Enigma - Damian Miazga - ebook

Enigma ebook

Damian Miazga

0,0

Opis

Rok 2026. Osiemnastoletni Daniel Kopeć ma tylko jedno marzenie. Zostać najlepszym detektywem. Chłopak ma na to spore szanse. Jednak w realizacji tego marzenia pojawia się jeden mankament. Chłopak boi się wyrażania szczerze swoich myśli. Jednak pewien wypadek, w którym to uratował zwykłą dziewczynę, zmienia jego życie na zawsze. Jedna dziewczyna. Jedno oko, które widzi wszystko i  tysiące kamer, które widzą, co robisz. Jak Daniel poradzi sobie z rządem, który próbuje go zabić?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 732

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Damian ‌Miazga

Enigma

Oczy, ‌które widzą ‌więcej

© Damian Miazga, 2017

Rok 2026

Osiemnastoletni Daniel Kopeć ma ‌tylko jedno marzenie. ‌Zostać ‌najlepszym Detektywem. Chłopak ma ‌na to spore szanse. ‌Jednak w realizacji tego ‌marzenia ‌pojawia ‌się jeden ‌mankament. ‌Chłopak boi się wyrażać ‌szczerze swoich myśli. Jednak ‌pewien wypadek, w którym to uratował ‌zwykłą dziewczynę. Zmienia ‌jego życie na zawsze.

Jedna ‌dziewczyna.

Jedno ‌oko, ‌które widzi ‌wszystko

I tysiące kamer, które widzą, ‌co robisz.

Jak Daniel ‌poradzi sobie ‌z rządem, który ‌próbuje ‌go ‌zabić?

ISBN 978-83-8104-256-7

Książka powstała w inteligentnym ‌systemie wydawniczym Ridero

Rozdział 1 Marzenie moje

24 Listopada ‌2026 — „Żaden ‌dzień ‌się nie ‌powtórzy. Nie ma dwóch ‌podobnych nocy. Dwóch tych ‌samych pocałunków. ‌Dwóch tych samych ‌spojrzeń ‌w oczy. (Wisław Szymborska) — Co powiesz Daniel? — Spytała Zosia, stojąc na scenie w pustej sali teatralnej. — Wspaniale! — Powiedział Daniel ze sztucznym uśmiechem. — A tak na serio? — Co serio, co mam jej powiedzieć? — Pomyślał Daniel. — Że każdy człowiek nosi na sobie jakąś maskę? Że nie sztuką jest udawanie osoby w skórze, której czujesz się najlepiej! Że nasze marzenia i tak są niszczone przez nasze słabości. Tylko ja tu stoję nikt inny i co?! A nawet nie mogę jej tego powiedzieć. Nie chce ją zranić ani nawet stracić jest jedyną osobą, którą mogę nazwać przyjaciółką. — Pomyślał, po czym dodał z wymuszonym uśmiechem. — Serio! Myślisz, że mógłbym skłamać? — Tego nie wiem, ale „Na wędkę fałszu złowisz karpia prawdy” — Zapamiętam to sobie. — Powiedział Daniel możliwie najbardziej ponurym głosem, jaki mógł tego dnia z siebie wydusić, choć nie miał wcale zamiaru mścić się za nie dowierzanie. Po części był pod wrażeniem tych słów. Samo cytowanie Hamleta czy Wisławy Szymborskiej nie dziwiło go wcale, ale sam fakt, że gdzieś tam domyślała się, że nie mówi szczerze. Wiec potraktował to, jako ważną życiową lekcję, którą udzielała mu już nie raz. I znowuż to po raz kolejny jej słowa z przeszłości powróciły do niego echem niczym krzyki w starej studni. „Jeśli nie będziesz mówił to, co myślisz, to nigdy nie znajdziesz sobie dziewczyny” — Idziemy coś zjeść na mieście? — Spytała Zosia, schodząc ze sceny niczym prawdziwa gwiazda teatralna. — Nie dzisiaj. Ale dziękuje. — Powiedział to z uśmiechem i ze szczerością, co nie było źle odebrane przez Zosie. Dziewczyna spojrzała na zegarek i domyśliła się, że Daniel o tych godzinach spędza czas w domu, czytając serie książek Sherlocka Homlesa. — Rozumiem. — Powiedziała i pomachała mu na do widzenia. Przelotnie spojrzała mu w oczy i wyszeptała. — Widzisz? To chyba nie jest takie trudne. Daniel patrzył się na nią ze zdziwieniem. Spakował swoje rzeczy i ruszył do domu. Niebo wówczas przykryły szare niczym kurz na starych meblach chmury. Powoli zanosiło się na deszcz, przez co wszystkie, drony, które monitorują miasto i ludzi powoli znikały z pola widzenia, jakby bały się zła, które kryje się za gęstą mgłą i szarością tego dnia. Daniel nienawidził te kupy żelastwa latająca czasem nad jego głową. Czuł się wtedy jakoś dziwnie. W prognozie pogody wspominali o możliwej ulewie, która sparaliżuję te najbardziej ruchliwą drogę. Daniel obejrzał się w obie strony. Najbardziej rzucającym się w oczy był samochód. Czarny mercedes z nie polską rejestracją. Poszedł dalej w stronę przystanka autobusowego. Daniel uważnie obserwował rozkład jazdy, blokując przy tym dostęp do niego innym ludziom. Westchną z bezradność. Wiedząc, że kolejny autobus będzie dopiero za pół godziny. Postanowił wybrać się na piechotę. Podczas drogi kalkulował i oszacował, że ma siedemdziesiąt pięć procent szansy na to, że dojdzie do domu przed autobusem. Powietrze stawało się coraz wilgotne. Ciśnienie hektopaskali zniżyło się odrobinę, co z resztą dało się odczuć. Jesienna aura dobijała każdego wesołego cieszącego się życiem optymistę. Daniel zastanawiał się przez chwile czy Zocha, bo tak często do niej mówił (a przyjęło się to z czasów dzieciństwa, kiedy nie potrafił wymówić jej imienia) nadal cieszy się i skacze z radość. Jak to zwykle u niej bywa. Daniel przez całe swoje życie widział przeróżne osoby. Nigdy nie wychodził poza szereg, ale był swego rodzaju obserwatorem i analitykiem. Nie było ich zbyt wiele. Jednak do tej pory nie udało mu się znaleźć drugiej takiej jak Zocha, czyli osoby, której uśmiech z twarzy nigdy nie znika. Zarazem inteligentna i ambitna. Daniel przestał kontemplować na ten temat i zaczął rozmyślać o swoim życiu. Ciągłą jego frustracją była myśl, że nie potrafi powiedzieć byle komu co tak naprawdę myśli. Ten strach ograniczał go w jego marzeniu zostania najlepszym detektywem. Nawet ma tę inteligencję a jego zdolność dedukcji stała na wysokim poziomie to jednak, co by było, gdyby musiał stanąć naprzeciwko osoby winnej. Jak by wtedy się zachował? Daniel zawsze przyjmował postawę obronną. Wręcz bierną. Nigdy nie wyrażał swojego zdania, tylko przytakiwał. Przez co czuł się jak marionetka w teatrze lalek. To, dlatego też nie lubił teatrów, czego nie powiedział Zosi. Pierwsze grzmot uderzył lekko. Można powiedzieć, że sygnalizacyjne oznajmiając wszystkim, że rozpęta się piekło i tak też się stało. Kilka sekund po tym zaczął lać obfity deszczy, który zmył cały brud z chodnika, umył kilku żuli leżących na ławce, którzy zdawali się nie przejmować pogodą. A także zamaskował łzy kilku ludzi. Nie wspominając umytych aut, które za niedługo będą pływały na parkingach. Daniel nie oglądał pogody, przez co nie przygotował się na starcie z żywiołem, ale i tak go to nie obchodziło. Dziwił się tym ludziom, którzy w popłochu uciekali przed kroplami obfitego deszczu. Jakby palił im skórę, a to tylko przecież woda! Ale nawet taka błaha rzecz w nadmiarze szkodzi. Czy to woda, czy powietrze. Wszystko staje się niebezpieczne. Daniel przemókł do suchej nitki. Ubrania stały się odrobinę cięższe przez wsiąkniętą wodę. — Jeszcze z pięćset metrów i dom. — Pomyślał. Wiatr stopniowo przyśpieszał. Widać było, jakby kable starały się uwolnić ze słupów. Stare plakaty i ulotki leciały już po niebie, by następnie potem upaść i utonąć na mokrej ulicy. Tak właśnie znikały wszelkie stare modne techniki reklamowe, gdyż plakaty i ulotki zostały po część zastąpione elektronicznym obrazem. Woda strumieniem lała się do kanałów, które częściowo były już zalane. W oddali jakaś kobieta krzyczała, gdy kierowca przejechał po kałuży, co sprawiło, że fala wody poleciała wprost na nią. Woda docierała już prawie do kostek. Skarpety Daniela były już pełne wody. A w butach mógł otworzyć darmowy basen dla palców stóp. W końcu uchronił się w korytarzu. Jeszcze tylko pokonać dwa piętra i wejść do domu zdjąć ubranie, które przylegało do ciała, po czym założyć nowe i koniec! Jak powiedział, tak też zrobił. Daniel był już w swoim łóżku przykryty kocem. Na stole leżał kubek z gorąca kawą. Lampka nocna skierowana wprost na książkę. Oczy skanowały tekst. Palce, co jakiś czas przewracały strony. Mózg wkraczał w nowy świat. Lepszy świat! Aż w końcu oczy zamknęły się, by powitać nowy dzień. Lepszy dzień. — A ten Mongoł nawet się nie przywitał. — Powiedział karnie ojciec Daniela do swojej żony.

