Mateusz i kamienny krąg - Krzysztof Niedziałkowski - ebook + książka

Mateusz i kamienny krąg ebook

Krzysztof Niedziałkowski

2,0

Opis

Pewnego dnia Mateusz i Michał, nastoletni chłopcy, naruszają ciągłość czasu i przenoszą się do tajemniczego świata, któremu zagraża ogromne niebezpieczeństwo...

Przyjaciele, czując się odpowiedzialnymi za los poddanych króla Zolena i chcąc wrócić do własnego świata, decydują się zmierzyć z potężnym Duchem Czasu. Zanim to jednak nastąpi, przejdą szkolenie pod okiem mistrza Dobrama w Szkole Mądrości i Fechtunku, i zostaną poddani ciężkim próbom na Spartorze.

– Naruszyliście spokój tego miejsca, siadając na Kamieniu Czasu. Nie okazaliście należytego szacunku jak wielu wam podobnych. Poniesiecie za to karę!
Chłopcy spojrzeli po sobie z niedowierzaniem. Gdyby mogli, uciekliby, gdzie pieprz rośnie, lecz nogi odmówiły im posłuszeństwa. Wreszcie Mateusz odważył się przemówić:
– My nie chcieliśmy naruszać spokoju tego miejsca – mówił, a głos mu drżał. – Chcieliśmy tylko baczniej przyjrzeć się kręgom i wyjaśnić okoliczności rzekomych zniknięć ludzi.
– Milcz, barbarzyńco! – usłyszał w odpowiedzi. – Wszyscy tu przychodzą, aby korzystać z mojej energii, a w rzeczywistości niszczą mój świat!
– Ja, ja bardzo przepraszam! – Michał wtrącił się do rozmowy. – My naprawdę nic złego nie chcieliśmy zrobić.
– Tak tylko wam się wydaje! – zagrzmiał upiór oddalony zaledwie o kilka kroków od chłopców.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 536

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



OD AUTORA

Przyszedłem na świat 25 lipca 1964 roku w Skępem. Jestem absolwentem Wyższej Szkoły Oficerskiej im. gen. Józefa Bema w Toruniu oraz Politechniki Gdańskiej. Z potrzeby serca pracuję społecznie, dlatego w pewnym okresie życia zostałem członkiem Robotniczego Stowarzyszenia Twórców Kultury Województwa Ciechanowskiego.

Swoją przygodę z pisaniem rozpocząłem w liceum w Bieżuniu. To wtedy debiutowałem wierszem Na pomoc na łamach „Tygodnika Ciechanowskiego”. Również w Bieżuniu poznałem Stefana Gołębiewskiego – poetę, tłumacza, posła – i miałem zaszczyt uczyć się od niego. Mój talent poetycki doceniło czasopismo „Nike” i w roku 1987 wydrukowało wiersze Na pomoc orazOdchodząc. W 2015 roku wydałem swój pierwszy tomik wierszy pt. Przebudzenie. Jednak oprócz poezji tworzę również prozę.

Książka, którą trzymacie w dłoniach, powstawała kilka lat. Mam nadzieję, że was zainteresuje i wciągnie w wir przygody. Dodam tylko, iż historia w niej opisana, podobnie jak wiele innych, może wydarzyła się naprawdę, a może jest jedynie wytworem mojej wyobraźni. Nie można tego jednoznacznie ocenić. Wszak wszystko, co dzieje się w danej chwili, jest rzeczywistością, która za moment staje się tylko ulotnym wspomnieniem…

 

Krzysztof Niedziałkowski

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Książkę tę dedykuję ukochanej żonie Halinieoraz córkom Monice i Weronice

WYGŁUPY

Wszystko zaczęło się w Warszawie. Mieszkało tam małżeństwo, które zajmowało apartament na Ursynowie. I nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby nie to, że małżonkowie byli wybitnymi naukowcami.

Karol, trzydziestopięcioletni profesor fizyki i chemii, wykładał na uniwersytetach całego świata. Z wyglądu przypominał atletę – był wysoki i dobrze zbudowany. Nosił bujną czuprynę i okulary. Jego znakiem rozpoznawczym była fajka, z którą nie rozstawał się ani na chwilę. Dostał ją od ojca w prezencie, gdy skończył osiemnaście lat. Ubierał się modnie: w eleganckie garnitury i odpowiednio dobrane koszule oraz kolorowe apaszki. Podczas rozmów – czy to ze studentami, czy znajomymi – zawsze okazywał dużo życzliwości, nawet gdy go denerwowali. Studenci lubili słuchać jego opowieści o zjawiskach fizycznych i chemicznych. Zajęcia, na których Karol przeprowadzał doświadczenia, były wielkim spektaklem gromadzącym komplet widzów.

Profesor miał też fanów i fanki, którzy z niecierpliwością czekali na jego książki. Gdy się ukazywały, były rozchwytywane w mgnieniu oka, ponieważ ich autor potrafił jak mało kto przekazywać czytelnikom swoją fascynację naukami ścisłymi.

Obecnie Karol pracował w Instytucie Genetyki i Hodowli Zwierząt PAN w Jastrzębcu pod Warszawą wraz ze swoją żoną Katarzyną, która była wybitnym genetykiem. Nieco młodsza od Karola, trzydziestoletnia, kobieta była często zamyślona, sprawiała wrażenie, jakby żyła w innym świecie. Niosła pomoc wszystkim potrzebującym, podbijała serca dobrocią i uprzejmością. Studenci żartobliwie nazywali ją Kiciunią, a to dlatego, że była jak kot – ciepła i miła – i jak kot potrafiła też pokazać pazurki.

Katarzyna nie dbała przesadnie o wygląd. Włosy miała czarne i długie, upinała je w kok, podobnie jak mąż nosiła okulary, które ciągle poprawiała, bo zsuwały się jej z nosa. Lubiła elegancko skrojone sukienki, lecz nie zawsze odpowiednio dobierała do nich dodatki, co stwarzało wrażenie, że jest roztargnioną kobietą.

Małżonkowie byli wiecznie zapracowani. Karol często wyjeżdżał na gościnne wykłady. Katarzyna dopiero wieczorami znajdowała czas, by porozmawiać z mężem przez telefon. Ich rozmowy przeciągały się niekiedy do późnych godzin nocnych, ale dzięki nim nie tracili ze sobą kontaktu.

Mijały lata i choć byli szczęśliwym małżeństwem, to tak naprawdę do absolutnego szczęścia brakowało im jednego – dziecka. Mnóstwo radości sprawiła więc wiadomość, że Katarzyna jest w ciąży. Po dziewięciu miesiącach oczekiwania urodził się krzykliwy, pulchny chłopiec. Był maleńką wersją ojca. Dostał na imię Mateusz, po ojcu Karola.

Czas mijał, chłopiec rósł jak na drożdżach. Po ośmiu miesiącach zaczął raczkować, potem chodzić, mówić. Jako trzylatek poszedł do przedszkola. Tam poznał wielu rówieśników, z którymi miał okazję się wyszaleć.

Rodzice dbali o intelektualny rozwój chłopca. Często zabierali Mateusza za miasto, gdzie mógł wraz z ojcem eksperymentować. Podczas wakacji starali się pokazać synowi jak najwięcej ciekawych miejsc, ludzi, obyczajów. Dość często jeździli na wieś do domu rodziców Katarzyny, który stał nieopodal jeziora. Tam Mateusz spotykał się ze swym stryjecznym bratem Piotrem.

Obaj chłopcy wieczorami w gabinecie dziadka Stanisława przeżywali niezwykłe chwile. Słuchali opowiadanych przez niego historii o przedwiekowych grodach i zamkach ukrytych w nieprzebytej puszczy, o świecącym piasku, moście z mgły, roślinach o uzdrawiającej mocy i dziwnych, małych ptaszkach z ludzkimi twarzami. Niektóre wieczory były szczególnie magiczne. Działo się wtedy coś niezwykłego, coś tajemniczego, czego mały Mateusz do końca nie rozumiał. Kiedy była pełnia księżyca, dziadek wyjmował z pilnie strzeżonej i zamykanej na klucz skrzynki nieduże lusterko. Miało ono ostre, nierówne krawędzie, jakby zostało odłupane od większej lustrzanej tafli. Dziadek stawiał zwierciadło na stole, podpierał je dwoma tomami encyklopedii. Po chwili na lustrzanej tafli materializował się czarno-biały obraz. Czasem można było wypatrzeć gęsty las, czasem jakiś zamek, a czasem różne postacie. Odbicia w lustrze nie były statyczne, przypominały raczej wolno przesuwające się klatki taśmy starego filmu. Mateusz i Piotr jak urzeczeni patrzyli w ekranik zwierciadła. Byli zbyt mali, by pojąć, jak działa to urządzenie. Obaj myśleli, że dziadek to iluzjonista, który potrafi czarować. Gabinet dziadka Stanisława chłopcy zapamiętali jako magiczne miejsce, które pozwalało podróżować do innych krajów i przenosić się w czasie. Wszystkie powierzone przez seniora tajemnice wnuczkowie skrzętnie ukrywali przed rodzicami.

Kiedy Mateusz miał sześć lat, rodzice posłali go do najlepszej w Warszawie prywatnej szkoły podstawowej. Uczył się pilnie. Był zawsze uśmiechnięty i miły. Jego okrągła twarz i pulchne policzki przywoływały na myśl chomika, dlatego koledzy nadali Mateuszowi przezwisko Bucek. Chłopiec nie odróżniał się niczym od swoich ruchliwych rówieśników. Na przekór szkolnej dyscyplinie nie potrafił usiedzieć pięciu minut na miejscu. Potrafił za to płatać figle kolegom i koleżankom, nie oszczędzał też nauczycieli. Tak mu zostało do gimnazjum.

Na początku maja Mateusz wysmarował sadzą krzesło nauczycielki od biologii. Pani Irenka – tak miała na imię nauczycielka – nie spodziewając się podstępu, siadła przy biurku i jak zwykle sprawdziła obecność. Gdy skończyła, wstała, by napisać temat zajęć na tablicy, w tym momencie uczniowie parsknęli śmiechem. Jej piękna, błękitna sukienka była wybrudzona sadzą. Oczywiście sorka nic o tym nie wiedziała, dlatego zdziwiło ją zachowanie klasy. W pierwszym momencie pomyślała, że to Tomek znów coś zmalował, lecz po chwili przypomniała sobie, że Tomek jest nieobecny.

„Z czego oni się śmieją? Czyżbym nie dosunęła zamka?”, pomyślała, przyglądając się swojemu ubraniu. Dotknęła suwaka, ale był zapięty. I wtedy zauważyła, że ma brudną dłoń. Nic nie mówiąc, wyszła z sali. Po piętnastu minutach wróciła z dyrektorem. Budzący respekt mężczyzna stanął na środku klasy i w kilku zdaniach potępił to, co się stało. Następnie zażądał ujawnienia się sprawcy. Niestety, nikt się nie przyznał do winy.

– Widzę, że brak wam odwagi! – grzmiał dyrektor, przechodząc między ławkami i przyglądając się dłoniom uczniów. – Ale ja jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa!

