Kroniki Jagiellońskie. Tom I. Białe Płaszcze z czarnym Krzyżem - Krzysztof Jan Derda-Guizot - ebook

Kroniki Jagiellońskie. Tom I. Białe Płaszcze z czarnym Krzyżem ebook

Krzysztof Jan Derda-Guizot

4,0

Opis

Książka opowiada dzieje królestwa polskiego od 1386 roku, z chwilą koronacji Jadwigi Andegaweńskiej na tron krakowski i przybyciu do Polski Władysława II Jagiełły, i utarczkach z zakonem krzyżackim od pierwszej części Kronik Jagiellońskich

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 234

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Krzysztof Jan Derda

Białe Płaszcze z czarnym Krzyżem

Kroniki Jagiellońskie

© Krzysztof Jan Derda, 2016

© Piotr Latka, projekt okładki, 2016

Książka opowiada dzieje królestwa polskiego od 1386 roku, z chwilą koronacji Jadwigi Andegaweńskiej na tron krakowski i przybyciu do Polski Władysława II Jagiełły, i utarczkach z zakonem krzyżackim od pierwszej części Kronik Jagiellońskich

ISBN 978-83-8104-300-7

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Tom I

Część I

opowiadanie dedykuje swoim wnukom

Trzynastego października 1384 roku pańskiego, dzień nie był zbytnio pogodny, bo przecie deszczyk i mżawka z nieba zasnuła widnokrąg, liście z drzew leżały kupami wielkimi na trakcie z Węgierskiej Budy do Krakowa. Zaś porywisty chwilami wiatr, kręcił owymi jak opętany, czasami zaś wył głośno z rozpaczy że nie poradzi wszystkich za sobą zabrać. A chwilami jak by, ze śmiechu się zanosił, kiedy większą kupę listowia z jednej strony drogi, na drugą przerzucał. W kierunku Krakowa, z mozołem po mokrym piachu, zmierzał dość szybko, bryzgając spod kół błotem, duży orszak rycerstwa. Wraz z bogato rzeźbioną, miejscami złoconą z herbami Andegawenów na drzwiczkach, ciężką karetą, zaprzężoną w sześć karych mocnych koni, otoczoną z każdej strony, szczelnym kordonem zbrojnych, pędzili w stronę stolicy. Widać było zaraz, że przecie kogoś bardzo znacznego, wieźli owi zbrojni w sile tak wielkiej. Rycerze eskorty, ubrani byli jakoś inaczej niźli w tych stronach, i głośno pogadywali bardzo dziwacznie, tak że żaden kmiotek, czy rycerz polski, albo i karczmarz nie zrozumiał by nic, z tego co owi ze sobą, pokrzykiwali. Usiłując wicher przekrzyczeć. Wśród madziarskich rycerzy jechał też oddział polskich rycerzy w świetnych strojach i w pełnym świecącym rynsztunku. Jedni i drudzy pilnowali swego, widać wspólnego skarbu, bardziej jak własnych ślepiów. Eskorta prowadziła wesołe rozmowy, jednak każdy z rycerzy choć jednym ślepiem, cały czas obserwował zasłonięte szczelnie od wiatru, okna w powozie. Do Polski jechała na obcą, jeszcze królowej ziemię, przecie prawa dziedziczka do tronu i królestwa swojego, a ślicznym jej oczom, przecie jeszcze nieznanego. Królewna, Jadwiga Andegaweńska bardzo jeszcze młodziutka, przecudnej urody panienka, z wielkimi jak marcepany oczami. Siedziała sobie niecierpliwie w środku karety, i co chwila próbowała koniecznie zobaczyć, co dzieje się na dworze i jak wygląda też, jej własne a nowe zgoła, królestwo. Odziedziczone po ojcu swoim królu Polski i Węgier, Ludwiku Węgierskim. Jeno że pod okiem kilku starszych panien i dam dworu, nie za bardzo jej szło, rozglądanie się po świecie. Kiedy tylko cudna jak z obrazka królewna, chciała wyjrzeć do rycerzy i świata, panny i opiekunki królewskiej dziedziczki, trzymały świat przed nią zamknięty. Bo przecie jak słychać było, wołały co chwilę, na przemian, przeziębisz się przecie nasza królewno. Za każdym razem