25 Listopada 2026Daniela poranek zaczynał się podobnie jak u zwykłego nastolatka. Już chyba trzy razy powtarzał sobie powtarzane przez wielu o szóstej rano „Jeszcze pięć minut”.Gdy jednak dotarło do niego, że się spóźni, jakimś cudem nabrał sił, choć nadal odczuwał niechęć do świata. Wstał i zaczął od posiłku. Jajecznica, bekon polany keczupem i chleb jasny świeżo wyciągnięty z chlebaka. Oczywiście, jakie byłoby śniadanie bez kawy czy herbaty. W tym wypadku Daniel pił raz to, raz to w zależności od tego, na co miał ochotę. Tym razem przez zupełny brak czasu nalał sobie zwykły sok pomarańczowy do szklanki i wypił takie dwie, po czym wytarł buzie o ramie i zjadł swoje śniadanie, a następnie zaczął się kąpać. Wszystko zajęło mu z grubsza dwadzieścia minut. Długo zaś wybierał, w co ma się ubrać, aż w końcu wybrał to, co pierwsze lepsze z szafy. Założył ubranie. Potem przepakował lekcje i ruszał dalej ku edukacji. Za wszelką cenę chciał uniknąć spojrzeń ojca. Zdziwiła go nieco pogoda. Było słonecznie i ciepło nie na tyle, by móc chodzić w krótkich spodniach, ale na tyle, by móc wytrzymać w samej bluzie, a to już jak na jesień straszny wyczyn zwłaszcza pod koniec gdzie pierwsze śniegi startują już z rozbiegu, by obdarować nas białym grudniem, a nawet i listopadem. Temperatura przekraczała szesnaście stopni a ciśnienie tysiąc szesnaście hPa. Ogólnie wszystko pomimo jesiennej aury i klimatu ożyło. Patki śpiewały, zamiast odlatywać do ciepłych krajów. Na ulicach było widać, jak ludzie w życzliwy sposób komunikowali się ze sobą. Byli nie tylko radośni, ale także i pełni życia. Zupełne przeciwieństwo wczorajszego wieczoru gdzie to każdy wzajemnie się przepychał, aby znaleźć się w bezpiecznym domu, gdzie jest kominek, piec czy nawet centralne ogrzewanie, które mogło ich szybko wysuszyć. — „Bo burzy zawsze świeci słońce” — Skomentował krótko Daniel, po czym dalej rozkoszował się pięknym widokiem, gdy nagle zdał sobie sprawę z tego, że Zocha nie da mu spokoju naładowana pozytywną energią płynącą prosto z ziemi. Daniel rozpatrywał już opcję niepójścia do szkoły. Stał już na przystanku, oczekując autobus. Minuty mijały. Elektroniczny rozkład wskazywał pięć minut opóźnienia. Widząc, że autobus jeszcze nie przyjechał. Podjął stanowczą decyzję, lecz nagle ogromny pojazd zatrzymał się na przystanku. Kierowca otworzył drzwi, do których Daniel wszedł z niechęcią. Drzwi powoli się zamknęły. Autobus ruszył, oddalając się od pięknego widoku okolicy. Daniel zajął pierwsze lepsze miejsce zraz po skasowaniu biletu miesięcznego. Usiadł na wybranym miejscu i rozglądał się, jak budynki oddalają się, a na ich miejsce pojawiają się nowe. Gdzieniegdzie zdołał zauważyć kilka latających maszyn, dronów, które obserwowały ludzi. Niektórzy zdążyli się już przyzwyczajać. Jednak znaleźli się też tacy, którzy wielokrotnie wysyłali skargi to obecnego rządu w sprawie ich wycofania. Daniel czuł się osaczony i bezbronny, choć widać było, że te maszyny nie mają rozumu, to jednak bliskość ich wprawiała w dyskomfort. Dwa kolejne przystanki wyglądały tak samo. Ludzi ubywało i przybywało. Daniel rozejrzał się dookoła. Z tyłu za nim nie było nikogo. Dopiero drugi rząd był zajęty przez starszą panią i łysego dresa. Daniel czuł strach, który mogła czuć starsza pani, bo kto wie, czy nie ukradnie jej torebki i ucieknie z autobusu, gdy kierowca zatrzyma się na przystanku. Nieco dalej na tak zwanych czwórkach siedziała matka z trojgiem dzieci. W jej oczach Daniel dostrzegł trud obowiązku macierzyńskiego. Podczas jazdy kilkukrotnie musiała wycierać buzię jednemu ze szkrabów, bo to ciągle śliniło się niemiłosiernie. Po prawej stronie autobusu było kilku uczniów gimnazjum, którzy pomimo irytującej rozmowy i głośnym puszczaniu muzyki w autobusie, nie denerwowały Daniela. On ze stoickim spokojem przyglądał się pasażerom znajdującym się przed nim. Wszystkich widział odwróconych tyłem, więc ciężko my było określić, kto jest, kim tak naprawdę. Jego wzrok znów powędrował za krajobrazem za oknem. Gdy nagle autobus zatrzymał się na przystanku na żądanie. Daniel zauważył, że nikt z pasażerów nie naciskał guzika, wiec w takim razie musiał być to ktoś z zewnątrz. Daniel zastanawiał się, po co stworzyli przystanki na żądanie. Przecież, jaka to różnica czy autobus się tam zatrzyma, czy też nie. A i tak z reguły każdy kierowca się tam zatrzymuje. Drzwi otworzyły się, a do autobusu weszła tajemnicza postać. Przez krótki czas Daniela nie interesowało, kto to. Jednak, gdy ujrzał aparycje owej postaci, zaczął bliżej się jej przyglądać. Była to dziewczyna wyjątkowo niska z grzywką przykrywającą czoło długimi czarnymi włosami. Niebieskie oczy, co dało się zauważyć, gdyż było one bardziej niebieskawe od oceanu. Twarz zupełnie bez wyrazu. Bez żadnej dosłownie żadnej emocji jakby była laka, co przerażało Daniela. Jasna karnacja, co tylko potwierdzało przypuszczenie owej lalki. I usta w zwyczajnej pozie nie eksponowały dużą ilością szminki, co Daniel uznał za normalne i przyjemne dla oczu. Daniela często odpychało u dziewczyn nadmierny makijaż, ale gdyby miał taką dziewczynę, to na pewno nie odważyłby się zwrócić na to uwagi, co dopiero wyrazić swoje zdanie na temat krzykliwego makijażu. Gapiąc się na nią, porzucił krajobraz za oknem, który w sposób ostentacyjny o tej porze, pogodzie i chwili próbował ukazać swoje piękno wiatrem, który poruszał liśćmi w taki delikatny sposób, że za oknem wyglądały jakby, leciały wolne niczym ptaki wypuszczone z klatki. Dziewczyna najwyraźniej czuła spojrzenie chłopaka i odwróciła głowę ze złą miną, jakby ją ośmieszył. Złość u tej dziewczyny była podkreślona wyraźniej niż jakiekolwiek inne emocje. Daniel, widząc jej zachowanie, odwrócił wzrok. Niestety przegapił przez to taniec liści, który wiedzieli inni pasażerowie. Daniel odwrócił się do tyłu i ujrzał trójkę dzieciaków, które wciąż patrzyły zafascynowane w okno. Było, czego żałować. Jednak dzieci nie interesowało piękno flory, lecz latające drony. Tak to już jest, że w świecie nowej technologii to, co naturalne ginie. Autobus zatrzymał się na przystanku. Daniel wysiadł z niego, oglądając się za pojazdem, który powoli odjeżdżał. Ujrzał jeszcze raz tę dziewczynę. Tym razem udało się nawiązać kontakt wzrokowy. Oczy miała pełne różnych emocji, ale twarz nadal była jakby wyrzeźbiona z kamienia. Jakby była manekinem, który wisi w centrum handlowym. Daniel spojrzał na zegarek. Zostało mu jeszcze pięć minut. Zaczął szacować. — Iście do szatni zajmie mi dwie minuty. Dzwonek zadzwoni za dwie plus trzy minuty spóźnienia nauczyciela, który będzie szedł po dziennik w takim razie mam dodatkowe sześć minut na to, by zapytać, co było zadane z matmy i zdążyć, przepisać jedno, chociaż zadanie. — Pomyślał. Gdy wysiadł, z autobusu była siódma pięćdziesiąt pięć. Po drodze zaczepili go znajomi, pytając, czy ma papierosa. Szybko powiedział, że nie ma i w szatni znalazł się pięćdziesiąt sześć. Oddanie kurtki o dziwo zajęło mu minutę, ale nie ma, co się dziwić jesienne poranki potrafią być zimne, a rozebranie się z pełnego pancerzu trochę zajmuje. — Pięćdziesiąt siedem jak w zegarku. — Pomyślał Daniel, gdy zauważył pierwszego znajomego z klasy. — Kuba! — Co? — Odpowiedział kolega zaskoczony pojawieniem się tak nagle Daniela. — Było coś na matmę? — Tak pierwsze i trzecie ze strony siedemdziesiątej trzeciej. — Daj spisać! — Poprosił Daniel. — A zdążysz? — Mam z jakieś sześć minut. Uda się. Zapewniał autorytatywnie Daniel. Minęły trzy minuty. Kuba nerwowo patrzył na zegarek w telefonie. — Zaraz profesorka będzie. — Spoko jeszcze trzy minuty. Kuba poczekał jeszcze chwile, gdy zbliżała się godzina ósma trzy. Zaczął odliczać. Długopis Daniela prawie się palił. — 3. — Wykorzystać wzór na sumę ciągu geometrycznego. — Powtarzał, co ma zrobić na głos. — 2. — Jeszcze tylko odpowiedź. — 1. — Już. Ósma trzy. — Proszę chłopcy. — Powiedziała profesorka.- Macie klucz i otwórzcie sale. Ja zaraz do was przyjdę. Kuba złapał klucz, będąc przy tym w szoku. Jak Daniel mógł to przewidzieć. — Jak ty to… — Nie pytaj. — Przerwał mu Daniel- Wchodź. Obaj udali się w stronę klasy. Uczniowie, widząc, że dzierżą w dłoniach klucz, zrobili im przejście. Daniela nie unikną wzrok podekscytowanej Zochy. Która cieszyła się z pogody i dzisiejszego dnia. U tej dziewczyny radość tryska dwadzieścia cztery na dobę zupełne przeciwieństwo dziewczyny z autobusu, co Daniel już zdążył porównać. Zocha złapała go za rękę i zaczęła zadawać mu całą serię pytań, co było do niej podobne. — Jak tam u ciebie? — W porządku a u ciebie? — Tak samo. Wczoraj była niezła burza. A miała takie plany. — I co zrobiłaś? — Byłam na zakupach. — W taką pogodę! — Zdziwił się Daniel. — Czemu nie? Miałam ochotę, a jeśli czegoś chce, to nawet tornado mnie nie pokona. Danielowi zawsze to w niej imponowało. Sam próbował się kilkukrotnie przełamać, lecz jego starania kończyły się poważną wadą wymowy i jąkaniem się ze strachu, co było negatywnie odebrane. Daniel kilkukrotnie zadawał sobie pytanie, co stanowi jej siłę i wytrwałość, a zwłaszcza wiarę w siebie. Niestety nigdy jej o to nie zapytał. A pytanie to mogłoby mu prawdopodobnie pomóc lub też bardziej przybliżyć jej życie. — Ja siedziałem w domu. Przemokłem do suchej nitki. — A jak podróż do szkoły? — Zwyczajna. — Co!? — Dziewczyna klepnęła go z niedowierzaniem, po czym przybiła go lekko do ściany i spojrzała mu w oczy. Daniel czuł się w tej sytuacji wyjątkowo niezręcznie. Widział wyraz twarzy Zochy, która wyrażała zdziwienie, jakby zrobił coś, co do niego niepodobne a przecież wyrażanie jedno słownie swojego zdania było dla niego chlebem powszechnym. Zocha zbliżyła się jeszcze bardziej. Jej oczy ostentacyjnie pokazywały swój piwny kolor. Jej brązowe włosy były już poza kadrem wzroku Daniela. Została jej tylko spąsowiała twarz, a zwłaszcza policzki. Zocha zebrała w sobie trzy oddechy, po czym dodała. — Jak mogłeś nie ujrzeć dzisiejszej panującej aury? Ptaszki śpiewały. Liście latały. Ciepło miło i jesienie zupełnie inaczej niż w stereotypowej jesieni gdzie wszystko zalega błotem gównem i jest zimno. Więc pytam się. Jak mogłeś tego nie zauważyć?! Jak?! — Mówiła tak szybko, że z trudem można by było ją zrozumieć. Daniel przez długi czas zastanawiał się nad odpowiedzią. I w chwili, kiedy to już miał po raz pierwszy powiedzieć swoje zdanie. Niekoniecznie zgodne ze słowami Zosi. Jakaś nieznana mu siła protestowała. Przez co dodał bez najmniejszych emocji. — Masz racje. Było