Pomyśl tylko życzenie. Tom I. Z deszczu pod rynnę - Ewa Zienkiewicz - ebook

Pomyśl tylko życzenie. Tom I. Z deszczu pod rynnę ebook

Ewa Zienkiewicz

5,0

Opis

„Mój dziadek to podły faszysta. A rodzice to para zakłamanych mieszczuchów. Bezbarwnych, nijakich, chodząca przeciętność. Za grosz ambicji, życiowego sprytu czy wzniosłych ideałów! I żeby chociaż próbowali mnie uchronić przed takim samym losem”.

Anka Rawicka to zwyczajna, znudzona rutyną i szarą codziennością nastolatka z jedną dość osobliwą skłonnością: kiedy jest wściekła, na złość rodzicom i całemu światu wchodzi do wanny z kolorowym czasopismem do czytania i w ubraniu. Pewnego wieczoru właśnie w taki sposób bierze kąpiel, a po chwili budzi się w zupełnie obcej łazience – sama też wygląda inaczej. Tylko dlaczego kuleje? I co łączy ją z Patrycją z obskurnej kamienicy, utalentowaną Nikolą z bogatej rodziny i rudowłosą Marysią z górskiej osady? Jakie jeszcze niespodzianki spotkają Ankę w związku z nową, dziwną sytuacją?

A może to wszystko wina nieopatrznie wypowiedzianego życzenia?

„Pomyśl tylko życzenie” to niesamowicie wciągająca historia o przygodach nastoletniej Ani Rawickiej. Książka ta niesie ze sobą powiew młodości, dlatego przypadnie do gustu także starszym czytelnikom. Serdecznie polecam!

Sylwia Stawska
kobiecerecenzje365.blogspot.com

„Pomyśl tylko życzenie” to bardzo dobra, życiowa książka, z mądrym przesłaniem, po którą powinny sięgnąć niezadowolone z życia nastolatki. Zdecydowanie polecam!

Marlena
z-ksiazka-w-reku.blogspot.com

Przeczytałam jednym tchem. Naprawdę polecam!

Paulina Ponieważ
volusequat.blogspot.com

Ewa Zienkiewicz jest z wykształcenia architektem, a z zamiłowania pisarką. W swoich książkach nawiązuje do własnych doświadczeń w zawodzie nauczycielki, urzędniczki, projektantki, a także do podróży po krajach Afryki, Azji i Ameryki Południowej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 224

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ROZDZIAŁ 1

Mój dziadek to podły faszysta. A rodzice to para zakłamanych mieszczuchów. Bezbarwnych, nijakich, chodząca przeciętność. Za grosz ambicji, życiowego sprytu czy wzniosłych ideałów! I żeby chociaż próbowali mnie uchronić przed takim samym losem. Nadać jakiś kierunek przyszłej karierze w szerokim świecie, odkryć jakiś talent, obdarzyć niezwykłymi umiejętnościami, które przydałyby się w przyszłości. Ale oni nie zrobili nic. Nic!

Nawet nie wysilili się na drugie dziecko. Nie mam w domu z kim słowa zamienić, komu się zwierzyć, nie mam w kim poszukać wsparcia. Samotność jedynaczki.

Matka – księgowa, ojciec – inżynier. Dno!

Spojrzałam w sufit. Nade mną rozpościerał się błękit czystego nieba w słoneczny dzień. Bliżej ścian błękit rozbielały napływające obłoki. Realne wrażenie nieskończonego nieboskłonu. W siedemnastym wieku, kiedy nie było efektów 3D, wymyślono malarstwo iluzorystyczne, sposób na naśladowanie otwartej przestrzeni w kościelnych kopułach i pałacowych salach. Cały tydzień spędziłyśmy z Agatą, malując sufit farbą akrylową na podstawie zdjęć zabytkowych wnętrz z internetu.

Ściany pokoju mam wytapetowane imitacją muru z żółtawego piaskowca. Wokół okien biegną białe opaski udające tynk. Dlatego okna sprawiają wrażenie, jakby były na zewnątrz budynku. Podłoga naśladuje gruby piasek z kamyczkami. Zza regałów z książkami wymykają się pnącza sztucznego bluszczu wijące się po kamiennych ścianach. Na podłodze stoi opleciona sznurkiem doniczka z drzewkiem fikusa benjamina. Pokój ma zaledwie dziesięć metrów kwadratowych, a z powodzeniem udaje dziedziniec starego zamczyska.

Ludzie myślą, że w średniowiecznych zamkach były wielkie, puste komnaty, jak to pokazują na filmach. Zwiedzałam kiedyś prawdziwy zabytkowy zamek. Nie do uwierzenia, jaka ciasnota musiała tam panować. Konie, ludzie, psy, wszystko na kupie ogrzewało się ciepłem własnych ciał. Wyrazy współczucia. U mnie przynajmniej są kaloryfery, chociaż mieszkam pod gołym niebem.

Zza zamkniętych drzwi dobiegły mnie głosy rodziców dyskutujących z dziadkiem. Ciągle o czymś gadają. Dziadek jest historykiem, więc każdą współczesną sytuację w polityce i gospodarce porównuje do czasów wielkiego kryzysu przed drugą wojną światową, do rewolucji francuskiej albo demokracji ateńskiej. Od kiedy wszystko zaczęli produkować na Dalekim Wschodzie, włączył do repertuaru starożytne Chiny.

