywatelom państwa złożyć ofiary, aby przebłagać zagniewanych bogów. Jest to z jego strony dążenie do przywrócenia cesarstwu jedności kultowej”. Faktycznie oznacza to wyrok śmierci dla chrześcijan. Masowe prześladowania trwają również za rządów Waleriana, który „był fanatycznym wyznawcą bóstw egipskich oraz mistycyzmu pogańskiego, głoszonego wtedy przez Porfiriusza i Hieroklesa”. Dopiero po klęsce w wojnie z Persami, którzy to pojmali i zabili cesarza, jego następca, Galien, przywraca względny spokój. Chrześcijanie mogą odetchnąć. Nie jest to jeszcze oficjalne uznanie ich istnienia, ale państwo rezygnuje z masowych prześladowań. Znowu zacytuję ks. Starowieyskiego: „W tym czasie uznano _de facto_ istnienie Kościoła i zwrócono mu jego dobra”. A niemiecki badacz Hugo Rahner pisze, że cesarz Galien nie tylko znosi reskryptem dekrety, mocą których za Waleriana skonfiskowano dobra kościelne, ale uznaje osobowość prawną Kościoła. „Iżby dobrodziejstwo mej łaskawości po całym się rozeszło świecie, rozporządziłem, by opóźniono (tj. zwrócono) miejsca przeznaczone na cele religijne. Przeto i wam posłużyć może treść reskryptu mojego i nikt się za was niepokoić nie będzie”.

Euzebiusz urodził się zapewne w Palestynie, może w samej Cezarei. Znajdowała się tam bezcenna biblioteka, założona przez wielkiego starożytnego teologa z Aleksandrii, Orygenesa. Przyszły ojciec historii Kościoła tam właśnie studiuje teologię u teologa Pamfilosa, który „odszedł od świata”. Nazywa go swoim ojcem i podpisuje się nawet jako „Euzebiusz, syn Pamfilosa”. Następnie razem ze swoim mistrzem pracuje nad uporządkowaniem sławnej biblioteki. Pomaga mu także w napisaniu dzieła _Obrona Orygenesa_. „Mały pokój Kościoła” po czterdziestu latach kończy się jednak wybuchem dużych prześladowań. Cesarz Dioklecjan jest zwolennikiem dawnych religijnych tradycji Rzymu. Uważa, podobnie jak wcześniej Decjusz, że chrześcijaństwo stanowi dla starożytnego kultu śmiertelne zagrożenie. Wierzy, że kłopoty państwa są skutkiem gniewu bogów, którzy nie chcą przebaczyć cesarzom opieszałości i braku woli. Dioklecjan uważa siebie za wcielenie istoty boskiej, Jowisza. Ma też poczucie misji. Chce przywrócić starodawny, rzymski, pogański kult. Najpierw zaczyna wprowadzać nowe porządki w armii.

Szybko dochodzi do wniosku, że walka z Kościołem może być skuteczna tylko wtedy, gdy obejmie całe państwo. W 303 roku wydaje kolejne antychrześcijańskie dekrety. Zakazuje się chrześcijanom sprawowania kultu, dokonuje się konfiskaty ksiąg i naczyń liturgicznych. Wojsko otacza i burzy kościoły. Bardzo ważnym elementem prześladowań jest pozbawienie chrześcijan funkcji publicznych. Mają się stać pariasami. Mają zniknąć z życia publicznego i kulturalnego Rzymu. Żeby to było możliwe, trzeba odciąć im głowę – cesarz rozumuje tu poprawnie. Dlatego najostrzejsze represje spadają na przywódców, na przełożonych, biskupów i prezbiterów. Zniszczenie kapłanów to warunek _sine qua non_ zniszczenia przebrzydłej sekty. Wojsko dokonuje aresztowań i egzekucji.

Wolność mogą odzyskać tylko ci, którzy złożą ofiarę bogom. Żeby ostatecznie dokręcić śrubę i całkowicie zdławić chrześcijaństwo, cesarz nakazuje złożyć ofiary bogom wszystkim obywatelom imperium. Słusznie podsumowuje tę politykę ks. Starowieyski: „Te cztery dekrety, logicznie ze sobą związane i z siebie wynikające, stanowiły zwarty system totalnego wyniszczenia chrześcijaństwa i przywrócenia pogaństwa w formie rzymskiej”. Drugi raz w historii podobna próba totalnego zniszczenia Kościoła zostanie podjęta dopiero w 1793 roku, w czasie rewolucji francuskiej. Trzeci raz dojdzie do niej w okresie rządów bolszewików. Jednak to właśnie Dioklecjan dostarczył przyszłym prześladowcom coś w rodzaju wzorca i matrycy: wycinając w pień kapłanów i biskupów można było, jak wierzył, raz na zawsze uciąć głowę chrześcijańskiej hydrze. Jednak państwo starożytne nie dysponowało jeszcze tak skutecznymi i sprawnymi metodami kontroli i przymusu, jak jego późniejsi potomkowie w XVIII lub XX wieku. Prawo i dekrety nie wszędzie przestrzegane były z równą surowością. Najokrutniej wprowadzano przepisy na Wschodzie imperium, tam, gdzie rządził sam Dioklecjan i jego najbliżsi współpracownicy – Galeriusz, Maksymin Daja i Licyniusz.

