Węzeł prawdy - Iwona Wej - ebook + książka

Węzeł prawdy ebook

Iwona Wej

4,0

Opis

Czy wszystko, co się dzieje, jest z góry zaplanowane przez pewną organizację?

Maria nienawidzi Świąt Bożego Narodzenia. Przypominają jej o rodzinnej tragedii sprzed lat. Pod wpływem przyjaciółki postanawia jednak w ostatniej chwili zmienić plany i tym razem sprawić, aby jej czteroletni synek poczuł świąteczną atmosferę. Wkrótce jednak życie jej i jej rodziny zaczyna się komplikować. Jaki związek ma z tym tajemnicze i złowrogie stowarzyszenie, które wydaje się być wplątane w losy rodziny?

Na świecie dzieją się takie rzeczy, o których większość z nas nie ma bladego pojęcia. Nie wierzysz? To koniecznie sięgnij po „Węzeł prawdy”. Ale z góry uprzedzam, jeśli masz bogatą wyobraźnię i słabe nerwy - nie zaglądaj do tej książki przed snem, bo wszystko się może zdarzyć!

Krystyna Meszka, cyrysia.blogspot.com

Autorka buduje klimat grozy i tajemnicy podobnie jak mistrzowie Stephen King czy Graham Masterton, lecz nie naśladuje ich – tworzy własny, unikalny styl pozostający na długo w pamięci.

Katarzyna Pessel, takijestswiat.blogspot.com


"Węzeł prawdy" to piekielnie absorbujący i trzymający w napięciu thriller, w którym nic nie jest oczywiste, a prawda okazuje się być bardziej niebezpieczna niż gra pozorów. To opowieść o skrywanych rodzinnych sekretach, mrocznej stronie ludzkiej natury oraz o tym, jak cienka jest granica między dobrem a złem.

Karolina Galewska, przychylnym-okiem.blog.pl

"Węzeł prawdy" to powieść, która intryguje i hipnotyzuje już od pierwszej strony, a smaku dodają jej wszechobecne tajemnice i zakończenie, którego nie potrafiłam przewidzieć. Obowiązkowa pozycja dla fanów dobrych thrillerów. Serdecznie polecam!

Sylwia Stawska, kobiecerecenzje365.blogspot.com

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 438

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (4 oceny)
2
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Moniadcz

Dobrze spędzony czas

Ciekawa książka, dla ludzi wierzących w Boga
00

Popularność




WSTĘP

GRUDZIEŃ ‌1991

Mieszcząca się ‌w piwnicy sala ‌konferencyjna pogrążona była ‌w mroku. Tylko ‌świeczki ‌w świecznikach ‌umocowanych ‌do ścian ‌oraz ‌rząd większych, ustawionych ‌na ‌podłodze w dalekim końcu ‌sali, ‌rozpraszały ciemność. W pomieszczeniu nie ‌było zbyt wielu ‌mebli. Pod ścianami ‌znajdowało się kilka krzeseł, ‌ustawionych w chaotyczny sposób. ‌Tuż przy wejściu, ‌po lewej ‌stronie, ustawiono stół, ‌na którym ‌leżały ‌torebki i kartki ‌przypominające ‌gazetkę szkolną. Grupa ‌około trzydziestu osób ‌tworzyła trójkąt ‌o rozpiętości ramion ‌równej wielkości sali. W samym ‌środku stał mężczyzna ‌ubrany w habit ‌ze spiczastym ‌kapturem w kolorze czarnym. ‌Przed kilkoma ‌osobami stały ‌dzieci, jednak ich liczba ‌nie odpowiadała liczbie ‌osób ‌dorosłych. Wszystkie postaci ‌ubrane były ‌w ciemnogranatowe, sięgające kostek szaty ‌narzucone na ‌ramiona, pod którymi ‌można ‌było ‌dostrzec codzienne ubrania. Mężczyzna ‌stojący w środku szeptał ‌coś pod ‌nosem, pogrążony ‌w transie. Pozostałe osoby tworzące ‌trójkąt ‌mamrotały: „mmmmmm”. ‌W oczach dzieci ‌można było ‌dostrzec ‌przerażenie, a ich ‌malutkie rączki rozpaczliwie ‌szukały dłoni swoich opiekunów. ‌Tylko po jednym dziecku ‌nie widać ‌było przerażenia, a jego ‌postawa i wyraz ‌twarzy wskazywały raczej na ‌fascynację połączoną ‌z ciekawością i dumą ‌niż strach. ‌Ów chłopczyk ‌stał ‌dumnie ‌wyprostowany, a jego usta ‌naśladowały mamrotanie dorosłych. Po ‌niespełna ‌piętnastu minutach mężczyzna w kapturze podniósł głowę, a swe spojrzenie skierował w stronę prężącego się malca. Chłopiec za wszelką cenę próbował ukryć dziecięcą radość i pewność, że oto właśnie ON zostanie wybrany. Euforia nie trwała jednak długo, bo mężczyzna w kapturze podał rękę dziecku stojącemu tuż obok niego. W oczach malca zaszkliły się łzy. Mężczyzna stojący tuż za nim położył mu rękę na ramieniu i delikatnie zacisnął dłoń. Chłopiec zrozumiał przesłanie, jakby było to wyćwiczone. Zagryzł wargi, wyprostował się, a jego twarz w jednej sekundzie zmieniła wyraz na ten sprzed kilku minut. Nadal stał wyprostowany i dumny, tym razem z faktu bycia TAM i rozumienia więcej niż reszta obecnych w tym miejscu dzieci w jego wieku. Ów osobnik ze środka sali, wziąwszy wybrane dziecko za rękę, postawił je koło siebie w środku trójkąta. Człowiek, który przed chwilą stał tuż za wybranym chłopcem, stał teraz niezmiernie dumny, ale też i zaskoczony faktem, iż to właśnie jego syn został wybrany. Mężczyzna stojący wraz z chłopcem na środku sali uniósł lewą rękę do góry, po czym mamrotanie zamilkło, a on sam przemówił:

– Oto przyszły przywódca naszego zgromadzenia! Jako Wybraniec będzie służył naszemu Panu, Szatanowi. Dołóżmy wszelkich starań, aby został wychowany na godnego następcę mistrza!

Po tych słowach każdy z trójkąta, począwszy od ojca dziecka, podchodził do wybranego chłopca, kładąc mu rękę na ramieniu i oddając nieznaczny pokłon. Na sam koniec mężczyzna prowadzący całe spotkanie podszedł do malca, nakładając mu na głowę diadem w kształcie rogów Bafometa. Chłopiec, który przez cały czas trzymał jedną rączkę w kieszeni, zaciskając w malutkiej dłoni jakiś przedmiot, nagle wyciągnął ją, zrzucając założone mu przed chwilą rogi i zaczął głośno krzyczeć:

– Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje…

Nagle mężczyzna stojący tuż przed nim zatkał mu usta. W pomieszczeniu powstał harmider. Chłopiec położył się na podłodze w pozycji embrionalnej i kontynuował głośne recytowanie jedynej modlitwy, jaką znał. Ojciec chłopca próbował go uciszyć, jednak ten nie reagował, powtarzając w kółko słowa pacierza. Mężczyzna, który przewodniczył całemu zgromadzeniu, wykrzyczał do ojca chłopca:

– Zabierz go stąd natychmiast! Okryłeś się hańbą! Zabieraj go stąd i nie chcę go więcej widzieć!

– Przepraszam, mistrzu. Wyznacz mi karę! Błagam! Uczynię wszystko! – Mężczyzna wypowiadał te słowa, ciągnąc syna za nogę, aby zabrać go ze zgromadzenia.

– Ucisz tego bachora! Na litość Szatana! Karę wyznaczymy wspólnie, prawda, bracia i siostry?

Tłum zaczął skandować:

– Tak! Tak!

Ich krzyki przerwał mistrz, mówiąc:

– Wróć bez tego czegoś jutro. – Wskazał na chłopca leżącego na podłodze. – Wtedy porozmawiamy. A teraz opuść pomieszczenie wraz z tym czymś, gdyż zhańbiłeś to miejsce i nasze zgromadzenie.

Mężczyznę opanowała ogromna nienawiść i złość na chłopca, który wciąż leżał na podłodze. Nie podniósł go ani nie pomógł mu wstać, lecz ciągnął go przez całą salę do wyjścia za nogę. Obolały chłopiec, ściskając w dłoni malutki przedmiot, którym był różaniec, cichutko powtarzał słowa modlitwy. Tej modlitwy, której nauczyła go matka. Nie słyszał już tego, co działo się wokół niego. Słyszał tylko słowa matki wypowiedziane dzień wcześniej: „Jak będziesz się bał lub będzie ci coś grozić, Pan Jezus ci pomoże. Tylko powtarzaj w kółko te słowa: Ojcze nasz…”.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

GRUDZIEŃ 2014

1.

Grudniowe słońce przebijało się przez ciężkie chmury. Po listopadowym śniegu nie było śladu. Deszczowe święta – jak co roku. Tylko północny wiatr, przeszywający do szpiku kości, dawał odczuć, że była zima. Pomimo że termometr samochodowy wskazywał cztery stopnie powyżej zera, każdy centymetr ciała Marii odczuwał przynajmniej minus pięć.