obaczenia świata, to samo. W środku było, znośnie ciepło i wiatr nie hulał jak za osłoniętymi ścianami, pędzącej karety. W końcu królewski orszak zjechał z leśnego traktu, i już w oddali pokazały się ciemne czerwonawe, mury olbrzymiego krakowskiego grodu. Piękna panna, widać że choć na Węgrzech urodzona, czysto polskim charakterem się odznaczała. Bo przecie nagle, jak nie trzepnie czapką zdartą sobie z głowy, pannę trzymającą zasłonę przez rękę. Na co, najstarsza z opiekunek powiada, wzburzonym głosem, Hedwiga! A królewna zaraz, na to dźwięcznym głosem, jak echo zawołała. Co, Hedwiga? Nic, wam gadanie takie nie da, w kółko Jadwiga, Hedwiga. Albo Hedwiga, czy Jadwiga na przemian. Jestem jeszcze, przecie Draga na drugie, co mi matka moja, królowa Elżbieta w krzcie świętym dała. Jak byście panny moje zapomniały. Zaś powiadam wam, jam tu jest królowa! Tego królestwa co, to owe przedemną za oknami srywacie. Widzieć chcę, gdzie jadę, gdzie mnie i dokąd wiedziecie, a nie. Tego ci nie wolno, albo i tamtego, nie uchodzi się czynić. Boś przecie królewna nie dziewka zwykła. A jak się komu co nie widzi? Co wam powiadam. Uciekajcie, mi na wiatr same, albo i ja sama, pójdę na koń, do rycerstwa naszego. I wierzchem, na koniku do Krakowa wjadę. Już zaraz, wypuścimy cię na wiatry, akurat. Niedoczekanie twoje, miłościwa pani. Bo i co? Powiada zaczepnie nieco królewna. Na co, zaraz panny się zreflektowały, iż zadziora nie byle jaka, jest z królewny Jadwigi, a nie jakiś tam, kotek mały do zabawy. I gęby sobie zatkały palcami, z udawanego zgorszenia. Bo oto, na Węgrzech była to, przecie pogodna, mała dziecina, a tu miała zostać królową potężnego państwa. Płynęła w niej krew królów i piastów polskich, głównie jej pradziadka, a króla Polskiego, Władysława Łokietka bardziej obytego w boju z krzyżakami i innymi wrogami swymi, niźli siedzeniem na tronie. Matka Jadwigi, królowa Elżbieta Bośniaczka długo, nie chciała jej puścić do Polski, ale że to, i wyjścia żadnego nie miała, w końcu Jadwiga jechała swój tron krakowski objąć. Orszak wjechał w bramy miejskie Krakowa z turkotem, jaki wydawały na kocich łbach, stalowe obręcze na kołach, a na ulicach grodu tysiące, poddanych przyszłej królowej, czekało i darło gęby z radości, że oto po latach będzie królowa na tronie krakowskim zasiadała. Królewna odsunęła w końcu od okien powozu, swoje nieznośne prześladowczynie. Buzię śliczną wystawiła na wiatr i deszcz, i machała rękoma z zadowolenia, na zgromadzone tłumy. W bramie u proga, Wawelskiego zamku czekała już cała rada królewska, z arcybiskupem gnieźnieńskim Bodzantą na czele. Orszak królewny zatrzymał się na dziedzińcu. Jadwiga wyskoczyła jak, zwinna sarenka zgrabnie i lekko, z powozu. Na co, pokłonili się wszyscy, niżej niźli by chanowi tureckiemu składali pokłony. Podoba mi się, owo powitanie moje niezmiernie, witają mnie jak trzeba, nie jak w Budzie łaskę robili, że mnie kto zauważył, iż po świecie łażę. Powiedziała sobie w duchu królewna i obdarzyła wszystkich szczerym uśmiechem, pokazując białe i równiutkie, śliczne ząbki. A cudnymi oczami z długimi rzęsami, mrugając z wielkiego zadowolenia. Dzwony katedry już biły od dawna, wraz ze wszystkimi innymi, jakie były w Krakowie. Arcybiskup Bodzanta, wraz z całym orszakiem, stał moknąc w deszczu, wraz z chorągwią Krakowską, w pełnej krasie. Dla ochrony skarbu swojego, przed zimnym wiatrem i deszczem, wstrzymali się z powitaniami na mokrym dziedzińcu. Zapraszającym gestem królową, biskup poprowadził