Arabska wiosna i świat arabski u progu XXI wieku - Marek M. Dziekan., Krzysztof Zdulski, Radosław Bania - ebook

Arabska wiosna i świat arabski u progu XXI wieku ebook

Marek M. Dziekan., Krzysztof Zdulski, Radosław Bania

0,0
39,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Od protestów społecznych i konfliktów zbrojnych w latach 2010–2012, które w dziejach zapisały się pod nazwą Arabskiej Wiosny, dzieli nas niespełna dekada. Dystans kilku lat, jakie upłynęły od rozpoczęcia tych zdarzeń, pozwala na przedstawienie ich przyczyn oraz określenie konsekwencji.

Jak przebiegały wydarzenia Arabskiej Wiosny w Tunezji, Egipcie, Libii i innych państwach regionu?

Jaką rolę w tych procesach odegrały Unia Europejska, Rosja i Stany Zjednoczone?

Co doprowadziło do kryzysu imigracyjnego i wzrostu zagrożenia terrorystycznego w Europie?

Stałym elementem sytuacji politycznej na Bliskim Wschodzie jest nieprzewidywalność. Konflikty lokalne, panarabizm, wojna USA z terroryzmem, idea powstania tzw. Państwa Islamskiego, ale też rola literatury i kobiet w tytułowych wydarzeniach – to tylko niektóre zagadnienia tej wielowątkowej publikacji. Arabska Wiosna nie przyczyniła się do stabilizacji i demokratyzacji Bliskiego Wschodu, ale echa tych wydarzeń absorbują uwagę światowej opinii publicznej do dziś.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 317

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wprowadzenie

Czas nie jest uniwersalny. Kolejne epoki historyczne liczone wiekami nie zawsze zaczynają się zgodnie ze wskazówkami kalendarza. Żaden z arabistów nie zaprzeczy chyba, że XIX w. w świecie arabskim rozpoczął się już w 1798 r., wraz z symboliczną bitwą pod piramidami. Wiek XX zaś należałoby dla tego obszaru liczyć od 1916 r., czyli układu Sykes-Picot, będącego jedną z największych tragedii w dziejach Arabów. Kiedy natomiast zaczął się XXI w.? Można wysunąć dwie propozycje, z których pierwszą zaproponowaliby zapewne ludzie Zachodu – rok 2001 z pamiętnym jedenastym dniem września. Druga możliwość to data amerykańskiego najazdu na Irak, który doprowadził do upadku jednego z najbardziej skonsolidowanych i najszybciej kroczących ku nowoczesności państw Bliskiego Wschodu, rządzonego jednak twardą ręką dyktatora, Saddama Husajna. Tą symboliczną datą byłby więc 20 marca 2003 r.

Takie ujęcie dolnej granicy XXI stulecia potwierdza jeden z wybitnych politologów egipskich, Sulajman Abd al-Munim. We wstępie do zredagowanej przez siebie książki o znamiennym tytule Dokąd zmierzają Arabowie? autor twierdzi, że amerykański atak na Irak był jednym z dwóch najważniejszych czynników, jakie przyczyniły się to tego, co nazywa on „kryzysem wiary” (azmat as-sika) w świecie arabskim. Daty tej używa również, choć w innym kontekście, marokański intelektualista Tahar Ben Jelloun. To właśnie w tym wydarzeniu dostrzega on początki kształtowania się idei, które doprowadziły do powstania tzw. Państwa Islamskiego. Z kolei w wielu innych źródłach moment ten uważany jest za katalizator procesów, które doprowadziły do rewolt roku 2011. Rozpoczęły się one, co zaskakujące, w kraju, który nigdy nie odgrywał pierwszoplanowej roli w polityce regionu, choć często stawiany był za wzór arabskiej modernizacji. Tunezja pozostawała dotychczas na uboczu wielkich wydarzeń świata arabskiego, skoncentrowana głównie na własnych problemach.

Niepokojące jest, że wszystkie wspomniane przełomy przyszły z zewnątrz, czyli były wynikiem agresji obcych. Właśnie obcy od ponad dwustu lat dyktują rytm historii arabskiego Bliskiego Wschodu. To bardzo zastanawiające, bo region ten przez wiele stuleci nie potrzebował nikogo, aby znaleźć swoją drogę rozwoju (a nawet niejednokrotnie rozmaitym „obcym” tę drogę dyktował). Czy rok 2011 odmieni ten stan rzeczy? Pytanie to stawiamy jeszcze w czasie przyszłym, ponieważ mamy świadomość, że takie procesy nie zachodzą szybko, że potrzebują czasu, by się skrystalizować. Odpowiedź możliwa będzie dopiero z pewnej perspektywy historycznej. Na pewno nie jest nią dystans kilku lat, czego dowodzi choćby sytuacja w Libii – tam Arabska Wiosna (ten termin przyjęliśmy dla uproszczenia wywodu) jeszcze się nie skończyła.

***

Książka, którą oddajemy do rąk Czytelnika, składa się z pięciu rozdziałów. Pierwszy został poświęcony charakterystyce świata arabskiego jako odrębnej jednostki historyczno-kulturowo-politycznej na mapie świata. Rozdział ten stanowi swego rodzaju autorską interpretację zjawiska, jakim jest arabski Bliski Wschód (zwyczajowo mówiąc o Bliskim Wschodzie, włączamy tu także Maghreb). Nie będzie to szczegółowa historia świata arabskiego przed 2011 r., a jedynie szkic sytuacyjny, który – mamy nadzieję – w jakimś stopniu ułatwi zrozumienie skomplikowanej sytuacji w tym regionie świata. Zbyt łatwo bywa on traktowany jako jedność, choć jednocześnie w jakimś zakresie i w bardzo specyficzny sposób tę jedność stanowi.

Rozdziały drugi, trzeci i czwarty przynoszą prezentację i analizę Arabskiej Wiosny. Wydarzenia te opisano – rzecz jasna – już z pewnej perspektywy, co umożliwiło przeprowadzenie głębszej analizy politologicznej. Istotnym aspektem rozważań w części drugiej i trzeciej jest refleksja nad przyszłością regionu, za jej początek uznajemy właśnie wydarzenia Arabskiej Wiosny.

Rozdział piąty poświęcony został analizie wybranych, ważnych z naszego punktu widzenia, zagadnień wykraczających już poza ścisłą analizę politologiczną w klasycznym ujęciu. Nie można ich jednak pominąć, jeśli analiza taka ma mieć głębszy sens. Politologia w ostatnim czasie coraz bardziej staje się nauką interdyscyplinarną, zdecydowaliśmy się więc na uwzględnienie zarówno elementów muzułmańskiej myśli politycznej (rewolucja i demokracja w kontekście muzułmańskim), jak i fenomenów kulturowych, które Arabską Wiosnę ukształtowały i na które ona także wywarła wpływ. Wzięliśmy więc pod uwagę zjawiska artystyczne, medialne i literackie, odrębny fragment dotyczy też roli kobiet i przemian w islamie. Nie można w takim momencie dziejowym problemów tych pomijać i odcinać ich od tego, co dzieje się w tym zapalnym regionie świata. Ważne jest także wskazanie, że Bliski Wschód czasów Arabskiej Wiosny to nie tylko wydarzenia stricte polityczne, ale cały kompleks procesów, w które włączają się najrozmaitsze grupy społeczeństw arabskich.

