Zanim wybaczę - Magdalena Wala - ebook

Zanim wybaczę ebook

Magdalena Wala

4,4

Opis

Tajemnica z przeszłości i dług sprawiedliwości.

Karolina opiekuje się swoją surową, konserwatywną i apodyktyczną babcią. Marzy, żeby wreszcie się usamodzielnić i żyć według własnych reguł.

Dzięki pomocy przyjaciółki znajduje pracę w pensjonacie Jesionowy Zakątek w Zaborzu. Tu próbuje wyjaśnić tajemnicę zawartą w pamiętniku pisanym w czasie II wojny światowej przez młodą dziewczynę, Polkę zmuszoną do służby u esesmana Ericha Henschela.

Kim była Ludmiła? Co się stało z jej siostrą?

Do czego były zdolne kobiety, by chronić swoje rodziny przez zagładą?

Czy po życiu z bestialskim oprawcą jest jeszcze nadzieja?

Karolina chce poznać całą historię i rozwikłać związki, które łączyły Ludmiłę i jej prababkę, odnaleźć ją samą lub przynajmniej jej potomków. Czy będzie to możliwe? Czy znajdzie odpowiedzi na wszystkie pytania?

Witajcie w Zaborzu. Tu każdy strzeże swoich tajemnic.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 333

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (244 oceny)
150
59
30
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ag1ata

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, czyta się przyjemnie i lekko mimo tego,że wątki dotyczące II wojny światowej nie należą do sielankowych opisów - warto przeczytać 👍
10
Kocielnik80

Z braku laku…

Nie mogłam się zdecydować przy ilości gwiazdek ,gdyby była możliwość dałabym 2 i 1/2 :) Jednym słowem : niezobowiązująca ... momentami drażni infantylność głównych bohaterów (Może to prawo młodości widziane nieco bardziej doświadczonymi oczami ?) Mimo to nie czuję się zniechecona i sięgnę po drugą część z serii .
10
2323aga

Całkiem niezła

Książka trudna do oceny z uwagi na tematy poruszane w niej i w całej tej serii. Myślę, że ktoś kto po nią sięga powinien wiedzieć, że historie dotyczą koszmarnych przeżyć kobiet i dzieci w czasie II wojny światowej.
00
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawa historia jakby znajoma, ale może to tylko złudzenie..
00

Popularność




Au­tor: Mag­da­le­na Wala

Re­dak­cja: Zu­zan­na Wie­rus

Ko­rek­ta: Ka­ta­rzy­na Zio­ła-Ze­mczak

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Ka­ta­rzy­na Bor­kow­ska

Skład: Ma­riusz Kur­kow­ski

Zdjęcia na okład­ce: Mar­ta Syr­ko, Jill Fer­ry/Tre­vil­lion Ima­ges; Alek­san­dra Wój­cik/zdjęcie au­tor­ki

Re­dak­tor pro­wa­dząca: Agniesz­ka Gó­rec­ka

© Co­py­ri­ght by Mag­da­le­na Wala

© Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej ksi­ążki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, za wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.

Biel­sko-Bia­ła 2021

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

tel. 338282828, fax 338282829

pas­cal@pas­cal.pl

www.pas­cal.pl

ISBN 978-83-8103-749-5

Przy­go­to­wa­nie e-Bo­oka: Ma­riusz Kur­kow­ski

Prolog

Sier­pień 2009 roku

Mgnie­nie oka.

Cza­sem tyle wy­star­czy, aby czy­jeś ży­cie zmie­ni­ło się bez­pow­rot­nie.

Za­le­d­wie kil­ka se­kund wcze­śniej Ka­ro­la cie­szy­ła się pi­ęk­nym dniem. Mia­ro­wo wci­ska­ła pe­da­ły ro­we­ru, czu­jąc, jak po­wiew wia­tru wpe­łza pod lu­źną ko­szul­kę i chło­dzi jej cia­ło. Za­śmia­ła się gło­śno, kie­dy moc­niej­szy po­dmuch po­rwał jej dłu­gie wło­sy, aż za­wi­ro­wa­ły przy pra­wym po­licz­ku. Sierp­nio­we sło­ńce prze­ni­ka­ło przez li­ście drzew ro­snących przy dro­dze, kła­dąc na jezd­ni fa­lu­jące świa­tło­cie­nie. Ka­ro­la przy­mknęła oczy i unio­sła ku nie­mu uśmiech­ni­ętą twarz, aby przez chwi­lę na­pa­wać się cie­płym bla­skiem. Gdzieś za sobą usły­sza­ła na­ra­sta­jący ryk sil­ni­ków i na­tych­miast zje­cha­ła na po­bo­cze, po­nie­waż zbli­żał się ja­kiś sa­mo­chód. Jak oka­za­ło się chwi­lę pó­źniej, na­wet nie je­den, a dwa, ja­dące obok sie­bie tak szyb­ko, że ro­wer Ka­ro­li za­chwiał się pod wpły­wem pędu po­wie­trza, kie­dy kie­row­cy mi­nęli ją w rytm dud­ni­ącej z gło­śni­ków mu­zy­ki.

Dro­ga do Za­bo­rza wiła się wśród la­sów i obo­wi­ązy­wa­ło na niej znacz­ne ogra­ni­cze­nie pręd­ko­ści. Ka­ro­la od­no­si­ła jed­nak wra­że­nie, że kie­row­cy nic so­bie nie ro­bią z prze­pi­sów dro­go­wych. Pru­ją do­brze po­nad set­ką, oce­ni­ła, pa­trząc na zni­ka­jące za za­krętem auta. Po­kręci­ła gło­wą, w du­chu ubo­le­wa­jąc nad bez­my­śl­no­ścią lu­dzi, któ­rzy ze spo­koj­nej le­śnej dro­gi zro­bi­li so­bie tor wy­ści­go­wy. Ryk sil­ni­ków odro­bi­nę uci­chł, więc zno­wu sku­pi­ła się na przy­jem­no­ści, któ­rą da­wa­ła jej jaz­da w to pi­ęk­ne po­po­łud­nie. Szko­da, że Maj­ka…

Nie zdąży­ła na­wet do­ko­ńczyć tej my­śli, kie­dy usły­sza­ła od­głos gwa­łtow­ne­go ha­mo­wa­nia i zgrzyt me­ta­lu. A po­tem na­gle na­sta­ła ci­sza. Ka­ro­la prze­stra­szo­na za­chwia­ła się na sio­de­łku, a z jej ser­ca ule­ciał le­ni­wy spo­kój. Coś naj­wy­ra­źniej wy­da­rzy­ło się za za­krętem. Czy­żby któ­ryś z sza­lo­nych kie­row­ców stra­cił pa­no­wa­nie nad kie­row­ni­cą i ude­rzył w drze­wo? Nie zdzi­wi­ło­by jej to, sko­ro gna­li jak wa­ria­ci. Moc­niej na­ci­snęła pe­da­ły i przy­śpie­szy­ła, chcąc jak naj­szyb­ciej do­trzeć na miej­sce wy­pad­ku, aby spraw­dzić, czy nikt nie zo­stał po­szko­do­wa­ny. Może jed­nak nie, sko­ro po­now­nie usły­sza­ła war­kot sil­ni­ków i pisk opon. To do­brze, po­my­śla­ła, zno­wu zwal­nia­jąc. Nie ży­czy­ła źle ni­ko­mu, na­wet odro­bi­nę sza­lo­nym pi­ra­tom dro­go­wym.

Roz­lu­źni­ła się więc i zno­wu sze­ro­ko uśmiech­nęła, aż do mo­men­tu, kie­dy wy­je­cha­ła zza ko­lej­ne­go za­krętu i do­strze­gła le­żące­go na po­bo­czu mężczy­znę. Na­sto­lat­ka wła­ści­wie, tak na oko nie­wie­le star­sze­go od niej. Le­żał na wznak z roz­rzu­co­ny­mi ręka­mi, a pierw­sze, co rzu­ci­ło jej się w oczy, to jego noga dziw­nie wy­gi­ęta w ko­la­nie. Obok nie­go błysz­cza­ła w sło­ńcu zgi­ęta rama czar­ne­go ro­we­ru. Jed­no z kół na­dal odro­bi­nę się kręci­ło i kie­dy Ka­ro­li­na w ko­ńcu za­trzy­ma­ła się przy po­szko­do­wa­nym, za­sty­gło z prze­ci­ągłym jękiem.

Ka­ro­la pra­wie sfru­nęła z ro­we­ru i od­rzu­ci­ła go na bok, nie przej­mu­jąc się, że może za­ry­so­wać fio­le­to­wą ramę. Przez chwi­lę spa­ni­ko­wa­na za­sta­na­wia­ła się, co ro­bić. Co in­ne­go lek­cje edu­ka­cji dla bez­pie­cze­ństwa i za­jęcia z udzie­la­nia pierw­szej po­mo­cy, a co in­ne­go sa­mo­dziel­ne ra­to­wa­nie ludz­kie­go ży­cia. A prze­cież w przy­szło­ści za­mie­rza­ła stu­dio­wać me­dy­cy­nę. Prze­że­gnaw­szy się, uklęk­nęła przy nie­ru­cho­mym chu­dziel­cu i pró­bo­wa­ła ogar­nąć na­głą pust­kę w gło­wie. Myśl, Ka­ro­la! Co zro­bić naj­pierw? Za­wia­do­mić o wy­pad­ku ja­kieś słu­żby? Może… Wy­pa­da­ło­by spraw­dzić, czy chło­pak w ogó­le żyje, czy od­dy­cha, aby udzie­lić dys­po­zy­to­ro­wi po­go­to­wia rze­tel­nej in­for­ma­cji.

– Hej! – skrzy­wi­ła się, sły­sząc swój pi­skli­wy głos, więc od­chrząk­nęła i ode­zwa­ła się gło­śno po raz ko­lej­ny: – Sły­szysz mnie? Wszyst­ko w po­rząd­ku?

Ude­rzy­ła się otwar­tą dło­nią w czo­ło. Nie­bo­rak leży tu nie­przy­tom­ny, a ona pyta, czy wszyst­ko w po­rząd­ku. Prze­cież wi­dać, że nie!

Oce­ni­ła uło­że­nie gło­wy na­sto­lat­ka i za­uwa­ży­ła spły­wa­jącą po skro­ni krew, któ­ra zdąży­ła za­pla­mić jego roz­ja­śnio­ne sło­ńcem wło­sy. Po­trząsa­nie po­szko­do­wa­ne­go za ra­mio­na czy ru­sza­nie go ra­czej nie by­ło­by do­brym po­my­słem, więc zde­cy­do­wa­ła się uszczyp­nąć chło­pa­ka w ucho z na­dzie­ją, że ten się ock­nie. Prze­cze­ka­ła kil­ka pe­łnych na­pi­ęcia se­kund, ob­ser­wu­jąc jego twarz, ale nie za­uwa­ży­ła żad­nej zmia­ny.

– Co da­lej, Ka­ro­la? – za­sta­na­wia­ła się gło­śno, czu­jąc, jak ob­le­wa ją zim­ny pot. Z na­pi­ęcia jej ser­ce biło co­raz sil­niej. – Wła­śnie! Ser­ce! Spraw­dzić tęt­no i od­dech.

Uspo­ko­jo­na, że wie, jak po­stępo­wać, przy­ło­ży­ła dwa pal­ce do tęt­ni­cy szyj­nej chło­pa­ka, usi­łu­jąc wy­czuć puls. Gdy po­czu­ła pod opusz­ka­mi lek­kie drga­nia, ode­tchnęła z ulgą. Kie­dy jed­nak spoj­rza­ła na ze­ga­rek, skrzy­wi­ła się, po­nie­waż we­dług niej drgni­ęcia na­stępo­wa­ły w zbyt du­żych od­stępach cza­su.

Ale były! Za­ob­ser­wo­wa­ła rów­nież, że klat­ka pier­sio­wa chłop­ca uno­si się w płyt­kim od­de­chu. Żył…

Wszyst­kie czyn­no­ści dłu­ży­ły się w nie­sko­ńczo­no­ść, ale kie­dy otwo­rzy­ła klap­kę ko­mór­ki, ze zdzi­wie­niem uzmy­sło­wi­ła so­bie, że gdzieś w od­da­li na­dal sły­szy echo od­da­la­jących się z dużą pręd­ko­ścią sa­mo­cho­dów. Od cza­su kie­dy na po­bo­czu do­strze­gła po­szko­do­wa­ne­go, mu­sia­ło upły­nąć za­le­d­wie kil­ka­dzie­si­ąt se­kund. Dzi­ęki Bogu jej te­le­fon ła­pał tu za­si­ęg.

Szyb­ko wy­bra­ła nu­mer alar­mo­wy i nie­cier­pli­wie cze­ka­ła na po­łącze­nie.

– Chło­pak po­trąco­ny przez sa­mo­chód – po­in­for­mo­wa­ła chra­pli­wie dys­po­zy­to­ra. – Nie­przy­tom­ny, ale od­dy­cha sa­mo­dziel­nie. Kie­row­ca ucie­kł z miej­sca wy­pad­ku.

– Gdzie pani jest?

Nie zna­ła tych te­re­nów zbyt do­brze, ale tą aku­rat dro­gą je­cha­ła już wcze­śniej z Maj­ką.

– Znaj­du­ję się na szo­sie pro­wa­dzącej wzdłuż Je­zio­ra Ła­ńskie­go. Nie­daw­no mi­nęłam zjazd do Le­śni­czów­ki, ale nie do­ta­rłam jesz­cze do roz­wi­dle­nia bie­gnące­go do Za­bo­rza.

– Ro­zu­miem. Pro­szę mo­ni­to­ro­wać stan po­szko­do­wa­ne­go i uło­żyć go w po­zy­cji bocz­nej usta­lo­nej. Po­sta­ram się, aby ka­ret­ka do­ta­rła jak naj­szyb­ciej…

– Boję się ru­szać jego gło­wę… – oznaj­mi­ła ci­cho, ale po dru­giej stro­nie od­po­wie­dzia­ła jej je­dy­nie ci­sza. Po­łącze­nie zo­sta­ło ze­rwa­ne. Spoj­rza­ła zdzi­wio­na na te­le­fon i na­tych­miast zo­rien­to­wa­ła się dla­cze­go. Jej te­le­fon wła­śnie stra­cił za­si­ęg.

Wło­ży­ła go do kie­sze­ni spodni i za­częła po­wtór­ne oględzi­ny chło­pa­ka. Wy­gląda­ło na to, że nie od­nió­sł ja­kiś po­wa­żniej­szych ob­ra­żeń ze­wnętrz­nych. Poza ura­zem gło­wy oczy­wi­ście, ale prze­ko­na­ła się, że krew pra­wie prze­sta­ła pły­nąć. Nie wy­klu­cza­ło to jed­nak ob­ra­żeń we­wnętrz­nych, ale za­jęcie się nimi na szczęście nie le­ża­ło już w jej ge­stii. Tym zaj­mą się le­ka­rze w szpi­ta­lu.

Może jed­nak po­win­na roz­wa­żyć uło­że­nie go w po­zy­cji bez­piecz­nej? Upły­nęło już kil­ka mi­nut, a po­szko­do­wa­ny na­dal nie od­zy­skał przy­tom­no­ści. Na do­da­tek nie po­do­bał jej się od­cień jego skó­ry, któ­ra mimo opa­le­ni­zny po­wo­li za­czy­na­ła przy­bie­rać bar­wę po­pio­łu. Może po­win­na go czy­mś przy­kryć? Na prze­ja­żdżkę ro­we­rem nie za­bra­ła prze­cież ap­tecz­ki, więc nie dys­po­no­wa­ła ko­cem ter­micz­nym. W ple­ca­ku mia­ła jed­nak lek­ki swe­te­rek, któ­ry za­rzu­ci­ła chło­pa­ko­wi na ra­mio­na, sta­ra­jąc się jak naj­szczel­niej go okryć.