wraz z orszakiem i całym tłumem wybranych w pierwej do sieni gdzie powitał królewnę chlebem i solą. Zaś zaraz na komnaty królewskie, gdzie posadzili ją w ogrzanej sali tronowej, przy płonącym kominku. Choć jeszcze królową Jadwisia nie była, siadła dostojnie na swoim przyszłym tronie. I powiada po polsku. Witam wasze dostojności, jako królowa wasza. Co będziemy teraz robili? Księże biskupie. Jak, że pięknie wasza królewska mość, po polsku powiada. A śliczna buzia Jadwigi, którą to wielką urodę, odziedziczyła po matce zaraz zdobyła, wszystkie serca dworu. Szmer uznania i sympatii przeszedł po sali. Matka moja, Elżbieta Bośniaczka polką z pochodzenia przecie jest, to i po polsku uczyła mnie, od małego. Teraz jako już, e źrzżała dziewka, będę powiadać do was po naszemu, jako w Polsce przystoi. Jeno na ową źrzałość królewny, wszyscy na gębach uśmiech dyskretny założyli, bo przecie, owa ich królowa śliczna jak z obrazka, 12 roków dopiero miała. Powiada z węgierskim nieco akcentem, piękna nad wyraz panna. Wasza królewska mość, będziemy rządzili królestwem swoim, jak tylko ukoronujemy waszą królewską główkę. No to i dobrze, róbcie sobie jak tam chcecie. Teraz, tylko spać mi się chce i głodna, m nieco jest, bo droga długa była i wytłukło mnie na wykrotach jak niebogę. Przeto kasztelan zamku Wawelskiego, Dobiesław Kurozwęcki, jako rozkazanie woli, przyjął oświadczyny królewny o chęci do snu. Z gębą tak zadowoloną, jak mu się od dawna na pustym zamku nie zdarzało. Zaś wraz, z całym żeńskim orszakiem swoim, królewna, po sutej kolacji, poszła spać, bo jak że to nie słuchać było, pierwszego nakazu swojej pani. Cały dwór Wawelski, miał takie usmiechnięte gęby jak by, im wszystkim nagle Jadwiga obiecała, iż po sto tysięcy groszy każdemu w kiesę nasypie, i złota każdemu po dwie beczki do piwnicy wnieść nakaże. Co chwila widać było, na korytarzach zamku, dworzan łażących cichutko na palcach, z paluchem na gębie. Cicho, Pani nasza śpi. Minęły owe trzy dni, gdzie pani krakowska po zamku, latała jak kozica górska, bo krew w niej gorąca była. Wszędzie zaś musiała nosek swój zadarty nieco, wsadzić i widzieć, co się dzieje, i pytała na około, a co to? A co to? A tamto, co za jedno? A ten? Któż to ci jest? Co za jeden, tamten? A czego ten, wysoki, a tamten przy mały? A czego, tamten kulfoniasty nos ma? Zaś tak w kółko. Jeno dnia 15 października wieczorem, o widzenie z królewną poprosił, sam arcybiskup Bodzanta. Królewna właśnie, wieczerzę spożywała smacznie. Wejdzie ksiądz arcybiskup, powiada Jadwiga. Wasza królewska mość, jako wasza królewska mość wie. Jutro przecie, z rana samego ukoronujemy głowę, waszą pani na królową Polski. Na co Jadwiga powiada. Ukoronujecie? A po co? Dobrze mi tak, jako jest. Zaś z drugiej strony upierać się nie będę bo matula, by mi dała. Przecie tu na waszą królewską mość, cały nasz lud polski czeka, rycerze, my duchowni, i szlachta. Zaś pospólstwo całe, i lud nasz aż głupie za wasza miłością. Ale ja chciała bym, przecie za Wilhelmka mojego z Habsburgów iść. Ten cały tam, Wilhelmek od rodu Habsburgów, nie dla waszej miłości przeznaczony. To gbur i Niemiec jest, nie dla waszej miłości kawaler, ni żaden mąż na przyszłość. Sam ksiądz gbur jesteś, nie Wilhelmek mój miły. Jakoż to nie, da mnie przeznaczony? Jako nam już, przecie śluby dali. Śluby wam dali, Niemce wasza królewska mość, nam ty, tu jesteś potrzebna, i to od zaraz. Ja zaś powagą swego urzędu, z owych ślubów, teraz zwalniam, cię pani. Chociaż i