Przestraszeni gimnazjaliści spojrzeli na niego, nie wiedząc, co ma na myśli. Tymczasem dyrektor podszedł do Mateusza i położył rękę na jego ramieniu.

– Prawda, chłopcze?

Mateusz się zaczerwienił, lecz nic nie odpowiedział. Dyrektor odsunął rękę i podszedł do nauczycielki.

– Pani Irenko, proszę zadać dodatkową pracę domową wszystkim uczniom. A ten chłopiec z ostatniej ławki – dyrektor wskazał palcem Mateusza – pójdzie ze mną do gabinetu.

– Oczywiście. Mateusz, idź z panem dyrektorem.

– Może to was nauczy pokory – dodał dyrektor, wychodząc z sali wraz z Mateuszem. – A szczególnie ciebie, chłopcze.

– Że niby mnie? – zdziwił się.

– Ciebie, ciebie – odpowiedział dyrektor i skierował Mateusza na schody prowadzące na pierwsze piętro, gdzie mieścił się jego gabinet.

Nauczycielka tymczasem zgodnie z poleceniem przełożonego zadała uczniom dodatkową pracę domową.

– Na jutro napiszecie wypracowanie o sadzeniu drzewek.

– Ale… – odezwał się Mikołaj, lecz pani Irenka nie chciała go wysłuchać. Skwitowała krótko:

– To tyle. Do widzenia.

– Do zobaczonka – wymamrotali pod nosami przybici uczniowie.

Tymczasem w gabinecie dyrektora trwało przesłuchanie Mateusza.

– Pokaż ręce – rozkazał dyrektor.

Chłopak wyciągnął dłonie przed siebie. Nie wyglądały najlepiej. Były zaplamione sadzą, co w mniemaniu dyrektora stanowiło niezbity dowód na to, iż to właśnie Mateusz pobrudził krzesło nauczycielki.

– Co masz do powiedzenia? – zapytał dyrektor, marszcząc czoło.

Mateusz wzruszył ramionami. „Co mam odpowiedzieć?”, pomyślał.

– No mów, słucham – naciskał dyrektor.

– Ubrudziłem ręce na boisku – skłamał chłopak.

– Na boisku? To ciekawe. Nie wiedziałem, że tam rozsypują sadzę. Muszę chyba ukarać palacza. Ale najpierw rozprawię się z tobą! – rozzłościł się dyrektor. – Twoi rodzice zaraz tu będą. Co im powiesz?

– Nie będę ściemniał. Powiem prawdę. – Mateusz uśmiechnął się pod nosem.

– Jak ty się wyrażasz! – Dyrektora zirytował niechlujny język ucznia.

– Normalnie. – Zdziwiony Mateusz patrzył na dyrektora jak na kogoś, kto nie rozumie żargonu młodzieżowego, choć pracuje z młodzieżą.

– Nie patrz tak na mnie! – burknął dyrektor i dodał: – Widzę, że zmądrzałeś. Idź na korytarz i tam zaczekaj na rodziców.

Po godzinie przyjechał Karol, a kwadrans po nim Katarzyna. Dyrektor wyjaśnił im przyczynę, dla której zostali wezwani. W obecności rodziców Mateusz zapewnił dyrektora, że więcej nie będzie dokuczał innym dla zabawy. Karolowi i Katarzynie trudno było w to uwierzyć.

PROROCTWO KRYSZTAŁOWEGO LUSTRA

Mateusz dotrzymał słowa i do końca roku szkolnego nie spłatał już żadnego figla. Doszedł zresztą do wniosku, że żarty z kolegów i nauczycieli były bardzo dziecinne, a on przecież kończył właśnie trzynaście lat. Nie bawiły go już kłótnie z Jolką, zagadywanie nauczycieli, chowanie piórnika Tomka do doniczki z fikusem czy nasączanie gąbki do ścierania tablicy śmierdzącym płynem. Stał się przykładnym uczniem. Jego odmienne od dotychczasowego zachowanie najpierw dziwiło nauczycieli, myśleli, że to kolejny szalony pomysł chłopaka. Jednak po pewnym czasie zaczęli stawiać Mateusza za wzór innym męczącym żartownisiom.

W dniu rozdania świadectw Mateusz wstał wcześnie. Ubrał się w wyprasowaną przez mamę białą koszulę, czarne spodnie i kamizelkę. Na szyję założył łańcuszek z talizmanem, który kiedyś podarował mu dziadek Stanisław. Wisior wykonany był ze srebra. Od koła o średnicy trzech centymetrów rozchodziły się falujące promienie, dlatego talizman wyglądał jak słońce. Dziadek nazywał go swarzycą, mówił, że symbolizuje pradawnego boga Słowian – Swaroga – i przynosi pomyślność.

Przed wyjściem z domu Mateusz wpadł jeszcze do łazienki, by uczesać włosy. Wziął grzebień do ręki i spojrzał w kryształowe lustro, które rodzice dostali w prezencie ślubnym od dziadków. Wtedy stało się coś niezwykłego.

Lustrzane odbicie Mateusza zaczęło się zniekształcać, wykrzywiać i rozmazywać. Po kilku sekundach wizerunek chłopca zniknął, a na lustrzanej tafli pojawiła się twarz siwobrodego człowieka. Starzec wpatrywał się w osłupiałego chłopaka. W pierwszej chwili wydało się Mateuszowi, że ten staruszek to dziadek Stanisław, lecz nie był przekonany, czy to na pewno on. Siwobrody człowiek coś mówił. Mateusz jak zahipnotyzowany obserwował szybko ruszające się usta, zmarszczone czoło, gniewne spojrzenie mężczyzny. Zdał sobie sprawę z tego, że jest on bardzo roztrzęsiony.

Sam też czuł zdenerwowanie. Serce biło mu bardzo szybko, oczami wlepionymi w lustro nawet nie mrugnął i zaczął drżeć na całym ciele. Ze strachu chciał uciec, lecz ciekawość wzięła górę. Stał wpatrzony w lustro i obserwował zmieniający się obraz.

Najpierw zobaczył oświetlony światłem księżyca kamień. Głaz był dość duży i postawiony na sztorc. Padał na niego blask księżyca w pełni. Pod kamieniem siedzieli jacyś ludzie. Mateusz zbliżył twarz do tafli, by lepiej przyjrzeć się postaciom, ale to nic nie dało. Obraz w lustrze niespokojnie drżał, falował, siał jak w źle dostrojonym telewizorze. Nagły krótki błysk przerwał tę niezwykłą transmisję i Mateusz zobaczył w lustrze własną pobladłą twarz z wytrzeszczonymi oczami oraz uniesionymi ze zdziwienia i strachu brwiami.

Odsunął się od zwierciadła i zaczął krzyczeć. Jego krzyk usłyszała mama.

– Co się stało, synku?! – spytała, wbiegając do łazienki.

– Widziałem jakieś dziwne postacie, tam! – Chłopiec wskazał na lustro.

– Gdzie? – Katarzyna spojrzała zdziwiona na taflę zwierciadła.

– W lustrze od dziadków! – krzyczał przerażony Mateusz.

Lustro, owszem, było zaparowane i pobrudzone pastą do zębów, lecz poza tym niczego niezwykłego Katarzyna nie zobaczyła.

– Widzę, że jest pobrudzone. A w dodatku widać w nim nasze odbicia, Mateuszku. – Przytuliła syna i pocałowała w czoło.

– Ale, mamo, ja nie ściemniam, naprawdę tam coś widziałem. – Mateusz nadal dygotał ze strachu.

– Na pewno ci się wydawało… – Katarzyna spojrzała w jego przestraszone oczy i dodała: – Teraz pośpiesz się, bo spóźnisz się do szkoły!

– Ale, mamo…

– Uspokój się. – Przerwała mu. – Wiem, że masz wybujałą wyobraźnię, ale to nie znaczy, że muszę od rana wysłuchiwać twoich wymyślonych historyjek. Przecież to lustro wisi w łazience od dawna, a wcześniej wisiało w domu moich rodziców i nigdy nie działo się z nim nic szczególnego. Jakoś ja nigdy w nim nic niezwykłego nie widziałam, choć dłużej się w nim przeglądam. – Zniecierpliwiona Katarzyna wyszła z łazienki i zaczęła w przedpokoju zakładać buty.

Mateusz dokończył czesanie i chwilę później wyszedł z domu wraz z mamą. Wsiedli do samochodu i odjechali. Przez całą drogę do szkoły chłopiec myślał o tym, co zobaczył w lustrze. Ocknął się dopiero, kiedy mama zatrzymała auto na parkingu przed szkołą, uściskała go na pożegnanie i szybko odjechała.

Żadnemu szkolnemu koledze Mateusz nie opowiedział o wydarzeniach poranka. Bał się, że zostanie wyśmiany. Zresztą nie było czasu na pogawędki z przyjaciółmi. Uroczystość zakończenia roku szkolnego nie trwała długo, bo uczniowie chcieli jak najszybciej rozpocząć upragnione wakacje. Klasa Mateusza wręczyła wychowawczyni duży bukiet kwiatów, a potem, krzycząc radośnie „Hurrraaa!!!”, wybiegła przez szkolne drzwi.

Gdy Mateusz wrócił do domu, wszedł ostrożnie do łazienki, by rzucić okiem na zagadkowe lustro. Przyglądał mu się dłuższą chwilę, czekał, aż znów ożyje, ale zwierciadło uparcie pokazywało tylko twarz chłopaka. Mateusz doszedł więc do wniosku, że wszystko mu się przywidziało, i więcej nie zaprzątał sobie tym głowy.

Już po kilku dniach wypełnionych wakacyjnymi zabawami zapomniał o historii z lustrem.

WAKACJE

Przyszły upragnione wakacje, czas relaksu i odpoczynku. Rodzice zaplanowali wyjazd na Kaszuby. Informacja o tym obudziła w Mateuszu chęć poznania lepiej tego regionu. Zaczął o nim czytać. Zafascynowały go kamienne kręgi, szczególnie te w rezerwacie w Odrach, oraz żyjący tam w zamierzchłych czasach Słowianie i Goci. Uwagę Mateusza przyciągały historie o życiu zwykłych ludzi, o wojownikach, karłach, potworach, czarownicach i energii, jaką wyzwalały kręgi. Wieczorami, a niekiedy do późna w nocy, czytał książki popularnonaukowe i różnego rodzaju informatory turystyczne. Kiedy przeczytał wszystkie interesujące go lektury, które znalazł w domowej biblioteczce, poprosił panią w bibliotece miejskiej, aby odłożyła mu książki o Kaszubach, Pomorzu oraz kamiennych kręgach.

Nadszedł dzień wyjazdu. Od rana wszyscy biegali po domu jak nakręceni. Mama i tata pakowali walizki. Mateusz zaś podrzucał im różne rzeczy, które chciał zabrać. Zegar wybił dziesiątą, co oznaczało, że do odlotu zostały trzy godziny.

– O Boże, już tyle godzin – westchnęła Katarzyna i spojrzała na walczącego z walizką Karola. – W takim tempie nie wyrobimy się nawet za pięć godzin.

– Nie martw się, zdążymy – pocieszał Karol.

– Obyś miał rację.

– Na pewno zdążymy – jeszcze raz stanowczo powiedział, by uspokoić żonę.

