Wirtualne róże - Alicja Kuberska - ebook

Wirtualne róże ebook

Alicja Kuberska

0,0

Opis

„Wirtualne róże” to powieść o niebezpieczeństwach czyhających w Internecie. Inspiracją do napisania książki był przypadek pewnej pani, która „pożyczyła” pieniądze osobie poznanej w sieci. Postanowiłam zbadać to zjawisko i osobiście zaczęłam korespondować z oszustami z Internetu. Powstała książka ukazująca pewne schematy działania. Zapraszam zatem do świata Joanny i jej przyjaciółek.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 235

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Alicja Maria Kuberska

Wirtualne róże

KorektorRegina Kamtarska-Koper

© Alicja Maria Kuberska, 2017

„Wirtualne róże” to powieść o niebezpieczeństwach czyhających w Internecie. Inspiracją do napisania książki był przypadek pewnej pani, która „pożyczyła” pieniądze osobie poznanej w sieci. Postanowiłam zbadać to zjawisko i osobiście zaczęłam korespondować z oszustami z Internetu. Powstała książka ukazująca pewne schematy działania. Zapraszam zatem do świata Joanny i jej przyjaciółek.

ISBN 978-83-8104-705-0

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Zamek

Klucz zazgrzytał w zamku, ale niestety nie obrócił się. Na domiar złego Joanna poczuła, jak plastikowa torba z zakupami zaczyna się niebezpiecznie rozciągać i pękać.

— Tylko tego brakuje — mruknęła. — Wszystko dzisiaj jest przeciwko mnie! Nawet moje prywatne drzwi! Otwórzcie się, błagam was — zaklinała w myślach.

Ponoć myśl ma wpływ na materię. Niestety w tym przypadku nie zadziałało. Pozostały zamknięte, a na ziemię z rozdartej torby z hukiem wysypały się kartofle. Za nimi potoczyły się pomidory i ogórki. W sąsiednich mieszkaniach niespodziewana kanonada spowodowała lekki niepokój. Poczuła się obserwowana przez sąsiadów, lecz wszystkie drzwi pozostały zamknięte. Po chwili jednak uchyliły się te z naprzeciwka, od kawalerki pana Jana.

— Co się stało, pani Joanno? Pomóc pani? — pan Jan stanął za Joanną i lekko ją odsunął od drzwi. — Siłą nic pani nie zrobi. Trzeba postarać się o nowy zamek, jakiejś lepszej firmy. To, co pani ma, do niczego się nie nadaje. Proponuję wymianę, bo za chwilę trzeba będzie wzywać ślusarza, aby go rozwiercił.

Joanna wyobraziła sobie siebie uwięzioną w mieszkaniu. Byłaby jak księżniczka zamknięta w wieży. Wyjście z trzeciego piętra zapewne nie byłoby możliwe bez pomocy straży pożarnej. Ujrzała siebie na drabinie, w objęciach dzielnego strażaka. Ta myśl ją rozbawiła. Dopiero mieliby sąsiedzi widowisko! A co z jej lękiem wysokości? Nie… chyba lepsza jest opcja niespodziewanego wydatku.

— Panie Janie — zaczęła nieśmiało — ja jestem taka anty-techniczna. Zupełnie nie znam się na zamkach. Czy mogłabym pana prosić o pomoc? Zapłacę panu za usługę. Zacina się coraz częściej i boję się, że pewnego dnia nie wejdę do domu. Będę panu bardzo wdzięczna, jeśli się pan zgodzi.

— Pani Joanno, z przyjemnością pani pomogę — zaoferował się pan Jan. — Muszę tylko otworzyć te drzwi. Trzeba pozbierać zakupy z korytarza i powinna pani trochę odpocząć. Te torby są dla pani zbyt ciężkie. Wygląda pani na zdenerwowaną i zmęczoną. Pójdę po nowy zamek i zamontuję go pani.

Poczuła ulgę i dziwne uczucie. Co to było? Czyżby dawno zapomniane poczucie bezpieczeństwa? Ostatnio musiała się sama o siebie troszczyć. A właściwie to chyba całe życie. Jej eksmąż nie zajmował się przyziemnymi sprawami. Czy Jerzy zauważyłby, że dźwiga tony zakupów do domu? Raczej nie. Miałby co najwyżej pretensje, że czegoś brakuje.

Ocknęła się słysząc głos pana Jana:

— No i otwarte!

Pozbierali razem rozrzucone na korytarzu zakupy i weszli do kawalerki Joanny.

— Ale ma pani piękne mieszkanie! — w głosie pana Jana zabrzmiał niekłamany zachwyt.

— Dziękuję, panie Janie. Małe, ciasne, ale własne. Zapraszam na kawę. Kiedyś lubiłam bibeloty i stare, drewniane meble. Teraz, od kiedy jestem sama, zmieniłam styl. Dążę do minimalizmu. Nie chcę mieć zbyt dużo przedmiotów. Wie pan, zauważyłam, że jestem szczęśliwsza, od kiedy nie muszę ścierać tony kurzów. Tak naprawdę człowiek niewiele potrzebuje do życia. Kiedyś gromadziłam różne rzeczy. Dzisiaj wolę przestrzeń i wygodę.

Aromat kawy wypełnił przestrzeń. Słońce zajrzało przez okno i wnętrze nabrało wesołego charakteru. Joanna, za poradą przyjaciółki — plastyczki, postanowiła wejść w kolorystykę zielono- żółtą, z elementami błękitu. Zostawiła wszystkie swoje skarby Jerzemu. Wyszła z poprzedniego domu z przysłowiową torebką. Nie miała ochoty i siły, by walczyć o każdy przedmiot. Jerzy, jak zwykle, chciał ją oszukać. Niestety, tym razem sąd był bezwzględny, i musiał oddać żonie większość zgromadzonych oszczędności. Zatrzymał mieszkanie, samochód i działkę. Joanna kupiła sobie małą kawalerkę i zaczęła nowe życie od zera. Czuła ulgę — nic jej nie przypominało dawnych czasów. Była jak tabula rasa. Starała się wyrzucić z pamięci wszystkie złe chwile, nie rozpamiętywać i nie użalać się nad sobą. Od kiedy została sama, odkryła, że ma więcej pieniędzy i stać ją na różne drobne przyjemności. Nie musiała się tłumaczyć z każdego wyjścia i mogła robić to, co chciała. Nie było w domu awantur o każde spotkanie z koleżanką i cichych dni z powodu zakupu bluzki. Na początku ta wolność oszołomiła ją. Później przyszła refleksja — jak ona mogła to wszystko wytrzymać tyle lat? Jakim prawem jeden człowiek ogranicza wolność drugiego? Kim była dla swojego męża? Służącą? Kucharką? Kochanką? Niewolnicą? Jak to się stało, że z zakochanej pary zamienili się w obcych sobie ludzi? Kiedy przestała kochać? Dlaczego?

Dźwięk upadającej łyżeczki przywrócił Joannę do rzeczy-wistości. Z uśmiechem wniosła kawę i postawiła białe filiżanki na stoliku. Usiadła naprzeciwko Jana.

— Panie Janie, tak bardzo bym chciała pana ugościć! Przepraszam bardzo, ale nie mam nic słodkiego do kawy. Jestem łakomczuchem, a silna wola nie jest moją najmocniejszą stroną charakteru. Nie kupuję słodyczy. Staram się trochę schudnąć, ale z marnymi wynikami.

