Welcome to spicy Warsaw - Patrycja Strzałkowska - ebook + książka

Welcome to spicy Warsaw ebook

Patrycja Strzałkowska

2,7

Opis

Jeśli wolisz nie wiedzieć, do czego są zdolni ludzie zbyt mocno kochający pieniądze, najlepiej odłóż tę książkę.

 

Sex | Pieniądze | Luksus

 

Wieczna impreza, ekskluzywne kluby, najdroższy szampan. Dla pięknych dziewczyn drzwi na końcu czerwonego dywanu zawsze są otwarte. A za nimi granice, które zbyt łatwo przekroczyć, ustawki na ściankach, botoks, sponsoring.

 

Welcome to spicy Warsaw odsłania kulisy nocnego życia, przypudrowany amfetaminą świat płatnego seksu, dziewczyn z showbizu i mężczyzn, których na nie stać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 210

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,7 (119 ocen)
17
19
23
37
23
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anna071990

Nie polecam

Gdy zaczynałam czytać ta książkę, nie chciałam się sugerować wizerunkiem stworzonym przez media. Po prostu- teoretycznie chwytliwy opis fabuły więc - dlaczego nie?! Jednak.... przeczytałam 20 stron i na tą chwile- nie jestem w stanie więcej. Może kiedyś...
10

Popularność




Re­dak­cja: Li­dia Za­wie­ru­szan­ka

Ko­rek­ta: Ka­ta­rzy­na Zio­ła-Ze­mczak

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Le­mon Stu­dio

Skład: Ja­ro­sław Hess

Zdję­cie na okład­ce: De­nys Hryb (www.hryb.pl)

Zdję­cie au­tor­ki: Pa­try­cja Strzał­kow­ska

© Co­py­ri­ght by Pa­try­cja Strzał­kow­ska

© Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal

Ta książ­ka jest fik­cją li­te­rac­ką. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych osób, ży­wych lub zmar­łych, au­ten­tycz­nych miejsc, wy­da­rzeń lub zja­wisk jest czy­sto przy­pad­ko­we. Bo­ha­te­ro­wie i wy­da­rze­nia opi­sa­ne w tej książ­ce są two­rem wy­obraź­ni au­tor­ki bądź zo­sta­ły zna­czą­co prze­two­rzo­ne pod ką­tem wy­ko­rzy­sta­nia w po­wie­ści.

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, za wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.

Biel­sko-Bia­ła 2018

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

ISBN: 978-83-8103-423-4

Przygotowanie eBooka: Mariusz Kurkowski

Dro­gi Czy­tel­ni­ku,

mu­sisz wie­dzieć, że nie­któ­re opi­sa­ne w tej książ­ce hi­sto­rie zo­sta­ły za­in­spi­ro­wa­ne au­ten­tycz­ny­mi zda­rze­nia­mi. Nie wszyst­kie z nich mia­ły jed­nak miej­sce w rze­czy­wi­sto­ści. Jest to zbiór opo­wie­ści mo­ich zna­jo­mych, wła­snych ob­ser­wa­cji i oso­bi­stych prze­my­śleń na ich te­mat.To książ­ka o ży­ciu w wiel­kim mie­ście. W tym wy­pad­ku – w War­sza­wie.

To hi­sto­ria mło­dej dziew­czy­ny, któ­ra zu­peł­nym zrzą­dze­niem losu po­zna­ła świat lu­dzi, dla któ­rych naj­więk­szą war­to­ścią są seks, pie­nią­dze i luk­sus.

Pa­try­cja Strzał­kow­ska

Hi­sto­ria każ­de­go z nas jest bar­dziej skom­pli­ko­wa­na, niż może się wy­da­wać. Każ­da oso­ba, któ­rą spo­ty­ka­my, ma do prze­ka­za­nia swo­ją wła­sną opo­wieść. Może tak samo skom­pli­ko­wa­ną jak two­ja; tego nie wiesz i pew­nie ni­g­dy się nie do­wiesz. Każ­dy skry­wa w so­bie my­śli i prze­ży­cia, któ­re go ukształ­to­wa­ły. Nie wszy­scy chcą je po­ka­zy­wać świa­tu, dla­te­go każ­dy wy­da­je nam się nor­mal­ny, do­pó­ki go le­piej nie po­zna­my.

Za­wsze, nie­za­leż­nie od sy­tu­acji, ży­cie spraw­dza mnie, jak­by było ja­kimś te­stem, któ­ry po­win­nam na­pi­sać na piąt­kę. Może cza­sa­mi sama tro­chę za wy­so­ko sta­wiam so­bie po­przecz­kę, bo prze­cież to ja dążę do osią­gnię­cia ta­kie­go po­zio­mu ży­cia, ja­kie­go pra­gnę.

W War­sza­wie mu­sisz być ide­al­ną, pięk­ną, za­dba­ną, bo­ga­tą, dro­go ubra­ną, na­pom­po­wa­ną kwa­sem i ostrzyk­nię­tą bo­tok­sem, la­ską. Mu­sisz być jak ko­bie­ta z okła­dek albo po pro­stu być na tej okład­ce. Wte­dy two­je ży­cie sta­nie się ide­al­ne. Oczy­wi­ście pod wa­run­kiem, że chcesz żyć w świe­cie, z któ­re­go trud­no uciec. Bę­dziesz roz­po­zna­wal­na, bę­dziesz by­wać, bę­dziesz wszę­dzie za­pra­sza­na, bę­dziesz bo­gi­nią, ale nie za­znasz nor­mal­no­ści. Ce­le­bry­ci i nowi zna­jo­mi, zna­ni głów­nie ze skan­da­li po­ja­wia­ją­cych się w ak­tu­al­no­ściach bru­kow­ców, sta­ną się two­imi przy­ja­ciół­mi, ale pa­mię­taj, że dla więk­szo­ści z nich ja­kość roz­mo­wy i in­te­li­gen­cja roz­mów­cy się nie li­czą. Zda­rza­ją się wy­jąt­ki, ale to jak zna­leźć sto zło­tych na pu­stej uli­cy: ow­szem, cza­sem się to przy­da­rza, ale nie jest to co­dzien­na sy­tu­acja. Pod­nie­ca­ją­ce? Nar­ko­tycz­ny stan, w jaki wpro­wa­dza obec­ność w tym świat­ku, spra­wia, że trud­no z nie­go zre­zy­gno­wać.

Sły­sze­li­ście to kie­dyś? Kto z kim prze­sta­je, ta­kim się sta­je. Wpa­dłam do głę­bo­kie­go mo­rza peł­ne­go re­ki­nów, w któ­rym żeby prze­trwać, ko­bie­ta musi być nie tyl­ko pięk­na i nie­za­leż­na, ale też musi być cho­ler­nym anio­łem, a przy­naj­mniej stwa­rzać ta­kie po­zo­ry. Ta­kich anioł­ków w war­szaw­skich klu­bach, gdzie leje się naj­droż­szy szam­pan, nie ma zbyt wie­lu. Ocze­ku­ją od cie­bie, że bę­dziesz wy­jąt­ko­wa, naj­lep­sza: po pro­stu bez­kon­ku­ren­cyj­na.

Kon­ku­ren­cja w po­sta­ci pięk­nych ko­le­ża­nek jest bar­dzo sil­na. Wszyst­kie mó­wią do sie­bie słod­ko moje ko­cha­nie, a za ple­ca­mi nie raz moż­na usły­szeć wy­po­wia­da­ne szep­tem ty kur­wo. Bę­dąc ofia­rą plo­tek i drwin, trud­no jest od­na­leźć szczę­ście, a od­po­wied­nie­go part­ne­ra ze świe­cą szu­kać. Pa­no­wie zwy­kle po­ja­wia­ją się w klu­bach w sta­nie cięż­kie­go po­roz­sta­nio­we­go sta­nu de­pre­syj­ne­go i szu­ka­ją w tym to­wa­rzy­stwie wra­żeń w sam raz na raz. Chęt­nie de­kla­ru­ją wier­ność jed­nej ko­bie­cie i chęć ob­da­rze­nia ko­goś uczu­ciem, ale zwy­kle na krót­ko. Tak to wła­śnie wy­glą­da w Spi­cy War­saw.