Polityka prześladowań nie mogła długo się utrzymać – zauważa amerykański historyk Kościoła Robert Louis Wilken w książce _Pierwsze tysiąc lat. Historia chrześcijaństwa_. Chrześcijan było zbyt wielu, ich społeczności trzymały się razem, a ich przywódcy byli zbyt zręczni, by pokonać ich za pomocą miecza. Wymuszając wybór między Rzymem a chrześcijaństwem cesarze poważnie pomylili się co do siły i odporności Kościoła. Polityka represji nie cieszyła się powszechnym poparciem, a niektórzy obywatele wręcz chronili chrześcijan. Dioklecjan i Galeriusz – pisze dalej Wilken – reprezentowali ciasne i surowe pogaństwo, nie dostrzegając, że chrześcijanie nie byli już obcymi, ale sąsiadami, przyjaciółmi, członkami rodzin, sprzedawcami, od których kupowano chleb lub warzywa, lub ryby.

Euzebiusz, po śmierci męczeńskiej Pamfilosa w 309 roku, decyduje się na ucieczkę. Najpierw chroni się w Tyrze, a potem na pustyni egipskiej w Tebaidzie. Zostaje aresztowany, ale prześladowania powoli tracą siłę. Po wypuszczeniu z więzienia Euzebiusz wraca do Cezarei, gdzie w 311 roku został biskupem. Urząd ten sprawuje aż do śmierci. Tam też kończy pisać pierwszych osiem ksiąg _Historii kościelnej_. Ósma opisuje jego własne doświadczenia i prześladowania, których sam był świadkiem. W 315 roku dodaje księgę dziewiątą, w 317 księgę X. Pisze osobną rozprawę, częściowo obecną w _Historii_, o męczennikach palestyńskich. W _Historii_, jak pisze Jaroslav Pelikan, próbował udowodnić, „bardziej za pomocą historycznych faktów, a nie jedynie dialektycznych argumentów, że chrześcijaństwo i Chrystus są wielkiej starożytności oraz że historia chrześcijaństwa jest historią uniwersalną”. Uczynił to, dodawał autor _Tradycji chrześcijańskiej_, w odpowiedzi na zarzut pogan, że chrześcijaństwo było zbyt nowe i zbyt prowincjonalne, by zasłużyć sobie na poważne rozważenie. Pelikan uważa, że Euzebiusz stworzył podstawy kościelnej historiografii, a _Historia kościelna_ obok _Państwa Bożego_ świętego Augustyna była podstawą tak apologii chrześcijańskiej, jak i rozumienia myśli klasycznej.

Euzebiusz był nie tylko historykiem Kościoła, ale też teologiem reprezentującym poglądy bliskie Ariuszowi. Na synodzie w Antiochii w marcu wezwano do jego ekskomuniki, ponieważ nie zgodził się na odrzucenie wyznania wiary złożonego przez aleksandryjskiego kapłana Ariusza, któremu wcześniej, w 320 roku, udzielił schronienia. Ostateczna decyzja miała zapaść podczas późniejszego synodu w Ancyrze. Faktycznie cesarz przeniósł jednak sobór z Ancyry do Nicei. Euzebiusz zwołał do Cezarei synod, który uznał prawowierność nauki Ariusza. Na soborze nicejskim w 325 roku wystąpił on jako przywódca ugrupowania dążącego do kompromisu. Wyznanie wiary, zawierające określenie _homoousios_, podpisał na życzenie cesarza. Twierdził zresztą, że do tekstu wprowadził je sam Konstantyn. Później stał po stronie partii zwalczającej ortodoksów. Brał udział w ariańskich synodach w 330 roku w Antiochii, w 335 roku w Tyrze i w 336 roku w Konstantynopolu. „Euzebiusz nie był tak wielkim teologiem, jak znaczącym historykiem, który swymi udanymi pismami, zazwyczaj też krytycznie wykorzystującymi źródła, stworzył podstawy historycznego piśmiennictwa kościelnego w starożytności” – pisało o nim w swoim podręczniku dwóch wielkich patrologów (Berthold Altaner, Alfred Stuiber).

Pierwszy nierzetelny dziejopis?

Na pewno autor _Historii_ był wielkim zwolennikiem cesarza Konstantyna i wysławiał go bez granic. Życie Konstantyna, napisane niedługo po śmierci cesarza w 337 roku, to zdecydowanie więcej niż biografia, przypomina w wielu miejscach panegiryk. „Ukazywało ono cesarza – komentował angielski historyk Henry Chadwick – jako zastępcę Boga na ziemi, który w swoim jedynowładztwie jest przedstawicielem jedynego Boskiego Władcy”. Również w innych swoich pismach Euzebiusz bronił i wychwalał ścisły związek cesarstwa i Kościoła, którego symbolem były właśnie rządy Konstantyna – _Laus Constantini_, to uroczysta mowa Euzebiusza wygłoszona w 335 roku z okazji 30. rocznicy panowania cesarza. Euzebiusz był także wielkim apologetą Kościoła. Jego traktat w dwóch częściach, _Praeparatio_ _evangelica_ i _Demonstratio evangelica_ John B. Lightfoot nazwał „ze wszystkimi swoimi niedociągnięciami (…) najprawdopodobniej najważniejszym dziełem apologetycznym wczesnego chrześcijaństwa”. Biskup Cezarei umiera około roku 339 w samym środku sporów ariańskich, dwa lata po Konstantynie, którego panowaniu poświęcił tyle uwagi.

