Arkandel - Katarzyna Bułat - ebook + audiobook + książka

Arkandel ebook i audiobook

Katarzyna Bułat

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Co łączy Riwierę Czarnogórską z chorwacką wyspą Arkandel? Jaki jest związek między tajemniczym zeszytem a rodzinnymi wakacjami?

Niewiadomych jest wiele, a pewne jedynie to, że czytając, staniemy wobec dalszych pytań - o sens życia, znaczenie uczuć, inny, równoległy świat, w którym nadal wybrzmiewa głos z przeszłości. To, co minione, nieoczekiwanie uobecnia się w świetle wakacyjnego słońca, zmieniając letnią eskapadę bohaterów w okazję do wielkich porządków w ich związku. Wystarczy otworzyć czyjś zeszyt.

Wzięła głęboki wdech. Splotła ręce i zacisnęła je mocno. Spojrzała na mnie. Całe jej ciało się trzęsło. Każda komórka falowała jak wzburzenie, które dziewczyna miała wywołać. Otworzyła bardzo powoli usta, jeszcze niepewna, czy chce wydobyć skrywany owoc na zewnątrz.
– Wybierzmy się tam – wyszeptała.
Tylko szept jest zdolny tak mocno poruszyć światem. Tylko szept jest wystarczająco prawdziwy, by fala przeniknęła przez wszystkie bariery.
– Popłyńmy na Arkandel.


Katarzyna Bułat – poetka, pisarka, członkini Koła Młodych KO ZLP, laureatka ogólnopolskiego konkursu na esej o twórczości Myśliwskiego, laureatka Festiwalu Artystycznego Młodzieży (poezja), uczestniczka części ustnej II etapu OLIJP, autorka tomu poetyckiego „Próba implementacji” (2015). Prowadzi stronę internetową: kasia.ejgbulat.pl i blog: melodiaslow.blogspot.com.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 133

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 59 min

Lektor: Agnieszka Postrzygacz

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




CZĘŚĆ I

ROZDZIAŁ IWyjazd

– Nie ma jej tu. I tu też nie. Nie ma jej nigdzie, a przecież pamiętam, jak wkładałem ją do kieszeni spodni. – Wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna, w wieku może trzydziestu lat, uważnie przeglądał każdy zakamarek swojego ubrania i wszystkie z samochodowych skrytek.

– Spokojnie, na pewno się znajdzie – odparła kobieta, która siedziała z przodu na miejscu pasażera i również rozglądała się dookoła. W przeciwieństwie do kierowcy była jednak opanowana i jej ruchy nie zdradzały strachu, który, jak drżące ręce mężczyzny, przetrząsające skrytki samochodu, wędrował wewnątrz jej ciała. Jej niepokój nie był spowodowany tym, że istniało ryzyko zgubienia przez nich przedmiotu, którego szukał jej mąż. Ona dokładnie wiedziała, gdzie ten przedmiot się teraz znajdował.

– Nie możemy przecież pojechać bez niej. – Mężczyzna zaczął nerwowo drapać się po głowie, próbując sobie przypomnieć, gdzie schował figurkę.

– Nie powinieneś być taki przesądny – odrzekła powoli jego żona. Po chwili dodała, jakby od niechcenia: – Może sprawdź jeszcze w domu. Wydaje mi się, że widziałam ją na moim biurku. Mela musiała się nią bawić i potem odłożyć ją nie tam, gdzie trzeba.

– Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś? – zapytał z wyrzutem. – Przecież wiesz, jakie to dla mnie ważne.

– Dopiero teraz sobie przypomniałam – odparła lekceważąco.

– Ta figurka była ze mną na teście kompetencji, na egzaminach gimnazjalnym i maturalnym, na wszystkich ważnych kolokwiach w czasie studiów. Towarzyszyła mi też podczas każdego mojego wyjazdu. Chroni mnie i przynosi mi szczęście.