Jan poprawił okulary i przyjrzał się Joannie z uwagą.

— Nie rozumiem, pani Joanno, co pani chce od swojej figury. Jest pani piękną, dojrzała kobietą. Nie musi pani wyglądać jak kościotrup. Ja chyba nigdy nie zrozumiem tych biednych, zagłodzonych kobiet. Osobiście uważam, że anorektyczki są po prostu odrażające. Ach, te dzisiejsze czasy… Kto zrozumie kobiety umierające z głodu w świecie dobrobytu?

Trafna uwaga Jana przywróciła dobry nastrój Joannie.

— Jutro kupię sobie gorzką czekoladę. Odrobina magnezu i endorfiny są każdemu potrzebne. W końcu nie jestem gruba, tylko apetyczna, i tej wersji będę się trzymać! — pomyślała i ukradkiem zerknęła do lustra w przedpokoju.

Wieczorem w drzwiach dumnie błyszczał nowy zamek. Pan Jan kupił i zamontował go sam. Wybrał jakiś szwajcarski, o nazwie trudnej do zapamiętania. Nie chciał zapłaty za montaż, pozwolił się za to zaprosić na niedzielny obiad. Joanna potrafiła smacznie gotować i lubiła eksperymentować w kuchni.

— Co ugotować? — to pytanie dręczyło ją cały wieczór. Do niedzieli zostały dwa dni, niby sporo czasu, ale chciała wymyślić jakieś specjalne danie dla sympatycznego sąsiada.

Wertowała książki kucharskie, podśpiewując stare piosenki. Lubiła zwłaszcza tę o sąsiedzie z repertuaru kabaretu starszych panów. Nagle zdała sobie sprawę, że nie zna dalszych słów piosenki. Podeszła do laptopa, wystukała „kabaret starszych panów” i za parę minut miała wydrukowany tekst w ręce. Naszła ją nagle refleksja.

— Co my byśmy zrobili bez tych komputerów? Ja mam w domu chociaż parę książek, ale młode pokolenie prawie wcale nie czyta i nie pisze. Nie potrafi porządnie skleić kilku zdań. Wyrośli ludzie komunikujący się ze sobą za pomocą SMS-ów i czatów. A czy ja jestem lepsza od nich? Nie znam nawet nazwisk sąsiadów w moim bloku, chociaż mieszkam tu już dość długo. Otrząsnęła się z ponurych myśli o samotności w tłumie i zaczęła dalej śpiewać. Nie miała, co prawda, talentu Haliny Kunickiej, ale melodia sama jakoś płynęła…

Eksmąż

Na stole piętrzył się stos zeszytów i kartek i powoli zapełniał cały blat. Przypominał o swoim istnieniu za każdym powiewem wiatru lub przeciągiem. Nie można było dłużej udawać, że nie istnieje. Uczniowie także dyskretnie dopytywali się o oceny. Joanna postanowiła poświęcić wieczór i zredukować Mount Everest do wielkości niewielkiego pagórka. Sprawdzanie sprawdzianów było nużące i nudne, chociaż lubiła swoją pracę.

Kiedyś marzyła, żeby zostać zawodowym tłumaczem i zająć się przekładem światowej literatury. Niestety, tego typu praca wiązała się z nieregularnymi dochodami. Etat nauczycielki dawał stałą pensję i to przeważyło. Jerzy miał wiecznie problemy związane ze znalezieniem pracy. Ciągle coś mu się nie udawało. Czy to był tylko pech? W końcu otworzył swój własny interes. Po wielu perypetiach, związanych z wypełnieniem druków i rejestracji w urzędzie skarbowym, zaczął jeździć tirem. Sprawy rozliczeń, załadunków, rozładunków i leasingu scedował prawie w całości na żonę. Było jej ciężko, do obowiązków domowych i zawodowych doszła jeszcze firma spedycyjna. Jerzy skutecznie wymigiwał się od żmudnych i nudnych prac. Nawet się nie buntowała. W pierwszym etapie małżeństwa chciała być idealną panią domu. Starała się, aby ich dom był miejscem odpoczynku i relaksu, przytulnym, ciepłym, pachnącym obiadem i ciastem w sobotni wieczór. Czy Jerzy dostrzegał te starania? Chyba nie… Powoli stało się normą, że coś musi być zrobione. Nie zauważał jej zmęczenia ani starań, a rejestr obowiązków powiększał się z roku na rok. W pewnym momencie zabrakło jej czasu na punkt zwany przyjemnościami. Wiecznie zabiegana, nawet nie zauważyła, jak powoli życie ograniczyło się do pracy. Wpadła w kierat dom — praca — firma. Wieczorami teoretycznie miała odrobinę czasu dla siebie. Starała się oglądać wiadomości w telewizji i trochę czytać. Niestety, sen przychodził nagle i zasypiała z książką w ręce.

Jerzy skutecznie przejął kontrolę nad jej życiem. Stała się elementem wyposażenia ich mieszkania. Miała być i trwać przy nim, gotowa na każde jego zawołanie. Próby wyjścia do przyjaciółek torpedował jednym krótkim zdaniem:

— Czy musisz tam iść?

Pewnego dnia jednak, ku swojemu zaskoczeniu, odpowiedziała:

— Nie muszę, ale chcę. Wkrótce zapomnę, jak wygląda Beata. Nie widziałam jej chyba rok. Jeśli masz ochotę, to chodź ze mną — zaproponowała. — Wezmę trochę ciasta i możemy razem miło spędzić czas.

— A co ja tam będę robił? — mruknął Jerzy. — Zanudzę się pomiędzy wami.

Nuda — to słowo Jerzy wypowiadał często. Dla Joanny miało ono charakter abstrakcyjny. Nie nudziła się nigdy. Świat był zbyt piękny i ciekawy. Tyle było rzeczy do zobaczenia, książek do przeczytania, można było spotkać tylu ciekawych ludzi. Nie, nie znała tego słowa.

Po paru latach od rozwodu doszła do wniosku, że to Jerzy był nudny — wiecznie zmęczony, niezadowolony i narzekający na wszystko. Jak ona mogła tego nie zauważyć? Dlaczego pokochała malkontenta, nieudacznika i nudziarza? Dlaczego miłość jest ślepa? Dlaczego? Co ją zauroczyło? Czy ludzi łączy ze sobą odwieczny instynkt przedłużania gatunku? Zwykła chemia feromonów? Dlaczego ignoruje się myśli, które wręcz krzyczą: — Uważaj! To nie jest facet dla ciebie!

Znaków ostrzegawczych było dużo i różnego kalibru, poczynając od rodziny Jerzego. Wychowywała go matka, która została wcześnie wdową z siedmiorgiem małych dzieci. Trudno to było nazwać wychowywaniem. Stosowała system przeróżnych kar. Przeważnie za przewinienie lub brak posłuszeństwa biła dzieci kablem od żelazka. Wyzwiska i przekleństwa były na porządku dziennym. Jerzy nie zaznał nigdy miłości, był hodowany i tresowany. Celem matki było zapewnienie dzieciom egzystencji. Strona emocjonalna jej nie interesowała. Brak szczęśliwego dzieciństwa okaleczył Jerzego. Nie nauczono go kochać. Relacje z własnym rodzeństwem też były chore. Nie mieli potrzeby kontaktowania się w dorosłym życiu, ponieważ w dzieciństwie tylko ze sobą rywalizowali. Wyrośli na ludzi obojętnych i nieczułych. Spotykali się sporadycznie, wymieniali zdawkowe zdania i rozjeżdżali w swoje strony. Jerzy podświadomie przenosił zachowania z rodzinnego domu do własnego życia. Chciał, aby było inaczej, ale robił coś zupełnie odwrotnego. Joanna okazywała mu czułość, ale on nie potrafił przebić w sobie pewnego rodzaju skorupy. Nie był otwarty i empatyczny. Zapewne ją kiedyś kochał, ale nie umiał tego okazać. Dla niego miłość wiązała się z toksyczną zazdrością. Joanna była jego kobietą, a on samcem alfa — panem jej ciała i duszy.