pięknie. — Nie było, a jest! Gdy skończy się lekcja, to ci pokaże. Naglę, do klasy weszła profesorka. — Dzień dobry. Siadamy. Zadanie pokaże… — Jak mogła nie domyślić się tego, że nie mówię szczerze? Przecież zna już mnie na tyle, że powinna takie rzeczy wiedzieć. Czyżbym stracił przyjaźń? Czyżby męczyło ją to, że zadaje się ze mną. Czy muszę być taki beznadziejny? — Myślał w duchu Daniel, który zaprzątając sobie tym głowie, jednocześnie sobie szkodził, ale kiełkowało w nim coś nowego, o czym jeszcze nie miał pojęcia. Żył w przypuszczeniu, że „Czasem trzeba zniszczyć stare, by powstało nowe” — Zadanie pokaże Daniel. — Powiedziała profesorka, losując byle jakiego ucznia i przypadkiem natrafiła na Daniela. Chłopak odebrał to normalnie. Spojrzał na Kubę, który zapewne sądził, że profesorka go nakryła. Dla Daniela to przestało mieć sensy, dopóki nie zmieni swojego życia, nic nie będzie miało sensu. Daniel pokazał zeszyt i zrobił przykład na tablicy, co zadziwiło Kubę. — Jak on zapamiętał coś, co pisał tak szybko i w pośpiechu, że pewnie zerkną tylko raz? — Pomyślał Kuba. — A to jego zdolność w oszacowywaniu. Jak?Daniel poszedł do ławki. Cudem unikną jedynki. Tak przynajmniej myślał. I nie zaprzątał sobie tym głowy. Zupełnie nieświadomy tego, że jego rówieśnik myślał o nim inaczej. Szkolny mordor zakończył dzwonek. Uczniowie wyszli z sali. Daniel podszedł do Zochy i spytał, czy pójdą teraz. Na co dziewczyna z entuzjazmem odparła, że tak. Spakowała książki, po czym prowadziła Daniela do wyjść na zewnątrz. Koło szkoły stał wieki potężny kasztanowiec. Na czubku jego gałęzi wisiały jeszcze z ledwością żółte liście. Na samym dole tego drzewa leżało pełno kasztanów wymieszanych z żółtymi, brązowymi i zielonymi liśćmi. Słońce idealnie padało na to drzewo, ukazując im swój majestat. Brakowało mu tylko krzyków aniołów z niebios, by to podkreślić. Nagle zawiał przyjemny dla ciała wietrzyk, który poruszał liśćmi tak samo, jak włosami Daniela i Zochy. Daniel wewnętrznie przyznał, że miejsce to jest naprawdę klimatyczne i piękne i byłoby to idealnym miejscem na randkę, gdyby nie to, że znajduje się koło szkoły. — Co powiesz? — Spojrzała pytająco Zosia. — Jest… Pięknie. — Powiedział, wahając, się nad odpowiedzą. Zosia spojrzała na niego z dumną, że w końcu powiedział szczerze, co myśli. Nagle jednak zobaczyła łzę w jego oku i to nie była łza wzruszenia. Daniel na należał do estetów takich jak Zosia, która rozpłakałaby się ze szczęścia na sam widok przepięknego drzewa. Zosia chciała już pytać, lecz zrezygnowała w momencie, gdy zobaczyła, że Daniel rękawem szybko wytarł łzę i udawał, że nic się nie stało. Nie mogła go rozgryźć, choć czuła, że gdyby go teraz spytała, to na pewno unikałby odpowiedzi. Długo na niego patrzyła i gdy już chciała jednak zadać to pytanie. Nagle zadzwonił dzwonek, po którym to Daniel od razu udał się do środka szkoły. Gdy już razem przekraczali drzwi nagle ni stąd, ni zowąd pojawił się Kuba. — Na chwile go porywam. — Powiedział do Zosi, ciągnąc Daniela na zewnątrz. — Ale lekcje… — Próbowała dokończyć Zosia, lecz przerwał jej Daniel, wyciągając prawa rękę w geście pauzy. — Spokojnie parę sekundy. — Powiedział Daniel. Kuba spojrzał na niego z niedowierzaniem. — Nie mówi mi, że przewidzisz to, ile będę rozmawiał. — Pomyślał. Razem udali się w stronę drzewa, które wygląda tak samo, jak wcześniej. — Co chciałeś mi po… — Przerwał mu Kuba. — Jak to robisz? — Co? — Pytam się. Jak ty to robisz? — No, ale co robię? — Stary przewidziałeś, co do sekundy, kiedy przyjdzie pani profesor i zapamiętałeś wszystko, co pisałeś w zeszycie praktycznie na szybko. Daniel długo zastanawiał się co powiedzieć. — Widzisz. Nie pierwszy dzień chodzę do tej szkoły. Zawsze, gdy mamy z nią pierwszą lekcje Grabowska jest niewyspana. Przyjeżdża autem, dlatego się nie spóźnia. A przypomnę, że tylko z nami ma na tak wczesną godzinę. — A no faktycznie, ale … — Przewał mu Daniel. — W szkole jest zawsze pięćdziesiąt osiem. W pokoju nauczycielskim zaparza sobie kawę, bo w domu nie ma na to czasu, co z resztą sam widzisz, gdy wchodzi do klasy z kubkiem. — Racja, ale…— Mamy trzy klasy, które mają tę samą nazwę profilu tylko numerki inne… rzymskie numery. Zawsze je myli. Teraz od nowa. Pięćdziesiąt osiem jest w szkole. Dojście zajmuje jedną minutę. Pięćdziesiąt dziewięć jest w pokoju nauczycielskim. Zaparza kawę i szuka dziennika. Dwie minuty na kawę. Ósma jeden kawa zrobiona szuka dziennika. Ósma trzy bierze klucz z dziennikiem, ale przypadkiem myli dziennik i daje nam klucz. I tak w kółko. — Jej cóż za kalkulacja, ale jak to robisz, że masz taką pamięć. — Nie wiem. Sądzisz, że gdyby nie ta pamięć do dałbym rade zapamiętać to wszystko? — Daniel zadał mu pytanie, choć nie chciał znać odpowiedzi, bo musiałby drążyć temat, a już samo wyjaśnienie spóźnienia profesorki było ciężkie. — Choć spóźnimy się na historie. — Kto wie, może profesor się spóźni? — Nie. On zawsze jest punktualnie. Chłopacy dotarli spóźnieni na historie, przez co musieli zrobić serie pięćdziesięciu pompek. Dla Daniela nie było to problemem. Jednak Kuba chłopak o umyśle ścisłowca nie dawał rady. Z wielkim trudem dobił do pięćdziesięciu. Przy ostatniej jego ręce zaczęły drżeć, nie dając rady utrzymać jego ciała. Padł na ziemie. Kończąc karną serię pompek. — No dobra chłopaki siadajcie do ławki mam wasze kartkówki. Kuba cztery, Daniel pięć. Daniel nie był zdziwiony wynikiem tak samo i Kuba. Kartkówka była z dat, więc nic dziwnego, że Daniel dostał pięć. Obaj usiedli w osobnych ławkach naprzeciw siebie obaj skupieni na lekcji. Dzień mijał tak szybko, jak lekcje. Daniel nie widział nic niezwykłego w liceum, choć często słyszał od matki, jak z przyjemnością wspomina czasy liceum, jak i chęć cofnięcia się w czasie, by powrócić do starych lat. Nagle w klasie zrobiło się głośno przez sprawę studniówki. Zosia od tamtej pory męczyła Daniela pytaniami, z kim się wybiera i czy się wybiera, lecz od niego usłyszała stanowcze bez emocjonalne „Nie wiem”. Choć ciężko było usłyszeć w jego głosie stanowczy ton. Daniel bał się powiedzieć, że nie wybiera się na studniówkę, bo wie, że wiązałoby się to z dezaprobatą ze strony Zosi. Więc najlepszym dla niego rozwiązaniem było przekładać odpowiedź w nieskończoność. W ten sposób zadając sobie mękę na kolejne dni, w których sprawa studniówki znów zacznie wrzeć niczym woda w czajniku. Lekcje powoli zbliżały się końca. Uczniowie kurczowo trzymali się zegarka w oczekiwaniu na te ostatnie sekundy. Oczywiście czas dla Daniela strasznie się przedłużał, jakby to sekundy stały się minutami. Często patrzył na zegarek, później znowu. Wtedy Danielowi wydawało się, że minęło pięć minut. W rzeczywistości jednak wskazówka zegara wskazująca minuty ruszyła się o jedną kreskę. Daniel wówczas postanowił nie zwracać uwagi na zegarek. I choć czas wcale nie zmienił swojej prędkości to i tak prędzej czy później musiała nastąpić ta ubłagana godzina. Gdy już zadzwonił dzwonek. Wszyscy uczniowie wyszli z klasy z hukiem, choć to jeszcze nie był piątek. To euforią u młodzieży było ukończenie zajęć w tym jednym najcięższym dniu tygodnia. Daniel ze stoickim spokojem przyjął do wiadomości, że już koniec lekcji. Powoli jak tylko mógł. Włożył książki do torby, po czym wyszedł z sali. Gdy wyciągną z szatni kurtkę. Zauważył, że wszyscy uczniowie z jego klasy zabrali swoje kurtki. Daniel spojrzał na zegarek. Piętnasta trzydzieści to oznaczało, że wszyscy znajomi z jego klasy pojechali już do domu nie zależnie od tego, którą stroną jechali. Daniel wyszedł ze szkoły, po czym rozejrzał się w prawo i w lewo. Faktycznie nie było nikogo z jego klasy. Ani śladu Zosi i Kuby. Daniel poszedł sam i jak zwykle wybrał się na pieszo. Nie lubił czekać na autobusy ani kisić się w nim niczym ogórki w słoiku. Zwłaszcza że mógł znaleźć się na jednych z tych brudnych śmierdzących miejscach, gdzie czasem zdarzy się, że wpadnie kilku żuli i usiądzie taki koło ciebie. Daniel stał już na pasach. Naprzeciwko niego był przystanek, na którym stado ludzi oznaczało, że niebawem zjawi się ich oczekiwany autobus. Nawet ta pokusa nie przyciągnęła go do skorzystania z komunikacji miejskiej. Daniel lubił spacery. Gdy kulturalni kierowcy zatrzymali się, co było także ich obowiązkiem przed przejściem dla pierwszych. Daniel w spokoju mógł przejść na drugą stronę. Gdy jego noga stanęła już na krawężniku. Daniel zaczął myśleć o czymś zupełnie innym. Gdy znalazł się już całkiem po drugiej stronie. Daleko od szkoły. Z dala od Zosi i Kuby. Mógł w spokoju przeanalizować dzisiejszy dzień. Wrócił on do wspomnienia, kiedy to rozmawiał z Kubą. Daniel wtedy pomyślał o swoich zaletach. O swojej pamięci, łączeniu faktów i zmysłu obserwacji. Zaczął czuć się wielki. Jednak potem przypomniał sobie, co się działo koło wielkiego kasztanowca, który był widoczny nawet z tego miejsca, gdzie teraz znajduje się Daniel. Ta jego łza nie była wywołana wzruszeniem, co zdążyła zauważyć wtedy Zosia. Ta łza to było nic innego jak łza bólu, jaki nosi w sobie. — Dlaczego? Co jest ze mną kurwa nie tak!? Mam swój cel i marzenie! — Mówił sam do siebie zapłakany. — Czemu tak bardzo się ich boje? Czuje się jak w klatce. Jakby coś mnie blokowało i nie dało mi spokoju. Nie pozwalało być sobą … Kurwa. Czemu jestem taki beznadziejny? Żaden ze mnie mężczyzna, jeśli boje się powiedzieć, czego chce. Naprawdę chciałbym się zmienić… Proszę. Błagam Boże. Daj mi tę szansę, jeśli istniejesz. Nie chce dłużej być tchórzem!! Chce walczyć! Żyć w pełni szczęścia i tego, że nie muszę się chować. Chce nareszcie poczuć się sobą, a nie siebie ukrywać. Kurwa… Czy naprawdę muszę być taki beznadziejny! Moje marzenie nigdy się nie spełni! — Wciąż mówił to w myślach, podczas gdy łzy kapały z niego niczym krople na szybie po strasznej ulewie. Jego myśli przerwało trąbienie i śmiech. Daniel odwrócił się i widział, jak rozpędzone auto zmierza w stronę dziewczyny o czarny włosach. Ta odwróciła się lekko w jego stronę, pokazując twarz. — To ta sama z autobusu! — Pomyślał Daniel, po czym w ciągu sekundy głos w jego głowie krzykną. Pomóż jej!!. Jeśli tego nie zrobisz. Jeszcze bardziej się znienawidzisz!Przez chwile stał sparaliżowany, lecz Daniel w końcu wyskoczył za nią. Szybkie obliczenie długości mówiło jasno samo za siebie. Daniel uratuje dziewczynę, ale poświęci siebie. Auto wjechało na chodnik. Rozbawiony kierowca ujrzał dziewczynę, a potem naglę dwie dodatkowe ręce, które pchnęły dziewczynę z dala od auta. Trzask!!