Myślę, że dla współczesnego czytelnika najtrudniejsze do zrozumienia jest przekonanie Euzebiusza, że cesarstwo i Kościół są sobie bliskie, że stanowią swego rodzaju jedną całość. Jak należy pojmować taką ocenę relacji między cesarstwem a chrześcijaństwem? Wielu współczesnych historyków Kościoła sądzi, że to wraz z Konstantynem wtargnęło do Kościoła prawdziwe zło. Wtedy to bowiem dokonało się dramatyczne w swoich skutkach porozumienie, a wielu sądzi, że podporządkowanie Kościoła państwu. W ich oczach Euzebiusz z trudem zasługuje na miano historyka, jest raczej propagandystą władzy. To opinia spotykana często już od XIX wieku, wyraźnie formułuje ją Jacob Burckhardt w _Czasach Konstantyna Wielkiego_. Przedstawiając zmagania cesarza z jego konkurentem Licyniuszem, pisze: „Euzebiusz uwzniośla całą tę wojnę, przedstawiając ją jako na wskroś bezinteresowną walkę o zasady; Licyniusz jest nieprzyjacielem Boga i występuje przeciw Bogu; Konstantyn natomiast walczy pod bezpośrednią opieką Bożą, której widomym znakiem jest _semeion_, sławny, wspaniały fetysz, który noszono podczas bitwy; nie brak też w jego relacji rozmaitych zjawisk niebiańskich, armii duchów, które ciągną przez miasta Licyniusza, i tym podobnych. Euzebiusz bynajmniej nie był jakimś fanatykiem; doskonale zdawał sobie sprawę, że Konstantyn jest człowiekiem na wskroś świeckim, okrutnym i żądnym władzy, toteż prawdziwe przyczyny wojny były mu z pewnością doskonale znane; ale jest pierwszym z gruntu nierzetelnym dziejopisem starożytności. Jego taktyka, która wówczas i przez całe średniowiecze cieszyła się ogromnym powodzeniem, polegała na tym, aby pierwszego wielkiego obrońcę Kościoła za wszelką cenę ukazać jako ideał swoiście pojętego człowieczeństwa, a przede wszystkim, aby uczynić go idealnym wzorem dla przyszłych władców. To sprawiło, że straciliśmy wizerunek wielkiego, genialnego człowieka, który w sprawach politycznych nie brał w ogóle pod uwagę jakichkolwiek względów moralnych, a kwestie religijne traktował jedynie z punktu widzenia ich politycznej użyteczności”. To bardzo ważne twierdzenie, nie tylko ze względu na rolę, jaką w całej późniejszej historiografii odegrał Burckhardt. Powtórzę: według niego Euzebiusz był „pierwszym z gruntu nierzetelnym dziejopisem starożytności”.

Trudno o mocniejszy zarzut. I trudno, jeśli byłby on prawdziwy, nie dostrzec, że kładzie się on cieniem w ogóle na całość pisarstwa historycznego Euzebiusza. Czyżby ojciec kościelnej historii był kłamczuchem? Wydaje się, że błąd popełnił raczej autor _Czasów Konstantyna Wielkiego_. Do myślenia starożytnych przykłada bowiem miarę nowożytną i następnie, w oparciu o nią, dokonuje osądu. W głowie nowożytnego historyka polityka i religia to wartości przeciwstawne – jest Burckardt pod tym względem, jak wielu innych, wiernym uczniem Machiavellego. Dlatego może pisać o Konstantynie tak, jakby był on renesansowym księciem, pełnym sceptycyzmu, zimnym i cynicznym graczem. „Konstantyn człowiekiem na wskroś świeckim”? Dlatego, bo bywał okrutny i łamał zasady? Ale tu właśnie tkwi podstawowa różnica: Konstantyn wierzył, że służy Opatrzności. Nie usprawiedliwia to jego grzechów, ale pokazuje, że nie był zimnym cynikiem, chciwym władzy, opanowanym przez wolę mocy, drwiącym z Boga i Opatrzności. Konstantyn, wszystko na to wskazuje, był człowiekiem autentycznie pobożnym, nawet jeśli z gorliwością religijną łączył grzech. Nie da się w ogóle zrozumieć jego decyzji, jeśli rezygnuje się z tego podstawowego punktu odniesienia. Zdarzało się mu dokonywać okrucieństw, inaczej jednak, niż w wypadku nowożytnych władców, wierzył, że utrzymanie władzy państwowej jest warunkiem powodzenia sprawy Bożej.