***

W książce zastosowana została pisownia terminów i nazwisk arabskich ujednolicona wedle zasad, jakimi kierują się arabiści od lat 80. XX w.

Marek M. Dziekan

Rozdział pierwszy

Świat arabski w przededniu Arabskiej Wiosny

Celem tego rozdziału jest wskazanie na kilka czynników, które doprowadziły do wybuchu Arabskiej Wiosny. Nie będzie to jednak szczegółowa ich analiza. Chodzi raczej o wskazanie rozmaitych czynników ogólniejszej natury, czynników „strukturalnych”. Najpierw przywołamy niektóre fakty historyczne, które nie dla każdego Czytelnika są jasne. To odniesienie do historii, także tej najdalszej, jest o tyle, moim zdaniem, uzasadnione, że tzw. polityka historyczna, bez względu na jej rzeczywistą wartość, w świecie arabskim stała się normą (i doskonale rozkwita). Istotną rolę odgrywa tu także pamięć historyczna, która powraca w najmniej – z punktu widzenia człowieka Zachodu – przewidywalnym czy odpowiednim momencie. Wydarzenia, które dla nas są już okryte grubą warstwą zapomnienia, tam pozostają żywe. Niejednokrotnie silnie wpływają na podejmowane przez arabskich polityków decyzje, które możemy czasem postrzegać jako nieracjonalne. Niepoślednią rolę odgrywa tu także irracjonalne przywiązanie do spiskowych teorii dziejów, od 1948 r. związanych przede wszystkim z powstaniem i istnieniem państwa izraelskiego.

Świat arabski jest jednym z najbardziej niezwykłych tworów historyczno-politycznych na kuli ziemskiej. Najczęściej – i słusznie – traktuje się go jak jedność. Takie rozumienie konsekwentnie wspierają sami Arabowie, którzy w 1945 r. utworzyli Ligę Państw Arabskich i do dziś chętnie używają terminu Al-Watan al-Arabi (czyli ‘Ojczyzna Arabska’). Z drugiej strony, XIX- i XX-wieczne dzieje tego regionu doprowadziły do jego wewnętrznego zróżnicowania i niezwykłej polaryzacji. W wielu przypadkach uzasadniony jest podział na Maszrik, czyli arabski wschód (od Egiptu do Iraku), i Maghreb (od Libii do Mauretanii). Nie zawsze jednak ten podział okazuje się pożyteczny czy potrzebny, niejednokrotnie może nawet zaciemnić ogląd sytuacji w regionie.

Można dzielić świat arabski z punktu widzenia systemów politycznych (republiki i monarchie), czy też ze względów ekonomicznych (kraje bogate i biedne). Jednak każdy z tych podziałów jest w mniejszym lub większym stopniu umowny, a na pewno nigdy poszczególne aspekty nie będą ze sobą współgrały. Dlatego obszar ten od wielu dziesięcioleci jest źródłem konfliktów, które niemal za każdym razem wynikają z innych powodów. Jeden z nich stanowi różnorodność etniczna. Choć zdecydowaną większość stanowią tu Arabowie, to jednak na zachodzie – w Maroku, Algierii i Libii, w mniejszym stopniu w Tunezji – mieszkają ludy berberskie, zaś na wschodzie – głównie w Iraku, ale także w Syrii – Kurdowie. Istotnym czynnikiem jest też zróżnicowanie religijne Maszriku. Ten obszar, oprócz wyznawców głównych odłamów islamu – większościowego sunnizmu i mniejszościowego szyizmu (Irak, Liban, Syria) – zamieszkują także rozmaite odłamy chrześcijan (Egipt, Liban, Syria, Jordania, Irak).

Na czym więc polega jedność, a na czym wewnętrzna różnorodność świata arabskiego? Jedność ma dwa aspekty – historyczny i polityczny. Ten pierwszy wywodzi się ze średniowiecza, z czasów istnienia kalifatu arabsko-muzułmańskiego. Kalifat obejmował wprawdzie nie tylko świat arabski, bo także ziemie irańskie i turkijskie, ale cały obszar świata arabskiego stanowił jego część. W dodatku politycznymi stolicami kalifatu były miasta arabskie – Medyna, Damaszek i Bagdad. Z ową historyczną jednością wiąże się względna jedność kulturowa, którą tworzy przede wszystkim język arabski – święty język islamu, wiążący wszystkie kraje regionu. To w nim powstało całe klasyczne i poklasyczne dziedzictwo piśmiennicze, do którego odnoszą się obecnie wszystkie kraje arabskie. Ta sama literatura jest literaturą klasyczną zarówno dla Irakijczyka, jak też dla Libijczyka czy Marokańczyka. Podziały pojawiły się właściwie dopiero w XX w., a i wówczas można zauważyć wiele elementów wspólnych (choć mówienie o syryjskiej literaturze pięknej czy historiografii algierskiej jest już uzasadnione). Wszyscy Arabowie – i szerzej – muzułmanie traktują okres klasyczny, od VII do XIII w., jako czas świetności własnej cywilizacji. Kolejne stulecia nie przyniosły już tak spektakularnych dokonań literackich czy naukowych, choć rozpowszechnione mniemanie o całkowitym upadku kultury arabskiej aż do XIX w. stanowi pewien paradygmat, nie całkiem uzasadniony. Na szczęście w ostatnich latach rozpoczyna się walka z nim – miejmy nadzieję, że wygrana.

Można powiedzieć, że choć kalifat zaczął rozpadać się już w IX w. (szczególnie na terenach wschodnich, zamieszkanych przez ludy irańskie), to świat arabski wciąż pozostawał jednością, lecz dość enigmatyczną. Było tak również w późniejszych okresach, aż do czasów nowożytnych, kiedy Europa zaczęła coraz bardziej zdecydowanie wkraczać najpierw do Egiptu (wyprawa Napoleona), a potem do Maghrebu (rok 1830). Później, wobec coraz większego słabnięcia państwa osmańskiego, było tylko gorzej. Arabowie – z przyczyn, które do tej pory nie zostały jednoznacznie wyjaśnione ani przez badaczy arabskich, ani przez orientalistów – stali się przedmiotem, a nie podmiotem najnowszych dziejów świata.

Najtragiczniejsze okazały się skutki I wojny światowej – przede wszystkim układ Sykes-Picot z 1916 r. oraz późniejsza o rok deklaracja Balfoura. W ten sposób na Bliskim Wschodzie powstały brytyjskie i francuskie strefy mandatowe; w Maghrebie do podziałów doprowadziły wypadki innego typu. W drugą połowę XX w. świat arabski, cały czas odczuwający swoją jedność, wkroczył jako grupa państw stworzonych przez Europejczyków wedle zasad i wyobrażeń „wziętych z sufitu”, a przede wszystkim wedle swoich partykularnych interesów politycznych. Rozpoczął się proces, dotąd niezakończony, tworzenia pseudonarodowych państw, które stopniowo uzyskiwały niepodległość. Narzucone podziały graniczne doprowadziły do przejęcia władzy w regionie przez rozmaite grupy interesów (czy też plemienno-rodowe), przekształcone następnie albo w pseudopartie polityczne, albo w dynastie królewskie (sposób sprawowania władzy przez jedne i drugie niewiele się różnił). Republiki przejmowały slogany różnych europejskich nurtów politycznych, przypisując sobie kapitalistyczną lub socjalistyczną „drogę rozwoju”. W rzeczywistości nie zaadaptowały one w pełni ani jednej, ani drugiej. Powstawały dziwaczne konglomeraty czerpiące z różnych, nieprzystających do siebie tradycji. Rozmaite były przede wszystkim etykiety – jedne państwa stawały się republikami (najczęściej te, które znajdowały się pod wpływem Francji), inne królestwami, sułtanatami czy emiratami (te, które uciekały spod kurateli Brytyjczyków).