Za­wsze mia­łam na­dzie­ję, że może w pe­wien po­ra­nek przy uli­cy Żu­ra­wiej, gdzie peł­no jest wczo­raj­szych pa­nów pi­ją­cych na śnia­da­nie ra­tun­ko­we trun­ki, prze­cha­dza­ją­cych się w ciem­nych oku­la­rach za­sła­nia­ją­cych opuch­nię­te oczy, usią­dzie obok mnie ktoś, dla kogo będę waż­na. Ktoś, kto kupi mi ger­be­ry, bo bę­dzie wie­dział, jak bar­dzo je lu­bię. Ktoś, kto bę­dzie mnie zwy­czaj­nie sza­no­wać i lu­bić taką, jaka je­stem o po­ran­ku, a nie wie­czo­rem w szpil­kach, su­kien­ce i ma­ki­ja­żu przy­ćmie­wa­ją­cym moją oso­bo­wość. Wie­rzy­łam w to, że na­wet je­śli bę­dzie mnie za­bie­rał na im­pre­zy czy do re­stau­ra­cji, jak to ro­bią wszy­scy ro­man­ty­cy dzi­siej­szych cza­sów, bę­dzie miał do za­ofe­ro­wa­nia rów­nież coś in­ne­go. Po­wiem wam, że ta­kich aman­tów ro­dem z szek­spi­row­skie­go dra­ma­tu jest bar­dzo dużo, a naj­gor­sze jest to, że oni na­praw­dę my­ślą, że taka po­sta­wa wy­star­czy.

Nie wiem, gdzie się po­dzia­ły cza­sy, w któ­rych było wię­cej spon­ta­nicz­no­ści, szcze­ro­ści i praw­dzi­wych re­la­cji. Dziś oce­nia się lu­dzi po po­zo­rach, po­zo­ra­mi się żyje i trak­tu­je się związ­ki jak trans­ak­cje prze­pro­wa­dza­ne w wia­do­mym celu. Męż­czyź­ni lu­bią chwa­lić się swo­imi zdo­by­cza­mi; trak­tu­ją ko­bie­ty jak tro­feum. Pro­blem w tym, że mają cią­gły nie­do­syt, a w związ­ku z nim – cią­głą po­trze­bę po­lo­wa­nia. To tak jak z za­ku­pa­mi. Cze­goś chcesz. Ku­pu­jesz to so­bie i zno­wu cze­goś chcesz. Taki dresz­czyk emo­cji, któ­ry wy­wo­łu­je tyl­ko na­by­wa­nie. Dla­te­go męż­czyź­ni two­rzą so­bie bab­skie ko­lek­cje i trzy­ma­ją w re­zer­wie ko­lej­ne ko­bie­ty. Co do trans­ak­cji: waż­ne jest też, i to bar­dzo, gdzie miesz­ka i pra­cu­je po­ten­cjal­ny part­ner czy part­ner­ka. Lu­dzie lu­bią się chwa­lić swo­im zdo­by­cza­mi, a tu punk­tów moż­na zdo­być dużo. Tak już jest, że naj­pierw na­le­ży roz­wa­żyć wszel­kie za i prze­ciw i za­sta­no­wić się, czy opła­ca się nam wcho­dzić w re­la­cję. Czy licz­ba przy­zna­nych po­ten­cjal­ne­mu part­ne­ro­wi punk­tów jest na tyle atrak­cyj­na, by w ogó­le my­śleć o bliż­szym po­zna­niu da­ne­go czło­wie­ka? Czy opła­ca się wcho­dzić w głąb czy­jejś du­szy, czy jed­nak po­zo­stać na po­zio­mie pe­ne­tro­wa­nia jego łóż­ka?

Pew­ne­go po­ran­ka po­ło­ży­łam się w mo­jej ulu­bio­nej po­zy­cji: z kom­pu­te­rem na no­gach, koł­drą po pa­chy, włą­czy­łam te­le­wi­zor i tak za­czę­łam dzień. Od rana sły­sza­łam do­bie­ga­ją­ce zza ścia­ny krzy­ki są­siad­ki, któ­ra we­dług mo­ich przy­pusz­czeń jest pół­głu­cha. Po­dej­rze­wam, że jest her­me­tycz­nie za­mknię­ta we wła­snym świe­cie: to dla­te­go, nie przej­mu­jąc się ni­kim i ni­czym, od sa­me­go rana do­pro­wa­dza mnie do sza­łu. Na ko­niec zi­ry­to­wał mnie szcze­ka­ją­cy pies, któ­ry od go­dzi­ny in­for­mo­wał wszyst­kich, że jego wła­ści­ciel opu­ścił miesz­ka­nie i po­zo­sta­wił w nie­sa­mo­wi­tych mę­czar­niach sa­mot­no­ści, a tak­że dzwo­nek do drzwi – to aku­rat ku­rier z prze­sył­ką od fir­my ko­sme­tycz­nej. Jak to dwu­dzie­sto­pa­ro­lat­ka za­lo­go­wa­łam się do Fa­ce­bo­oka i na In­sta­gram. To wła­śnie w tych ser­wi­sach to­czy się te­raz ży­cie. Wszyst­kie­go do­wiesz się w cią­gu mi­nu­ty. Kto z kim jest, kto gdzie jest, na­wet co jadł na śnia­da­nie i jak bar­dzo ubru­dzi­ło się jo­gur­tem jego dziec­ko.

Je­że­li uważ­nie przej­rzysz wszyst­kie kon­ta w mediach spo­łecz­no­ścio­wych, wli­cza­jąc w to Fa­ce­bo­oka, In­sta­gram, Snap­cha­ta i Twit­te­ra, bę­dziesz mógł spraw­dzić, czy twój plan dnia har­mo­ni­zu­je z war­szaw­ski­mi nor­ma­mi, czy też nie. Je­że­li uwa­żasz, że nie ma opcji, żeby ogar­nąć to wszyst­ko w je­den dzień, to da­ruj so­bie już na star­cie. Otóż we­dług wy­gó­ro­wa­nych ocze­ki­wań war­szaw­skiej śmie­tan­ki, żeby móc mó­wić o przy­na­leż­no­ści, mu­sisz speł­nić w je­den dzień więk­szość punk­tów z ob­szer­nej li­sty. Mo­żesz za­cząć od wsta­wa­nia wcze­śnie rano, by przed śnia­da­niem prze­biec mi­ni­mum 5 ki­lo­me­trów i oczy­wi­ście po­in­for­mo­wać o tym wszyst­kich, bo prze­cież już mo­żesz na­zwać sie­bie spor­tow­cem wy­czy­no­wym. Mo­żesz rów­nież za­ha­czyć o ogól­no­do­stęp­ne ro­we­ry miej­skie i prze­je­chać jed­nym z nich pół War­sza­wy lub za­cząć dzień od ćwi­czeń z tre­ne­rem per­so­nal­nym. Nie za­po­mnij pstryk­nąć so­bie z nim fot­ki! Two­je śnia­da­nie po­win­no wy­glą­dać jak z naj­bar­dziej eks­klu­zyw­nej re­stau­ra­cji, to zna­czy na ta­le­rzu je­dze­nia ra­czej się szu­ka, bo ma ono wy­łącz­nie im­po­nu­ją­co pre­zen­to­wać się na zdję­ciu. Mo­żesz do­ło­żyć li­stek sa­ła­ty: ona za­wsze do­da­je zdję­ciom uro­ku. Mo­żesz oczy­wi­ście od­wie­dzić pię­cio­gwiazd­ko­wą re­stau­ra­cję, ale dużo ko­rzyst­niej wy­pad­niesz przed są­sia­da­mi, gdy po­ja­wisz się na ta­ra­sie, pi­jąc wodę z cy­try­ną i im­bi­rem. Swo­ją dro­gą, fak­tycz­nie dzia­ła ona na or­ga­nizm oczysz­cza­ją­co. Bę­dziesz po­dzi­wia­ny, je­śli upie­czesz na śnia­da­nie wła­sny chleb na mące przy­wie­zio­nej pro­sto z wy­ciecz­ki na Da­le­ki Wschód. Two­ja pra­ca nie in­te­re­su­je prak­tycz­nie ni­ko­go, więc da­ruj so­bie wsta­wia­nie zdjęć zza biur­ka. Tu li­czą się je­dy­nie eks­klu­zyw­ne lun­che czy zdję­cie łóż­ka do ma­sa­żu z płat­ka­mi róż. Po pra­cy ko­niecz­ne jest wyj­ście z tu­zi­nem przy­ja­ciół na mia­sto, na przy­kład na Żu­ra­wią, Nowy Świat czy Par­kin­go­wą. Ostat­nio mod­ny stał się rów­nież Plac Ban­ko­wy. Oczy­wi­ście przyj­muj moje wska­zów­ki z przy­mru­że­niem oka, ale tak to wła­śnie mniej wię­cej wy­glą­da. Ży­cie na po­kaz.