– Czy już wszystko zapakowaliście, chłopcy? – spytała Katarzyna, zamykając kuferek z kosmetykami.

– Tak – odpowiedział Karol.

– A ty, Mateusz?

– Chyba wszystko – stwierdził, ale na wszelki wypadek wyliczył całą listę przedmiotów, które włożył do walizki: – Lupa, notes, latarka, laptop, mapa, łyżeczka od dziadka…

– I ty to wszystko chcesz zabrać? – zdziwiła się mama. – Przecież to cały twój pokój!

– Jeszcze nie wszystko, został talizman! – krzyknął chłopiec i nie czekając na dalsze pytania, pobiegł do pokoju, skąd przyniósł zawieszony na srebrnym łańcuszku wisiorek w kształcie słońca z promieniami rozchodzącymi się we wszystkich kierunkach. – Teraz mam wszystko – dodał triumfalnie.

– Och, Mateusz, chyba przesadzasz, a kto ten ciężki bagaż będzie nosił? – zastanawiała się mama, kręcąc z niedowierzaniem głową.

– Spoko, mamo. Bagażowy! – odpowiedział syn z uśmiechem od ucha do ucha.

– No tak, masz rację… Skoro mamy już wszystko spakowane, to czas, Karolu, zamówić taksówkę – zwróciła się Katarzyna do męża.

– Już to zrobiłem, kochanie. Będzie o jedenastej trzydzieści.

– Och, to za godzinę. – Kobieta spojrzała na zegar i poszła do kuchni, by przygotować kanapki i napoje na drogę. – Sprawdźcie jeszcze zabezpieczenie domu, chłopcy! – krzyknęła.

– Dobrze, Kasiu! – odpowiedział Karol. – Ja sprawdzę okna, gaz i wodę, a ty, Mateuszku – zwrócił się do syna, który akurat przełączał kanał w telewizorze – wyłączysz z sieci telewizor i radio.

– Ach, zapomniałam wam powiedzieć, ciocia Basia będzie opiekować się domem w czasie naszej nieobecności! – krzyknęła z kuchni Kasia. – Karolu, zostaw jej numer telefonu do pensjonatu i adres!

– Już piszę – odezwał się z przedpokoju mąż.

– Mamo, czy ciocia Basia będzie karmić moje ryby i Perełkę?

– Owszem, będzie.

– Super! – ucieszył się Mateusz.

– Ale muszę ci powiedzieć, że ciocia najbardziej obawia się spotkania z Perełką. Najwyraźniej zniechęciła się do niej po tym, jak znalazła ją w kieszeni płaszcza podczas ostatniej wizyty.

– Wcale się nie dziwię. Biedny szczurek, ledwo przeżył – wtrącił Mateusz, chichocząc pod nosem.

– Ale dała się namówić? – spytał Karol.

– Tak. Udało mi się ją przekonać. Powiedziałam, że tamto to był niewinny żart ze strony Perły.

– Omal jej nie zabiła. A jak wrzeszczała! Cała ulica się zbiegła pod dom, a ona… – Mateusz chichotał na wspomnienie spanikowanej cioci Basi.

– Przestań się śmiać, Mateusz, lepiej idź się pożegnać z Perłą, bo za chwilę wychodzimy – przerwała mu mama.

Chłopiec wzruszył ramionami i poszedł do pokoju. Po pięciu minutach wrócił.

W tym czasie Karol wyniósł walizki przed dom i czekał na Katarzynę i Mateusza. Dołączyli do niego po zamknięciu drzwi i umieszczeniu kluczy pod donicą z agawą stojącą na schodach.

– Chłopcy, czy wszystko zostało sprawdzone? – upewniała się Katarzyna.

– Tak, kochanie – odpowiedział Karol.

– Oczywiście, mamo – dodał Mateusz, zasuwając zamek podręcznej torby.

– Więc możemy jechać! – radośnie oznajmiła Katarzyna.

– Tak! – potwierdzili chórem mężczyźni.

Punktualnie o jedenastej trzydzieści pojawiła się taksówka. Zapakowali do bagażnika kuferki i walizki. Sami usadowili się wygodnie w środku i ruszyli na lotnisko.

Na lotnisku panowały tłok i gwar. Odprawa się przedłużała. Sprawdzano skrupulatnie wszystkie bagaże. Po blisko godzinie Koroninowie wreszcie zajęli miejsca w samolocie.

– Przepraszam panią! – Katarzyna złapała za rękę przechodzącą stewardesę. – Kiedy startujemy?

– O godzinie trzynastej trzydzieści – grzecznie, z uśmiechem na twarzy, odpowiedziała kobieta. – Niestety ze względu na burzę, która przeszła nad Trójmiastem, mamy półgodzinne opóźnienie.

– A o której będziemy na miejscu?

– Około czternastej trzydzieści wylądujemy w Gdańsku. Oczywiście jeżeli wszystko przebiegnie bez zakłóceń – powiedziała łagodnie stewardesa.

– Dziękuję pani za informację.

– Proszę bardzo – odpowiedziała kobieta i poszła dalej.

Karol i Mateusz, siedząc wygodnie w fotelach, przeglądali broszury o Borach Tucholskich. Wreszcie samolot zaczął kołować i po kilku minutach wzbił się w niebo. Podróż przebiegła bez zakłóceń, punktualnie o czternastej trzydzieści samolot usiadł na pasie portu lotniczego imienia Lecha Wałęsy w Gdańsku. Odprawa trwała zaledwie kilkanaście minut. Na lotnisku na turystów czekał Stefan Zawadzki. Był to rosły mężczyzna o błękitnych oczach. Miał bujną brodę oraz sumiaste wąsy. Prezentował się bardzo wakacyjnie w krótkich spodenkach i przewiewnej koszuli.

Mężczyzna nerwowo spoglądał na zegarek. Wydawało się, że gdzieś się śpieszy. Stefan był pracownikiem pensjonatu, w którym urlopowicze mieli się zatrzymać. Koroninowie wsiedli do jego samochodu i pomknęli do pensjonatu „Adela” w Ostrowitem – w samym sercu Borów Tucholskich nad Jeziorem Ostrowickim. Karol przez całą drogę dzielił się ze Stefanem wrażeniami z lotu. Gdy dotarli do pensjonatu, Koroninów przywitał właściciel. Był to przyjaciel Karola. Mężczyźni poznali się kilka lat wcześniej, gdy Karol wraz z kolegami spędzał tu wakacje.

Właściciel pensjonatu był może trochę grubszy niż przeciętny mężczyzna, ale za to cały czas się uśmiechał. Miał bujną blond czuprynę i wąsy równie sumiaste jak Stefan. Wyszedł na spotkanie z Koroninami ubrany wytwornie: w garnitur i słomkowy kapelusz ozdobiony wstążką. Trzymał fajkę w lewej ręce, prawą zdjął nakrycie głowy i ukłonił się przyjacielowi. Karol przedstawił go Katarzynie.

– To mój przyjaciel Andrzej.

– Witam panią w moich skromnych progach! – Andrzej odłożył kapelusz i fajkę, pocałował Katarzynę w rękę. Tym gestem zupełnie ją zaskoczył. Z wieloma mężczyznami, z którymi ostatnio miała do czynienia, wymieniała tylko uścisk dłoni, dlatego gest Andrzeja był dla niej miłą niespodzianką. Nie spodziewała się spotkać w sercu Borów Tucholskich człowieka, który ma maniery dżentelmena.

Wokół trzypiętrowego pensjonatu rósł las. Wysokie drzewa i pobliskie jezioro tworzyły iście rajski klimat. Pomost, z którego korzystali turyści, miał kilkanaście metrów długości. Do niego były przycumowane łodzie. Wśród takiej przyrody można było zapomnieć o trudach codziennego życia i rozkoszować się pięknem oraz ciszą.

Po kurtuazyjnej wymianie grzeczności i uściskach zaprowadzono Koroninów do apartamentu, który znajdował się na pierwszym piętrze. Ściany korytarzy pensjonatu były ozdobione typowymi dla Słowian geometrycznymi wzorami, gdyż Andrzej był zafascynowany tamtą dawną kulturą. Jeden z symboli przypominał wyglądem ten, który Mateusz miał zawieszony na szyi.

Wewnątrz budynku było cicho i miło. Wspinając się po drewnianych schodach na piętro, Katarzyna zauważyła, że wszędzie stoją wazony z różami. Były przy wejściu, na korytarzach, półpiętrze, w pokojach. Zapach róż wypełniał całą przestrzeń. Można było odnieść wrażenie, że właściciele pensjonatu zadbali nie tylko o to, by ich goście czuli się odprężeni, zrelaksowani, ale również by wśród kolorowych kwiatów i słodkich aromatów zapomnieli o szarej codzienności.

Zaraz po wejściu do apartamentu Koroninowie poczuli jeszcze jeden zapach. Przez otwarte okno wraz z delikatnymi podmuchami wiatru wpadała woń lasu i jeziora. Karol i Mateusz wdychali ją łapczywie, a Katarzyna rozglądała się z zachwytem po apartamencie.

– Spójrz, Karolu, jaka piękna pościel – powiedziała, dotykając rogu poszewki. – To chyba jedwab?

– Możliwe, kochanie – odpowiedział Karol i zajrzał do barku.

– Mateusz! Będziesz spał w tym pokoju. – Mama wskazała mały pokoik znajdujący się na lewo od głównej sypialni.

– Super! Jest piękny! – krzyknął zachwycony chłopak i ruszył w jego stronę, ciągnąc za sobą ciężką walizkę. Gdy dotarł do łóżka, położył na nim bagaż i zaczął wyjmować rzeczy.

Rodzice również wzięli się do wypakowywania. Tego dnia już nigdzie nie wychodzili, regenerowali siły po podróży.

Wieczorem do apartamentu Koroninów przyszedł Andrzej. Był wyraźnie z czegoś zadowolony. Pogwizdywał wesoło i się uśmiechał. Z jego zachowania można było wywnioskować, że ma coś ważnego do przekazania.

– Zaplanowałem dla was kilkudniową wycieczkę – zaczął.

– To wspaniale! – zawołał Karol, zacierając dłonie.

– Obejrzycie rezerwat Kręgi Kamienne w Odrach i muzeum etnograficzne. Zwiedzanie połączycie ze spływem kajakowym – mówił dalej Andrzej.

– Widzisz, Kasiu, zobaczymy kamienne kręgi! – zwrócił się do żony podekscytowany Karol.

– Zaś po powrocie pokażę wam Trójmiasto, takie, jakiego jeszcze nie widzieliście – dodał właściciel pensjonatu.

– Na kiedy zaplanowałeś tę wycieczkę, mój drogi Andrzeju? – spytał Karol.

– Rozpoczyna się jutro – odpowiedział przyjaciel, podkręcając wąsa. – Tu znajdziecie wszystkie informacje. – Położył na stoliku kolorową broszurkę.

– Super! Ekstra! – wykrzyknął Mateusz i przywłaszczył sobie informator, chciał jako pierwszy się z nim zapoznać.

– Czy wycieczka jest bezpieczna? – chciał wiedzieć Karol.