***

Pomimo, że dziewczyna była z dala od samochodu. To i tak coś w niego walnęło. Kierowca bez namysłu odjechał, czym prędko. Drony, które miały pilnować porządku. Nagle ześwirowały, jakby po raz pierwszy znalazły się w takiej sytuacji i nie wiedziały jak się zachować. Setka gapiów utworzyła krąg. Każdy patrzył na poturbowanego dzieciaka leżącego na chodniku, który został przejechany. Między obserwatorami zaczęła się rozmowa.

— Widzieliście, co się stało?

— Chłopak normalnie wpadł pod to auto. Uderzył głowa o szybę i to mocno.

— Zadzwońcie po pomoc! — Krzyknęła kobieta.

— Już dzwonie.

Jeden z mężczyzny przeprowadzał RKO. Podczas gdy inni albo się gapili, albo uspokajali resztę.

— Co z policją? Trzeba ich zawiadomić.

— Zaraz będą. — Odpowiedział mężczyzna, chowając swój telefon.

— Co z dziewczyną?

— Nie ma jej. — Odpowiedziała kobieta.

— Może uciekła.

Po paru minutach przyjechała karetka pogotowia i zabrała poszkodowanego. Policja również przyjechała i przesłuchiwała świadków. Niestety żaden z nich nie zdążył zauważyć numerów rejestracyjnych. Jedyną poszlaką, jaka była to marka i kolor. Był to czarny mercedes. Detektyw Jakub Klimek, który był na miejscu wypadku. Zaczął oglądać miejsce zbrodni. Zawsze uważał, że potrafi znaleźć się we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Zawłaszcza, kiedy nie ma nic do roboty.

— Atak musiał być przeprowadzony z premedytacją. — Detektyw spojrzał na chłopaka, który został przeniesiony szpitalnymi noszami. Gdzieś podświadomie detektyw znał chłopaka. Lecz nie wiedział skąd.

Drony natomiast powoli wracały do normalności. Detektyw obserwował te urządzenia. Miał skrytą nadzieję, że udało im się zarejestrować cokolwiek związane z samochodem. Detektyw podrapał brodę, patrząc się w niebo a dokładnie na chmury.

Daniel Kopeć został przetransportowany do Warszawskiego szpitala.

***

Była stosunkowo ciemna noc nic nadzwyczajnego dla tej pory roku. Do szpitala weszła młoda dziewczyna brunetka z bukietem kwiatów w rękach. Miała na sobie szpilki i czarną sukienkę jak na pogrzeb. Jej twarz nie wyrażała nic. Ani smutku, ani radość.

Strażnik spojrzał na nią. Przetarł oczy z niedowierzaniem i już jej nie widział. Znikała mu przed oczami niczym duch.

— Chyba jestem przemęczony. — Pomyślał strażnik, drapiąc się po swojej łysinie. Widać, że był stary. Z pewnością mógł już pójść na emeryturę. Jednak pewnie wolał sobie dorobić i pracować tam, gdzie nie potrzeba za bardzo siły. Bo kto by chciał włamywać się do szpitala?

Dziewczyna bez żadnego trudu udała się na oddział intensywnej terapii. Tam spotkała Doktora sprawdzającego wyniki. Dziewczyna zamieniła z nim parę zdań i dała mu zdjęcie, po czym zostawiła na stole kwiaty i wyszła jak gdyby nigdy nic. Gdy udała się głównym wyjściem. Strażnika już nie było. Leżał na swoim krześle, spiąć w dość niewygodnej pozycji.

Doktor z ciekawością oglądał zdjęcie, zapamiętując z niego każdy najmniejszy szczegół. Był już gotów do operacji. Tymczasem dziewczyna była już poza szpitalem. Rozglądała się nerwowo w każde strony zupełnie, jakby czegoś wypatrywała. Przez chwile dała się ponieść myślami, które dotyczyło okolicy. To, co zaobserwowała to fakt, że świat po wojnie się zmienił. Mimo iż wszystko wygląda jak wcześniej to jednak nie to samo. Nazwy ulic, jak i ich wygląd zostały zmienione. Te irytujące roboty latające praktycznie wszędzie również i ją denerwowały. I nie pasowały jak na te lata. Choć tak naprawdę, kto to wie? Dziewczyna wsiadła w końcu do czarnego mercedesa w miejsce pasażera i odjechała.

Trzy dni później.

28 listopada 2026

— Moja głowa. — Powiedział Daniel, masując się w źródło bólu.

— Widzę, że pan już wstał. Jak pan się czuje? — Spytała pielęgniarka zmieniająca pościel w sąsiednim łóżku.

— Jakby przed chwilą przejechał mnie tir.

— Raczej nie tir a samochód. — Zaśmiała się pielęgniarka. — Zaraz przyjdzie lekarz i panu wszystko opowie. Podać coś może?

— Nie dziękuję. — Odpowiedział Daniel, leżąc jeszcze w łóżku.- Samochód? — Pomyślał. — Więc to jednak nie był sen.

— Słyszałam o twoim wyczynie. Jestem naprawdę pod wrażeniem. — Powiedziała z uznaniem Pielęgniarka.

— Ja też. Choć myślałem, że umrę. — Odpowiedział krótko. Nie wierząc że żyje. — Który mam dzień? — Zapytał Daniel.

— Dwudziesty ósmy. Listopad.

— A rok?

— Haha.- Zaśmiała się pielęgniarka. — Dwa tysiące dwudziesty szósty. Spokojnie spałeś tylko trzy dni, co i tak lekarze uważają za cud. Ktoś u góry musi cię lubić.

— Miałem przez chwile wrażenie, że spałem tu wieki. I raczej wątpię, by mnie lubił. Sam powoli zaczynam wątpić w jego istnienie. — Powiedział. Przytaczając sobie w głowie wizje słów jeszcze przed wypadkiem, kiedy to błagał wręcz Boga o pomoc.

Nagle jednak próbował wstać, co było dla niego męczarnią. Nie był jeszcze na tyle wypoczęty i nie miał na tyle sił, by móc normalnie wstać jednak trochę mu się udało. Kątem lewego oka dostrzegł panią pielęgniarkę. Ta spojrzała na niego z uśmiechem. Wtedy głowa Daniela nieco się wyrównała, po czym otworzył swoje prawe oko, które wcześniej było zamknięte. To, co wtedy zobaczył. Przebiło jego oczekiwania. Pielęgniarka była młodą kobietą uśmiechniętą i radosną jednak Daniel w przeciągu jednej sekundy zobaczył całe jej życie. Jego prawe oko widziało dosłownie przyśpieszony film na podstawie całego jej życia, z którego był w stanie zapamiętać wszystko i pamiętał wszystko. Im dłużej się przyglądał. Tym nabierał coraz to większej wiedzy na jej temat. W przeciągu chwili widział jej strach, słabość, marzenie, co lubi, czego nie, gdzie mieszka ile ma lat. Czuł się przez tę chwile jakby grzebał jej w mózgu i naruszał także strefę podświadomość. Nagle kobieta zaczęła się źle czuć. Dostała ataków duszności, stała się sina, jakby powoli miała umierać. Daniel szybko odwrócił głowę i nasłuchiwał jej oddechu. Gdy już słyszał, że wrócił do normy. Zapytał.