Sięgnęłam po komórkę.

– Agata? Możesz gadać?

Agata jest moją najlepszą przyjaciółką. Od początku wakacji wyleguje się na plaży u swojej cioci w Świnoujściu. Chciałabym jej opowiedzieć, jak mnie dzisiaj wkurzyła rodzina. Ale trudno przekazać emocje, kiedy nie widzisz człowieka przed sobą. Może właśnie wygina się do tyłu, żeby zawiązać stanik kostiumu kąpielowego, i ma w nosie moje rozterki. Poza tym nie wtajemniczyłam Agaty we wszystkie swoje wakacyjne plany, ponieważ nie wiem, jak dalej potoczą się wydarzenia. Bernard nie jest przecież moim chłopakiem. Jeśli pozna kogoś w czasie wakacji, wyjdę na idiotkę.

– Słuchaj, ale dzisiaj było fajnie – zaczęła Agata bez wstępów. – Pamiętasz, jak mówiłam ci, że czekamy na przyjazd wujka z Krakowa? Właśnie przyjechali. Wujek, ciotka, Karol – mój brat cioteczny i jego dwaj kumple. Ale super! Szkoda, że rodzice nie pozwalają ci jeździć samej pociągiem. Może jednak wpadłabyś tutaj choć na parę dni? Spróbuj poprosić. Nie? No trudno. Jutro wybieramy się na wycieczkę statkiem. Ten jeden, Jasiek, jest po prostu idealnie w twoim typie. Dosłownie idealnie! I przy tym strasznie fajny…

„No właśnie – pomyślałam. – Za rok będę miała czternaście lat, a nie wolno mi jeszcze samej jeździć pociągiem, jakby miało mi się stać nie wiadomo co. Ludzie!”

Poczułam się maksymalnie zgnębiona. Pożegnałam Agatę zdawkowymi wyrazami zachwytu.

Wiedziałam, że otrzymam pełną dokumentację fotograficzną z wakacji nad morzem. Agata ma lekkie przegięcie w tym kierunku. Nie tylko fotografuje, ale i obrabia potem zdjęcia w Photoshopie tak, żeby wyglądały ładniej niż w rzeczywistości. Wszyscy są na nich niebiańsko piękni. Mieszkanie w bloku na jej zdjęciach prezentuje się lepiej niż apartament milionera na szczycie amerykańskiego wieżowca.

Ja działam zupełnie odwrotnie. Rysuję. Rysuję wszystko, co mnie zainteresuje. I wcale nie artystycznie, jak malarz czy artysta grafik, nie mam zdolności plastycznych.

Ale mówią, że mam wyobraźnię i zmysł obserwacji. Na moich rysunkach każdego można rozpoznać bez problemu.

W dodatku podobno potrafię uchwycić duszę portretowanej osoby. To znaczy wnętrze, charakter i osobowość. Każdy rysunek podpisuję, bo wiem, że obiektywne spojrzenie w przeszłość zwykle się przydaje.

Teraz Agata nie mogłaby mi przesłać zdjęć mailem, ponieważ mój komputer rozleciał się ze starości, a nowy dostanę dopiero na urodziny. Nówkę, notebooka Sony, szybkiego jak rakieta, żadnego tam gruchota odziedziczonego po rodzicach jak dotychczasowe.

Zapada wieczór, ale – jak to latem po dziewiętnastej – za oknem jest jeszcze całkiem jasno. Ciepłe powietrze wlatuje do pokoju, od czasu do czasu leciutko poruszając listkami drzewka benjamina. Jakieś dzieciaki pokrzykują na psa, biegając wzdłuż żywopłotu. Na placu zabaw skrzypi nienaoliwiona huśtawka.

Zdecydowałam się na kąpiel, chociaż właściwie było jeszcze zbyt wcześnie na wieczorne spa. Terapia wodna to mój najlepszy sposób na smutek.

W wannie poczułam się odizolowana od wszechogarniającej mierzwy codziennego życia. Miałam rozstać się z koleżankami i z Bernardem, bo dziadek ubzdurał sobie, że sfinansuje mi wczasy w siodle na Mazurach z grupą międzynarodowej młodzieży. Jeśli oczywiście zdam egzamin z angielskiego. Angielski to nie moje hobby. W dodatku nie znoszę egzaminów. To upadlanie człowieka. Tak samo zmuszanie koni do dźwigania ludzi na grzbiecie.

Ciekawe, co by powiedzieli, gdyby to im koń wlazł na plecy.

Faszystowskie metody dziadka w skomercjalizowanym świecie moich mieszczańskich rodziców!

Kiedy jestem wściekła, zawsze wchodzę do wanny z kolorowym czasopismem do czytania i w ubraniu. Na złość. Zresztą i tak wszystko trzeba wyprać. Kto powiedział, że nie można prać na sobie? Dlaczego wszystko należy robić w określony sposób? Mieszczańskie przesądy. Zupełnie bez sensu. Nienawidzę reguł. Życie powinno być pełne niespodzianek. Dlaczego trzeba spać w sypialni, a jeść w jadalni?