Ob­ser­wu­jąc swo­je oto­cze­nie, do­szłam do wnio­sku, że je­stem w ta­kim wie­ku, że moi zna­jo­mi albo bio­rą ślu­by i za­kła­da­ją ro­dzi­ny, albo za­ta­cza­ją się w klu­bach, bez świa­do­mo­ści jak się na­zy­wa­ją i jak wró­cić do domu.

Prze­ra­ża­ją­ce jest rów­nież to, że na­wet fa­cet, z któ­rym się kie­dyś spo­ty­ka­łam, za­bro­nił mi do sie­bie dzwo­nić, po­nie­waż nie lubi roz­ma­wiać przez te­le­fon. Mia­łam pi­sać, i to wy­łącz­nie na Fa­ce­bo­oku. Cho­le­ra, se­rio…? Męż­czy­zna wy­ma­ga­ją­cy, doj­rza­ły, do­ro­sły, i na do­da­tek z ba­ga­żem – ma­łym dziec­kiem, któ­re zro­bił in­nej la­sce – ale: Ko­cha­nie, nie lu­bię roz­ma­wiać. Jak to stwier­dzi­ła moja mama: Sor­ry, ale ma pan de­fi­cy­ty w pew­nych ob­sza­rach swo­jej oso­bo­wo­ści. Cze­go oni wszy­scy chcą? Sami są po­pie­prze­ni, a od nas wy­ma­ga­ją cu­dów. Przez duże C.

Szy­ko­wa­ło mi się kil­ka zle­ceń, głów­nie me­dial­nych: wy­wia­dy w pro­gra­mach śnia­da­nio­wych, po­pro­wa­dze­nie kil­ku even­tów, otrzy­ma­łam też wresz­cie wła­sny eks­klu­zyw­ny pro­gram mo­do­wy. Niby do­sta­wa­łam do­kład­nie to, cze­go chcia­łam, wy­pra­co­wy­wa­łam ten swój wy­ma­rzo­ny suk­ces za­wo­do­wy, by­łam roz­po­zna­wal­na, a inni za­zdro­ści­li mi osią­gnięć. Nie by­łam jed­nak do koń­ca szczę­śli­wa, bo w moim ży­ciu cią­gle cze­goś bra­ko­wa­ło. Nie­ustan­nie po­dą­ża­łam za uczu­ciem. Ła­pa­łam się go jak ślicz­ne­go kot­ka, któ­ry wca­le nie ma ocho­ty na piesz­czo­ty i ucie­ka­jąc, dra­pie mnie do krwi.

Sta­łą po­zy­cją w moim pla­nie dnia była oczy­wi­ście si­łow­nia. Kto te­raz nie cho­dzi na si­łow­nię? To wręcz obo­wią­zek w ob­li­czu wszech­obec­ne­go kul­tu cia­ła i dą­że­nia do per­fek­cji. Prze­cież więk­szość męż­czyzn pre­fe­ru­je ko­bie­ty pięk­ne i szczu­płe. A na­wet naj­droż­sze ciu­chy nie wy­glą­da­ją do­brze, kie­dy okry­wa­ją cia­ło z do­bry­mi pię­cio­ma ki­lo­gra­ma­mi nad­wa­gi.

W prze­ci­wień­stwie do więk­szo­ści la­le­czek ro­bią­cych so­bie w lu­strze swe­et fo­cie cho­wam się po ką­tach i bie­gam bez tłu­mu ga­piów wle­pia­ją­cych oczy w moje cia­ło. Wie­le razy ćwi­czy­łam w otwar­tej sali, gdzie pod­ta­tu­sia­li biz­nes­me­ni, za­po­mi­na­jąc o ćwi­cze­niach, sta­wa­li z otwar­tą gębą i wy­cie­ra­li ka­pią­cą śli­nę, a pa­no­wie szer­si niż fra­mu­ga drzwi za­cze­pia­li tek­sta­mi: Chcesz zo­ba­czyć, ile bio­rę na kla­tę? Tam­te­go dnia wy­bra­łam za­mknię­tą salę. Do­bra, przy­zna­ję, ozna­cza­łam sie­bie cza­sem na Fa­ce­bo­oku, aż taką out­si­der­ką nie je­stem. Póź­niej mia­łam spo­tka­nie z pro­du­cen­tem te­le­wi­zyj­nym i wy­wiad do­ty­czą­cy mo­je­go no­we­go pro­gra­mu. Tak wszyst­ko się krę­ci­ło jak ko­lo­ro­wa bań­ka my­dla­na, któ­ra w każ­dej chwi­li może pęk­nąć.

Za­cznij­my jed­nak od po­cząt­ku. Jak zna­leźć szczę­ście i uczu­cie, nie tra­cąc przy tym na­dziei? Wie­le razy sły­sza­łam, że ile dasz z sie­bie do­bre­go, tyle do cie­bie wró­ci. Ile mi­ło­ści i tro­ski dasz in­nym, tyle na pew­no do cie­bie wró­ci. Tyl­ko dla­cze­go nie może się to stać do­kład­nie w tym sa­mym cza­sie?

Do­bre­go wzor­ca ro­dzi­ny nie mam. Moja mama roz­wio­dła się z tatą tak daw­no, że na­wet tego nie pa­mię­tam. Nie mam do ni­ko­go żalu. Uwa­żam, że każ­dy chce być szczę­śli­wy, dla­te­go po­dą­ża w stro­nę mi­ło­ści. Sko­ro coś nie wy­cho­dzi, to po co cią­gnąć to da­lej. Ja­sne, za­wsze moż­na zo­stać i mę­czyć się w związ­ku w imię do­bra dziec­ka, ale żyje się tyl­ko raz, i trze­ba o tym pa­mię­tać. Nie­ste­ty na pal­cach jed­nej ręki mogę po­li­czyć uda­ne związ­ki mo­ich ko­le­ża­nek. Za­wsze jed­nak wie­rzy­łam, a wła­ści­wie to mia­łam na­dzie­ję, że ksią­żę na bia­łym ko­niu kie­dyś po mnie przy­je­dzie. Za­pew­ne do­kład­nie wte­dy, kie­dy sam uzna, że to od­po­wied­ni mo­ment.