— Jesteś tylko moja, księżniczko. Nie pozwolę ci nigdy odejść — szeptał Joannie do ucha w intymnych chwilach — kocham tylko ciebie i nie oddam nikomu.

Joannie na początku znajomości imponował ten rodzaj miłości, ta wieczna adoracja.

Nie słuchała ostrzeżeń matki. Wydawało się jej, że to Jerzy ją kocha do szaleństwa. Nie rozróżniała pojęć — miłość a zazdrość. Jej instynkt samozachowawczy został uśpiony.

— Co ty w nim widzisz? — próbowała ją powstrzymać przed ślubem matka — to zwykły prostak i zazdrośnik. Zrujnuje ci życie!

— Mamo, ty go po prostu nie lubisz — broniła się Joanna.

— Oczywiście, że go nie lubię — spokojnie stwierdziła matka. — On nie daje się lubić. To leń, obibok i cham. Przyjrzyj się jego rodzinie. Ci ludzie są z pogranicza patologii. Słowo „kurwa” zastępuje im przecinki i wykrzykniki. Dziwię się, że tego nie dostrzegasz.

— Jerzy jest inny. Nie biorę ślubu z jego rodziną, tylko z nim.

— Zapominasz, że ci ludzie staną się twoją rodziną, Asiu. Moja słodka córeczka w rynsztoku — w oczach matki pojawiły się łzy.

— Mamo, przesadzasz. Zobaczysz, wszystko się ułoży. To nie wina Jerzego, że urodził się w wielodzietnej rodzinie i że są biedni. Tak samo jak nie jest moją zasługą fakt, że mam cudownych rodziców i wspaniałą siostrę. Daliście mi wszystko, co najlepsze, i doceniam to. Zobaczysz, Jerzy stanie się częścią naszej rodziny. Pomogę mu zdobyć wyższe wykształcenie. On jest zdolny, tylko nie miał szansy, aby się kształcić. Jego matka chciała zapewnić dzieciom możliwość szybkiego usamodzielnienia się. Wszyscy mają fach w ręce. Jerzy jest kierowcą zawodowym. Może przecież studiować i przekwalifikować się. Sama zobaczysz, jaki on ma potencjał.

— Asiu, od dawna nie wierzę w garbate aniołki — przerwała jej matka. — Gdyby bardzo chciał, to by studiował. Twój ojciec też pochodził z chłopskiej rodziny. Wyrwał się z tego środowiska. Skończył studia, uzupełnił braki w wykształceniu i obyciu. A Jerzy? Nawet traktorem nie zaciągniesz go na koncert. Zawsze coś mu stoi na przeszkodzie, aby z tobą gdzieś pójść. Kiedy byliście razem w teatrze lub w kinie? Jego interesuje tylko piwo, żarcie, kumple i mecze. Jak ty tego możesz nie widzieć? Taka inteligentna dziewczyna?

— Mamo, jesteś niesprawiedliwa! — krzyknęła Joanna. — On ciężko pracuje i jest zmęczony!

— Wiecznie zmęczony i znudzony — przerwała jej matka. Jego nic nie interesuje, oprócz przysłowiowej michy i zapewne seksu. Zrobi z ciebie kurę domową i kuchtę. Zapamiętaj moje słowa i nie mów potem, że cię nie ostrzegałam. Miłość jest ślepa, ale nie musi być głupia. Zrobisz, co zechcesz. Pamiętaj, jestem twoją matką i najlepszym przyjacielem. Nigdy cię nie zostawię i zawsze pomogę.

Ślub był wystawny. Matka Jerzego uparła się, aby zaprosić prawie całą rodzinę. Jerzy też chciał, aby ten dzień był szczególny. Nikt nie zwracał uwagi na nieśmiałe protesty Joanny, której marzyła się skromna ceremonia, a potem podróż poślubna do Włoch. Jedyne, co udało jej się wynegocjować, to prosty fason sukienki i kwiat we włosach zamiast welonu. Spotkało się to z niezadowoleniem przyszłej teściowej i obmową przez część gości.

— Taka niby wykształcona, a wygląda jak dziadówka. Tyle jest pięknych sukienek. Zero gustu. W salonie można kupić takie śliczne, tiulowe. Wyglądałaby jak królewna z bajki.

— Dlaczego nie ma welonu? Pewnie w ciąży? — słyszała konspiracyjne szepty poza plecami.

Nikt nie chciał uwierzyć, że nie podobają się jej sukienki ślubne w stylu napuszonej bezy. Sukienka z białej koronki była urzekająco piękna. Kwiat we włosach nadawał jej dziewczęcy urok. Wyglądała ślicznie. Szczęście w oczach rozjaśniało twarz. Nie była królewną, tylko elfem, zwiewnym duszkiem, który zstąpił na ziemię.

— Nie wiedziałem, że mam taką piękną córkę — szepnął jej ojciec tuż przed ceremonią — wyglądasz zjawiskowo, moja panno.

Ojciec oddał swój skarb w ręce mężczyzny, który, jak się potem okazało, nie za bardzo wiedział, co z nim zrobić.

Obydwoje się pomylili. Pobrali się, ze swoimi wyobrażeniami i marzeniami o szczęśliwej przyszłości. Prawda docierała do nich powoli i brutalnie obdzierała ze złudzeń. Przebudzenie było bardzo bolesne. Joanna dojrzewała i zmieniała się, a Jerzy pozostał na swoim poziomie. Uwił sobie wygodne gniazdko i nie czuł potrzeby dokonywania zmian. Nie poszedł na studia. Pracował, nie przepijał wypłaty. Czego więcej można żądać? W domu wymagał obecności żony i jej bezwarunkowego posłuszeństwa, porządku i smacznego jedzenia. Czy to było dużo? W zasadzie nie — zwykła podstawa egzystencji. Czy to była jego wina, że miał inne zainteresowania? Sztuka, muzyka poważna, literatura nudziły go. Nie miał wielkich potrzeb intelektualnych. W końcu każdy człowiek jest inny. Jerzego fascynowała za to motoryzacja i piłka nożna. Był typowym macho, a nie wyblakłym intelektualistą w okularach. Joanna z kolei nigdy nie nauczyła się odróżniać marek samochodów i ziewała na meczach. Kupili sobie dwa telewizory, aby móc oglądać interesujące ich programy. Powoli zaczęli mieć coraz mniej wspólnych tematów. Ich wieczorne rozmowy ograniczały się do sprawozdań z dnia i planów na najbliższą przyszłość. Analiza konta była podstawą do dalszych działań. Przypominali bardziej radę nadzorczą instytucji finansowej niż kochanków. Pieniądze, a raczej ich brak, były dla nich najważniejszym tematem. Finanse Jerzego przypominały ocean z jego przypływami i odpływami. Przez konto przechodziły ogromne sumy pieniędzy. Obroty zamykały się w dużych kwotach, niestety do prywatnego portfela trafiało niewiele. Ciągle trzeba było płacić podatki, ubezpieczenia i rachunki za naprawy samochodu. Pensja Joanny często ratowała firmę z opresji. Zdarzało się jej płacić za faktury częściowo, w ratach. Wiedziała, że uchroni to firmę przed niepożądaną ingerencją komornika. Wykazywała tak zwaną „dobrą wolę”. Nauczyła ją tego koleżanka z pracy, której mąż był prawnikiem. Przeważnie balansowali na skraju plajty. Bywały też chwile, kiedy Jerzemu wpadały dobre zarobki. Wtedy ze skromnego kierowcy zamieniał się w pana.