– Wiem przecież – ucięła. – No, idź już, ja zostanę z małą. – Odwróciła się do dziewczynki, siedzącej na podkładce na tylnym siedzeniu, uśmiechnęła się i powiedziała ciepłym głosem: – Zaraz pojedziemy, kochanie, ale musimy jeszcze chwilkę poczekać. Tatuś zapomniał swojej figurki, a potrzebuje jej tak, jak ty potrzebujesz swojego misia.

Mela ścisnęła mocniej zabawkę, którą trzymała w rączkach. Dostała Antosia od cioci Ali na trzecie urodziny i od tamtej pory się z nim nie rozstawała. Teraz miała już prawie sześć lat, ale koniecznie chciała, aby miś był razem z nią podczas dalekiej podróży. Mężczyzna, widząc, że żona i córka ze sobą rozmawiają, pobiegł w kierunku domu, by zabrać stamtąd swoją figurkę.

– Ja jej nie wzięłam – powiedziała Mela, gdy już zniknął za drzwiami.

– Wiem, że jej nie wzięłaś, kochanie. To ja ją tam położyłam, ale niech to będzie nasz sekret, zgoda? Taka tajemnica tylko między nami? Mam tajny plan i ty musisz mi pomóc – odrzekła kobieta z zakłopotaniem.

– Dobrze – uśmiechnęła się dziewczynka, jednak po chwili posmutniała. – Nie chcę, żeby tata był na mnie zły.

– Nie będzie, uwierz mi. Odkryje coś niezwykłego.

– To fajnie – ucieszyła się Mela. – Długo będziemy jechać? – dodała, koncentrując się już na czymś innym.

– Jedziemy do niezwykłej krainy, położonej tysiąc pięćset kilometrów od naszego domu. To tak, jakbyś sto pięćdziesiąt razy pojechała tam i z powrotem do cioci. Zajmie nam to więc dużo czasu, ale czasami warto cierpliwie poczekać i pokonać przeszkody, które życie stawia nam na drodze, aby odkryć coś wyjątkowego.

– Boję się, mamusiu – wyszeptała dziewczynka i zaczęła głaskać Antosia po główce.

– Będę przy tobie, nie martw się. Tata też, tylko musi zrozumieć kilka rzeczy.

– Musi iść do przedszkola albo do szkoły tak jak ja już niedługo?

– Przeniesie się w zupełnie inne miejsce, gdzie wiele się nauczy – odparła kobieta po chwili. – Nie cieszysz się, że wybieramy się w podróż? Zawsze chciałaś, żebym cię zabrała ze sobą na wycieczkę do innego państwa.

– Jestem szczęśliwa. Będzie super! – uśmiechnęła się Mela.

– No właśnie, więc głowa do góry. Zaraz wyjeżdżamy.

* * *

Tata Meli wpadł do pokoju swojej żony i rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu figurki. Podbiegł do biurka i rzeczywiście – stała tam na stosie kartek papieru, które były porozrzucane na stanowisku pracy jego ukochanej. Zdążył się już do tego przyzwyczaić. Ona nigdy nie porządkowała swoich rzeczy. Na kartkach zapisane były głównie notatki z jej wypraw. Rozmowy z mieszkańcami małych miasteczek przeróżnych krajów, a oprócz tego kartki z rozwiązaniami zadań matematycznych z kolejnych numerów „Ety”. Tak jak on nie mógł się nigdzie ruszyć bez swojej figurki, ona nie mogła przestać obliczać wciąż tych samych zadań, mimo że znała na pamięć po kilka typów rozwiązań do każdego z nich.

Magicznym przedmiotem był mały aniołek w niebieskiej sukience ze srebrnymi skrzydłami i aureolą w tym samym kolorze. Włosy były częścią tej aureoli – czepkiem, do którego była dołączona. Aniołek miał dłonie złożone do modlitwy, a rękawy sukienki ułożone w taki sposób, że ręce wyglądały, jakby były pręcikami wystającymi z kielicha tulipana. Oczy figurki stanowiły cztery kropki – dwie białe i dwie czarne, a usta kolejna kropka – czerwona, która miała oznaczać, że aniołek śpiewał, wznosząc swą pieśń do Boga.

