Kukła i inne opowieści terapeutyczne - Lucyna Mijas - ebook + audiobook + książka

Kukła i inne opowieści terapeutyczne ebook i audiobook

Lucyna Mijas

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Dlaczego źrebak mało jadł? Dlaczego smok płakał? Gdzie mieszkają stare lalki?

Ile można poświęcić dla sławy? Czy jest coś gorszego niż samotność? Czy można się uwolnić od poczucia winy?

Bajki od wieków służyły jako nośnik życiowych mądrości. Dzięki nim jako dzieci poznawaliśmy świat, to za ich pomocą przedstawiamy świat naszym dzieciom. I to właśnie dzięki nim jako dorośli możemy poznać samych siebie, odszukując ukryte pod warstwą codzienności dziecko. Autorka „Kukły i innych opowieści terapeutycznych” dzięki bajkom i nie-bajkom odpowiada na pytania zagubionych dorosłych i pomaga im odnaleźć sens we współczesnym świecie. Nie zawsze optymistyczne, niejednokrotnie bardzo szczere bajki przeplatane poetyckimi refleksjami człowieka współczesnego zmuszają do spojrzenia w twarz nie zawsze wygodnej prawdzie.

Dla poszukujących, dla pytających, dla odważnych i dla bezsilnych, dla wewnętrznego dziecka i jego dorosłej maski.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 52

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 1 godz. 59 min

Lektor: Ewa Konstanciak

Oceny
3,8 (4 oceny)
1
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Pajęcza sieć

Przyszłam na świat w opustoszałej osadzie, gdzieś w zubożałej zagrodzie wiejskiej. Jak to zwykle bywa w rodzinie muchowatych, w drugim tygodniu życia z niewinnej poczwarki przeobraziłam się w dorodną muchę.

Całe otoczenie gospodarskie podupadało, a i moja rodzina nie była w najlepszej kondycji. Ale taką wegetację akceptowała od lat. Jednak to nie moja bajka, ja chciałam dla siebie czegoś innego.

Dorastając szybko i bezboleśnie do dziewięciu milimetrów i osiągając rozpiętość skrzydeł piętnastu milimetrów, stałam się dumną posiadaczką wielkiej głowy i jeszcze większych oczu. Wtedy postanowiłam sama zadbać o siebie. Zdecydowałam wykorzystać moje niezwykłe umiejętności, a miałam ich tak wiele. Umiałam poruszać się niczym akrobatka. Potrafiłam łazić po stromych ścianach, przechadzać się do góry nogami po sufitach, nawet czepiać się śliskiej szklanej powierzchni. Byłam istotą wszędobylską i ciekawą świata. „Odkrywać, poznawać, działać!” – oto moja dewiza.

Dni spędzałam bardzo aktywnie. Moje sześć par nóg z pazurkami i lepkimi poduszeczkami czepiało się wszystkiego wokół: a to ledwie dostrzegalnej starej plamy na szybie, zapomnianej kropli kawy na blacie kuchennym, niedokończonej bagietki z serem i szynką (trzeba przyznać, bardzo smaczna potrawa). Zachwycałam się zdobyczami.

Regularnie oblatywałam zagrodę, by dobrze zrozumieć funkcjonowanie każdego jej mieszkańca. Na przykład szeroko kroczących kaczek, kołyszących się na powyginanych nóżkach – zabawny widok. Słuchałam porannego śpiewu kogutów, co bywało meczące, szczególnie w niedzielę. Nigdy też nie pojęłam, co przyjemnego może być w błotnej kąpieli leniwych świń.

Obserwując skrupulatnie i wnikliwie codzienne zwyczaje, typowe nawyki społeczności naszej zagrody, zgromadziłam niezły zbiór spostrzeżeń. Zdarzało mi się lecieć dalej i przesiadywać na czarno-białych, czasem brązowych olbrzymach, co to dniami i nocami nic nie robią, tylko patrzą tępo na zieloną łąkę, jakby chciały znaleźć pośród tej zieleni jakiś zagubiony czerwony kwiatek. Nawet gdyby taki zapodział się pod ich nosami, to te stworzenia i tak by go nie zauważyły. Im dobrze jest tylko w oborze. Ale nie mnie. Potrzebuję ruchu, przestrzeni, przygód.

Więc siedzę na tych olbrzymach, kuszona ich swojskim zapachem, tak pociągającym, że aż błogo się robi na duszy. Siedzę spokojnie, nie zużywam niepotrzebnie energii. Cieszę się ciepłem i słońcem. W trybie uśpionym aktywność moich neuronów znacznie spada. Muszę tylko uważać na nagłe zmiany w otoczeniu, szybko je wykrywać, by natychmiast ostrzec innych członków rodziny. Błyskawicznie wysyłam wtedy sygnały.

Po takim chwilowym bezruchu z ogromną dawką energii zabieram się do kolejnych działań. Właściwie cięgle coś robię. Zwiedzam, poznaję, odkrywam. Życie to jednak piękna przygoda. Cóż za refleksja filozoficzna! Jak widać, potrafię też myśleć.

W mojej rodzinie uznawana jestem za działaczkę pełną energii. Niektórzy mówią, że przypominam ten napój z bąbelkami, chyba szampan, ale to dobre dla wyrafinowanych Francuzów. Szkoda, że jest taki słodki. Mówią też, że daleko zajdę z moimi ambicjami. A jakże! Przecież nieustannie pracuję nad sobą, latam z kąta w kąt, co rusz odkrywam nowe przysmaki. Ostatnio był to ogromny placek pokryty czerwonym sosem. Pewnie kolejny włoski specjał. Krowie placki już dawno mi się znudziły, są takie przeciętne. Potrzebuję czegoś wykwintnego.