– Chyba nie czujesz strachu przed duchami Gotów! – Andrzej roześmiał się i klepnął w udo.

– Tata tylko żartuje – wtrącił Mateusz wyraźnie zadowolony z tego, że będzie miał możliwość zobaczyć kręgi i poczuć ich niezwykłą energię, o której tyle czytał przed wyjazdem.

– Czy to daleko? – dopytywała Katarzyna.

– Nie. Zaledwie dwadzieścia dwa kilometry stąd.

– To czeka nas dużo gimnastyki – mówiła Katarzyna, uśmiechając się.

– Proszę pana, czy pan pojedzie z nami? – zapytał Mateusz, patrząc Andrzejowi prosto w oczy.

– Niestety nie, chłopcze, czekają mnie inne obowiązki, ale obiecuję, że kiedy wrócicie, to oprowadzę was po okolicy i tak jak wcześniej powiedziałem, pokażę wam Trójmiasto.

– Mateusz, przestań męczyć pana – upomniała chłopca Katarzyna.

– Ależ nic nie szkodzi, mam syna w jego wieku, więc wiem, jacy chłopcy potrafią być ciekawi wszystkiego – odpowiedział Andrzej.

– Jaki jest plan podróży? – spytał Karol.

– Rano zawiozę was do miejsca, w którym będą czekały na was rowery i przewodnik. Tam wszystkiego się dowiecie. Muszę już uciekać. Miłej nocy.

– Dobranoc – pożegnała się Katarzyna.

– Dziękuję, Andrzeju, za troskę i zorganizowanie wycieczki. – Wdzięczny Karol uścisnął ramię wychodzącego przyjaciela.

– Dla ciebie wszystko. – Andrzej się uśmiechnął.

Po jego wyjściu Mateusz podszedł do ojca i zwrócił się do niego wyraźnie zachwycony:

– Tato! To może być megaprzygoda!

– Na pewno, synu. Na pewno.

– Ale teraz idź spać, abyś jutro miał siłę jechać na rowerze – dodała mama.

Mateusz kiwnął głową, dając do zrozumienia, że wie, co ma dalej robić. Poszedł do łazienki, umył się i położył do łóżka. Odpalił laptopa i wszedł na swój profil na Facebooku, by sprawdzić komentarze pod umieszczonym wczoraj wpisem informującym o jego wyjeździe: „Słuchajcie, ludzie! Ruszam na megawyprawę! Na Kaszuby! Tylko nie myślcie, że pozbędziecie się mnie. Szykuję megarelację. Czekajcie na info”. Pod wiadomością było kilkanaście komentarzy, choćby takie: „Spoko, Mateo. Goń czas, ale go nie wywróć” (od Olka), „Kiedy zmądrzejesz?” (pytała Iwona), „Teraz masz czas na wybryki!” (oczywiście Jolka). Ktoś inny spytał: „Jak tam jest?”.

Mateusz przeczytał posty, postawił kilka lajków i napisał jedno zdanie w odpowiedzi na wszystkie komentarze: „Jest THE BEST, jutro jadę do rezerwatu Kręgi Kamienne w Odrach”, po czym wyłączył kompa. Był zmęczony, więc bardzo szybko zasnął.

Ranek przywitał Koroninów ciepło, na niebie nie było żadnej chmurki, a słońce świeciło złociście. Zgodnie z planem zjedli śniadanie, zapakowali niezbędne rzeczy do plecaków i dołączyli do Andrzeja czekającego przed pensjonatem, by zawieźć ich w umówione miejsce, z którego mieli ruszyć na wyprawę. Jadąc na spotkanie z przewodnikiem, przemierzali leśne drogi budzące się ze snu.

Wyjechali na skraj lasu. Po półgodzinie byli na miejscu, tam okazało się, że nie będą jedynymi podróżnikami, ponieważ czekała na nich grupka z innego pensjonatu. Andrzej pożegnał się z Koroninami i wrócił do Ostrowitego. Oni zaś dołączyli do pozostałych turystów.

Przewodnik, który miał im pokazać piękne zakątki Borów Tucholskich, już czekał. Ubrany był w białe spodenki i luźną czarną koszulkę z krótkim rękawem, na której był umieszczony herb Kaszub – czarny gryf w koronie na złotej tarczy. Przewodnik miał na głowie słomkowy kapelusz ozdobiony czerwoną wstążką. Wyglądał na człowieka, który dawno skończył czterdzieści lat. Miał pomarszczoną skórę, a spod kapelusza wystawały mu siwe włosy. Zebrał turystów w jednym miejscu, policzył ich i przekazał kilka wskazówek.

– Proszę państwa, mam na imię Dariusz, po kaszubsku moje imię brzmi Dark, więc jeśli chcecie, to możecie zwracać się do mnie właśnie tak, będę waszym przewodnikiem.

– To takie samo imię jak moje! – wtrącił jeden z turystów.

– Cieszę się, że jest wśród nas jeszcze jakiś Darek! – Przewodnik uśmiechnął się do bruneta ubranego w strój do jazdy na rowerze i dodał: – Chciałbym państwa zapoznać z planem wycieczki. Pierwszym jej punktem jest zwiedzanie kamiennych kręgów, które mieszczą się w rezerwacie w Odrach. Kamienie, z których zbudowane są kręgi, zostały specjalnie sprowadzone przez starożytnych budowniczych na to właśnie miejsce. Nie można przeoczyć tych zespołów głazów, bo wystają z ziemi na dwadzieścia, a nawet siedemdziesiąt centymetrów. Jak policzono, jeden krąg może tworzyć od szesnastu do dwudziestu dziewięciu kamieni. Kręgi są niezwykłe, krążą o nich przeróżne historie, choćby takie, że są one źródłem tajemniczych sił przyrody i magii. Prawdopodobnie ukazują się w nich zjawy… – Darek zawiesił głos, zdjął okulary przeciwsłoneczne i spojrzał na zegarek.

Turyści, słysząc o zjawach, zaczęli gorączkowo szeptać. Darek rozbawiony tym, że ostatnie jego słowa wzbudziły takie emocje, dodał szybko:

– Może i w kamiennych kręgach straszy, ale spokojnie, was to nie dotyczy, bo wy będziecie pod moją opieką! – Słowa przewodnika rozbawiły turystów. Wszyscy się roześmiali. Darek poczekał, aż ucichną, i kontynuował: – Potem kajakami popłyniemy rzeką Wdą aż do Świecia nad Wisłą. Po drodze będziemy mogli podziwiać piękno przyrody Borów Tucholskich. Do Ostrowitego wrócimy za osiem dni. Podczas tej wycieczki chciałbym państwa prosić o trzymanie się razem, gdyż w lasach czyhają różne niebezpieczeństwa, na przykład groźne zwierzęta, jak żmije zygzakowate czy dziki… – Przewodnik jeszcze przez kilka chwil przestrzegał turystów. Zakończył instruktażem, jak trzeba postępować, gdyby ktoś zabłądził lub spotkał na swojej drodze jakieś dzikie zwierzę. Podał swój numer telefonu oraz numery alarmowe do straży leśnej, poprosił też turystów o udostępnienie mu numerów telefonów.

Po rozdzieleniu rowerów i zamocowaniu na nich podręcznych bagaży przewodnik dał znak i kolumna ruszyła w drogę. Liczyła ona piętnastu rowerzystów. Namioty i cięższy ekwipunek, wodę, jedzenie, śpiwory i wiele innych rzeczy zabrał terenowy samochód. Droga, którą mieli podążać, prowadziła po piaszczystym, leśnym terenie. W miejscowościach na trasie mieli wyznaczone miejsca postojów.

Rodzice Mateusza jechali obok siebie na dużych górskich rowerach. Od czasu do czasu zagadywali do siebie, zachwycając się pięknem krajobrazu. Mateusz podążał na młodzieżowym jednośladzie zaraz za nimi. Już wcześniej zauważył, że w grupie turystów był jeden chłopiec w jego wieku. Wydawał się kilka centymetrów niższy od Mateusza i chudszy. Miał kręcone rude włosy oraz pociągłą, piegowatą twarz. Był ubrany w czerwoną bluzkę, ciemne krótkie spodenki i trampki.

Mijały minuty, atmosfera wśród uczestników wycieczki stawała się coraz bardziej rodzinna, a rozmowy coraz bardziej swobodne i osobiste. Mateusz zbliżył się do jadącego kilka metrów za nim chłopca i nie namyślając się zbyt długo, wykrzyknął:

– Siema! Jak masz na imię?

– Siemanko! Jestem Michał – odpowiedział chłopiec, popijając wodę z butelki. – A ty?

– Mateusz. Skąd jesteś, brachu?

– Z Krakowa. A ty, koleś?

– Ze stolicy. Daj grabę! – Podjechał blisko Michała i podał mu rękę. – Sztama! – Chłopcy uścisnęli sobie dłonie.

– Jak ci się podoba wycieczka? – zagaił Michał do nowego kumpla.

– Ekstra. Wszystko tu jest takie, jak było opisane w książkach.

– Czytałeś o Kaszubach? – zainteresował się Michał.

– Tak, nawet dużo. Moi staruszkowie są naukowcami, więc mamy w chacie pokaźny zbiór książek, między innymi o Kaszubach. W bibliotece też znalazłem ich mnóstwo – pochwalił się Mateusz i przestawił przerzutkę.

– Ja też trochę czytałem o Kaszubach. Głównie o przyrodzie, życiu ludzi, ale też o wojownikach, kamiennych kręgach, kurhanach – wyliczył Michał. – Kumasz?

– Jasne! – Mateusz nagle przerwał rozmowę. – A to ciekawe… – wymamrotał i przyśpieszył, zostawiając nowego kolegę w tyle.

Michała zaskoczyło zachowanie chłopaka, ale tylko wzruszył ramionami i dołączył do rodziców. Matka Michała, Lucyna, była nauczycielką biologii w gimnazjum. Była urodziwą, szczupłą blondynką. Ubierała się na kolorowo. Ojciec Michała miał na imię Jan, był krępym mężczyzną. Nieco przerzedzoną czuprynę ukrywał pod białą czapką z daszkiem, do którego miał przyczepione metalowe znaczki symbolizujące odwiedzone miejscowości.

Tymczasem Mateusz dogonił przewodnika. Ten był zajęty analizowaniem mapy wyświetlonej na tablecie przymocowanym do kierownicy roweru i porównywaniem jej z terenem, więc nawet nie zauważył, że ktoś jedzie obok niego, i nie usłyszał, co Mateusz do niego powiedział.

– Przepraszam pana! Daleko do postoju? – krzyknął chłopiec powtórnie.

Przewodnik Darek odwrócił głowę w jego stronę i odpowiedział:

– Właśnie go wypatruję, wydaje mi się, że już powinniśmy być na miejscu, lecz wciąż go nie widzę.

– Proszę pana, czy to nie tam? – Mateusz, podnosząc się delikatnie z siodełka, wskazał palcem ukazujące się na horyzoncie dachy domów w Czersku.

– Tak, to tam. – Przewodnik uśmiechnął się i popedałował w kierunku zabudowań, a turyści pojechali za nim.

Mateusz jeszcze chwilę potowarzyszył Dariuszowi, po czym wrócił do Michała.