Mężczyzna podniósł figurkę i odetchnął z ulgą. Spojrzał na nią i uśmiechnął się, po czym skierował swój wzrok z powrotem na stos kartek papieru. Aniołek stał akurat w miejscu strzałki na jednym ze schematów, które narysowała jego żona, aby uporządkować jakoś swoje notatki, będące w takim samym stanie jak jej biurko. Mógł to być przypadek, ale posiadacz figurki, powodowany nieodpartym przeczuciem, że musi to zrobić, popatrzył tam, gdzie wskazywała strzałka. Pod stosem książek, dotyczących przemian zachodzących na terenie dawnej Jugosławii, znajdował się gruby zeszyt, którego wcześniej nigdy nie widział. Zwykle nie zaglądał bez pytania do rzeczy swojej żony, ale tym razem postanowił złamać tę zasadę. Przełożył w inne miejsce książki i jego oczom ukazała się biało-niebieska okładka z narysowaną długopisem w jej centrum wyspą. Na wyspie zaznaczone były różne miejsca, obok każdego z nich znajdował się mały obrazek i podpis. Nie zastanawiając się dłużej nad tym, co robi, wziął zeszyt ze sobą i postanowił przeczytać go podczas podróży.

Gdy zamknął drzwi i wyszedł z domu, schował przedmiot za plecami, aby czekające na niego pasażerki nie spostrzegły, że zabrał go również ze sobą. Podszedł do auta od tyłu, włożył cenną zdobycz do swojej torby w bagażniku i udał się na miejsce kierowcy.

– Znalazłeś figurkę? – zapytała z udawaną obojętnością jego żona, gdy usiadł już w fotelu i zaczął zapinać pasy. Aniołka zostawiła na widoku, to nie szukanie go zajęło mu więc tak dużo czasu. Taką przynajmniej miała nadzieję.

– Tak, na szczęście udało się – odpowiedział. – To jak, ekipo, ruszamy w podróż? – spytał chwilę potem, uśmiechając się w lusterku do Meli. Dziewczynka zapomniała już o strachu i o wcześniejszej rozmowie z mamą, zawołała więc głośno:

– Tak jest, ruszamy!

* * *

Mimo drobnych przeszkód wyjechali tak, jak zaplanowali, około czwartej nad ranem. Mela, która była okropnie śpiąca, ale wieczorem poprosiła rodziców, aby koniecznie obudzili ją przed podróżą, zasnęła zaraz, jak tylko silnik zaczął pracować.

W miarę jak jechali, robiło się coraz jaśniej. Dzień leniwie wymykał się z objęć nocy, aby zawładnąć na kilkanaście godzin światem. Tuż przed granicą polsko-czeską zastał ich wschód słońca. Wszystkie lampy przy autostradzie zgasły, a zamiast nich zza horyzontu wynurzyła się i rozbłysła rozżarzona kula, oddalona od nich o sto pięćdziesiąt milionów kilometrów.

– Jak pięknie! – zawołała kobieta, gdy zatrzymali się na stacji benzynowej i wyszli z samochodu, by podziwiać narodziny kolejnego dnia. – Szkoda, że Mela tego nie widzi. Może obudźmy ją na chwilę?

– Niech śpi, powinna odpocząć. Należy jej się za to, że tak dzielnie wstała dziś razem z nami – odparł mężczyzna patrzący na niebo, ale myślami przeglądający kartki tajemniczego zeszytu. Co mogło się w nim znajdować?

– Taki widok rzadko się zdarza, ale jak chcesz. W końcu w Czarnogórze czeka nas wiele znacznie piękniejszych wschodów słońca. – To ostanie zdanie wypowiedziała ostrożnie. Wiedziała, że jej mąż jest bardzo wyczulony na punkcie planowania, świadomy tego, że wszystko może się zdarzyć i że nigdy nie jest tak, jak to sobie wymyślimy. Dlatego zgodził się na ten wyjazd, choć w jego trakcie na ich rodzinę czyhać może wiele niebezpieczeństw – zaproponowała mu tę podróż kilka dni wcześniej. Uwielbiał spontaniczność. Codzienność była jego zdaniem równie niebezpieczna. Teraz jednak nie słuchał ukochanej uważnie. Dostrzegła to i odetchnęła z ulgą. Była już stuprocentowo pewna, że znalazł to, co mu zostawiła.