Kie­dy to wszyst­ko się za­czę­ło, by­łam jesz­cze bar­dzo mło­da. Cho­dzi­łam w gra­na­to­wej pli­so­wa­nej spód­nicz­ce do żeń­skiej, i na do­da­tek ka­to­lic­kiej, szko­ły pod­sta­wo­wej. Bu­dy­nek, w któ­rym się mie­ści­ła, do dziś nie­raz przy­po­mi­na mi o so­bie w snach. Była to prze­pięk­na sta­ra ka­mie­ni­ca, a jej mury pa­mię­ta­ły przed­wo­jen­ną War­sza­wę. Je­że­li mia­ła­bym opi­sać jej wnę­trze, mu­sia­ła­bym przy­znać, że ni­czym nie ustę­po­wa­ło uro­ko­wi ele­wa­cji. Moż­na w nim było zna­leźć peł­no po­są­gów i krę­tych scho­dów, a na­wet drew­nia­ną po­zła­ca­ną ka­pli­cę. To wła­śnie tam uczęsz­cza­ła jako mała dziew­czyn­ka moja świę­tej pa­mię­ci pra­bab­cia. We wnę­trzu szko­ły pa­no­wał chłód; wszę­dzie było sły­chać gwar. Peł­no w niej było po­miesz­czeń, a na­wet ukry­tych przejść. Pa­mię­tam mo­nu­men­tal­ne mar­mu­ro­we scho­dy pro­wa­dzą­ce do kon­kret­nych pię­ter, po któ­rych bie­ga­łam tyle razy. To była bar­dzo ele­ganc­ka szko­ła; przyj­mo­wa­no do niej tyl­ko dziew­czyn­ki z wy­so­ko po­sta­wio­nych ro­dzin. W mo­jej kla­sie było osiem­na­ście dziew­cząt. Li­cząc po dwie kla­sy na rocz­nik, wy­cho­dzi­ło oko­ło czte­ry­sta uczen­nic pod­sta­wów­ki, gim­na­zjum i li­ceum.

Te­mat chło­pa­ków był dla nas tabu. Nie wie­dzia­ły­śmy, jak się przy nich za­cho­wy­wać i jak z nimi roz­ma­wiać. Nie mia­ły­śmy prze­cież z nimi stycz­no­ści. Przez sześć lat pod­sta­wów­ki nie mia­łam na­wet wy­my­ślo­nych ko­le­gów, a co do­pie­ro ta­kich z krwi i ko­ści. Je­dy­nym męż­czy­zną, z któ­rym mia­łam do czy­nie­nia, był mój na­uczy­ciel WF-u. Nie­raz zresz­tą wy­ko­rzy­sty­wa­łam sy­tu­ację, mó­wiąc, że zwy­czaj­nie się go wsty­dzę i nie wy­ko­nam da­ne­go ćwi­cze­nia. Mała cwa­nia­ra za­czy­na­ła się po­wo­li uczyć ra­dze­nia so­bie w ży­ciu i ma­ni­pu­lo­wa­nia męż­czy­zna­mi. Wy­da­je mi się, że na­wet u tak ma­łej dziew­czyn­ki moż­na do­strzec za­cząt­ki przy­szłe­go cha­rak­te­ru. U mnie spraw­dzi­ło się to ide­al­nie.

W domu ro­dzin­nym za­wsze ota­czał mnie wia­nu­szek ko­cha­ją­cych się i sza­nu­ją­cych sie­bie na­wza­jem ko­biet. Miesz­ka­łam wte­dy z moją mamą i bab­cią w bar­dzo ład­nym i du­żym miesz­ka­niu. Bab­ci­na kwa­te­ra sta­ła się dla mnie na­ma­cal­nym do­wo­dem, że ko­bie­ta jest po­tę­gą sama w so­bie. Ani moja mama, ani bab­cia nie po­trze­bo­wa­ły do ży­cia męż­czy­zny. Wie­le razy wi­dy­wa­łam, jak pró­bo­wa­ły na­wią­zać ja­kieś re­la­cje, a gdy prze­sta­wa­ły one speł­niać ich ocze­ki­wa­nia, za­my­ka­ły pa­nom drzwi przed no­sem, bo prze­cież kto by im za­bro­nił. Uwa­żam, że do­pie­ro je­że­li ko­bie­ta sama sie­bie sza­nu­je, może ocze­ki­wać sza­cun­ku od part­ne­ra.

Cza­sa­mi do na­szej szko­ły przy­cho­dzi­li ucznio­wie z in­nych szkół, a my zza rogu ob­ser­wo­wa­ły­śmy ich z wy­pie­ka­mi na po­licz­kach, ot tak, po pro­stu i ma­cha­ły­śmy im, ucie­ka­jąc w prze­ciw­ną stro­nę. Nie wiem, czy to przez chro­nicz­ny nie­do­bór ko­le­gów, czy po pro­stu przez by­cie dia­beł­kiem ubra­nym w su­kien­kę i skar­pet­ki z bia­łą ko­ron­ką, mia­łam chy­ba naj­gor­szy sto­pień z za­cho­wa­nia w ca­łej szko­le i ab­sur­dal­ne po­my­sły. Za­wsze się bun­to­wa­łam i za­wsze wie­dzia­łam, cze­go chcę. Od dziec­ka trak­to­wa­łam sie­bie jak oso­bę do­ro­słą.

Pa­mię­tam do dziś, że jako dzie­się­cio­lat­ka pi­sa­łam pe­ty­cję do dy­rek­tor­ki szko­ły, po­nie­waż chcia­łam do­pro­wa­dzić do wy­rzu­ce­nia jed­nej z na­uczy­cie­lek, z do­syć bła­he­go po­wo­du: po pro­stu jej nie lu­bi­łam. Moje na­zwi­sko było zna­ne w ca­łej szko­le. Sły­nę­łam z nie­zwy­kłej po­my­sło­wo­ści, i to ja wy­my­śla­łam te­ma­ty za­baw. Mia­łam pre­dys­po­zy­cje do dy­ry­go­wa­nia gru­pą, moż­na mnie więc było na­zwać uro­dzo­nym przy­wód­cą lub kró­lo­wą ota­cza­ją­ce­go mnie świa­ta. Zwy­kle nie pod­cho­dzi­łam do ta­bli­cy na we­zwa­nie na­uczy­cie­la, po­nie­waż ko­le­żan­ka z ław­ki bar­dzo lu­bi­ła roz­wią­zy­wać za­da­nia za mnie. Jed­nym z mo­ich po­my­słów było prze­sia­dy­wa­nie w ga­bi­ne­cie szkol­nej pie­lę­gniar­ki i uda­wa­nie cięż­ko, a może i prze­wle­kle cho­rej. W ga­bi­ne­cie była mię­ciut­ka po­dusz­ka i dużo le­piej le­ża­ko­wa­ło mi się na niej, niż roz­wią­zy­wa­ło za­da­nia z ma­te­ma­ty­ki. By­łam mi­strzem ma­ni­pu­la­cji.