Jesz­cze raz przyj­rza­ła się jego twa­rzy. Nie okre­śli­ła­by jej jako su­per­przy­stoj­nej, ale miał w so­bie to nie­uchwyt­ne coś. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach pew­nie ro­bił na dziew­czy­nach wra­że­nie, zwłasz­cza że był dość pro­por­cjo­nal­nie zbu­do­wa­ny, co zdąży­ła do­strzec, kie­dy szu­ka­ła ob­ra­żeń na jego cie­le. Typ, któ­ry na­wet w ko­ron­kach i różu wy­gląda jak stu­pro­cen­to­wy fa­cet, uzna­ła, po­pra­wia­jąc na nim pu­dro­wy swe­ter z ko­ron­ko­wy­mi wstaw­ka­mi.

Ko­lej­ne mi­nu­ty wle­kły się nie­mi­ło­sier­nie, kie­dy cze­ka­ła na przy­jazd ka­ret­ki. Od mo­men­tu wy­pad­ku dro­gą nie prze­je­chał ża­den sa­mo­chód, któ­re­go kie­row­ca mó­głby jej po­móc. A przede wszyst­kim ją wes­przeć.

– Trzy­maj się – po­wie­dzia­ła na­gle do nie­przy­tom­ne­go chło­pa­ka, bio­rąc go za rękę, aby do­dać mu otu­chy. Skrzy­wi­ła się odro­bi­nę, czu­jąc, że dłoń jest nie­przy­jem­nie zim­na. – Po­moc jest już w dro­dze, po­win­ni tu do­trzeć lada chwi­la. W szpi­ta­lu raz dwa po­sta­wią cię na nogi i nie­dłu­go znów będziesz śmi­gał na ro­we­rze. Nie wiem tyl­ko, czy dasz radę ura­to­wać swo­je dwa kó­łka – za­fra­so­wa­ła się, rzu­ciw­szy po­now­nie okiem w kie­run­ku wy­gi­ętej ramy. – Z dru­giej stro­ny le­piej on niż ty.

Umil­kła na chwi­lę, ale, ina­czej niż pod­czas prze­ja­żdżki, pa­nu­jąca wo­kół ci­sza prze­szka­dza­ła jej co­raz moc­niej. To pew­nie z ner­wów, uzna­ła, po raz ko­lej­ny spraw­dza­jąc na tar­czy ze­gar­ka, któ­ra go­dzi­na.

– Nie wiem jak ty, ale przy­je­cha­łam do Plusk na wa­ka­cje do przy­ja­ció­łki. Przez dwa lata cho­dzi­ły­śmy ra­zem do gim­na­zjum, ale tuż przed wa­ka­cja­mi jej oj­ciec od­sze­dł do in­nej ko­bie­ty, a mama stwier­dzi­ła, że nie da rady utrzy­mać sie­bie i cór­ki ze swo­jej na­uczy­ciel­skiej pen­sji. Po­sta­no­wi­ły więc prze­pro­wa­dzić się na wieś do swo­jej ro­dzi­ny, zwłasz­cza że w tym sa­mym cza­sie ci­ężko za­cho­ro­wa­ła pra­bab­cia Maj­ki. Moja przy­ja­ció­łka dłu­go nie mo­gła prze­ba­czyć mat­ce, że w trze­ciej kla­sie mu­sia­ła zmie­nić szko­łę i za­miesz­kać gdzieś w le­śnej głu­szy. Ja z ko­lei sądzę, że te oko­li­ce są wy­jąt­ko­wo pi­ęk­ne. Kie­dy za­pro­si­ła mnie na wa­ka­cje, oka­za­ło się, że miesz­ka nie­da­le­ko… A ty dla­cze­go za­czy­nasz char­czeć?

Ka­ro­la za­mil­kła i uwa­żnie ob­ser­wo­wa­ła le­d­wie do­strze­gal­ne ru­chy klat­ki pier­sio­wej chło­pa­ka.

– Je­śli moje ga­da­nie ci prze­szka­dza, to się za­mknę – obie­ca­ła prze­stra­szo­na.

Z gar­dła chło­pa­ka prze­sta­ło się wy­do­by­wać dziw­ne rzęże­nie, a jego pie­rś po­ru­szy­ła się gwa­łtow­nie i za­sty­gła w bez­ru­chu.

– Hej! – po­kle­pa­ła go po po­licz­ku, czu­jąc, jak jej wła­sny od­dech przy­śpie­sza. – Nie rób mi tego, sły­szysz? ! Na­praw­dę po­tra­fię za­cho­wać ci­szę.

Po­chy­li­ła się nad jego twa­rzą i usi­ło­wa­ła wy­czuć stru­mień wy­dy­cha­ne­go przez nie­zna­jo­me­go po­wie­trza, ale bez­sku­tecz­nie. Nic…

– Nie… nie… nie… – Ka­ro­la za­częła po­pa­dać w pa­ni­kę. – Po­moc jest już w dro­dze… Od­dy­chaj! Pro­szę cię.

Jesz­cze raz spoj­rza­ła na klat­kę pier­sio­wą chło­pa­ka, ale ta ani drgnęła. Za­ci­snęła oczy… To zna­czy­ło… A je­śli usi­łu­jąc przy­wró­cić krąże­nie, wy­rządzi mu krzyw­dę? Po­ła­mie że­bra? Bie­dak już i tak ma uszko­dzo­ne ko­la­no…

– Idiot­ka – mruk­nęła. – Je­śli cze­goś nie zro­bisz, to w ogó­le prze­sta­nie po­trze­bo­wać że­ber, a ro­dzi­na za­cznie szu­kać trum­ny.

Wy­mie­rzy­ła so­bie men­tal­ny po­li­czek i ujęła w dło­nie gło­wę chło­pa­ka, roz­chy­la­jąc jed­no­cze­śnie jego usta. Po­chy­li­ła się i przy­lgnęła do nich war­ga­mi, jed­no­cze­śnie wy­pusz­cza­jąc zgro­ma­dzo­ne w ja­mie ust­nej po­wie­trze. I jesz­cze raz…

Te­raz trzy­dzie­ści uci­śni­ęć most­ka. Roz­pacz­li­wie szu­ka­ła w pa­mi­ęci ćwi­czo­ne­go nie­gdyś uło­że­nia dło­ni oraz miej­sca, w któ­rym po­win­na je umie­ścić na cie­le po­szko­do­wa­ne­go. I ru­szy­ła.

Raz, dwa, trzy… dwa­dzie­ścia dzie­wi­ęć, trzy­dzie­ści! – od­li­cza­ła w my­ślach, czu­jąc, jak pot spły­wa jej po ple­cach, a ręce drżą z wy­si­łku. Szyb­kie zer­k­ni­ęcie na klat­kę pier­sio­wą upew­ni­ło Ka­ro­lę, że chło­pak na­dal nie od­dy­cha.

– Bła­gam cię… – wy­szep­ta­ła, po­chy­la­jąc się, aby od­dać mu na­stęp­ne dwa od­de­chy. I zno­wu… Trzy­dzie­ści uci­śni­ęć… dwa od­de­chy… trzy­dzie­ści uci­śni­ęć… I tak bez ko­ńca.

Po ko­lej­nych za­uwa­ży­ła, że jego twarz jest mo­kra. Czy­żby pła­kał?

Nie… to ona za­le­wa­ła się łza­mi, dy­go­cząc jed­no­cze­śnie z wy­si­łku. Już nie mo­gła, po pro­stu nie była w sta­nie kon­ty­nu­ować. Po­mi­mo mrocz­ków przed ocza­mi po­sta­no­wi­ła spró­bo­wać jesz­cze raz. Może z mniej­szą ener­gią, ale da­lej po­bu­dza­ła jego ser­ce do pra­cy. I na­gle, kie­dy już pra­wie omdle­wa­ła, usły­sza­ła dźwi­ęk po­jaz­du na sy­gna­le. To ją zmo­ty­wo­wa­ło: ze­bra­ła reszt­ki drze­mi­ących w niej jesz­cze sił i co­raz szyb­ciej uci­ska­ła klat­kę pier­sio­wą chło­pa­ka.

– Że­byś nie wa­żył mi się tu te­raz umie­rać, sły­szysz? – wy­ce­dzi­ła przez za­ci­śni­ęte zęby. – Za­raz tu będą, więc, do cho­le­ry, za­cznij w ko­ńcu wal­czyć!

Wdmuch­nęła mu do ust po­wie­trze i roz­po­częła nową se­rię. Gdy ją sko­ńczy­ła, za­uwa­ży­ła, że je­den z ra­tow­ni­ków na­kła­da chło­pa­ko­wi na twarz ma­skę, a inny in­sta­lu­je ko­łnierz na jego szyi.

Ktoś do niej coś mó­wił, ale las wo­kół na­gle stał się ja­skra­wy, a po­tem za­chwiał się i dziw­nie po­czer­niał.

Gdy znów od­zy­ska­ła jako taką świa­do­mo­ść, stwier­dzi­ła, że sie­dzi w ja­dącej na sy­gna­le ka­ret­ce, a sil­na dłoń do­ci­ska jej klat­kę pier­sio­wą do ud. Nie wi­dzia­ła za do­brze – przed ocza­mi wi­ro­wa­ły jej żó­łto-sza­re wstęgi.

– Od­zy­sku­je przy­tom­no­ść – usły­sza­ła do­bie­ga­jący z da­le­ka głos.

– To do­brze – wy­mam­ro­ta­ła.

Po­sie­dzia­ła jesz­cze dość dłu­go zgi­ęta wpół, czu­jąc, jak po­wo­li wra­ca­ją jej siły. Kie­dy unio­sła gło­wę, je­den z ra­tow­ni­ków po­dał jej bu­tel­kę z wodą.

– Pora uzu­pe­łnić pły­ny – po­le­cił, po czym od­wró­cił się do le­żące­go chło­pa­ka. Ku swo­je uldze do­strze­gła, jak jego klat­ka pier­sio­wa uno­si się w od­de­chu.

– Uda­ło się… – wy­szep­ta­ła do sa­mej sie­bie.

W szpi­ta­lu ka­za­no jej cze­kać na po­li­cję i dok­to­ra, usia­dła więc na pla­sti­ko­wym krze­se­łku, ob­ser­wu­jąc drzwi, za któ­ry­mi znik­nął prze­jęty przez le­ka­rzy po­szko­do­wa­ny chło­pak.

Spoj­rza­ła na wy­świe­tlacz te­le­fo­nu i zo­ba­czy­ła trzy nie­ode­bra­ne po­łącze­nia od Maj­ki. Po­win­na do niej za­dzwo­nić, uspo­ko­ić ją, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku, ale kom­plet­nie nie mia­ła na to ocho­ty. Kie­dy zo­ba­czy­ła dwóch mun­du­ro­wych kie­ru­jących się w jej stro­nę, Ka­ro­la za­częła co­raz moc­niej szlo­chać. Sama już nie wie­dzia­ła dla­cze­go. Prze­cież wszyst­ko sko­ńczy­ło się do­brze.

Po pro­stu mu­sia­ła!

Rozdział pierwszy

Zwol­nio­na:

Jak to zwol­nio­na? !

Ka­ro­la z nie­do­wie­rza­niem przy­gląda­ła się kie­row­ni­ko­wi ho­te­lu, w któ­rym pra­co­wa­ła od sze­ściu mie­si­ęcy. Zo­sta­ła za­trud­nio­na na sta­no­wi­sku re­cep­cjo­nist­ki, co może nie było pra­cą jej ma­rzeń, ale uzna­ła, że od cze­goś trze­ba za­cząć, aby po­wo­li piąć się po szcze­blach ka­rie­ry. Wy­bra­ła sto­sun­ko­wo nie­wiel­ki ho­tel, je­den z trzech znaj­du­jących się w rękach ro­dzi­ny Ob­cow­skich. Bie­gle zna­ła an­giel­ski, ale nie­źle ra­dzi­ła so­bie rów­nież w kon­tak­tach z fran­cu­sko­języcz­ny­mi go­śćmi. Chwa­lo­no jej kom­pe­ten­cje, ale przede wszyst­kim spo­kój, któ­ry oka­zy­wa­ła w kry­zy­so­wych sy­tu­acjach. Ni­g­dy nie tra­ci­ła cier­pli­wo­ści i mi­łe­go uśmie­chu, sta­ra­jąc się, w mia­rę swo­ich mo­żli­wo­ści, spe­łnić cza­sa­mi dość ory­gi­nal­ne ży­cze­nia go­ści.

W chwi­li kie­dy za­mie­rza­ła na­po­mknąć o pod­wy­żce, szef znie­nac­ka wręczył jej wy­po­wie­dze­nie.

– Czy ktoś zło­żył na mnie ja­kąś skar­gę? – wy­krztu­si­ła, kie­dy po raz trze­ci za­po­zna­ła się z jego tre­ścią. Gdy pierw­szy raz prze­bie­gła druk wzro­kiem, po­my­śla­ła, że to ja­kaś kosz­mar­na po­my­łka. W zwi­ąz­ku z tym za­po­zna­ła się z do­ku­men­tem po raz ko­lej­ny i na wszel­ki wy­pa­dek prze­czy­ta­ła go po raz trze­ci. Nie­ste­ty z tre­ści jed­no­znacz­nie wy­ni­ka­ło, że za dwa ty­go­dnie zo­sta­nie bez­ro­bot­na.

Po­ło­ży­ła do­ku­ment przed sobą na biur­ku i wbi­ła wzrok w sze­fa. Mężczy­zna lek­ko zmru­żył oczy i po­kręcił gło­wą.

– O ile mi wia­do­mo nie.

– To może mi pan wy­tłu­ma­czyć dla­cze­go? Za­le­d­wie ty­dzień temu by­łam wy­chwa­la­na pod nie­bio­sa przez pana Ob­cow­skie­go, a te­raz do­sta­ję kopa?

Jej zdzi­wie­nie od­cho­dzi­ło w nie­byt wraz z le­gen­dar­nym już sto­ic­kim spo­ko­jem. W ich miej­sce po­ja­wi­ły się roz­go­ry­cze­nie oraz po­cząt­ki gnie­wu, któ­ry jed­nak na­dal trzy­ma­ła pod ści­słą kon­tro­lą.

Kie­row­nik zmarsz­czył brwi, naj­wy­ra­źniej nie­za­do­wo­lo­ny z kie­run­ku, w któ­rym zmie­rza­ła ich roz­mo­wa.

– Wła­ści­ciel do­sze­dł do wnio­sku, że w tym mo­men­cie nie po­trze­bu­je­my aż tylu pra­cow­ni­ków. Pa­nią przy­jęli­śmy do pra­cy jako ostat­nią.

To aku­rat nie była do ko­ńca praw­da. W tym sa­mym cza­sie zo­sta­ła za­trud­nio­na rów­nież Agniesz­ka.

– Zwal­nia­cie mnie w kwiet­niu? Przed zbli­ża­jącym się se­zo­nem, kie­dy lu­dzie do­pie­ro za­czy­na­ją od­wie­dzać mia­sto? Kie­dy zje­żdża­ją wy­ciecz­ki szkol­ne? – iro­ni­zo­wa­ła. – Fak­tycz­nie: wy­jąt­ko­wo roz­sąd­na po­li­ty­ka ka­dro­wa.