ja w, pierwej chciałem co byś, za twojego Wilhelma owego Habsburga poszła. Jeno niemce, nic jeno hap, za królestwo nasze by się brali, wraz z tobą miłościwa pani. A pradziadka twojego pani, króla Łokietka naszego królestwo polskie do cesarstwa by włączyli. Na co by ten w niebie, pewno będący na skargę do świętego Piotra zaraz polazł. Tak on niemca nie cierpiał. Że prawnuczka jego za niemca iść chce. Powiada Bodzanta. Niechaj jest, jako tam chcecie, zaś czyńcie ze mną, co sobie za dobre zważacie. Chcecie abym waszą królowa była? Będę królową waszą, bo co mi czynić przyjdzie? Nic, czynić wasza królewska mość nie musi, jeno koronę ode mnie jako arcybiskupa gnieźnieńskiego, przyjąć. Serce ty nasze najukochańsze. Królową naszą od jutra zaś być, wasza królewska mość. A no i trudno. Jak ma być niech będzie, ale przecie ja. Wolę, po krużgankach ganiać i w chowanego się z pannami moimi bawić, niźli królową być. A pewnie, że to lepsze od królowania, powiada arcybiskup ze śmiechem szczerym na gębie. Ale trudno, będzie jako chcecie, mój księże arcybiskupie. Na to, królewna powiada, wielkie piękne jak u sarny ślepia, w biskupa wlepiwszy. No to i pójdzie wasza królewska mość spać teraz, jutro z samego rana, wielki dzień. Zadowolona wasza królewska mość będzie, jako nigdy nie była. Obaczymy zaś, jutro na to Jadwiga powiada, ziewając nagle. Idę zaś do snu jako chcecie, pewnikiem jutro turbować mnie, po całym dniu będziecie. Nikt waszej królewskiej mości turbował nie będzie. Nie widzisz? Królewno nasza, że tu wszyscy cię kochają jak swoje zbawienie? Widzę ja, ślepa, m nie jest. Dobrej nocy waszej królewskiej mości życzę. Do ranka samego. Ostań z bogiem królewno nasza. Idź z bogiem ojcze. Amen. Ten, poszedł i łapy po drodze, zacierał z ukontentowania. Noc, minęła trochę niespokojnie bo, królewnie śnił się i Niemiec Wilchelmek i matka i dwór na Budzie. Zaś i pradziadek król Władysław Łokietek się jej przyśnił, i palcem pogroził. Zaś i jakieś inne wąsate mordy królewskie, gadały coś do siebie po niemiecku. W końcu się po nocy, obudziła w nastroju, bardziej wesołym bo myśli sobie, oto przecie królową będę, a królestwo moje wielkie jako morze niezmierne. Niech im jest, jako mnie chcą. Na ósmą godzinę z rana była już umyta, ubrana i do koronacji gotowa. Drzwi od jej komnat panieńskich otwarto. Jadwiga, popatrzała dookoła, same uśmiechnięte i wąsate gęby radością okryte, na widok swojej pani. Dwórki takoż samo z buziami, w ciup lubo w uśmiechu, od ucha do ucha, szczęśliwe. Zaś zaraz pomyślała sobie, co mnie się bać, tam. Nie ma czego. A głośno do arcybiskupa Bodzanty. Idziemy, jako iść mamy. Poszli wolno w orszaku bardzo wspaniałym, dzwony znowu zaczęły bić w całym Krakowie. Lud, szlachta, i rycerstwo, wypełniało kościół, dziedziniec i błonia przy Wiśle po brzegi. Uroczysta msza, trwała dwie godziny z okładem. Królewna Jadwiga już po pierwszej godzinie, była tak zmęczona. Że i powiada cicho, do swej niani co z boku przy niej stała. Ta suknia taka ciężka, jak zbroja, ze stali. Szybciej, niechaj arcybiskup do, głowy się mojej bierze. Jeno jako dzielna panienka, po swym wielkim ale małej postury, pradziadku królewskim wstrzymała, się z protestami. W końcu arcybiskup Bodzanta, włożył jej na głowę, swoje biskupie ręce.Namaścił olejkami świętymi na królową Polski. Na spięte do tyłu włosy, włożył złotą wąziutką koronę. Podał do rączek jak u dziecka, złote i ciężkie berło i jeszcze cięższe, jabłko królewskie. Na co owa, w duchu westchnęła i