Moja mama i bab­cia pra­co­wa­ły w wy­daw­nic­twach, dla­te­go w domu wa­la­ły się za­wsze nie­zli­czo­ne ilo­ści ga­zet. Po­dej­rze­wam, że mia­łam góra dzie­sięć lat, kie­dy za­ło­ży­łam pierw­szy biz­nes, któ­ry cał­kiem nie­źle pro­spe­ro­wał. Do jed­ne­go z ma­ga­zy­nów do­łą­czo­ne były jako gra­tis ze­sta­wy kol­czy­ków na ma­gnes. Mia­ły prze­róż­ne ko­lo­ro­we błysz­czą­ce ka­mie­nie. Były tak tan­det­ne, że nie wiem, ja­kim cu­dem małe dziew­czyn­ki, wi­dząc coś tak pstro­ka­te­go, pra­gnę­ły je mieć. No­si­ły te kol­czy­ki we wszel­kich kom­bi­na­cjach, czy to w uszach, na war­gach, czy w no­sie: do­słow­nie wszę­dzie. Po­pro­si­łam bab­cię o przy­nie­sie­nie mi z pra­cy ca­łe­go pu­deł­ka tych skar­bów. Na­stęp­ne­go dnia sprze­da­wa­łam na ko­ry­ta­rzach szko­ły tę nic nie­war­tą bi­żu­te­rię po 3, 4 czy 5 zło­tych. Mój to­war roz­cho­dził się jak cie­płe bu­łecz­ki, a za ze­bra­ną kwo­tę wy­ku­pi­łam pra­wie wszyst­kie sło­dy­cze ze szkol­ne­go skle­pi­ku i po­czę­sto­wa­łam nimi całą kla­sę.

Kie­dy prze­cho­dzi­łam z pod­sta­wów­ki do gim­na­zjum, mama za­da­ła mi py­ta­nie, czy chcę po­zo­stać w swo­jej szko­le, czy wolę ją zmie­nić. Od­po­wiedź była pro­sta: za­mknię­ty w zło­tej klat­ce pta­szek na­resz­cie mógł roz­ło­żyć skrzy­dła. Czu­łam, że chcę tego naj­moc­niej na świe­cie. Mo­gło­by się wy­da­wać, że bę­dzie mi trud­no, ale nic z tego! Chło­pa­ków rów­nież umia­łam so­bie usta­wić. Uwiel­bia­łam za­ja­dać się ka­nap­ka­mi ko­le­gów z kla­sy. Uda­wa­łam za­smu­co­ną, wy­po­wia­da­łam słod­ko sło­wo pro­szę i tłu­ma­czy­łam, że za­po­mnia­łam z domu dru­gie­go śnia­da­nia. W mgnie­niu oka do­sta­wa­łam pysz­ne ka­na­pecz­ki z sa­ła­tą, se­rem i kin­dziu­kiem. Chłop­cy czę­sto da­wa­li mi spi­sy­wać pra­cę do­mo­wą, a pan dy­rek­tor miał ze mną pie­kło. Był na­uczy­cie­lem WF-u i wy­glą­dał jak wcze­śniej wspo­mnia­ny pan z si­łow­ni. Pod­czas jego za­jęć za­wsze od­ma­wia­łam wy­ko­ny­wa­nia ćwi­czeń, bo ni­g­dy nie lu­bi­łam gier ze­spo­ło­wych i za­pa­chu spo­co­nych blu­zek ko­le­gów. Czy miał coś do po­wie­dze­nia? Miał, i to bar­dzo dużo, ale co mnie to ob­cho­dzi­ło. Nie czu­łam żad­nej oba­wy przed chlap­nię­ciem cze­goś na­uczy­cie­lom, a na­wet sa­me­mu dy­rek­to­ro­wi, na te­mat tego, co my­ślę i dla­cze­go cze­goś nie zro­bię. Wy­my­śla­łam rów­nież omdle­nia w celu zła­go­dze­nia kary za nie naj­lep­sze za­cho­wa­nie. Nie by­łam grzecz­ną dziew­czyn­ką, ale przy­naj­mniej nie by­łam prze­zro­czy­sta. Do gim­na­zjum, do któ­re­go cho­dzi­łam, uczęsz­cza­ło je­dy­nie oko­ło dzie­więć­dzie­się­ciu uczniów, po­nie­waż była to szko­ła po czę­ści pry­wat­na. Nie było mi za­tem trud­no za­ko­le­go­wać się wła­ści­wie z każ­dym. Wszy­scy zna­li sie­bie na­wza­jem albo przy­naj­mniej ko­ja­rzy­li. To tro­chę uła­twi­ło mi wdro­że­nie się w te­mat re­la­cji z osob­ni­ka­mi po­cho­dzą­cy­mi z Mar­sa.

W pierw­szym roku po­by­tu w no­wej szko­le za­uro­czył mnie chło­pak z wyż­szej kla­sy. Pła­ka­łam i pła­ka­łam, po­nie­waż mój wy­bra­nek nie ra­czył mnie za­uwa­żać. Wy­my­śla­łam naj­róż­niej­sze me­to­dy, jak zwró­cić jego uwa­gę, ale bez­sku­tecz­nie. Mu­sia­łam so­bie go od­pu­ścić i po­że­gnać się z my­ślą, że sta­nie ze mną kie­dyś na ślub­nym ko­bier­cu.

Pew­ne­go let­nie­go dnia, zu­peł­nie z za­sko­cze­nia, ode­zwał się do mnie pan A, wła­ści­wie w tym cza­sie chło­piec A. Na­pi­sał do mnie na bar­dzo po­pu­lar­nym w tych cza­sach cza­cie Gadu-Gadu. Być może za parę lat na­wet nikt nie bę­dzie wie­dział, co to, ale po­wiedz­my, że była to ogra­ni­czo­na do mi­ni­mum wer­sja Fa­ce­bo­oka.

Pan A: Hej, co ro­bisz?

Ja: Hej, a z kim ja wła­ści­wie mam przy­jem­ność roz­ma­wiać?

Pan A: Jak to z kim? Z tej stro­ny A z rów­no­le­głej kla­sy.

Ja: Czy Ty przy­pad­kiem nie je­steś by­łym chło­pa­kiem Ane­ty? Wy­da­je mi się, że Cię ko­ja­rzę.

Pan A: Ha ha, tak, do­kład­nie tak. Do­wiem się w ta­kim ra­zie, co dziś ro­bisz?

Ja: Ja­sne, jest bar­dzo ład­na po­go­da i wy­bie­ram się wła­śnie na ro­wer.

Pan A: O, to może wy­bie­rze­my się ra­zem?

Ser­ce za­bi­ło mi tak moc­no, że do­słow­nie je usły­sza­łam. W pierw­szej chwi­li nie wie­dzia­łam, co mam mu od­pi­sać. Po raz pierw­szy chło­pak zwró­cił na mnie uwa­gę nie jak na ko­le­żan­kę. Za­pro­sił mnie na rand­kę! Na­tych­miast za­dzwo­ni­łam do przy­ja­ciół­ki z bła­ga­niem o po­moc. Uspo­ko­iła mnie, że prze­cież on jest miły, za­baw­ny i w za­sa­dzie cze­mu by nie. Mia­łam wy­rzu­ty su­mie­nia wo­bec mo­jej kum­pe­li, z któ­rą wcze­śniej się spo­ty­kał. Prze­ma­wia­ła prze­ze mnie so­li­dar­ność jaj­ni­ków, ale prze­my­śla­łam wszel­kie za i prze­ciw i od­pi­sa­łam:

Ja: Ty tak se­rio?

Pan A: No, oczy­wi­ście, cze­mu mam nie mó­wić se­rio?

Ja: Ok, w ta­kim ra­zie cze­kam o 12 z ro­we­rem przed na­szą szko­łą. Do zo­ba­cze­nia.

Pan A: Pa.