Sko­ro de­cy­zja o jej zwol­nie­niu już za­pa­dła, mo­gła do­bit­nie po­wie­dzieć, co o tym sądzi. Ni­g­dy wcze­śniej nie dys­ku­to­wa­ła, tyl­ko gor­li­wie wy­pe­łnia­ła swo­je obo­wi­ąz­ki. I pro­szę jaka spo­tka­ła ją za to na­gro­da!

Kie­row­nik je­dy­nie wes­tchnął.

– Uwierz mi, gdy­by ta de­cy­zja na­le­ża­ła do mnie, pra­co­wa­ła­byś u nas da­lej. Nie­ste­ty mam zwi­ąza­ne ręce.

Ka­ro­la nie ode­zwa­ła się, tyl­ko wy­mow­nie po­pa­trzy­ła na sze­fa.

In­tu­icja pod­po­wia­da­ła jej, że zwol­nie­nie mia­ło wie­le wspól­ne­go z po­wo­ła­niem no­wej dy­rek­tor. Pani Ewa była je­dy­ną cór­ką wła­ści­cie­la i po­dej­mo­wa­ła wszyst­kie de­cy­zje do­ty­czące ho­te­lu, jako że oj­ciec zo­sta­wił jej wol­ną rękę. Na Ka­ro­li ko­bie­ta zro­bi­ła wy­jąt­ko­wo nie­ko­rzyst­ne wra­że­nie już pod­czas pre­zen­ta­cji, kie­dy pan Ob­cow­ski oso­bi­ście za­po­zna­wał ją z per­so­ne­lem. W od­ró­żnie­niu od ojca, któ­ry sta­rał się utrzy­my­wać w pra­cy miłą at­mos­fe­rę, nowa pani dy­rek­tor szyb­ko dała od­czuć pra­cow­ni­kom, kto tu rządzi. Na do­da­tek szyb­ko zna­la­zła wspól­ny język z jed­ną z dziew­czyn pra­cu­jących w re­cep­cji, Agniesz­ką. Ka­ro­la po­dej­rze­wa­ła, że Aga do­no­si no­wej sze­fo­wej o wszyst­kim. Co praw­da nie po­słu­gi­wa­ła się an­giel­skim tak do­brze, ale jako pu­pil­ka sze­fo­wej zna­la­zła się pod ochro­ną. Ka­ro­la z nie­sma­kiem wy­krzy­wi­ła usta.

– Chcę prze­pra­co­wać okres wy­po­wie­dze­nia i do­stać ekwi­wa­lent za nie­wy­ko­rzy­sta­ny urlop – oznaj­mi­ła ci­cho, do­cho­dząc do wnio­sku, że dal­sze roz­mo­wy będą pro­wa­dzić do­ni­kąd. Dy­rek­tor­ka z so­bie tyl­ko zna­nych po­wo­dów uzna­ła, że Ka­ro­la jest zbęd­na. Może chcia­ła przy­jąć do pra­cy ko­goś z po­le­ce­nia.

– Oczy­wi­ście, oczy­wi­ście…

Kie­row­nik po­ki­wał gor­li­wie gło­wą, ocie­ra­jąc pot z czo­ła chu­s­tecz­ką, szczęśli­wy, że tę nie­przy­jem­ną roz­mo­wę ma już za sobą. Kie­dy zo­stał we­zwa­ny przez dy­rek­tor­kę i do­wie­dział się, kto ma zo­stać zwol­nio­ny, zwąt­pił przez chwi­lę w zdro­wie psy­chicz­ne sze­fo­wej. Na mie­si­ąc przed zwy­cza­jo­wym na­jaz­dem go­ści wła­ści­ciel zwol­nił jed­ną z naj­bar­dziej kom­pe­tent­nych pra­cow­nic. Tę, któ­rej sam wró­żył ogrom­ną ka­rie­rę. Nie dys­ku­to­wał jed­nak, sko­ro Ob­cow­ska upa­rła się, aby za­ła­twić tę spra­wę szyb­ko i mo­żli­wie dys­kret­nie. Ka­ro­li­na Dziar­ska jest mło­da i szyb­ko znaj­dzie coś in­ne­go, zwłasz­cza że za­mie­rzał jej wy­sta­wić en­tu­zja­stycz­ną opi­nię. On nie­ste­ty li­czył już lata do eme­ry­tu­ry i nie miał ocho­ty się na­ra­żać wy­nio­słej pra­co­daw­czy­ni. Gdy­by jesz­cze była rów­nie kom­pe­tent­na, co wy­stro­jo­na…

Ka­ro­la po po­wro­cie do pra­cy z tru­dem za­cho­wy­wa­ła pro­fe­sjo­nal­ny uśmiech. Za­ła­twia­ła ko­lej­ne spra­wy, od­bie­ra­ła te­le­fo­ny, a w du­chu py­ta­ła sie­bie, dla­cze­go taka nie­spra­wie­dli­wo­ść przy­da­rzy­ła się wła­śnie jej. Do tej pory uwa­ża­ła, że aby osi­ągnąć suk­ces, wy­star­czy się sta­rać i zdo­by­wać wie­dzę. Wy­po­wie­dze­nie, te­raz bez­piecz­nie spo­czy­wa­jące w jej to­reb­ce, prze­ko­na­ło ją, że lu­dzie po­stępu­ją słusz­nie je­dy­nie wte­dy, gdy nie go­dzi to w ich in­te­re­sy. A przy­naj­mniej pe­wien typ lu­dzi, po­my­śla­ła, ob­ser­wu­jąc prze­cho­dzącą obok niej Ob­cow­ską, któ­ra rzu­ci­ła jej pe­łen sa­tys­fak­cji uśmiech. Kie­dy go­dzi­nę pó­źniej za­ko­ńczy­ła zmia­nę, chwy­ci­ła za te­le­fon. Ku swo­jej uldze szyb­ko usły­sza­ła w apa­ra­cie zna­jo­my głos.

– Po pro­stu nie uwie­rzysz, co się sta­ło… – roz­po­częła ty­ra­dę.

Po tym, jak prze­ga­da­ła pół go­dzi­ny, sie­dząc na ław­ce w par­ku, po­czu­ła się odro­bi­nę le­piej. Maj­ka jak zwy­kle mia­ła ra­cję. Świat nie ko­ńczy się na ho­te­lu Pod Zło­tą Ci­żem­ką. Ko­rzyst­niej fak­tycz­nie zmie­nić pra­cę, niż wy­pru­wać so­bie żyły w miej­scu, w któ­rym nie ma przej­rzy­stych za­sad. Może się już po­chwa­lić spo­rym do­świad­cze­niem za­wo­do­wym, co po­zwo­li jej zna­le­źć inną, lep­szą pra­cę. A pra­co­wać musi, je­śli kie­dyś chce unie­za­le­żnić się od bab­ci i pó­jść na swo­je. Nie mo­gła się tego do­cze­kać.

Ko­niecz­no­ść wiecz­ne­go pod­po­rząd­ko­wy­wa­nia się za­sa­dom star­szej pani od­bie­ra­ła jako co naj­mniej śmiesz­ną. Jej dziad­ka wy­cho­wy­wa­no wy­jąt­ko­wo su­ro­wo i do­kład­nie te samy za­sa­dy wpro­wa­dził w swo­im domu w sto­sun­ku do mamy Ka­ro­li. Kie­dy do­da­wa­ła do nich na­do­pie­ku­ńczo­ść se­nior­ki, Ka­ro­li ab­so­lut­nie nie dzi­wi­ło, że mama wcze­śnie wy­szła za mąż, a po­tem ko­rzy­sta­ła z ka­żdej oka­zji, aby wy­je­żdżać z oj­cem. Cho­ciaż wła­snym dzie­ciom sta­ra­ła się za­pew­nić swo­bod­ne dzie­ci­ństwo, wol­no­ść na­tych­miast ko­ńczy­ła się, kie­dy wraz z bra­tem lądo­wa­li u dziad­ków i mu­sie­li prze­strze­gać se­tek re­guł. Te­raz, jako do­ro­sła ko­bie­ta, nie po­trze­bo­wa­ła opie­ku­na, ale ma­mie za­le­ża­ło, aby ktoś w cza­sie jej nie­obec­no­ści przy­pil­no­wał bab­ci. Po­zba­wio­na pra­cy i źró­dła do­cho­du mo­gła u niej utknąć na dłu­żej, więc czu­ła się zde­ter­mi­no­wa­na, aby zna­le­źć coś jak naj­szyb­ciej. Se­nior­ka wy­ko­rzy­sta­ła­by tę sy­tu­ację jako ar­gu­ment, aby Ka­ro­la prze­nio­sła się do niej na sta­łe. Na tę myśl po­czu­ła prze­szy­wa­jące dresz­cze.

Oczy­wi­ście nie było mowy, aby otrzy­ma­ła kre­dyt na kup­no wła­sne­go miesz­ka­nia. Do pe­łni szczęścia wy­star­czy­ło­by jej jed­nak wy­na­jęcie ma­łej ka­wa­ler­ki. Na­wet ta­kiej tyl­ko odro­bi­nę wi­ęk­szej od znacz­ka pocz­to­we­go. Nie mu­sia­ła­by dłu­żej słu­chać uwag, że jej spód­nicz­ki nie si­ęga­ją wy­star­cza­jąco da­le­ko przed ko­la­no, a spodnie by­wa­ją zbyt opi­ęte. Że nie sie­dzi wy­star­cza­jąco pro­sto, za­da­je się z nie­od­po­wied­ni­mi oso­ba­mi, a jej lek­tu­ry są nie­do­sta­tecz­nie am­bit­ne. Że spó­źni­ła się do domu o mi­nu­tę.

A wła­śnie… Ka­ro­la ner­wo­wo zer­k­nęła na ze­ga­rek usta­wio­ny do­kład­nie we­dług cza­su wska­zy­wa­ne­go przez ku­chen­ny ze­gar bab­ci i na­tych­miast po­de­rwa­ła się z ław­ki. Mia­ła do­kład­nie sie­dem mi­nut, aby do­biec do domu. W prze­ciw­nym ra­zie ko­ńców­ka pe­cho­we­go już dnia oka­że się jesz­cze gor­sza.

Spo­co­na zgi­ęła się wpół i dy­sząc ci­ężko, na­ci­snęła na dzwo­nek w chwi­li, kie­dy ze­gar za­czął wy­bi­jać siód­mą. Zdąży­ła! Drzwi uchy­li­ły się, uka­zu­jąc szczu­płą syl­wet­kę star­szej damy. Ta zmarsz­czy­ła z nie­sma­kiem brwi, wi­dząc, jak wnucz­ka ci­ężko opie­ra się o fra­mu­gę cała za­czer­wie­nio­na i na do­da­tek z grzyw­ką przy­le­pio­ną do zro­szo­ne­go po­tem czo­ła. Na szczęście nie ode­zwa­ła się ani sło­wem, tyl­ko po­zwo­li­ła za­sa­pa­nej Ka­ro­li we­jść do środ­ka i ści­ągnąć mo­ka­sy­ny oraz lek­ką kurt­kę.

Ka­ro­li­na za­nio­sła to­reb­kę do swo­jej sy­pial­ni i uda­ła się do ła­zien­ki, aby umyć ręce. Pó­źniej prze­szła do ja­dal­ni, gdzie na sto­le cze­ka­ła już na nią pa­ru­jąca za­pie­kan­ka ma­ka­ro­no­wa. Pierw­szy kęs upew­nił ją, że war­to było biec przez wi­ęk­szo­ść dro­gi i na­ba­wić się kol­ki, po­nie­waż co­kol­wiek by mó­wić o jej bab­ci, ta go­to­wa­ła po pro­stu bo­sko!

Wró­ci­ła­by mi­nu­tę pó­źnej i z wnętrz­no­ścia­mi gra­jący­mi z gło­du na­wet nie mar­sza, ile skocz­ne­go obe­rka, ob­ser­wo­wa­ła­by, jak bab­cia sama po­wo­li de­lek­tu­je się za­pie­kan­ką. Spó­źnia­jący się, we­dług pani Arendt, nie za­słu­gu­ją na po­si­łek i mogą cho­dzić spać głod­ni. Oczy­wi­ście po wcze­śniej­szej roz­mo­wie dys­cy­pli­nu­jącej, któ­ra przy­po­mi­na­ła­by nie­sfor­nej wnucz­ce o pa­nu­jących u Arend­tów za­sa­dach. To, że Ka­ro­li­na już daw­no ode­bra­ła do­wód oso­bi­sty, po­zo­sta­wa­ło zu­pe­łnie nie­istot­ne, sko­ro miesz­ka­ła u bab­ci. Jej dom, jej za­sa­dy.

– Kie­dy po­sprzątasz w kuch­ni, zrób nam her­ba­ty. Mu­si­my po­roz­ma­wiać – oznaj­mi­ła do­stoj­nie star­sza pani, po czym prze­szła do sa­lo­nu.

Ka­ro­la po raz ko­lej­ny tego dnia ob­la­ła się po­tem, tym ra­zem lo­do­wa­tym. Do­brze, że na­dal sie­dzia­ła, po­nie­waż bab­ci­na po­trze­ba roz­mo­wy mo­gła su­ge­ro­wać pod­jęcie tyl­ko jed­ne­go te­ma­tu.

Dziew­czy­na po­wo­li zbie­ra­ła na­czy­nia ze sto­łu i jesz­cze wol­niej prze­no­si­ła je do kuch­ni. Pa­mi­ęta­jącą jesz­cze cza­sy przed­wo­jen­ne por­ce­la­nę pani Arendt na­le­ża­ło ostro­żnie myć w zle­wie. Nie nada­wa­ła się do zmy­war­ki, więc na­wet gdy­by ten dia­bel­ski wy­na­la­zek zo­stał przez sta­rusz­kę za­apro­bo­wa­ny i ku­pio­ny, nie wy­ręczy­łby Ka­ro­li w tym znie­na­wi­dzo­nym przez nią za­jęciu. Przy in­nych oka­zjach zmęczo­na dziew­czy­na pew­nie bur­cza­ła­by pod no­sem, uwa­żnie po­cie­ra­jąc gąb­ką na­sączo­ną pły­nem ko­lej­ne na­czy­nia. Tego wie­czo­ru myła ka­żdy ta­lerz nad­zwy­czaj do­kład­nie, po czym rów­nie sta­ran­nie osu­sza­ła go płó­cien­ną ście­recz­ką i cho­wa­ła do szaf­ki. Cały czas łu­dzi­ła się, że bab­cia po­czu­je się na tyle stru­dzo­na, aby pó­jść spać, za­nim Ka­ro­li­na sko­ńczy ku­chen­ne po­rząd­ki. Jed­nak po­mi­mo że moc­no nad­sta­wia­ła ucha, nie usły­sza­ła żad­nych dźwi­ęków świad­czących o tym, że se­nior­ka wcze­śniej uda się na spo­czy­nek. Kie­dy ostat­ni wy­pu­co­wa­ny ta­lerz zna­la­zł się w szaf­ce, a w fi­li­żan­kach wy­lądo­wał per­fek­cyj­nie za­pa­rzo­ny earl grey, Ka­ro­la po­wędro­wa­ła z tacą do sa­lo­nu.

– Już my­śla­łam, że oso­bi­ście zbie­rasz her­ba­tę na Cej­lo­nie, za­miast po pro­stu za­lać tę, któ­rą ku­pi­łam – po­wie­dzia­ła pani Arendt i zgar­nęła z tacy fi­li­żan­kę ze spodkiem. – Sia­daj.

Ka­ro­la za­jęła miej­sce obok bab­ci, pro­stu­jąc au­to­ma­tycz­nie ple­cy i w du­chu go­dząc się z nie­unik­nio­nym. Po­nu­ro ob­ser­wo­wa­ła, jak nad fi­li­żan­ka­mi uno­si się para.