– Przewodnik mówi, że zaraz dotrzemy do postoju – zawołał Mateusz, wyhamowując rozpędzony rower.

– Bajerujesz. – Michał tylko wzruszył ramionami. – Myślałem, że się zgubiliśmy i nigdy nie dojedziemy do Czerska.

– Czemu tak myślałeś? – zdziwił się Mateusz.

– Bo jedziemy i jedziemy, a wokół tylko las i pola, a mnie się tak bardzo chce pić.

– Skończyła ci się woda w butelce?

– Prawie.

– Masz szczęście, tam, gdzie się zatrzymamy, jest jej pod dostatkiem – powiedział Mateusz, wycierając spocone czoło.

– Ale upał… – westchnął Michał, wyjął butelkę i wypił resztę jej zawartości.

– Zapewne chciałbyś się pomoczyć w zimnej wodzie – roześmiał się Mateusz.

– Marzę o tym.

– Spoko. Bądź cierpliwy, za kilka minut będziemy na miejscu.

– Super. – Michał mocniej nacisnął na pedały i pomknął przed siebie. Mateusz ruszył za kolegą.

Po kilku minutach rowerzyści znaleźli się na obrzeżach Czerska. Chodniki były pełne ludzi, a po ulicach jeździły sznury samochodów, więc musieli zwolnić. Dopiero po kwadransie dotarli do centrum i zatrzymali się przy fontannie. Michał i Mateusz zsiedli z rowerów. Upał był zabójczy. Pokusa kąpieli była tak wielka, że Mateusz, nie zważając na zakazy, co sił w nogach pobiegł w stronę tryskającej wody. Michał ruszył za nim. Łapali wodę w złożone dłonie, przemywali nią twarze i karki. W ich ślady poszli również dorośli. Każdy chciał jak najszybciej się ochłodzić. Tymczasem Darek i jego pomocnik zostali przy rowerach.

Woda w fontannie była zimna i krystaliczna. Po chwili zrelaksowani oraz odświeżeni turyści wrócili do rowerów. Przewodnik skrupulatnie ich policzył. Potem wydał dyspozycje do dalszej drogi.

– Drodzy państwo, w Czersku nie zabawimy długo, zaraz ruszamy dalej, do Łąga, następnie na naszej trasie będą Zawady, Wiecki i dopiero w Odrach odpoczniemy. – Przewodnik wyliczał kolejne nazwy miejscowości powiatu chojnickiego.

– Ile jeszcze przed nami drogi?! – krzyknął ktoś.

– Jakieś szesnaście kilometrów – odpowiedział Darek, ukradkiem zerkając na tablet, gdzie miał wyświetloną trasę. Przyczepił urządzenie do kierownicy, wyjął z plecaka butelkę z wodą i wypił kilka łyków.

– To ruszajmy! – dodał ktoś inny ze zniecierpliwieniem.

Darek schował butelkę i zawołał w stronę grupy rowerzystów:

– Jedziemy!

Po chwili znów byli na trasie. Świeże powietrze i żywiczny zapach sosnowych lasów, przez które przejeżdżali, rekompensował im trudy wyprawy. Po trzech godzinach dotarli do Odrów. Niedaleko od rezerwatu Kręgi Kamienne mieściło się gospodarstwo agroturystyczne, które prowadził, jak się okazało, przyjaciel Andrzeja, właściciela pensjonatu „Adela”. Tam też zatrzymali się na nocleg.

Część turystów miała przygotowane kwatery w budynku gospodarstwa, była jednak grupa, która musiała skorzystać z namiotów. Zaczęli więc rozbijać obóz.

– Proszę pani! – Mateusz podszedł do mamy Michała, która właśnie upinała sobie włosy w kok, i ukłonił się grzecznie. – Czy my możemy mieszkać w jednym namiocie? – spytał, spoglądając na Michała.

– No wiesz… – Kobieta spojrzała pytająco na męża. – Nie wiem, czy twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko temu.

– Spoko. Ja już ich pytałem i się zgodzili – odpowiedział.

– Mamo! Nie daj się prosić! – Michał złapał kobietę za szyję i mocno przytulił.

– Co sądzisz o tym, kochanie? Możemy im pozwolić na wspólne rozbicie namiotu? – zwróciła się kobieta z pytaniem do męża.

– Czy ja wiem? – przekomarzał się z uśmiechem ojciec Michała.

– Tato…

– Zgoda, ale pamiętajcie, że od tej pory wszystko musicie robić wspólnie, a jeśli coś zbroicie, to nie przychodźcie do nas i nie proście o pomoc – powiedziała mama Michała, głaszcząc syna po głowie.

– Mega! Super! – krzyknął Mateusz, podrzucając chustę, którą miał na głowie.

– Mi to pasi! – zawtórował mu Michał.

Zaraz też pobiegli po namiot. Jednak jego rozstawienie okazało się nie lada wyczynem. Wbijane w suchą ziemię szpilki z odciągami po kilku minutach wyrywały się, a namiot składał się niczym domek z kart. Po wielu nieudanych próbach chłopcy postanowili przywiązać linki do drzew. Była to trafna decyzja, gdyż dzięki temu namiot stał stabilnie.

Wieczorem rozpalono ogniska. Przy kubku gorącej herbaty słuchano opowieści Dariusza.

– Chciałbym państwu opowiedzieć o Kaszubach, zapewne wielu z was czytało o tym pięknym zakątku naszego kraju, ale… Kaszuby to region mocno związany z Polską. Same Odry to piękna miejscowość położona nad rzeką Wdą i otoczona lasami. Tu znajdują się kamienne kręgi, które, jak dowodzą niektórzy badacze, są drugim pod względem wielkości skupiskiem kromlechów w Europie zaraz po angielskim Stonehenge. Zbudowali je Goci, plemię, które przybyło tutaj ze Skandynawii w pierwszym wieku naszej ery. Choć na Kaszubach toczyło się wiele wojen, w historii regionu też zaznaczyły się momenty, kiedy rozkwitało rzemiosło, rolnictwo, budownictwo i rybołówstwo.

– Przepraszam! – zagadnął któryś turysta. – Czy to prawda, że rezerwat Kręgi Kamienne to wielkie cmentarzysko?

– Tak – przyznał Dariusz. – Archeolodzy znaleźli tu wiele grobów. Legendy i zapiski historyczne mówią, że służyły one do inicjacji szamańskich. Wiele wskazuje na to, iż emanują pozytywną energią, która odpycha tę złą. Jednak miejscowa ludność unika kręgów, obawiając się ich. Jak wcześniej mówiłem, do dziś krąży wiele przerażających opowieści o złu, jakie podobno znalazło schronienie w tych szczególnych kamieniach.

– Tylko czy to prawda? – spytał Michał, powątpiewając w opowieść Dariusza.

– Owszem! – odpowiedział bez namysłu przewodnik. – Na własnej skórze odczułem oddziaływanie mocy kamiennych kręgów. Było to kilka lat temu, ledwo uszedłem wtedy z życiem, lecz nie chcę o tym mówić – uciął Darek.

– To ciekawe, szkoda, że nie chce pan o tym opowiedzieć… – wtrącił siwy mężczyzna popijający herbatę.

– Opowiem państwu o tym kiedy indziej – zakończył Darek. – Teraz muszę sprawdzić, jak zabezpieczone jest nasze obozowisko.

Wstał i odstawiwszy kubek, poszedł w stronę namiotów i rowerów. Po chwili zniknął w ciemnościach. Towarzystwo zgromadzone wokół ogniska zaczęło rozmawiać między sobą. Nagle rozległo się przeraźliwe wycie. Konie, które odpoczywały w stajni gospodarstwa agroturystycznego, zaczęły nerwowo się ruszać i przepychać, jakby czuły jakieś niebezpieczeństwo. Głośno rżały. Zachowanie zwierząt pobudziło wyobraźnię turystów. Zło, o którym wspomniał Dariusz, najwyraźniej nie spało. Kobiety przytulały się do swoich partnerów, szukając wsparcia. Mężczyźni zaś gotowali się do ich obrony. Atmosfera robiła się nad wyraz napięta. Niektórzy turyści chwycili za kije, na których przed chwilą piekli kiełbaski. Wszyscy czujnie obserwowali otoczenie. Po chwili przewodnik wrócił do ogniska.

– Proszę się nie denerwować – uspokajał Dariusz. – Z prognozy pogody wynika, iż w nocy ma być burza. Zwierzęta to czują.

Jego słowa rozładowały napiętą atmosferę.

Chłopcy nie siedzieli zbyt długo przy ognisku. Przy pierwszej nadarzającej się okazji udali się do namiotu. Ułożyli się na prowizorycznych łóżkach. Teraz dopiero mieli możliwość porozmawiania w spokoju o mijającym dniu oraz tym, co ich czeka nazajutrz.

– Przewodnik fajnie opowiadał, nie sądzisz, Mateusz?

– Tak. Te kamienne kręgi to też super sprawa – odpowiedział chłopiec, ziewając.

– Jutro je zwiedzimy, nie mogę się doczekać.

– Będzie mega! – Mateusz przekręcił się na bok.

– Zapewne.

Zmęczenie wzięło górę i obydwaj chłopcy szybko usnęli, nie dokończając rozmowy.

Rankiem nie obudziło ich pianie koguta, lecz głośny gong. Mateusz przeciągnął się, przetarł twarz i wstał, a Michał przekręcił się na bok, przykrył głowę kocem i dalej smacznie spał.

– Wstawaj! – Mateusz szturchnął kolegę. – Czas na szamanko!

– Daj na luz, jeszcze podrzemię chwilę – wymruczał Michał i ziewnął.

– Podrzemiesz sobie kiedy indziej.

– Spoko, spoko. Już wyrywam z wyrka. – Michał wysunął się ze śpiwora i leniwie się ubierał.

Rodzice chłopców już dawno byli na nogach. Zdążyli przygotować śniadanie. Michał i Mateusz jak głodne wilki dopadli do jedzenia.

– Hej, a co wy tacy złaknieni? – spytała pani Kasia zdziwiona zachowaniem chłopców.

– Mamo, to ten klimat tak pobudzająco wpływa na apetyt – odpowiedział Mateusz, opychając się parówkami. – Tato! – zwrócił się po chwili do ojca. – Czy uważasz, że możemy w rezerwacie spotkać jakichś ciekawych ludzi lub coś ciekawego odkryć?

– Na pewno – odpowiedział Karol, jedząc kanapkę i pijąc herbatę. – Wiesz, żyją tu rdzenni mieszkańcy Kaszub. Pielęgnują swój język, obyczaje, obrzędy, nawet w szkołach dzieci uczą się gwary kaszubskiej.

– Czy pan Darek jest Kaszubem? – chciał wiedzieć Michał.

– Zdaje się, że jest – odpowiedział Karol. – Przynajmniej tak mi się wydaje, a poza tym… – Nie dokończył, bo przerwała mu mama Michała.

– Posłuchajcie! Wczoraj wieczorem widziałam obok gospodarstwa jakieś dzikie zwierzęta!

– Ja też je widziałem – potwierdził jej mąż.