Na­sze spo­tka­nie było tak uda­ne, że prze­mie­ni­ło się w nie­zli­czo­ne roz­mo­wy, uśmie­chy, i tak przez sześć lat, aż do dwu­dzie­ste­go roku ży­cia. My­ślę, że po­dob­nej sym­bio­zy z dru­gim czło­wie­kiem, jak ta na­sza, już ni­g­dy nie bę­dzie mi dane za­znać. Było to lek­kie, po­zba­wio­ne ja­kich­kol­wiek ocze­ki­wań mło­dzień­cze uczu­cie. Wła­ści­wie to był mój je­dy­ny praw­dzi­wy zwią­zek. Po kil­ku la­tach ob­ró­cił się w pył, ale był cu­dow­ny. Nie li­cząc jego koń­ców­ki, by­łam bar­dzo szczę­śli­wa. Pan A był je­dy­ną oso­bą, któ­ra po­tra­fi­ła mnie tro­chę okieł­znać, i na­praw­dę go słu­cha­łam.

Pan A po­siadł ma­gicz­ną moc wy­wo­ły­wa­nia u mnie pa­rok­sy­zmów śmie­chu nie­za­leż­nie od sy­tu­acji. Właś­nie za to ce­ni­łam go naj­bar­dziej. Gdy się kłó­ci­li­śmy, czę­sto wy­ko­rzy­sty­wał ten fakt i ro­bił głu­pie rze­czy, a ja wy­bu­cha­łam śmie­chem, nie­za­leż­nie od tego, jak bar­dzo by­łam na nie­go zła. Był za­zdro­sny, gdy czu­lej niż do nie­go zwra­ca­łam się do mo­je­go kota, lu­bił trzy­mać mnie za rękę, a na­wet ry­so­wał mi ob­raz­ki, na któ­rych pi­sał, jak bar­dzo mnie ko­cha, ma­lo­wał na ścia­nach ob­ra­zy, do któ­rych miał ogrom­ny ta­lent. Naj­słod­sze uczu­cia po­ja­wia­ją się we mnie, gdy przy­glą­dam się w my­ślach temu, jak pro­sta była kie­dyś mi­łość.

To wła­śnie z nim prze­ży­łam swój pierw­szy po­ca­łu­nek. Póź­niej ca­ło­wa­li­śmy się w każ­dej wol­nej chwi­li, jak­by to była naj­lep­sza rzecz, jaką mo­że­my ob­da­ro­wać dru­gą oso­bę. Coś w ro­dza­ju pre­zen­tu bez wy­da­wa­nia pie­nię­dzy, któ­rych prze­cież obo­je nie mie­li­śmy. Za­bie­rał mnie wie­czo­ra­mi na dłu­gie spa­ce­ry i cho­wał się ze mną ni­czym zło­dziej za ciem­nym ro­giem, by móc mnie ca­ło­wać i po­chła­niać wzro­kiem. Ta­kie rze­czy były wte­dy war­to­ścią, a re­la­cje na­sto­lat­ków opie­ra­ły się głów­nie na spon­ta­nicz­nych ge­stach. Cza­sa­mi, przy­znam, bar­dzo mi ta­kie­go uczu­cia bra­ku­je i ża­łu­ję, że do­ro­słam.

Pew­ne­go dnia cała szko­ła ze­bra­ła się w auli, gdzie od­by­wa­ły się pre­zen­ta­cje se­me­stral­ne, za któ­re moż­na było otrzy­mać do­dat­ko­we oce­ny. Pani od ję­zy­ka pol­skie­go mie­siąc wcze­śniej po­pro­si­ła nas o na­pi­sa­nie wier­szy. Ja i po­et­ka gra­ją­ca w mo­jej du­szy od za­wsze mia­ły­śmy zdol­ność wła­da­nia brzmią­cy­mi dość przy­jem­nie sło­wa­mi. Za­wsze wkła­da­łam w pi­sa­nie całą sie­bie, dla­te­go wy­ko­na­nie tego za­da­nia było dla mnie czy­stą przy­jem­no­ścią. Tam­te­go dnia, ku mo­je­mu zdzi­wie­niu, na­uczy­ciel­ka zro­bi­ła mi nie­spo­dzian­kę: prze­czy­ta­ła mój tekst na głos i po­wie­dzia­ła, że jego au­tor­ka na ko­niec roku otrzy­mu­je piąt­kę. Wiersz na­sto­lat­ki, jak moż­na się spo­dzie­wać, był o mi­ło­ści, smut­ku i, cho­le­ra, o Panu A. On spoj­rzał na mnie i uśmiech­nął się; w kil­ka se­kund ob­rósł w piór­ka, bo wie­dział, że to o nim. Na­stęp­ne­go ran­ka w ra­mach wdzięcz­no­ści po­da­ro­wał mi czer­wo­ną różę. Po­wta­rzał ten gest przez na­stęp­ny ty­dzień, czym spra­wiał mi nie­sły­cha­ną przy­jem­ność. Za­bie­rał mnie też do kina i pew­ne­go razu za­py­tał, czy mo­gli­by­śmy pójść na dru­gi se­ans, bo chciał ze mną spę­dzić wię­cej cza­su. Brzmi to tak ir­ra­cjo­nal­nie, że sama za­czę­łam się za­sta­na­wiać, czy nie po­my­li­łam wła­snych wspo­mnień z któ­rąś z ksią­żek Ni­cho­la­sa Spark­sa.

Nad­szedł czas, że za­czę­li­śmy doj­rze­wać. Co naj­dziw­niej­sze, to wła­śnie ja, dziew­czyn­ka z żeń­skiej pod­sta­wów­ki, by­łam ini­cja­tor­ką pierw­sze­go sto­sun­ku. To ja na­le­ga­łam: chcia­łam jak naj­szyb­ciej po­czuć smak no­wych wra­żeń, stać się w peł­ni ko­bie­tą, po­czuć się jesz­cze bar­dziej do­ro­sła, cze­go tak bar­dzo pra­gnę­łam. Mia­łam dość oglą­da­nia ba­jek dla do­ro­słych, wresz­cie chcia­łam stać się głów­ną bo­ha­ter­ką peł­no­me­tra­żo­we­go fil­mu! Pew­ne­go dnia po pro­stu za­pro­po­no­wa­łam mu seks. Jak wy­glą­dał? Cóż, nie był to naj­wspa­nial­szy akt mi­ło­sny w moim ży­ciu i wła­ści­wie nie ma cze­go wspo­mi­nać. Był jaki był. Za­li­czo­ne, od­ha­czo­ne. Sta­łam się do­ro­sła dzię­ki Panu A, przez co jesz­cze bar­dziej się w nim za­ko­cha­łam.

Nie wiem, czy to do koń­ca nor­mal­ne, że cią­gle pra­gnę­łam no­wych wra­żeń, te­stu­jąc swo­ją wy­trzy­ma­łość. Kto jed­nak po­wie­dział, że je­stem nor­mal­na? Ja na pew­no nie.

Pew­ne­go dnia, już w li­ceum, sie­dzia­łam w ław­ce, roz­ma­wia­jąc z ko­le­żan­ką, i ry­so­wa­łam coś w ze­szy­cie.

– Baba od geo­gra­fii nu­dzi jak cho­le­ra, nie mogę jej słu­chać.

– Je­śli cię to po­cie­szy, zo­sta­ło jesz­cze 28 mi­nut.

– No, nie... – ewi­dent­nie po­wie­dzia­łam to zbyt gło­śno, po­nie­waż pani Mar­ty­na po­pa­trzy­ła na mnie i za­py­ta­ła, czy mi przy­pad­kiem nie prze­szka­dza. Wzię­łam ze­szyt i za­czę­łam ba­zgrać w nim róż­ne esy-flo­re­sy. Tak po­wsta­ły trzy małe ser­dusz­ka.

– Co tam ma­lu­jesz?

– Nic cie­ka­we­go.

– Faj­nie wy­glą­da­ją, jak wzór ta­tu­ażu.

– Zro­bi­ła­byś so­bie kie­dyś ta­tu­aż?