— Aśka, zrób dzisiaj fajną kolację. Zaprosiłem rodzinkę na wieczór. Będą koło dwudziestej — dzwonił do żony.

Na stole pojawiały się wykwintne trunki i smaczne jedzenie. Jerzy, w wielkopańskim geście, potrafił kupić Joannie drogie perfumy lub biżuterię, którą wręczał w obecności zgromadzonej przy stole rodziny.

— Ty to masz dobrze — zazdrościła jej szwagierka. — Mój to mi nawet prymulki na walentynki nie kupi. Pewnie za droga? — rzuciła pytanie do męża, patrząc na niego z nieukrywaną niechęcią. — Ciekawa jestem, komu robisz prezenty — wysyczała.

Czas prosperity oznaczał zakupy różnego rodzaju gadżetów. Jerzy wydawał pieniądze, jakby zapominając, że jutro też jest dzień. Niestety, szybko powracała szara rzeczywistość i na lodówce Joanna przyklejała kolejne niezapłacone rachunki. Brak stabilizacji był męczący. W celu ratowania rodzinnego budżetu zaczęła dorabiać na kursach jako lektor. Czasami zdarzały się jej prywatne lekcje i tłumaczenia. Pieniądze z tego były niewielkie, ale pozwalały na drobne zakupy i przyjemności. Jerzy doskonale orientował się w finansach i potrafił wyciągnąć każdy grosz. Przedstawiał żonie listę życzeń i dawał rachunki do zapłaty. Jedynie tłumaczenia i korepetycje wymykały się spod jego kontroli. Joanna stopniowo zaczęła ukrywać przed Jerzym swoje tajne finansowe źródło. Kłamstwo powoli zamieszkało w ich domu. Wyrzucała metki od ubrań, wmawiając mężowi, że kupiła na przecenie za marne grosze.

— Po co ci ta sukienka? Dla kogo chcesz się tak stroić? — dopytywał się podejrzliwie.

Zazdrość straciła swój uroczy charakter i stała się zmorą codziennego dnia.

— Po co tam idziesz? Kto tam będzie? — te pytania stały się normą.

Każde wyjście Joanny było torpedowane. Nie było mowy o spotkaniach z koleżankami i beztroskich pogaduszkach. Nawet spotkania na rodzinnych obiadach budziły podejrzenia.

— Znowu ta twoja matka coś wymyśla. Wtrąca się do naszego życia. Zaprasza na obiad, żeby potem mącić w naszej rodzinie. Nie powinniśmy iść. Ona nastawia cię przeciwko mnie. Wiem, że mnie nie lubi. Marzyła o królewiczu z bajki dla ciebie. Ja nie pójdę, a ty, jak mnie kochasz, też nie powinnaś.

Z czasem Joanna nazwała ten okres „odcinaniem”. Jerzy odcinał ją od starych przyjaciół i rodziny. Stosował najprostsze zasady szantażu psychicznego. Gościom dawał do zrozumienia, że nie są mile widziani. Telefon dzwonił coraz rzadziej, a koleżanki zapominały o niej coraz częściej. Jedynie rodzina nie poddawała się.

— Asiu, co się z tobą dzieje? — dopytywała się matka. — Byłaś kiedyś duszą towarzystwa, a teraz przypominasz zahukaną kobiecinę z zapadłej wsi. Ten twój Jerzy pomylił chyba kraje, zachowuje się jak Arab. Nie zdziwię się, jak zaczniesz nosić czador. On jest chory psychicznie!

— Mamo, przesadzasz. Ja po prostu nie mam czasu — wykręcała się Joanna, jednocześnie czując, że matka ma rację. Było jej wstyd za siebie i męża.

Jerzy kontrolował żonę coraz bardziej. Zaczął ją rozliczać z czasu spędzonego poza domem.

— Gdzie byłaś tak długo? Nie mów, że wracasz prosto z pracy! Jesteś spóźniona pół godziny! Z kim rozmawiałaś? Kto jest dla ciebie taki ważny, że nie odbierasz telefonu ode mnie? — Zadawał pytanie za pytaniem. Był to rodzaj przesłuchania. Czuła się osaczona, a jej wolność osobista stała się abstrakcją. Podejrzenia o kochanków zabierały poczucie bezpieczeństwa. Jerzy w każdym znajomym widział rywala i robił Joannie sceny zazdrości godne Otella. Ich spokojny dom zaczynał przypominać grobowiec z horroru — cichy i ponury, pełen podejrzliwości i strachu. Zazdrość przybrała formę obłędu. Mąż wyliczał czas dojścia z pracy do domu co do minuty. Potrafił zrobić karczemną awanturę o słomkę pod podeszwą buta, która według niego była dowodem schadzki i zdrady małżeńskiej. Wieczne podejrzenia i ograniczenie wolności zaczęły powodować narastający bunt u Joanny. Nie mówiła nic, zamykała się w sobie coraz bardziej. Jerzy przestał być kochankiem. Zamienił się w tyrana i ciemiężyciela, a kolejne bukiety na przeprosiny nic nie zmieniały. Ich relacje coraz bardziej stygły. Stawał się obcym człowiekiem, którego już nawet nie lubiła. Zaczęła się go bać, a wieczne awantury wywołały depresję. Tabletki, przepisane przez rodzinnego lekarza, tłumiły emocje. Zapadała się w smutku i zamykała się w sobie coraz bardziej. Jerzy niczego nie zauważał. Cieszył się, że żona nie wychodzi z domu. Nie przeszkadzało mu to, że patrzy obojętnie całymi godzinami przez okno i że już nawet nie rozmawiają o pieniądzach.

Tłumaczenia

Prawie nikt nie chce tłumaczyć poezji, bo trzeba oprócz perfekcyjnej znajomości języka obcego mieć pewien rodzaj wrażliwości. Z reguły tłumacze nie są zainteresowani. Zarobek jest niewielki, a praca dość specyficzna. Joanna traktowała tę pracę jako rodzaj wyzwania i hobby. Robiła to za darmo, co się oczywiście bardzo nie podobało Jerzemu.

— Co ty z tego masz? Siedzisz po nocach i tylko marnujesz czas. Mogłabyś na przykład posprzątać sobie w szufladach. Znowu jest bałagan. Ostatnio znalazłem przeterminowane przyprawy. Bujasz w obłokach… zupełnie bez sensu.