– Przej­rza­łam twój gra­fik i za­uwa­ży­łam, że so­bot­ni wie­czór masz wol­ny. To do­brze, po­nie­waż spo­dzie­wa­my się go­ści.

Ka­ro­la na­wet nie mru­gnęła i sta­ra­ła się wy­glądać na mak­sy­mal­nie roz­lu­źnio­ną. Uzmy­sło­wi­ła so­bie, że nie może się przy­znać bab­ci do utra­ty pra­cy. Sta­rusz­ka i tak była jak ta­ran przy drzwiach z dyk­ty: roz­bi­ja­ła w drza­zgi ka­żdą pró­bę opo­ru. Kie­dy do­wie się, że z ho­te­lo­wej ka­rie­ry Ka­ro­li­ny wy­szło wiel­kie nic, będzie drążyć tak dłu­go, aż dziew­czy­na ustąpi. Cho­ćby po to, by nie wy­lądo­wać u czub­ków. Albo za krat­ka­mi, kie­dy w na­pa­dzie sza­łu udu­si bab­cię, żeby na­resz­cie po­wstrzy­mać jej spi­ski.

Po­nu­ro po­my­śla­ła, że po­pra­co­wa­ła­by jesz­cze mie­si­ąc, góra dwa, i pew­nie odło­ży­ła­by pie­ni­ądze na kau­cję za miesz­ka­nie. A ro­dzi­com może uda­ło­by się spa­cy­fi­ko­wać za­sad­ni­czą sta­rusz­kę po po­wro­cie.

– Ja­kieś two­je zna­jo­me? – spy­ta­ła, za­ci­ska­jąc w my­ślach kciu­ki.

– Mo­żna tak okre­ślić na­szych go­ści. – Bab­cia kró­lew­sko ski­nęła gło­wą i wska­za­ła na pe­łną fi­li­żan­kę wnucz­ki. – Nie pi­jesz?

Ka­ro­la na­tych­miast zła­pa­ła za spode­czek i opró­żni­ła fi­li­żan­kę trze­ma hau­sta­mi, wy­wo­łu­jąc skrzy­wie­nie na twa­rzy star­szej pani.

– Ile razy cię uczy­łam? Praw­dzi­wa dama sączy na­pój, a nie żło­pie jak chłop ja­kieś piw­sko w spe­lu­nie.

Ka­ro­la na­bra­ła po­wie­trza kil­ka razy i uśmie­cha­jąc się, ele­ganc­kim ru­chem po­sta­wi­ła fi­li­żan­kę na ła­wie, pil­nu­jąc, aby por­ce­la­na nie wy­da­ła naj­mniej­sze­go dźwi­ęku.

– Tak, bab­ciu. Nie raz. Mia­łam jed­nak dzi­siaj wy­jąt­ko­wo trud­ny dzień i chcia­ła­bym się już odświe­żyć i po­ło­żyć.

Bab­cia spoj­rza­ła na nią bez śla­du wspó­łczu­cia w nie­bie­skich oczach.

– Gdy­byś mnie słu­cha­ła, już daw­no by­ła­byś mężat­ką i nie mu­sia­ła­byś na­wet ki­wać pal­cem poza do­mem. Wam, mło­dym, wy­da­je się jed­nak, że po­zja­da­li­ście wszyst­kie ro­zu­my i wszyst­ko wie­cie le­piej. Nas z dziad­kiem wy­cho­wa­no ina­czej i wy­szło nam to tyl­ko na do­bre.

Ka­ro­la siłą po­wstrzy­ma­ła się od prze­wró­ce­nia ocza­mi, co spo­wo­do­wa­ło­by trwa­jący go­dzi­nę wy­kład. Po­li­czy­ła w my­ślach do dzie­si­ęciu, wzi­ęła trzy głębo­kie od­de­chy i kie­dy już zy­ska­ła pew­no­ść, że jej wy­po­wie­dź będzie spo­koj­na, od­wa­ży­ła się ode­zwać:

– Bab­ciu, dzi­siaj ko­bie­ty ro­bią ka­rie­rę na rów­ni z mężczy­zna­mi. Mamy dwu­dzie­sty pierw­szy wiek i…

– Ro­bią ka­rie­rę – bez­par­do­no­wo we­szła jej się w sło­wo bab­cia – po­nie­waż te bie­dacz­ki nie mają in­ne­go wy­jścia. W domu nie na­uczo­no ich, że mo­żna żyć ina­czej, a nie tyl­ko go­nić za mrzon­ka­mi. To ta­kie wul­gar­ne, ko­cha­nie. Przy wła­ści­wym mężczy­źnie ko­bie­ta może się spe­łniać w spo­sób od­po­wied­ni dla sie­bie. Ja na przy­kład ni­g­dy nie mu­sia­łam pra­co­wać za­wo­do­wo, two­ja mat­ka rów­nież. Nie poj­mu­ję przy­czyn, dla któ­rych ty za­ha­ro­wu­jesz się dla ko­goś ob­ce­go, za­miast sie­dzieć w domu i ko­rzy­stać z ży­cia.

Ka­ro­la zno­wu li­czy­ła w my­ślach, jed­nak na­wet do­li­cze­nie do set­ki nie zmniej­szy­ło po­zio­mu jej iry­ta­cji. Bab­cia świet­nie od­na­la­zła­by się w dzie­wi­ęt­na­stym wie­ku w roli wiel­mo­żnej pani wy­ży­wa­jącej się na słu­żbie. Mąż i teść świet­nie ją wy­tre­so­wa­li, tak przy­naj­mniej twier­dzi­ła mama Ka­ro­li. Dziew­czy­na jed­nak mia­ła nie­co wi­ęk­sze am­bi­cje, niż przez całe ży­cie po­da­wać mężczy­źnie kap­cie i obiad­ki oraz dbać o jego świet­ny hu­mor. Naj­chęt­niej wprost po­wie­dzia­ła­by sta­rusz­ce, co o tym wszyst­kim my­śli, jed­nak nie chcia­ła, aby bab­cia po­now­nie wy­lądo­wa­ła w szpi­ta­lu z po­wo­du nie­bez­piecz­ne­go sko­ku ci­śnie­nia spo­wo­do­wa­ne­go ogni­stą wy­mia­ną zdań. Przed wy­jaz­dem ro­dzi­ców prze­cież obie­ca­ła im, że pod­czas spra­wo­wa­nia opie­ki nad star­szą damą nie da się spro­wo­ko­wać. Nie­ste­ty już dru­gie­go dnia po prze­pro­wadz­ce do bab­ci za­częła się za­sta­na­wiać, czy w tym wy­pad­ku za­cho­wy­wa­nie spo­ko­ju przy­pad­kiem nie jest sy­zy­fo­wą pra­cą. Pani Arendt umia­ła ją bo­wiem zi­ry­to­wać jak nikt inny. Ko­niecz­no­ść dzie­le­nia cze­rech ścian z kon­tro­lu­jącą bab­cią jak nic wcze­śniej zmo­ty­wo­wa­ło Ka­ro­lę do na­tych­mia­sto­we­go zna­le­zie­nia pra­cy.

– No, to wy­gląda na to, że usta­li­ły­śmy już wszyst­ko. – Pani Arendt prze­chy­li­ła fi­li­żan­kę i wy­pi­ła ostat­ni łyk her­ba­ty. A Ka­ro­li­na, któ­ra w cza­sie mo­no­lo­gu bab­ci po­grąży­ła się w roz­my­śla­niach, go­rącz­ko­wo za­sta­na­wia­ła się, o czym zde­cy­do­wa­ła star­sza pani. I ja­kie cze­ka­ją ją wo­bec tego nie­spo­dzian­ki w so­bot­ni wie­czór.

Ko­lej­na noc w pra­cy by­naj­mniej nie na­sta­wi­ła jej bar­dziej opty­mi­stycz­nie, zwłasz­cza kie­dy za­uwa­ży­ła zmia­ny na­nie­sio­ne przez dy­rek­tor­kę w gra­fi­ku. Zgod­nie z nimi mia­ła prze­pra­co­wać nie­dzie­lę, a po­tem przy­cho­dzić na noc­ne zmia­ny. I tak do ko­ńca okre­su wy­po­wie­dze­nia. Ozna­cza­ło to do­trzy­my­wa­nie bab­ci to­wa­rzy­stwa w ci­ągu dnia. Cho­ciaż… zmie­nio­ny gra­fik miał też swo­je ja­sne stro­ny. Kie­dy star­sza pani zaj­mie się plot­ka­mi z któ­rąś z roz­licz­nych przy­ja­ció­łek, Ka­ro­la zy­ska czas ko­niecz­ny do zak­tu­ali­zo­wa­nia CV. Dzi­ęki Bogu zna bi­blio­te­ki z do­stępem do in­ter­ne­tu, w któ­rych mo­gła po­szu­kać ofert pra­cy, po­nie­waż bab­cia nie za­mie­rza­ła za­pra­szać do domu tego dia­bel­skie­go wy­na­laz­ku. Na­stęp­nie oso­bi­ście za­wie­zie pa­pie­ry wszędzie tam, gdzie mo­gła­by li­czyć na etat.

Po wie­czor­nym za­mie­sza­niu z za­kwa­te­ro­wa­niem gru­py szkol­nej oko­ło dwu­dzie­stej pierw­szej opa­dła z ulgą na krze­sło za ladą re­cep­cji i za­bra­ła się do wstu­ki­wa­nia do sys­te­mu da­nych mło­dych go­ści. W pew­nym mo­men­cie jej sku­pie­nie zo­sta­ło prze­rwa­ne przez pu­ka­nie w drew­nia­ny blat.

Ka­ro­la ode­rwa­ła wzrok od mo­ni­to­ra i spoj­rza­ła na sto­jące­go przed ladą na­sto­lat­ka odzia­ne­go je­dy­nie w ko­szul­kę i szor­ty.

– Czym mogę słu­żyć? – spy­ta­ła, ob­da­rza­jąc mło­dzie­ńca pro­fe­sjo­nal­nym uśmie­chem.

– Ki­bel się za­tkał. Po­kój 23 – rzu­cił i po­mknął w stro­nę win­dy.

Cóż, za­tka­na to­a­le­ta będzie mu­sia­ła po­cze­kać, aż w holu po­ja­wi się któ­ryś z pra­cow­ni­ków ho­te­lu. A jesz­cze le­piej, aż przyj­dzie do pra­cy któ­raś z ho­te­lo­wych zło­tych rączek. Ka­ro­la pra­wie nie­wi­docz­nie wzru­szy­ła ra­mio­na­mi i po­wró­ci­ła do prze­rwa­ne­go za­jęcia. Po pi­ęt­na­stu mi­nu­tach ktoś chrząk­nął jej nad uchem. Tym ra­zem przed ladą sta­ło już dwóch skąpo odzia­nych na­sto­lat­ków.

– Po­ja­wi się ktoś w ko­ńcu, że­by­śmy mo­gli we­jść do ła­zien­ki? Star­sze tru­ją, że mamy się umyć przed ci­szą noc­ną.

– A pró­bo­wa­li pa­no­wie użyć spłucz­ki?

– Nie je­stem de­bi­lem – zde­ner­wo­wał się je­den z na­sto­lat­ków. – Po­kój 23 i niech się pani w ko­ńcu ru­szy.

Nim za przy­szło­ścią na­ro­du za­mknęły się drzwi win­dy, zdąży­ła jesz­cze usły­szeć ko­men­tarz na te­mat swo­je­go ko­lo­ru wło­sów i po­wi­ąza­ne­go z nim ilo­ra­zu in­te­li­gen­cji. Wes­tchnęła, wy­bra­ła nu­mer do re­stau­ra­cji i po­pro­si­ła, aby jed­na z ko­le­ża­nek za­stąpi­ła ją na chwi­lę za bla­tem re­cep­cji. Na­stęp­nie uzbro­jo­na w po­rwa­ny z kan­tor­ka sprząta­czek prze­py­chacz sa­ni­tar­ny ru­szy­ła po scho­dach. Otwo­rzył jej świe­cący gołą kla­tą na­sto­la­tek, któ­re­go już zna­ła z re­cep­cji.

– Na­resz­cie – mruk­nął, po czym ru­szył w głąb po­ko­ju, aby prze­pu­ścić ją do ła­zien­ki.

Wzi­ęła głębo­ki od­dech i przy­go­to­wa­ła się men­tal­nie na ko­niecz­no­ść wy­ko­na­nia nie­przy­jem­nej pra­cy. Je­den rzut oka upew­nił ją, że musz­la jest prze­pe­łnio­na, ale po­sta­no­wi­ła, że nim za­cznie pra­co­wać prze­py­cha­czem, spró­bu­je jesz­cze raz spu­ścić wodę.

– Pani, to nie dzia­ła – oznaj­mił, pa­trząc na nią z góry, tycz­ko­wa­ty ru­dzie­lec.

Ka­ro­la nie wda­wa­ła się z nim w dys­ku­sje, tyl­ko opu­ści­ła kla­pę se­de­su i ener­gicz­nie na­ci­snęła oba przy­ci­ski. Gdy po­jem­nik się na­pe­łnił, zro­bi­ła to po­now­nie i do­pie­ro wte­dy unio­sła de­skę w górę. Ku swo­jej uldze zo­ba­czy­ła je­dy­nie czy­stą wodę, co uwol­ni­ło ją od ma­new­ro­wa­nia prze­py­cha­czem na oczach mło­dych go­ści.

– Pro­szę bar­dzo – ob­da­rzy­ła ich mi­łym uśmie­chem.

Roz­ne­gli­żo­wa­ne­mu chło­pa­ko­wi ru­mie­niec si­ęgał już do szyi, a jego ko­le­ga wy­glądał na rów­nie za­wsty­dzo­ne­go. Nim za­mknęła za sobą drzwi, usły­sza­ła ci­che „dzi­ęku­ję”. I jesz­cze cich­sze „prze­pra­szam”.

Scho­dząc, po­my­śla­ła, że przy­naj­mniej je­den gów­nia­ny pro­blem ma już z gło­wy.

Rozdział drugi

Bab­cia bez li­to­ści wy­ci­ągnęła ją z łó­żka wraz z wy­bi­ciem dzie­wi­ątej. Gdy Ka­ro­la z jękiem zer­k­nęła na wy­świe­tlacz te­le­fo­nu, uzmy­sło­wi­ła so­bie, że prze­spa­ła nie­ca­łe dwie go­dzi­ny.

– Prze­cież za­pro­si­łaś go­ści do­pie­ro na wie­czór – wy­mam­ro­ta­ła, wcho­dząc w pi­ża­mie do kuch­ni. Usi­ło­wa­ła roz­cze­sać pal­ca­mi wro­nie gniaz­do na gło­wie, zie­wa­jąc przy tym na po­tęgę.

– A przy­go­to­wa­nia? My­ślisz, że wszyst­ko zdążę zro­bić sama? – Pani Arendt zer­k­nęła na nią nie­przy­chyl­nie, nie prze­ry­wa­jąc mie­sza­nia ja­jecz­ni­cy. Ka­ro­li­na wci­ągnęła no­sem bo­ski za­pach. – Jak ty wy­glądasz? Ile razy mam po­wta­rzać, że pi­ża­ma nie jest od­po­wied­nim stro­jem po­ran­nym. Idź się umyć i prze­brać, nim za­si­ądziesz do śnia­da­nia!

Ka­ro­la zdu­si­ła w za­rod­ku ro­dzące się w jej pier­si wes­tchnie­nie i po­drep­ta­ła do ła­zien­ki. Może zim­ny prysz­nic cho­ciaż tro­chę ją otrze­źwi?