powiada cicho, nareszcie. Przeto arcybiskup Bodzanta wygłosił łacińską formułę koronacyjną. Hedvigis Dei gracja regina Poloniae, necnon terrarum Cracovia, Sandomirie, Sieradie, Lancicie, Cuiavie, Pomeraniegue domina et heres. Jadwiga z Bożej łaski królowa Polski a także dziedziczka ziemi Krakowskiej, sandomierskiej et cetera et cetera. Królowa wyszła, po koronacji na dziedziniec wawelski, przyjęła od ludu błogosławieństwo i sama mu błogosławiła, przy huku dzwonów. Zaś nie chcąc zamęczyć, swej pani kasztelan wawelski Dobiesław Kurozwęcki litością powzięty, powiada do arcybiskupa. Odłóżmy na razie, ceremonię dalszą, przecie ona ledwie żywa, zaś nich odpocznie i do sił przyjdzie, kruszynka moja. Na co arcybiskup popatrzył, na wymęczoną królową, i powiada. Słusznie prawicie panie, niechaj zaś, idzie do siebie spocząć trochę, nie pali się z wiwatami. Po czym zawiedli ją na, przebranie z ciężkiej sukni koronacyjnej dali obiad i spokój na kilka godzin. A po koronacji prawie na cały rok. Latała sobie królowa po wawelu jak sarna. I tak do 24 sierpnia 1385 roku, kiedy z samego ranka Jadwigę obudziły takie hałasy, jak by wojna na zamek zawitała. Książę Władysław Opolczyk, na Wawel napadł podstępnie, chcąc dokonać pokładzin Jadwigi z owym Wilchelmkiem Habsburgiem, któremu koronę chciał oddać wraz z królową Jadwigą. Za namową krzyżaków. Już do szturmu na zamek się brali. Jeno po chwilowym tylko zamęcie, uchodzić musiał razem z nieszczęsnym niemieckim kawalerem, bo dostał takie baty, że szli z zamku, jak spłoszone stado turów. Kasztelan Dobiesław z krwawym mieczem i załogą zamku odparli poranny napad. Co królowa Jadwiga skwitowała, krótko. Przeszła mi już ochota właśnie, na zaloty do owego Niemca, dobrze, ście panie uczynili że po łbie owi dostali, i poszli jak zmyci. Na co Dobiesław powiada jak by samotrzeć, zeżarł wielki wór migdałów z miodem i orzechami, zaś zapił dużym antałem piwska mocnego. Moja, ż ty królowo umiłowana, a reszta jeszcze bardziej rozpływała się z rozmiłowania do pani swej. Na co, arcybiskup przyleciał zaraz do królowej i powiada, do Dobiesława. Nic jej? Nic, a co ma być? Cała i zdrowa, my tu stoimy jak skały. To i chwała bogu, powiada Bodzanta. A do Jadwigi zaraz. Wasza królewska mość, musimy i tak wydać cię za kogoś mocnego w barach, i nie tylko w gębie. Bo jak że to? Królowa bez króla? Nie uchodzi. Co tam nie uchodzi, powiada Jadwiga. Młoda, m jeszcze jest, i czas ku kawalerowi mam. Ale królestwo, wasza miłość, czasu nie ma, i dziedzica korony nam na przyszłość trza. Powiada arcybiskup Bodzanta. Musi iść wasza królewska mość za męża. Jako muszę to niech wam jest. Jeno żeby na gębie miły był, i bez pryszczów na niej. Posłuszna wam chyba będę, powiada Jadwiga. Chyba? Powiada arcybiskup. Mamy już właściwie dla ciebie, pani nasza, kniazia bogatego i na gębie bardzo urodziwego, jako byś go chciała. A co, za jeden ów kniaź? Jagiełło się ów kniaź zowie, powiada ksiądz, nieco on starszy od ciebie miłościwa pani. A wiele, on starszy? Księże arcybiskupie? No, urodzony on nie tak znowu dawno, przecie w 1352 roku, na Litwie. Puknijcie się w łeb swój, swacie szczwany. Chyba, ście zdurnieli na starość sami, przecie on ojcem i dziadem, moim mógłby być. Coście to ogłupieli naprawdę z kretesem, księże biskupie całkiem, czy jak? Czy zaś kpicie sobie, ze mnie jako z królowej waszej? Gdzie zaś wasza królewska mość. Kto śmiał by. Powiada Bodzanta. Na to, czerwona z gniewu, na licach Jadwiga, rzekła Bodzancie prosto w