Joannę zawsze dziwiły stwierdzenia Jerzego, że mogłaby sobie coś zrobić. To coś to były porządki, gotowanie lub prasowanie. Jerzy zachowywał się, jakby wszystkie prace domowe były przypisane do kobiety. Po rozwodzie stwierdziła, że poniekąd sama ponosiła winę za to, że Jerzy traktował dom jak hotel pięciogwiazdkowy. Postępował według zasad — płacę i wymagam. Sama go tego nauczyła. Na początku małżeństwa chciała mu stworzyć raj na ziemi. Przyzwyczaił się, że wszystko jest zrobione. Wydawało mu się, że w domu działa niewidzialna armia krasnoludków. Joanna nie angażowała męża do przyziemnych spraw domowych, takich jak gotowanie, sprzątanie, zakupy. Jerzy był oderwany od rzeczywistości. Nie wiedział, jakie rachunki płacą i ile co kosztuje, a domowy budżet go nie interesował. Czasami, kiedy brakowało pieniędzy, zarzucał żonie rozrzutność.

— Znowu sobie kupiłaś bluzkę. Szafa pełna ciuchów, a ty znosisz kolejne.

— Była wyprzedaż. Kupiłam za trzydzieści procent ceny. Czasami muszę mieć coś nowego. Mam sporo ciuchów — to prawda, ale większość jest już zniszczona — tłumaczyła się nieporadnie Joanna.

— Ciekawy jestem, z czego zapłacimy podatek? Jesteś lekkomyślna i wydajesz pieniądze na głupoty.

Prawie zawsze były jakieś wydatki. Rachunki przypięte magnesami do lodówki czekały na swoją kolejkę do zapłaty. Joanna zaczęła uciekać się do drobnych trików.

— Mamo, kupiłam sobie dzisiaj fajne spodnie. Mam do ciebie prośbę. Przyniosę je do ciebie, a ty mi je podarujesz. Nie chcę, aby Jerzy znowu marudził. On jest ostatnio bardzo drażliwy — tłumaczyła się matce przez telefon.

— Zupełnie ciebie nie rozumiem, córeczko. Pracujesz, zarabiasz i masz prawo do swoich wydatków. On rozlicza ciebie, jakbyś była na jego utrzymaniu i nie znała wartości pieniądza.

Wiem dobrze, że trzymasz cały dom w garści. Co on by zrobił bez ciebie? Przynieś te spodnie. Zmuszasz mnie do jakiejś dziwnej konspiracji, no ale trudno.

Bardzo pomocna do szmuglowania ciuchów była Zosia, siostra Joanny. O dziwo, Jerzy nawet ją lubił. Teściów unikał, nie tolerował ich obecności w swoim domu. Robił wszystko, by nie uczestniczyć w rodzinnych uroczystościach. Przeważnie tak się dziwnie składało, że miał w tym czasie wyjazd w trasę. Niechęć była obopólna. Zwłaszcza matka Joanny nie kryła swojej awersji do zięcia. Była uprzejma, grzeczna, lecz w głosie dawało się wyczuć ironię i lekceważenie. Lubił tylko szwagierkę, bo Zosia była bardzo podobna do Joanny, zarówno fizycznie, jak i z charakteru. Zawsze uśmiechnięta i rozszczebiotana, przypominała kolorowego ptaszka. Ubierała się dość ekstrawagancko. Lubiła śpiewać, tańczyć i wszędzie było jej pełno. Jasne, długie włosy czesała w koński ogon lub warkocz. Obdarzona talentem plastycznym studiowała w akademii sztuk pięknych. W domu na ścianach wisiały jej obrazy i grafiki. Joanna zazdrościła siostrze beztroskiego podejścia do życia.

— Jakoś to będzie — mówiła Zosia i faktycznie jakoś było, przeważnie dobrze.

Zosia żyła z dnia na dzień i nie przejmowała się sprawami bytowymi. Jej chłopak Tomek pochodził z zamożnej lekarskiej rodziny. Rodzice kupili mu na okres studiów mieszkanie w Poznaniu. Jeździł fordem i korzystali razem z Zosią z uroków życia studenckiego. Do domu Joanny listonosz co chwila przynosił widokówki z różnych stron świata. Po wakacjach Zosia zapraszała siostrę na kawę i razem oglądały stosy kolorowych zdjęć.

— Nawet nie wiesz, jak tam było cudnie. Chyba zakochałam się w Teneryfie! Rafy koralowe są piękne, takie kolorowe i ciekawe! Uwielbiam nurkować. Wyobraź sobie, że żółw chciał mnie ugryźć w palec!

Joanna, słuchając wspomnień siostry, wracała myślą do swoich wakacji. Jerzy nie lubił dalekich wyjazdów.

— Dość się najeżdżę. Odpocząć chcę w domu lub w Polsce i nie mam ochoty ciągać się po świecie. Nigdzie nie jadę — protestował, kiedy Joanna podsuwała mu kolorowe katalogi biur podróży.

Pierwszy wyjazd zagraniczny o mało co nie zakończył się wielką awanturą. Joanna w tajemnicy przed Jerzym kupiła wycieczkę do Wiednia. Miała to być niespodzianka z okazji dziesiątej rocznicy ślubu.

— Chyba zwariowałaś — skwitował prezent Jerzy — co ja będę w tym Wiedniu robił? Łaził za tobą po muzeach? Wydałaś bezmyślnie kupę kasy! Jeśli można, to zwróć tę wycieczkę.

Niestety okazało się, że jest to niemożliwe. Uprzejma panienka z biura podróży wytłumaczyła Joannie, że straciliby większość wpłaty. Pojechali razem. Jerzy z miną cierpiętnika chodził po ulicach i parkach Wiednia. Nic go nie interesowało. Wieczorem trochę ożywiał się, kiedy wracali do hotelu na Słowacji, ponieważ w pobliżu była dobrze zaopatrzona piwiarnia.

— Wiesz, jedź dzisiaj sama do Wiednia. Nie interesują mnie muzea. Bolą mnie nogi i kręgosłup. Odpocznę trochę w hotelu — powiedział pod koniec pobytu.

— Naprawdę nie chcesz zobaczyć Schatzkammery? — dziwiła się Joanna.

Wieczorem po powrocie z Wiednia znalazła męża pijanego w pokoju hotelowym. Kolejne dni były podobne. Wrócili do domu zadowoleni, lecz bez wielu wspólnych przeżyć.

Jerzy lubił urządzać grille na działce. Goście przynosili piwo, a Joanna robiła sałatki i przygotowywała kiełbaski i mięso. Siedzieli do późnego wieczora.

— To jest prawdziwy wypoczynek — mawiał. — Polska jest wystarczająco piękna. Ci nowobogaccy jeżdżą po Afryce, a swojego kraju nie znają.

Sporo w tych zdaniach było prawdy. Koleżanki z pracy jeździły po całym świecie. Nie potrafiły jednak powiedzieć, jakie zabytki i pomniki przyrody znajdują się w najbliższej okolicy. Wycieczki all inclusive i hotele świadczyły o ich statusie społecznym. Zagraniczne wakacje zawsze ponoć były udane. Nikt nie chciał się przyznać, że nie wszystko było tak, jak w kolorowym folderze.

— Nawet sobie nie wyobrażasz, co to znaczy złapać zemstę faraona — zwierzyła się jej kiedyś Iwona, matematyczka — flaki z ciebie wyrywa. Zamówiliśmy wczasy w Egipcie w sierpniu.