W proces tworzenia się tych państw aktywnie włączyła się machina zimnej wojny. Rywalizacja amerykańsko-radziecka odcisnęła niezatarte piętno na poszczególnych krajach regionu. Wszystkie monarchie znalazły się po stronie Stanów Zjednoczonych, zdecydowana większość republik poparła zaś ZSRR. W ten sposób na stare podziały brytyjsko-francuskie nałożyły się nowe, amerykańsko-radzieckie. Świat arabski stał się swoistą zabawką w rękach sił politycznych dominujących w świecie. Jej wagę podnosił czynnik ekonomiczny: ropa naftowa, nazywana często – i chyba słusznie – „największym przekleństwem Arabów”. Jednocześnie Arabowie zdawali się nie zauważać własnej podrzędnej roli w polityce światowej, pozostając w zadufaniu i swego rodzaju megalomanii. Sięgali do swych średniowiecznych osiągnięć intelektualnych i politycznych, bez wyraźnej chęci zasypywania coraz bardziej poszerzającej się wyrwy pomiędzy ich światem a Zachodem. Słusznie podkreślali swoje średniowieczne zasługi dla nauki światowej, lecz współczesnym pozostawiali jedynie ich kontemplację. Nie przyłączali się do współtworzenia nauki, wykorzystując jedynie jej osiągnięcia i uzasadniając swoją postawę „odbieraniem długu”, jaki u świata islamu zaciągnęła Europa średniowieczna i renesansowa. Trwali w ten sposób w pięknym półśnie, którego skutki dziś obserwujemy.

Lata 50. i 60. XX w. – czyli okres, kiedy ukształtowała się większość współczesnych państw arabskich – były czasem rozkwitu ideologii nacjonalistycznych i panarabskich. Na tej fali powstało kilka ideologii nazywanych „arabskimi socjalizmami”: naseryzm w Egipcie, basizm w Iraku i Syrii, wreszcie „trzecia teoria światowa” w Libii. Miały one charakter świecki, co z założenia nie wróżyło im ani popularności, ani długowieczności. Nie cieszyły się większym zrozumieniem w społeczeństwach, które głosiły je bezrefleksyjnie i na rozkaz, w imię spokoju poddając się demagogii rządzących. Zemściło się to w 1967 r., kiedy w tzw. wojnie sześciodniowej zjednoczone armie kilku wiodących krajów arabskich pod przywództwem charyzmatycznego przywódcy Egiptu, Dżamala Abd an-Nasira, uległy mniej licznej, ale lepiej wyposażonej i wyszkolonej armii izraelskiej. Wydarzenie to stanowiło punkt zwrotny w dziejach arabskiego Bliskiego Wschodu. Nastąpił wówczas przede wszystkim powrót do islamu, czego przejawem było nasilenie się ruchów fundamentalistycznych. Do tej pory nie miały one większego znaczenia w życiu społecznym i politycznym regionu, choć przecież, nienazwane, istniały od zawsze. Skrótowo rzecz ujmując, znaczna część polityków i społeczeństw doszła do wniosku, że „islam jest rozwiązaniem” – al-islam al-hall. Miał on pokonać wszelkie trudności społeczne i gospodarcze, z którymi bezskutecznie zmagały się wszystkie świeckie ideologie. Po ich przejęciu od Zachodu świat arabski nie osiągnął tak bardzo oczekiwanej potęgi, czego bolesnym dowodem była właśnie klęska w 1967 r.

Nie był to jedyny konflikt w tamtym okresie, choć lata 50. i 60. można chyba nazwać najlepszym dwudziestoleciem Arabów w XX w. W latach 50. wiele państw arabskich uzyskało niezależność. Początek kolejnej dekady naznaczony został wojną w Algierii, ostatecznie wygraną przez Algierczyków. W 1962 r. rewolucja świecka obaliła religijnie podbudowaną monarchię w Jemenie. W Palestynie z rozmaitym natężeniem tlił się konflikt między Arabami a Żydami, wspierany z jednej strony przez Zachód, z drugiej – przez proradziecki Wschód. W innych krajach – Syrii i Iraku – raz po raz wybuchały „rewolucje”, będące de facto krwawymi zazwyczaj puczami wojskowymi. Doprowadzały one do zmiany elit rządzących, ale nie przynosiły poprawy sytuacji w poszczególnych krajach. Takim typem „rewolucji” był też pucz pułkownika Al-Kaddafiego w Libii w 1969 r. Niewiele z tych wydarzeń miało jednak charakter prawdziwie ogólnoarabski. Jedynie sytuacja w Palestynie trafiła na sztandary niemal wszystkich Arabów, stając się stałym hasłem kolejnych wojen, rewolucji i powstań (czy może raczej pretekstem do nich). Do dziś zresztą pozostaje przede wszystkim hasłem. Arabom nie udało się znaleźć tu sensownego rozwiązania, choć uczestniczyli w rozmaitych rokowaniach, procesach czy projektach, podobnie jak zainteresowane tym strategicznym problemem międzynarodowym państwa zachodnie.

Na fali panarabizmu wielokrotnie pojawiały się próby jednoczenia niektórych państw arabskich, mające zarówno charakter dobrowolny, jak i siłowy. W 1958 r. powstała Zjednoczona Republika Arabska, czyli unia Syrii i Egiptu, która jednak rozpadła się już po trzech latach. Tendencje zjednoczeniowe najwyraźniej ujawniały się w arabskich państwach Afryki Północnej – tu głównym ich głosicielem był przywódca Libii, Mu’ammar al-Kaddafi. Efektem jego działań było utworzenie w 1989 r. Unii Maghrebu Arabskiego (Algieria, Libia, Maroko, Mauretania i Tunezja). Organizacja ta jednakże pozostawała (i pozostaje do dziś) jedynie tworem papierowym. Jako próbę siłowego „zjednoczenia” określić można aneksję Kuwejtu przez Irak w 1991 r., która stała się faktycznym początkiem końca reżimu Saddama Husajna nad Tygrysem i Eufratem.

Lata 70. w świecie arabskim okazały się stosunkowo ubogie w wydarzenia wielkiej wagi, ale zakończyła je rozpętana przez Irak bezsensowna, długotrwała i wyniszczająca wojna z Iranem. To właśnie informacje z frontu iracko-irańskiego i izraelsko-palestyńskiego zdominowały tę dekadę w świecie arabskim i ukształtowały jej obraz wśród światowej opinii publicznej. W tym samym czasie rosły jednak w siłę ugrupowania fundamentalistyczne – zarówno umiarkowane, jak i skrajne. Najważniejszym z nich pozostaje do dziś Bractwo Muzułmańskie, założone w 1928 r. w Egipcie i od tego czasu biorące udział, zazwyczaj jako organizacja nielegalna, w życiu politycznym wielu państw arabskich – przede wszystkim Egiptu, ale także Jordanii, Syrii czy Tunezji. Na nim w mniejszym lub większym stopniu wzorowały się ugrupowania tego typu w innych krajach, choćby w Palestynie. Religia wyraźnie zaczynała powracać do łask jako nieodłączny i jawny czynnik polityczny na Bliskim Wschodzie, choć systemy polityczne większości państw regionu albo były monopartyjne, albo pozwalały na istnienie partyjek kadłubowych (ale nie religijnych), albo w ogóle zabraniały tworzenia partii politycznych. Zasady te dystrybuowano nierównomiernie, bo nie zależały one od ustroju państwa. Istnienia partii politycznych zakazywały zarówno monarchie, jak i republiki świeckie.