– A ja… – włączyła się do rozmowy Katarzyna – …omal dziś rano nie zostałam użądlona przez osę. Dobrze, że Karol…

– …ją zabił – dokończył za żonę dumny z siebie Karol.

– Kończmy śniadanie, bo zaraz ruszamy w dalszą drogę – ponagliła Katarzyna i czule uśmiechnęła się do męża.

Około godziny dziesiątej grupa była gotowa do drogi. Na sygnał przewodnika Darka ruszyli. Dziś mieli pieszo dotrzeć do rezerwatu. Chłopcy nie mogli się doczekać momentu, kiedy na własne oczy zobaczą te cuda Borów Tucholskich. Przez całą drogę prowadzili dyskusje o nich i Kaszubach.

– Czy wiesz, że Kaszuby były najeżdżane przez różne narody i grabione? – zaczął Mateusz.

– Jak wszystkie tereny Pomorza. Zresztą Dariusz wczoraj o tym wspominał, o ile mnie pamięć nie myli – odparł Michał. – Wiem też, że takie najazdy zawsze wnosiły coś nowego w życie tubylców. Na przykład dzięki Gotom czy Krzyżakom nauczyli się hodować zwierzęta, uprawiać rolę i walczyć.

– Masz rację – skwitował Mateusz. – Słuchaj, a czy wiesz, kiedy pojawiła się pierwszy raz nazwa Kaszuby?

– Wiem. W trzynastym wieku – pochwalił się Michał.

– Super! Skoro wszystko wiesz, to nie ma o czym dalej rozmawiać!

– Kapitulujesz, brachu? – Michał się uśmiechnął.

– Wcale nie, ale skoro tak lakonicznie odpowiadasz, to uważam, że nie ma sensu ciągnąć tematu.

– Mamy przed sobą jeszcze dużo czasu, aby sprawdzić, który z nas posiada większą wiedzę o Kaszubach. Pod koniec wycieczki się o tym przekonamy.

Mateusz poczuł się urażony słowami Michała. Poprawił plecak i przyśpieszył.

Kolejnych kilka minut przebiegło w milczącej atmosferze. Chłopcy się unikali. Słońce podobnie jak poprzedniego dnia świeciło mocno. Na niebie nie było ani jednej chmurki, a turyści mieli do pokonania spory kawałek drogi. Ludziom zasychało w ustach. By ugasić pragnienie i nieco zwilżyć gardła, wszyscy sięgali po wodę, której powoli zaczynało brakować. Wreszcie na horyzoncie pokazała się wieża kościoła w Odrach i budynek muzeum poświęconego kamiennym kręgom.

– Drodzy państwo! Zbliżamy się do muzeum, w którym znajduje się ekspozycja archeologiczno-przyrodnicza – oznajmił z entuzjazmem Dariusz, spoglądając na wieżę kościoła wyłaniającą się zza wysokich drzew rosnących na skraju wsi.

– Naprawdę to już tu!? – wykrzyknął któryś z turystów.

– Tak, jesteśmy prawie na miejscu – potwierdził Darek.

Mateusz i Michał unieśli głowy i zaczęli przyglądać się kościołowi, zrobili kilka zdjęć komórkami. Wszyscy cykali zdjęcia i od razu wrzucali na Facebooka. Selfie robili sobie i młodzi, i dorośli.

– Ale wielka wieża kościoła! – zachwycił się Michał, przerywając milczenie.

– Masz rację – przytaknął Mateusz. – Popatrz w prawo! – krzyknął, wskazując palcem kierunek. – To droga do rezerwatu Kręgi Kamienne, tam jest strzałka wskazująca, którędy dokładnie trzeba iść, by dotrzeć do niego!

– Faktycznie – odparł Michał. – Już nie mogę się doczekać, by obejrzeć to unikatowe cmentarzysko z bliska!

– Jeszcze kilka minut marszu – pocieszał go Mateusz.

– To świetnie! – Uradowany Michał pobiegł w stronę rodziców. – Tato, mamo! – krzyczał z daleka. – Widzicie tę leśną drogę po lewej stronie? Ona prowadzi do kręgów!

– Tak, synku, widzimy! – odkrzyknął ojciec i dodał z wyraźnym zachwytem: – Niedługo ziści się moje największe marzenie!

– Jakie? – zapytał Michał.

– Wejdę do wnętrza kręgu. Marzyłem o tym od dawna.

– Ależ, kochanie… – wtrąciła Lucyna – …przecież to były dziecięce marzenia.

– Tak, ale one właśnie się spełniają – odpowiedział Jan wyraźnie poruszony widokiem kościoła, muzeum i drogi do kromlechów.

– Masz rację! – Lucyna uśmiechnęła się do męża i dodała po chwili: – Michał też zawsze o tym marzył.

– Tak, mamo, ale nie myślałem, że to się tak szybko spełni!

– W takim razie, moi mili, macie ogromny powód do zadowolenia – podsumowała.

– Och tak… – odpowiedzieli obydwaj i energicznie ruszyli w stronę muzeum.

Budynek muzeum stał zaledwie kilkadziesiąt metrów od kościoła, przy ulicy Długiej, niedaleko drogi prowadzącej do kamiennych kręgów. Rosły przed nim niewielkie krzewy, a przy klombach i pod murem budynku ustawione były ławki zapraszające do odpoczynku. Nieopodal stał kiosk z pamiątkami, w którym turyści mogli kupić souveniry oraz mapy rezerwatu.

Słońce nadal świeciło mocno, więc przed wejściem do muzeum każdy szukał odrobiny cienia, by odpocząć i nabrać sił. Wyjątkiem byli chłopcy, którzy postanowili, że jeszcze przed zwiedzeniem muzeum przyjrzą się kromlechom. Gdy dorośli szukali ochłody, czekając na otwarcie muzeum, które tego dnia wyjątkowo było czynne tylko cztery godziny, oni niepostrzeżenie ruszyli w kierunku rezerwatu. Biegli przez chwilę, nie oglądając się za siebie. Gdy zorientowali się, że nikt ich nie widzi, zwolnili tempo. W ich głowach cały czas gościła jedna myśl: „Być pierwszym, zobaczyć i dotknąć kamieni, odkryć to, co nie zostało odkryte”. Po kilku minutach wśliznęli się przez wrota rezerwatu. Mieli szczęście, akurat jakaś wycieczka wchodziła, więc dołączyli do niej. Po przekroczeniu bramy pomknęli ścieżką w stronę najbliższego kręgu.

– Stój! – krzyknął zdyszany Mateusz, szarpiąc Michała za plecak. – Już nie mogę.

Michał zatrzymał się i otarł spocone skronie. Mateusz wyjął butelkę i napił się wody. Przez chwilę stali w milczeniu.

– To chyba jest jeden z kręgów – stwierdził Michał, pokazując kamienie ułożone w koło.

Mateusz przytaknął i zachwycony wpatrywał się w nie z otwartymi ustami.

Chłopcy przesuwali wzrokiem po kolejnych, coraz większych kamieniach. Słońce zaczęło ich oślepiać. Broniło dostępu do kręgu, lecz chłopcy wiedzieli, jak uniknąć jego drapieżnych promieni. Przyłożyli do czoła dłonie i osłaniając oczy, dalej penetrowali wzrokiem kamienie. Po kilku sekundach zobaczyli środek kręgu. Były w nim umieszczone dwa olbrzymie głazy porośnięte mchem.

– Superolbrzymi krąg! – krzyknął Mateusz.

– Prawda? Czytałem, że tych kręgów jest dziesięć. Ponoć najmniejszy ma piętnaście metrów średnicy, a największy trzydzieści trzy metry. – Michał przytaczał kolejne dane, które zapamiętał z encyklopedii. – W dodatku kręgi uznawane są za miejsca wyzwalające jakąś tajemniczą energię. Nieźle, co?

– Spoko, nieźle. – Mateusz zbliżył się do stojącego niedaleko kręgu drewnianego podestu. – Michał, popatrz, jakie dziwne kształty mają kamienie.

Tymczasem Michał zdążył wejść na mostek i zerknąwszy z góry na krąg, zawołał:

– Ale super! Wiesz, Mateusz, ci, którzy tu przytaszczyli te kamienie, musieli mieć niezłą wyobraź… – Michał zamilknął zaskoczony nagłym i niespodziewanym zniknięciem Mateusza. – Mateusz! – krzyknął przerażonym głosem. – Gdzie jesteś, nie chowaj się!

Mateusz nie odpowiadał, Michał bał się coraz bardziej. Serce zaczęło mu mocniej bić, a w głowie pojawiły się różne myśli: „Przecież przed chwilą tu był, a teraz ot tak sobie zniknął, to niemożliwe, przecież nie zapadł się pod ziemię”. Chłopiec ruszył w stronę miejsca, w którym przed chwilą stał Mateusz. Rozglądał się, lecz nic nie zauważył. Nagle zza jednego z drzew wyskoczył Mateusz z wojowniczym okrzykiem:

– Łaaa!!!

Michał aż przysiadł z przerażenia, serce dygotało mu w piersi, jakby miało zamiar zaraz wyskoczyć.

– Ty durniu! – wrzasnął, gdy doszedł do siebie. – O mało nie wyzionąłem przez ciebie ducha!

– A co ja ci takiego zrobiłem? – dziwił się Mateusz.

– Jak to: co?! Znikasz nagle, a później znienacka wyskakujesz jak duch i straszysz mnie – skarżył się jeszcze rozdygotanym głosem Michał.

– Sorry, brachu. To był głupi kawał, zresztą nie o to mi chodziło. – Przepraszająco uścisnął Michała za ramię. – Ja nie chciałem cię przestraszyć, tylko rozweselić.

– Spadaj! Ładne rozweselanie… – mruknął Michał i w końcu się roześmiał. – O mało nie umarłem ze strachu.

– Sorry jeszcze raz, nie chciałem, by to tak wyszło – tłumaczył się Mateusz.

– Mateusz, za ten numer masz przechlapane!

– Przechlapane? Spoko. Chciałem temu miejscu nadać trochę tajemniczości i cię rozweselić – usprawiedliwiał się.

Michał spojrzał na kolegę i pokręcił z dezaprobatą głową, dając do zrozumienia, że nie przyjmuje jego wyjaśnień.

– Tak? Ale chyba wybrałeś nie najmądrzejszy sposób – powiedział już spokojnym głosem. Po tym wszystkim poczuł pieczenie w gardle. Wziął butelkę i napił się wody.

– Chyba się nie gniewasz? – Mateusz przymilał się Michałowi. – Wyluzuj.

– Spoko. Ale pamiętaj, jeszcze jeden taki numer, a przestaję z tobą rozmawiać – oznajmił Michał stanowczym głosem.

– OK, czaję.

Po tej krótkiej wymianie zdań ruszyli w stronę kamiennego kręgu. Im bardziej się do niego zbliżali, tym bardziej czuli płynącą z niego energię. Byli ciekawi tego, co kryje. Wokół panowała cisza zakłócana jedynie szelestem liści poruszanych wiatrem. Nie było ptaków, jakby w tym miejscu miały zakaz lotów i śpiewu. Mateusz przyglądał się kamieniom. Mimowolnie wyciągnął spod koszulki talizman i potarł go, tak na wszelki wypadek, i czekał, aż wydarzy się coś niezwykłego. Wyjął komórkę i zaczął filmować. Chciał utrwalić ten moment, by potem podzielić się z kumplami na fejsie.