ślepia. Jako widzę. Przecie wy, chyba to sobie jednak kpicie ze mnie, księże arcybiskupie. Nie chcę ja, żadnego, jakiegoś starego dziada. Nie chcę, i basta. Posiekajcie mnie lepiej na dzwona, nie pójdę ja, za jakiegoś truchła starego. Na co, Bodzanta powiada, dwadzieścia roków starszy, od waszej królewskiej mości, wielka mi też rzecz. Na co Jadwiga, śmiać się poczęła nagle, i powiada, nie rozśmieszajcie mnie księże, bo zajadów na gębie dostanę. Na co ksiądz Bodzanta do siebie, po cichu, uparta sztuka, królowa będzie z niej. Taka jaka jest trza, nam teraz właśnie. A głośno do Jadwigi. Ale bardzo urodziwy on jest, jak z bajki, i miło on, bardzo gada. Nie wątpię. Ja, na jego miejscu, też bym miło gadała. Bardziej niźli on, bym miło gadała bo, m bystrzejsza od was, i od waszego zalotnika, lipnego i litewskiego, w dodatku. Królestwo nasze wielkie jak lew, w europie nikt mu nie postanie, na drodze. To i nie dziw, że ów kniaź Jagiełło mnie chce, razem z wianem jaki, ślepej kurze by się nie przytrafił. Ksiądz myśli że nie wiem, jaka korona nasza, to potęga wielka? Każdy by do szybkiej żeniaczki z takim królestwem się pchał, na królową nawet, nie bacząc. Przecie wasza królewska mość, piękność stanowi jak anioł z nieba. Powiada arcybiskup. Nie mnie, gębę swoją oceniać, powiada królowa. Z resztą. Jak się księdzu owy jak mu tam? Jagiełło podoba. To niech się ksiądz, sam za owego Jogajłę litewskiego, czy jak mu tam, zaprawdę wyda. Pobłogosławię wam obu, lubo po łbie was obtłukę, nie chcę ja, jego i koniec. Słyszy ksiądz? Słyszę wasza królewska mość, głuchym jeszcze nie jest, powiada ksiądz biskup. Skapiały po ataku Jadwigi całkiem. A ta, idąc jak do szturmu, na krzyżactwo wrogie owemu powiada, dalej. Co myślicie sobie? Pani! Królowo! Nam Litwy jest potrzeba, do granic obrony, i przed krzyżakami, a i innymi obwiesiami. Ratuj wasza królewska mość królestwo swoje. Pani królowo? Przedżeźniła Jadwiga księdza biskupa. Ratuj je sobie sam, mój księże arcybiskupie, nie kosztem szczęścia mojego. Krzyżaki nas, żywcem nie zjedzą, bo i za duży kęs dla nich, królestwo moje. Udławili by się. Powiada znowu, Jadwiga. A arcybiskup dalej swoje. Portret waszej miłości, pokażę owego kniazia. Nie straszny on, gębę miłą bardzo ma, jako, m powiadał. Co mnie tam jakieś kukły litewskie oglądać? Nie ciekawam zbytnio. Wasza królewska mość. Znowu zaczynacie? Księże biskupie? Z ową, wasza królewska mość? Nie trza mi przypominać, tego co chwila. Dobrze pamiętam po koronacji kim jestem. Ale jako już tak koniecznie chcecie.To pokażcie zaś mi w, pierwej? Za jakiego to zamorskiego krokodyla, lubo jakie małpisko paskudne, mnie wydać chcecie? Ku swojej uciesze i gawiedzi na rynku. Ksiądz Arcybiskup zaś, z kieszeni sutanny szybko wyciągnął portrecik, na miniaturze emaliowanej malowany, księcia wielkiego litewskiego Jagiełły. Zaś prędko pod nosek, Jadwidze podsadził. I co? Powiada, jak żyd, do złapanego dla lichwy, kpa grodowego. Całkiem, całkiem, gęba jak malowana, czy nie? Miłościwa pani? Pokaże ksiądz, owego bliżej mi, niech się przyjrzę temu waszemu zalotnikowi. Bo ja wiem? Jak kozieł z brodą, nie wygląda. Nieco łagodniej, rzecze Jadwiga. A pewno, to on? A kto, ma być? Przecie że nie ja. Jagiełło jak malowany, wasza królewska mość. No, nie taka straszna gęba u niego, jako, m myślała, rzekła w końcu Jadwiga. Widzę ja, że pewnikiem, nie popuścicie, mi. Zaś muszę owego kniazia, prędzej na własne oczy obaczyć, wtedy rzeknę wam jako, ze ślubami jakimiś będzie. Wasza