Dochody z eksportu ropy naftowej spowodowały w latach 70. wzmożony zakup nowoczesnych technologii i broni oraz postęp procesów rozwojowych, które jednak nie mają charakteru równomiernego – zarówno w kontekście ogólnoarabskim, jak i w poszczególnych krajach. Wielkie wzbogacenie się państw naftowych, szczególnie w regionie Zatoki Perskiej, nie przyczyniło się do wzrostu zamożności w innych krajach, takich jak Mauretania czy Jemen. Coraz wyraźniejszy stawał się w związku z tym wewnętrzny konflikt kulturowy – bogate państwa mogą łożyć ogromne sumy na rozwój technologiczny, ale społeczeństwa pozostają w dużym stopniu tradycjonalistyczne. Widać to bardzo wyraźnie np. w Kuwejcie, nie mówiąc już o Arabii Saudyjskiej.

Wzrastający poziom technologiczny przyczynił się m.in. do boomu demograficznego, który sprawił, że społeczeństwa arabskie należą do najmłodszych na świecie. Jednocześnie jednak rządy nie nadążają z tworzeniem miejsc pracy dla młodych ludzi. Spowodowało to ruchy migracyjne pomiędzy krajami arabskimi (np. z Egiptu, Jemenu, Sudanu czy Palestyny do państw Zatoki, a w latach 80. także do Iraku), ale przede wszystkim przyczyniło się do wysokiego bezrobocia we wszystkich krajach regionu. Według danych z 2005 r., Bliski Wschód i Maghreb charakteryzowały się wyższą stopą bezrobocia wśród młodzieży niż jakikolwiek inny region świata – sięgała ona 26%, podczas gdy nawet w subsaharyjskiej Afryce osiągała 18%, a w Azji Wschodniej tylko 8%. To z pewnością jeden z najważniejszych powodów, dla których to właśnie młodzież stanęła na czele protestów, stanowiących przedmiot niniejszej książki. Przesadą byłoby jednak nazywanie Arabskiej Wiosny „rewolucją młodzieżową” – ruchy te ogarniały wszystkie właściwie warstwy społeczeństwa, zarówno pod względem wieku, jak i pozycji społecznej.

W latach 80. i 90. w świecie arabskim nastąpił rozwój (neo)fundamentalizmu muzułmańskiego, będącego reakcją na zwiększające się wpływy zachodnie oraz klęskę dotychczas panujących w tym regionie ideologii. Nurty fundamentalistyczne ze szczególną ostrością ujawniły się w krajach najbardziej zsekularyzowanych i zeuropeizowanych. Elementem stymulującym było także zwycięstwo rewolucji muzułmańskiej w Iranie w 1979 r., którego jednak nie należy przeceniać – pomimo istnienia ummy, czyli „wspólnoty muzułmańskiej” można mówić o daleko posuniętej specyfice historycznej i religijnej (szyizm) Iranu. W Algierii unieważnienie w 1992 r. (m.in. pod naciskiem Zachodu) wyniku wyborów parlamentarnych, delegalizacja Muzułmańskiego Frontu Ocalenia (FIS) oraz wojskowy zamach stanu zainicjowały wojnę domową, zakończoną dopiero w roku 2000. W Egipcie, Maroku i Jordanii fundamentaliści zostali dopuszczeni do wyborów parlamentarnych, choć w poszczególnych krajach przyjęto rozmaite zasady ich funkcjonowania w systemie politycznym. W 1990 r. doszło do zjednoczenia państw jemeńskich, oprotestowanego przez miejscowe ugrupowania fundamentalistyczne. W efekcie wybuchła tam wojna domowa, która zakończyła się w 1994 r. zwycięstwem wojsk rządowych. W latach 90. zaczęły zyskiwać na znaczeniu marginalnie do tej pory traktowane państwa arabskie, takie jak Jordania czy Maroko, które podkreślają swoją całkowitą suwerenność. W ten sposób tworzą się podstawy do politycznej polaryzacji świata arabskiego. Nie oznacza to jednak utraty wspólnej świadomości kulturowej, która w największym stopniu określa współczesną sytuację tego świata.

Punktem zwrotnym w jego dziejach mógł stać się atak terrorystyczny na Waszyngton i Nowy Jork w 2001 r., do którego przyznała się efemeryczna „organizacja” terrorystyczna Al-Ka’ida. Moment ten często uznawano za przełom w dziejach całego świata, co w kontekście wydarzeń późniejszych wydaje się chyba przesadą. Zdarzenia z 11 września przyczyniły się do ogłoszenia przez USA tzw. wojny z terroryzmem. Jej celem stały się jednak nie tylko kraje jednoznacznie promujące czy otwarcie wspierające terroryzm, ale także te, które stały na drodze do całkowitej hegemonii Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie. Dotyczyło to przede wszystkim Iraku, dawniej proradzieckiego, wtedy już przede wszystkim antyamerykańskiego. Należy podkreślić, że choć w świecie arabskim atak na WTC wywoływał rozmaite reakcje, to trudno rzeczywiście uznać go za moment graniczny. Momentem tym stała się niewątpliwie agresja USA i Wielkiej Brytanii, przy wsparciu m.in. Polski, na Irak w roku 2003. Stało się to bardziej ewidentne, kiedy okazało się, że agresja wcale nie miała na celu tego, co deklarował George W. Bush wraz ze swoją administracją. Świat został celowo oszukany przez Amerykanów, a naiwne rządy niektórych państw bezkrytycznie uwierzyły w prawdomówność swoich „największych przyjaciół”.

Bardzo istotną rolę odegrał także sam fakt obalenia Saddama Husajna. Upadł jeden z dyktatorów arabskich – zdawało się niezwyciężony, czego miało dowodzić wycofanie się spod Bagdadu wojsk amerykańskich podczas wojny o Kuwejt. Wydaje się, że ten moment miał niezwykle istotne znaczenie dla dalszych wydarzeń na Bliskim Wschodzie. Społeczeństwa arabskie, od dawna antyamerykańskie, umocniły się w swoich odczuciach, dość szybko przeniesionych na cały świat zachodni. Upadek i rozpad wewnętrzny Iraku ułatwił infiltrację irackiego odłamu Al-Ka’idy (nie skupiamy się tu na specyficznym charakterze Al-Ka’idy jako organizacji), która wykorzystała nieprzemyślane decyzje Amerykanów w sprawie tamtejszego wojska i ludzi związanych z partią Al-Bas (tzw. debasyfikacja). Rozwiązanie armii i zwolnienie z pracy wielu tysięcy ludzi – bez umożliwienia im podjęcia jakiejkolwiek legalnej pracy – oraz dezintegracja państwa zostały wykorzystane przez marginalne wówczas w Iraku siły skrajnie fundamentalistycznych muzułmanów. W ten sposób powstał zalążek tzw. Państwa Islamskiego (Ad-Daula al-Islamijja fi-al-Irak wa-asz-Szam). Zachód, zrażony irackim niepowodzeniem, pozwolił mu się rozrosnąć, co doprowadziło do kryzysu imigracyjnego i niewyobrażalnego wzrostu zagrożenia terrorystycznego w Europie.