Fak­tycz­nie, umy­ta czu­ła się go­to­wa sta­wić czo­ła śnia­da­niu, ale da­lej wście­kle chcia­ło jej się spać. Taca z przy­go­to­wa­nym po­si­łkiem cze­ka­ła na ku­chen­nym sto­le, więc Ka­ro­la, nie zwle­ka­jąc, za­nio­sła ją do ja­dal­ni, gdzie swo­je miej­sce za­jęła już bab­cia, nie­cier­pli­wie bęb­ni­ąc pal­ca­mi w stół.

– Mo­głaś się tro­chę po­śpie­szyć. Za­raz do resz­ty wy­sty­gnie i będzie nie­smacz­na. Wca­le nie do­ce­niasz mo­je­go wy­si­łku… – gde­ra­ła, pod­czas gdy wnucz­ka roz­sta­wia­ła przed nią ta­le­rzy­ki i na­pe­łnia­ła fi­li­żan­ki her­ba­tą z im­bry­ka.

– Prze­cież po­mo­gła­bym ci w przy­go­to­wa­niach… – Ka­ro­la wró­ci­ła do in­te­re­su­jące­go ją te­ma­tu. – My­śla­łam, że dasz mi po­spać przy­naj­mniej do po­łud­nia, że­bym wie­czo­rem wy­gląda­ła jak czło­wiek.

– Chcę zro­bić za­ku­py rano. Nie za­mie­rzam tra­cić kil­ku go­dzin, sto­jąc w ko­lej­kach z po­wo­du śpi­ącej kró­lew­ny. A po po­wro­cie ktoś musi po­sprzątać, nim przyj­dą go­ście. Nie chcę, żeby Ma­ryl­ka od­nio­sła wra­że­nie, że ży­je­my w chle­wie.

Dziew­czy­na wsu­nęła do ust wi­de­lec pe­łen ja­jecz­ni­cy i aby nie wy­pa­lić cze­goś, co na pew­no nie spodo­ba się bab­ci, za­częła pra­co­wi­cie prze­żu­wać. Coś czu­ła, że cze­ka ją ci­ężki dzień, a naj­lep­sze, co mo­gła zro­bić, to bez dys­ku­sji pod­dać się roz­ka­zom sta­rusz­ki. Z do­świad­cze­nia wie­dzia­ła, że bab­cia tak czy ina­czej po­sta­wi na swo­im.

Na za­ku­pach spędzi­ły dwie dłu­żące się Ka­ro­li go­dzi­ny, pod­czas któ­rych na po­le­ce­nie pani Arendt prze­bie­ra­ła w sto­sach ja­rzyn, szu­ka­jąc tych naj­oka­zal­szych i najład­niej­szych, spraw­dza­ła daty przy­dat­no­ści do spo­ży­cia ko­lej­nych pro­duk­tów i gło­śno od­czy­ty­wa­ła ich skład, nim zy­ska­ły apro­ba­tę star­szej pani lub zo­sta­ły przez nią od­sta­wio­ne na pó­łkę. Kie­dy obła­do­wa­na siat­ka­mi Ka­ro­la sta­nęła na­resz­cie przed drzwia­mi miesz­ka­nia, pot spły­wał z niej hek­to­li­tra­mi. Gdy już uda­ło jej się roz­pa­ko­wać za­ku­py i uciec z kuch­ni, nie­strasz­ne jej były ge­ne­ral­ne po­rząd­ki. Co praw­da bab­cia na pew­no spraw­dzi, czy Ka­ro­la po­sprząta­ła we­dług jej wy­śru­bo­wa­nych wy­tycz­nych, ale na ra­zie była zbyt za­jęta go­to­wa­niem, żeby pa­trzeć wnucz­ce na ręce. Po­zba­wio­na do­zo­ru dziew­czy­na na­wet nu­ci­ła pod no­sem, opró­żnia­jąc pó­łki z bi­be­lo­tów bab­ci i ście­ra­jąc ku­rze za­rów­no z nich, jak i z me­bli.

Po kil­ku go­dzi­nach miesz­ka­nie lśni­ło, a Ka­ro­la, wy­gi­na­jąc się, roz­ma­so­wy­wa­ła bo­lący krzyż. Bab­cia prze­pro­wa­dzi­ła in­spek­cję i umiar­ko­wa­nie za­do­wo­lo­na po­le­ci­ła wnucz­ce jesz­cze po­sprzątać w kuch­ni, za­nim się prze­bie­rze w coś ele­gant­sze­go. Sama na­to­miast znik­nęła w sy­pial­ni, aby za­żyć drzem­ki przed za­po­wie­dzia­ną wi­zy­tą. Ka­ro­li­na po­sta­no­wi­ła zje­ść coś na szyb­ko, umyć na­czy­nia i udać się w jej śla­dy, po­nie­waż go­ście zo­sta­li za­pro­sze­ni na dwu­dzie­stą. Do­pie­ro do­cho­dzi­ła sie­dem­na­sta, tak więc mia­ła na­dzie­ję, że uda jej się zła­pać przy­naj­mniej dwie go­dzi­ny snu. Jej złu­dze­nia szyb­ko roz­wia­ła jed­nak wi­sząca na lo­dów­ce kart­ka z ko­lej­ny­mi za­da­nia­mi do wy­ko­na­nia, mi­ędzy in­ny­mi od­po­wied­nią de­ko­ra­cją sto­łu oraz po­traw. Osta­tecz­nie wy­ko­ńczo­na pa­dła na łó­żko za­le­d­wie na pi­ęt­na­ście mi­nut, nim jej za­ró­żo­wio­na po drzem­ce Ne­me­zis, szar­pi­ąc ją za ra­mię, za­rządzi­ła, aby dziew­czy­na zro­bi­ła się na bó­stwo i przy­po­mnia­ła so­bie pod­sta­wy sa­vo­ir-vi­vre’u, żeby nie przy­nie­ść wsty­du ro­dzi­nie.

Ka­ro­li cu­dem uda­ło się za­ma­sko­wać wory pod ocza­mi i nadać bla­dej twa­rzy ja­kiś ko­lo­ryt za po­mo­cą różu. Za­sta­na­wia­ła się tyl­ko, czy uda jej się po­wstrzy­mać zie­wa­nie. Nie wąt­pi­ła, że cze­ka ją dłu­gi i nud­ny wie­czór.

– Idź, otwórz. I pa­mi­ętaj o uśmie­chu – po­le­ci­ła bab­cia, gdy ode­zwał się dzwo­nek.

W ostat­niej chwi­li wrzu­ci­ła do szaf­ki na buty przy­dep­ta­ne kap­cie i wło­ży­ła szpil­ki. Twarz przy­stro­iła w wy­ćwi­czo­ny uśmiech, wzi­ęła głębo­ki od­dech i otwo­rzy­ła drzwi. Tak jak przy­pusz­cza­ła: kry­li się za nimi ko­bie­ta w wie­ku bab­ci i mężczy­zna dzie­rżący przed sobą bu­kiet kwia­tów. Ka­ro­li­na ode­bra­ła od nich płasz­cze i wska­za­ła im dro­gę do ja­dal­ni, gdzie cze­ka­ła już go­spo­dy­ni.

– Ma­ryl­ko, to wła­śnie moja wnucz­ka Ka­ro­lin­ka – pani Arendt do­ko­na­ła pre­zen­ta­cji za­raz po tym, jak za­pro­sze­ni we­szli do po­ko­ju.

Ka­ro­la uśmiech­nęła się miło i uści­snęła dłoń sta­rusz­ki.

– Mój syn Zby­szek.

Mężczy­zna wręczył jej bu­kiet ró­żo­wych róż, mam­ro­cząc pod no­sem coś w ro­dza­ju: „Miło mi po­znać”, po czym z ulgą roz­sia­dł się na krze­śle. Ka­ro­la, nie cze­ka­jąc na roz­kaz bab­ci, wy­ci­ągnęła z wi­try­ny krysz­ta­ło­wy wa­zon i po­bie­gła do kuch­ni, aby na­pe­łnić go wodą. Gdy kwia­ty za­jęły ho­no­ro­we miej­sce na ko­mo­dzie, za­częła zno­sić z kuch­ni ko­lej­ne pó­łmi­ski, naj­pierw z przy­staw­ka­mi, po­tem z pod­grza­nym da­niem głów­nym, wdzi­ęcz­na, że może za­jąć się czy­mś, co od­wle­cze chwi­lę, kie­dy będzie mu­sia­ła usi­ąść na­prze­ciw go­ścia i uczest­ni­czyć w nie­mra­wo to­czącej się kon­wer­sa­cji.

Bab­cia tym ra­zem na­praw­dę prze­sa­dzi­ła.

Nie mo­żna wy­klu­czyć, że mężczy­zna na­le­żał do war­tych po­zna­nia osob­ni­ków płci prze­ciw­nej, ale prze­cież nie dla niej. Na oko oce­ni­ła, że mó­głby być jej oj­cem. Mu­siał już daw­no prze­kro­czyć czter­dziest­kę, sko­ro był sy­nem przy­ja­ció­łki bab­ci. Nie wy­glądał zu­pe­łnie źle, ale nie mo­żna go było za­li­czyć do przy­stoj­nia­ków. Ot, prze­ci­ęt­ny fa­cet w oku­lar­kach z za­cząt­ka­mi ły­si­ny i spo­rą war­to­ścią do­da­ną w oko­li­cach pasa. Ob­ser­wu­jąc, w ja­kim tem­pie ko­lej­ne po­tra­wy zni­ka­ją z jego ta­le­rza, Ka­ro­li­na uzna­ła, że mie­li przy­naj­mniej jed­ną wspól­ną pa­sję. Je­dze­nie!

– Czym pan się zaj­mu­je?

Ka­ro­li le­d­wo uda­ło się stłu­mić par­sk­ni­ęcie śmie­chem. Bab­cia za­py­ta­ła tak, jak­by wcze­śniej nie prze­stu­dio­wa­ła skru­pu­lat­nie prze­bie­gu jego ka­rie­ry za­wo­do­wej. Gdy­by było ina­czej, nie prze­kro­czy­łby pro­gu jej miesz­ka­nia.

– Pro­gra­mo­wa­niem – po­wie­dział ci­cho, nim po­now­nie wbił wi­de­lec w ka­wa­łek in­dy­ka i pod­nió­sł go do ust.

– O! To fa­scy­nu­jące! – oznaj­mi­ła go­spo­dy­ni, na­chy­la­jąc się w stro­nę go­ścia. – Może mó­głby pan mi tro­chę przy­bli­żyć swo­ją pra­cę? Wca­le się na tym nie znam, a to za­jęcie z ta­ki­mi per­spek­ty­wa­mi, nie­praw­daż, Ka­ro­lin­ko?

Ka­ro­la, tak jak od niej ocze­ki­wa­no, uśmiech­nęła się i przy­tak­nęła. Wkrót­ce w eter po­szy­bo­wa­ły javy, skryp­ty i li­te­ry z do­dat­ko­wy­mi plu­sa­mi. Wła­śnie pod­no­si­ła dłoń, by dys­kret­nie za­ma­sko­wać zie­wa­nie, gdy zmro­zi­ło ją spoj­rze­nie bab­ci. Z ukry­wa­nym znu­dze­niem wy­słu­cha­ła więc mo­no­lo­gu go­ścia, nie od­ry­wa­jąc od nie­go spoj­rze­nia.

– Ka­ro­lin­ka nie może się po­chwa­lić aż ta­ki­mi kom­pe­ten­cja­mi, jak to ko­bie­ta, oczy­wi­ście. Ale zna dwa języ­ki obce i na pew­no nie przy­nie­sie wsty­du pod­czas żad­ne­go spo­tka­nia to­wa­rzy­skie­go.

Ka­ro­lin­ka zgrzyt­nęła zęba­mi, sły­sząc wtręt bab­ci. I zno­wu za­jęła się li­cze­niem, aby cze­goś nie po­wie­dzieć. Ab­so­lut­nie nie sądzi­ła, że ze względu na płeć jest mniej in­te­li­gent­na niż sie­dzący na­prze­ciw fa­cet.

– Nie­ste­ty nie robi się co­raz młod­sza – ubo­le­wa­ła na­dal sta­rusz­ka – i po­trze­bu­je od­po­wied­nie­go mężczy­zny u boku. Taka z niej kru­szy­na… – mó­wi­ąc to, rzu­ci­ła Zbysz­ko­wi wy­cze­ku­jące spoj­rze­nie.

Ten na szczęście nie od­ry­wał wzro­ku od za­war­to­ści ta­le­rza, po­nie­waż w prze­ciw­nym wy­pad­ku zo­ba­czy­łby, jak za­czer­wie­nio­na z wście­kło­ści Ka­ro­la po pro­stu szty­le­tu­je swo­ją bab­cię spoj­rze­niem. Ta jed­nak wca­le nie pa­trzy­ła na wnucz­kę.

– Fak­tycz­nie, pora, aby dziew­czy­na się ustat­ko­wa­ła, zwłasz­cza że nie zaj­mu­je się ni­czym wa­żnym – za­wtó­ro­wa­ła przy­ja­ció­łce Ma­ryl­ka. – W jej wie­ku już daw­no by­łam mat­ką.

Ka­ro­la za­ci­snęła dło­nie w pi­ęści pod sto­łem i wbi­ła pa­znok­cie w skó­rę dło­ni. Li­cze­nie do set­ki wła­śnie prze­sta­ło po­ma­gać.

– Nie pra­cu­jesz?

Mia­ła wra­że­nie, że mężczy­zna za­czął na nią pa­trzeć nie­co pro­tek­cjo­nal­nie. Wła­śnie otwie­ra­ła usta, aby wy­ja­śnić to i owo, kie­dy po­now­nie ubie­gła ją bab­cia.

– Ow­szem, Ka­ro­lin­ka coś tam robi poza do­mem, ale to tyl­ko do cza­su za­mążpó­jścia. Po­tem w pe­łni po­świ­ęci się mężo­wi i dzie­ciom. To po­rząd­na dziew­czy­na, a nie ja­kaś tam fe­mi­nist­ka. Moja cór­ka do­brze ją wy­cho­wa­ła.

Bab­cia w jed­nym zda­niu zro­bi­ła z niej po­lu­jącą na fa­ce­ta idiot­kę, któ­rej je­dy­nym ma­rze­niem jest zo­sta­nie kurą do­mo­wą. Ni­g­dy wcze­śniej pod­czas tych ara­nżo­wa­nych ran­dek w ciem­no sta­rusz­ka nie po­su­nęła się aż tak da­le­ko. Na szczęście ro­dzi­ce wra­ca­ją za dwa mie­si­ące i ma­mie może uda się spa­cy­fi­ko­wać bab­cię. Albo Ka­ro­li­na na­praw­dę osza­le­je!

Go­ście prze­szli do sa­lo­nu, aby tam ra­czyć się kawą i cia­stem, a Ka­ro­la szyb­ko sprząta­ła w ja­dal­ni. Gdy po­now­nie do­łączy­ła do zgro­ma­dzo­nych, z prze­ra­że­niem zo­ba­czy­ła w rękach bab­ci al­bum ro­dzin­ny. Na do­da­tek obie star­sze pa­nie roz­sia­dły się w fo­te­lach, ska­zu­jąc dziew­czy­nę na za­jęcie miej­sca na nie­wiel­kiej dwu­oso­bo­wej so­fie obok sie­dzące­go w swo­bod­nej po­zie Zbysz­ka. Nie­chęt­nie usia­dła obok, czu­jąc, jak jego udo za­czy­na na­pie­rać na jej nogę. Nie mia­ła gdzie uciec przed nie­chcia­nym do­ty­kiem.

– Ka­ro­lin­ka wda­ła się w ro­dzi­nę męża. – Pani Arendt prze­wra­ca­ła ko­lej­ne kart­ki al­bu­mu w po­szu­ki­wa­niu zdjęć wnucz­ki. – O, tu­taj!