królewska mość, nie pożałuje, ów Jagiełło dobry kniaź i miły jako ptaszyna. Bo ptaszysków całymi dniami słuchać lubi, to i nie jakiś Tatarzyn, jest. Miły jako ptaszyna? Co mnie tu ksiądz powiada, myśli ksiądz że ja choć młoda, jeszcze ptaszyskami karmiona byłam? Nie głupia ja, jakaś. Matka moja mnie kształciła, ile mogła, zaś szkoły swoje mam. Zaś co Jagiełło na Litwie wyprawiał, i z Krzyżakami, takoż samo, raz w wojnę właził, raz w pokoju z nimi siedział. Normalna to rzecz. Na to arcybiskup. Dajcie mnie tymczasem spokój, zaś rozmyślę się, co i jak i rzeknę wam. No. Powiada biskup. Co no? Powiada Jadwiga. Na razie żadne no, nie wyszło, chyba że po italsku, wtedy ze ślubów nici. Wasza królewska mość, umiłowanie ty nasze. Na to, powiada ksiądz. Bóg zapłać, waszej królewskiej mości. Na razie, nie ma za co. Gada ksiądz do mnie, jak żydowski kupiec co lichy towar zachwala. I tak cały rok w, kółko. Aż ugniótł w końcu, arcybiskup i rada królewska, Jadwigę jak świeżą glinę na garnek. Jeno wypalić go jeszcze było trza, bo gotowy do pieca już prawie był. W końcu roku powiada, królowa Jadwiga. Jedźcie, w końcu do owego, Jogaiłły i powiadajcie mu. Że zgodę na ślub ze mną daję. Rada królewska na takie oświadczenie szczęśliwością ogarnięta, zaraz po nowym roku, popędziła tłumnie do Wołkowyska, gdzie Jagiełło łaził po izbie na zamku i paznokcie z, rozterki nadżerał. Zaś 11 stycznia 1386 roku pańskiego, panowie polscy przy stole, jaki Jagiełło bogato dla nich zastawił, nie chcąc za chama uchodzić. Powiadają owemu, z bardzo szczęśliwymi nad wyraz gębami. Królowa nasza, dała zgodę na ślub, książę. Na co Jagiełło, tak radosną gębę zrobił, jak nasza Jadwiga wręcz odwrotnie. Zaś powiada prędko, to jedziemy do waszego Krakowa, nawet, i w tej chwili. Zaraz, zaraz powoli wasza książęca mość, w, pierwej waszą książęcą miłość z pogaństwa, wyzwolić musimy. Powiada podkanclerzy. Na co, z kolei Jagiełło, no to i dalej, gotowym jest, jako i na śmierć. Tu przecie, chrzcić waszej książęcej mości, nie będziemy. Pojedziemy zgodnie do Krakowa i tam chrztu dokonamy. Niechaj cały świat widzi że, jako Polacy chrześcijańskiego króla mieć będziemy. No jedziemy, ino bystro powiada, przyszły król Polski. No to zaś i jedźmy jako jechać mamy. I poszli jak wicher do przodu jeno tumany śniegu, za sobą wzbjając. Już w dniu 15 lutego, arcybiskup Bodzanta wodą święconą z grzechu wiecznego go obmył, zaś i ochrzcił jako na przyszłego Polskiego monarchę przystało. Zaś że i Jagiełło krewki mąż był, a Jadwiga cudem jak na obrazach w kościele. Powiada. Kiedy ślub? Bo mnie pilno do owej, Jadwisi, umiłowanej mojej. Na co, gdyby przyjrzał się gębie, arcybiskupa dokładniej, zaraz by ochotę do żeniaczki rychłej, stracił. Prędzej niźli się do tej gadki wziął. Na 18 lutego 1386 roku w sobotę ślub i weselisko wasza książęca mość, chuczne wyprawimy. I tak też uczynili, słowem szlacheckim związani. Bez żadnych mi tam, pokładzin małżeńskich na razie, poczekamy, nie pali się przecie. Bo to, jak ryba złowiona, to do lodu ją wsadzimy i nie zaśmiardnie, szybko powiadał ksiądz Bodzanta. Zaś jak ksiądz arcybiskup nakazał, dwie królewskie sypialnie na Wawelu stanęły, pod strażą dwu narodów, lubo trzech nawet, jak kto woli. Bo drzwi u sypialni królowej Jadwigi, i Madziary i Polacy na zmianę, lubo nawet razem chcieli swojej wspólnej, królowej pilnować. A Litwini takoż samo za, swoją nową Panią murem stali. Więcej jej cudowną urodą ujęci, niźli tym że ich królową Jadwiga była.