Irak nie odegrał jednak większej roli w wydarzeniach nazywanych Arabską Wiosną, choć i tam na początku 2011 r. wybuchały bunty, a na ulice miast wychodziły liczne demonstracje. Można było odnieść wrażenie, że zdarzenia te traktowano jako część permanentnego kryzysu trwającego w Iraku od obalenia Saddama Husajna. I rzeczywiście, niepokoje wkrótce ucichły i kryzys iracki włączył się w problem wywołany powstaniem tzw. Państwa Islamskiego (stosujemy zapis „tzw. Państwo Islamskie”, ponieważ w rzeczywistości nie jest to państwo. Chcemy także podkreślić brak związku tej organizacji z koncepcją państwa muzułmańskiego, przez wieki kształtującą się w myśli politycznej islamu).

Jak wyżej wspomnieliśmy, czynniki ekonomiczne, tak pozytywne, jak i negatywne, nie powodowały zmian politycznych. Prawie wszystkie państwa regionu były i są rządzone autorytarnie. Rozwój technologii komunikacyjnych w coraz większym stopniu uświadamia Arabom, że można żyć i funkcjonować inaczej. Oczywiście, do pewnego stopnia zdawali sobie z tego sprawę i wcześniej, ale brakowało dodatkowych – głównie technologicznych – czynników, które w połączeniu z zarysowaną powyżej sytuacją na początku XXI w. zaczęły doprowadzać do napięć społecznych i buntów. Nie były one częste i miały rozmaity charakter. Wewnętrzna różnorodność społeczno-polityczna świata arabskiego uniemożliwia w zasadzie zastosowanie w ich przypadku teorii „efektu domina”, którą zachłystywali się obserwatorzy wydarzeń zachodzących tam na przełomie 2010 i 2011 r.

Punktem wyjściowym „wiosennych” wydarzeń stało się, jak wiadomo, samospalenie młodego sprzedawcy warzyw Muhammada al-Bu’aziziego w niewielkim mieście Sidi Bu Zid na zachodzie Tunezji. Był to protest głównie przeciwko niskim standardom życia znacznej liczby mieszkańców kraju. Wydarzenie to doprowadziło do upadku prezydenta Zajn al-Abidina Ibn Alego, następnie – co można odczytywać jako echo wydarzeń tunezyjskich – nastąpił upadek prezydenta Egiptu, Husniego Mubaraka. W lutym rozpoczęły się protesty w Libii, spore znaczenie miały także wydarzenia w Bahrajnie i Jemenie. Protesty wybuchały także w Jordanii oraz, w mniejszym stopniu, w Maroku i Algierii. Wkrótce powstała też Syria, ale tam mamy do czynienia z sytuacją o odmiennym charakterze (zostanie to szczegółowo wyjaśnione w dalszej części książki). Elementem łączącym wszystkie te wydarzenia stał się sprzeciw wobec władz oraz (po części) hasła, z jakimi występowali protestujący. Żądania politycznej zmiany słychać było we wszystkich tych krajach, mimo ich głębokiego zróżnicowania, zarówno pod względem struktury politycznej i społecznej, jak i poziomu zamożności (bardzo biedny Jemen, ubogie Egipt i Syria, względnie zamożna Libia oraz bogaty Bahrajn). Egipt i Tunezja były państwami despotycznymi, które na zewnątrz przyjęły postawę proamerykańską, co innego jednak lansowały w polityce wewnętrznej. Jemen, Libię i Syrię należałoby określić jako autorytaryzmy antyamerykańskie. Od początku mamy zatem do czynienia z sytuacją bardzo niejednolitą, co tym bardziej utrudniało jej uogólnienie. Ostatecznie wydarzenia „właściwej” Arabskiej Wiosny ogarnęły Tunezję, Egipt i Libię, częściowo też Jemen i Syrię. Po wprowadzeniu niewielkich reform, bądź jedynie po ich zapowiedziach, „wiosennych burz” uniknęły ostatecznie Maroko, Algieria, Jordania, Liban oraz kraje Zatoki Perskiej.

Dla wszystkich – zarówno Arabów, jak i ludzi Zachodu – siła tych wydarzeń i ich radykalny charakter były zaskoczeniem. Potwierdziła się teza, że stałym elementem sytuacji politycznej na Bliskim Wschodzie jest nieprzewidywalność. Analitycy próbują teraz, post factum, wskazywać na wydarzenia, które musiały doprowadzić do „arabskich rewolucji”, lecz to już dopisywanie teorii do zaistniałej praktyki. Pozostając jedynie przy krajach, które rzeczywiście przeżyły Arabską Wiosnę – w Tunezji wskazuje się na protesty robotnicze w Kafsie w 2008 r., a w Egipcie na strajk robotników w tym samym roku. W przypadku innych państw istotne wydarzenia tego typu miały miejsce w latach 80. lub 90. minionego wieku, więc – choć można je spotkać w różnych opracowaniach, napisanych już po roku 2011 – nadużyciem jest nazywanie ich „zapowiedziami” Arabskiej Wiosny. Rzeź członków Bractwa Muzułmańskiego, dokonana przez wojska Hafiza al-Asada w syryjskiej Hamie w roku 1982, ma niewiele wspólnego z protestami w 2011 r., a nawet z wojną domową, stanowiącą konsekwencję Arabskiej Wiosny. Działalność ugrupowania (plemienia) Al-Husich w Jemenie także nie wiąże się ściślej ze spektakularnymi wydarzeniami wcześniejszymi, ma bowiem inny charakter i cel. Przyczyn należy zatem szukać głębiej. Arabska Wiosna to nie kontynuacja innych protestów, lecz zjawisko o własnej etiologii, częściowo tylko wytłumaczalnej z dzisiejszego punktu widzenia.

Od początku pojawiały się próby porównań do wydarzeń w Polsce i całej Europie Wschodniej w latach 80. XX w. Nawet jeśli takie czy inne porównanie trzeba już przeprowadzić, nie ma w tej chwili żadnych podstaw do zestawiania Arabskiej Wiosny z sytuacją w Europie Wschodniej w roku 1989. Wtedy mieliśmy do czynienia z upadkiem hegemona, jakim był Związek Radziecki, i z tym właśnie faktem wiązał się rozpad całego bloku wschodniego. W świecie arabskim żaden tego typu hegemon, nawet regionalny, nie upadł i nie upadnie, bo takiego – na skalę porównywalną do ZSRR – nie było tu i nie ma (i najprawdopodobniej nigdy nie będzie). Arabia Saudyjska, Egipt, Syria czy dawniej – przed upadkiem Saddama – Irak do takiej ogólnoarabskiej (czy nawet na miarę całego Bliskiego Wschodu) hegemonii pretendowały, ale bez skutku. Są to zatem wydarzenia, które powinno się oceniać jako pojedyncze – w tym sensie, że nie należy spodziewać się przyjęcia przez te kraje jednego kursu ideologicznego po upadku elit państwowych, które stały się celem protestów. Każde z nich pójdzie najprawdopodobniej swoją drogą, wyznaczoną przez własne doświadczenia, a przeżycia innych traktować będzie bez właściwej atencji.