Euzebiusz nie fałszuje jego motywów. Tak dla niego, jak dla cesarza, wyobrażenie sobie, że „kwestie religijne” da się „traktować jedynie z punktu widzenia ich politycznej użyteczności” było nie do przyjęcia. Takie rozumowanie pojawia się dopiero w późnym średniowieczu, wraz z traktatem Marsyliusza z Padwy _Defensor pacis_. Dopiero gdy walka cesarza z papieżem stała się w prawdziwym tego słowa znaczeniu walką na śmierć i życie i gdy w XV i XVI wieku zaczęło się we Włoszech odradzać pogaństwo, dopiero wtedy władca polityczny mógł stać się kimś takim jak Konstantyn widziany przez Burckhardta. Bowiem to odrodzenie pogaństwa nie było prostym powrotem do starożytnego kultu wielobóstwa czy do klasycznej pobożności – było to pogaństwo wydestylowane, przecedzone przez chrześcijaństwo. Było to pogaństwo, które odwoływało się już tylko do formy i do fasady, wewnętrznie zaś było przeżarte agnostycyzmem i niewiarą. Z pogaństwa pozostała w tej postawie jedynie wrogość do chrześcijaństwa, zniknęła pobożność i przekonanie o panującym w świecie Bożym ładzie. Dopiero zerwanie z chrześcijaństwem pozwoliło na pojawienie się tej nowej, osobliwej perspektywy, widocznej już u autora _Księcia_. To dzięki niej czyny dawnych bohaterów, czy to Mojżesza, czy rzymskich cesarzy z okresu pogańskiego, zaczęły być postrzegane jako podyktowane pragnieniem potęgi, a to, co religijne, stało się zabobonem. Wielcy ludzie nie mogli go wyznawać, zdaniem nowożytnych historyków, oni jedynie manipulowali, grali i używali religii. Tylko w taki sposób mógł się zrodzić pogląd, reprezentowany przez Burckhardta, że dla Konstantyna liczyła się jedynie „polityczna użyteczność”, a „kwestie religijne” były pozorem. Jeśli Euzebiusz brał na poważnie pobożność Konstantyna, to mógł być albo głupcem, którym nie był, zważywszy na jego karierę, albo zręcznym i przebiegłym intrygantem. Jednak, powtarzam, ta konkluzja opiera się na fałszywej przesłance, zgodnie z którą starożytni kierowali się motywami podobnymi do swoich późnych, renesansowych i jeszcze późniejszych, potomków. Było odwrotnie. Geniusz Euzebiusza polegał właśnie na tym, że dostrzegł i opisał to niezwykłe historyczne zbliżenie do tej pory dwóch przeciwnych sobie wartości – Kościoła i Rzymu. Z niezwykłym rozmachem pokazał, że naturalna pobożność, jeśli zostanie oczyszczona z bałwochwalstwa, doskonale może zaakceptować Objawienie chrześcijańskie. Na tej drodze poprzedziło go zresztą wielu chrześcijańskich mędrców.

Obustronna korzyść

Hugo Rahner, komentując starożytne teksty chrześcijańskie, pisze: „Przysługa, jaką Cesarstwo oddało Kościołowi przy jego rozszerzaniu się, jest więc sowicie odpłacona przysługą, jaką prawdziwi chrześcijanie oddają swojej ojczyźnie”. Rahner powołuje się na tekst _Apologii_ świętego Justyna: „Macie ponadto w nas przyjaciół i zwolenników pokoju i to takich, jak nikt inny”. Dodaje on, że taką samą myśl pełną pokory i dumy zarazem, rozwija Orygenes, duchowy patron Euzebiusza. „Ludzie Boga są bowiem solą, która utrzymuje istnienie świata”. (…) Liturgiczna modlitwa _pro salute imperatorum_ należy do podstawowych składników chrześcijańskiego nabożeństwa. A obrońcy chrześcijaństwa raz po raz podkreślają, że prześladując chrześcijan, cesarze zabijają właśnie ludzi, którzy najbardziej żarliwie modlą się za państwo” – pisał Rahner.

Dodatkowo chrześcijanie są coraz bardziej dumni ze sposobu, w jaki udało się im, dzięki posłuszeństwu Bożemu rozporządzeniu, zorganizować Kościół. Orygenes jako pierwszy przeciwstawia bałaganowi i chaosowi, które panują w cesarstwie, porządek Kościoła, a urzędnikom cesarskim przeciwstawia ludzi Kościoła. Biskupi i zwierzchnicy poszczególnych Kościołów mają być wzorem mądrego i pełnego taktu politycznego myślenia. „Kościoły Boże wykształcone przez Chrystusa, jeśli się je porówna ze zgromadzeniami ludowymi, z którymi sąsiadują, są jako «światła na ziemi»”.

Kościół męczenników od III wieku zaczyna się już stawiać na równi z cesarstwem. Chrześcijanie mają poczucie własnej godności i dumy. Kościół, do którego należą, jest rządzony lepiej niż państwo. Także na odwrót, takie same poczucie miała wówczas władza państwowa; zaczyna ona liczyć się z Kościołem katolickim jako wielką potęgą. Doskonale rozumie to Euzebiusz. Pisze, że cesarzowe z dynastii syryjskiej uważały za zaszczyt dla siebie zaproszenie teologa Orygenesa na swój dwór w Antiochii. Orygenes, tak samo według Euzebiusza, utrzymywał korespondencję nawet z cesarzem Filipem Arabem (244–249). A więc w III wieku po Chr. zaczyna się, dokładnie opisywany przez Euzebiusza, proces współpracy i pojednania państwa rzymskiego, imperium, cesarstwa, z Kościołem.