Żar lal się z nieba. W kranie z zimną wodą była ciepła. Stefan nie wychodził wcale na plażę. Bał się poparzyć, bo on ma taką jasną karnację. Przesiedział prawie cały pobyt w klimatyzowanym pokoju, a ja pierwszy tydzień spędziłam w łazience. Nasze leki tam nie działają. Dopiero tamtejsze medykamenty uratowały mi życie. Kochana, tam trzeba pić alkohol! Ja jestem po operacji woreczka i mnie nie wolno. Lepiej bym chyba zrobiła, pijąc czysty spirytus niż lemoniadę. Tragedia! Trzeba to przeżyć. Najgorszemu wrogowi nie życzę. To świństwo dopadło prawie jedną trzecią naszej grupy. Jedna kobieta z Warszawy to nawet w szpitalu wylądowała. Pamiętaj, żeby wykupić sobie ubezpieczenie zdrowotne, jak będziesz jechać za granicę.

— My z Jerzym wolimy wypoczywać w kraju. On się tyle najeździ, że aż ma awersję do dalekich podróży. Może kiedyś?

— Aaa… to co innego — Iwona kiwnęła głową, patrząc na przyjaciółkę z politowaniem.

Joanna nie udawała, że nie marzy o dalekich podróżach. Namiastką były opowieści i kolorowe zdjęcia w Internecie, a także programy podróżnicze w telewizji.

— Może kiedyś i my tam pojedziemy — marzyła — będziemy podróżować na emeryturze.

Wiedziała, że jest to nierealne, bo Jerzy będzie zawsze się wykręcał. Finanse też ich poważnie ograniczały. Nie była żoną lekarza, architekta lub prawnika, tylko kierowcy tira. Jerzy nie miał duszy biznesmena i umiał pracować tylko w cudzej firmie. Próba pracy na własny rachunek zakończyła się katastrofą. Stracili mnóstwo pieniędzy i zdrowia.

Ludowe porzekadło mówi — co rzucisz za siebie, znajdziesz przed sobą. Joannie furtkę na świat otworzyła poezja. Pewnego dnia znalazła w swojej skrzynce e-mailowej prośbę znanej poetki o przetłumaczenie paru wierszy. Słowa wiersza urzekły ją swoją prostotą, a myśli trafnością. Strofy przyciągały uwagę i zmuszały do refleksji. Termin był bardzo krótki. Usiadła do tłumaczenia i udało się jej wykonać pracę w ciągu zaledwie paru wieczorów. Odsyłając materiał, napisała kilka ciepłych zdań o swoich wrażeniach. Za swoją pracę nie zażądała honorarium. W dowód wdzięczności została zaproszona na spotkanie poetyckie. Pojechała do Warszawy i to spotkanie zaowocowało nowymi znajomościami. Wpłynęło kilka nowych tłumaczeń. Pieniądze ulokowała w tajemnicy przed mężem na nowym koncie. Czekały tam cierpliwie…

Metamorfoza

Joanna uważała swoją pracę za rodzaj misji, powołania. Jej celem było wtłoczenie do głów młodzieży zawiłości angielskiej gramatyki i maksymalnej ilości słówek. Chciała, aby jej lekcje były przyjemne i interesujące. Była wymagająca, ale zasady i reguły postępowania były znane. Nie było szansy, aby się nie nauczyć. Najbardziej oporni na wiedzę młodzi ludzie znali czasy, stronę bierną i czasowniki nieregularne. Krótkie sprawdziany były bardzo motywujące, chociaż miała przez nie więcej pracy w domu. Nie stawiała ocen niedostatecznych, tylko zmuszała uczniów do opanowania materiału. Czuła satysfakcję, jak spotykani po latach na ulicy byli uczniowie dziękowali jej. Z perspektywy czasu byli w stanie docenić jej wysiłki. Jedynie Jerzego nie była w stanie nauczyć języka. Pomimo wielu deklaracji i zapewnień o chęciach do nauki jej mąż skutecznie unikał lekcji. Teoretycznie zawsze miał jakieś inne, ważniejsze zajęcie.

— W zasadzie po co mam się uczyć? Mam w domu prywatnego tłumacza — żartował w towarzystwie — wystarczy, że Asia zna perfekt angielski.

Nie przewidział tylko jednego, że brak znajomości języka może w przyszłości okrutnie się zemścić. Wiele ofert pracy jako jeden z warunków zawierało komunikatywną znajomość angielskiego. Nie wiedział, że złośliwy los rzuci go kiedyś do Anglii. Musiał radzić sobie tam sam, bez pomocy żony.

Zawiodła go. Zobojętniała na wszystko, przestała wydzwaniać i szukać przewozów. Nie spędzali już wieczorów, analizując stan konta. Przeniosła się z salonu do kuchni. Coś ciągle gotowała, a w wolnych chwilach patrzyła bezmyślnie przez okno. Nie można jej było nic zarzucić. Nigdzie nie chodziła, nikt do niej nie dzwonił. Była i trwała jak posąg. Małomówna i wiecznie zamyślona, gdzieś odpływała w myślach. To nie była już ta wesoła dziewczyna, którą poznał w młodości. Przestała szczebiotać i śpiewać i prawie się nie uśmiechała. Joanna także czuła, że przechodzi rodzaj metamorfozy. Powoli umierała stara i rodziła się nowa Joanna — ta nowa była zupełnie inna. Po pewnym czasie Jerzy zauważył, że mieszka obok niego nieznajoma osoba. Wyglądała jak jego żona — miała jej figurę i głos, lecz zachowywała się i myślała zupełnie inaczej. Nie można jej było nic zarzucić, oprócz oschłości i obojętności. Nowa żona nie lubiła pocałunków i unikała dotyku. Znalazła azyl w kuchni. Coś wiecznie pisała na luźnych kartkach papieru lub stukała na klawiaturze komputera. Straciła zainteresowanie dla domu i nie przeszkadzał jej już kurz i zwiędnięte kwiaty w wazonie. Przestała biegać ze ścierką i sprzątała tylko raz w tygodniu. Ciasto kupowała w okolicznej cukierni. Dom już nie pachniał wanilią w sobotnie wieczory. Nie robiła dżemów i kompotów, argumentując, że się nie opłaca. Ich pożycie przestało praktycznie istnieć. Nowa Joanna siedziała w kuchni do późnych godzin nocnych, by potem dyskretnie wślizgnąć się do łóżka. Jerzy zasypiał pierwszy. Nie przytulała się do niego, starała się znaleźć wolną przestrzeń i być jak najdalej od męża. Seks stał się dla niej rodzajem przykrego obowiązku. Nawet nie próbowała udawać, że jest inaczej.

— O co ci chodzi? — dociekał Jerzy.

— O nic — odpowiadała nowa Joanna — źle się czuję. Boli mnie głowa. Od kiedy interesujesz się moim samopoczuciem? Daj mi spokój. Chyba cierpię na bezsenność — mruczała pod nosem.

Nowa Joanna zrezygnowała z korepetycji i pracy wieczorami.

— Nie mam siły, aby harować od świtu do zmroku — stwierdziła pewnego dnia — zresztą po co?

— Mogłabyś sobie coś kupić. Kiedyś lubiłaś się ładnie ubierać — dziwił się Jerzy.

— Tak, to było kiedyś. Dzisiaj zakupy mnie męczą. Nie mam chęci, by chodzić po sklepach i przymierzać ubrania. Zresztą dla kogo mam się stroić? Siedzę ciągle w domu. Dres mi w zupełności wystarcza.

Nowa Joanna nie zwracała już uwagi na trendy mody. Ubierała się klasycznie lub sportowo. Czasami coś kupowała w sklepach internetowych. Zmieniła fryzurę. Obcięła włosy i przefarbowała się na rudo.