Ważne daty:

1916 – układ Sykes-Picot

1917 – deklaracja Balfoura

1967 – „wojna sześciodniowa” z Izraelem

1980 – wybuch wojny iracko-irańskiej

2003 – agresja na Irak i upadek Saddama Husajna

Marek M. Dziekan

Mapa 1. Większy Bliski Wschód – języki urzędowe

Źródło: http://gulf2000.columbia.edu/images/maps/Official_State_Languages_sm.jpg(dostęp: 2.11.2018).

Mapa 2. Azja Zachodnia

Źródło: http://www.un.org/Depts/Cartographic/map/profile/westasia.pdf(dostęp: 2.11.2018).

Rozdział drugi

Arabska Wiosna

Tunezja

Przysłowiową iskrą na beczce prochu, która doprowadziła do wybuchu protestów w Tunezji stał się akt samospalenia dokonany przez Muhammada al-Bu’aziziego przed komisariatem policji w miejscowości Sidi Bu Zid 17 grudnia 2010 r. W ten dramatyczny sposób młody Tunezyjczyk zaprotestował przeciwko skonfiskowaniu przez lokalne władze straganu, stanowiącego jedyne, chociaż nielegalne, źródło utrzymania jego ośmioosobowej rodziny.

Fala demonstracji, która przetoczyła się wówczas przez Tunezję, była wywołana oddolnie. Opozycja polityczna odegrała w tym żywiołowym ruchu jedynie marginalną rolę, w przeciwieństwie do związków zawodowych, przede wszystkim tych zrzeszających nauczycieli i prawników. Ci pierwsi w dużym stopniu przyczynili się do rozszerzenia protestów w prowincji Sidi Bu Zid, a drudzy zorganizowali pierwszą demonstrację w stolicy państwa, Tunisie. Adwokaci byli też pierwszą grupą zawodową, która ogłosiła strajk. Masowe protesty organizowali początkowo głównie szeregowi związkowcy oraz kierownicy regionalni. Wykorzystywali oni, oprócz standardowych instrumentów mobilizacji, także media elektroniczne, dzięki którym udało się rozszerzyć skalę protestów w samym Tunisie. Początkowo główny zarząd Tunezyjskiego Powszechnego Związku Pracy (Union générale tunisienne du travail, UGTT) – organizacji zrzeszającej wszystkie związki zawodowe i mającej silną pozycję w państwie od czasów tzw. burgibizmu (czyli socjalizmu arabskiego w tunezyjskim wydaniu) – próbował mediować oraz wstawiał się za uwięzionymi uczestnikami protestów. Jednak po krwawej pacyfikacji w Al-Kasrajn, która odbyła się 8 i 9 stycznia 2011 r., udzielił pełnego poparcia protestującym. Na 14 stycznia zapowiedziano strajk generalny.

Rządzący krajem od 1987 r. prezydent Zajn al-Abidin Ibn Ali na wzmożone protesty odpowiedział siłą. Policja i służby bezpieczeństwa rozpoczęły bezkompromisową walkę z demonstrantami, także przy użyciu ostrej amunicji – 24 grudnia w miejscowości Manzil Bu Zajjan (prowincja Sidi Bu Zid)zastrzelono dwóch demonstrantów. Kiedy środki te okazały się niewystarczające, Ibn Ali starał się osobiście wpłynąć na uspokojenie sytuacji. Dwukrotnie wystąpił wówczas w telewizji z orędziem do narodu, a także odwiedził przebywającego w szpitalu Muhammada al-Bu’aziziego. Działania te były jednak spóźnione i nie mogły usatysfakcjonować protestujących (w drugim wystąpieniu telewizyjnym z 10 stycznia prezydent obiecał stworzenie w ciągu dwóch lat 300 tys. miejsc pracy, ale jednocześnie nazwał protesty Tunezyjczyków aktami terrorystycznymi, kierowanymi z zagranicy). W tych okolicznościach 14 stycznia 2011 r. Ibn Ali zrzekł się funkcji prezydenta i dobrowolnie udał się na emigrację.

Do ustąpienia Ibn Alego nie doprowadziły jedynie masowe demonstracje, chociaż z pewnością odegrały one główną rolę. Wydaje się, że decyzja wieloletniego prezydenta Tunezji wynikała też z innych przesłanek. Zapowiedź zorganizowania przez UGTT strajku generalnego musiała uświadomić przywódcy, że występuje przeciwko niemu trzon społeczeństwa. Bierna postawa Zgromadzenia Demokratyczno-Konstytucyjnego (ZDK) oznaczała utratę poparcia w partii stanowiącej zaplecze rządu. Jednak kropkę nad i postawił głównodowodzący armią tunezyjską generał Raszid Ammar, który odmówił wykonania rozkazu pacyfikacji tłumu. Ponadto poparcie potężnych służb bezpieczeństwa, ponad czterokrotnie liczniejszych od armii, nie było wcale takie pewne.

Ucieczka z kraju prezydenta Ibn Alego nie oznaczała końca protestów, bowiem władzę sprawowali nadal przedstawiciele dotychczasowego reżimu. Zgodnie z konstytucją, pełniącym obowiązki prezydenta został przewodniczący parlamentu Fu’ad al-Mubazza. Natomiast rząd jedności narodowej, do którego weszli wprawdzie przedstawiciele opozycji i związków zawodowych oraz kilku ekspertów, kierowany był przez wieloletniego premiera Muhammada al-Ghannusziego, najważniejsze resorty (obrony, spraw zagranicznych czy finansów) pozostały zaś w rękach członków ZDK. W tej sytuacji przeciwnicy reżimu zjednoczyli się w tzw. Ruch 14 Stycznia. Równocześnie powołano Narodową Radę Ochrony Rewolucji, która miała czuwać nad spełnieniem żądań protestujących (rozwiązanie dwuizbowego parlamentu i Sądu Najwyższego oraz przeprowadzenie w przeciągu rokuwyborów do nowego Zgromadzenia Narodowego). Niepokoje trwały przez kolejne półtora miesiąca, a wśród demonstrantów znowu były ofiary śmiertelne. Al-Ghannuszi dwa razy formował rząd i dwa razy ustępował, na początku lutego ZDK zawiesiło działalność, a po kilkunastu dniach ogłosiło swoje rozwiązanie. Wreszcie Al-Mubazza ogłosił termin wyborów do nowego parlamentu, które zostały przewidziane na 24 lipca. Dopiero to ostatnie posunięcie uspokoiło opozycję, a demonstranci zaczęli znikać z ulic tunezyjskich miast.

Masowe protesty w Tunezji trwały ponad trzy miesiące. Ofiarami ich tłumienia stało się prawdopodobnie 219 osób, zaś kolejnych 510 zostało rannych. Do najkrwawszych rozruchów doszło jeszcze przed ustąpieniem prezydenta Ibn Alego, a najbardziej dramatyczny przebieg miały dwudniowe zajścia w miejscowościach Al-Kasrajn i Tala. Według oficjalnych informacji, zginęło w nich 21 osób; liczby te zakwestionowali związkowcy, którzy straty oszacowali na ok. 50 zabitych, co potwierdziły dane uzyskane ze szpitali. Rozruchy w Tunezji nie doprowadziły natomiast do ruchów migracyjnych na większą skalę.