Z tego punktu widzenia panowanie Konstantyna będzie nie zerwaniem, nadużyciem i przekroczeniem, ale dopełnieniem wcześniejszego rozwoju. Euzebiusz, być może niezbyt głęboki teolog, ale bardzo przenikliwy myśliciel polityczny, doskonale to pokazuje. Opisuje, jak Kościół, pierwszy raz w historii, zwraca się z prośbą o pomoc do cesarza Aureliana (270–275). Rzecz dotyczy biskupa Pawła z Samosaty. Mimo tego, że został złożony z urzędu z powodu herezji, odmawia odejścia. Kościół zwraca się zatem do cesarza, by ten „sprawiedliwie rozstrzygnął, jak należy postąpić”. Przy czym w liście do cesarza wspomina się, że biskup został wypędzony z Kościoła przez władze świeckie. Jak doskonale rozumie Euzebiusz, państwo jest pomocnikiem Kościoła, „diakonem Boga”, jak powiedział święty Paweł. Państwo i Kościół zrastają się i nawet ostatnie prześladowania za Dioklecjana i Galeriusza nie są już w stanie powstrzymać tego procesu jednoczenia.

Dlaczego? Bo ostatecznie państwo i Kościół, co z niezwykłą przenikliwością rozumiał Euzebiusz, wyrastają z tego samego korzenia, z tej samej zasady: a jest nią Boża Opatrzność. To prawda, że cesarstwo przez trzy wieki nie chciało tego zrozumieć i że kolejni cesarze działali wbrew interesowi imperium. Więcej: odrzucali oni misję, jaką otrzymali z Nieba. Państwo nie jest Kościołem i nie jest królestwem Bożym. Ale, z drugiej strony, państwo nie jest z natury wrogie Kościołowi. Państwo może służyć budowie Państwa Bożego, jak to wyjaśnił wiek później święty Augustyn, jeśli tylko jego przywódca, cesarz, zrozumie swoje powołanie. Na tym polegała właśnie największa zasługa Konstantyna. To co ziemskie – prawo państwowe, siła wojska, potęga – została podporządkowana budowie Państwa Bożego. Dzięki temu, co precyzyjnie zrozumiał Euzebiusz, państwo mogło się przyczyniać zbawieniu dusz i wpływać na kształt kultu.

Ingerencja Opatrzności

Znowu rację ma Hugo Rahner, kiedy pisze, że nie jest słuszny pogląd, iż po swojej śmierci Konstantyn pozostawił „Kościół spętany” i że w jego koncepcji mieścił się jedynie „Kościół cesarski” całkowicie wtłoczony w struktury państwa. To pogląd dzisiaj powszechny. To przeświadczenie niemal bezdyskusyjne. Przekonanie, że całe zło zaczęło się wraz z panowaniem Konstantyna, że Kościół po 313 roku stał się po prostu organem państwa rzymskiego, że uległ deprawacji i zepsuciu, że został podporządkowany celom świeckiej polityki, jest niemal bezdyskusyjne. Kościół pokonstantyński od Soboru Watykańskiego II stał się synonimem błędów: klerykalizacji, upolitycznienia, zeświecczenia. To pogląd nie tylko historycznie chybiony, ale też, w sensie filozoficznym, dramatycznie błędny. To właśnie Euzebiusz, przy wszystkich swoich brakach, okazał się stokroć lepszym i mądrzejszym obserwatorem rzeczywistości niż jego późniejsi komentatorzy.

Według Konstantyna Kościół powinien być w swoich własnych sprawach wolny od wszelkiej opieki ze strony państwa. Dlatego w państwowym piśmie okólnym skierowanym do wszystkich Kościołów w odniesieniu do soboru nicejskiego powiedziano – cytuję za Hugo Rahnerem, który to z kolei powołuje się na Euzebiusza z Cezarei: „Wszystko, co rozpatruje się na zgromadzeniach biskupów, zgodne jest z wolą Bożą”. Kościół to nie była idea, to nie był wymysł, to nie była utopia. To była realna polityczna siła, która oparta była na duchowej, nadprzyrodzonej wierze. Cesarz nie posługiwał się Kościołem ani jak zabawką, ani jak narzędziem, ale z nim się sprzymierzył. Połączył siły. Zrozumiał, że ma do czynienia z mocą nadziemską, a jednocześnie realną, pochwytną, działającą w świecie. Dlatego potrafił zachować wstrzemięźliwość: „Mnie natomiast jako człowiekowi nie godzi się brać na własną odpowiedzialność tego rodzaju przesłuchania, kiedy to oskarżycielami i oskarżonymi są kapłani”. Piękne to słowa, które pokazywały, na czym ma polegać autonomia Kościoła. To, co boskie, nie niszczy i nie destruuje porządku ziemskiego, wymaga jednak od niego podporządkowania się, uznania, ochrony. Tym deklaracjom nie zawsze pozostawał wierny. Pod koniec życia uwikłał się w spory teologiczne. Zasada była wszakże słuszna.