Nagle, nie wiadomo skąd, tuż nad głowami chłopaków pojawił się dziwny ptak, wyglądał jak gołąb, ale był trochę większy od niego. Na skrzydłach i głowie miał złote plamki, które, odbijając promienie słońca, tworzyły poświatę wokół ptaka. Zwierzę zawisło w powietrzu i zaczęło skrzeczeć. Chłopcy stali jak sparaliżowani. Ptak zatoczył koło i zaczął pikować prosto na Michała. Oślepiony słońcem chłopak omal się nie przewrócił. Całe zajście zarejestrowała komórka Mateusza.

– Kurde! – krzyknął Michał, chowając się za drzewo.

Tymczasem ptak wzbił się w niebo i odleciał.

– Kurczę! Co to było? – spytał.

– A bo ja wiem? Ale mnie przestraszył… – powiedział Mateusz.

– No to teraz możesz sobie wyobrazić, jak się czuje przestraszony człowiek.

– Bardzo źle – odparł szybko Mateusz. Podszedł do kamieni, przez lupę zaczął badać ich porośniętą mchem powierzchnię i robił zdjęcia. – Słuchaj, zastanawiam się, jaką tajemnicę kryje ta okolica – powiedział.

– Kiedy patrzę na twoje zachowanie, wnioskuję, że jeszcze coś zostało tu do odkrycia. – Michał uśmiechnął się do siebie.

Nagle zadzwonił telefon Michała. Na jego dźwięk chłopcy zerwali się jak oparzeni.

– Rany, ale się przestraszyłem – wymamrotał właściciel smartfona, wyjął urządzenie z kieszeni, spojrzał na wyświetlacz. Mama. Odebrał połączenie i powiedział: – Tak, mamo?

– Michał, gdzie jesteś? Czy jest z tobą Mateusz?

– Jestem w rezerwacie. Mateusz jest ze mną.

– W rezerwacie?! A co wy tam robicie? I jak tam weszliście?

– Oj, mamo! – Michał rozciągał sylaby niezadowolony, że został przyłapany. – No zwyczajnie. Już wracamy – powiedział i się rozłączył.

Po chwili uciekinierzy stanęli przed rodzicami gotowi na upomnienia.

– Mateusz, dlaczego oddaliliście się bez pytania? – Katarzyna była zdenerwowana.

– Martwiliśmy się o was – wtrąciła pani Lucyna.

– Mamo! Chyba przyznasz, że jest tu tak pięknie i tajemniczo jak w żadnym innym miejscu na świecie! – odezwał się Mateusz.

– Owszem.

– Więc postanowiliśmy z Michałem, że obejrzymy kręgi pierwsi, zanim to zrobią inni.

– Mogłam się tego po tobie spodziewać – powiedziała Katarzyna i popatrzyła na syna z rezygnacją. – Nie oddalajcie się już, chłopcy, bo zaraz wchodzimy do muzeum.

– Dobrze, dobrze. Usiądziemy sobie grzeczniutko tam w cieniu. – Dorośli skinęli głowami na znak zgody, więc chłopcy poszli na bok, by rodzice nie słyszeli, o czym będą rozmawiać.

– Słuchaj, jutro musimy jeszcze raz tu przyjść. Ale sami! – zaczął tajemniczo Michał.

– Dlaczego?

– Bo czuję, że te kręgi kryją jeszcze jakieś tajemnice.

– Nie bajerujesz? – roześmiał się Mateusz wyraźnie rozbawiony stwierdzeniem Michała. – Gdy wcześniej mówiłem, że nie wszystko zostało tu odkryte, to się śmiałeś, a teraz…

– Mówię ci, czuję, że kręgi kryją jakieś tajemnice, czuję to przez skórę – kontynuował szeptem Michał, rozglądając się na boki, by sprawdzić, czy ktoś ich nie podsłuchuje. – Czaisz?

– Spoko, czaję. Ja też czuję jakieś falowanie energii, dlatego zgadzam się, abyśmy przyszli tu sami – odpowiedział Mateusz.

Tymczasem przewodnik Dariusz zbierał swoich podopiecznych.

Po przekroczeniu progu muzeum turyści zauważyli podwyższenia, na których znajdowały się zrekonstruowane popielnice wydobyte z kurhanów podczas prac archeologicznych. Kustoszka oprowadzała po muzeum, opowiadała ciekawostki związane z wystawionymi w gablotach przedmiotami. Starsza kobieta o pociągłej twarzy i siwawych włosach ubrana w luźną letnią sukienkę co pewien czas zerkała na zegarek. Wyglądało, jakby się śpieszyła.

Dużą część ekspozycji stanowiły znalezione przez archeologów rzeczy należące do ludzi, którzy kiedyś żyli na Kaszubach – biżuteria, przedmioty codziennego użytku. Z kolei w jednym z pomieszczeń stały wypchane zwierzęta, jakie można spotkać w Borach Tucholskich. Jednak najwięcej miejsca zajmowała wystawa poświęcona kamiennym kręgom i historii związanej z nimi. Na tablicach informacyjnych umieszczone były zdjęcia z prac archeologicznych prowadzonych w Odrach. Turyści oglądali i czytali z wielkim zainteresowaniem.

Po godzinie zwiedzający rozstali się z kustoszką i wyszli z muzeum. Akurat była pora obiadu. W pobliskiej gospodzie zjedli smaczny tradycyjny kaszubski obiad składający się z pierogów, zupy rybnej i racuchów drożdżowych. Najedzeni i naładowani wiedzą ruszyli do rezerwatu Kręgi Kamienne, by choć przez chwilę poczuć pozytywną energię, jaka płynie od kromlechów. Dariusz zaprowadził grupę na trybunę, skąd rozciągał się widok na największy z kręgów.

– Drodzy państwo, u podnóża trybuny znajduje się największy z kamiennych kręgów – wyjaśniał przewodnik, posiłkując się informatorem, który dostał od kustoszki. – Wielu turystów odwiedzających to miejsce oddaje się medytacji, podczas której, jak twierdzą, widzą w kamiennych blokach wojowników lub karły. Niektórzy dostrzegają zjawy przemykające między kamieniami.

– To ciekawe… – W tłumie słychać było szepty.

– A czy my możemy pomedytować? – odezwał się jeden z turystów.

– Owszem, za chwilę powiem państwu, co trzeba zrobić, by poczuć siłę tego miejsca – odpowiedział Darek, przechodząc między ludźmi.

– Zawsze chciałam poczuć moc pozytywnej energii płynącej z kręgów, ale…

– Przepraszam panią. – Darek przerwał kobiecie wypowiedź. – Może podam jeszcze jedną ciekawostkę, tak na zakończenie – mówił, patrząc na stojącego obok Karola. – Musicie państwo wiedzieć, że radiesteci zbadali przepływ energii w kręgach. Otóż według nich kamienie na obwodzie łączą niewidzialne nici energii z kamieniami znajdującymi się w centrum kręgu, tworzy się w ten sposób coś w rodzaju niewidzialnego koła ze szprychami.

– Och, jakie to ekscytujące! – zachwyciła się jakaś kobieta.

– Może wystarczy tych naukowych opowieści, lepiej pomedytujmy, bo chciałbym w końcu poczuć moc kręgów – odezwał się zniecierpliwiony Karol.

– Już kończę. Proszę państwa, zapraszam w pobliże kręgu – oznajmił Dariusz i zaczął schodzić z trybuny. Po chwili cała grupa stała przy głazach. – Abyście poczuli moc tego miejsca, musicie wykonać proste ćwiczenie – zawołał przewodnik, spoglądając na turystów.

Wszyscy czekali z zaciekawieniem na dalsze wskazówki. Chcieli poczuć energetyczną siłę kręgu. Wielu z obecnych liczyło na to, że dzięki wyzwoleniu nadprzyrodzonej energii zostaną wyleczeni z dolegliwości, jakie im doskwierały. Każdy z nich liczył na cud.

Dariusz zdjął kapelusz i odłożył go na trawę, po czym poinstruował turystów:

– Proszę utworzyć wokół mnie krąg. – Turyści szybko wykonali jego polecenie. – Bardzo dobrze. Teraz proszę stanąć w lekkim rozkroku, ręce unieść w górę, wnętrza dłoni też skierować w górę i wyobrazić sobie, że jesteście gotowi na przepływ energii. Gdy to uczyniliście, proszę nabrać powietrza i na wydechu mówić głośno i długo sylabę „man”, aż wyczerpiecie państwo cały zapas powietrza w płucach. Czy wszystko jasne? – upewniał się. Ludzie kiwali głowami, więc wydawało się, że zrozumieli wskazówki Dariusza. – No to do dzieła! Oby energia była z wami! – powiedział i wyciągnął ręce w górę.

Ludzie z początku nieśmiało, a potem coraz głośniej powtarzali magiczną sylabę. Trwało to chwilę, aż nagle jakiś mężczyzna zaczął krzyczeć:

– Wojowie tu są! Tam stoi karzeł! – Zlękniony turysta wskazywał jeden z kamieni w kręgu. Swoim zachowaniem wystraszył innych. Ludzie wpadli w panikę. Zamieszanie trwało chwilę. Przerwał je Dariusz, klaszcząc w dłonie.

– Proszę państwa, kończymy! – zawołał. – Jutro jeszcze raz będziemy mieli okazję poczuć energię kamiennego kręgu. Teraz musimy wracać do Odrów, bo rezerwat zaraz zostanie zamknięty.

– Szkoda, że tak krótko… – żalił się jakiś uczestnik wycieczki. – Już czułem przypływ energii – mówił rozczarowany decyzją przewodnika.

– Panie Michale, jutro będzie jeszcze lepiej. – Dariusz pocieszał zawiedzionego mężczyznę.

Turyści wyszli z rezerwatu bardzo podnieceni. W trakcie powrotu dzielili się wrażeniami z przeżytej przygody.

Gdy wrócili do Odrów, było późne popołudnie i słońce powoli traciło swój drapieżny blask. Mieli czas na odpoczynek, spacer i lekturę. Podczas kolacji ktoś włączył nastrojową muzykę i otworzył markowe wino.

– Drodzy państwo! – zagadnął przewodnik, unosząc kielich. – Chciałem wznieść toast za to, że szczęśliwie dotarliśmy do tego miejsca, mam nadzieję, że dzień, który spędziliśmy razem, przyniósł państwu dużo wrażeń, a energia kręgów pozostała z wami. Wasze zdrowie!

Wszyscy unieśli kieliszki i wypili ich zawartość.

– Pańskie zdrowie, panie Dariuszu! – krzyknął ktoś z drugiego końca stołu.

– Dziękuję.

Luźna atmosfera sprzyjała zabawie. Jakiś mężczyzna wstał i podszedł do jednej z turystek, by poprosić ją do tańca. Kolejny zaczął nucić piosenkę. Chłopcy tymczasem bacznie obserwowali biesiadników. Jeszcze niedawno to byli zupełnie obcy sobie ludzie, a teraz bawili się razem, tańcząc i przyśpiewując.