— Wszystko w porządku? — Zapytał. Próbując unikać kontaktu wzrokowego.

— Tak. Źle się poczułam, ale już jest dobrze. — Powiedziała pielęgniarka z uśmiechem na twarzy, jakby odzyskała całą energię. Pielęgniarka nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, co zaszło. Daniel chciał sprawdzić, czy to, co widział, było prawdą.

— Była pani może trzy miesiące temu z mężem w Afryce?

— Tak z narzeczonym a czemu pytasz?

— Moi znajomi też byli i również się źle czuli. — Wymyślił na poczekaniu.

— O matko nie mówisz mi, że zaraziłam się jakąś chorobą?

— Nie, jeśli pani jadła w dzieciństwie żółtka jajek to nic pani nie będzie. — Powiedział poważnym głosem.

— Uff całe szczęście, że mieszkałam na wsi u babci, jak byłam mała i jadłam żółtka jajek. To były czas. Sporo się mówiło o GMO, ale to nic w porównaniu z tym, co jest teraz. — Powiedziała pielęgniarka, która uznała to za żart chłopaka. — Strasznie tego nie lubiłam. — Dodała.

Daniel nie potrzebował więcej informacji. Faktycznie miał wgląd na jej życie. Wszystko się zgadzało. Nawet to, że była na wsi, ale jak?

Daniel chwycił za lusterko, które było na stoliku i spojrzał na swoje odbicie. Gdy je zobaczył. Nie uwierzył, ale jego prawe oko różniło się od lewego. Lewe było nietknięte. Miało ten sam odcień niebieskiego jak wcześniej. Jednak prawe zmieniło swój kolor na żółte z lekkimi prawie widocznymi elementami czerwieni wtopionej gdzieś w całą żółci i brązu wokół źrenicy. Nagle zjawił się Doktor. Przedstawił szybko wyniki badań. Rentgen, tomografia. Sprawdzono krew. Zostało mu jeszcze mocz i kał, ale to dopiero jak przyjdzie do domu. Lekarz o dziwo zasłonił się kartką papieru, z której czytał. Było to podejrzane i gdy Daniel chciał o to zapytać. Nagle lekarz został wysłany do innego pacjenta w trybie Natychmiastowym.

— Zaraz przyjadą rodzice, by cię odebrać. — dorzucił szybko i wybiegł.

Daniel położył się na łóżku. Próbował zrozumieć, co się teraz dzieje. Spojrzał na okno, które ukazywały piękną pogodę i ptaki, które latały bez latających koło nich dronów. Co Daniel uznał za jeden z dawno niezaobserwowanych widoków. Krajobraz był naprawdę piękny. Jedynie w oddali było widać czarne chmury, które podążały w innym kierunku, co mogło zapowiadać, że była burza. Daniel podziwiał widok tak intensywnie, że nie zauważył, jak jego powieki powoli zamykają się ze zmęczenia. Zasnął.

Rozdział 2 Oko, które widzi więcej

— Jak tam nasza misja? — Zapytał napakowany łysy gość w czerni siedzący na krześle.

— Jeszcze nie mamy żadnych informacji. — Powiedział facet palący Marlboro. — Nasza informatorka powiedziała, że na tę chwilę ciężko o jakiekolwiek rokowania.

— Rozumiem, kiedy będzie coś wiadome?

— Najprawdopodobniej, kiedy nasz cel sam się ujawni. Spokojnie. — Dodał. — Na pewno nie potrwa to dłużej niż tydzień. Zapewniam.

— No mam nadzieje. Co prawda czas nas jeszcze nie goni, ale niebawem będzie. To tylko kwestia czasu.

— Rozumiem. Mam nadzieje, że dziewucha dokonała słusznego wyboru.

— Ja tam radze jej nie przeceniać. Skoro uznała, że się nadaje, to tak pewnie jest. — Powiedział Łysy mężczyzna. — A poza tym według doktora zabieg się udał.

Obaj znajdowali się w biurze pokrytym całą masą książek większością zakazanych przez rząd. Obaj mężczyźni wyglądali, jakby znali się od dawna. Nagle ten, który palił. Wyszedł.

— Idę na patrol. Kto wie, może już go wypuścili?

— Sądzisz, że od razu się ujawni.

— A co ty byś zrobił na jego miejscu?

— Wiesz… Sam nie wiem.

— On tym bardziej i my to wykorzystamy. Po dobroci albo po złość. — Powiedział palacz, wychodząc z biura, w którym narobił jedynie sporej ilości dymu, która zdawała się dusić łysego mężczyznę siedzącego naprzeciw niego.

***

Na szpitalnym parkingu zaparkował srebrny Fiat Punto. Z niego wyszła dwójka ludzi. Kobieta i mężczyzna. Obaj w średnim wieku wspólnie udali się do recepcji szpitala.

— Przepraszam czy jest tu mój syn? — Spytała kobieta. — Nazywa się Daniel.

— Zapewne państwo jesteście rodzicami chłopca?

— Tak- Odpowiedzieli wspólnie.

— Czyli obaj sprawujecie pełną opiekę nad synem?

— Tylko ja- Odpowiedziała kobieta.

— Nie na długo! — Odpowiedział opryskliwie mężczyzna.

Recepcjonista zauważyła napięte stosunki pomiędzy nimi. Wszystko było wypisane na ich twarzach, ale mieszanie się w sprawy dorosłych ludzi nie należało do jej obowiązku. Jednak była sceptyczna, co do mężczyzny, który wydaje się niezbyt przyjemny z twarzy i najwidoczniej przepitego głosu. Koniec końców obaj udali się do sali, w której był Daniel. Chłopak jeszcze przed wizytą rodziców poprosił pielęgniarkę, by ta przyniosła mu opaskę na oko. Tłumacząc, że razi go światło, a kurz lecący prosto na oko strasznie mu przeszkadza. Między czasie zdążył poznać życie kilku pracowników personelu, chodząc sobie po korytarzu. Wszystkie wizje wzbudziły w nim ogromne zmieszanie, jak i niechęć do ludzi. Choć zdarzały się przypadki lekarzy czy pielęgniarzy, którzy dokonywali cudów. Ratowali dzieci i matkę z zagrożonej ciąży, a nawet pomagali ludziom w oparzeniach. Każdy z lekarzy miał, czym się pochwalić, ale Daniel mógł wyróżnić tych dobrych i złych nie przez ich zasługi, ale intencje. Większość lekarzy czuła, że to jest ich obowiązek i byli z tego dumni często też poświęcali swoje życie i jego, jakość na cel pomocy innym. Jak to powiedział Einstein „Tylko życie poświęcone innym jest warte przeżycia” Inni z kolei szukali okazje na zysk. Często oszukiwali pacjentów i wymuszano od nich dużą kasę w zamian za leczenie, co niestety nie obiło się o uszy odpowiednim władzą, która można powiedzieć, że była ślepa na takie typu sytuacje.

— Jak się czujesz kochanie? — Spytała matka Daniela.

— Już lepiej cześć.

— Co jest kurwa młody? Zachciało ci się skakać pod auta- Powiedział ojciec w obcesowy sposób.

— To nie tak.

— To kurwa jak? My się tu z matką boimy o ciebie, a ty nawet nie napiszesz, gdzie jesteś.

— Przepraszam bardzo. — Wtrąciła pielęgniarka, widząc agresywny ton ojca. — Ale wasz syn był pod narkozą przez trzy dni. Co więcej, żaden z państwa nie odebrało telefony od lekarzy przez te trzy dni. — Pielęgniarka zaczęła mieć podejrzenia co do tej rodziny.

— No ja to w pracy byłem. — Powiedział facet z ironią w głosie. Jakby normalną i szanowaną rzeczą było to, że praca jest ważniejsza od dziecka. — A co ta moja była dziewucha robiła przez te trzy dni. To ja nie wiem.

— Milcz! — Powiedziała do niego kobieta stłumionym głosem.

Daniel chciał za wszelką cenę zobaczyć, co ukrywają jego rodzice, jednak gdy wychylił lekko opaskę z prawego oka. Zatrzymał go strach i pulsujący ból głowy wywołany tym, co widział przed ich wizytą.

— Rozumiem, że państwo są po rozwodzie? — Spytała pielęgniarka.

— Nie jeszcze nie, ale niedługo to tak i wtedy sąd orzeknie, z kim młody pójdzie na chatę. Ze mną on będzie miał dobrze. Nauczy się, co to znaczy być facetem.

— Wie Pan. To już orzeknie sąd. Powiem panu tyle, że to matki mają większe prawa rodzicielskie niż ojcowie.

— Jakim kurwa prawem!? Kim ty kurwa jesteś prawnikiem, by dawać takie osądy?

— Nie. Co więcej, gdy przyjdzie im zeznawać w sądzie. To nie zapomnę wspomnieć o pańskim zachowaniu w szpitalu. Rozumiemy się? — Pielęgniarka była stanowcza i przekonująca. Facet zamilkł i nie odezwał się.

Pielęgniarka puściła oczko Danielowi, dodając do tego swój pełen zrozumienia uśmiech.

Rodzice podpisali papiery i mogli zabrać syna. Pielęgniarka przed pójściem dała Danielowi karteczkę z napisanym numerem telefonu i napisem „Dzwoń, kiedy chcesz”

Pielęgniarka musiała polubić chłopaka i zdawać sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji on się znajduje. Nie do końca szczęśliwa rodzina wsiadła do samochodu, którym kierował niezrównoważony ojciec Daniela. Pierwsze kilometry były całkiem spokojne. Chłopak patrzył przez okno, jakby szukał tam czegoś ciekawego. Jego zmysł detektywa ciągle nakazywał mu obserwowania wszystkiego.

— Dobrze się czujesz? — Spytała matka.

— W porządku. — Powiedział Daniel bez emocji.

— Nie mów tak do niego! — Wrzasną ojciec.

— O co ci chodzi? — Spytała matka.

— Ten gówniarz najpierw skacze pod auto, a ty jeszcze się nad nim użalasz? To żałosne.