Pochwała Konstantyna ma być dowodem łatwowierności lub też stronniczości Euzebiusza. Nowożytnym historykom jawi się on jako panegirysta, wręcz propagandysta. Czytając pochwały Konstantyna obecne w pismach Euzebiusza dochodzą do wniosku, że autor tych tekstów był albo sprzedajnym dworakiem, albo, odwrotnie, zręcznym szermierzem sprawy Kościoła. Rzadko się zdarza znaleźć sąd bardziej wyważony. Rahner trafnie dostrzega, że „Konstantyn nie musiał wiele się zastanawiać, aby wyczuć, jaki kierunek wytyczała mu świadomość swojej misji i jak bardzo odtąd mistyczna egzaltacja i trzeźwa racja stanu popychały go ku temu samemu celowi: zbudowaniu jedności państwa przy pomocy Kościoła”. Czy jednak chodziło tylko o świadomość, o egzaltacje i o rację stanu?

Euzebiusz, tak jak wielu jego współczesnych, patrzył na tę przemianę cesarza z poganina (nawet wyznającego kult jednej istoty najwyższej) w chrześcijanina jak na efekt Bożej, cudownej ingerencji w historię. Rzeczywiście, czy ta ingerencja była czymś co do zasady innym niż tak liczne przykłady nawrócenia i działania Opatrzności w historii Kościoła? Czy z faktu, że współcześni nie potrafią analizować zdarzeń w dziejach inaczej, niż tylko odwołując się do przyczyn naturalnych, należy wyciągnąć wniosek, że wizja Euzebiusza była błędna, niedojrzała? Wbrew większości historyków, nie widzę żadnego powodu, by powątpiewać w szczerość wyznań cesarza i odrzucać jako niehistoryczną wizję znaku Chrystusa, który mu się pokazał. Dlaczego właściwie to niemożliwe? Czy dla Opatrzności Bożej związek cesarstwa i Kościoła był czymś całkiem obojętnym i neutralnym? Czy Bóg nie mógł zaingerować? Jeśli ktoś dopuszcza myśl o prawdziwej sprawczości Boga w historii, to dlaczego miałby wykluczyć natchnienie Konstantyna? Jeśli cesarz, zanim został chrześcijaninem, wierzył w swoje posłanie i był naturalnie pobożny, to dlaczego Niebo miałoby tego nie wykorzystać? Owszem, z punktu widzenia naturalizmu każde zdarzenie nadprzyrodzone jest z góry wykluczone, jednak dlaczego takim przesądom miałby ulegać historyk chrześcijański? Na pewno słowa Konstantyna pokazują co innego: głębokie poczucie własnej misji i przekonanie, że dzięki niemu dokonuje się w dziejach coś przełomowego.

„Ponieważ wielka i dręcząca bezbożność ciążyła nad ludźmi, ponieważ państwu groziła, jak od zarazy, zupełna ruina i nie było radykalnego, zbawiennego sposobu ocalenia, jaki ratunek przed złem znalazło Bóstwo? Bóg chciał właśnie moich usług i uznał je za odpowiednie do spełnienia swej woli. I tak, poczynając od Morza Brytyjskiego, hen, na północy, i od krajów, gdzie zachodzi słońce, wygnałem i rozproszyłem, wspierany wyższą mocą, okropności, które wszędzie panowały, aby rodzaj ludzki pouczony za moim pośrednictwem powrócił do posłuszeństwa najświętszemu prawu, a błogosławiona wiara rozszerzała się pod możnym przewodnictwem Najwyższego”. Czy w słowach tych, przytoczonych przez Euzebiusza, nie tkwi zapowiedź całego programu państwa chrześcijańskiego? I czy nie jest to powód, dla którego autor _Historii kościelnej_ dostrzegł w cesarzu kogoś na miarę apostoła? Jeśli później Kościół wschodni faktycznie określa tak Konstantyna – jako równego apostołom – to czy przemawia przez to jedynie ignorancja i to, co my nazywamy cezaropapizmem?

Podobieństwo formuł łatwo może zwieść nieuważnego czytelnika. Wielu, czytając słowa cesarza, dostrzeże w nich zamach na wolność i autonomię Kościoła. Jednak według Euzebiusza, który przytacza te słowa ni to modlitwy, ni to deklaracji politycznej, rzeczywistość wyglądała inaczej. Państwo i Kościół z natury rzeczy nie były i być nie powinny wielkościami przeciwstawnymi. Państwo i wiara chrześcijańska to jedność – dobre państwo, to państwo, które zapewnia wierze spokój i bezpieczeństwo, w zamian za co Kościół daje państwu duchowy porządek i zasady etyczne. Kościół jest w stosunku do państwa tym, czym dusza wobec ciała – choć to rozumienie zdobywa popularność w okresie późniejszym, u Euzebiusza już się pojawia. „Do Ciebie Najwyższy Boże, modlę się teraz. Pod twoim kierownictwem rozpocząłem i doprowadziłem do końca swoje przedsięwzięcia dla zbawienia ludzi, wszędzie kazałem nosić przed sobą twój święty znak i pod tym samym znakiem wiodłem wojsko do sławnych zwycięstw. I jeśli, być może, zdarzy się, że wezwie mnie potrzeba państwa, znów pójdę pod tym znakiem wyruszając przeciw nieprzyjaciołom. Tak wielką pałam chęcią osobistego przyłożenia ręki do dzieła odbudowy Twego najświętszego domu (Kościoła), który zbrodniczo spustoszyli i znieważyli ludzie nikczemni i bezbożni”.