Za­pre­zen­to­wa­ła zdjęcie Ka­ro­li jako nie­mow­la­ka le­żące­go nago w wa­liz­ce z opa­ską z kwiat­kiem na blond wło­skach. Ka­żde ko­lej­ne wy­wo­ły­wa­ło co­raz gło­śniej­sze za­chwy­ty Ma­ryl­ki.

– By­łaś ślicz­na jako dziec­ko. Jak la­lecz­ka…

Nic dziw­ne­go. Wszyst­kie kom­pro­mi­tu­jące ją fo­to­gra­fie po­cho­dzi­ły wła­śnie z od­wie­dzin u bab­ci, pod­czas któ­rych ta stro­iła wnucz­kę w ró­żo­we su­kien­ki z ko­ron­ka­mi lub tiu­la­mi. Ka­ro­li­na naj­chęt­niej wrzu­ci­ła­by wszyst­kie te zdjęcia do ogni­ska.

– Na pew­no uro­dzi rów­nie ład­ne dzie­ci.

Ma­ryl­ka pod­su­nęła pra­wie pod nos syna jed­no ze zdjęć przed­sta­wia­jących Ka­ro­lę jako na­sto­lat­kę. Pa­mi­ęta­ła, że bab­cia zmu­si­ła ją wte­dy do wło­że­nia okrop­nej kiec­ki i za­bra­ła do fo­to­gra­fa. Mia­ła wra­że­nie, że wszy­scy na uli­cy się z niej na­bi­ja­ją. Dzień pó­źniej, wście­kła, ci­cha­czem wró­ci­ła do za­sko­czo­nych ro­dzi­ców, oznaj­mia­jąc im, że wró­ci do bab­ci tyl­ko po wła­snym tru­pie. Po­nie­waż ro­dzi­ce mie­li wła­śnie wy­je­chać, a Bar­tek szwen­dał się z kum­pla­mi po Pol­sce, za­pro­sze­nie mamy Maj­ki spa­dło im jak z nie­ba.

– Pi­ęk­na pa­mi­ąt­ka – sko­men­to­wał Zby­szek, zer­ka­jąc na za­ru­mie­nio­ną z upo­ko­rze­nia Ka­ro­lę.

– Al­bum za­wie­ra ro­dzin­ne zdjęcia na­wet sprzed stu lat – po­chwa­li­ła się go­spo­dy­ni, jed­no­cze­śnie wy­ci­ąga­jąc po nie­go rękę.

Przy­ja­ció­łka jak­by nie do­strze­gła ge­stu pani Arendt i prze­su­nęła al­bum bli­żej syna.

– Na­praw­dę? – Ma­ryl­ka otwo­rzy­ła al­bum na pierw­szej stro­nie i nim pani Arendt zdąży­ła za­pro­te­sto­wać, za­częła chci­wie go prze­glądać.

– A to co? – Ma­ryl­ka za­trzy­ma­ła się na jed­nej z pierw­szych kart i wska­za­ła Zbysz­ko­wi jed­no ze zdjęć. – Patrz, ta­kie sta­re zdjęcie, jaka szko­da, że się znisz­czy­ło…

Ka­ro­la za­cie­ka­wio­na prze­chy­li­ła gło­wę i zer­k­nęła na fo­to­gra­fię. Wie­dzia­ła, oczy­wi­ście, że dziad­ko­wie prze­cho­wu­ją taką w al­bu­mie, ale prze­gląda­nie ro­dzin­nych fo­tek za­wsze ją nu­dzi­ło. Na czar­no-bia­łym zdjęciu uwiecz­nio­no trzy oso­by – mężczy­znę, ko­bie­tę i dziec­ko. Nie­ste­ty fo­to­gra­fia zo­sta­ła nad­pa­lo­na w jed­nym z ro­gów. Ka­ro­lę za­wsze tro­chę dzi­wi­ło, że uszko­dzo­ne w ten spo­sób zdjęcie nie zo­sta­ło wy­rzu­co­ne, tyl­ko ktoś zde­cy­do­wał się je za­trzy­mać. Na­wet kie­dyś py­ta­ła o to pra­bab­cię, któ­ra wy­ja­śni­ła, że w cza­sie woj­ny wi­ęk­szo­ść ich ro­dzin­nych pa­mi­ątek ule­gła znisz­cze­niu. Gła­dzi­ła przy tym to zdjęcie ze łza­mi w oczach.

– Cza­sem ci, któ­rych ko­cha­my, od­cho­dzą, a nam zo­sta­je tyl­ko taka pod­nisz­czo­na fo­to­gra­fia. I wspo­mnie­nia, któ­re wraz z upły­wem lat za­cie­ra­ją się co­raz bar­dziej. W ich miej­sce po­ja­wia się żal, że kie­dyś nie po­stąpi­ło się ina­czej, nie wy­po­wie­dzia­ło się w porę pew­nych słów. Czło­wiek sta­ra się wte­dy za­cho­wać cho­ćby taki wi­ze­ru­nek, aby na sta­re lata móc po­wspo­mi­nać to, co było do­bre.

Te­raz sku­pi­ła się na sło­wach bab­ci, cie­ka­wa, czy do­wie się o fo­to­gra­fii cze­goś wi­ęcej.

– To zdjęcie przed­sta­wia mo­je­go te­ścia za mło­du, zo­sta­ło zro­bio­ne przed jego ślu­bem – zwi­ęźle wy­ja­śni­ła pani Arendt. – Z tego, co wiem, to je­dy­na fo­to­gra­fia z jego dużo młod­szą sio­strą. Mat­ka mo­je­go męża zna­la­zła ją, kie­dy po śmier­ci swo­jej te­ścio­wej po­rząd­ko­wa­ła ro­dzin­ne do­ku­men­ty, i wte­dy po­sta­no­wi­ła wkle­ić ją do al­bu­mu.

Bab­ci na­resz­cie uda­ło się od­zy­skać al­bum, któ­ry szyb­ko za­mknęła. Po­da­ła go Ka­ro­li­nie i po­pro­si­ła o odło­że­nie na miej­sce. Ka­ro­la była pew­na, że Kry­sty­na Arendt nie za­mie­rza­ła po­ka­zy­wać go­ściom sta­rych ro­dzin­nych fo­to­gra­fii, po­nie­waż za­ci­ska­ła usta w zna­nym wnucz­ce gry­ma­sie nie­za­do­wo­le­nia. Ka­ro­la wsta­ła i z ulgą odło­ży­ła al­bum na ko­mo­dę, po czym nie­chęt­nie wró­ci­ła na miej­sce.

Usi­ło­wa­ła so­bie przy­po­mnieć, czy ktoś kie­dyś wspo­mi­nał jej o sio­strze pra­dziad­ka, ale tra­fi­ła na pust­kę. Na pew­no nie utrzy­my­wa­li kon­tak­tu z tą częścią ro­dzi­ny. Za­in­try­go­wa­ło ją to jed­nak na tyle, żeby przy naj­bli­ższej oka­zji wy­py­tać bab­cię o zdjęcie.

Wi­zy­ta trwa­ła jesz­cze pół go­dzi­ny. Nim jed­nak go­ście opu­ści­li miesz­ka­nie, obie star­sze pa­nie umó­wi­ły mło­dych na rand­kę w naj­bli­ższy czwar­tek. Bab­cia chcia­ła w pi­ątek, ale Ka­ro­la przy­po­mnia­ła so­bie, że idzie na noc do pra­cy. Że­gna­jąc go­ści, obie­cy­wa­ła so­bie, że je­śli rand­ka się nie uda, pod ko­niec spo­tka­nia de­li­kat­nie po­zba­wi Zbysz­ka ewen­tu­al­nych złu­dzeń. Może i we­dług bab­ci spra­wiał sym­pa­tycz­ne wra­że­nie, ale dużo star­szy ka­wa­ler na­dal miesz­ka­jący z ro­dzi­ca­mi zde­cy­do­wa­nie nie nada­wał się na part­ne­ra dla niej. Zga­dza­ła się też z Maj­ką, że bez względu na stan zdro­wia bab­ci musi w ko­ńcu ukró­cić jej ma­try­mo­nial­ne za­pędy.

W czwar­tek sie­dzia­ła więc w ka­wiar­ni ubra­na w ró­żo­wy ko­stium, któ­re­go za­kup wy­mu­si­ła na niej bab­cia. Za­nim zresz­tą Ka­ro­la wy­szła, ku jej wście­kło­ści Kry­sty­na Arendt do­kład­nie zlu­stro­wa­ła jej wy­gląd. Tak jak wcze­śniej przy­pusz­cza­ła, oka­za­ło się, że nic ich ze Zbysz­kiem nie łączy. Mężczy­zna przy bli­ższym po­zna­niu oka­zał się za­mkni­ętym w so­bie sa­mot­ni­kiem, za­in­te­re­so­wa­nym je­dy­nie no­wy­mi pro­gra­ma­mi i wir­tu­al­ną rze­czy­wi­sto­ścią. Źle się czuł w oto­cze­niu in­nych lu­dzi, więc po­ło­wę spo­tka­nia spędził, kli­ka­jąc w swój ta­blet i zby­wa­jąc Ka­ro­lę pó­łsłów­ka­mi.

– Sądzę, że nie pa­su­je­my do sie­bie – oznaj­mi­ła ci­cho, gdy nie od­po­wie­dział na jej py­ta­nie o ostat­nio obej­rza­ny film.

– Dla­cze­go nie? – za­in­te­re­so­wał się na­gle, pod­no­sząc wzrok znad urządze­nia. – Za­ra­biam dość, aby móc cię utrzy­my­wać i za­pew­nić ci wy­god­ne ży­cie. Mama ma ra­cję, że po­wi­nie­nem za­ło­żyć ro­dzi­nę, a ty na­wet mi się po­do­basz. To, co na­praw­dę łączy lu­dzi, to mo­żli­wo­ść wza­jem­ne­go za­spo­ka­ja­nia swo­ich po­trzeb. Two­ja bab­cia pod­czas wi­zy­ty do­kład­nie prze­cież wy­ja­śni­ła, cze­go szu­kasz u fa­ce­ta, i uwa­żam, że uczci­wie sta­wiasz spra­wę. Mogę cię na przy­kład za­pew­nić, że za­osz­czędzi­łem dość, aby ku­pić miesz­ka­nie, któ­re so­bie wy­bie­rzesz. Albo na­wet dom.

Ka­ro­la do­my­śla­ła się, ja­kich głu­pot na­ga­da­ła bab­cia pod jej nie­obec­no­ść. I zda­wa­ła so­bie spra­wę, że wy­buch wście­kło­ści czy awan­tu­ra nie po­wstrzy­ma sta­rusz­ki w przy­szło­ści. Ka­ro­li­na pa­trzy­ła na Zbysz­ka i po raz pierw­szy w ży­ciu nie wie­dzia­ła, jak za­re­ago­wać. Poza tym… Czy on jej się wła­śnie oświad­czył? A może pro­po­no­wał jej coś zu­pe­łnie in­ne­go? Naj­wy­ższa pora za­ko­ńczyć tę tra­gi­far­sę!

– Czy ty w ogó­le zro­zu­mia­łeś sens mo­ich słów? Wła­śnie do­szłam do wnio­sku, że nie mamy ze sobą ab­so­lut­nie nic wspól­ne­go, na­sze spo­tka­nie oka­za­ło się ka­ta­stro­fą, a ty mi pro­po­nu­jesz wspól­ne miesz­ka­nie?

Wzru­szył ra­mio­na­mi, na­resz­cie od­kła­da­jąc ta­blet.

– Dla­cze­go nie? Nie je­stem eks­per­tem od ran­dek, więc wo­la­łbym po­mi­nąć ten etap. Nie lu­bię gie­rek, tyl­ko ja­sne sy­tu­acje. My­śla­łem, że po to wła­śnie się spo­tka­li­śmy, żeby usta­lić kwe­stie prak­tycz­ne. Prze­jść do kon­kre­tów, zwłasz­cza że obo­je wie­my, jaki jest cel na­sze­go spo­tka­nia. Wiem, że ko­bie­ty lu­bią utrzy­my­wać po­zo­ry, więc nie pro­te­sto­wa­łem, kie­dy wy­py­ty­wa­łaś o te nie­istot­ne rze­czy.

Ka­ro­la uzna­ła, że Zby­szek za bar­dzo wsze­dł w sys­tem zero-je­dyn­ko­wy. Ich po­strze­ga­nie świa­ta naj­wy­ra­źniej znaj­do­wa­ło się na prze­ciw­le­głych kra­ńcach spek­trum, ale po­sta­no­wi­ła ob­ja­śnić mu po raz ostat­ni, co so­bie ceni i do ja­kich war­to­ści dąży. A po­goń za ma­mo­ną znaj­du­je się na sa­mym dole jej prio­ry­te­tów, wbrew temu, co on sądzi.

– To wy­ja­śnij mi, bo ja chy­ba cze­goś nie zro­zu­mia­łam. My­śla­łam, że spo­tka­łam się z tobą, aby cię le­piej po­znać i zde­cy­do­wać…

– Prze­cież naj­wa­żniej­sze już wiesz – zdzi­wił się. – Ja też się do­wie­dzia­łem, że po­tra­fisz pro­wa­dzić dom tak, że­bym był za­do­wo­lo­ny. Poza tym je­steś re­pre­zen­ta­cyj­na, po­tra­fisz od­po­wied­nio się ubrać i zgrab­nie się wy­po­wia­dać, więc nie na­ro­bisz mi wsty­du pod­czas spo­tkań to­wa­rzy­skich. – Tu ob­rzu­cił jej syl­wet­kę spoj­rze­niem pe­łnym uzna­nia. – Two­ja bab­cia opo­wia­da­ła w so­bo­tę, cze­go pra­gniesz od ży­cia, a ty nie pro­te­sto­wa­łaś. Uzna­łem, że za­nim za­cznie­my za­ła­twiać for­mal­no­ści, po­zo­sta­ło nam spraw­dzić już tyl­ko jed­no… A wi­dzi­my się tu­taj, po­nie­waż przy człon­kach na­szych ro­dzin nie wy­pa­da­ło mi za­pro­po­no­wać spo­tka­nia w po­ko­ju ho­te­lo­wym. Ter­min uzgod­ni­my dzi­siaj. Na­praw­dę wolę w ten spo­sób, bez tych wszyst­kich pod­cho­dów. Pro­sta trans­ak­cja. Ty, jak wi­ęk­szo­ść ko­biet, po­trze­bu­jesz fa­ce­ta z kasą, a ja chęt­nej part­ner­ki do łó­żka.

Wy­star­czy!

Miesz­ka­nie z wiecz­nie nie­za­do­wo­lo­ną i wy­ma­ga­jącą bab­cią mia­ło swo­je plu­sy. Dzi­ęki co­dzien­ne­mu ćwi­cze­niu opa­no­wa­nia po­tra­fi­ła za­cho­wać spo­kój w pra­cy. Te­raz też uda­ło jej się po­wstrzy­mać od pod­jęcia od ja­kiś nie­roz­wa­żnych kro­ków. Cho­ciaż mia­ła ocho­tę roz­pętać kar­czem­ną awan­tu­rę.

– Może po pro­stu za­mów so­bie pro­sty­tut­kę. Ta­niej ci wyj­dzie – za­pro­po­no­wa­ła.