– No co ty! Zwa­rio­wa­łaś? Ni­g­dy, prze­cież to zo­sta­nie do koń­ca ży­cia, i co po­tem? Bę­dziesz mieć sześć­dzie­siąt lat i na­pis To­mek, a two­im mę­żem bę­dzie Pa­weł?

– Ha ha, nikt nie każe ci od razu ro­bić imie­nia, my­ślę, że wzór ser­du­szek jest ład­ny i de­li­kat­ny, ale ja też bym so­bie nie zro­bi­ła ta­tu­ażu.

– To po co się tak głu­pio py­tasz?

Mi­nę­ła geo­gra­fia i za­czę­ła się na­stęp­na lek­cja w tej sa­mej kla­sie. Ko­lej­ny raz sie­dzia­łam w ław­ce z tą samą ko­le­żan­ką i po go­dzi­nie to­tal­nie zmie­nił się mój punkt wi­dze­nia, nie wiem dla­cze­go.

– Wiesz co? Wła­ści­wie to cał­kiem nie­źle wy­szedł mi ten ry­su­nek. Jak my­ślisz? Kto wie, może kie­dyś zro­bię so­bie ta­kie ser­dusz­ka na cie­le.

– Co ty mó­wisz? Ha ha, no, są ślicz­ne. A gdzie byś chcia­ła?

Wy­my­śla­ły­śmy róż­ne miej­sca i po­sta­no­wi­ły­śmy, że pew­ne­go dnia zro­bi­my so­bie iden­tycz­ne ta­tu­aże.

– To co, kie­dy ro­bi­my?

– Może za rok albo za dwa.

– Mamy cze­kać tak dłu­go?

– A w ogó­le ile to kosz­tu­je?

Spraw­dzi­ły­śmy w in­ter­ne­cie nu­mer te­le­fo­nu do sa­lo­nu ta­tu­ażu. Za­dzwo­ni­ły­śmy tam pod­czas prze­rwy i do­wie­dzia­ły­śmy się, że cena wca­le nie jest taka wy­so­ka, jak nam się wy­da­wa­ło. Oka­za­ło się rów­nież, że czas ocze­ki­wa­nia to za­le­d­wie kil­ka mi­nut.

– To może…

– Co może?

– Może by­śmy zro­bi­ły so­bie ten ta­tu­aż dziś?

– O kur­czę! Wła­ści­wie cze­mu nie. Mamy jesz­cze czte­ry lek­cje.

– Ja się tak na­pa­li­łam, że chęt­nie wy­szła­bym na­tych­miast. Co ty na to?

Dziś, pa­trząc na moje cia­ło, moż­na się do­li­czyć aż sze­ściu ta­tu­aży. Nie ża­łu­ję ani tro­chę. Ubo­le­wam na­to­miast nad tym, że nie mo­gli­ście zo­ba­czyć miny Pana A, kie­dy po­chwa­li­łam mu się pierw­szym z nich.

Mia­łam też kol­czy­ki w ję­zy­ku, w pęp­ku, a na­wet w no­sie, któ­ry zro­bi­łam so­bie sama. Moim naj­gor­szym i naj­obrzy­dliw­szym po­my­słem były jed­nak mi­kro­der­ma­le na ple­cach. Oso­bom, któ­re nie sie­dzą w te­ma­cie, tłu­ma­czę, co to jest. Mi­kro­der­ma­le to wsz­cze­pia­ne pod skó­rę im­plan­ty wy­po­sa­żo­ne w ty­ta­no­wą ko­twicz­kę i ozdob­ną na­kręt­kę. Za­wsze chcia­łam się wy­róż­niać, więc wy­my­śli­łam, że w do­łecz­kach na ple­cach zro­bię so­bie dia­men­ci­ki. Po tym wy­czy­nie po­zo­sta­ła mi na ple­cach bli­zna. Pan A to­wa­rzy­szył mi póź­niej pod­czas re­ali­za­cji naj­dziw­niej­szych po­my­słów, a na­wet cza­sa­mi po­wstrzy­my­wał mnie przed po­peł­nia­niem więk­szych błę­dów, za co po­win­nam mu tu­taj po­dzię­ko­wać.

Do­ra­sta­li­śmy i za­czę­ło po­ja­wiać się w nim za­in­te­re­so­wa­nie nie tyl­ko mną, ale też in­ny­mi ko­bie­ta­mi. Czu­łam się wte­dy od­rzu­co­na, bo prze­cież by­łam wy­pa­trzo­na w nie­go jak w ob­ra­zek. W tam­tym cza­sie by­łam w sta­nie zro­bić dla nie­go do­słow­nie wszyst­ko. Nie czu­łam wte­dy po­trze­by my­śle­nia o wła­snym szczę­ściu; za­po­mi­na­łam o swo­ich po­trze­bach i sama dla sie­bie by­łam po­two­rem. Ko­le­dzy na­ma­wia­li go do pró­bo­wa­nia no­wych rze­czy i nie­raz in­for­mo­wa­li mnie, że po pro­stu się mną znu­dził. Roz­sta­wał się ze mną wie­lo­krot­nie, a cza­sem ot tak bez­kar­nie za­rzą­dzał w na­szym związ­ku mie­sięcz­ną prze­rwę. W trak­cie tego cza­su wol­ne­go mógł ro­bić, co mu się żyw­nie po­do­ba. Nie mia­łam pra­wa się na nie­go zło­ścić, bo prze­cież to ja go­dzi­łam się na ta­kie wa­run­ki. Wy­la­łam przez nie­go mo­rze łez, ale ni­g­dy nie po­tra­fi­łam za­koń­czyć tej re­la­cji. Za­wsze wy­bie­ra­łam dużo prost­sze roz­wią­za­nia. Mimo wszyst­ko chło­pak wra­cał do mnie jak bu­me­rang.

Pew­ne­go razu to ja po­sta­no­wi­łam wzbu­dzić w nim za­zdrość. Przy­zna­ję się do tego tyl­ko dla­te­go, że on wy­ra­ził na to zgo­dę. Ni­g­dy nie to­le­ro­wa­łam zdra­dy i uwa­żam, że je­śli dwo­je lu­dzi łą­czy nor­mal­ny zwią­zek, jest ona prze­stęp­stwem, któ­re­go bym so­bie nie wy­ba­czy­ła. Jed­nak w tam­tym cza­sie nie łą­czy­ła nas ty­po­wa re­la­cja. Pan A po jed­nej z na­szych mie­sięcz­nych przerw uznał, że może do mnie wró­cić, ale tyl­ko je­śli przy­sta­nę na otwar­ty zwią­zek. Miał on po­le­gać na tym, że obo­je mo­gli­śmy się spo­ty­kać, z kim tyl­ko chcie­li­śmy. Je­stem pew­na, że wte­dy mógł dać so­bie uciąć rękę, że będę mu bez­gra­nicz­nie wier­na. On za to, w swo­im prze­świad­cze­niu, mógł za­li­czać ko­lej­ne la­ski, a wra­ca­jąc, był pe­wien, że na nie­go cze­kam. Tym ra­zem jed­nak się po­my­lił, i to bar­dzo. Po­wiedz­my, że sama sie­bie nie po­zna­wa­łam.

Po­my­śla­łam so­bie, że sko­ro Pan A za­żą­dał, aby nasz układ miał okre­ślo­ne za­sa­dy, to po pro­stu za­cznę się do nich sto­so­wać.