Mam jedno wielkie życzenie. Żeby moi rodzice chociaż raz wydali mi się lepsi niż inni, a dziadek chociaż raz miał pomysł, który przypadnie mi do gustu! No, chociaż raz! Czy zbyt wiele wymagam?

Sięgnęłam po słuchawki, ale zmieniłam zdanie. Dostałam na imieniny świetny telefon. Trochę ryzykowne byłoby słuchanie muzyki w wannie. Jak telefon wpadnie do wody, nie da się już go naprawić. Wiem, bo jeden tak straciłam. Dobrze, że nie był taki fajny jak ten.

Rzuciłam okiem na parę ciekawostek na okładce i odłożyłam czasopismo na brzeg wanny. Nawet interesujące historyjki. Co też to się ludziom nie przydarza na tym świecie! Ciekawe, że każdy tkwi w jakiejś rzeczywistości, która jemu wydaje się zupełnie normalna i oczywista. Chyba zaraz zasnę. Powieki mi opadają. Czuję, że odpływam.

 

 

– Wyłaź! Wyłaź natychmiast! – Walenie w drzwi otrzeźwiło mnie w jednej sekundzie. Kto to może być?

Otworzyłam oczy. Co się stało? Śni mi się? Zamiast w wannie siedzę pod prysznicem. I nie kąpię się, tylko przykucnęłam w kabinie prysznicowej, trzymając w ręce sitko prysznicowe, i polewam rękę, z której leci krew. Właściwie już przestała. Chyba zmyłam jakąś zaschniętą ranę.

– Mało ci, że oberwałaś od dziadka? Ja też ci dołożę, jak nie wyjdziesz w tej chwili!

Zza drzwi dobiegały pogróżki na przemian z łomotem niecierpliwych pięści.

„Gdzie ja jestem?” – pomyślałam z przerażeniem. Wyskoczyłam z kabiny, ale stopa podwinęła mi się dziwnie i upadłam na posadzkę. Zanim wstałam, rozejrzałam się dookoła. Paskudna łazienka w kolorze brudnozielonym. Olejna farba łuszczy się na ścianach, sufit odpada, płytki posadzki miejscami poodrywane. Podskakując na jednej nodze, sięgnęłam do haczyka. Drzwi otworzyły się gwałtownie i do łazienki wpadł chłopak. Trochę starszy ode mnie, raczej wysoki, chudy, ogolony na łyso, z trądzikiem na czole. Miał na sobie szarą podkoszulkę i obwisłe spodnie od dresu.

Pomimo gróźb pacnął mnie tylko otwartą dłonią w głowę. Był to jednak gest przyjazny, jakby mówił: „Zmykaj, teraz ja tu rządzę”.

Stałam w wąskim i długim przedpokoju, właściwie w korytarzu o wyglądzie nie lepszym niż łazienka. Wiekowa wykładzina była brudna i poprzecierana prawie do betonu. Ale chałupa! Dokąd ja wyszłam z tej łazienki? W jakąś równoległą rzeczywistość czy może to sen?

Paliła mnie ciekawość, żeby obejrzeć resztę mieszkania i sprawdzić, kto w nim mieszka, ale kiedy zaczynałam się kąpać, było już blisko ósmej i czułam, że muszę jak najszybciej wrócić do mojego domu. Śmieszne, jak ja mogłam się tu znaleźć?

W przedpokoju nad lustrem paliła się słaba żarówka. Czego jak czego, ale mdłego oświetlenia nie znoszę! W dodatku lustro miało takie szare plamy na srebrnej powierzchni, jakby wisiało tu od stu lat.

– Ludzie, jestem kimś innym – wymamrotałam, patrząc na swoje odbicie. Zarys postaci był ledwie widoczny w szarobrązowej tafli, jednak jedno nie ulegało wątpliwości – nigdy nie byłam niską, grubą blondynką z kręconymi włosami.

– W tym śnie jestem kimś innym – powtórzyłam szeptem.

„Mam świetny pomysł: zadzwonię do siebie – pomyślałam. – Jeśli zapamiętam wydarzenia ze snu, będę mogła pochwalić się przed dziewczynami i Bernardem swoją inteligencją i refleksem”.

Nowy telefonik został jednak w łazience mojego prawdziwego domu.