— Dlaczego ścięłaś włosy? — dopytywał się Jerzy — w tych długich wyglądałaś jak dziewczynka. Wiesz też, że nie lubię rudzielców.

— Nie jestem już dziewczynką, a brązowe włosy pasują do mojej karnacji. Jak mi się znudzi, to je pomaluję na czarno lub w kolorowe pasemka. Nie będę blondynką. Każdy uważa, że są głupie i infantylne. Ten stereotyp mnie denerwuje.

Rodzice i siostra także zauważyli przemianę.

— Asiu, co się dzieje? — zapytała kiedyś matka — chyba nie jesteś szczęśliwa…

— Sama nie wiem. Widzę wszystko jakby inaczej, w innym świetle. Coś we mnie umarło — stwierdziła ze smutkiem Joanna. –Starałam się… naprawdę… Chciałam stworzyć Jerzemu dom, o jakim marzył w dzieciństwie. Wiesz, mamo — taką bezpieczną przystań. Naprawdę chciałam… Dom bez awantur i krzyków. Byłam cierpliwa, tolerancyjna, wyrozumiała i nie udało mi się… Nie wiem, co zrobiłam źle… Gdzie popełniłam błąd i kiedy? Ja go tak bardzo… kochałam. Teraz jestem już tylko zmęczona, taka jakaś… wypalona.

— To nie twoja wina, skarbie. On zawsze był nie z tej bajki, tylko ty nie chciałaś tego przyjąć do wiadomości. Zastanawiałam się często, co ty w nim widziałaś? Uroda to nie wszystko. Co prawda, on nie jest w moim typie, ale może podobać się kobietom — wysoki, przystojny facet. Zapewne utonęłaś w tych jego niebieskich oczach. Trudno jest formować dorosłego człowieka, pełnego kompleksów i o spaczonej psychice. Ja myślę, że to jego traumatyczne dzieciństwo będzie się wlec za nim przez całe życie. Musi chcieć, aby się zmienić.

— Chyba tak. Związek opiera się na dwóch osobach. Nie może być jedna wiecznym biorcą, a druga dawcą. Pokonał mnie… jego egoizm i zniszczyła ta… obrzydliwa zazdrość. Nic na to nie poradzę, że go… chyba już nie kocham. Czasami, kiedy mi zarzucał różne romanse, żałowałam, że byłam mu wierna. Autentycznie żałowałam. Przynajmniej miałby powód, aby mnie oskarżać i wrzeszczeć.

— Co teraz będzie?

— Nie wiem… staram się jakoś pozbierać, poukładać myśli. Jest mi ciężko i przykro. Walczę sama ze sobą i wątpię w sens tego, co robię. Duszę się w tym związku. Jerzy uważa, że jak jest moim mężem, to mu wszystko wolno. Czyta moją korespondencję, sprawdza billingi rozmów, grzebie w telefonie komórkowym. Obrzydliwe… i podłe. Czuję się jak prostytutka i kłamczucha. Zmusza mnie do krętactw. Chce, żebym mu ufała. A on jak się zachowuje? Ta ciągła podejrzliwość… Niszczy mnie i zarazem siebie. Szkoda, że tego nie rozumie. Nie można z nim spokojnie rozmawiać. Jak mu się coś nie podoba, to od razu atakuje. Zrobił ze mnie worek treningowy, na którym odreagowuje swoje stresy. A co ze mną? Ile mogę wytrzymać? Zaczynam się go bać. Czy można kochać człowieka, który wzbudza strach?

— Asiu, musicie coś z tym zrobić. Nie chcę, abyś przypłaciła to wszystko swoim zdrowiem. Nie będę się wtrącać do waszego małżeństwa, ale dobrze nie jest. Może byłoby inaczej, gdybyście mieli dziecko? — zauważyła matka.

Dziecko, temat drażliwy przez wiele lat. Nie planowali dziecka zaraz po ślubie. Chcieli się trochę urządzić i pozwiedzać świat. Teściowej się to nie podobało.

— Ja zupełnie nie rozumiem tej dzisiejszej młodzieży. Nie wiem, Jurek, na co ty czekasz? Jak Aśka będzie miała dzieciaki, to jej te fochy z głowy wywietrzeją. Nie będzie miała czasu, a tak to się w dupie przewraca z dobrobytu. Ciągle coś kupujecie, a to telewizor, a to nowy komputer. Nie wspomnę o telefonach. Dzisiaj wszyscy chcą mieć wszystko od razu! Ja się całe życie dorabiałam.

Joanna chciała przede wszystkim dokończyć studia podyplomowe i zdać egzamin na tłumacza przysięgłego. Jerzy popierał ją.

— Nauczyciele muszą się dokształcać. Jak Asia będzie tłumaczem przysięgłym, to zarobi więcej kasy. Na dziecko przyjdzie pora… jesteśmy młodzi, nie musimy się śpieszyć — argumentował.

Czas mijał, a Joanna łykała tabletki antykoncepcyjne. Po wielu latach dowiedziała się o ich szkodliwości. Ktoś znowu zarobił duże pieniądze, żerując na ludzkim zdrowiu. Zmiany w organizmie były nieodwracalne i próby zajścia w ciążę spełzły na niczym.

— Musi pani zrozumieć, że tabletki, które pani łykała, rozre-gulowują układ hormonalny kobiety. W pani przypadku dochodzi jeszcze tyłozgięcie macicy i problemy z jajnikami — tłumaczył jej cierpliwie ginekolog. — No i nie ukrywam, że zegar biologiczny kobiety tyka inaczej niż mężczyzny. To nie jest do końca prawda, że dzieci można mieć w każdym wieku…

Popełniła błąd, czekając z decyzją o poczęciu dziecka. Wydawało się jej, że może je mieć w każdej chwili. Jerzy miał do niej o to również pretensje, jakby zapomniał o swoich wcześniejszych wypowiedziach. Po ukończeniu czterdziestu pięciu lat Joanna wiedziała, że nigdy nie będzie matką. Niespełnione uczucia macierzyńskie przelała na siostrzenicę — małą Zuzannę.

Zdała egzamin na tłumacza przysięgłego, ale nie przyniosło to spodziewanych pieniędzy. Jerzy czuł się rozczarowany.

— Tyle się uczyłaś i co z tego masz? Czasami wpadnie ci parę marnych groszy. Ja taką kasę zarobię w ciągu dnia — kpił.

— No to zarabiaj — ucinała dyskusję. — Powodzenia!

Sytuacja finansowa robiła się coraz gorsza. Jerzy nie miał zleceń. Siedział w domu i oglądał telewizję. Całymi dniami przerzucał bezmyślnie pilotem programy. Spał do późna i narzekał na nudę. Czasami coś ugotował lub zrobił drobne zakupy. Pensja Joanny nie wystarczała na wszystko i zmuszeni byli sprzedać tira, aby pokryć rosnące lawinowo długi. Jerzy potrafił funkcjonować tylko jako kierowca i nie szukał innej pracy. W kraju nie było ofert. Kolega zaproponował mu wyjazd do Anglii, do firmy spedycyjnej w Liverpoolu. Po długich wahaniach Jerzy wyjechał. Joanna po raz pierwszy od długiego czasu została w domu sama.

Cisza w domu miała właściwości lecznicze. Dom ponownie rozkwitł, a ona odnowiła stare przyjaźnie. Znowu zaczęła się śmiać i spotykać się z przyjaciółmi. W szafie pojawiło się kilka nowych sukienek…

Jerzy próbował ją kontrolować poprzez Skype. Miał pretensje, że nie siedzi dzień i noc przy komputerze.