– Idę do toalety – powiedziała, po czym ruszyła w kierunku niskiego budynku z rysunkiem wózka na zakupy i napisem „Sklep”. – Chcesz coś?

– Proszę? – zapytał zdezorientowany. – Nie, nie chcę. Dziękuję – wymamrotał. Gdy tylko zniknęła w środku, otworzył bagażnik. – Tylko zerknę, co jest w środku – powiedział, usprawiedliwiając się przed sobą. – Zajrzę i od razu zamknę z powrotem. Nie mogę prowadzić w takim stanie. – Rozsunął zamek torby. – Robię to dla naszego bezpieczeństwa. Kochanie, nie obrażaj się na mnie, proszę cię. Ty jedna musisz mi to wybaczyć. – Wyjął zeszyt i już miał go otworzyć, gdy usłyszał kroki żony zbliżającej się do samochodu. Wrzucił notatnik z powrotem do torby, zasunął ją i zamknął bagażnik, po czym odwrócił się i uśmiechnął sztucznie do ukochanej. – Sprawdzałem, czy wszystko jest na miejscu.

– I jak? – zapytała z ukrywaną satysfakcją. Musiała wrócić tak prędko, żeby nie mógł otworzyć zeszytu w tym momencie.

– W porządku – powiedział szybko.

– Zostanę w aucie, jeśli… – zaczęła.

– Tak – przerwał jej. – Zaraz wracam i ruszamy w dalszą drogę.

Chciał ochłonąć. Musiał się uspokoić. To zwykły zeszyt. Na pewno nie ma niczego wspólnego z listem, który dostał. To przypadek. Wbiegł do toalety i obmył twarz zimną wodą. Jest cierpliwy, wytrzymały. Pozostało jeszcze kilkanaście godzin i wtedy, dopiero wtedy, zajrzy do tajemniczego notesu. Teraz przede wszystkim muszą dojechać na miejsce. On jest za nie odpowiedzialny. Musi je chronić. Może tym razem mu się uda.

* * *

Podróż była walką. Ciągłym powstrzymywaniem się od sięgnięcia do bagażnika. Nieustanną bitwą z własnymi myślami. Co znajdowało się w notesie? Czy było to coś, co mogło zmienić jego życie?

Przez Czechy, Austrię i Słowenię przejechali szybko. Granicę Chorwacji przekroczyli około południa. Nie robili większych przerw, jedli w samochodzie to, co przygotowali wcześniej. Postoje wykorzystywali, aby załatwić najważniejsze potrzeby, zatankować i odpocząć na chwilę od dużej prędkości.

Mężczyzna już nie wytrzymywał, ciekawość zjadała go od środka niczym mały robak, rozkoszujący się jego żołądkiem jak soczystym jabłkiem. Robaczek pochłaniał coraz większe i większe fragmenty jego ciała. Żona, zauważywszy, co się z nim dzieje, postanowiła się nad nim trochę zlitować.

– Zróbmy zmianę – powiedziała delikatnie. – Jesteś zmęczony, pokonaliśmy już znaczną część trasy. Podróż przez Chorwację jest łatwa. Prawie cały czas będziemy jechali autostradą. Wymienimy się przed Dubrownikiem lub już w Herceg Novi, w Czarnogórze.

– Masz rację – odparł. Musiał odpocząć. Usnąć. Odpłynąć myślami daleko albo zatopić się w krajobrazie. Zniknąć na chwilę z samochodu, zniknąć ze swojego ciała i przenieść się do krainy, gdzie nie ma żadnych problemów. Gdzie istnieje tylko piękno, masa formująca góry, pnąca się od korzeni do koron drzew, wypływająca na powierzchnię morza jako rząd niewielkich wysepek. Umiejscowił się więc na siedzeniu obok Meli, a jego ukochana zajęła fotel kierowcy.