– Co się tak głupio wdzięczysz przed lustrem? – powiedziała dziewczyna wychodząca z kuchni. Miała jakieś siedemnaście lat, jeansową miniówę i czerwone lakierowane szpilki na piętnastocentymetrowych obcasach. Przez jej goły brzuch przewijała się wytatuowana gałązka róży. Wyłaniała się spod paska wrzynającego się w skórę poniżej kości biodrowych i sięgała swoimi wymyślnymi kwiatami i dramatycznymi kolcami aż po okolice pępka. Ażurowe bolerko i bluzka na ramiączkach w kolorze pistacji ledwo osłaniały pokaźny biust. – Chcesz gryza? – Podsunęła mi pod nos gotowanego ziemniaka. Długie liliowe paznokcie zostawiały nieapetyczne rysy w rozgotowanym miąższu. – Kto pracuje, sobie nie żałuje! – zawołała wesoło, nie zwracając uwagi na moją pełną niesmaku minę. – I co, Patysiu? – Objęła mnie serdecznie ramieniem i cmoknęła we włosy. – Nie dasz się sprzedać Rekinowi tak jak ja? Trochę kaski zawsze by się przydało, ale z Rekinem lepiej nie zaczynać, bo można źle skończyć. Ja jestem cwana, a i tak nieraz najadłam się strachu. Kiedy ojciec wyjdzie z kicia, dziadek przestanie się awanturować. Ojca, jak był dzieckiem, dziadek prał ile wlezie, jak nie zdążyli z babką uciec do sąsiadów. Teraz tylko ty mu zostałaś do bicia. Wszyscy są już silniejsi od niego, ha, ha. Ale diabelskie pomysły dalej się go trzymają… Nagle uniosła rękę, jakby przypominając sobie myśl, która od dawna kołatała się w jej pamięci. – Widziałaś, jak Orzeł wystrzygł Klaudii włosy? – Ryknęła śmiechem, nagle zmieniając temat. – Ktoś mu nadał, że kiedy siedział zapuszkowany za włam, Klaudia spraszała kumpli na imprezy. Więc ledwo wszedł do mieszkania, zaraz przewrócił ją na podłogę i nożyczkami połowę włosów do skóry jej wystrzygł. No kretyn! Zawsze mówiłam, żeby go rzuciła!

– Aha, to stąd był ten rumor na górze! – zawołała kobieta wychodząca z dużego pokoju. Wsparła ręce o framugę, szykując się na dłuższą pogawędkę w korytarzu. Miała na sobie różową podomkę w żółto-niebieskie kwiaty, ledwo opinającą pulchną figurę. Luźne pasemka jasnych włosów związanych zieloną frotką na czubku głowy wpadały jej do oczu. Uśmiechała się, ukazując dołeczki w pucołowatych policzkach. Sprawiała wrażenie pogodnej i przyjaznej.

„Patrzcie, patrzcie, to chyba salon owego wytwornego apartamentu” – ironicznie oceniłam wnętrze za jej plecami. Saloon raczej, w chwilę po bójce przy barze. Salon z wyszynkiem. Nie wiem, co to jest wyszynk, ale zawsze, kiedy słyszę to słowo, widzę oczami wyobraźni mroczne wnętrze i rząd butelek wódki na stole przykrytym ceratą. Tu nie było wódki, ale cerata w zielone listki okrywająca blat lata świetności dawno już miała za sobą.

– Chodź do mamusi – serdecznie powiedziała kobieta, wyciągając do mnie ręce w geście pocieszenia. – Wiesz, jaki jest dziadek, stary się zrobił, nerwy go łatwo ponoszą. To ze strachu, że ojca jutro wypuszczają, rzuca się do bicia. Nakleimy plasterek na łapkę i do wesela się zagoi.

– Ciekawe, czy ojcu szczęka opadnie, kiedy zobaczy to mieszkanie. – Dziewczyna roześmiała się. – Co wyjdzie z kicia, to my w innym! – Skręcała się ze śmiechu, zataczając się po całym korytarzu. – Ale takich luksusów to jeszcze nie widział!

„Wesoła z niej laseczka – pomyślałam i stanowczo odwróciłam się w stronę drzwi wyjściowych. – Żegnajcie, miło było, jednak muszę wracać do domu”.

Ale właśnie w tej chwili otworzyły się drzwi wejściowe i do mieszkania weszło dwóch młodych mężczyzn.

– Cześć, mama! – rzucił pierwszy. Wielki i gruby, w dresie wyglądał jak potężny Murzyn z Bronxu czy inny ziomal słuchający hip-hopu.

– Cześć. Jest jakieś jedzenie? – przywitał się zwięźle drugi, rzucając pożądliwe spojrzenie w stronę kuchni. Obydwaj mieli około dwudziestki, ale ten drugi ubrany był starannie, w marynarkę i golf, a na głowie nosił czarny filcowy kapelusz à la Rocky Balboa.

Pomyślałam, że licząc razem ze mną, to ta mama z salonu ma piątkę dzieci. No tak, wielodzietna rodzina patologiczna!

– Wypad, młody! – ryknął Balboa, zaglądając przez szybę do łazienki.

– Co tak się tłoczycie w korytarzu? Mamy teraz trzy piękne pokoje, mieszkanie jak pałac! – zawołał hiphopowiec. Na imię miał Damian. Wiedziałam to z całą pewnością. W łazience siedział Karolek. Balboa to Kryspin, a dziewczyna nazywała się Paloma. Paloma – co za egzotyczne imię!

A ja Patysia? Patrycja? Baryłka – bo jestem gruba? Królik, bo kicam. Kicam, kuleję i przewracam się, bo mam słabszą nogę? Jestem niepełnosprawna? Jak to możliwe?

Ja przecież tu nie mieszkam. To nie jest moja rodzina!

– O, na tej ulicy przed wojną były najlepsze mieszkania w całym Wrocławiu! – zawołała mama. – Sami urzędnicy, kupcy i inni bogacze. A w składziku zawsze mieszkała służąca.