– Nie in­te­re­su­je mnie prze­cho­dzo­ny to­war – oznaj­mił po­wa­żnie. Nie­ste­ty naj­wy­ra­źniej nie poj­mo­wał gry­zącej go w nos iro­nii. – Lep­sze są stu­dent­ki, ale rów­nież na krót­szą metę. Moja żona musi spe­łniać wy­ższe stan­dar­dy. Nie po­trze­bu­ję do­brej je­dy­nie do łó­żka, bez­mó­zgiej la­lecz­ki, któ­ra za­miast iść do nor­mal­nej ro­bo­ty, obie­ra dro­gę na skró­ty. Ty, co praw­da, też odro­bi­nę pod­pa­dasz pod tę ka­te­go­rię i jak na mój gust je­steś odro­bi­nę za sta­ra, ale masz spo­ro za­let, któ­re to re­kom­pen­su­ją. Na przy­kład zde­cy­do­wa­nie do­ce­niam do­brą kuch­nię.

Co­raz bar­dziej zde­gu­sto­wa­na Ka­ro­la po­sta­no­wi­ła za­ko­ńczyć spo­tka­nie. Nie­licz­ne po­zy­tyw­ne uczu­cia, któ­re wy­kie­łko­wa­ły pod­czas ich pierw­sze­go spo­tka­nia, gdzieś się roz­pły­nęły. Zby­szek oka­zał się ty­pem, któ­re­go szcze­rze nie zno­si­ła. Ta­kim, któ­ry uwa­żał, że wol­no mu trak­to­wać ko­bie­ty przed­mio­to­wo czy pro­tek­cjo­nal­nie tyl­ko dla­te­go, iż ma pie­ni­ądze. Przy­wo­ła­ła kel­ner­kę.

– Po­pro­si­my o ra­chu­nek – za­wa­ha­ła się i spro­sto­wa­ła. – O dwa ra­chun­ki. Za­pła­cę za sie­bie kar­tą.

Ko­bie­ta wy­stu­ka­ła na ter­mi­na­lu od­po­wied­nią kwo­tę, a Ka­ro­la przy­ło­ży­ła kar­tę do czyt­ni­ka. Zby­szek przy­glądał się jej w osłu­pie­niu. Wsta­ła.

– Zde­cy­do­wa­łam, że nie chcę mieć z tobą do czy­nie­nia. Nie dzwoń do mnie.

– Nie do­sta­łem jesz­cze two­je­go nu­me­ru…

– Tym le­piej – mruk­nęła i nie ogląda­jąc się za sie­bie, opu­ści­ła ka­wiar­nię.

Rozdział trzeci

Karo­la ocza­mi wy­obra­źni wi­dzia­ła, jak Maj­ka ze śmie­chu wije się na łó­żku. Przy­ja­ció­łka chi­cho­ta­ła do słu­chaw­ki prak­tycz­nie od po­cząt­ku ich roz­mo­wy. Karo roz­po­częła od opi­su nie­szczęsne­go spo­tka­nia, po­nie­waż nie za­mie­rza­ła na­zy­wać tej ka­ta­stro­fy rand­ką. Ra­do­sne kwi­ki przy­ja­ció­łki nio­sły się po po­ko­ju, gdy opi­sy­wa­ła za­cho­wa­nie Zbysz­ka i swo­je wra­że­nia.

– Nor­mal­nie jak w ubie­głym stu­le­ciu. Mamy się do­ga­da­ły, więc grzecz­ne dzie­ci uzgod­ni­ły datę ślu­bu – par­sk­nęła pro­sto w ucho przy­ja­ció­łki Maj­ka.

– To nie jest śmiesz­ne. Na po­cząt­ku my­śla­łam, że ze mnie kpi, ale kie­dy oka­za­ło się, że on tak na po­wa­żnie… Dla­cze­go ci­ągle mu­szę tra­fiać na sa­mych dup­ków? !

Ka­ro­la przy­trzy­ma­ła słu­chaw­kę ra­mie­niem i za­bra­ła się do opró­żnia­nia ko­lej­nej szu­fla­dy brzu­cha­tej ko­mo­dy. Wście­kła bab­cia po te­le­fo­nie od obu­rzo­nej Ma­ryl­ki, aby po­trząsnąć krnąbr­ną wnucz­ką, za­rządzi­ła ge­ne­ral­ne po­rząd­ki. Z wła­sno­ręcz­nym po­le­ro­wa­niem sta­rych me­bli włącz­nie. Obec­nie dziew­czy­na mia­ła tro­chę spo­ko­ju, po­nie­waż star­sza pani umó­wi­ła się z przy­ja­ció­łką w ka­wiar­ni, zo­sta­wia­jąc wnucz­ce li­stę rze­czy do zro­bie­nia.

– Bab­cia cię z nimi uma­wia, a ty nie pro­te­stu­jesz. Nie­wdzi­ęcz­na je­steś, ko­cha­na…

– To wła­śnie mi wy­punk­to­wa­ła. Ale przy­znaj sama, mam wy­bór? Pa­mi­ętasz, jak ci opo­wia­da­łam o mo­jej ostat­niej nor­mal­nej rand­ce? Po­zwól, że przy­pom­nę oko­licz­no­ści. Mie­si­ąc po prze­pro­wadz­ce do ba­bu­ni umó­wi­łam się z fa­ce­tem z wła­snej ini­cja­ty­wy, a po moim po­wro­cie przed ka­mie­ni­cą za­sta­łam ka­ret­kę po­go­to­wia. Bab­ci pod moją nie­obec­no­ść pod­sko­czy­ło ci­śnie­nie i od­czu­wa­ła ja­kieś bóle w pier­siach – oznaj­mi­ła po­nu­ro. – Przez cały ty­dzień la­ta­łam do niej do szpi­ta­la, a przy wy­pi­sie le­karz za­le­cił, żeby jej nie de­ner­wo­wać. Nie jest to szcze­gól­nie ła­twe za­da­nie, bo zło­ści się za ka­żdym ra­zem, kie­dy ro­bię coś nie po jej my­śli. Czu­ję się ni­czym dra­żnio­ny przez dzie­cia­ki ty­grys za­mkni­ęty w klat­ce. I boję się, że kie­dy stra­cę kon­tro­lę i wy­buch­nę, ona umrze. Mnie na zło­ść… To po pro­stu nie do znie­sie­nia.

– A Bar­tek?

Ka­ro­la wsu­nęła do opró­żnio­nej szu­fla­dy szmat­kę na­sączo­ną pa­stą i za­częła ją ener­gicz­nie roz­cie­rać po drew­nia­nym dnie.

– Za­dzwo­nił trzy dni temu i ra­do­śnie oznaj­mił, że Ane­ta jest w ci­ąży. Ab­so­lut­nie nie może się de­ner­wo­wać, więc nie przy­ja­dą za­jąć się ba­bu­nią, jak to wcze­śniej uzgod­ni­li­śmy. Za­ło­żę się, że spe­cjal­nie zro­bi­li so­bie te­raz to dziec­ko. A ja już ci­ągnę reszt­ka­mi sił.

– A czy bab­cia przy­pad­kiem nie pla­nu­je od­wie­dzin u two­je­go bra­cisz­ka?

– Jak naj­bar­dziej pla­nu­je i z tego, co wiem, to będzie bar­dzo dłu­ga wi­zy­ta – oznaj­mi­ła Ka­ro­la z sa­tys­fak­cją. – Nie za­mie­rzam jed­nak ostrze­gać Bart­ka, po­nie­waż z taką per­spek­ty­wą spa­ku­ją się i też wy­ja­dą za gra­ni­cę. Na ra­zie jed­nak cze­ka na po­wrót mo­je­go taty, żeby ją za­wió­zł. W jej wie­ku, cy­tu­ję, nie za­mie­rza się tłuc po­ci­ąga­mi. Na do­da­tek…

– Co?

– Dziś wie­czo­rem idę do pra­cy po raz ostat­ni.

Ka­ro­la wes­tchnęła i usia­dła na so­fie, rzu­ca­jąc szmat­kę na podło­gę. Kie­dy o tym po­my­śla­ła, mia­ła ocho­tę za­cząć wa­lić gło­wą o ko­mo­dę, nie przej­mu­jąc się za­ry­so­wa­nia­mi, któ­rych mo­gła­by przy­spo­rzyć an­ty­ko­wi jej twar­da czasz­ka.

– I na­dal nie przy­zna­łaś się bab­ci…

Na myśl o mo­men­cie, w któ­rym będzie mu­sia­ła po­wie­dzieć sta­rusz­ce o zwol­nie­niu, pal­ce Ka­ro­li moc­no za­ci­snęły się na ko­mór­ce. Naj­bar­dziej do­bi­jał ją brak per­spek­tyw.

– Naj­gor­sze jest to, że gdzie­kol­wiek za­no­szę CV, na po­cząt­ku są bar­dzo za­in­te­re­so­wa­ni, za­pra­sza­ją na roz­mo­wę i gdy mam już pew­no­ść, że na­resz­cie coś so­bie zna­la­złam, nikt nie dzwo­ni. Wła­ści­wie wy­czer­pa­łam już wszyst­kie mo­żli­wo­ści w mie­ście. Po­zo­sta­je mi się tyl­ko uzbro­ić w cier­pli­wo­ść i po­cze­kać na po­wrót ro­dzi­ców. Chcia­łam pra­co­wać tu, na miej­scu, aby w ra­zie cze­go po­móc ma­mie przy bab­ci, ale za­czy­nam do­pusz­czać do sie­bie myśl, że na ro­dzin­nej miej­sco­wo­ści świat się nie ko­ńczy…

Po za­ko­ńczo­nej roz­mo­wie sie­dzia­ła chwi­lę na so­fie, obo­jęt­nie ob­ser­wu­jąc pa­nu­jący w sa­lo­nie roz­gar­diasz. Po­win­na w ko­ńcu ze­brać się na od­wa­gę i wy­ja­śnić bab­ci, co jej prze­szka­dza, ale po jed­nym rzu­cie oka na Kry­sty­nę na­tych­miast re­zy­gno­wa­ła z re­ali­za­cji tego po­my­słu. Bab­cia nie po­tra­fi­ła po­jąć, że Ka­ro­la pra­gnie żyć we­dług swo­ich re­guł i jest dość do­ro­sła, aby móc po­pe­łniać wła­sne błędy. Wes­tchnęła. Mu­sia­ła prze­trwać całe sze­ść ty­go­dni do po­wro­tu ro­dzi­ców, a po­tem na chwi­lę wró­cić do domu. A pó­źniej… się zo­ba­czy.

Po­ukła­da­ła w szu­fla­dzie jej za­war­to­ść, po czym za­bra­ła się do opró­żnia­nia ostat­niej. Po­win­no pó­jść szyb­ko, po­nie­waż bab­cia prze­cho­wy­wa­ła w niej do­ku­men­ty i al­bu­my. Po tym, jak już sko­ńczy, cze­ka ją jesz­cze zwi­ni­ęcie i wy­trze­pa­nie dy­wa­nu, a po­tem pa­sto­wa­nie i fro­te­ro­wa­nie par­kie­tu…

Kie­dy prze­no­si­ła do­ku­men­ty, je­den z bo­ków sta­re­go kar­to­no­we­go pu­de­łka ode­rwał się, a że Ka­ro­la trzy­ma­ła je nie­co pod kątem, pa­pie­ry wy­śli­zgnęły się, two­rząc na podło­dze czar­no-bia­łą mo­zai­kę.

– Kur… – chcia­ła za­kląć, ale urwa­ła w pół sło­wa. Przy­zwy­cza­je­nie jed­nak zro­bi­ło swo­je. W miesz­ka­niu bab­ci nie wol­no było uży­wać żad­nych wul­ga­ry­zmów. Na­wet pod jej nie­obec­no­ść.

Uklękła przy pa­pie­rach i za­częła zbie­rać lu­źne kart­ki, któ­re po do­kład­niej­szych oględzi­nach oka­za­ły się li­sta­mi. Część z nich na­dal była prze­cho­wy­wa­na w ko­per­tach za­adre­so­wa­nych bar­dzo ele­ganc­kim cha­rak­te­rem pi­sma.

Te­raz tra­dy­cyj­ne li­sty ze znacz­ka­mi za­stąpi­ły e-ma­ile. Wia­do­mo­ści na pew­no do­cie­ra­ły do ad­re­sa­ta szyb­ciej i nic nie kosz­to­wa­ły, ale we­dług Ka­ro­li były zbyt… bez­oso­bo­we. Co in­ne­go taka za­pi­sa­na wiecz­nym pió­rem po­żó­łkła już kart­ka. Szko­da, że lu­dzie nie wy­sy­ła­ją już li­stów.

Uśmie­cha­jąc się, po­rząd­ko­wa­ła w pu­de­łku ko­lej­ne kart­ki, a pod nimi na sa­mym dnie zna­la­zła gru­bą ko­per­tę.

Prze­su­nęła kar­ton na bok i przez chwi­lę ob­ra­ca­ła ko­per­tę w dło­niach. W od­ró­żnie­niu od in­nych ta ni­g­dy nie zo­sta­ła otwar­ta.

Tyl­ko dla­cze­go?

Pa­mi­ęta­ła ten kon­kret­ny list, po­nie­waż lata temu sama wy­ci­ągnęła go ze skrzyn­ki. Do­kład­nie przyj­rza­ła się wy­ra­źnie skre­ślo­nym li­te­rom, któ­re ukła­da­ły się w imię i na­zwi­sko jej pra­bab­ki. Tak jak przed laty za­sta­no­wił ją brak wy­pi­sa­ne­go nadaw­cy. Stem­pel pocz­to­wy na­dal da­wał się od­czy­tać, a data pod­po­wia­da­ła, że do­ta­rł do ad­re­sat­ki na dwa mie­si­ące przed jej śmier­cią. Pra­bab­cia wte­dy do­cho­dzi­ła do sie­bie po wy­le­wie i z bez­wład­ną pra­wą stro­ną cia­ła nie by­ła­by w sta­nie sama go prze­czy­tać, jed­nak Ka­ro­lę za­sta­no­wi­ło, że nikt z ro­dzi­ny nie wy­świad­czył jej tej przy­słu­gi. Ba, nikt na­wet nie na­ru­szył ko­per­ty. A prze­cież pra­bab­cia uwiel­bia­ła słu­chać, jak Ka­ro­la czy­ta. Wkrót­ce po­tem na­stąpił ko­lej­ny wy­lew, któ­re­go sta­rusz­ka już nie prze­ży­ła.

Dziw­ne.

A może nie­po­trzeb­nie do­szu­ku­je się spi­sku, po­nie­waż roz­wi­ąza­nie mo­gło się oka­zać na­praw­dę pro­ste. Na przy­kład ko­per­ta zo­sta­ła przy­kry­ta in­ny­mi pa­pie­ra­mi, a po śmier­ci pra­bab­ci po pro­stu wsu­ni­ęta po­mi­ędzy inne li­sty. I za­po­mnia­na.

To wszyst­ko dzia­ło się w dwa ty­si­ące dzie­wi­ątym roku. List zo­stał wy­sła­ny w stycz­niu z Za­bo­rza, a nikt z jej ro­dzi­ny ani zna­jo­mych nie miesz­kał w tych re­jo­nach. Poza Maj­ką. Kie­dy zo­sta­ła za­pro­szo­na do Plusk, aby spędzić z przy­ja­ció­łką część wa­ka­cji, i oka­za­ło się, że Za­bo­rze leży za­le­d­wie kil­ka ki­lo­me­trów da­lej, ostat­nie­go dnia po­by­tu Ka­ro­li na War­mii po­sta­no­wi­ły prze­je­chać się tam na wy­ciecz­kę. Za wio­ską, pra­wie nad je­zio­rem, miesz­ka­ła star­sza pani, któ­rą Maj­ka bar­dzo lu­bi­ła, więc dziew­częta po­sta­no­wi­ły ją od­wie­dzić. I przy oka­zji wy­wie­dzieć się o ta­jem­ni­czą ko­per­tę. Sta­rusz­ce nu­dzi­ło się nie­co, więc prze­pro­wa­dze­nie dys­kret­ne­go śledz­twa mo­gło do­star­czyć jej roz­ryw­ki.