– Teraz szybciutko – ogrzewanie na full! Już się robi cieplej, jeszcze tylko chwilka… – Maria wypowiadała słowa głośno, mimo że w samochodzie była tylko ona i jej myśli. Drobną twarz o dziecięcych rysach otaczał gruby, ciemnobordowy szalik, a spod czarnej czapki, mocno przylegającej do czoła, wystawały końcówki złoto-kasztanowych, sięgających ramion włosów. Maria, złożywszy dłonie ubrane w czarne, skórzane rękawiczki, przyciągnęła je do ust i kilkakrotnie chuchnęła, aby je ogrzać. Jej ciemnobrązowe oczy, oprawione czarnymi rzęsami i kształtnymi, ciemnymi brwiami, szkliste były od wiatru i chłodnego powietrza. W radiu spiker zapowiadał kolejną świąteczną piosenkę:

– Niech zgadnę – powiedziała znowu do siebie Maria – Snow is falling lub Last Christmas.

Z radia zaczęła dobiegać znana melodia Snow is falling. Maria, wyjeżdżając z miejsca parkingowego swoją czerwoną hondą civic, dalej prowadziła monolog:

– No jaaasne! Czego innego można było się spodziewać! Całe to świąteczne gówno! Komercja na każdym kroku, tylko po to, żeby można było w ciągu jednego tygodnia wydać zaoszczędzone przez cały rok pieniądze! Kocham święta! – Wsłuchując się w znaną piosenkę, Maria zmierzała prosto do centrum handlowego, gdzie była umówiona ze swoją przyjaciółką. Jak na okres świąteczny przystało, wszędzie, od opuszczenia osiedla do samego centrum, mimo wczesnej godziny w środku tygodnia były korki. Na przejechanie trasy, którą zazwyczaj pokonywała w niecałe pięć minut, teraz potrzebowała niemal dwudziestu. Klnąc pod nosem, modliła się o miejsce parkingowe pod centrum. Jest trochę wolnych miejsc, dzięki Bogu – pomyślała, widząc informację na telebimie tuż przed wjazdem na parking podziemny, że jest jeszcze trzydzieści wolnych miejsc. Co to był za głupi pomysł, żeby każda z nas przyjechała własnym samochodem! Wiedziałam, że tak będzie! A gdyby mnie posłuchała, to przynajmniej jedna z nas zaoszczędziłaby sobie tego całego stresu, a i czas mija przyjemniej, kiedy się jedzie z kimś, a nie samemu. Po porannym dobrym nastroju Marii nie było ani śladu. Resztki pozytywnego myślenia zniknęły, kiedy była już w samym centrum – tłum przeciskających się i trącających łokciami ludzi nie zachęcał do wejścia na schody, by dotrzeć na pierwsze piętro do kawiarenki Costa, gdzie była umówiona z Dagmarą. Po kilku minutach usilnej walki z przechodniami Maria dotarła w końcu na wyznaczone miejsce. Nie było trudno odnaleźć przyjaciółkę – ubrana w dzianinową sukienkę za łydki w kolorze brudnego różu, podkreślającą jej zgrabną sylwetkę oraz długie, czarne buty Dr Martens z refleksami przechodzącymi w różowy odcień, z szerokim uśmiechem na twarzy wymachiwała ręką na powitanie od chwili, kiedy tylko zobaczyła przyjaciółkę. Naturalnie rude, długie włosy, związane w niegładki kucyk, dodawały uroku piegowatej twarzy, a duże, niebieskie oczy żywo kontrastowały z bladą cerą. Na widok rozradowanej przyjaciółki ciśnienie Marii podskoczyło jeszcze bardziej, a jej wściekłość zbliżała się do apogeum:

– Hejka, kochana. – Przyjaciółka przywitała ją tradycyjnym buziakiem w policzek. – Siadaj, zamówiłam nam mrożoną kawę. Czy możesz sobie wyobrazić, że na dworze jest z minus dziesięć stopni? Ja normalnie cała płynę. Z chęcią bym się rozebrała, ale nie mam już z czego. – Przyjaciółka mówiła jednym tchem, jak to miała zwyczaj robić, kiedy była czymś bardzo podekscytowana.

– Nie minus dziesięć, tylko plus cztery. Cześć. Wyglądasz ślicznie, jak zawsze. Nie rozbieraj się, bo jeszcze nie zaczęłyśmy zakupów i nie chcę, żeby ktoś nas stąd wyprosił. – Maria odpowiedziała również jednym tchem, a po zaczerpnięciu powietrza dodała: – I dziękuję za kawę, właśnie na taką miałam ochotę. – Na twarzy Marii po raz pierwszy od przekroczenia progu domu pojawił się uśmiech. – To jaki jest plan?

– Najpierw wypijemy spokojnie kawę i poczekamy, aż trochę ochłoniesz. Co się stało?

– Oj, bo mnie to wszystko wkurza – odpowiedziała Maria już spokojnym głosem, bez nutki złości. Tego mi było trzeba – pomyślała – Dagmarko, dziękuję ci, że jesteś! Oczywiście nie wypowiedziała tych słów głośno. Zdjęła z siebie parkę i zbierając kosmyki włosów z twarzy, zarzuciła je do tyłu, po czym usiadła naprzeciwko koleżanki, kontynuując rozmowę. W ciemnoniebieskich, obcisłych jeansach, czarnych sztybletach i sweterku w granatowo-białe paski wyglądała jak licealistka, a jej dziecięce rysy twarzy i nieskazitelna cera skutecznie odejmowały jej lat.

– To znaczy co?

– To całe zamieszanie wokół świąt. Tak się cieszę, że w tym roku nie będzie nas w tym paskudnym mieście i te wszystkie ceregiele nas ominą. To była bardzo dobra decyzja, nie sądzisz?

– A co to są ceregiele? – Dagmara przypominała małe dziecko, zadając mnóstwo pytań, na które odpowiedzi wydawały się oczywiste.

– Córeczko, ceregiele to takie staropolskie słowo określające całe to gówno związane z przygotowywaniem świąt, a mianowicie: robienie zakupów, spędzanie całych dni w kuchni, ubieranie choinki i dekorowanie domu tylko po to, żeby spędzić dwa dni świąt jak czterdzieści milionów Polaków w tym kraju i miliardy ludzi na całym świecie – odpowiedziała Marysia głosem zatroskanej matki, próbującej wytłumaczyć swojemu dziecku coś bardzo ważnego.

– Ej tam. Ja to lubię święta. I te ceregiele, jak to nazwałaś, też. – Na twarzy Dagmary pojawił się delikatny rumieniec.

– No proszę cię, nie mów, że też się bawisz w ten przedświąteczny szał?!

– Oj, bo ja to tak bardziej dla Kasi. Ona jest malutka i naprawdę cieszy się z tych wszystkich świątecznych gadżetów. – Dagmara próbowała wytłumaczyć się z tego, co zrobiła, jakby to było czymś złym.

– Mój Oliwier też ma cztery latka, ale nie zawracamy mu głowy całym tym świątecznym szałem. Wie, że będzie Gwiazdka i Mikołaj przyniesie mu prezenty. Nie potrzebujemy do tego kupować całego tego syfu świątecznych gadżetów „Made in China”. – Marii powoli wracało zdenerwowanie. Nie lubiła nie mieć racji. Nienawidziła wiedzieć, że nie ma racji. A teraz wiedziała, że Dagmara po części ją ma. Wiedziała, że nawet jeśli ona nie lubi świąt, to jeszcze nie jest powód, żeby własne dziecko pozbawiać ich magii, że powinna „coś” zrobić dla niego, że jest egoistką. Właśnie to sobie uświadomiła, co wywołało w niej jeszcze większe zdenerwowanie.

– Maryśka, no proszę cię, nasze dzieci nie są niczemu winne, że ty nie lubisz świąt. Pomyśl, jakie Oli będzie miał wspomnienia? Od małego chcesz go nauczyć złego nastawienia do świąt. Nie uważasz, że o tym, czy lubi święta, czy nie, powinien zdecydować sam, kiedyś… tak jak ty?

– Okej. Wiem, że po części masz rację. Tylko nie rozumiem, jaki jest cel dekorowania domu i ubierania choinki, skoro całe święta i tak nas nie będzie? Pomyśl sobie. Napracujesz się kilka dni, nie mówiąc już o pieniądzach, które wydasz tylko po to, żeby po powrocie do domu z urlopu wyrzucić wszystko do kosza. I mało tego – pomyśl sobie o sprzątaniu, które cię czeka po powrocie. Użyj swojej wyobraźni. Skup się. – Maria zaczęła mówić głosem „medium”. – Wracasz z urlopu. Wypakowujesz wszystkie torby z samochodu, twój mąż jedzie po zakupy, bo lodówka po tygodniowej nieobecności jest kompletnie pusta. Kasia, pełna wrażeń, nie przestaje mówić… Marzysz tylko o tym, żeby usiąść przed telewizorem i wypić kawę… Ale wiesz, że najpierw musisz wstawić pranie, rozpakować bagaże, zrobić coś do jedzenia, wykąpać dziecko i położyć je spać. I gdy już wszystko jest gotowe i już prawie możesz odpocząć, twoim oczom ukazuje się ten cały świąteczny syf, pomyśl sobie – wszystko w kurzu (bo nie było was tydzień), cała dekoracja do zdjęcia, choinka do rozebrania! Następny tydzień zejdzie ci na doprowadzaniu domu do porządku i…

– Maryśka, ja wiem, że nas nie będzie całe święta. Ale w okresie przedświątecznym będziemy, i po świętach też od razu się nie sprząta. – Dagmara ostatnie dwa słowa wypowiedziała bardzo dosadnie. – I to nieważne, że wydałam kupę kasy na…

Maria weszła jej w słowo:

– Jak to: WYDAŁAM? Proszę cię, nie mów, że już wszystko kupiłaś?