– To cienko przędła – powiedziała ze współczuciem Paloma. – Nawet pieca tam nie ma.

Mieszkamy we Wrocławiu? Złapałam się za głowę. Oczywiście, przecież wiem. Dziadek, ojciec tego ojca, który siedzi w więzieniu, zawsze mówił, że cały Lwów po wojnie przeniósł się do Wrocławia. A mój dziadek z Warszawy też tak mówił. Czy ja śnię, czy zwariowałam? Osobowość mi się rozdwoiła. Nie dam rady wrócić dzisiaj do Warszawy. Ale muszę koniecznie zadzwonić do domu. Przecież oni umrą ze strachu, kiedy zobaczą, że mnie nie ma. Nigdy mi się to nie zdarzyło. Chociaż moim przyjaciółkom rodzice pozwalają zostawać u koleżanek na noc. Jedynaczki mają najgorzej. Rodzice trzęsą się nade mną, aż czasami mam tego dość!

– Pożycz komórkę – szepnęłam do Karola, który w międzyczasie wyszedł z łazienki i wsparty o framugę kuchennych drzwi intensywnie przeszukiwał półki oczami.

– Nie mam.

– Dam ci snickersa.

– No przecież mówię, że nie mam.

– Dwa snickersy i butelkę coli.

– Ale tylko na chwilę, bateria słaba i karta mi się kończy.

Niechętnie wyciągnął komórkę, a ja wrzuciłam ją do bocznej kieszeni spodni. W spodniach Patrycji nie było tylnych kieszeni.

– Są ziemniaki do odgrzania – powiedziała mama.

– Idę, idę – sapnął ochoczo Rocky Balboa z łazienki.

„Ciekawe, czy zdejmuje kapelusz w toalecie” – pomyślałam ze zdziwieniem.

Wszyscy całą bandą ruszyli do kuchni.

Wyszłam na klatkę schodową i wystukałam numer telefonu domowego.

– Ania Rawicka, słucham – usłyszałam w słuchawce swój własny głos.

Zbierałam myśli w popłochu.

– Przepraszam, czy to mieszkanie państwa Rawickich? – spytałam, czując się idiotycznie.

– Tak, słucham – odpowiedział uprzejmie mój głos.

– Czy ty jesteś Anką Rawicką, masz trzynaście lat i twój tata jest inżynierem, a mama księgową, chodzisz do sto dziewięćdziesiątego gimnazjum i przyjaźnisz się z Agatą?

– Aha, a o co chodzi?

– Powiedz mi tylko jeszcze, czy masz krótkie ciemnoblond włosy i nosisz granatową torbę z czerwonymi koralikami?

– Tak, i mam metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, pokój z dziedzińcem zamkowym, lubię spać na brzuchu i noszę czerwone majtki.

– Nie masz czerwonych majtek – zaprzeczyłam.

– Rzeczywiście, nie mam. Mam w czerwone kropki.

– Ale ich nie nosisz, bo od początku były za małe. Prezent od ciotki Izy, która myślała, że chodzisz do trzeciej klasy.

– Skąd wiesz? Z koleżanką, mamo, rozmawiam! – krzyknął mój głos w głąb mieszkania. Mojego byłego mieszkania.

– To znaczy, że wszyscy u was są teraz w domu? – spytałam z nadzieją, że może gdzieś w czasoprzestrzeni egzystuje jakaś nieobecna w tej chwili siostra, którą mogłabym być.

– Wszyscy. I jeszcze dziadek, jako bonus, nocuje u nas, bo się zasiedział. Ale o co chodzi? Dlaczego mnie tak wypytujesz? Mogłabyś się przynajmniej przedstawić, skoro już dyskutujemy o moich majtkach.

Pik – pisnęła zdychająca komórka.

– No tak – powiedziałam – cięty język to moja specjalność. Słuchaj, ja do ciebie jeszcze zadzwonię, bo trudno tak z miejsca wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi. I komórka mi się rozładowuje. Cześć.

Wyłączyłam telefon, usiadłam na schodach i pogrążyłam się w rozmyślaniach.

– Nastąpił jakiś transfer osobowości – powiedziałam głośno do siebie. Mobilizowałam cały swój mózg do intensywnej pracy nad wyjaśnieniem niezwykłej sytuacji, w której się znalazłam. – Akcja toczy się jak w grze komputerowej. Wszystko z pewnością samo się rozwiąże, ale na razie muszę zostać tutaj, bo po prostu nie mam dokąd pójść. Trzeba znaleźć jakąś nitkę, wskazówkę, ukrytą informację, która zaprowadzi mnie do kłębka. Wiem, ta warszawska Anka też musi mieć podwójną osobowość! Jest zakłopotana i chociaż dla niepoznaki udaje bohatera, sama ciężko główkuje, co ze sobą zrobić. Szkoda, że nie zapytałam od razu. Musimy się spotkać i podwójność stopić w jedność. Dobrze, że w dwudziestym pierwszym wieku jesteśmy wyedukowani przez filmy i książki. W dawnych czasach ludzie musieli czuć się zupełnie zagubieni w przypadkach takiej obsuwy systemu. Matrix! Wszyscy żyjemy w matrixie.