Ka­ro­la uśmiech­nęła się do swo­ich wspo­mnień. Pla­no­wa­ły z przy­ja­ció­łką po­je­chać tam ra­zem, jed­nak ta w dniu wy­ciecz­ki za­cho­ro­wa­ła, a po­tem zda­rzył się ten wy­pa­dek. I Ka­ro­li wy­wie­trza­ły z gło­wy ta­jem­ni­cze li­sty bez nadaw­cy, ewen­tu­al­ne śledz­two lub po­szu­ki­wa­nie za­gad­ko­we­go au­to­ra. Sierp­nio­we wy­da­rze­nia zmie­ni­ły rów­nież jej wła­sne pla­ny. Po tym, jak za­re­ago­wa­ła po wy­pad­ku, po tym, jak ze­mdla­ła, prze­ko­na­ła się, że nie po­ra­dzi so­bie z od­po­wie­dzial­no­ścią za ludz­kie ży­cie. Tak jak prze­po­wia­da­ła bab­cia, oka­za­ła się zbyt sła­ba, zbyt po­dat­na na stres. W chwi­lach za­gro­że­nia wpa­da­ła w pa­ni­kę i dzia­ła­ła bar­dziej in­stynk­tow­nie niż ce­lo­wo. Zre­zy­gno­wa­ła z ma­rzeń o me­dy­cy­nie, za­do­wa­la­jąc się tu­ry­sty­ką – swo­im dru­gim hob­by. Przed wy­jaz­dem z Plusk upro­si­ła przy­ja­ció­łkę, aby ta wy­wie­dzia­ła się, czy po­mi­mo jej nie­spraw­nej ak­cji ra­tow­ni­czej chło­pak prze­żył.

Na po­cząt­ku nikt w szpi­ta­lu nie chciał roz­ma­wiać z Maj­ką, ale ta oka­za­ła się bar­dziej sta­now­cza niż prze­pi­sy i osta­tecz­nie do­wie­dzia­ła się, że wy­sze­dł z tego cało. Do­ta­rła rów­nież do in­for­ma­cji, że spraw­ców wy­pad­ku nie uda­ło się od­na­le­źć i w efek­cie nie po­nie­śli za swo­je bez­my­śl­ne za­cho­wa­nie żad­nych kon­se­kwen­cji.

Ka­ro­la ode­rwa­ła się od wspo­mnień i po­now­nie spoj­rza­ła na trzy­ma­ny w dło­niach list. Za­częła wal­czyć z po­ku­są otwar­cia go i za­spo­ko­je­nia swo­jej cie­ka­wo­ści. Pra­bab­cia od po­nad dzie­si­ęciu lat spo­czy­wa­ła w gro­bie, a może wia­do­mo­ść w nim za­war­ta jest wa­żna. A je­śli nie, i tak cie­ka­wi­ło ją, kto na­pi­sał do niej tak gru­by list. W środ­ku na pew­no nie znaj­do­wa­ło się żad­ne pi­smo urzędo­we, tyl­ko zwy­kła ko­re­spon­den­cja. Kto z da­le­kie­go Za­bo­rza znał pra­bab­cię? A może mia­ła ja­kieś se­kre­ty? Pro­wa­dzi­ła dru­gie, ukry­wa­ne przed ro­dzi­ną ży­cie?

Ka­ro­la par­sk­nęła śmie­chem. Nie tyl­ko na­sto­lat­ki mają buj­ną wy­obra­źnię, jak się oka­zu­je, do­ro­słe ko­bie­ty wca­le nie są gor­sze! Rów­nie do­brze mo­gły tam się znaj­do­wać wzo­ry ro­bó­tek ręcz­nych prze­sła­ne przez ja­kąś po­zna­ną w sa­na­to­rium zna­jo­mą.

Wie­dzia­ła, że ro­dzi­na pra­dziad­ka w cza­sie woj­ny miesz­ka­ła w War­sza­wie i opu­ści­ła sto­li­cę przed po­wsta­niem. Nie zde­cy­do­wa­ła się rów­nież na po­wrót do ro­dzin­ne­go mia­sta po jego od­bu­do­wa­niu, cho­ciaż bab­cia od cza­su do cza­su na­wi­ązy­wa­ła do tego te­ma­tu w roz­mo­wach z dziad­kiem. Jej mąż jed­nak nie ma­rzył o prze­pro­wadz­ce do sto­li­cy i nie zde­cy­do­wał się na wy­jazd. W War­sza­wie za­miesz­kał do­pie­ro Bar­tek.

Wy­pa­da­ło­by za­py­tać bab­cię, czy może otwo­rzyć list i za­spo­ko­ić swo­ją cie­ka­wo­ść, ale nie chcia­ła tego ro­bić. List naj­praw­do­po­dob­niej po­now­nie wy­lądo­wa­łby pod klu­czem w ko­mo­dzie, a Ka­ro­la zo­sta­ła­by ura­czo­na ca­łym wy­kła­dem do­ty­czącym wścib­stwa. Na­stęp­nie bab­cia prze­szła­by do uty­ski­wa­nia nad mar­no­wa­niem przez wnucz­kę cen­ne­go cza­su na zaj­mo­wa­nie się głu­po­ta­mi. Ma­ru­dze­nie trwa­ło­by go­dzi­na­mi, je­śli nie ca­ły­mi dnia­mi. Le­piej więc było żyć do­my­sła­mi, niż po­tem wy­słu­chi­wać dzie­si­ąt­ków ko­men­ta­rzy na te­mat swo­je­go bez­na­dziej­ne­go cha­rak­te­ru. Spo­kój po­nad za­spo­ko­je­nie pró­żnej cie­ka­wo­ści, po­my­śla­ła Ka­ro­la i odło­ży­ła ko­per­tę na kup­kę po­ukła­da­nych pa­pie­rów.

I wte­dy przy­szła jej do gło­wy ge­nial­na myśl. Prze­cież bab­cia była tyl­ko sy­no­wą ad­re­sat­ki, a nie jej cór­ką. Idąc tym tro­pem, wi­ęk­sze pra­wa, aby de­cy­do­wać o li­ście mia­ła… mama Ka­ro­li.

Nie za­sta­na­wia­jąc się dłu­go, wy­bra­ła jej nu­mer.

– Jak tam u bab­ci, có­ruś? – spy­ta­ła mama, gdy szyb­ko wy­mie­ni­ły się naj­wa­żniej­szy­mi in­for­ma­cja­mi. Nie mo­gły ze sobą roz­ma­wiać zbyt dłu­go ze względu na kosz­mar­nie dro­gie po­łącze­nia.

– Wi­sisz mi przy­słu­gę. Wła­śnie po­le­ru­ję me­ble i mam już wszyst­kie­go ser­decz­nie dość – oznaj­mi­ła po­nu­ro Ka­ro­la.

– Już nie­dłu­go – wes­tchnęła mama po dru­giej stro­nie. – Bab­cia ni­g­dy nie na­le­ża­ła do najła­twiej­szych lu­dzi, a ko­lej­ne lata nie po­ma­ga­ją.

Ła­god­nie po­wie­dzia­ne.

– Wręcz prze­ciw­nie, po­wie­dzia­ła­bym – mruk­nęła Ka­ro­la. – Dzwo­nię, po­nie­waż nie chcę za­wra­cać bab­ci gło­wy…

Szyb­ko opi­sa­ła ma­mie zna­le­zi­sko i spy­ta­ła, czy może się z nim za­po­znać.

– List do bab­ci Zosi po­wia­dasz… Pierw­sze sły­szę… A czy­taj so­bie do woli, jej tym na pew­no nie zro­bisz krzyw­dy. Sko­ro nie ma nadaw­cy, to na­wet nie mo­żna go ode­słać z po­wro­tem. Może w środ­ku znaj­dziesz ja­kieś wska­zów­ki, żeby po­in­for­mo­wać au­to­ra li­stu o śmier­ci pra­bab­ci.

Dzwo­nek do drzwi oznaj­mił ko­niec świ­ęte­go spo­ko­ju. Ka­ro­la spoj­rza­ła na ze­gar i skrzy­wi­ła się. Dziś plot­ki za­jęły bab­ci zde­cy­do­wa­nie za mało cza­su. Do­brze, że pani Arendt za­zwy­czaj nie chcia­ło się prze­trząsać to­reb­ki w po­szu­ki­wa­niu klu­czy.

– Mu­szę ko­ńczyć, bab­cia wró­ci­ła!

Po­że­gna­ła się szyb­ko z mamą, sły­sząc na­tręt­ny dźwi­ęk dru­gie­go dzwon­ka. Szyb­ko ru­szy­ła do przed­po­ko­ju i na mo­ment przed otwar­ciem drzwi zo­rien­to­wa­ła się, że na­dal dzie­rży w dło­ni kom­pro­mi­tu­jący ją do­wód rze­czo­wy. Nie wa­ha­jąc się, wci­snęła list do swo­jej to­reb­ki. Wy­dęła war­gi w mi­łym uśmie­chu i nie zwle­ka­jąc dłu­żej, otwo­rzy­ła bab­ci drzwi.

Ostat­nia noc w pra­cy mi­ja­ła jej spo­koj­nie, nie li­cząc jed­nej in­ter­wen­cji u im­pre­zu­jącej mło­dzie­ży. Po­nie­waż inni go­ście ho­te­lo­wi chcie­li wy­po­cząć, a roz­ba­wio­ne na­sto­lat­ki nie re­ago­wa­ły na skar­gi, Ka­ro­la po­sta­no­wi­ła obu­dzić opie­kun­ki i po­pro­sić je o wspar­cie. Na czas swo­jej nie­obec­no­ści na wszel­ki wy­pa­dek za­mknęła lap­to­pa. Śro­dek nocy, ale strze­żo­ne­go Pan Bóg strze­że.

Wy­ci­ągni­ęta z łó­żka o wpół do dru­giej w nocy kie­row­nicz­ka wy­ciecz­ki zme­łła w ustach prze­kle­ństwo.

– A jesz­cze go­dzi­nę temu ro­bi­łam ostat­ni ob­chód i spraw­dza­łam, czy wszędzie już ci­cho. Li­ce­ali­ści, a za­cho­wu­ją się jak przed­szko­la­ki! – jęk­nęła do dru­giej na­uczy­ciel­ki, któ­ra po omac­ku szu­ka­ła na podło­dze kla­pek.

Obie po­gna­ły pi­ętro ni­żej do wska­za­ne­go przez go­ści po­ko­ju. I fak­tycz­nie, dało się z nie­go sły­szeć śmie­chy i mu­zy­kę. Ka­ro­la po­sta­wi­ła nogę na pierw­szym stop­niu scho­dów, kie­dy w ko­ry­ta­rzu roz­le­gł się od­głos ener­gicz­ne­go pu­ka­nia do drzwi. Mu­zy­ka i gło­sy na­tych­miast umil­kły.

– Nie wie­cie, że o dwu­dzie­stej dru­giej roz­po­czy­na się ci­sza noc­na? – roz­le­gł się gło­śny szept jed­nej z na­uczy­cie­lek. – Do­bra, im­pre­zo­wicz­ko. Wy­ci­ągnij te­le­fon i dzwoń do mamy…

Ka­ro­la nie do­sły­sza­ła od­po­wie­dzi uczen­ni­cy, za to w ci­szy roz­brzmiał wy­ra­źny głos opie­kun­ki wy­ciecz­ki.

– Co zna­czy: „Nic nie ro­bię”? Go­ście się ska­rżą, sama sły­sza­łam gło­śną mu­zy­kę. A ty za chwi­lę będziesz tłu­ma­czyć swo­jej ma­mie, co ro­bisz o tej go­dzi­nie w po­ko­ju chłop­ców! Ko­ły­san­kę im przy­szłaś za­śpie­wać? Dzwoń i do­kład­nie wy­tłu­macz, dla­cze­go bu­dzisz ją o tej po­rze.

Ka­ro­la aż za­ma­rła na pó­łpi­ętrze, cie­ka­wa, jak to się sko­ńczy.

– Przy mnie dzwoń! Co to zna­czy, że roz­mo­wa jest pry­wat­na? Czy­li to ja mam za­dzwo­nić? Wiesz, co so­bie po­my­śli, jak o tej po­rze zo­ba­czy mój nu­mer? Jed­nak nie? To do dzie­ła!

Ka­ro­li­na uzna­ła, że naj­wy­ższa pora wró­cić za ladę re­cep­cji. Sa­do­wi­ąc się na nie­wy­god­nym krze­śle i pod­no­sząc kla­pę lap­to­pa, stwier­dzi­ła, że odro­bi­nę wspó­łczu­je mło­dzie­ży. Mo­gła so­bie wy­obra­zić, co po­wie­dzia­ła­by jej ła­god­na w grun­cie rze­czy mat­ka, gdy­by ona czy Bar­tek za­dzwo­ni­li za pi­ęt­na­ście dru­ga w nocy na po­le­ce­nie na­uczy­ciel­ki. Pew­nie kla­sa na na­stęp­ną wy­ciecz­kę po­je­cha­ła­by bez nich, sko­ro nie po­tra­fi­li się do­sto­so­wać do re­gu­la­mi­nu…

Ka­ro­li moc­no za­chcia­ło się spać, ale do pi­ątej zo­sta­ło kil­ka go­dzin. I wte­dy przy­po­mnia­ła so­bie, że prze­cież ma w to­reb­ce ta­jem­ni­czą ko­per­tę. Te­raz nie mia­ła nic do ro­bo­ty i bez prze­szkód mo­gła za­po­znać się z jej za­war­to­ścią. Nie wa­ha­jąc się zbyt­nio, prze­szła do po­ko­ju so­cjal­ne­go, gdzie trzy­ma­ła swo­je rze­czy, a na­stęp­nie wró­ci­ła na sta­no­wi­sko pra­cy z li­stem w ręce.

W szu­fla­dzie od­na­la­zła nóż do pa­pie­ru, ode­tchnęła głębo­ko i prze­ci­ęła kru­chy pa­pier. Zaj­rza­ła do środ­ka i zmarsz­czy­ła brwi. Nie było tam pli­ku kar­tek, jak się spo­dzie­wa­ła, ale cien­ki ze­szyt. Sądząc po wy­glądzie, dużo star­szy niż ko­per­ta.

Za­in­try­go­wa­na otwo­rzy­ła go na pierw­szej stro­nie i po prze­czy­ta­niu kil­ku zdań zo­rien­to­wa­ła się, że wca­le nie trzy­ma w dło­niach li­stu.

Pra­bab­ce ktoś przy­słał pa­mi­ęt­nik.

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

Spis treści

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Prolog

Rozdział pierwszy

Rozdział drugi

Rozdział trzeci

Rozdział czwarty

Rozdział piąty

Rozdział szósty

Rozdział siódmy

Rozdział ósmy

Rozdział dziewiąty

Rozdział dziesiąty

Rozdział jedenasty

Rozdział dwunasty

Rozdział trzynasty

Rozdział czternasty

Rozdział piętnasty

Rozdział szesnasty

Rozdział siedemnasty

Rozdział osiemnasty

Rozdział dziewiętnasty

Rozdział dwudziesty

Rozdział dwudziesty pierwszy

Rozdział dwudziesty drugi

Rozdział dwudziesty trzeci

Rozdział dwudziesty czwarty

Rozdział dwudziesty piąty

Rozdział dwudziesty szósty

Rozdział dwudziesty siódmy

Rozdział dwudziesty ósmy

Epilog