W poszukiwaniu równowagi

Można jedynie dzisiaj zapytać, obserwując dramatyczny kryzys Kościoła, czy jednym z jego powodów nie jest brak współczesnych Konstantynów, którzy pałając gorliwością, nie pozbyliby się ludzi bezbożnych, którzy pustoszą Kościół? Tak, świadectwo Euzebiusza dziś uważane jest za przestarzałe. W epoce, w której Kościół uznał za prawo podstawowe wolność sumienia i domaga się prawa do publicznego sprawowania nawet fałszywych kultów wielu nie potrafi zrozumieć dawnej pobożności. „Ponieważ dobrobyt państwa pouczył mnie jak wielka jest dobroć Bożej potęgi, więc uznałem, że celem (państwa) powinno być przede wszystkim zachowanie wśród tak szczęśliwych ludów jednej wiary, jednej miłości prawdziwej, jednego wspólnego kultu Boga Wszechmocnego”. Łatwo, powtarzam, odczytać te słowa błędnie i uznać, że cesarz wkracza tu na pole Kościoła. Że w ten sposób przygotowuje grunt nie tylko dla przyszłych cesarzy i królów katolickich, ale też dla władców protestanckich, jak Henryk VIII w Anglii czy książęta Rzeszy, którzy po prostu przejęli władzę nad Kościołem.

Nic bardziej błędnego. Konstantyn widzi w sobie biskupa, owszem, ale nie władcę i pana Kościoła. On sam mówił tak: „Zostaliście ustanowieni przez Boga biskupami w tym, co dotyczy wewnętrznego życia Kościoła, ja natomiast zostałem ustanowiony biskupem w sprawach zewnętrznych”. To bardzo ważne stwierdzenie: Konstantyn nie przypisuje sobie władzy nad Kościołem. Dostrzega i co do zasady zgadza się, że w sprawach wewnętrznych Kościoła decydują biskupi ustanowieni przez Boga. Inaczej niż władcy chrześcijańscy od XVI wieku – nie traktuje Kościoła jako instrumentu, którym można swobodnie manipulować w celach ziemskich, dla zdobycia potęgi i bogactwa doczesnego. W myśli Konstantyna porządek doczesny jest z zasady podporządkowany boskiemu. Władca jest co najwyżej jego reprezentantem, nigdy zaś kreatorem. Dobry władca dba o jedną religię, bo taki jest Boży porządek. Konstantyn nie jest wcześniejszą wersją Cesare Borgia, a Euzebiusz to nie chrześcijański Machiavelli. Konstantyn jest władcą na miarę królów Starego Testamentu. Nawet jeśli zdarza się mu ingerować w sprawy polityki kościelnej, to nie po to, by zrobić z Kościoła narzędzie dla swojej ambicji. Czystość ortodoksji i wielkość Kościoła jako Kościoła, a nie urzędu w państwie – taki jest jego cel. Stąd te pochwały Euzebiusza dla cesarza – biskupa. „Z tymi słowami zgodne były także jego przekonania. Był on jakby biskupem dla wszystkich swoich poddanych i, ile było w jego mocy, pobudzał ich do prowadzenia życia miłego Bogu”. I dalej: „W szczególny sposób okazywał troskliwość Kościołowi Bożemu. Dlatego gdziekolwiek w różnych krajach wybuchał spór, zwoływał zgromadzenia sług Bożych, jakby był ustanowiony przez Boga biskupem wszystkich”. Oczywiście, w takim przekonaniu też kryje się poważne niebezpieczeństwo, co doskonale pokazał kryzys ariański. Nie pora teraz pokazywać, jak niebezpieczne może być zaangażowanie władzy świeckiej w spór teologiczny. Jednak czy unieważnia to samą zasadę współpracy obu władz?

Potęga męczenników

Pozostaje jeszcze jedno ważne pytanie: dlaczego właściwie Konstantyn zdecydował się na zbliżenie z Kościołem? Skąd brała się jego wiara, że chrześcijaństwo jest odpowiedzią na bolączki cesarstwa? Na pewno ogromny wpływ miała osobista pobożność cesarza. Nie tłumaczy ona jednak szacunku i uznania dla Kościoła. Żeby zrozumieć postawę Konstantyna, trzeba sięgnąć do Euzebiusza z Cezarei, a ściślej do jego _Historii kościelnej_.

Tym, co wywarło tak przemożny wpływ na cesarza, i co sprawiło, że Kościół stał się dla niego modelem do naśladowania, był kult męczenników. To męczennicy stali się w oczach cesarza widomym dowodem zwycięstwa chrześcijaństwa, prawdziwym trofeum, symbolem prawdy. Masowa śmierć za wiarę pokazała, że istnieje moc większa niż władza pogańskich cesarzy. Dlatego od samego początku Konstantym otacza starożytny Rzym budowlami w miejscach śmierci męczenników. Są oni dla niego tarczą i murem obronnym.