Poczułam się zadowolona z klarowności swojego rozumowania. Wstałam i skierowałam się do mieszkania mojej nowej rodziny. Świetnie, że są wakacje. Potraktuję to jako wakacyjną przygodę. Być Patrycją Wysiadło, ale czad!

ROZDZIAŁ 2

Obudziłam się rano i leżałam, patrząc na artystyczny nieład panujący w pokoju dzielonym z Palomą. Dookoła zalegała cisza. Mama poszła pilnować dzieciaka, Paloma poleciała do Roberta, narzeczonego, który prowadził stragan na drugim końcu miasta. Chłopaki chyba jeszcze śpią. Wieczorem zasiedzieli się z kuplami przy piwie.

Trudno wytłumaczyć stan, w jakim się znajdowałam. Byłam nadal sobą, ale miałam ciało Patrycji i wiedziałam wszystko o niej i jej rodzinie. Tak jakbym obejrzała wcześniej film instruktażowy o familii Wysiadłów. O ich życiu, zwyczajach, no po prostu o wszystkim. Oczywiście z punktu widzenia Patrycji.

Gnana głodem wyskoczyłam z łóżka i, kuśtykając z lekka, poleciałam do kuchni coś zjeść. W lodówce znalazłam dużą ilość kiełbasy zgromadzonej na przywitanie ojca. W szafce był dżem i chleb.

Posmarowałam dżemem pajdę chleba i rozsiadłam się na małej wyliniałej kanapie. Zwykle sypia tu dziadek. Tej nocy nie wrócił do domu. Ma towarzyskie usposobienie i często zostaje u swoich znajomych. „Dostaje rentę od państwa, więc może się panoszyć po domu jak panisko” – mówi mama. W rodzinie Wysiadłów tylko dziadek ma stały dochód i kiedy bywa naprawdę ciężko, musi dokładać się do jedzenia. Mama pilnuje cudzych dzieci za pieniądze. Przynosi czasami jakieś prezenty, stąd wzięłam snickersy dla Karola. Starsi chłopcy pracują dorywczo, Paloma jest kelnerką i hostessą w klubie. Ojciec najczęściej pracuje przy remontach, nawet nieźle tam zarabia, tylko krótko. Bo kiepsko dobiera sobie przyjaciół, tłumaczy mama. Wiecznie zwodzą go na manowce i w rezultacie co jakiś czas ląduje w więzieniu, chociaż jest niewinny.

Nasze mieszkanie znajduje się w budynku przeznaczonym do rozbiórki. Mieszkamy tu już od roku i jesteśmy bardzo zadowoleni. Dawno temu, zanim jeszcze się urodziłam, rodzice mieli prawdziwe mieszkanie. Ale kiedy w ich budynku pękła ściana, wszystkich wykwaterowali i niektórzy, tak jak moi rodzice, dostali lokal zastępczy w jednym pokoju i na tym się skończyło. Kiedy rodzina się powiększyła, a ojciec pierwszy raz trafił do więzienia, mamę wygryźli z lokalu zastępczego, więc znalazła pustostan i zamieszkała tam z dziećmi. Z pustostanami jest tak, że zawsze trzeba się z nich w końcu wyprowadzić. Jestem najmłodsza i kiedy się urodziłam, jako Patrycja oczywiście, mieszkali już w piątym miejscu. Dlatego nie przyzwyczajam się za bardzo do okolicy, bo przez całe życie wędrujemy z mieszkania do mieszkania i nigdy nie wiadomo, kiedy znów będziemy musieli się pakować.

Wczoraj bez przerwy miałam wrażenie, że przeżywam jakąś dobrze mi znaną historię z książki. W końcu sobie przypomniałam. Mark Twain, Książę i żebrak! Wystarczy się rozejrzeć, a od razu wiadomo, którym jestem teraz.

Jako Anka Rawicka tęskniłam za nieuporządkowanym światem. Teraz miałam go pod dostatkiem.

Rumor przy drzwiach wejściowych wskazywał na to, że weszła jakaś grupa ludzi. Po głosie rozpoznałam dziadka. Znałam go oczywiście, ale mimo wszystko byłam ciekawa, jak wygląda.

Zajrzał do kuchni, zobaczył mnie i uśmiechnął się szeroko.

– Patrysia! – zawołał uradowany. – Wchodźcie do salonu – zwrócił się do kobiety i dwóch mężczyzn, którzy stali w korytarzu, podziwiając swoje odbicia w mętnym zwierciadle.

Towarzystwo rozsiadło się przy stole przykrytym ceratą w zielone listki. Słońce przychodziło do tego pokoju po południu, więc trochę mroczne wnętrze chroniło przed upałem dającym się we znaki mimo wczesnej godziny.

Ludzie, których przyprowadził dziadek, nie byli mi znani jako Patrycji, a tym bardziej jako Ance. Niby zwyczajni, ale kryło się w nich coś niepokojącego. Bardzo różnili się od dziadka. Zdecydowanie elegantsi. Faceci w czystych koszulkach polo, z fryzurami przylizanymi żelem, kobieta w sukni z kołnierzykiem, z przypiętym sztucznym kwiatem i w plecionym kapelusiku z wygiętym zalotnie rondem.