Na szerokich traktach królewskich, w ostatnich dniach lutego aż do 1 marca 1386 roku, prowadzącym jak w pysk strzelił, prosto z Tyńca czy, od strony Wieliczki i Ojcowa. Do stolicy królestwa polskiego Krakowa, panował taki nieopisany tłok, dla wszelakich wozów drabiniastych, kolasek różnych zaprzęgniętych w dwie, czy cztery szkapy, różnej maści. Że to, i igły nawet już by wsadzić, pomiędzy podróżnych, nie szło. Przecie dla. Wielkiej ilości kuglarzy, rybałtów i błaznów z wozami pełnymi, jeszcze bardziej dziwniejszych gęb ciekawskich. Oraz wszelkich stworów zamorskich. Pocztów rycerskich rozmaitych herbów z korony i Litwy. Całej Europy z giermkami na karku a do posługi w drodze czy boju. Lubo do wyżerania zapasów ze sakwy swego pana. Odzianych różnorako i wielobarwnie jak byś kwieciem sypnął na drogę, podczas procesji na Boże ciało. Jeno nie kwiecie leżało, przecie na drodze, bo i mrozek panował niezbyt tęgi, a waliła do starego Krakowa z każdej strony, wielka rzeka ciekawskiego ludu. Wśród tłumu tego pospólstwa, gawiedzi ciekawej, szlachty, rycerstwa, i dziesiątek zaprzęgów. Wyróżniał się jeden poczet przepyszny, złożony z dziesięciu zbrojnych, na wielkich czarnych jak smoła, ogierach bojowych. W białych płaszczach na ramionach i z czarnym krzyżem na nich. Jechało na koronację króla Polskiego, Władysława II Jagiełły, poselstwo wielkiego mistrza, zakonu Najświętszej Marii Panny, Konrada III Zollnera von Rotensteina. Słabującego już od dłuższego czasu, na zdrowiu, i siedzącego w Malborku, pewnikiem z powodu zbyt wielkiej obfitości, jadła i napitku mocniejszego od wody, na jego stole. Wobec tego, w zastępstwie wielkiego mistrza, w poselstwie szły znaczne postacie zakonu, jak sam wielki komtur, Konrad von Wallenrod oraz sam, Konrad von Jungingen z młodszym swoim bratem, szalonym z nienawiści do tego miejsca, gdzie właśnie podążał, Ulrykiem. Jak historia nam pokaże, wszyscy posłowie, do przyszłego króla Polskiego Jagiełły i obecnej królowej Jadwigi, zostaną w niedługim już czasie wielkimi mistrzami owego zakonu. Dla podkreślenia wagi ich znaczenia, jechali wszyscy jako znaczni rycerze, zasłużeni w złej sławie i krwawymi starciami ze Żmudzią, Litwą i koroną Polską na zmianę. Za to, dziś z gębami nieco mniej dumnymi, wraz z knechtami do pomocy w mitrędze drogi, z dalekiego położonego na pomorzu, Malborka. Jechali owi, w eskorcie pod strażą młodego rycerza Polskiego, Zawiszy Czarnego herbu Sulima, i danej im dla ochrony, pół chorągwi krakowskiej z woli królowej Polskiej Jadwigi Andegaweńskiej, która pomna na swego męża, miała pewne i raczej uzasadnione obawy o bezpieczeństwo krzyżaków. Bo to, przecie na dzień czwartego marca,1386 roku pańskiego, miała odbyć się koronacja kniazia litewskiego zwanego we Wilnie Jog, alia a u nas w królestwie znanego, pod imieniem Władysława II Jagiełły a już męża obecnej, przecudnej urody królowej Polski, Jadwigi z którą, ten ślub wziął bardziej niż spiesznie, wprawdzie za namową, panów koronnych i litewskich swoich braci i kuzynów. Chętnych jeszcze bardziej niż kniaź Jagiełło do żeniaczki, owi zaś do objęcia schedy po Wielkim księciu Litewskim jakim król przyszły polski, Władysław II tam był. Który ślub z królową Polski a węgierską pięknością wziął, zobaczywszy jakie cudo mu w ślubie, wraz z wielkim królestwem na dodatek, przypadnie. W dniu 18 lutego tego samego roku. Orszaki poselskie szły wolno dla śliskości, jaka na trakcie od lodu i śniegu panowała. Tymczasem na starym rynku w Krakowie, kałuże tak samo, pozamieniały się w wielkie tafle lodowe przyprószone śniegiem i ślizgawka dla żaków, i wszelkiego rodzaju obwiesiów i kumotrów i włóczykijów grodowych, nadużywających kufla z piwskiem, była znakomitą okazją dla krotochwil. Czy tam, skręcenia sobie karku, lubo złamania obu łap i nabycia ślicznych guzów na łbie. Jak kto by wolał dla odmiany. Właśnie na starym rynku, przy schodach kościoła Mariackiego, stał w wielkiej rozterce, czy ruszyć do przodu na owe lodowisko. Jakiś przyjemny na obliczu młodzian, w czarnej sukmanie i z czarną brodą i wąsami. Widać było że to jakiś żak, czy przyszły ksiądz, i zamierzał się zabrać piechotą do domu swojego, czy tam gdzie mu przyszła ochota, po pewnie uczestnictwie, we mszy przy tym kościele. Niepewnie macając ciżmami, wpierw śliskie bardzo schody zaś kocie łby na rynku, ruszył ów chyba szlachcic, czy tam kto z niego był? Bardzo wolno do przodu, i już zadowolony z postępu, jaki mu się udało zrobić w tej trudnej bardzo drodze. Uśmiech szeroki powziął z tego powodu na gębie. Zaraz za schodkami do kościoła. Został nagle podcięty, przez innego jakiegoś, równie czarno odzianego jegomościa, na łbie białego za w czasu chyba, posiwiałego, wskazującego po stroju i kaszkiecie na łbie, profesję bakalarską, lubo jakąś inna pokrewną, być może powiązaną z mistrzem katowskim. Po chwili obaj, leżeli jak złowione ryby na śliskim krakowskim bruku, obejmując się jak by, w braterskim uścisku i trzepali nożyskami bezradnie w powietrzu. Na co, przy pierwszym rzucie ślepiem, na ową sytuację pomyśleć było można iż tak jest, a nie inaczej. Po chwili dało się słyszeć taki dyskurs właśnie. Złaź obwiesiu obrzydły ze mnie, bo nie dość żeś mnie na placek ciasta rozwałkował na lodzie, to jeszcze tchu mnie, teraz brakuje a koście mam pewnikiem wszystkie połamane. Zwany przez owego, nie inaczej jak obwiesiem, podnosił się właśnie z lodu i otrzepywał ze śniegu, ale kiedy spojrzał na tamtego,