– Nie tylko kupiłam, ale i już udekorowałam. Spójrz. – Dagmara wyjęła telefon i zaczęła pokazywać zdjęcia swojego domu. W otwartym planie dużego salonu z kuchnią były zawieszone lampki w różnorodnych kolorach. Na barku oddzielającym kuchnię od salonu stała figurka renifera ciągnącego sanie, w których umieszczono miniaturowe prezenciki. Na kanapie przed kominkiem znajdowała się narzuta w kolorze intensywnej czerwieni, a w jej rogach leżały poduszki w ciemnozielonym kolorze z wyhaftowanymi mikołajami. Przy kominku wisiały trzy świąteczne skarpety na prezenty z wyszytymi imionami (Maria domyśliła się, że są to imiona domowników, gdyż na zdjęciu nie można było rozszyfrować napisów. „Wesołych Świąt” nie wchodziło w grę, gdyż na każdej skarpecie napis był różnej długości). Wzdłuż kominka rozciągała się zielona girlanda imitująca świerk. W rogu salonu, tuż przy oknie balkonowym, stała biała, wysoka na dwa metry choinka, udekorowana ciemnozielonymi bądź czarnymi (zdjęcie nie dawało jednoznacznej odpowiedzi) i czerwonymi bombkami oraz lampkami w kształcie świeczek. Czubek drzewka był ozdobiony wielką gwiazdą, mieniącą się różnymi kolorami. Jak Maria mogła przypuszczać, była to jedna z tych gwiazd, wyposażonych w wiele lampek, które po podłączeniu do kontaktu świecą różnymi kolorami, zmieniając je jakby w rytm sobie tylko znanej muzyki. Kolejne zdjęcia przedstawiały pokój Kasi, również udekorowany kolorową girlandą i lampkami. Na komodzie stała malutka choineczka, na szczęście tym razem w NORMALNYM – zielonym kolorze. Na łóżeczku dziewczynki leżały poduszeczki w kształcie mikołajów oraz narzuta w świąteczne wzory. Dagmara nie oszczędziła również sypialni. Pod narzutą można było zobaczyć pościel ze świątecznym motywem oraz migające „coś tam” w oknie – Marysia nie mogła uwierzyć, że jej najlepsza przyjaciółka tak kiczowato „urządzi” dom. Ostatnie zdjęcie przedstawiało stół w jadalni, zasłany białym obrusem, przez który przerzucony został zielony bieżnik, a na środku stały dwa potrójne świeczniki – trzy słupki, po których wspinały się małe mikołaje. Świeczki oczywiście na przemian – czerwone i złote. Nie rozumiem, do czego pasuje jej ten złoty kolor – pomyślała Marysia, a na jej twarzy z każdym kolejnym zdjęciem malowało się coraz to większe zdziwienie.

– Wow! – powiedziała, tym razem głośno, po obejrzeniu wszystkich zdjęć. Po prostu ją zamurowało i nie potrafiła wydobyć z siebie ani jednego słowa. Zastanawiała się, czy powinna powiedzieć przyjaciółce prawdę, że dom wygląda strasznie i że się tego po niej nie spodziewała, czy też skłamać, że wszystko wygląda pięknie i zakończyć raz na zawsze temat świąt.

– Wow! – powtórzyła.

– I co? Przecudnej urody jest mój domek, nieprawdaż? – zapytała kokieteryjnie Dagmara.

– Taak. Pięknie. Tylko…

– Tylko co? – Ton głosu przyjaciółki wyraźnie wskazywał, iż nie oczekuje żadnej krytyki, bo to może zaważyć na ich dzisiejszym dniu. – Tylko co? Zawsze musisz mieć jakieś „tylko”?

– Tylko dlaczego biała choinka? – Było to jedyne, co przyszło Marii do głowy, aby nie urazić przyjaciółki.

– Nie wiem. Łukasz tak wymyślił. – To już całkiem zbiło Marysię z tropu. Nie mogła uwierzyć, że Łukasz, najrozsądniejszy człowiek, jakiego kiedykolwiek poznała (zaraz po jej mężu, oczywiście), brał udział w tym całym cyrku.

– Aha. Spoko. – Maria definitywnie chciała zakończyć temat świąt, żeby nie wywołać kłótni. Musiała trzymać język za zębami, a nie chciała niczego chlapnąć, jak to jej się zdarzało od dzieciństwa…

*

WSPOMNIENIA

– Marysia, Gabi, Paweł! Kolacja gotowa, chodźcie szybciutko – woła mama z kuchni swoim skrzeczącym głosem. Wiadomo, że dwa razy nie trzeba powtarzać – tato tego nie lubi. Wtedy się denerwuje, że musi na nas czekać, a przecież nikt nie chce denerwować taty.

– Gabi, później posprzątamy, chodź! – Paweł ciągnie małą za rękę.

– No chodź, mama woła – powtarzam jak papuga za bratem. – Kto ostatni, ten kąpie się ostatni – wołam i podbiegam do kuchni. Nikt nie lubi kąpać się ostatni, bo trzeba tyyyyle czekać! Najgorsza jest Gabi. Ona nigdy nie chce wyjść z wody, a jak mama ją wyciąga z wanny, to zaczyna płakać i krzyczeć. Dzięki temu zawsze ma parę minut dłużej, bo tato staje w jej obronie. – No daj jej jeszcze chwilkę, niech nie płacze. – Tato podszczypuje mamę w bok i się śmieje. Lubię, kiedy tato się śmieje. Wtedy i mama jest taka radosna. Tylko jak tata krzyczy, to mama jest smutna. Mama nigdy nie krzyczy. Mama milczy. Nieraz, jak tak sobie pomyślę, to milczenie musi być bardzo ciężką pracą! Ja nie umiem milczeć. Tak jest z Pawłem. Jak nie pozwala mi się ze sobą bawić swoimi klockami Lego, to dotąd marudzę, aż zmieni zdanie. Mama wtedy mówi: Marysiu, no daj już spokój, pobaw się z Gabi, już nie marudź! To jest wtedy taka ciężka praca nic nie mówić… Jak tu nic nie mówić, kiedy słowa same się układają w głowie, a mama mówi, że powinnam trzymać je w sobie. Czasami myślę, że jak tak dużo słów będę trzymać w ustach i ich nie wypowiem, to mogę się udusić. Naprawdę, słyszałam kiedyś, jak tato opowiadał o jakimś panu Zbyszku z pracy. Powiedział do mamy: „Zbyszka zadusiły jego własne słowa”. Nie bardzo wiem, jak to się stało, bo słyszałam tylko ten kawałek rozmowy, ale na pewno tak tato powiedział. I tak na pewno było, bo tato zawsze mówił prawdę. Z tym panem Zbyszkiem to w ogóle dziwna historia. Bo po tym, jak się zadławił tymi swoimi słowami, to kilka dni później był u nas w domu z żoną. Kiedy tato powiedział, że przyjdzie pan Zbyszek z żoną, byłam bardzo podekscytowana. Nie mogłam się doczekać, kiedy go zobaczę. Nigdy nie widziałam osoby, która się zadławiła własnymi słowami i żyje. Więc posprzątałam wszystkie zabawki (nawet te po Gabi i Pawle) i czekałam, kiedy ten pan Zbyszek przyjdzie. Przez dłuższy czas go obserwowałam. Wyglądał zupełnie normalnie, tak jak zawsze. Próbowałam dostrzec jakieś zmiany, ale niestety nic nie zauważyłam. Nawet mówił normalnie i przez cały wieczór nie zadławił się ani razu słowami. Być może dlatego, że dużo mówił? Sama nie wiem. Przez cały czas miałam ochotę zapytać tego pana Zbyszka, jakie to jest uczucie udusić się słowami i jak to możliwe, że teraz czuje się świetnie? Czy był u lekarza? Hm… Nie wiem, ale może to nie jest taka poważna choroba to całe uduszenie słowami, może faktycznie można czasami nic nie mówić… Zastanawiam się, czy mama czasami też się dusi tymi słowami, których nie wypowiada… Muszę ją kiedyś zapytać. Tylko jak będę z nią sama. Bo mamie można wszystko powiedzieć. W każdym razie po tej całej sytuacji z panem Zbyszkiem postanowiłam następnym razem, kiedy słowa będą chciały wyjść z moich ust, po prostu ich nie wypuścić. Spróbuję udusić się swoimi słowami, bo ta ciekowość, jakie to jest uczucie, jest ogromna! Ach, jak ja żałuję, że nie zapytałam pana Zbyszka, jakie to jest uczucie! Teraz będę musiała sama to wypróbować. Jak do tej pory, mimo że tyle razy nie pozwalałam słowom wyjść z moich ust, jeszcze mi się nie udało nimi udusić. Oj biedny ten pan Zbyszek. Jak się udusił słowami, to musiał ich mieć naprawdę baaardzo dużo, tak dużo, że nie potrafię sobie tego wyobrazić.