– No, biegnij po karty – powiedział dziadek, uśmiechając się do mnie promiennie.

Od razu pojęłam, że chodzi mu o karty do gry.

– Ze dwie talie – dodał.

W pokoju, w którym mieszkałam z Palomą, panował niezły rozgardiasz. Jednak były tu prawdziwe meble, a nie materace rzucone na podłogę i kartony pod ścianami jak w pokoju chłopaków.

Narzeczony Palomy załatwił nam komputer i sprzęt muzyczny. Na swoim straganie sprzedawał najróżniejsze rzeczy. Raz dostarczył pudło rajstop dla Palomy, innym razem pożyczył skuter Karolowi, żeby sobie trochę pojeździł. Miałam nadzieję, że skombinuje mi nową komórkę. Moją nokię dziadek wrzucił do kibelka, kiedy wczoraj się wściekł i pobił mnie wyrwanym ze ściany wieszakiem na ręczniki.

Położyłam karty na stole i chciałam opuścić towarzystwo, ale dziadek powiedział, żebym usiadła.

Popatrzyłam na niego z zakłopotaniem. Ten niewielki, chuderlawy mężczyzna pomimo upału ubrany był w ażurowy sweter z podwiniętymi rękawami. Miał małe chytre oczka, długi jak u szczura nos i nieogolone policzki porośnięte siwą szczeciną. Dolną szczękę wysuwał do przodu, żując bez przerwy język w sposób charakterystyczny dla ludzi, którym brakuje większości zębów. Z urody trochę przypominał Himilsbacha z Rejsu.

– No to teraz pokaż, jak tasujesz karty, i zrób sztuczkę z piątym asem.

Gram w karty jak noga, więc zawsze staram się trzymać z daleka od wszelkich gier, żeby się nie ośmieszać.

Zgarnęłam kupkę kart ze stołu i trzymałam niezdecydowanie obie talie w rękach.

I nagle w zupełnie niezrozumiały sposób zręcznym gestem rozłożyłam je w wachlarz na ceracie. Uniosłam ostatnią jednym palcem i przerzuciłam wszystkie jak domino, od jednej strony do drugiej. Potem błyskawicznym ruchem z drugiej do pierwszej i z powrotem. A potem rozdzieliłam je na dwie talie i zrobiłam to samo obiema rękami jednocześnie.

Wszelkie działania przychodziły mi z ogromną łatwością i przyjemnością, chociaż nie pojmowałam, skąd mam takie umiejętności.

– Wszystkiego sam ją nauczyłem. A ile pracy i pieniędzy w to włożyłem! – powiedział chełpliwie dziadek. – Trzeba dzieciom zapewnić wykształcenie. Jak dziewczyna nie jest ładna i wiadomo, że dobrze za mąż nie wyjdzie, powinna mieć fach w rękach. Dziadek kocha swoje wnuki i czuwa nad ich przyszłością.

Pogładził mnie po włosach, które stanęły mi dęba z oburzenia na tak fałszywą przemowę. Gdyby chodzenie do szkoły nie było obowiązkowe, już teraz wysłałby mnie do pracy w kiosku warzywnym swojego koleżki, starego Macieja. Musiałabym codziennie wstawać o czwartej rano i dźwigać skrzynki na rynku hurtowym. Nie zgodziłam się i dlatego ciągle wybuchały kłótnie. Myślałam, że dziadek dał spokój z posyłaniem mnie do pracy, ale widocznie nadal coś kombinował.

– A teraz przynieś rekwizyty i pokaż nam, jak żonglujesz. – Znów posłał mi szczodrobliwy, bezzębny uśmiech.

Będę żonglować? Nie mogłam się nadziwić, zaskoczona swoim mistrzostwem w sztuczkach karcianych.

Oczywiście wiedziałam, gdzie leżały rekwizyty – przedmioty, którymi posługiwał się dziadek w czasach swojej cyrkowej przeszłości. Uczył mnie żonglerki od maleństwa, by mieć okazję do popisywania się własną zręcznością. Starsze rodzeństwo też przeszło musztrę w dzieciństwie i teraz tylko ja służyłam mu za widza i uczennicę, którą okładał kijem, jeśli nie wykazała dostatecznej sprawności.

Postawiłam pudło na stole i wyciągnęłam z niego kule, piłeczki, obręcze, maczugi, noże i inne uzbierane przez dziadka „obiekty”. Z osobnego pudełka wyjęłam kulę do żonglerki kontaktowej, którą lubię najbardziej, bo nie trzeba przy niej skakać i narażać stóp na gwałtowne ruchy.

– Proszę, moi drodzy, weźcie parę rekwizytów w ręce, a resztę połóżcie na stole, obok siebie. Patrysia będzie podchodzić i wybierać od was przedmioty.

Mój takeout to bardzo efektowny numer. Polega nie tylko na żonglowaniu, ale i na takim manipulowaniu widzami, by nagle poczuli się skołowani i nie mogli doliczyć się przedmiotów, które mi podali, które im oddałam, a które zniknęły nie wiadomo gdzie. Dla mnie też jest wyczerpujący, bo nie przerywając żonglowania, muszę przemieszczać się od jednej osoby do drugiej.