— To nie tak on wcale nie skoczył! — Wrzasnęła matka.

Kłótnia rodziców nie poruszała Danielem. W samochodzie był on zupełnie bez emocji jakby w innym świecie. Momentami przypominał sobie tę dziewczynę, którą właśnie uratował. Nie miał najmniejszego zamiaru chwalić się swoim czynem matce, która byłaby pod wrażeniem i ojcowi, który by i tak nie uwierzył. Daniel, widząc życie tych dobrych lekarzy, wiedział, jak czasami mieli ciężko, a pomimo tego pomagali innym, nie chwaląc się i nie oczekując u nikogo żadnej aprobaty czy uznania.

— E małolat a ty kurwa, co pirat jesteś? — Ojciec Daniela próbował wyrwać mu z oka opaskę, w rezultacie stracił on przez chwile panowanie nad kierownicą. Gdy z trudem opanował sytuacje na drodze. Cała dalsza podróż potoczyła się w zupełnej ciszy. W końcu dojechali do domu. Nie było on żadną meliną, ale czasem największa patologia kryje się w środku. Daniel bez słowa poszedł do swojego pokoju opanować burze swoich emocji. Zaczął zapisywać wszystkie pytanie na kartce, by móc mieć kontrole nad natłokiem myśli w jego głowie.

1. Co się ze mną dzieje? Czy naprawdę mam wgląd na przeszłość ludzi i nie tylko?

2. Jakim cudem potrafię takie rzeczy?

3. Czy ten lekarz maczał w tym palce? Dlaczego zakrywał twarz?

4. Czy długo muszę zakrywać oko?

5. Co się stało z ta pielęgniarka, kiedy na nią patrzyłem?

6. Jak teraz ma wyglądać moje życie?

Takie i inne pytanie zapisał, na swojej kartce. Daniel krążył nerwowo po pokoju, co nie umknęło uwadze ojca.

— Ucisz się tam! Ja teraz oglądam!

Daniel niczym posłuszny piesek usiadł na łóżku, zakrywając twarz dłonią. Myślał bardziej intensywnie niż zazwyczaj. Nie pojmował jeszcze dokładnie, jak jego zdolność działa, a na rodzicach nie chciał próbować. Postanowił wyjść z domu. Wziął ze sobą zeszyt, na którym jeszcze raz od nowa spisał wszystkie pytanie oraz przypuszczenia, oraz hipotezy. Wyszedł z domu, nie mówiąc praktycznie ani słowa rodzicom.

— Gdzie on znowu polazł? — W głosie matki było słychać więcej troski niż złości.

— Jak to gdzie? Pewnie auta szuka. — Powiedział ojciec z ironią w głosie i cynicznym śmiechem.

***

W centralnej sali bazy znajdowało się biurko, komputer stacjonarny i kilka papierów. Dalszą część pomieszczenia dekorowały wielkie kolumny. U góry były balkony często z nich oglądało pokazy naukowo eksperymentalne, które przy bliższym kontakcie mogły wyrządzić szkody. Pomieszczenie było całkiem białe, choć nie za dobrze wygłuszone momentami można było usłyszeć echo nie tylko swoich słów, ale także i kroków.

— I jak się nasz drogi króliczek eksperymentalny bawi? — Wskazał facet na mysz, która błądziła po labiryncie.

— Widać, że całkiem nieźle- Powiedział mężczyzna przebrany w strój lekarza z nazwiskiem Świątek na identyfikatorze.

— Wiesz, że nie o szczurze mówię?

— Domyślam się.

— A więc?! — Łysy mężczyzna zaczął się denerwować.

— Ponoć wyszedł ze szpitala a dalej…

— Co dalej?!

— Zobaczymy. — Rzekł i nagle jego głowa praktycznie eksplodowała od kuli wystrzelonej przez snajpera.

Świątek upadł na ziemie. Jego twarz nabrała wyraz zupełnego zaskoczenia, po czym upadł i zmarł. Krew trysnęła na białe kolumny, pozostawiając widoczne ślady. Łysy mężczyzna schował się za biurkiem. Kilka kul przeleciało mu przed twarzą, choć on zachował zimną krew. Nagle napastnik ze snajperki przerzucił się na G3A4 po czy wystrzelił dwa magazynki. Teren był cały w dziurach. Monitor, jak i wszystko, co znajdowało się na biurku, zostało zniszczone. Łysy facet wyciągnął zwykłe M9, które zawsze trzymał przy sobie. Patrząc na to, gdzie poszły pierwsze strzały. Oszacował mniej więcej, gdzie może być napastnik. Szansa, że dobrze oszacował i trafi, była praktycznie zerowe, ale musi kombinować. Strzały ucichły, co nie podobało się Łysemu. Nie było nawet słychać żadnego przeładowania broni ze strony antagonisty, co również trzymało w niepewności. Bo co jak poszedł sobie albo chciał, aby Łysy tak myślał? Mężczyzna długo się nie zastanawiał. Wystrzelił ze swojego M9 kilka pocisków, które celowo nie trawiły w cel. Choć prawdopodobnie były blisko. Znów zapadła cisza, która gwałtownie została przerwana krzykiem i to krzykiem osoby, której Łysy nie znał. Wyjrzał za biurka i zobaczył, jak ciało snajpera spada na dół z balkon. Łysy powoli podszedł do niego. W dalszym ciągu celując do niego bronią, gdy nagle ktoś wyskoczył przed nim.

— Kurwa! Nie strzelaj!

— Psychol?!… To ty?

— Nie duch najświętszy, co widzie, że ci włoski pospadały ze strachu. — Powiedział z uśmiechem człowiek z włosami postawionymi, które i tak były rozczochrane, jakby wpadły pod wiatrak lub silnik. Oprócz tego były jeszcze farbowane na kolor fioletowy. Na twarzy miał z kilka blizn, a pod długimi rękawami nosił kilka tatuaży motywami w czaszki, śmierć z kosa i płaszczem oraz macki ośmiornic. Wyglądał po prostu dziwnie jak typ spod ciemnej gwiazdy. Jego pseudonim idealnie wpasowywał się w jego tryb życia oraz aparycje.

— Bardzo śmieszne Psychol, co to za typ?

— Nie mam pojęcia. — Powiedział to, udając pijanego.

— Mówię poważnie. — Łysy zaczął się denerwować, co świadczyły jego zmarszczki na czole, które Psychol zaczął liczyć. — Psychol!!! — Wrzasnął łysy.

— No dobra. — Zaczął poważnie Psychol. Jego ton stał się zupełnie poważny. Cała jego Psychopatyczna radość zmieniła się, w zniosły poważny ton. — Człowiek ten nas śledził.

— Jest z rządu? — Spytał Łysy.

— Prawdopodobnie. Choć to Świeżak. Dobry snajper, ale nie wiedział, w co się pakuje.

— Rozumiem. Postrzelił Świątka.

— Uuu to widzie, że przed tobą żałoba dużo wódy i ciężka sprawa. Co?

— Oj, żebyś wiedział. Na szczęście wszystko ocalało. I co najważniejsze nie był to nasz Doktor.

— No w sumie racja. Napisz do Doktora, że ma dobry dzień. Na wszelki wypadek jednak może pójdę sprawdzić, co u niego. Prawdopodobnie to nie na ciebie polują, lecz na naszych doktorków. Wezmę Amandę. Ale najpierw siłownia.

— A co z chłopakiem?

— Dziewuchę daj na tę misję.

— Ją? — Zapytał Łysy z poważną i niedowierzającą miną na propozycje Psychola.

— No widzisz. Nie chciała się podjąć zdania i zrzuciła ją Świeżakowi, a wiesz, co myślę o młodych niedoświadczonych amatorach.

Łysy doskonale wiedział, co Psychol myśli o braku doświadczenia. Choć często jego zachowanie wskazywało, że to on nie posiada doświadczenia, a raczej jedynie zdolności destrukcyjne to pomimo to Psychol jest najbardziej doświadczonym i profesjonalnym agentem, jakiego świat nie widział.

— Mówiła, że go sprawdziła. — Ciągną łysy. — Bardzo dokładnie.

— Stary wiesz, jakie są kobiety?

— Jakie?

— Nieprzewidywalne i „Caldo”, czyli gorące po włosku.

Łysemu imponowała zdolność, Psychola do włoskiego nie raz ta umiejętność uratowała im dupę.

— Sam nie wiem. — Powiedział Łysy, spoglądając na zwłoki swojego przyjaciela.

— Twój wybór staruszku. — Psychol udał się w swoją stronę, zabierając ze sobą ciało martwego snajpera.

— Psychol!!

— Czego jeszcze?

— Dzięki za pomoc.

— Nie ma, za co… ale na naprawdę nie masz, za co. — Psychol przewrócił zwłoki i wskazał miejsce po kuli zadaną przez Łysego. Prawdopodobnie przeszła na wylot.- Zanim go zadźgałem, ktoś w niego trafił. Zgaduje, że to ty.

— Nie mylisz się.

— A więc nie masz mi, za co dziękować. Szkoda doktorka był całkiem spoko.

— Swój chłop. Na szczęście mamy jeszcze jednego. — Powiedział Łysy, zdając sobie sprawę z tego, ile jeszcze musi poświęcić. Póki, co był to jeden człowiek a w teorii dwóch, ale gdy zacznie się ta godzina wtedy ofiar może być więcej. Zanim przeszedł do całej filozofii swoich planów. Odwrócił się na moment, by pożegnać Psychola, lecz jego już nie było. Odszedł, w jednej ręce trzymając trupa uwieszonego na jego barku, a w drugiej ręce trzymając papierosa.