Zakończenie protestów rozpoczęło etap transformacji politycznej. Głównym zadaniem tymczasowych władz stało się zorganizowanie wyborów do konstytuanty. W tym celu przyjęto nową ordynację wyborczą, zastosowano także parytet płci, według którego 50% zarejestrowanych na listach wyborczych miały stanowić kobiety. Szybko wydano dekret pozwalający na zalegalizowanie partii o charakterze religijnym, co uniemożliwiała dotychczasowa konstytucja. Najbardziej skorzystała na tym Partia Odrodzenia, która pomimo wielu lat prześladowań zachowała znaczne wpływy w społeczeństwie. Do kraju powrócił jej przywódca Raszid al-Ghannuszi (zbieżność nazwisk z Muhammadem al-Ghannuszim przypadkowa, politycy nie są spokrewnieni). Społeczeństwo tunezyjskie przyjęło ten powrót z mieszanymi uczuciami. Na lotnisku w Tunisie Al-Ghannusziego witały feministki w kusych strojach i bikini, wysyłając w ten sposób jasny sygnał, że w Tunezji nie ma miejsca na fundamentalizm religijny. Jednak ideologia Partii Odrodzenia, pomimo rodowodu fundamentalistycznego, ulegała przez lata ewolucji. Jej program stał się umiarkowany, na co wskazywało hasło przewodnie – „demokracja i sprawiedliwość w ramach tunezyjskiej tożsamości narodowej”.

23 października, przy bardzo wysokiej frekwencji, odbyły się wybory do konstytuanty, w których wystartowało 108 ugrupowań politycznych. 100 spośród nich to partie nowe lub reaktywowane, nieobecne na scenie politycznej za czasów autorytarnych rządów Ibn Alego. Zgodnie z przewidywaniami, wygrała Partia Odrodzenia, chociaż osiągnięty przez nią rezultat był dość zaskakujący. W porównaniu z sondażem z początku sierpnia partia ta zdobyła prawie dwa razy więcej głosów – poparło ją 41,47% głosujących, co dało 90 miejsc w konstytuancie. Drugie miejsce, z wynikiem 13,82% (30 mandatów), zajął Kongres na Rzecz Republiki. Partia ta istnieje od 2001 r., w okresie rządów Ibn Alego nie należała do tzw. formalnej opozycji (czyli partii posiadających swoich przedstawicieli w parlamencie), a większość jej przywódców znajdowała się na emigracji. Trzecie w kolejności było centrolewicowe Demokratyczne Forum na Rzecz Pracy i Wolności, które też nie wchodziło w skład formalnej opozycji. W nowym parlamencie reprezentowało je 21 przedstawicieli, podobnie jak kolejne ugrupowania nie przekroczyło jednak dziesięcioprocentowego poparcia. Znamienne, że opozycja koncesjonowana uplasowała się na dalszych miejscach.

Ważne daty:

17 grudnia 2010 r. – akt samospalenia dokonany przez Muhammada al-Bu’aziziego przed komisariatem policji w Sidi Bu Zid

8–9 stycznia 2011 r. – pacyfikacja w Al-Kasrajn

14 stycznia 2011 r. – wyjazd z kraju prezydenta Ibn Alego

23 stycznia 2011 r. – ogłoszenie wyborów do konstytuanty

23 października 2011 r. – wybory do konstytuanty

Egipt

Ostatnie pięć lat przed „lotosową rewolucją” w Egipcie to czas umocnienia wizerunku państwa jako „turystycznego raju”, ale także okres narastania społecznej frustracji. Przyczyniły się do tego, podobnie jak w innych państwach objętych Arabską Wiosną, problemy gospodarcze oraz wieloletnie dyktatorskie rządy (prezydent Egiptu Husni Mubarak objął władzę w 1981 r., po śmierci Anwara as-Sadata, który zginął w zamachu przeprowadzonym przez muzułmańskich fundamentalistów). Pod pręgierzem opinii publicznej znalazła się także proamerykańska polityka władz, w której względy ideologiczne zdecydowanie przeważały nad argumentacją ekonomiczną.

Pretekstem do wybuchu niezadowolenia społecznego w Egipcie stały się wydarzenia tunezyjskie, ochrzczone mianem „jaśminowej rewolucji”. Grupy działające za pośrednictwem Internetu, na czele z Ruchem 6 Kwietnia, wezwały swoich zwolenników do wyjścia na ulice 25 stycznia 2011 r., w Narodowy Dzień Policji – instytucji znienawidzonej przez zwykłych Egipcjan za swoją brutalność i bezkarność. Zaskoczeniem dla wszystkich, łącznie z organizatorami protestu, stała się jego skala – na plac At-Tahrir (plac Wyzwolenia) przybyło 15 tys. ludzi. Pierwsza demonstracja wywołała lawinę kolejnych, a ich rozmiary doprowadziły do wycofania z placu policji i wprowadzenia tam wojska. Postawa armii nie była jednak jednoznaczna, a niektórzy żołnierze wręcz przyłączali się do demonstrantów. Protestujący, zgromadzeni w centrum Kairu i w innych dużych miastach egipskich, domagali się nie tylko ustąpienia prezydenta, ale również nowych miejsc pracy, wyższych zarobków, obniżenia cen chleba, wolności słowa, udziału we władzy czy zakończenia stanu wyjątkowego. Większość demonstrantów pragnęła zmian przybliżających do zachodniego standardu życia, który czterdziesto- i pięćdziesięcioletni Egipcjanie znali z telewizji, a dwudziesto- i trzydziestolatkowie przede wszystkim z Internetu.

Młodzi Egipcjanie wzięli przykład z tunezyjskich rewolucjonistów i organizowali się za pomocą mediów społecznościowych. Oliwy do ognia dolewały reportaże telewizji Al-Dżazira, nadającej przez 24 godziny na dobę, dziennikarstwo obywatelskie, którego najlepszym przykładem był wideoblog dwudziestosześcioletniej Asmy Mahfuz, oraz przecieki ujawnione przez portal WikiLeaks. Kiedy służby specjalne zablokowały Internet, zwłaszcza strony Al-Dżaziry, Google, Twitter oraz SayNow, uruchomiono aplikację Speak-to-tweet, pozwalającą obejść blokady. Dzięki niej można było nagrać telefoniczny komunikat audio na stronie internetowej. Także zawodowi dziennikarze – pomimo ataków, a nawet porwań – nie dali się zastraszyć i walnie przyczynili się do zwycięstwa rewolucji. Facebookowa rewolucja dokonała się głównie dzięki blogerom i ich czytelnikom – ludziom bardzo młodym, bez żadnego doświadczenia politycznego. Mężowie stanu nie potrafili zaproponować myśli programowej możliwej do zaakceptowania przez masy. Na czoło wydarzeń wysunęły się więc osoby takie jak Wa’il Ghunajm (Wael Ghonim), szef marketinguGoogle’a na Bliski Wschód, który administrował facebookową stroną „We are all Khaled Said” nawołującą do powstania. Zatrzymany i poddany śledztwu, stał się symbolem oporu.