Kiedy skończyłam, wszyscy bili brawo i wyrażali między sobą zdziwienie moją biegłością i moim sprytem.

Dla odpoczynku pokazałam im jeszcze krótki pen spinning, manewrując grubym wiecznym piórem między palcami. Na bis zademonstrowałam czary żonglerki kontaktowej z akrylową przezroczystą kulą, która w czarodziejski sposób zawisła w powietrzu pomiędzy moimi dłońmi, wywołując okrzyki zachwytu.

Myślałam, że na tym się skończy, ale dziadek sięgnął jeszcze po kubeczki i kostkę. Podał mi je z triumfującym uśmiechem.

– Zakład, że nie zgadniecie, pod którym kubkiem znajduje się kostka! – zawołał prowokująco do swoich znajomych.

„No wiecie – pomyślałam ze zgorszeniem – po tych wszystkich cudach żonglerki prymitywne kubki i kostka! Doprawdy dziadek nie ma klasy. Tfu!”

Ale widzowie wykazali wielkie zainteresowanie nędznymi jarmarcznymi trikami. Widocznie nie odbiegali poziomem od dziadka. Krzyczeli, pokazywali paluchami niewłaściwy kubek i entuzjazmowali się jak dzieci.

W końcu dziadek nasycony sukcesem pozwolił mi pójść do swojego pokoju.

Odłożyłam pudło i karty na swoje miejsce i walnęłam się w ubraniu na łóżko. Czułam, że muszę pomyśleć nad swoją sytuacją. W domu nie było telefonu stacjonarnego. Okazało się, że chłopaków już nie ma, i w mieszkaniu nie znalazłabym nikogo, kto mógłby pożyczyć mi komórkę. Komputer nie był podłączony do internetu, więc nie mogłam wysłać maila, zresztą ja teraz w Warszawie nie miałam w domu komputera. No, chyba że w nowym wcieleniu mam. Nie wiadomo.

Zdobycie pieniędzy na bilet do Warszawy w tej rodzinie raczej nie wchodziło w grę. Skromne kieszonkowe Anki Rawickiej to prawdziwy majątek dla Patrycji Wysiadło.

Wydawało się, że nie ma sposobu na rozwiązanie tego problemu, kiedy przyszedł mi do głowy genialny pomysł. Squattersi!

Naszą kamienicę przeznaczono do rozbiórki już ponad dwa lata temu. W przyszłości na jej miejscu będzie biegła nowa ulica. Przez rok nikt tu nie mieszkał, aż nagle squattersi odkryli to miejsce i wprowadzili się całą grupą. Zajęli mieszkania na drugim i trzecim piętrze i dopilnowali, żeby nie odłączono wody i prądu. Niektórzy z nich to polityczni anarchiści, którzy chcą wysadzić w powietrze cały ten zgniły świat, inni to zwykłe świry, ćpuny i pijaki. Są też prawdziwi artyści: jedna malarka, pisarz i poeta. Słucham, jak rozmawiają ze sobą, i stąd wiem, że dużo podróżują po kraju i za granicę. W drodze do Warszawy mogliby za darmo zabrać mnie do samochodu.

Znów nadzieja zapukała do mojego serca.

Dziadek odprowadził swoich gości do drzwi i poszedł do kuchni. Po odgłosach wydawanych przez starą kanapę i przekleństwach, którymi obrzucał wełnianą narzutę pełną dziur wypalonych papierosami, poznałam, że ścieli sobie łóżko.

Dziadek zaczął chrapać na cały dom, a ja gapiłam się na nieład panujący w pokoju i odtwarzałam w pamięci ostatnie godziny. Przypomniałam sobie nagle jego słowa rzucone tuż przed odejściem gości:

– Ukłony dla Rekina!

Ach, więc to miała na myśli Paloma, ostrzegając mnie wczoraj przed sprzedażą do Rekina. Paloma pracuje w klubie należącym do Rekina. Bardzo mi się tam podoba. Wytworna atmosfera, aksamitne zasłony, wygodne bordowe kanapki wokół niskich stolików, kwiatki we flakonikach, lustra na ścianach i obrazy. Scena dla zespołu i parkiet dla tańczących. Wszystko widziałam w świetle dziennym w trakcie sprzątania. Myślę, że wieczorem musi być tam jeszcze piękniej. Ale Palomie się nie podoba. Mówi, że to speluna i odeszłaby, gdyby potrafiła wyrwać się Rekinowi. Rekin nie jest jej chłopakiem, tylko szefem. Jej chłopakiem jest Robert, zwany Złotym Robertem, bo podobno wszystko potrafi zamienić w złoto. Nie wiem, jak to robi.

Może Rekin zatrudni mnie do pokazywania sztuczek z żonglerką i kartami w jego klubie? Fajnie by było. W czasie wakacji mogłabym pracować wieczorami i spać do południa jak Paloma. Świetna zabawa i jeszcze by mi płacili!

Pójdę pogadać z Dorotą, która jest moją najlepszą kumpelą, jako Patrycji. Razem chodzimy teraz do gimnazjum, a przedtem dwa ostatnie lata do podstawówki.