Inni też na mnie liczą. A to ważna pozycja wśród insektów. Mam opinię silnej i zdolnej do pokonywania każdej przeszkody. Dowiodłam tego nie jeden, nie dwa razy. Nieustannie czuję w sobie ten power.

Jako wszędobylska, ciekawska, dorosła i dojrzała mucha obserwuję moimi wielkimi oczyma otoczenie. Inni, mniej sprawni albo bardziej leniwi, polegają na moim doświadczeniu życiowym. A ja liczę tylko na siebie. Przecież nie stanę się bezsilna, bez ochoty na zmiany jak ci wszyscy otumanieni ludzie w jaskini Platona. To nie ja! Wiem, że jestem ekstrawagancka i nieokiełznana. Taką siebie lubię.

Ostatnio przesiaduję w pobliżu zielonej łąki, na której niezmiennie leniwią się olbrzymki. Pewnie jak zwykle nie mają nic do roboty. Chyba że żucie zielska nazwiemy czynnością pożyteczną.

Więc siedzę na kolejnej kupie (w końcu jakoś trzeba się pożywiać) i podziwiam dużego robala. Jest ich tu w pobliżu mnóstwo. Okupują krzaki, gałęzie, niektóre ściany obory. Właściwie rozpanoszyły się wszędzie. Prawdopodobnie nazywają się pająki. Jednego obserwuję szczególnie uważnie. Zasadził się niedaleko mnie. Działa bardzo dyskretnie. Chyba myśli, że go nie widzę. Siedzę cichutko i z zachwytem patrzę na powstawanie jego dzieła.

Pająk długo, w skupieniu, systematycznie buduje. Najpierw z wiatrem wypuszcza nić bazową. Prawie tego nie widać, trzeba być bardzo uważnym. Nić leci daleko i przyczepia się do gałęzi. Pająk przechodzi po niej powolnym krokiem i jednocześnie ją wzmacnia, tworząc coś na kształt sieci. Dodaje kolejne promienie z matematyczną precyzją. Skąd on wie, jak to robić? Przecież nie miał zajęć z matmy. Wzmacnia ją. Jego ruchy są bardzo precyzyjne i doskonale zaplanowane, unika chaotycznych gestów. Następnie przechodzi do pokrywania sieci nieklejącymi nićmi, by sam mógł bezpiecznie się przemieszczać. Sieć rozchodzi się spiralnie. Każda z nici ma grubość około 0,15 milimetra. Widzę je w świetle słońca, ale łatwo to przegapić. Sieć błyszczy, lśni tak mocno, bardzo przyciąga. Nie mogę myśleć o niczym innym, to fantastyczne dzieło. Kusi blaskiem i wabi mnie czymś jeszcze. To jakiś specjalny zapach, chyba przyciąga mnie feromonami.

Po jakimś czasie pająk zawisa do góry nogami i nagle zamiera. Ja też wstrzymuję oddech, w napięciu oczekując, co jeszcze się wydarzy. Nie porusza się już chyba wieki całe, ani w dzień, ani w nocy. Umarł? Zasnął? Czeka? Ciekawość mnie zżera. Mam ogromną ochotę nim potrząsnąć, zbudzić z letargu.

Lśniące nici ułożone pionowo, poziomo i spiralnie mamią mnie. Nie odrywam od nich oczu. I ten wabiący zapach, przypominający znaleziony kiedyś kawałek niedojedzonej szarlotki. Już nie mogę się opanować. Przybliżam się bardzo, bardzo ostrożnie, podejrzliwie spoglądając na pająka, dyskretnie, by nie zmącić jego spokoju. Mam nieodpartą potrzebę choć przez ułamek sekundy poczuć z bliska ten niesamowity zapach, tylko jeden jedyny raz dotknąć tej delikatnej, wrażliwej sieci skrzącej się w porannych kroplach rosy. Niezwykłe widowisko. Tylko dotknę i zaraz szybciutko wrócę na moje stanowisko obserwacji.

Obieram drogę. Krok po kroku posuwam się bezszelestnie naprzód, nie budząc robala. Już jestem tuż, tuż. Pająk ani drgnie. Jego bezruch dodaje mi odwagi i zachęca do wkroczenia na ten nieznany, a jakże kuszący teren. Wkraczam.

Jestem. Stoję twardo na sieci. Sama trzymam się prosto, czy to ona mnie trzyma? Chwyta mnie mocno. Przyklejam się. Ku mojemu zdumieniu mniejsze sieci ukryte pod główną pojawiają się przede mną w całej okazałości i chwytają coraz silniej w swoje stalowe objęcia. Krępują mi ruchy. Wszystko się do mnie lepi, czepia i otacza tą na pozór delikatną siecią. Koszmar trwa. Próbuję się wyrwać. Nic z tego, sieć jest niezwykle wytrzymała i elastyczna. Miotam się na wszystkie strony. Nadaremnie, nie mogę poruszyć ani skrzydełkami, ani pazurkami. Nici lepią się bezlitośnie, paraliżując mi ruchy. Czyżbym padła ofiarą pająka?

Utknęłam w sieci. Boję się wykonywać gwałtowne ruchy, by pająk mnie nie zauważył. Zrozumiałam, że czeka na odpowiedni moment, na mój jeden nieopanowany ruch, na najmniejszy błąd z mojej strony. Wiem, że mnie zauważył, choć się nie porusza. Czeka. Czeka na mój błąd. Czuję się opuszczona, samotna i, o zgrozo, bezsilna. Ta bezsilność mnie dobija.

Muchy