– Pierwsza, pierwsza!! – Wbiegłam do kuchni z okrzykiem i od razu zajęłam miejsce przy stole.

– Druga! – No i masz! Paweł ostatni! Biedak, teraz sobie poczeka na kąpiel. A miałam nadzieję, że jednak tym razem uda mu się być przed Gabi!

– To jest niesprawiedliwe, bo ona mnie popchnęła! To się nie liczy! – Paweł wbiegł zdyszany do kuchni ze złowieszczą miną.

– Wcale nie! Sam się popchnąłeś!

– Nie można się samemu popchnąć, Gabi! To niemożliwe!

– A właśnie że można!

– A właśnie że nie! Zapytaj mamy!

– No już spokój, dzieciaki. Nie można się kłócić – odpowiedziała mama. – Krzysztof, zmówisz modlitwę?

– Teresa, no dałabyś już z tym spokój, tego już się nie robi, już nikt się nie modli przed jedzeniem. – Mama spojrzała na tatę szklistymi od łez oczami i nic nie powiedziała, nie musiała, bo zaraz po tym tato chwycił ją za dłoń, pocałował w nią i powiedział, spoglądając jej w oczy:

– Przepraszam, naprawdę przepraszam.

Mama od razu się uśmiechnęła i znowu nic nie powiedziała. Już chciałam powiedzieć, żeby czasami pozwoliła wyjść słowom, bo nie chcę, żeby zadławiła się nimi, wolę najpierw wypróbować to na sobie, zanim jej się to przytrafi.

– W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego… – rozpoczął modlitwę tato.

Ile razy próbujemy mówić „Ojcze Nasz” razem, nigdy nie wychodzi równo, bo każdy zaczyna w innym momencie i wtedy robi się naprawdę śmiesznie, i trzeba powstrzymywać się od śmiechu, bo nie wolno się śmiać przy pacierzu. A to powstrzymywanie się od śmiechu jest jeszcze gorsze niż powstrzymywanie się od słów… Hmm… Ciekawe, czy można zadławić się śmiechem? O to też będę musiała zapytać mamę…

*

– Wiesz co, Dagmara? – zagadnęła niespodziewanie Maria podczas oglądania butów narciarskich w jednym ze sklepów. – Masz rację. Nie mogę być egoistką. Muszę zrobić wszystko, żeby Oli miło wspominał święta. Co prawda nie mam zamiaru dekorować całego domu, bo uważam to za stratę czasu, ale choinkę ubierzemy.

Zakupy mijały jak zwykle w atmosferze wypełnionej plotkami i żartami, od czasu do czasu przeplatanymi poważnymi rozmowami.

– Cieszę się z twojej dojrzałej decyzji, córko – odpowiedziała bardzo poważnym głosem Dagmara. – A co byś powiedziała, jakbym kupiła te buty? – Pokazała przyjaciółce czerwone buty marki Atomic Redster. – I do tego wzięła czerwone spodnie narciarskie i białą puchową kurteczkę, hm?

– I czapkę świętego Mikołaja, żebyś miała kompletny strój śnieżynki ha, ha – odpowiedziała przyjaciółce. – Może te? – Maria podeszła do spodni narciarskich i pokazała jej pastelowo-wrzosowe. – I do tego kurteczka, co o tym myślisz, hm?

– Hm, w sumie spoko. Może masz rację, ten czerwony to był głupi pomysł. A kiedy będziecie ubierać choinkę, hm?

– Nie wiem, muszę najpierw zadzwonić do Janusza, żeby ją kupił. Myślisz, że gdzieś dostaniemy żywą choinkę?

– No, no, no! A któż to przed chwilą mówił o sprzątaniu świątecznego syfu!? – Dagmara z trudem tłumiła śmiech powodowany faktem, iż przyjaciółka jednak wzięła sobie jej słowa do serca.

– No bo jak choinka to zielona, nie biała. – Maria spojrzała na Dagmarę drwiąco. – I żywa, a nie sztuczna. Jak Oliwier ma poczuć święta, to będzie tak jak trzeba!

– Okej, to musimy kupić jakieś dekoracje, łańcuch, bombki, lampki… Hm, wiesz, jest tu niedaleko taki fajny sklep. Jak chcesz, to możemy od razu tam skoczyć. A na jaki kolor będziesz ubierać choinkę?

– Na nijaki. Czy ty pamiętasz, jak się dekorowało choinki, kiedy byłyśmy dziećmi?

– No pamiętam, ale teraz jest taka moda…

– Guzik mnie obchodzi moda. Choinka to choinka! Jeśli będzie kolorowa, to będzie pasować do wszystkiego! Skoczę do mamy jutro rano i zapytam, czy ma na strychu jeszcze takie stare ozdoby, które kiedyś robiliśmy przed świętami. – Zamyśliła się przez ułamek sekundy, po czym dodała: – I poproszę, żeby mi dała przepis na jakieś pierniki, które można później powiesić na choinkę. A! I cukierki muszę kupić. Wiesz, takie długie. Pamiętam, że smakowały ohydnie, ale bardzo ładnie wyglądały na choince. – Marii udzielił się świąteczny nastrój. Była coraz bardziej podekscytowana. Tego właśnie się obawiała. Że jeśli choć przejdzie jej przez myśl, że cieszy się z powodu tradycyjnych świąt, przygotowania pochłoną ją do reszty. Jednak później, kiedy wszystko będzie gotowe, wrócą wspomnienia. Wspomnienia, które pomimo upływu lat bolą tak samo i znowu zacznie się bać. Przeszłość, która sprawi, że przez całe święta będzie smutna. A tego nie chciała. Przed tym się broniła. Nie chciała, aby jej kochany synek widział mamę smutną i zamyśloną… Jednak było już za późno. To już się stało – ekscytacja i radość pojawiły się równie szybko, jak poranny zły nastrój.

– Marysiu, nie musisz nic piec. Teraz wszystko można kupić. I nie ma potrzeby jechać do mamy. Mówię ci, jest tyle fajnych rzeczy do kupienia na choinkę. Po jakiego grzyba będziesz wyciągać jakieś stare rupiecie?

– Bo te stare rupiecie mają bezcenną wartość, a kupione pierniki to nie to samo.

Kiedy już pożegnała się z Dagmarą na podziemnym parkingu, tuż przed uruchomieniem silnika zadzwoniła do swojego męża:

– Janku, jak tam Oli?

– A w porządku. Właśnie szykujemy kolację! – Głos w słuchawce brzmiał jak zawsze ciepło i pogodnie.

– Oj, to super, cieszę się. Ja zaraz będę w domu. O ile uda mi się sprawnie ominąć korki. – Na chwilę zamilkła, by zaraz dodać: – Janusz, mam pytanie. Czy wiesz, gdzie możemy dostać żywą choinkę?

– Choinkę? Przecież nie chciałaś… – Janusz był zaskoczony, jednak ona, wyprzedzając jego pytanie, rzekła:

– Tak, wiem, że rozmawialiśmy o tym, iż w tym roku nie będzie choinki i nie będzie smutku, ale zróbmy to dla Oliwiera, on zasłużył na fajowe święta!

– Jeśli tylko jesteś pewna, że faktycznie tego chcesz. – Małżonek wypowiadał pojedyncze słowa bardzo powoli i spokojnie. – Jak wrócisz, to ustalimy wszystko, w porządku? Jedź ostrożnie, kocham cię.

– Okej, pogadamy w domu. Też cię kocham.

 

2.

Więc jutro Janusz pojedzie po choinkę, a ja z samego rana pojadę z Olim do mamy i poszperam na strychu… Może uda mi się znaleźć jakieś stare ozdoby na choinkę. Jak wszystko dobrze pójdzie, to jutro ubierzemy choinkę i zacznę nas pakować. Marysia, leżąc w łóżku, próbowała ułożyć plan następnego dnia. Miliony myśli kumulowało się w jej głowie. Wśród nich pojawiła się i taka: Czy aby na pewno dobrze robią, wyjeżdżając w dzień Wigilii w góry? Czy nie lepiej przełożyć wyjazd? Ale już nie było czasu, żeby cokolwiek zmieniać. Wigilia już pojutrze…

– Janusz, Janusz, śpisz? – zapytała półszeptem, nie mogąc zasnąć.