Tak się aku­rat zło­ży­ło, że wpa­dłam w oko pew­ne­mu chło­pa­ko­wi z mo­je­go li­ceum. Szcze­rze po­wie­dziaw­szy, ta­kie sen­sa­cje nie były mi w gło­wie, ale co mia­łam po­cząć, sko­ro mój zwią­zek wi­siał na wło­sku. Z po­cząt­ku nie re­ago­wa­łam na za­czep­ki Mać­ka, zwłasz­cza że sam był w związ­ku. Tym ra­zem jed­nak nada­rzy­ła się ide­al­na oka­zja, żeby na­mie­szać mo­je­mu chło­pa­ko­wi w gło­wie jesz­cze bar­dziej niż on mnie.

Wy­ko­rzy­sta­łam typa i prze­spa­łam się z nim w jego domu. Naj­lep­szą ak­cję zro­bi­łam jed­nak Mać­ko­wi na sam ko­niec. Aby mieć sto pro­cent pew­no­ści, że nie bę­dzie mi już ni­g­dy za­wra­cać gło­wy, po­wie­dzia­łam mu na po­że­gna­nie, że nie mia­łam z nim or­ga­zmu, a jego pe­nis jest tak mar­nej wiel­ko­ści, że le­d­wo go po­czu­łam. Nu­mer Mać­ka wy­ka­so­wa­łam szyb­ciej, niż go za­pi­sa­łam. Była to tyl­ko chęć ze­msty, czy­sta gra, o któ­rej Pan A zo­stał po­in­for­mo­wa­ny w mgnie­niu oka.

– Jak ci idą pod­bo­je?

– A dla­cze­go py­tasz? Prze­cież jest do­brze. Po co mamy to psuć?

– Ja na przy­kład chcia­ła­bym wie­dzieć, gdy­byś prze­spał się z kimś in­nym.

– Ha ha, i tak ci tego nie po­wiem. Mnie taki układ pa­su­je.

– A nie je­steś cie­kaw, jak u mnie?

– Ko­cha­nie, do­brze wiem, że mnie ko­chasz.

– Jed­no nie ma nic wspól­ne­go z dru­gim.

– Do­brze, nie chciał­bym wie­dzieć.

– Trud­no. Ja nie chcia­łam ta­kie­go ukła­du, więc też nie będę cię słu­chać. Prze­spa­łam się z kimś.

– Nie żar­tuj.

– Nie żar­tu­ję.

– Za­bi­ję gno­ja!

– Prze­cież sam tego chcia­łeś. W czym pro­blem?

– Je­steś moja, do cho­le­ry, tyl­ko moja.

– Je­steś pe­wien?

– Nie chcę żad­ne­go pie­przo­ne­go ukła­du. Je­steś moją dziew­czy­ną. Po­każ mi go!

Od tam­te­go mo­men­tu z jego ust ni­g­dy wię­cej nie pa­dły sło­wa układ czy otwar­ty zwią­zek. Ba­łam się. Ba­łam się jak cho­le­ra tego, co zro­bi­łam, ale jed­no­cze­śnie na­praw­dę mi ulży­ło.

Wte­dy też doj­rza­ło we mnie pra­gnie­nie by­cia po­waż­ną, do­ro­słą ko­bie­tą. Spro­wa­dza­ło się to do za­miesz­ka­nia z dala od ro­dzi­ców, gdy tyl­ko skoń­czy­łam 18 lat. Jed­nym z mo­ich wy­obra­żeń o doj­rza­łej mnie była wi­zja za­miesz­ka­nia z Pa­nem A jak naj­szyb­ciej. Do dziś nie ro­zu­miem, dla­cze­go wy­brał miesz­ka­nie z mamą, a nie ze mną. Fak­tycz­nie, może i go­to­wa­ła le­piej ode mnie, ale bar­dziej cho­dzi­ło mu o wy­god­ne ży­cie i o to, żeby nie do­ra­stać zbyt szyb­ko.

Kłó­ci­łam się z nim co­raz czę­ściej. Gdy u mnie no­co­wał i do­cho­dzi­ło do awan­tur, cho­wa­łam się z klu­cza­mi w ła­zien­ce i pła­ka­łam na pod­ło­dze, a on wy­ry­wał mi je i na­zy­wał kre­tyn­ką. Mó­wił tak do mnie fa­cet, któ­ry wie­lo­krot­nie le­żał pi­ja­ny w mo­jej wan­nie, grze­jąc ty­łek w go­rą­cej wo­dzie z na­dzie­ją na otrzeź­wie­nie. Pa­mię­tam sy­tu­ację, kie­dy Pan A za­ży­czył so­bie po­da­nia do wan­ny bi­go­su. Pech chciał, że dłu­go nie utrzy­mał mi­ski w ręce, za­snął, a cała jej za­war­tość wy­lą­do­wa­ła na jego cie­le, two­rząc efekt wy­mio­cin. To wła­śnie ten sam fa­cet na­zy­wał mnie idiot­ką i to on bał się za­miesz­kać ze swo­ją ko­bie­tą, chro­niąc się pod spód­ni­cą ma­mu­si.

W pew­nym mo­men­cie coś umar­ło bez­pow­rot­nie, a on prze­stał od­bie­rać moje te­le­fo­ny. Nie mia­łam po­ję­cia, co się dzie­je. Nie­któ­rzy fa­ce­ci tak po pro­stu mają, że zni­ka­ją i prze­sta­ją się od­zy­wać. Dla ko­biet to trud­na sy­tu­acja, któ­ra spro­wa­dza naj­gor­sze my­śli, jed­nak chwi­lo­we od­da­le­nie się fa­ce­ta może wy­ni­kać z chę­ci od­po­czyn­ku i nie ozna­cza wca­le bra­ku za­in­te­re­so­wa­nia. Mogą być zwy­czaj­nie aspo­łecz­ni. Jed­nak w tym wy­pad­ku in­tu­icja mnie nie za­wio­dła. Coś ewi­dent­nie było na rze­czy.

Za­dzwo­ni­łam do jego mamy, żeby wy­ba­dać sy­tu­ację, któ­ra wy­da­wa­ła mi się moc­no po­dej­rza­na.

– Dzień do­bry, bar­dzo prze­pra­szam, że pani prze­szka­dzam, ale nie mogę skon­tak­to­wać się z pani sy­nem i za­czę­łam się tym mar­twić. Czy wszyst­ko z nim ok?

– Dzień do­bry, nie wiem kom­plet­nie, cze­mu nie od­bie­ra. Sie­dzi wła­śnie koło mnie, bawi się te­le­fo­nem i wy­glą­da na cał­kiem zdro­we­go. Po­cze­kaj, spraw­dzę mu tem­pe­ra­tu­rę.

– Czy w ta­kim ra­zie mogę pro­sić go do te­le­fo­nu?

Usły­sza­łam tyl­ko ci­chy szept i po chwi­li od­po­wiedź.

– Nie­ste­ty, mój syn nie może te­raz roz­ma­wiać, gdzieś szyb­ko wy­szedł. Od­dzwo­ni do cie­bie wkrót­ce. Do wi­dze­nia.

– Do wi­dze­nia…

Pierw­szy raz w ży­ciu by­łam tak prze­ra­żo­na; właś­nie za­czę­łam do­świad­czać, jak bar­dzo po­tra­fią zmie­niać się fa­ce­ci. Dla­cze­go po tym wszyst­kim da­lej z nim by­łam? Trud­no mi zna­leźć na to od­po­wiedź. Do tam­te­go mo­men­tu prze­ży­łam na­praw­dę dużo, ale naj­gor­sze było jesz­cze przed nami.

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

Spis treści

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Dedykacja

Prolog

Pan A. Pierwsze love story i inne początki

Miło mi, jestem tu nowa

Najlepszy szampan płynie z nieba w Monako

Dziennikarska farsa

Warszawski sen

Internet kłamie

Pan B. Związek na odwyku

Pan C. Pożyczony narzeczony

Red carpet

Kalejdoskop zdarzeń

Epilog