***

Okolica mieniła się pięknymi kolorami. Jesień stanowczo rozpieszczała mieszkańców swoją w miarę ciepłą aurą. Słońce widniało nad horyzontem, lekko ogrzewając budynki. Daniel miał dosyć krzyków i narzekań ojca. Również przez sytuacje rodzinną był nieszczęśliwy. Nie dość, że nie może realizować własnego celu to jeszcze te ciągłe upokorzenia. Jego matka jest szantażowana. Nie potrafi mu się przeciwstawić. Z pewnością jak syn ma problem z powiedzeniem tego, co sama myśli. Na całe szczęście z ledwością wywalczyła rozwód. Coś musiało ją do tego zmusić i tu pojawia się różnica pomiędzy synem a matką. Obaj się boją, leczy, gdy już trzeba to matka Daniela, potrafiła dopiąć swego. Tak przynajmniej zdawało się z początku. Daniel na wieść o rozwodzie rodziców nie zareagował jak typowy nastolatek. Przyjął to z pokorą bez żadnych emocji. Może to ze względu na wiek Daniela albo ze względu na jego strach, bo w końcu, co by powiedział? Tym razem jego myśli zaprzątała inna rzecz. Jego umiejętności. Nie skończyło się na jednej próbie tylko na kilkunastu próbach, które potwierdziły jedno, że jest coś z nim nie tak. Idąc tak prosto przed siebie, przyglądał się krajobrazowi. Gdy na moment zamykał oczy. To po chwili pojawiał się on w miejscach, które nie znał. Nagle przy pasach po drugiej stronie zauważył dziewczynę. Tą samą, którą widział w autobusie. Przyglądała mu się badawczo, choć jej spojrzenie było puste jak u lalki. Daniel czuł, jak ta postać wysysa mu dusze i wrzuca ją w otchłań. Autobus szkolny odwoził dzieciaki do domów. Przejeżdżając przez pasy, zasłonił Daniela i panią ponurą. Co prawda na krótko, ale na tyle by ta mogła zniknąć. Daniel patrzył na pustą przestrzeń. Przez chwile myślał, że ma halucynacje, jednak gdy tylko delikatny zimowo jesienny wiatr musną jego włosami. To zdał sobie sprawy, że to wszystko jest prawda. Ciągle szedł i ciągle myślał, choć to nie za wiele dawało. Nagle spotkał Zosie pijącą kawę z koleżankami w kafejce.

— Jak zwykle uśmiechnięta. — Pomyślał Daniel, zerkając na nią z okna.

Trwało to niecałe piec sekund, po czym odwrócił się i poszedł w swoją stronę, czyli tam, gdzie go wiatry poniosą. Daniel zawsze wybierał się na tak długie spacery. Zawsze, gdy wychodził, miał głupia nadzieje, że przez ten czas uda mu się coś, wymyślić jednak zawsze wracał do domu z tymi samymi problemami. Tym razem jednak coś zakłóciło jego rutynę. Daniel postanowił, że posprawdza jeszcze raz swoje umiejętności. Uchylił kawałek opaski i widział. Widział więcej o niektórych ludziach z pewnością nawet jeszcze więcej niż oni sami.

— Patrzenie prawdopodobnie może zabijać w momencie, gdy utrzymuje kontakt wzrokowy z ofiarą, lecz muszę zobaczyć twarz. Jeśli będzie odwrócona tyłem, nie będę mógł zobaczyć jej życia, a tym bardziej nie będę mógł jej zabić. To, że oko działa w taki sposób, może oznaczać, że jest ono portalem to świata życia i koszmaru innych. — Zapisał w zeszycie Daniel.

Chłopak nie zdawał sobie sprawę z tego, że taka moc przyciągnąć może kłopoty. W spokoju i beztrosce jednak spędzał ten czas, na obserwacji ludzi. Usiadł na ławce w parku, w który było pełno liści, po których tarzały się zwierzęta. Na ławkach widział kilku żuli, ale ci go nie interesowali. Daniel obserwował tylko tych, którzy z pozoru byli normalni i to właśnie na nich testował swoją umiejętność. Czasem śmiał się ze szczęścia, czasem jego twarz nabierała grymasu obrzydzenia i nie, kiedy to jego twarz pokrywały zmarszczki wywołane zdenerwowaniem wręcz oburzeniem. Patrząc na ludzi, jednocześnie robił notatki, by być na bieżąco. Co ciekawe udało mu się odkryć nową cechę swoich nowych umiejętności. Daniel, czym prędzej odwrócił stronę zeszytu i na nowej jeszcze niezapisanej kartce napisał.

„Wydaje mi się, ale mogę zobaczyć najbliższy zamiar osoby, na którą spojrzę”

Z początku wydawało się to dziwne, ale nabrało to rozpędu i potwierdzenia niebawem a dokładnie w chwili, gdy Daniel ujrzał pewnego mężczyznę. W ciągu kilku sekund wiedział o nim wszystko. Jego słabe i mocne strony a co najważniejsze najbliższy zamiar. Daniel gwałtownie wstał z ławki i przez kilka sekund stał nieruchomo. Zastanawiając się, co ma zrobić. Nie były to słowa wypowiedziane werbalnie do drugiej osoby, choć patrząc na to, to jednak perspektywa łapania przestępy przed lub w najgorszym wypadku w trakcie dokonywania czynu wydawała się jednak chcąc nie chcąc trudniejsza. Strach przed podjęciem decyzji dodawał mu siłę. I niczym koń wyścigowy pobiegł za mężczyzna, gdy ten wyrwał torebkę starszej pani. Daniel nie zdążył zareagować przed. Mężczyzna był szybszy od Daniela, lecz ten wiedział o jego słabych stronach. — Prędzej czy później popełnisz błąd. — Pomyślał Daniel, który nieustępliwie biegł za nim niczym gepard za antylopa.

Nogi wchodziły mu w odbyt, ale biegł dalej. Przestępca miał problem z wyrobieniem na zakrętach. Nie, kiedy jesienne liście na chodnikach stawały się śliskie, co utrudniało ucieczkę. Daniel miał problem z widocznością. Nadludzkie oko zostało przykryte opaska, aby ono nie wyłapało przypadkiem jakiegoś wspomnienia, przez co mógł zgubić uciekiniera. Obaj wybiegli na ruchomą drogę, gdzie przechodnie o tej porze pojawiają się częściej niż w swoich domach. Przestępca uważał, aby na nikogo nie wpaść. Omal, co nie wpadłby na matkę z dzieckiem na wózku. Jednak Daniel z ograniczoną widocznością był ostrożniejszy.

***

Dzień jeszcze nie dobiegł końca, choć dla poirytowanego Jakuba mógłby już się skończyć. Już trzeci dzień pracuje nad sprawą wypadku samochodowego, w którym to poszkodowany został młody chłopak ratujący dziewczynę.

— Co, jeśli chodzili ze sobą? — Pomyślał Jakub Klimek, opierając podbródek o rękę. — Gdyby tak było, to nie uciekłaby z miejsca zdarzenia. W tak razie się nie znali. Chłopak uratował zwykłą dziewczynę. Więc jaki motyw mieli sprawcy?. Zapewne chodzi o dziewczynę. — Jakub wciąż zajmował się tą sprawą. Zebrał już sporo dowodów. Choć jeszcze z nikim nie gadał. Skrawek maski samochodu miał pomóc ustalić, jakiego typu był to samochód. Dopytywał się o to kilkunastu producentów samochodów oraz rzeczoznawców. Nawet ci ludzie pracujący w zakładach, które kiedyś były zwykłymi szortami, nie wiedzieli, co to za marka. Były, ponieważ po wojnie i odbudowie miasta właśnie takie zakłady zyskały najwięcej. Setka części waląca się po ulicach, a także inicjatywa nowego rządu, która chciała odzyskać niektóre z tych część. W ten sposób zwykłe zakłady stały się mniejszymi magnatami w firmach nie tak kolosalne, jak rządowe firmy, ale jednak miały one wysoki poziom w tym przypadku akurat, jeśli chodzi o motoryzacje. Monitoringi z kamer, niczego nie dostrzegły. Wszystko działo się za szybko, by te mogły jakoś zareagować czy wyłapać cokolwiek. Nawet w spowolnionym tempie nie dało się nic zobaczyć. Zupełnie tak jakby samochód był nieuchwytny. Zostały monitoring z dronów, lecz na to trzeba mieć pozwolenie rządu. Klimek miał dziwne przeczucie, że ktoś musiał majstrować przy nagraniu. Na wszelki wypadek wziął je, skopiował i przerzucił na swój laptop. Po krótkim czasie Klimek miał dość siedzenia w biurze, dlatego też wyszedł na krótki spacer po zapewne przepełnionej ulicy ludźmi, gdzie jeden praktycznie wchodzi w drugiego. Klimek nie lubił takich spacerów, ale potrzebował wyjść teraz i choć wiedział, że o tej porze jest za dużo bydła ludzkiego to i tak wstał. Założył swoją jasnobrązową marynarkę i wyszedł. Gdy był już na zewnątrz. Zrobił jeden głęboki wdech. Powietrze zatrzymał w płucach na parę sekund, po czym wypuścił je i poszedł prosto przed siebie w stronę przeznaczenia. Nie raz takie spacery pomogły mu rozgryźć trudne kryminalne sprawy. Zawsze po takich spacerach wracał do biura, by zaskakiwać wszystkich zebranych swoją hipotezą, która po dogłębnej analizie stała się tezą, która wyjaśniała wszelakie okoliczności danego zajścia czy też działania. Tak też miało być i tym razem, choć Klimek wiedział, że cudów nie ma, bo dysponuję małą ilością dowodów to, jednak gdy tylko uda mu się coś uzbierać to z pewnością spacer ułoży wszystko do kupy. Obserwacje miejsca nic nie dały, więc i dedukcja w tym wypadku była zwykłym zgadywaniem. Łączeniem wybrakowanych puzzli bez obrazka. Klimek, spacerując tak przez dwadzieścia minut, starał się omijać ludzi, jak tylko może. Trudno nie było, ale dyskomfort przy zwykłym spacerze dało się znacznie odczuć.

— Ludzi pognało jak diabły. — Pomyślał Klimek. — Pójdę tą uliczką może i daleko do kawiarni, ale lepsze to niż czołganie się przez tłum. — Masując opuszkami palców skroń czoła, wydał się jeszcze starszy niż wyglądał. A to wszystko przez zmarszczki, które utworzyły się przez lata marszczenia czoła, co należało do jego zwyczajów podczas intensywnego myślenia. Oprócz tej małej cechy wszystko wskazywało, że wygląda on idealnie na swój wiek. Miał długie czarne włosy wystająca poza uszy. Odrobina zarostu oraz sylwetkę osoby ćwiczącej. Niektóre nawyki z dzieciństwa czy z czasów szalonej młodości zostały w nim do tej pory. Przez lata Klimek próbował tworzyć najbardziej przydatne nawyki. Takie jak wczesne stawanie czy regularna praca nad tężyzną fizyczną. Jego umysł również poddawany był setkami, żeby nie powiedzieć tysiącami przeróżnych ćwiczeń, by jego jasny umysł w latach starości nie zawiódł. Poza tym istotną cechą każdego detektywa oprócz zmysłu obserwacji i dedukcji jest też wiedza, lecz braki w niej zawsze można nadrobić. Klimek oprócz swoich dobrych dla ciała i umysłu nawyków posiadał również wyostrzone zmysły. Zwłaszcza słuchu, choć zasłonięte włosami to i tak robiły one wrażenie, zwłaszcza gdy udało mu się podsłuchać fragment czyjeś rozmowy.