Marginalną rolę w protestach odegrała opozycja polityczna. Kreowany na jej lidera Muhammad al-Barada’i, były szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej i laureat Pokojowej Nagrody Nobla, lepiej znany był na Zachodzie niż we własnym kraju. Opozycja w Egipcie była rozproszona – oprócz wspomnianego Ruchu 6 Kwietnia, tworzyły ją Kifaja, Bracia Muzułmanie, partie Al-Ghad i Wafd, a także naseryści oraz socjaliści.

Do akcji przystąpili również zwolennicy systemu, którzy nie wywodzili się z establishmentu czy aparatu bezpieczeństwa. Demonstranci zostali zaatakowani przez nieznanych jeźdźców na koniach i wielbłądach.Później okazało się, że były to osoby utrzymujące się z wożenia turystów wokół piramid, ponieważ rewolucja bardzo boleśnie odbiła się na ich zarobkach.

Nie były to jedyne starcia wewnętrzne. Z więzień uciekło lub – jak twierdzą przeciwnicy reżimu – zostało wypuszczonych, by szerzyć chaos, kilka tysięcy osób, również groźnych kryminalistów, którzy zaczęli napadać i grabić. Podobną rolę odegrały niesławne bandy baltagijja (bandytów, chuliganów). Mieszkańcy poszczególnych dzielnic Kairu sami organizowali patrole obywatelskie, gdyż w początkowym okresie rewolucji włamania i kradzieże były na porządku dziennym. Ucierpiało dziedzictwo kulturowe: splądrowano muzeum w Kantarze pod Al-Isma’ilijją oraz magazyny w pobliżu piramid w Sakkarze i Abu Sir; po włamaniu do Muzeum Egipskiego w Kairze młodzi mieszkańcy stolicy utworzyli żywy łańcuch wokół budynku, aby chronić pozostałe skarby.

11 lutego 2011 r Husni Mubarak ustąpił z funkcji prezydenta Egiptu. Niemały wpływ na tę decyzję miała utrata poparcia na arenie międzynarodowej, zwłaszcza ze strony administracji Baracka Obamy. Decydującą rolę odegrało jednak odwrócenie się armii od prezydenta. Egipski korpus oficerski od dłuższego czasu z niepokojem obserwował wzrost znaczenia służb bezpieczeństwa oraz tworzenie się nowej elity gospodarczej, powiązanej z Gamalem Mubarakiem – młodszym synem Husniego, szykowanym na następcę prezydenta. Z pewnością obawy przed utratą wpływów politycznych były w armii duże. Wybuch protestów stał się okazją do wzmocnienia własnej pozycji oraz roztoczenia kontroli nad cywilnymi organami siłowymi.

Trudno oszacować koszty „lotosowej rewolucji”. Choć była ona relatywnie bezkrwawa, jeśli wziąć pod uwagę skalę wystąpień, to i tak w wyniku zamieszek śmierć poniosło ok. 850 osób, a ponad 6400 zostało rannych. Wśród ofiar znaleźli się przede wszystkim demonstranci i osoby postronne, być może również kryminaliści zastrzeleni przez wojsko lub policję. Zdemolowane zostały liczne budynki oraz samochody, splądrowane sklepy, zrabowane dobra. Straty spowodowane wyjazdem z kraju blisko miliona turystów szacowano na miliardy funtów egipskich, nie licząc tych wynikających z przerw w funkcjonowaniu przedsiębiorstw oraz transportu. Société Générale oszacowała, że podczas demonstracji Egipt tracił 300 mln euro dziennie.

Szczególną grupą, która ucierpiała w wyniku rewolucji byli egipscy chrześcijanie. Preludium do tragedii stała się śmierć 13 Koptów, którzy na początku marca zostali zabici w Kairze podczas starć z salafitami – zwolennikami skrajnego nurtu w islamie, głoszącymi powrót do religii „przodków” (salaf) oraz oczyszczenie islamu z „nowinek”. Koptowie domagali się osądzenia winnych spalenia kościoła w Sul koło Hilwanu oraz natychmiastowego wydania decyzji zezwalającej na jego odbudowę (stało się to 13 marca). Salafici natomiast żądali uwolnienia konwertytek na islam, rzekomo przetrzymywanych w koptyjskich klasztorach. Apogeum wydarzeń nastąpiło 9 października, kiedy w największych od ustąpienia prezydenta Mubaraka zamieszkach zginęły w Kairze co najmniej 24 osoby, zaś ponad 200 zostało rannych. Starcia z siłami bezpieczeństwa i muzułmańskimi radykałami rozpoczęły się, gdy tysiące Koptów – domagających się położenia kresu prześladowaniom religijnym i protestujących przeciwko zdemolowaniu kościoła w prowincji Asuan – dotarły pod gmach telewizji w stolicy. Z relacji wielu świadków wynikało, że w tłum demonstrantów wjechały dwa opancerzone pojazdy armii egipskiej, powodując śmierć wielu uczestników protestu. Premier Isam Szaraf potępił akty przemocy i stwierdził, że inspirują je z zewnątrz „niszczycielskie siły” (najprawdopodobniej miał na myśli Izrael).

Dzień Gniewu, jak okrzyknięto 25 stycznia 2011 r., rozpoczął osiemnastodniową „rewolucję”, która doprowadziła do obalenia wieloletniego dyktatora. Na fali protestów największe korzyści uzyskało jednak wojsko. Najwyższa Rada Sił Zbrojnych, z marszałkiem Muhammadem Husajnem at-Tantawim na czele, przejęła tymczasowo władzę w kraju, zawiesiła konstytucję, rozwiązała parlament i zapowiedziała przeprowadzenie najpóźniej do końca roku wyborów parlamentarnych. Armia wzięła tym samym na siebie odpowiedzialność za bezpieczeństwo państwa oraz przygotowanie procesu transformacji. Takie rozwiązanie miało stać się gwarantem utrzymania uprzywilejowanej pozycji wojska w państwie. Wybory parlamentarne, trwające prawie trzy miesiące (od końca listopada 2011 r. do końca lutego 2012 r.), zakończyły się jednak zwycięstwem Partii Wolności i Sprawiedliwości, która ideowo wyrosła ze Stowarzyszenia Braci Muzułmanów. W wyborach prezydenckich, które odbyły się dopiero w maju i czerwcu 2012 r., sukces także odniósł kandydat popierany przez to ugrupowanie, czyli Muhammad Mursi. Podobnie więc jak w Tunezji, władzę zdobyło ugrupowanie wywodzące się z fundamentalizmu muzułmańskiego.

Ważne daty:

25 stycznia 2011 r. – początek protestów na placu At-Tahrir

11 lutego 2011 r. – ustąpienie prezydenta Husniego Mubaraka

9 października 2011 r. – pacyfikacja demonstracji Koptów

maj–czerwiec 2012 r. – zwycięstwo Muhammada Mursiego w wyborach prezydenckich

Libia

Zwycięstwa rewolucji w Tunezji i Egipcie uaktywniły przeciwników politycznych Mu’ammara al-Kaddafiego, którzy od 17 lutego 2011 r. rozpoczęli aktywne działania wymierzone w reżim. Te z kolei szybko przerodziły się w konflikt wewnętrzny o charakterze zbrojnym, a następnie w wojnę domową.