Jednak jej mąż cichutko pochrapywał, co znaczyło, że ma twardy sen. Miliony myśli przewijało się przez jej głowę. Jakby coś miało się wydarzyć, jakby coś miało pójść nie tak… Patrzyła w milczeniu na męża. Wiedziała, że jest bardzo przystojny i atrakcyjny, a mimo to nigdy nie była o niego zazdrosna. Wysoki, szczupły, a zarazem wysportowany, ciemny blondyn z brązowymi oczami, kwadratową szczęką – jakże męską, pięknym uśmiechem i czarującym spojrzeniem był obiektem westchnień wszystkich panien na studiach – wtedy się poznali. Oprócz atutów wizualnych był najlepszy na roku, angażował się w działalność charytatywną, był duszą towarzystwa i każdy go uwielbiał. Gdy się poznali, Marysia długo próbowała doszukać się w nim jakichś wad, bo przecież każdy jakieś ma. Jednak nigdy nic nie znalazła. Nawet teraz, po kilku latach związku i następnych małżeństwa nie potrafiła dostrzec w nim szczególnych wad. Oczywiście irytował ją czasami, nieraz się sprzeczali, jednak nie było nic, co mogłoby położyć się cieniem na jego… boskości. Tak, słowo „boskość” najlepiej odzwierciedlało wygląd i osobowość Janusza. Zupełnie jakby ktoś wkradł się do jej myśli, zrobił zdjęcie i spisał wszystkie pragnienia i oczekiwania co do ideału mężczyzny, a następnie stworzył taką postać i zaprogramował tak, aby nigdy nie zawiodła. To, że Maria nie była zazdrosna, większość postronnych osób tłumaczyła jej twardym charakterem, niedostępnością i ogromną pewnością siebie, jednak rzeczywistą tego przyczyną był brak powodów. Janusz nigdy nawet przez sekundę nie dał jej powodów do zazdrości. Od kiedy się poznali, na każdym kroku aż po dzień dzisiejszy dawał Marii odczuć, że jest idealna, najpiękniejsza i najważniejsza, i zrobiłby dla niej wszystko. Jej niedostępne serce zdobył nie tylko dobrocią i urokiem osobistym – to nie było dla niej wystarczające nigdy. Zaintrygował ją zaciętością i wolą walki, a jednocześnie męską stanowczością. Maria w czasach studenckich również była obiektem westchnień płci przeciwnej. Wynikało to jednak bardziej z jej niedostępności niż wyglądu, aczkolwiek była piękną kobietą.

Po dłuższej chwili wstała z łóżka, włożyła szlafrok i poszła do kuchni napić się wody. Idąc na paluszkach, aby nikogo nie obudzić, zajrzała do pokoju synka. Maluszek leżał na wznak z rączkami uniesionymi do góry. Stała chwilę w drzwiach, obserwując, jak słodko śpi.

– Jesteś całym moim światem, mały przystojniaku – wyszeptała z troskliwym uśmiechem na twarzy. – Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła – dodała, podchodząc do łóżeczka dziecka, aby przykryć go, gdyż był całkiem rozkryty. Ucałowała synka w czoło, wyszeptała: „Kocham cię” i po cichutku wyszła z pokoju, zostawiając uchylone drzwi, jak to zwykła robić. Nie zapalając światła, poszła do kuchni, wypiła szklankę wody i wróciła do sypialni, licząc kroki. Dom znała na pamięć, każdy zakamarek, każdą odległość, mimo że mieszkali tu zaledwie od kilku miesięcy. Ich pierwsze własne mieszkanie. Kupione za gotówkę, nie na kredyt, z ciężko zapracowanych pieniędzy. Cały apartament miał kształt prostokąta. Prosto z drzwi wejściowych wchodziło się do kwadratowego przedpokoju, w którym po lewej stronie od wejścia stała szafa dwudrzwiowa na kurtki i półka na buty, po przeciwnej zaś wisiało duże, prostokątne lustro w skórzanej, czarnej oprawie. Podłogę pokrywały dobrej jakości panele w kolorze ciemnego dębu, ściany zaś pomalowane były na kolor magnolii. Zarówno szafa, jak i wszelkie dodatki były w kolorze czarnym bądź szarym, co mocno kontrastowało z jasnymi ścianami i dywanikiem w tym samym kolorze co ściany. Pod lustrem stał mały stolik na klucze. Z kwadratowego hallu prowadziły drzwi do poszczególnych pomieszczeń. Pierwsze na lewo – do łazienki, której wielkość odpowiadała co do centymetra metrażowi sypialni, dzięki czemu, mimo iż znajdowała się tam zarówno wanna, jak i prysznic, nadal pozostawało dużo przestrzeni. Glazura i terakota były w kolorze czystej bieli, a lustro na całą ścianę i białe szafki emanowały sterylną czystością. I tylko dodatki w kolorze ciemnego brązu odcinały się na tle nieskazitelnej bieli. Do łazienki prowadziły jeszcze jedne drzwi – te z sypialni Marii i Janusza. Początkowo Marysia nie była przekonana co do tego pomysłu, jednak z czasem uznała go za świetne rozwiązanie. Drzwi do sypialni znajdowały się tuż przy drzwiach do łazienki, również po lewej stronie hallu. Naprzeciw drzwi wejściowych, lekko z lewej strony usytuowany był drugi pokój, należący do Oliwiera, a zaraz za nim jeszcze jeden bardzo malutki pokoik, który początkowo miał być garderobą, jednak w trakcie meblowania mieszkania oboje zmienili zdanie, czyniąc z owego pomieszczenia pokoik dla gości. Jego powierzchnia była na tyle mała, że oprócz łóżka, małej szafki nocnej i komódki nic więcej nie mogło się tam zmieścić. Po przeciwległej do sypialni stronie znajdowało się wejście do otwartej przestrzeni – kuchnio-salono-jadalni. To pomieszczenie, największe w całym mieszkaniu i zajmujące prawie połowę jego całkowitej powierzchni, miało kształt litery L. Kuchnia znajdowała się we wnęce i ciągnęła się wzdłuż krótszej ściany. Podłoga należąca do kuchni była pokryta terakotą, cała zaś reszta salono-jadalni – panelami. Pomimo ogromnej przestrzeni w salonie nie ustawiono zbyt wielu sprzętów. Narożna, skórzana kanapa, stojąca w prawym rogu, była z nich największym. Tuż przed nią znajdował się niewielki stolik, a po prawej stronie, odwrócony tyłem do jadalni i kuchni, stał fotel stanowiący komplet z narożną kanapą. Naprzeciwko niej, na przeciwległej ścianie, tuż obok wejścia do salonu zawieszony był pięćdziesięciocalowy telewizor, a pod nim znajdował się wąski, długi regał, na którym ustawione były ramki ze zdjęciami i klika dekoracyjnych świeczek. Wysoki na pół metra i długi na metr murek symbolicznie oddzielał salon od reszty pomieszczenia. Tuż przy nim znajdował się dębowy stół z ośmioma krzesłami.

Wróciwszy do łóżka, bardzo długo nie mogła zasnąć. Dręczyło ją jakieś dziwne przeczucie, jakby coś miało się wydarzyć… Nie wiedziała jeszcze, czy to będzie coś dobrego czy złego… po prostu coś było nie tak…

Tak więc rano do mamy, później pakowanie. Kurczę, czy aby na pewno kupiłam termosy? Hm, tak, kupiłam, wczoraj… Próbowała skupić się tylko na wyjeździe, żeby odepchnąć myśli z przeszłości. Oddalić myśli od TYCH świąt, które na zawsze zmieniły życie całej jej rodziny, które na zawsze zmieniły JĄ… Układając w głowie plan dnia, w końcu usnęła.

*

SEN

– Pawełku, jak się cieszę, że cię widzę! Tak się za tobą stęskniłam. Kurczę, ale ty jesteś mały!

– Nie jestem mały! Jestem taki jak ty, zapomniałaś? Jestem twoim bratem bliźniakiem. Nie mogę być mały, bo mamy tyle samo lat. Nie zmyślaj!

– No coś ty, Paweł! Ja nie chcę cię okłamać, tylko myślałam, że już jesteśmy duzi. Ale skoro przyszedłeś, to może się w coś pobawimy, tak jak kiedyś? Może się pobawimy w…

– Znowu wymyślasz i na pewno zabawa, którą wymyśliłaś, nie istnieje, jak ta głupia gra w kamień! Zresztą ty nigdy nie mówiłaś prawdy! Nigdy! Zawsze kłamałaś! – Teraz we śnie Paweł jest już dorosły, taki jak tuż przed śmiercią. Ja stoję ze spuszczoną głową i bawię się lalką. Jestem mała. Boję się, że Paweł będzie na mnie zły. Nie lubię, kiedy jest na mnie zły, bo my musimy trzymać się razem. Gabi jak sobie chce, ale my musimy trzymać się razem!

– Paweł, ja ciebie nigdy nie okłamałam, wymyślałam zabawy, które nie istniały, bo chciałam, żeby było śmiesznie, nie krzycz, proszę, bo tak za tobą tęskniłam – mówię przez łzy, co chwila odwracając głowę w stronę drzwi, żeby sprawdzić, czy ojciec nie idzie.

Dom wygląda znajomo, podobnie jak nasz dom rodzinny, tylko że ma jeszcze jeden pokój, którego nigdy wcześniej nie było. I nie wiem czemu, ale nie mogę tam wejść. Oboje z Pawłem wiemy, że ten pokój nie jest dla nas i nie można tam wchodzić. Boję się, że wejdzie ojciec i usłyszy naszą rozmowę, tak jakbyśmy rozmawiali o czymś złym. Patrzę w stronę okna, a tam tylko rama okienna została. Wyglądam przez nią i okazuje się, że jesteśmy w jakimś bardzo wysokim wieżowcu, a przede mną dookoła nie ma nic, tylko popalone budynki. Jest mroczno i zimno. Cały świat dookoła wygląda jak po jakimś wybuchu. Nie ma żadnych ludzi. Tylko ja i Paweł w tym wieżowcu. Odwracam się w stronę Pawła, żeby mu to pokazać, ale pokój, w którym jesteśmy, to już nie jest NASZ pokój, tylko jakieś puste pomieszczenie, które wygląda jak świeżo wybudowany dom. Beton zamiast podłogi, gołe ściany z pustaków, zamiast drzwi – tylko rama wejściowa. Na środku leży kocyk. Pamiętam go z dzieciństwa. Jest to bardziej narzuta, którą babcia kiedyś nam dała, żebyśmy nie siedzieli na trawie. Taka pasiasta, z grubego materiału. Na tym kocyku siedzi Paweł, znowu jako dziecko, i bawi się klockami Lego.

– Paweł, chodź, musisz to zobaczyć! Tam nic nie ma! Wszystko spalone!

– Nie wierzę ci, znowu kłamiesz! – Paweł nadal bawi się klockami. Po chwili wstaje, staje koło ramy okiennej, patrzy i mówi:

– Wiedziałem, że kłamiesz! Jak to wszystko spalone? Powiem mamie, że znowu zmyślasz!

– Paweł, spójrz jeszcze raz! Co tam widzisz?

– Jak to co? Dom sąsiadów naprzeciwko, po prawej park i tam w oddali drzewa.

– Paweł, przecież tam nic nie ma! Jest szaro i nic nie można dostrzec teraz, ale przed chwilą widziałam spalone domy!

– Jak to ciemno? Przecież świeci piękne słońce!

– Paweł, ja tego nie widzę!

– Nie widzisz, bo nie chcesz zobaczyć. Poczekaj, zawołam mamę. – I biegnie do tego pomieszczenia, do którego nie wolno nam wchodzić. Mama przychodzi razem z nim i staje przy tym nieszczęsnym oknie. Mama nic nie mówi, tylko patrzy za to okno, jakby zobaczyła coś wspaniałego, coś najpiękniejszego na świecie. Paweł stoi koło niej i też patrzy w tym kierunku z taką samą rozradowaną miną.

– Mamusiu, idziemy tam? Tam jest tak ładnie!

– Tak, synku, idziemy. Ale Marysia nie może z nami iść, bo ona widzi tylko złe rzeczy. – Po tych słowach mama zwraca się do mnie: – Marysiu, musisz przestać zmyślać. Jak powiesz prawdę, co tam jest za tym oknem, to będziesz mogła iść z nami. – Wszystkimi siłami wysilam wzrok, żeby dostrzec to słońce i ten park, o którym mówili mama i Paweł. Tak bardzo chcę z nimi iść, ale ja widzę tylko spalone domy.

– Mamusiu, ale czemu chcecie tam iść? Tam są tylko spalone domy i jest ciemno. Zobacz! – Pokazuję palcem spalony budynek naprzeciwko, po którym zostało tylko kilka cegieł, a wszystko wokół wygląda jak na starych filmach o wojnie.

– Marysiu, nie opowiadaj Pawłowi takich rzeczy, bo on się boi. Przestań zmyślać! Za karę nie możesz iść z nami. Następnym razem, jak będziesz chciała iść z nami do parku, to musisz przestać zmyślać. – Mam twarz zalaną łzami, gdyż mimo szczerych chęci, mimo że tak bardzo chcę zobaczyć to, co oni widzą, nie potrafię. Przez chwilę myślę, że powiem im, iż też to widzę, ale w tym czasie Paweł zaczyna wychodzić przez to okno.

– Paweł, nie rób tego, bo coś ci się stanie!

Ale jest już za późno. Paweł wyszedł przez okno, a mama za nim…

*

Sen nie trwał długo, Maria obudziła się cała zlana potem.

– Co za straszny sen! O mój Boże! – powiedziała do siebie pod nosem. – Janusz, Janusz, śpisz? – Jednak mąż nie reagował.

Wstała z łóżka i poszła do pokoju Oliwiera, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Malec spał smacznie. Wróciła do sypialni i mimo usilnych prób nie mogła zasnąć. Jej myśli krążyły wokół TEGO pamiętnego wieczoru. Wszystko, co zdarzyło się wiele lat temu, pamiętała, jakby to było wczoraj…

 

3.

Budzik zadzwonił o ósmej, ale Maria nie wstała z łóżka od razu, jak zwykła to robić. Leżała na wznak ze wzrokiem utkwionym w suficie. Myślała o ostatniej nocy, o wspomnieniach i śnie, którego nie mogła sobie przypomnieć. Wiedziała, że śnił się jej brat. Wiedziała, że śniło jej się coś, co za wszelką cenę chciała pamiętać, jednak w tej chwili w jej głowie pojawiały się tylko urywki wspomnień sprzed lat. Chwil, które chciałaby zapomnieć. Jej rozmyślania o zeszłonocnym śnie przerwał Janusz, wchodząc do sypialni z Oliwierem na rękach i wesołym okrzykiem: „Dzień dobry! ”.

– Dzień dobry, co tam, panowie?

– Informujemy, że kawa jest już zrobiona, a śniadanie czeka na stole – odpowiedział Janusz, który był w bardzo dobrym nastroju. Synek zaś wtórował ojcu rozradowanym głosem:

– Kawa gotowa! Śniadanie czeka! –Przy wypowiadaniu ostatniej frazy klasnął z radości w dłonie, jak to zwykł robić.

– Zaraz po śniadaniu pojadę po choinkę, a ty będziesz mogła spokojnie szykować nas do wyjazdu.

– Janusz, myślisz, że to był dobry pomysł z tymi świętami poza domem?

– Kochanie, mnie jest wszystko jedno. To była twoja decyzja, a ja szczerze wierzę, że moja piękna i mądra żona ma tylko dobre pomysły – odpowiedział, czule całując Marysię w czoło. – Tylko teraz tak sobie myślę, że… że jak już będzie choinka, to i fajnie by było przeżyć te święta jak zawsze, a do Zakopanego pojechać na drugi dzień świąt? – dokończył nadal radosnym głosem, zupełnie jakby czytał jej w myślach.

– Myślisz, że już jest za późno, żeby zmienić plany? – Głos Marysi brzmiał niepewnie i pokornie, zupełnie jakby pytała bardziej samą siebie.

– Marysiu, nigdy nie jest za późno. Wyjeżdżamy jutro, więc do wyjazdu możemy jeszcze zmienić zdanie – odpowiedział, czochrając ją po głowie. – Chodź, zjemy śniadanie i na spokojnie pogadamy.

– Musiu, wstawaj, idziemy jeść śniadanie – powiedział Oliwier, ciągnąc Marię za rękę.

– Już, synku, wstaję – odrzekła, całując malucha w główkę.

Przy śniadaniu Janusz wrócił do tematu:

– Więc chcesz zostać na Wigilię w Warszawie?

– Sama nie wiem, Boże! Ja sama nie wiem, czego chcę – odpowiedziała z rezygnacją w głosie, łapiąc się za głowę. – Nie chcę zawieść naszych przyjaciół, a równocześnie myśl o spędzeniu świąt tak jak zawsze napawa mnie radością.

– Nie przejmuj się tym, co znajomi pomyślą. Po prostu powiemy, że musieliśmy zmienić plany w ostatniej chwili i nie musimy się tłumaczyć, dlaczego. Oni na pewno zrozumieją. Jak chcesz, to ja to załatwię, a ty zadzwoń do mamy i powiedz, że jednak zostajemy. Na pewno się ucieszy – zaproponował Janusz, któremu zmiana planów bardzo się podobała. Od samego początku pomysł wyjazdu w święta nie przypadł mu do gustu, jednak nie kwestionował decyzji żony, pamiętając, jak wyglądały ostatnie święta. Nie chciał, żeby Maria po raz kolejny spędziła ten czas, rozpamiętując wydarzenia sprzed lat, które przyniosły jej tylko ból i łzy.

– Nie, spokojnie, mogę zadzwonić do Dagmary i do mamy też, to nie jest problem.

– Jak chcesz. Wiesz co? To może ja zabiorę Oliego ze sobą, pojedziemy do moich rodziców, powiemy im, że jednak zostajemy. A ty na spokojnie zadzwoń do mamy i Dagmary. Oliwier pobędzie trochę u dziadków, bo już dawno nas tam nie było, a ja pojadę po choinkę, co?

– Oli może zostać ze mną. Mama pewnie jest zajęta szykowaniem jedzenia na jutro.

– No przestań, ona się ucieszy! Tym bardziej że dla moich rodziców święta to tylko staropolska tradycja, nic więcej, przecież wiesz. Po temacie! Oli, jedziemy do babci Kasi?

– Tak! Tak! – Dziecko z entuzjazmem pobiegło po swoje buciki i zaczęło je wkładać na bose stópki.

– Syneczku, a czapka? Kurtka? I piżamkę trzeba zdjąć. – Maria śmiała się głośno, widząc dziecko pochłonięte wkładaniem butów.

Może powiem, że mama namawiała, żebyśmy zostali? Albo że mama źle się czuje i nie możemy jej teraz zostawić? Kurczę, a może przyznać się, że to ja zmieniłam zdanie? W sumie to moja przyjaciółka. Na pewno to zrozumie. Zresztą zna mnie lepiej niż ktokolwiek inny… Biła się z myślami, co powinna powiedzieć Dagmarze na temat zmiany ich decyzji w sprawie wyjazdu. W głębi serca cieszyła się, że jej mąż nie pytał jej miliony razy, czy jest pewna zmiany planów, tylko sam podjął decyzję. Właściwie ona ją podjęła. Janusz znał żonę na tyle dobrze, że wiedział, iż każde „ale” niesie ze sobą zmianę decyzji.

Trzymając telefon w ręku, Maria ciągle się zastanawiała, co powiedzieć przyjaciółce, żeby jej nie wkurzyć. Niespodziewanie pomiędzy jej myśli o przyszłej rozmowie telefonicznej wkradły się wspomnienia ostatniej nocy. Przypomniał jej się sen, o którym myślała, od kiedy tylko otworzyła oczy. To niesamowite, jakie figle płata ludzki umysł, przynosząc wspomnienia snów w najmniej oczekiwanym momencie. Mimo wysiłków Maria przez cały poranek nie mogła go sobie przypomnieć, a kiedy odpędziła wszystkie myśli, przywołujące ostatnią noc, wszystko wróciło tak niespodziewanie! Zamykając oczy, widziała wszystko jeszcze raz, każdy element snu. Tyle że przypominała sobie wszystko bardzo chaotycznie. Najpierw ten dziwny dom – niby jej rodzinny, później urywek dzieciństwa, niewytłumaczony strach przed ojcem. Poczucie odpowiedzialności za brata i troska o niego… a później mama i to wielkie okno bez szyby i to, co było za nim… cała okolica wyglądała jak z filmów o wojnie – tylko zgliszcza popalonych budynków, jak po zrzuceniu bomby i wszystko takie szare, matowe, smutne… Jej rozmyślania przerwał dźwięk telefonu. Znów pojawiło się to dziwne uczucie. To samo, które nie dawało jej usnąć wczorajszej nocy. Zanim otworzyła oczy, aby spojrzeć na ekran telefonu, przetarła je dłońmi i głęboko westchnęła. Spojrzała na wibrujący telefon, wydający znajomy dźwięk, i nie wierzyła własnym oczom! Na ekranie jej telefonu wyświetlał się jeden migający w rytm dzwoniącego dzwonka napis: TATO. Patrzyła na niego, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Tato nigdy do niej nie dzwonił. Miała zapisany ten numer tylko w razie czego, jakby do mamy nie mogła się dodzwonić. Czasami się zastanawiała, po co w ogóle mama mu kupiła komórkę, skoro z niej nigdy nie korzystał. Nigdy też do końca nie była pewna, czy ojciec w ogóle używa tego telefonu, czy też służy w domu za telefon stacjonarny. Ile razy dzwoniła na ten numer, nawet wtedy, kiedy chciała ojcu złożyć życzenia z okazji urodzin, to telefon odbierała mama. Nagle wszystkie myśli zaczęły się kumulować w jej głowie, podczas gdy telefon nie przestawał dzwonić. To dziwne przeczucie, ten sen, wspomnienia i teraz TEN telefon! Nie była pewna, czy powinna odebrać. Nie była pewna, czy CHCE odebrać. Telefon w końcu ucichł. W domu zapanowała kompletna cisza. Trzymała w ręku swoją komórkę, wahając się, czy oddzwonić, a jeśli tak, to na czyj numer? Na mamy czy taty? Czemu tato do niej dzwonił? Przecież nigdy nie dzwoni… nigdy. Jej myśli przerwał kolejny dźwięk telefonu. Trzymała go w ręce, ponownie patrząc na wyświetlacz z niedowierzaniem. Telefon wibrował, a ona myślała tylko o tym, że nie chce go odbierać… Jakby tato dzwonił raz, to jeszcze jakieś wytłumaczenie… Mama nie dzwoniłaby do upadłego. Wiedziała, że jak nie odbieram, to znaczy, że nie mogę i jak tylko będę mogła, to oddzwonię. Telefon znów zamilkł. Wiedziała już, że musiało się coś stać. MUSIAŁO! Telefon zaczął dzwonić po raz trzeci. Na wyświetlaczu ponownie wyświetlił się numer ojca. Maria wzięła głęboki oddech:

– Halo? – Jej głos drżał i był bardzo niepewny. Im bardziej się starała, żeby brzmiał naturalnie, tym gorzej jej to wychodziło.

– Marysia? – Głos ojca brzmiał nieswojo. Nic nie odpowiedziała. – Marysiu, to ty? Jesteś tam? – Czemu nazwał ją Marysią? Nie nazywał jej tak od... od śmierci Pawła. W ogóle mało mówił po śmierci Pawła. Zamknął się w sobie. Czasami myślała, że z nich wszystkich to on najbardziej przeżywał jego śmierć. – Marysiu, tu tato.

– Cześć, tato. Co tam? Dobrze, że dzwonisz, bo mamy dobre wieści. – Za wszelką cenę nie chciała usłyszeć tego, czego się spodziewała. Wiedziała, że z tym telefonem związana jest jakaś zła wiadomość, jakaś tragedia, a ton głosu ojca tylko utwierdzał ją w tym przekonaniu.

– Mario, ja… ja… ja też mam… ja też muszę coś… dzwonię, bo… – Ojciec dukał pojedyncze słowa do słuchawki.

Maria przerwała mu w pół słowa:

– Tato, zostajemy na święta, nie przejmujcie się. Będziemy na Wigilii, zaraz ci wszystko opowiem, miałam dzwonić do mamy…

Przerwał jej gorzki szloch ojca i słowa, które próbował wypowiedzieć, a których ona nie chciała usłyszeć:

– Nie… nie zadzwonisz… Córeczko, tak mi przykro. Córeczko, ja nie wiem, co mam robić… O Boże! Marysiu, ja nie wiem… nie potrafię… to za dużo… ja już nie mam sił… – Ojciec głośno płakał. Pojedyncze słowa, które wypowiadał, nie miały żadnego sensu.

– Tato, uspokój się, proszę, powiedz, co się stało? – W Marii momentalnie włączył się instynkt opiekuńczy. Zapomniała o strachu, który czuła przed sekundą. – Tatusiu, weź głęboki oddech… – Nie dokończyła zdania, gdyż ojciec wszedł jej w słowo:

– Mama nie żyje.

Po tych słowach usłyszała tylko gorzki płacz. Upuściła telefon na podłogę. Wciąż słychać było dobiegający ze słuchawki głos:

– Marysiu, jesteś tam? Córeczko… Marysiu, ja… ja… to za dużo…

Ale ona nic już nie słyszała. Stanęła jak wryta. Nic nie robiła, nie była nawet pewna, czy oddycha. W jej głowie była kompletna pustka. Taka sama, jaką czuła WTEDY, kiedy Paweł stracił przytomność. NIE CZUŁA, nie myślała i nie robiła nic. Tylko stała wpatrzona gdzieś przed siebie, nic nie widząc. Po chwili znowu wrócił sen z ostatniej nocy. Końcówka snu. To straszne okno bez szyby i popalone budynki za oknem… i zgliszcza, i ta szarość… i Paweł wychodzący przez to okno z mamą…

Nie miała pojęcia, ile czasu minęło od momentu, kiedy usłyszała ostatnie słowa ojca. Ocknęła się, nie wiedząc, co się dzieje. Jakby się obudziła z jakiegoś strasznego snu. Usiadła na krześle i patrzyła w telefon, bijąc się z myślami, czy zadzwonić do Janusza, czy napisać. Nie była pewna, czy jest w stanie wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, jakiekolwiek słowo… Po chwili zastanowienia zaczęła pisać: „Janusz, tato dzwonił”, po czym wykasowała napisaną treść. Zaczęła jeszcze raz: „Mama nie żyje”, kliknęła „wyślij” i siedziała tak, patrząc w ekran telefonu i nie wykonując żadnego ruchu. Nie robiła nic. Nie wiedziała, co się dzieje, a jej umysł nie dopuszczał do siebie myśli o tym, co się stało. Teraz, kiedy powoli docierała do niej straszna wiadomość, pojawiła się myśl, że powinna zadzwonić do taty i zapytać, co się stało, albo też od razu jechać do niego. Jej rozmyślania przerwał kolejny, jakże nieznośny w tym momencie, dźwięk telefonu. Na ekranie pojawiło się zdjęcie uśmiechniętego męża z synkiem na rękach i napis: MĄŻ. Próbowała odebrać, ale nie potrafiła wykonać żadnego ruchu. Jakby jej ciało nie należało do niej. Każdy mięsień odmawiał posłuszeństwa. Pomimo iż jej mózg zaczął już normalnie pracować, przyjmując powoli zaistniałe fakty do wiadomości, ciało w dalszym ciągu było bezwładne i nie reagowało na fale mózgowe wysyłające mu polecenia wykonania ruchu. Telefon zaczął ponownie dzwonić. Zamilkł. Znowu zaczął wibrować. Marysia tylko patrzyła na ekran i przychodzące powiadomienia o nieodebranych połączeniach. Telefon ostatecznie umilkł. Po chwili usłyszała zgrzyt przekręcanego klucza w zamku. Od momentu wysłania wiadomości do męża cały czas siedziała na krześle wpatrzona w telefon.

– Kochanie, co się stało? – W drzwiach pojawił się Janusz z zaniepokojeniem w oczach.

Jednak żona nie reagowała. Siedziała nadal wpatrzona w telefon.

– Marysiu! Maria! Mów do mnie! Słyszysz?! – W lekko podniesionym głosie Janusza słychać było nieskrywane przerażenie, jednak wszystkie słowa wypowiadał stanowczo, w trybie rozkazującym. – Mario, spójrz na mnie! Słyszysz?

Podniosła wzrok i w końcu zobaczyła przed sobą męża.

– Janusz? – W jej głosie brzmiało kompletne zdziwienie. – A co ty tutaj robisz? Gdzie Oliwier?

– Wsiadłem do samochodu zaraz po SMS-ie od ciebie. O Oliwiera się nie martw, jest u moich rodziców. Co się stało?

– Tato… tato…

– Co tato? – Próbował pomóc jej jak najszybciej wydobyć z siebie słowa.

– Tato dzwonił. Nie odebrałam. I dzwonił znowu i znowu, i odebrałam, i płakał, i powiedział: „Marysiu…”. Jej głos zaczął się łamać. Płacząc, próbowała złożyć słowa w pełne zdanie, jednak wszystko, co wypowiadała, było bardzo chaotyczne.

– Powiedziałam, powiedziałam, że zostajemy… – Co drugie słowo robiła przerwę na nabranie powietrza, gdyż dławiła się od płaczu. – …że miałam, że myślałam, żeby się nie martwili, że będziemy. – Tu zrobiła dłuższą przerwę, podczas której Janusz podał jej szklankę wody. Wypiła mały łyczek i kontynuowała dukanie: – I powiedziałam, że zadzwonię do mamy, a on, że nie zadzwonię, i Marysiu, i córeczko, tak mówił, i wiedziałam, czułam… i nie chciałam, żeby to mówił. O Boże, jak bardzo nie chciałam!!! I tato mówił, że mu przykro, że sobie nie radzi, że… że nie wie… i że, i że… i że mama… i że mama…

– Już dobrze, kochanie. Spokojnie. Jestem tu. Już nie płacz. – I przytulił ją z czułością, tak mocno, żeby poczuła się bezpiecznie. Kiedy przestała pochlipywać, odsunął ją delikatnie od siebie, prawą ręką otarł jej łzy, lewą cały czas mocno obejmując jej drobne ciało.

– Marysiu, ale co się stało? Jak to się stało? – Za wszelką cenę nie chciał użyć słowa „śmierć”. Wiedział, że wypowiedzenie go spowoduje powrót histerii.

Maria popatrzyła na niego mokrymi od łez oczami. Przez chwilę się zastanawiała i w końcu odpowiedziała głosem niewyrażającym żadnych uczuć:

– Nie wiem. – W tym momencie zaczęła powoli analizować całą sytuację.

Janusz pomógł jej wstać. Zaprowadził ją do salonu na kanapę, żeby się położyła. Podał jej tabletki ziołowe na uspokojenie – były w domu tak na wszelki wypadek. Kiedy upewnił się, że żona odpoczywa, zadzwonił do jedynej osoby, która byłaby w stanie powiedzieć bez emocji, co się tak naprawdę stało.

– Szczęść Boże. Chciałbym rozmawiać z siostrą Gabrielą.

– Szczęść Boże. Proszę chwilkę poczekać.

Po upływie około pięciu minut w słuchawce usłyszał znajomy głos:

– Szczęść Boże. Siostra Gabriela.

– Cześć, Gabrysiu. Tu Janusz.

– A witam. Spodziewałam się twojego telefonu. – Głos Gabrysi brzmiał spokojnie i przyjaźnie, bez emocji, bólu czy smutku.

– Właśnie wróciłem do domu, bo Marysia wysłała mi SMS-a z informacją, że mama nie żyje. – Janusz, mimo iż znajdował się w kuchni, mówił półszeptem, aby nie zbudzić żony, która zaraz po wzięciu tabletek zamknęła oczy.

– Tak… tak, tatuś do mnie dzwonił rano.

– Ale może wiesz, co się tak naprawdę stało? Marysia jest kompletnie załamana. Nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego słowa. Właśnie ją położyłem na kanapie i dałem tabletki.

– Tatuś dużo mi nie mówił, ale myślę, że powinniście do niego pojechać najszybciej, jak to możliwe. Powiedział tylko, że mamę wczoraj serce bolało i dziś rano już się nie obudziła. Chyba umarła we śnie. – Głos Gabrysi nadal brzmiał spokojnie i monotonnie.

– Tak też zrobimy. Dam jej jeszcze godzinkę, żeby trochę ochłonęła. Nie chcę też zostawiać jej samej w domu w takim stanie.

– A co z Olim?

– Oli jest u moich rodziców. Zawiozłem go rano, bo miałem jechać po choinkę. Ach! Teraz to już i tak bez znaczenia, ale rano, zanim to się stało, zmieniliśmy decyzję co do wyjazdu na święta. Maria nie zdążyła o tym powiedzieć mamie…

– To dobrze… Myślę, że mama teraz to wie… A czemu zmieniliście decyzję w dzień wyjazdu?

– Marysia chyba nie spała w nocy zbyt dobrze. Nie wiem, czy w ogóle spała. W każdym razie rano, jak tylko wstała, powiedziała, że chyba jednak powinniśmy zostać na święta w domu. Nie pytałem, czemu… Wiesz, że ten pomysł spędzenia Wigilii po nowoczesnemu od samego początku mi się nie podobał.

– Ale nie chciałeś nic mówić, bo wiesz, jak wyglądałyby święta, gdybyście zostali? – Gabrysia dobrze wiedziała, że jej siostra nadal nie mogła się uporać ze stratą brata. Wiedziała również, że pod skorupą twardej kobiety kryła się dziewczyna, z którą spędziła całe dzieciństwo. Dziewczyna bardzo wrażliwa i delikatna, która miała bardzo głęboko wpojone wartości, o których nie chciała pamiętać. Wartości, w które w głębi serca nadal wierzyła, tylko nie potrafiła się do tego przyznać.

– Dokładnie. Hm… Okej, dzięki, Gabrysiu, trzymaj się. My zaraz pojedziemy do taty.

– Dobrze, Janusz. Jak będziesz wiedzieć coś więcej, to zadzwoń. Ja nie dostanę na razie urlopu. Jak wszystko będzie załatwione, to daj mi znać, kiedy pogrzeb.

– Dobrze, Gabi. Trzymaj się i do usłyszenia.

– Ty też. I pozdrów moją siostrę. Z Bogiem.

Janusz od razu wykonał następny telefon. Tym razem do Dagmary, aby poinformowała, kogo się da o tym, co się wydarzyło. Obiecała, że się wszystkim zajmie. Prosił ją również, żeby nie zmieniali swoich planów przez wzgląd na to, co się stało.

 

4.

Jeszcze nigdy droga do rodzinnego domu nie dłużyła się Marii tak bardzo. Oliwier siedział w swoim foteliku z figurką transformersa, bawiąc się beztrosko. Janusz starał się nie wspominać o tragedii, która wydarzyła się dzisiaj. Maria patrzyła przez boczną szybę mercedesa na mijane budynki. Nie odzywała się. Już nie płakała. Wiedziała, co się wokół niej dzieje, była zupełnie świadoma tego, co się stało. W końcu, nie odrywając spojrzenia od widoku za oknem, przerwała milczenie:

– Dzwoniłeś do kogoś?

– Yyy, to znaczy do taty?

– No… do taty albo Gabryśki? – Głos Marii nie wyrażał żadnych emocji, jakby pytała o poranne śniadanie.

– Tak. Dzwoniłem do Gabrysi.

– I co ci powiedziała? Co się stało?

– W sumie niewiele. Tato nie był w stanie z nią rozmawiać. – Głos Janusza również brzmiał spokojnie, jak zawsze.

– Ale powiedział, co się stało? Jak mama umarła? – Pierwszy raz od porannego telefonu ojca wypowiedziała to słowo na głos.

– Powiedział Gabrysi, że mamę wczoraj serce bolało i że rano już się nie obudziła. Tylko tyle wie.

– To znaczy, że umarła we śnie?

– Na to wygląda… Zaraz się wszystkiego dowiemy, jesteśmy prawie na miejscu. – Janusz co chwila zerkał na żonę, jednak jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Po chwili ciszy Maria dodała:

– Mówią, że to najlepsza śmierć… zasnąć i się nie obudzić. Podobno człowiek nie cierpi…

Janusz nie był pewien, jak powinien zareagować na słowa żony. Na szczęście byli już na miejscu. Na podwórku stały dwa samochody. Jak oboje przypuszczali, przyjechała siostra mamy z mężem i brat ojca z żoną. Marii na ten widok trochę ulżyło, że tato nie jest sam. Pomimo że Maria bardzo kochała oboje rodziców, rodzinny dom nie budził w niej pozytywnych emocji. Wszystkie przedmioty i pomieszczenia przywodziły na myśl wspomnienia sprzed lat, które odmieniły życie jej rodziny na zawsze.