Dariusz siedział sam. Chłopcy podbiegli do niego i zaczęli rozmowę:

– Przepraszam pana! – zawołał Michał. – O której jutro ruszymy zwiedzać kręgi?

– Myślę, że po śniadaniu – odpowiedział przewodnik, głaszcząc się po brodzie.

– Czy mógłby nam pan powiedzieć coś więcej o tym, co jutro będziemy robić? – drążył Michał.

– Jutro na pewno zjemy śniadanie, potem przygotujemy ekwipunek i gdy tylko będziemy gotowi, ruszymy na pierwszą wycieczkę.

– Co mamy zabrać ze sobą? – dopytywał Mateusz, przecierając zakurzone szkła okularów.

– Wszystko, co potrzebne na taką wyprawę, ale przede wszystkim napoje i jedzenie.

– Rozumie się. – Michał kiwnął głową.

– Chłopcy, jutro wszystkiego się dowiecie, natomiast dziś odpoczywajcie, bawcie się i… – Przerwał, bo jakaś turystka złapała go za rękę i porwała do tańca.

Chłopcy przyłączyli się do zabawy. Około północy tańce dobiegły końca, turyści udali się na zasłużony odpoczynek. Chłopcy szybko usnęli. Mieli przedziwne sny. Mateuszowi przyśnił się król, który, siedząc na tronie, wołał coś do niego. Michałowi zaś ukazał się feniks, który pazurami bronił dostępu do skały.

Tymczasem w lesie ciągnącym się za zabudowaniami gospodarstwa zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Kolega przewodnika, Paweł, który po biesiadzie robił porządki, zauważył wydobywające się z gęstwiny drzew dziwne światło i usłyszał dźwięk jeżący włosy na głowie. Przerażony obudził Dariusza śpiącego w namiocie.

– Wstawaj, wstawaj! – krzyczał, szamocąc przewodnika. – Tam coś jest!

– Gdzie? – spytał zaspanym głosem Darek.

– W lesie!

– Co ty bredzisz? – Darek wystawił głowę poza brezent namiotu, by spojrzeć na las, lecz nic niepokojącego nie zobaczył. – Ja nic nie widzę – stwierdził, spoglądając na kolegę, który był tak przestraszony, że gdyby mógł, to zaszyłby się w mysiej norze i nie wychylał głowy.

– Widziałem światło i słyszałem wycie wilka – szeptał Paweł, dygocąc ze strachu.

– Czy aby nie za dużo wypiłeś wieczorem? – roześmiał się przewodnik. – Może od alkoholu masz jakieś urojenia? – Darek spojrzał podejrzliwie na kolegę.

– Nie mam urojeń, zresztą sam spójrz. – Wskazał palcem na zagajnik.

W tym momencie, jak na zawołanie, do uszu obu mężczyzn dotarło dziwne wycie i zobaczyli błysk światła, który wydobywał się z głębi lasu. Oślepieni wpatrywali się w gęstwinę drzew. Zjawisko trwało chwilę, lecz było tak niezwykłe i tajemnicze, że przestraszyło nawet Dariusza.

– Paweł! – zwrócił się przewodnik do kolegi. – Pamiętaj, nikomu ani słowa o tym, co tu widzieliśmy.

– Dlaczego?

– Ci ludzie zapłacili za to, by przeżyć przygodę i zobaczyć to piękne miejsce. – Darek złapał przyjaciela za ubranie i przyciągnął do siebie, by spojrzeć mu prosto w oczy. – Gdyby dowiedzieli się, że dzieją się tu jakieś dziwne rzeczy, zapewne chcieliby wrócić do Ostrowitego, a ja i ty nie zarobilibyśmy nic, rozumiesz teraz, dlaczego masz milczeć!? – wrzasnął nieopatrznie, a echo poniosło jego słowa.

– Rozumiem, nie pisnę ani słowa, ale boję się. – Widać było, że nie kłamał, bo szczękał zębami i nie wiedział, co zrobić z rękami.

– Dobrze. Ja dokończę sprzątanie, a ty idź spać.

– Jak uważasz. – Nie czekając, pobiegł w stronę namiotu, ułożył się do snu i nakrył głowę kocem.

Darek jeszcze przez chwilę przyglądał się ścianie drzew, lecz nic szczególnego już się nie działo. „Co to było? Co to za światło? To wycie było jak krzyk rozpaczy, sam nie wiem, co się dzieje. Czy jutro będzie wszystko w porządku?”, zastanawiał się mężczyzna.Nagle przypomniał sobie, jak kiedyś, gdy był małym chłopcem, ojciec opowiedział mu dziwną historię o świetle pojawiającym się w tej okolicy i ludziach znikających w niewyjaśnionych okolicznościach. Z tego, co pamiętał, wynikało, że to światło zawsze wiązało się z tajemniczym znikaniem ludzi. Gdy to sobie uświadomił, po karku przebiegł mu zimny dreszcz. Policji nigdy nie udało się wyjaśnić zagadkowego zjawiska i nigdy nie odnalazła zaginionych. Miejscowi mówili, że to istoty pozaziemskie porywały ludzi, by pokazać im swój świat. Ale czy to była prawda? Nikt tego nie potwierdził.

– UFO? Czyżby to nie była bajka? – wyszeptał.

Usiadł tak, aby widzieć las, i czekał. Sam nie wiedział na co. Był jednak pewny, że nie chciał, by cokolwiek złego się wydarzyło.

Następnego dnia Dariusz jako pierwszy zjadł śniadanie, po czym zajął się pakowaniem plecaka. Gdy pozostali uczestnicy wyprawy posilili się, poprosił ich, by przygotowali niezbędny ekwipunek. Każdy miał zabrać plecak, a w nim napoje, prowiant, peleryny oraz wszystko to, co uważał za niezbędne podczas wycieczki.

Około godziny jedenastej turyści byli gotowi do wymarszu. Darek stanął na dużym kamieniu, nabrał powietrza w płuca i głośno oznajmił:

– Drodzy państwo, ruszamy ponownie do rezerwatu Kręgi Kamienne, proszę trzymać się blisko mnie, by uniknąć zabłądzenia. W trakcie zwiedzania pamiętajcie, że nie wolno wchodzić do wnętrza kręgu, nie wolno siadać na kamieniach czy też ich niszczyć. Jest to surowo zabronione. Strażnik rezerwatu będzie wypraszać osoby łamiące przepisy regulaminu zwiedzania i nakładać wysokie kary pieniężne! Czy wszyscy zrozumieli to, co powiedziałem? – Przewodnik zawiesił głos, czekał na potwierdzenie. – Myślę, że uda się nam zwiedzić większość kręgów. Potem udamy się do leśniczówki, gdzie specjalnie dla państwa będzie przygotowane ognisko. Tam też zatrzymamy się na noc, do gospodarstwa wrócimy dopiero jutro w południe. – W głosie Dariusza wyraźnie dało się wyczuć strach. Bał się, że w trakcie zwiedzania zaskoczy ich tajemniczy błysk, który widział w nocy.

Jeden z turystów nawet zapytał:

– Czy pan się boi?

– Ja nie, ale państwo powinni się trochę bać, bo nietrudno zabłądzić w lesie, dlatego jeszcze raz apeluję o rozwagę i pilnowanie się nawzajem. Czy rozumiecie? – powtórzył pytanie przewodnik.

– Tak, rozumiemy. Ruszajmy! – dało się słyszeć chóralne głosy.

Wycieczka powędrowała w stronę kamiennego cmentarzyska Gotów. Po kilkunastu minutach dotarła na miejsce. Tym razem przed bramą wejściową do rezerwatu przybyszów przywitała grupa ludzi w regionalnych strojach kaszubskich. Mężczyźni byli ubrani na biało. Haftowane kołnierzyki i mankiety ich płóciennych koszul współgrały z kolorowymi ściegami i metalowymi guzikami na kaftanach. Spodnie zwane buksami wpuszczone mieli w buty z wysokimi cholewami. Każdy mężczyzna miał na głowie filcowy kapelusz ozdobiony kolorową wstążką.

Kobiety prezentowały się jeszcze piękniej. Wzrok turystów przyciągały ich aksamitne, niebieskie gorsety i gęsto marszczone, również chabrowe spódnice, przykryte przez białe, płócienne i bogato zdobione haftem fartuszki. Dziewczęcego uroku dodawały Kaszubkom białe pończochy, półbuciki na podwyższonych obcasach, korale oraz złotnice, czyli czepki obszywane złotą nicią, jedwabiem, tiulem i koronką.

Jak się okazało, dziewczęta i chłopcy promowali festiwal folklorystyczny i zapraszali turystów do wzięcia w nim udziału. Kilka osób zrobiło sobie zdjęcia z Kaszubami.

W tym czasie Darek i Paweł na stronie toczyli bitwę na słowa:

– Paweł, musisz iść ze mną, bo jak nie pójdziesz, to turyści mogą się pogubić – szeptał Darek na ucho koledze.

– Ja się boję. Tam jest to coś, co widzieliśmy i słyszeliśmy w nocy.

– Ty durniu, teraz jest dzień! – Darek szarpnął mężczyznę za rękaw tak mocno, że omal nie oberwał mu guzików przy mankiecie.

– Tak, ale to może czyhać w leśnych ostępach.

– Jeśli nie pójdziesz, nie zapłacę ci! – zagroził przewodnik.

– Dobrze. Pójdę, ale nie biorę odpowiedzialności, jeżeli komuś przydarzy się coś złego!

Karol od dłuższego czasu przyglądał się kłócącym się mężczyznom. Ich zachowanie zaniepokoiło go, więc podszedł do nich i zapytał:

– Przepraszam, o czym panowie rozmawiają? Wydaje mi się, że pan się boi…

– Ja!? – Paweł roześmiał się w wymuszony sposób. – Skąd to panu przyszło do głowy?

– Jest pan spocony i chaotycznie gestykuluje – odpowiedział Karol, bacznie obserwując mężczyznę.

– To nie ze strachu, tylko z powodu upału – tłumaczył mężczyzna, wycierając ręką czoło.

– Zapewne to przez upał – potwierdził Darek i dodał: – Pan wybaczy, ale musimy podać strażnikowi, ilu nas wchodzi do rezerwatu.

Nie czekając na odejście Karola, dał znak Pawłowi, aby skierował ludzi w stronę wejścia do rezerwatu. Sam zaś poszedł zgłosić liczbę zwiedzających. Po powrocie zebrał wszystkich przed bramą wejściową i zaczął mówić:

– Proszę państwa, za chwilę wejdziemy ponownie do rezerwatu. Jak państwu wiadomo, kamienne kręgi powstały wiele setek lat temu. Goci, jedno z największych i najważniejszych plemion wschodniogermańskich, przypłynęli tu na okrętach ze Skandynawii. To oni zbudowali kamienne kręgi. Po nich pozostało to cmentarzysko. Można się pokusić o stwierdzenie, że Goci byli przodkami wikingów. Mężczyźni z tego wojowniczego i ekspansywnego plemienia używali krótkich mieczy, dzid i okrągłych tarczy.

Turyści z uwagą słuchali przewodnika, Darek, widząc ich skupienie, opowiadał dalej:

– Źródła historyczne