Rozumiał to dobrze Euzebiusz. „Przedstawienie męczeństwa jako jednego z ważnych elementów dziejów Kościoła stawia sobie Euzebiusz już na początku _Historii_, następnie powraca do niego w poszczególnych księgach, przytaczając niejednokrotnie całe dokumenty (np. Męczeństwo Marynusa), by VIII księgę poświęcić w większej części męczennikom Wielkiego Prześladowania” – pisze ksiądz Starowieyski. Dla Euzebiusza, tak jak dla współczesnych mu chrześcijan, a także pogan, męczennicy byli największą chlubą Kościoła, znakiem jego żywotności i duchowej potęgi. Dlaczego? Wystarczy po prostu sięgnąć do przekazów. Kiedy już Dioklecjan wydał serię antychrześcijańskich dekretów prześladowania ruszyły pełną parą. „(…) Pierwszym z męczenników palestyńskich był Prokopiusz. Zanim przyjął próbę więzienia, zaraz po tym jak przybył, został postawiony przed trybunałem namiestnika i otrzymał rozkaz złożyć ofiarę tak zwanym bogom. Powiedział wówczas, że zna tylko jednego Boga, któremu należy składać ofiary, jak On tego chce. A gdy mu kazano wylać libację ku czci czterech cesarzy, wypowiedział jedno ze zdań, które dla nich było nieprzyjemne, i natychmiast ścięto mu głowę. Wyrzekł zaś te słowa poety: «Niedobre są rządy wielu, niech będzie jeden władca, jeden król»”.

Euzebiusz dobrze zdaje sobie sprawę, skąd brało się wrażenie, jakie na poganach robili chrześcijańscy męczennicy. W obliczu śmierci zachowywali niewzruszoność ducha. Byli żywym dowodem wyższości wiary. Ich odwaga tym bardziej jaśniała w porównaniu z tymi, którzy upadli – Euzebiusz nie waha się o tym wspominać, co akurat dobrze świadczy o jego wiarygodności. „Inni natomiast, którym strach poraził ducha, od razu przy pierwszym spotkaniu tracili siły”. Ci, którzy nie ulegli, składali wyznanie, że „tylko jeden jest Bóg i tylko jeden jest Król, Chrystus Jezus. Zaraz potem, jak gdyby wypowiedzieli bluźnierstwo, ścięto im głowy (…)”. Męczeństwo wywołuje szok i poruszenie wśród pogan. „Któż nie odczuwał podziwu, widząc to, co działo się potem? Któż dowiedziawszy się o tych wydarzeniach, słuchając wieści, nie doznawał głębokiego wstrząsu?”. Powód zawsze był taki sam: chrześcijanie nie uciekali przed śmiercią, nie tchórzyli. „Wyznając, że są chrześcijanami, przez gotowość na zniesienie każdych okrucieństw dawali świadectwo, że ci, którzy ponad wszystko chlubią się pobożnością względem Boga, nie lękają się ataków dzikich bestii”. Chrześcijanie zachowywali się tak, jakby Wszechmoc Boga obejmowała nie tylko świat wieczny, ale i doczesny. Jakby potęga ich przeciwników była jedynie nagim przymusem, przemocą.

Bóg, w którego wierzyli i którego wyznawali, był Bogiem mocnym, Bogiem działającym w tym świecie, a nie tylko w zaświatach. To przesłanie dziś wydaje się kompletnie zapomniane. Większość chrześcijan zachowuje się, jakby za dobrą monetę przyjęła świadectwo współczesnego, XX-wiecznego protestanckiego męczennika, który mówił, że w świecie należy żyć, jakby Boga nie było. Męczennicy pierwszych wieków oddawali życie za wiarę w Boga, który był i działał w świecie. Ich śmierć była wieńcem zwycięstwa i znakiem Jego obecności i panowania. Byli jego sługami na ziemi i nikt nie mógł im tego odebrać. Nie słyszeli jeszcze o słabym Bogu, o płynnej wierze, o świecie, w którym Boga nie ma. Nie, stając w obliczu śmiertelnego zagrożenia byli całkowicie pewni, że są jedynie sługami i znakiem mocnej obecności. „To właśnie dokonało się poprzez młodzieńca, jak się wydaje pod wpływem mocy danej od Boga, która nim kierowała. Przez to, co się stało, wołała ona, że chrześcijanie, jeżeli naprawdę nimi są, nigdy nie odwrócą się od Boga wszech rzeczy, jeśli raz zostali uznani za godnych przyjęcia Jego religii, że nie tylko stoją ponad groźbami i idącymi za nimi karami, ale co więcej, nabrawszy śmiałości w mowie, głosem odważnym i nieustraszonym przemawiają z pełną swobodą i kiedy jest to możliwe, napominają samych prześladowców, by wydobyli się ze swej nieświadomości i uznali, że istnieje tylko jeden Bóg”. Męczennicy byli rękojmią istnienia i mocy Bożej. Konstantyn dostrzegł to, co wiedzieli przed nim inni władcy – że zabijając chrześcijan, toczy się wojnę z samym Bogiem. I że Bóg, którego wyznawcy gotowi są na śmierć, jest prawdziwym Panem, któremu należy się posłuszeństwo.

Męczeństwo, chociaż przejawiało się w tym, co słabe – w znoszeniu nieskończonych cierpień – objawiało Bożą Moc. Czy nie jest to właśnie najważniejsze i najbardziej dziś zapomniane oblicze chrześcijaństwa, które dzięki lekturze Euzebiusza na nowo uda się odsłonić?

_Paweł Lisicki_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: