Tajemnica zapomnianych podziemi - Magdalena Lewańska - ebook + książka

Tajemnica zapomnianych podziemi ebook

Magdalena Lewańska

3,3

Opis

Dwunastolatkowie Szymon i Jan oraz dziewięcioletnia Milena odkrywają wejście do zapomnianych podziemi. Jakie tajemnice kryją w sobie korytarze?

Dzieci dobrze wiedzą, co według dorosłych jest niebezpieczne, niezdrowe czy w inny sposób niedozwolone: na ogół to, co pachnie przygodą. Dla dwunastoletniego Szymona i jego kuzynostwa, Jana i Mileny, odnalezienie tajemnego wejścia do ukrytych w lesie podziemi, będzie początkiem niesamowitych wydarzeń, które mogą jednak okazać się niebezpieczne…

Co czeka pod ziemią na małych odkrywców? Kogo spotkają i co zobaczą w zapomnianych korytarzach? I czy uda im się wydostać na zewnątrz?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 101

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (8 ocen)
3
1
0
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




1

Ruiny zamku Unkenburg wznosiły się szare i milczące. Duża wieś – prawie miasteczko – u stóp budowli pogrążona była w letnim niedzielnym letargu. Jeszcze przed chwilą Amselweg, mała uliczka, drzemała w najlepsze. Króliki wprawdzie dawno już pochowały się w norkach, ale są to, jak wiadomo, najostrożniejsi mieszkańcy ogrodów. Jedynie liczne brązowe kuleczki pozostawiane przez nie koło żywopłotów świadczyły o ich istnieniu. Natomiast kosy i pliszki nadal spacerowały po trawnikach, a rudziki, pokrzewki i kopciuszki bez skrępowania przylatywały pod budynki, by z pozostawionych na tarasach leżaków zdziobywać drobne pajączki. Czuły się swobodnie, gdyż terkot podnoszonych tu i ówdzie rolet wabił do domów koty, nie oznaczał zaś wcale pojawienia się ludzi.

Zamieszanie zaczęło się nagle, choć samochód wyłaniający się zza rogu sunął powoli i prawie bezdźwięcznie. Pasażerowie rozglądali się przez opuszczone szyby, wyraźnie czegoś szukając, a gdy kierowca, którego uwagę odwróciła przebiegająca przez ulicę wiewiórka, nie zatrzymał się przy numerze trzydziestym drugim, podnieśli nieopisaną wrzawę. Hans zahamował gwałtownie, spojrzał krótko, z nawyku, we wsteczne lusterko, ujrzał w nim jedynie kłębiącą się na tylnym siedzeniu rodzinę, wrzucił wsteczny bieg, zwolnił sprzęgło i niemal natychmiast poczuł wstrząs zderzenia.

– To ciocia Nora! – poinformowały go dzieci.

– Wujek Uwe rozgniótł nam tyłek! – doniosła Milena, a Jan sprostował:

– Nieprawda. To tatuś stuknął wujka.

Mężczyźni wyskoczyli z samochodów i pochylili się nad miejscem, gdzie dwie tablice rejestracyjne ściśle do siebie przylegały.

– Ładnie się zaczyna! Cześć, Nora – powitała siostrę Inga. – Mała się przestraszyła?

– Ach, nic się nie stało! Ja nawet nie poczułam, a Estelle tylko się obudziła! – Nora machnęła dłonią. – Schudłaś? – spytała podejrzliwie, bo za nic nie chciała pozostać jedyną w rodzinie pulchną osobą.

– …A ja ci mówię, że widziałem! – krzyknął Jan.

Milena wepchnęła się pomiędzy ojca a wuja.

– Skąd mogłem wiedzieć, że będziesz się cofał? – pytał właśnie Uwe.

– Popatrz, ile tu miejsca do parkowania – tłumaczył Hans. – Nie jesteśmy w Hanowerze, nie musiałeś mi wjeżdżać do bagażnika.

– To ty na mnie wjechałeś!

– To prawda, tatusiu! – wtrąciła się Milena. – Jan mówi, że specjalnie wjechałeś na wujka!

– Jan!

– No, bo popatrzyłeś najpierw w lusterko, sam widziałem – bronił się Jan. – A ty nie musisz od razu lecieć z ozorem – skarcił siostrę.

– Uwe, cofnij trochę samochód, zobaczymy, czy jest w ogóle o co się kłócić – zaproponował Stefan.

Nikt nie zauważył, kiedy Stefan, brat Ingi i Nory, jego żona Barbara i ich syn Szymon zbliżyli się do miejsca katastrofy.

Kobiety witały się hałaśliwie. Jan i Szymon ruszyli w stronę domu zagłębieni już w fachowej rozmowie na temat zastosowań jakiegoś specjalnego programu komputerowego. Milena po kilku krokach zrezygnowała z ignorowania rzucanych jej przez brata groźnych spojrzeń i wróciła do grupki mam.

– Ależ ona urosła od naszego ostatniego spotkania – dziwiła się Barbara. – Mówi już?

– Zaczyna. Oj, coś podejrzanie pachnie, gdzie bym ją mogła przewinąć?

– Chodź, zaprowadzę cię. Napijecie się kawy? Siedzieliśmy jeszcze przy śniadaniu, gdy zaczęliście się wydzierać.

Dostawiono krzesła, dolano wody do czajnika, wrzucono grzanki do opiekacza. Milena przemaszerowała przed oknami kuchni. W wyciągniętej ręce niosła śmierdzący pakuneczek, który wrzuciła do kubła. Wróciła w towarzystwie tatusiów.

– A to co? Zaczynacie drugie śniadanie? Nie ma sensu! Zaraz jedziemy! – zakrzyknął Hans.

– Nic się nie stało – poinformował żonę Stefan. – Hans zdrapał Uwemu tylko trochę lakieru z tablicy rejestracyjnej.

– Właśnie wczoraj oddałem te tablice do odmalowania! – poskarżył się Uwe.

– Trzeba było oddać dopiero jutro. Zresztą nie histeryzuj, zapłacę ci, nie będziesz stratny!

– Nie histeryzuję i nie o pieniądze mi chodzi, tylko o kłopot!

– Od pół roku wybierał się, żeby to zrobić. Rozumiem, że jest rozżalony – poparła męża Nora.

– Też to rozumiem – zgodziły się Inga i Barbara, a Stefan dodał:

– Teraz możesz się od początku zacząć wybierać…

– Nie psujmy sobie niedzieli! – odezwał się na to Hans. – Zrobimy tak: W poniedziałek przychodzę po ciebie po południu, załatwiamy razem to z tymi tablicami, przy okazji biorę moje, bo też im się należy, a potem idziemy na piwo do Kalabuscha, jak za dawnych czasów. Zgoda?

– Zgoda!

– No to na co czekamy? Wyjazd! Kto nie ma roweru?

– Ja – oznajmiła Inga. – A dzieciom pewnie trzeba podnieść siodełka. Dawno już nie jeździły.

W kuchni pojawił się Szymon. Podszedł cicho do matki i szepnął jej do ucha:

– Czy my musimy też jechać? Jan chciałby mi coś pokazać.

– Możemy sobie zrobić sami pizzę – dodał Jan.

Chłopcy wyraźnie nie spodziewali się wiele po wycieczce rowerowej w towarzystwie całej rodziny.

– Nie może ci pokazać potem?

– Nie, to jest bardzo ważne… On zna taki jeden trik. Wiesz, ten mój nowy program…

– Szymon, co jest? Chodź, pomożecie z Janem sprawdzać rowery! – zawołał jego ojciec.

– Mamo…

W odpowiedzi Barbara westchnęła tylko.

– Proszę… – powiedziała. – Teraz jedziemy. Wieczorem będziecie mieli jeszcze dużo czasu. A po drodze możecie omawiać problem teoretycznie…

– Szymon! – powtórzył Stefan. – Jan i Milena zostają na cały tydzień, będziecie mieli jeszcze mnóstwo czasu na wasze komputery. Natomiast ciocie i wujkowie przyjechali tylko na parę godzin. Zresztą, dlaczego się powtarzam? Omawialiśmy to już wczoraj. A teraz: do roboty!

***

Drodzy Czytelnicy!

Udało się wam zapamiętać wszystkie imiona?

Kto jest czyim dzieckiem, kto czyją mamą?

Kto i do kogo przyjechał?

Nie?

Więc to było tak:

W Unkenburgu mieszka rodzina składająca się z mamy Barbary, taty Stefana i dwunastoletniego syna Szymona.

Z dużego miasta Hanoweru przyjechały na niedzielę do Unkenburga dwie rodziny:

Siostra Stefana Inga i jej mąż Hans są mamą i tatą dwunastoletniego Jana i dziewięcioletniej Mileny.

Stefan i Inga mają jeszcze jedną siostrę, Norę. Nora i Uwe są rodzicami maleńkiej Estelle.

2

– Pić! – jęczała Milena i gdyby nie pragnienie, najchętniej przestałaby pedałować, spadła z roweru i leżała przy drodze do końca świata.

Niestety wszystkie butelki tkwiły w chłodzonej skrzynce przymocowanej do bagażnika roweru jej ojca Hansa, jadącego daleko z przodu.

Już rano pogoda zapowiadała się piękna, a teraz, koło południa, przeszła samą siebie – niebo bez jednej chmurki, ani trochę wiatru i temperatura jak to w środku lata. Grupa rowerzystów rozciągnęła się na kilometr. Tatusiowie – Hans, Uwe i Stefan – nogami z pięknie umięśnionymi łydami lekko i bez pośpiechu naciskali pedały. Wysforowali się na czoło, choć każdy do bagażnika miał przytroczony ciężar. Hans wiózł napoje, Stefan jedzenie, a Uwe krzesełko z roczną Estelle. Od chwili, gdy Uwe już na początku wycieczki wyraził ochotę obejrzenia wieczorem meczu w telewizji, nie rozmawiali o niczym innym, nie oglądali się za siebie i zapomnieli, że słabsi – kobiety i dzieci – przy takim tempie i takiej pogodzie potrzebują od czasu do czasu paru minut postoju i kilku orzeźwiających łyków.

Dzieci – Jan, Szymon i Milena – wlokły się w tyle. Na samym końcu Milena, jęcząc i narzekając. Przed nią chłopcy, nie mniej zmęczeni, ale starający się tego po sobie nie pokazywać – Szymon wstydziłby się przyznać przed dziewczynką, że ledwo się ciągnie; Jan natomiast, dla którego opinia siostry nie miała wielkiej wagi, nie chciał okazać się słabszy od kuzyna.

Mamy – Inga, Nora i Barbara – starały się utrzymać kontakt zarówno z czołówką, jak i z maruderami.

– Nie pędźcie tak! – wołały czasem do przodu. Lub: – Już niedaleko, już widać las – pocieszały, zwracając się do tyłu.

Las powitał ich odurzającym zapachem sosen. Porzucono rowery. Tatusiowie zdejmowali z pojazdów bagaże i ustawiali je na trawie, a mamy rozdawały dzieciom napoje. Dzieci, stojąc w rzędzie jak trójka trębaczy, opróżniały butelki. Potem tatusiowie razem z mamami rozkładali obrus i ustawiali na nim pojemniki z sałatkami, pieczywem i owocami; dzieci zaś, każde z drugą butelką napoju w ręce, usiadły na kocu i oświadczyły, że nie ruszą się do wieczora i że ktoś będzie musiał zabrać je stąd autem.

Wreszcie zmieniono Estelle pampersa i nakarmiono ją kaszką, a między pozostałych rozdano udka kurczęce. I tak zaczął się piknik. Dorośli bardzo lubią pikniki. Każdy może pochwalić się swoją „specjalną sałatką”, mamusie mogą jeść bez obawy, że przytyją, bo w drodze powrotnej i tak wypedałują wszystkie kalorie, a tatusiowie wiedzą, że zamiast zmywania czeka ich piwko i drzemka. Dzieci też lubią pikniki, bo można siedzieć na obrusie i jeść palcami. Ale gdy dzieci zaspokoją pierwszy głód, delektowanie się jedzeniem traci urok, a las woła.

– Tylko nie odchodźcie daleko – rzuciła z przyzwyczajenia Inga za znikającymi w zaroślach chłopcami.

***

Milena bawiła się z kuzynką w chowanego. Polegało to na tym, że mała naciągała sobie na głowę kocyk, Milena mówiła wtedy: „Nie ma Estelle”, Estelle zrzucała kocyk, Milena wołała: „A jest!” i obie się śmiały. Potem Milena chowała się pod kocykiem, małe łapki natychmiast go zszarpywały i Estelle piszczała uszczęśliwiona: „A je!”.

– Tylko nie odchodźcie daleko. – Milena usłyszała słowa matki i natychmiast pojęła sytuację: chłopcy poszli się bawić i nie zabrali jej ze sobą.

– Czekajcie na mnie! – Oddała Estelle pierwszej z brzegu ciotce i rzuciła się w pogoń. Na skraju lasu zatrzymała się niepewna. Na ścieżce przed nią ani pomiędzy drzewami jak okiem sięgnąć nie zobaczyła nikogo. Jan i Szymon musieli się gdzieś schować. A jeśli się schowali, to jedynie po to, żeby w najbardziej niespodziewanym momencie wyskoczyć na nią i ją przestraszyć. Milena znała swojego brata.

Nie cofnęła się jednak, dzielnie weszła w cień lasu i powoli zaczęła posuwać się naprzód, rozglądając się przy tym podejrzliwie.

– Jan…? Szymon…? Gdzie jesteście?

Odpowiedziała jej martwa cisza. Tym okropniejsza, że za chwilę rozerwać ją mógł straszliwy wrzask wojowników ninja.

– Nie wygłupiajcie się! – Głos trochę jej drżał i Milena zaczęła żałować, że nie została z Estelle. Na odwrót było już jednak za późno. Milena czuła się osaczona. Gdy chłopcy wypadną na nią z hałasem, nie powstrzyma się, będzie podskakiwać i piszczeć, a oni pokładać się ze śmiechu. Nie chciała zrobić im tej przyjemności i w nagłym przebłysku natchnienia przypomniała sobie sztuczkę z niedawno czytanej bajki.

W bajce tej trzeba było iść drogą do Wody Życia i nie wolno było oglądać się, uskakiwać, no, w ogóle pokazywać strachu – inaczej zostawało się zamienionym w kamień. A złe moce broniące Wody Życia straszyły z wielką wprawą i od wielu, wielu lat nikomu nie udało się dojść do celu, no bo jak się nie przestraszyć, gdy za sobą usłyszy się nagle na przykład wycie wilka albo toczący się głaz? Oczywiście żaden wilk nie czaił się na przechodniów, żadna skała się nie toczyła, wszystkie strachy były iluzją. A sztuczka, żeby się nie dać, była dziecinnie prosta: wystarczyło zatkać sobie uszy!

Milena podniosła ręce i przycisnęła dłonie do uszu tak silnie, że słyszała jedynie szum. Świadomość, że przechytrzyła starszego brata, dodała jej otuchy, zaczęła więc sobie podśpiewywać. Chłopcy mogą teraz wrzeszczeć, ile zechcą. Może zresztą nie czają się nigdzie, tylko zanim ona pozbyła się Estelle i dotarła do lasu, oni zdążyli pobiec już bardzo daleko. W odległości kilkudziesięciu metrów stało duże drzewo, grubsze niż inne. Milena postanowiła dojść do niego, a potem, jeśli nie zastanie tam chłopców, wrócić. Poruszała się coraz pewniej, coraz bardziej przekonana, że jeśli Jan i Szymon zrobili gdzieś zasadzkę, to właśnie za tym grubym pniem. Na wszelki wypadek nadal szczelnie zatykała uszy.

Wtem poczuła, jak coś kładzie jej się łagodnie na ramieniu… Jakaś dłoń!

Przejęta nieopisaną paniką Milena wrzasnęła i podskoczyła. Jan i Szymon aż zachłysnęli się z zachwytu nad udanym dowcipem. Podeszli nic niesłyszącą Milenę, nie musieli się nawet skradać, a efekt, jaki daje „cicha ręka ducha”, przewyższa skutki „nagłego huu! zza rogu”.

Milena ciągle jeszcze podskakiwała jak piszcząca piłeczka, a choć wiedziała już, w jaką wpadła zasadzkę, nie mogła się powstrzymać. Dopiero gdy ochłonęła na tyle, że zaczęła zdradzać skłonność pobicia brata, Jan przestał kwiczeć ze śmiechu i zawołał:

– Kto pierwszy będzie przy drzewie?! – I natychmiast sam ruszył, za nim rozwścieczona Milena, a na końcu z lekkim ociąganiem Szymon.

Szymon jako jedynak ciekaw był walki rodzeństwa, ale wolał nie brać w niej osobiście udziału. Nic jednak strasznego się nie działo. Jan dopadł drzewa pierwszy. Milena dopadła Jana. Jan uskoczył i skrył się za pień. Milena złapała go za koszulkę. Jan wyrywał się, okrążając drzewo i ciągnąc za sobą siostrę. A potem oboje klapnęli zgodnie na trawę, zgrzani i zdyszani. Szymon dołączył do nich i teraz ze śmiechem opowiadali sobie, jak to było, wszystko po kolei. Milena musiała przyznać, że dopiero dzięki jej sztuczce z zatykaniem uszu chłopcy mogli podejść do niej całkiem blisko.

– Leżeliśmy w jagodach i baliśmy się ruszyć, bo wyglądałaś jak radar – wspominał Szymon.

– Z oczami i uszami dookoła głowy – podkreślił Jan.

– Jak już nic nie słyszałaś i przeszłaś koło nas, wstaliśmy i poszliśmy spokojniuteńko za tobą. Prawie wisieliśmy ci na plecach.

– Najpierw nie chciałem cię dotykać, myślałem, że zaraz się odwrócisz i przestraszysz, jak nas zobaczysz tak blisko.

– Ale ty przestałaś się rozglądać.