— Jakieś baby. — Pomyślał Klimek. Jednak mały fragment rozmowy utkną mu w głowie.

— I jak wyszedł już Daniel? — Zapytała jedna ze wścibskich koleżanek Zosi.

— Chyba nie. Jeszcze go nie wiedziałam- Powiedziała ze zmartwiona Zosia. — Nawet nie zadzwonił.

— Typowy facet. — Rzekła kolejna z koleżanek Zosi, która z chłopakami nie ma za dobrych relacji. — Musisz go sobie wychować!

— Haha! — Zaśmiała się Zosia.- Czasami mnie wkurza i to ostro. Nie raz jestem na niego zła, ale to tylko przyjaciel. Nic więcej!

— Ta na pewno. Już my widzieliśmy cię podczas matematyki!

— To nie tak! — Zosia spąsowiała, podczas gdy koleżanki w dalszym ciągu zgrywały się z niej.

Klimek jedynie zapamiętał fragment rozmowy i zdał sobie sprawę, że jeśli chce rozwiązać zagadkę, musi najpierw porozmawiać z tym chłopakiem. Ta krótka rozmowa trójki dziewczyn dała mu kilka wskazówek, które zapisał.

1. Jest to uczeń.

2. Przebywał w szpitalu.

3. Prawdopodobnie ma dziewczynę, co oznacza, że nie był w żadnym stopniu związany z ofiarą.

4. Chodzi do liceum nieopodal miejsca wypadku. To oznacza, że spotkać go mogę jedynie po 15: 00 lub przed godziną 8:00.

5. Nazywa się Daniel.

Pomimo tego, że niektóre z tych rzeczy wiedział lub domyślał się wcześniej, to jednak Klimek wolał jasno zapisać, co wyniósł z rozmowy. Klimek wyszedł z uliczki. Tym razem kierował się na ulice, gdzie panował spory ruch. Odpuścił sobie kawę. Jego intuicja kazała mu zmienić kierunek. Klimek szedł powoli. Czuł, że za chwile nadejdzie kolejna wskazówka. Coś szarpnęło za strunę instynktu. Nie mylił się. Nagle z impetem wbiegł w niego mężczyzna, który od razu upadł, Klimek natomiast nie drgną. Stał sztywno i przyglądał się mężczyźnie, który leżał na chodniku, trzymając w rękach damską torebkę. Nagle z oddali Kilimek dostrzegł jakiegoś dzieciaka z dziwną opaską na oku, który biegnie w jego stronę. Na jego twarzy było widać zmęczenie, ale w tym jedynym niezakrytym oku była pewna iskra, która zaskoczyła Klimka.

— Ten chłopak biegnie z determinacją. Zapewne przez cały czas gonił tego, który teraz leży. — Pomyślał Klimek.

Nagle złodziej, widząc nadbiegającego Daniela, wstał i próbował uciec.

— Spierdalaj facet. — Powiedział do Klimka, nie zdając sobie sprawę, kim on jest.

Klimek połączył fakty, po czym od razu przeszkodził w ucieczce złodziejowi. Najpierw postawił mu nogę, lecz przestępca nie zdążył upaść, gdyż Klimek złapał go w locie za jego bluzę i wbił złodzieja w ścianę z taką siłą, że zawył z bólu i opuścił torebkę.

— EJ młody to jego ścigałeś? — Powiedział Klimek do Daniela, gdy ten podbiegł do sprawcy.

— T- tak. — Mówił zziajany i wyczerpany Daniel, który oprócz zmęczenia czuł jeszcze podniecenia. — Pan jest Jakub Klimek!

— Nie wiedziałem, że jestem taki sławny. — Uśmiechną się Klimek, trzymając przestępcę w uścisku, który będzie sprawiał mu ból, gdy ten będzie chciał się wydostać.

— Byłem na wszystkich pana wykładach dotyczące śledztw i kryminalistyki. „Wiedza i logiczne myślenie daje nam przewagę nad wrogiem, siła sprawia, że możemy spojrzeć mu w oczy, Ale to wytrwałość i upartość jest najważniejsza.”

— Widzę, że znasz niektóre z moich tekstów brawo! — Powiedział dumny Klimek.

— Znam jeszcze to. „Gdy stoisz przed swoim wrogiem i gdy już wiesz, że wygrałeś, to nie zapomni się uśmiechnąć”

— Haha to tez dobre. — Powiedział Klimek. — Słuchaj. To ty jesteś Daniel ten z tego wypadku?

— AAA! To boli fiucie! — Krzykną przestępca, który próbował się wyrwać, lecz skończyło się bólem.

— Posłuchaj. Odnieś torebkę pani, którą okradł tej pajac. Ja pójdę zanieść tę gnidę na posterunek. Spotkajmy się za godzinę. W tej nowej kafejce może być?

— P-pewnie. — Powiedział Daniel niepewnie. Pomimo że Jakub Klimek jest jego autorytetem. To nie może mu powiedzieć całej prawdy. Daniel nie musiał patrzeć na niego wszystko wiedzącym okiem, gdyż i tak wiedział, że rozmowa będzie dotyczyła wypadku. Na szczęście miał całą godzinę i oko, które widzi wszystko.

Daniel udał się w stronę parku, gdzie starszą pani rozmawiała z policją. Gdy staruszka zobaczyła Daniela podbiegła do niego z ekscytacją. Policja podeszła razem ze starszą panią do Daniela. Przez chwile funkcjonariusze próbowali zamknąć Daniela, nie słuchając żadnych wyjaśnień ani jego, ani starszej pani.

— No cyklop zabieram ci ze sobą!

— To nie on panowie!. Ten chłopak rzucił się w pogoń na tego złego. To naprawdę miły i grzeczny chłopiec.

Daniel również próbował się tłumaczyć, lecz był on w nerwach, co dla policji wydawało się podejrzane.

— To gdzie ten zły, o którym pani mówi? — Zapytał jeden z policjantów drwiącym głosem.

— Jest z Jakubem Klimkiem! — Powiedział Daniel.

— Jesteś pewien chłopcze. On nie angażuje się w takie błahostki jak kradzież torebki.

— Nie, jeśli dotyczy to sprawy, którą się zajmuje. — Powiedział Daniel, unikając kontaktu wzrokowego z policjantem.

— Masz mnie za debila?!

— Ej stary zadzwoń do Klimka i się spytaj, czy to prawdą. — Powiedział drugi policjant stający trochę z tyłu. Najwidoczniej był nowy w policji i jeszcze się uczył, ale widać było, że lepiej pojmuje wiadomość niż jego partner.

— Dobry pomysł junior! — Policjant wybrał telefon i gdy już próbował się odezwać. Pierwszy zrobił to Klimek.

— Gdzie ty kurwa gałganie jesteś? Ja tu bandytę z takim chłopakiem złapałem i potrzebuje transportu. A ty pewnie na pączkach tłuściochy byłeś co? Zapierdalaj w podskokach go od de mnie wziąć, bo mi ręce ścierpły!

— Haha. — Zaśmiał się Daniel. Jednocześnie myśląc, jakby to fajnie było być tak stanowczym i bezpośrednim jak Jakub Klimek.

— Z czego się śmiejesz młody?… Miałeś racje… Junior jedziemy!

Policjant trzasnął drzwiami w samochodzie. Zapiął pasy i miał już jechać, ale przed tym przekazał Danielowi, że spotkanie z Klimkiem będzie jednak za pół godziny, po czym włączył syreny i wyjechał z parku tak szybko, że po pięciu sekundach nikt go już nie wiedział.

Starsza Pani przez pięć minut pchała Danielowi kasę za pomoc, której Daniel nie chciał. Pobiegł szybko w stronę kawiarni, machając staruszce na do widzenia. Gdy Daniel był już tak blisko, że mógł w spokoju iść na piechotę. Zaczął rozmyślać.

— Skoro mogę zobaczyć również najbliższy zamiar człowieka. To znaczy, że mogę zobaczyć, o co Klimek chce mnie zapytać- Mówił sam do siebie w myślach. — Umiejętność ta przydałaby się przy odpowiedzi.

Daniel spojrzał przez okno kafejki, w której była wcześniej Zocha. Przypomniał sobie, że nawet do niej nie zadzwonił. A z pewnością się martwi. Zawsze się martwi.

— Widzę, że trafiłeś przed de mną. — Powiedział Klimek, stojąc za plecami Daniela.

— Musiałem uwolnić się od staruszki.

— Haha. — Roześmiał się Klimek. — A to było pewnie trudne.

— Oj i to jak. — Powiedział Daniel ze sztucznym uśmiechem.

Obaj siedzieli już na miejscach dokładnie tych, na których siedziała wcześniej Zosia i jej koleżanki. Dla Klimka były to przypadkowe miejsca, ale nie przypadkowa kafejka. Widział, że to dokładnie z niej wychodziły dziewczyny. Klimek miał przewagę. Jego intuicja podpowiadała mu, że Daniel musiał ją zobaczyć w tym miejscu. A wszystko obliczył w przestrzeni.

— Daniel był w parku, gdzie zdarzał się ta kradzież. Park jest niedaleko kawiarni, co oznacza, że musiał ją tu spotkać, ale nie podszedł do niej. Gdyby tak było, dziewczyna wiedziałaby, że wyszedł ze szpitala i widząc ją pierwszy raz, mogę stwierdzić, że w trosce o niego zamęczyłaby go pytaniami. A skoro wyszedł ze szpitala. To potrzebował pewnie spokoju. A co nie lepiej uspokaja niż park na świeżym powietrzu? — Myślał przez jakiś czas Klimek przed spotkaniem, dlatego wybrał to miejsce od razu, gdy spotkał Daniela.- Idealna przykrywka.

29 listopada 2026 Do małej kawiarni, do której o dziwo przychodzi ostatnio dużo klientów pomimo jej słabego początku z dochodami. Weszło dwóch ubranych w garnitury i słoneczne okulary ludzi. Koło kawiarni stał czarny pasat z obstawą kilkunastu ochroniarzy, którzy znajdowali się wokół samochodu. Większość paliła papierosy. Inna część gadała, a jeszcze inni stali w miejscu w pełnym skupieniu niczym posąg. Obaj mężczyźni z pewnością zajmujący poważne stanowiska usiedli na siedzeniach. Zamówili kawę, po czym rozmawiali niczym starzy kumple. — Ty widziałeś typa. — Powiedział jeden do drugiego. — Nie. — No tu we wczorajszej gazecie. — Ten chłopak? — Ta ponoć uratował laskę i jakąś babulkę. — No nieźle. — Kurwa, że też mu się chciało.