Granicę chorwacko-czarnogórską przekroczyli późno, około godziny siódmej wieczorem. To, co pierwsze rzuciło im się w oczy, to dzikość. Zapach był ostrzejszy, co poczuli, wysiadając na stacji kawałek dalej, aby znów się zamienić. Przyroda stała się jakby bardziej nieokiełznana. Spomiędzy drzew liściastych wystrzeliwały wąskie i bardzo wysokie iglaste. Wyglądały jak miecze powbijane w przyjmującą wszystko ziemię. Było parno, przed chwilą przestało padać. Jasność dnia przepychała się już z mrokiem nadchodzącej nocy. Musieli się pospieszyć. Do Petrovaca, który miał być ich bazą wypadową podczas tych wakacji, jeszcze kilkadziesiąt kilometrów, a nie wiadomo, ile im zajmie przejazd krętymi dróżkami tego kraju.

Po dwudziestej dotarli wreszcie do Herceg Novi, miejsca, gdzie mieli przeprawić się przez Zatokę Kotorską promem. Mieli niewiarygodne szczęście, bo udało im się w ostatniej chwili wsiąść na odpływający statek. Kilka minut później byli po drugiej stronie i mogli jechać dalej.

Mężczyzna uspokoił się. Zmęczenie długą jazdą zrobiło swoje i nie przejmował się już tak niespodzianką czekającą na niego pośród nieznanych kartek. Teraz chciał tylko bezpiecznie dotrzeć na miejsce. W końcu zatrzymać się i ułożyć w wygodnym łóżku.

Ich celem było małe miasteczko znajdujące się między Barem a Budvą, w miejscu, gdzie stara droga z Podgoricy, obecnej stolicy Czarnogóry, po długiej wędrówce wśród wzniesień dociera do wybrzeża. Petrovac miał dwie plaże – miejską i, oddaloną o około półtora kilometra, Lučice. Niedaleko znajdowały się również plaże w Reževići i Buljaricy. W porównaniu do Budvy czy, na przykład, Sutomore Petrovac był miejscem bardzo spokojnym. Jego obecna nazwa została mu nadana na cześć Piotra I, pierwszego monarchy konstytucyjnego Serbii.

Kiedy ujrzeli miasteczko, zbliżała się już dwudziesta druga. Cały Petrovac przykryty był nocą, jakby dzień nie rozgrzał go wystarczająco i musiał jeszcze zostać dogrzany przez ciemną kołdrę. Skończył się już okres wielkich upałów, sięgających nawet ponad czterdziestu stopni Celsjusza, i zrobiło się chłodniej oraz przyjemniej, jednak temperatury nadal utrzymywały się w granicach dwudziestu-trzydziestu stopni.

Podjechali samochodem w okolice dworca autobusowego, gdzie mieli nadzieję spotkać właścicieli domków i apartamentów, którzy zwykle zaczepiają przyjezdnych. Niestety o tej porze było już pusto. Małżonkowie zatrzymali się, aby omówić plan działania.

– Najwyżej przenocujemy w samochodzie… – powiedziała kobieta, przyzwyczajona do różnych niedogodności podczas podróży. – Ja i tak przeważnie śpię w namiocie.

– Ale teraz jesteśmy z Melą – odparł mężczyzna z naciskiem. Sam nienawidził namiotów, w dodatku był wykończony. Fizycznie i psychicznie.

– Wiem – odrzekła krótko, nie dając mu rozwinąć wypowiedzi, a po chwili dodała: – Wiem, dlatego właśnie o tym mówię. Ona uwielbia przygody. Namiot by się jej spodobał, a spanie pod gołym niebem nawet jeszcze bardziej. Nie masz pojęcia, kim jest twoja córka. To ja cały czas się nią opiekuję.

– Będziemy się teraz kłócić? Tutaj? – powiedział z oburzeniem. – Jestem wyczerpany, zrozum. Mam już wszystkiego dosyć.

– Ty? – zapytała z wyrzutem, ale po chwili ugryzła się w język. Trochę za późno, jednak musiała jakoś do niego dotrzeć. Chciała go wreszcie obudzić. Notes to mocne uderzenie, ale może nie wystarczyć. Oprócz tego ona musi wykonać jeszcze swoją małą misję. – Mogłam jechać sama – wyszeptała.