— Komputer mi się psuje — kłamała Joanna, patrząc mu bezczelnie prosto w oczy.

Odzyskana wolność oszołomiła ją. Wróciło dawno zapomniane uczucie szczęścia i swobody.

Nie tęskniła za mężem. Czuła rodzaj ulgi, że nie musi się spowiadać z każdej minuty spędzonej poza domem. Czy to był jej dom? A może już tylko więzienie? Pewnego dnia zadzwoniła do koleżanki prawniczki z zapytaniem.

— Powiedz mi, co trzeba zrobić, aby się rozwieść?

Rozwód miał przebieg dramatyczny. Jerzy najpierw próbował walczyć o status pana i władcy. Zdał sobie sprawę, że zniszczył własne małżeństwo. Płakał i klękał przed Joanną, prosząc o wybaczenie, by za chwilę ją lżyć i przeklinać. W akcie bezsilnej złości wyrzucił ulubione książki Joanny do śmietnika i skasował pliki z tłumaczeniami w komputerze. Joanna patrzyła na niego z przerażeniem.

— Kim był ten człowiek, który jej groził? Jak mogła kochać takiego brutalnego mężczyznę? Do czego jest zdolny? Do jakiej podłości może się posunąć? Z kim spędziła tyle lat życia?

W sądzie także odegrał przedstawienie. Był tym razem zdradzanym mężem, którego żona jest zwyczajną ladacznicą. Sąd był jednak bezwzględny i nastąpiło rozwiązanie małżeństwa bez orzekania o winie. Majątek podzielono na pół, pomimo że Jerzy starał się udowodnić, że Joanna niewiele wnosiła do ich wspólnego dorobku.

Po sprawie rozwodowej Joanna zadzwoniła do wszystkich swoich przyjaciółek.

— Zapraszam na imprezę porozwodową. Muszę uczcić mój powrót do życia!

Sanatorium

W skrzynce na listy leżało awizo, informujące o liście poleconym. Pojechała na pocztę następnego dnia. Po odstaniu kwadransa w długiej kolejce otrzymała białą, opieczętowaną kopertę. Rozerwała ją szybko i przeczytała. List informował, że dostała skierowanie na leczenie uzdrowiskowe nad morzem, na przełomie maja i czerwca.

— Świetnie! — pomyślała sobie. — Idealnie! Rewelacja! Morze, puste plaże i ciepłe, długie dnie — odpocznę sobie. Tego mi teraz trzeba.

Wyjęła telefon z torebki i zadzwoniła do Emilki.

— Naprawdę dostałaś skierowanie do sanatorium? — zdziwiła się przyjaciółka.

— Naprawdę. Gdybyś nie była taka uparta, to pojechałybyśmy razem. Trzeba trochę zadbać o zdrowie. Jak się posypie, to będzie już za późno. Szkoda, że nie zdecydowałaś się złożyć papierów. Byłoby nam raźniej, a tak muszę jechać sama.

W Internecie wystukała nazwę hotelu. „Magnolia” okazała się być pięknym, czterogwiazdkowym hotelem, z własnym dużym basenem, jacuzzi i sauną. Znowu zadzwoniła do Emilki.

— Zobacz, Emilka, jaki mi się fajny hotel trafił. Nie byłoby mnie stać, aby w takim miejscu spędzić trzy tygodnie. Państwo funduje mi niezły prezent. Żałuj, żałuj!

— Miałaś rację — jęknęła Emilka. — Jestem gapą. Trudno, następnym razem pojadę z tobą. Będę mądrzejsza.

Wyjazd na trzy tygodnie to prawdziwe przedsięwzięcie. Pożyczyła od przyjaciółki ogromną walizkę na kółkach, do której weszło chyba pół garderoby. Wszystko razem ważyło niemiłosiernie dużo. Otworzyła ją i odłożyła parę ubrań.

— Nie umiem się pakować. Nic na to nie poradzę. Faceci to mają dobrze — spodnie i parę koszul. Kobiety muszą brać znacznie więcej. Trzeba zgrać kolory, desenie, a do tego buty i torebka. W kosmetyczce mam chyba więcej chemikaliów niż Maria Curie-Skłodowska w swoim laboratorium — myślała z rozpaczą. — Ale co ja mam zrobić? Wszystko jest potrzebne.

Pomimo odłożenia paru rzeczy do szafy walizka ważyła około tony.

— Jak ja to ściągnę z trzeciego piętra? Zanim dotrę do celu, to umrę z wyczerpania. Szkoda, że nie chodziłam na siłownię, miałabym krzepę.

Ratunek przyszedł z zupełnie nieoczekiwanej strony. Sąsiad przyszedł do Joanny z prośbą o pożyczenie soli.

— Pani Joanno, gdzieś się pani wyprowadza? — zażartował. –Prościej byłoby dorobić kółka do szafy.

— Panie Janie, wiem, że to tak wygląda, ale nie potrafię inaczej.

— Pani się zerwie, zanim pani dotrze do samochodu. Jeśli pani pozwoli, to pomogę pani. Kiedy pani wyjeżdża?

— W sobotę rano. Muszę być po szesnastej, zatem nie ma pośpiechu.

— Mogę być koło dziewiątej. Odpowiada to pani?

— Oczywiście. Panie Janie, doprawdy nie wiem, jak panu dziękować!

— Wystarczy, że mnie pani zaprosi na kawę — pan Jan uśmiechnął się.

Stwierdziła, że ma ładny uśmiech. Przyjrzała się uważnie sąsiadowi. Nigdy nie zwracała na niego uwagi, dopiero teraz zauważyła, że jest przystojny i że ma błękitne oczy. Siwizna dodawała mu uroku. Blond włosy miał obcięte dość krótko. Fizycznie przypominał Jerzego, tylko w oczach męża nie było wesołych iskierek i nie było uśmiechu. U Jerzego uśmiech oznaczał jedynie skrzywienie ust.

Punktualnie o godzinie dziewiątej w sobotę rano pan Jan zapukał do drzwi Joanny. Wspólnie znieśli ogromną walizkę. Zajęła prawie cały bagażnik fiata Punto. Nie spieszyła się. Podróż trwała około pięciu godzin Zrobiła parę przystanków na kawę i na obiad. Nastawiła nawigację, która zaprowadziła ją pod same drzwi hotelu.

„Magnolia” była nowoczesnym budynkiem, bardzo eleganckim i wygodnym. Widać było na każdym kroku dbałość szefostwa o wygodę gości. Po tablicach rejestracyjnych można było się zorientować, że przebywali tu ludzie z całej Polski i z sąsiednich Niemiec. Joanna zajęła przestronny pokój z widokiem na fontannę i kwitnące krzewy rododendronów i azalii. Powiesiła w szafie sukienki, spódnice, spodnie oraz ułożyła starannie bluzki na półkach. W pokoju był nawet sejf i lodówka. Ciemne meble ładnie harmonizowały z tapetami w odcieniu oliwkowej zieleni. W przestronnej łazience znalazła śnieżnobiałe ręczniki. Odświeżyła się, przebrała i zeszła na kolację. W recepcji poinformowano ją, że została przydzielona do stolika numer osiem.

— Ciekawa jestem, z kim mi przyjdzie siedzieć przy jednym stoliku — pomyślała.