Wyszedł z auta i trzasnął drzwiami.

Jak ona może mu to robić? Jak może w ogóle tak do niego mówić? Nie ma prawa go oceniać – myślał, chodząc tam i z powrotem wzdłuż ulicy. Cały swój gniew wkładał w te kroki. Z każdym z nich jego złość malała. Każdy krok go oczyszczał. Czynił jeszcze bardziej zmęczonym. W końcu zły był już tylko na siebie – jego żona miała rację, dlatego każde z jej słów tak go dotykało.

Oparł się o murek tuż obok samochodu. Najpierw patrzył w niebo. Czarne, gęste. Jak dziura w jego sercu. Potem powoli spuszczał wzrok coraz niżej, aż spotkał się ze spojrzeniem swojej ukochanej. W oczach miała łzy. Jednak oprócz łez było w nich coś jeszcze. Coś ledwie zauważalnego, ale głębokiego i stuprocentowo prawdziwego. Miłość? Czy to była miłość?

– Przepraszam – powiedział cicho. Sens tego słowa jednak przebił się przez grube szkło. Nie tyle usłyszała je, co poczuła. Tę samą wiadomość wysłała jemu. Skinął głową i znowu podniósł wzrok do góry. Niebo – ciemne, gęste. Taka może być też czekolada – pomyślał.

– Sobe[1]? – ktoś dotknął jego ramienia. Mężczyzna omal nie podskoczył ze strachu.

– Sobe?Apartmani[2]? – powtórzył głos. Okazało się, że należał do niewysokiego, szczupłego człowieka w wieku pięćdziesięciu-sześćdziesięciu lat. Uśmiechał się od ucha do ucha, pokazując braki w uzębieniu. Niewielkie jak on sam i właściwie dopełniające go jako postać, czyniące zeń idealną całość.

– Tak, tak. Sobe… – powtórzył szybko ojciec Meli. – Dla mnie, żony i córki. Trzy osoby, tri persona. Rozumiesz? – powiedział mieszanką różnych języków i pokazał na palcach liczbę trzy, wcześniej dotykając siebie i wskazując na swoje dziewczyny. Właściciel domku skinął głową i gestem pokazał im, aby jechali za nim.

Wkrótce ich oczom ukazał się duży blok usiany balkonami, a na nim wielki napis „Apartmani”, rysunek łóżka, łazienki, telewizora i ikonka wi-fi. Stanęli na parkingu i po chwili wysiedli z samochodu. Mela, dopiero co obudzona, przecierała jeszcze oczy.

– Jesteśmy na miejscu? – zapytała z uśmiechem.

– Tak, kochanie – odparła jej mama. – Szukamy teraz domku, gdzie będziemy mogli się zatrzymać.

– To fajnie! – wykrzyknęła dziewczynka podekscytowana. – Mogę iść z wami pooglądać pokoje?

– Jasne – odrzekła kobieta i ruszyli za Czarnogórcem.

Mieszkanie, właściwie czteroosobowe, złożone było z dwóch sypialni, kuchni połączonej z balkonem i łazienki. Było dość skromnie urządzone i, mimo takiej ilości pomieszczeń, niewielkie, jednak przestrzeń została tu w odpowiedni sposób zagospodarowana. Po ustaleniu ceny i długości pobytu (pięć dni – potem albo przedłużą, albo pojadą gdzie indziej) rodzice Meli zgodzili się na to lokum. O tej porze inne i tak ciężko byłoby im znaleźć, a dziewczynce bardzo spodobał się obraz wiszący w sypialni, mającej należeć do niej. Przedstawiał wyspę. Gdy jej ojciec również spostrzegł malowidło, odkrył, że niemalże identyczną jak narysowana na okładce notesu żony.

[1]Sobe (serb., chorw., boś.) – pokoje – przyp. red. Jeśli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od autorki.

[2]Apartmani (chorw., boś.) – apartamenty; apartmani (serb.) – mieszkanie – przyp. red.