Źródło - Eryk Curyło - ebook

Źródło ebook

Eryk Curyło

3,3

Opis

Krótka historia ukazująca nowe spojrzenie na relacje rodzinne oraz drogę poszukiwania wyjścia ze smutków trapiacych duszę. „Mimo, że nie jesteś dla mnie tą drugą połową Zostań bez początku i końca całą moją żoną”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 61

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (4 oceny)
1
1
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aniuffa

Dobrze spędzony czas

Szybka lekka historia do przeczytania w czasie oczekiwania na komunikację miejska czy w drodze do pracy.Polecam
00

Popularność




Eryk ‌Curyło

Źródło

© Eryk Curyło, 2017

Krótka historia ‌ukazująca nowe ‌spojrzenie na ‌relacje ‌rodzinne oraz drogę poszukiwania ‌wyjścia ze smutków ‌trapiacych ‌duszę.

„Mimo, że nie jesteś ‌dla ‌mnie ‌tą drugą ‌połową

Zostań ‌bez początku ‌i końca całą moją ‌żoną”

ISBN 978-83-8104-814-9

Książka powstała w inteligentnym ‌systemie ‌wydawniczym Ridero

W połowie niezdecydowanyWśród tłumów ‌samotnyZa kim mam podążaćA komu ‌otworzyćSwoich uczuć bramy?

Epizod 1

— Syneczku, syneczku, ‌wstawaj kochanie!

Powoli budził się ‌z koszmarnego snu. Matka ‌delikatnie gładziła jego włosy, ‌czekając aż otworzy oczy. ‌Teraz świadomość ‌rzeczywistości szybko powracała.

Miał ‌dwadzieścia lat na ‌karku, a mamusia ‌co ‌rano przychodziła go ‌obudzić, by zadbać ‌o to, jak ma ‌się ubrać stosownie ‌do zapowiadanej pogody. ‌Ten ‌rytuał matczynej ‌troski o jego zdrowie ‌i komfortowe ‌życie trwał już ‌wiele lat.

Jednak ostatnio wyraźnie zaczęło ‌mu to przeszkadzać. ‌Kilkakrotnie ‌prosił ją, ‌by pozwoliła mu samemu decydować, ‌jak ‌mają wyglądać jego ‌poranki. Chciał ‌w ten sposób zagwarantować ‌sobie ‌chociaż odrobinę prywatności.

Na próżno!

Żadne ‌nawet ‌najbardziej wymyślne argumenty nie ‌były wstanie zniechęcić matki ‌do sprawowania ‌nad ‌nim ciągłej ‌opieki.

Wiedział, że dopóki nie otworzy ‌oczu, to nie wyjdzie ‌z jego pokoju. ‌Ernest ‌wziął głęboki oddech, przeciągnął ‌się leniwie i otwierając ‌jedno oko oświadczył:

— Już nie ‌śpię, zaraz ‌wstaję!

Matka również wstała ‌i zostawiając ‌na stojącym przy łóżku ‌krześle ‌świeżutko ‌wyprasowane ubranie, wreszcie wyszła ‌z pomieszczenia.

Westchnął jeszcze ‌przygnębiony emocjami z koszmarów ‌sennych. ‌Już wczorajszego wieczoru kiedy ‌kładł się spać ‌był w nienajlepszym nastroju. ‌Po kolacji, wykorzystując całą swoją inteligencję, niemal godzinę próbował wytłumaczyć matce, jak bardzo chciałby zacząć żyć swoim własnym rytmem. Jak było do przewidzenia, nie dosyć że niewiele wskórał, to jeszcze doszło do kłótni na temat jego przyszłości.

Kiedy użył argumentów, tłumacząc, że chciałby sam decydować o własnym życiu, szkole, pracy i wyborze dziewczyny, w odpowiedzi usłyszał, że na razie brak mu doświadczenia życiowego i jedyne co może zrobić; to napytać sobie biedy, a rodzicielka wszakże przecież wie najlepiej, co jest dla niego najlepsze.

Co miał robić… Na zakończenie tej jałowej dyskusji rzucił jedynie, że może chociaż sam sobie znajdzie dziewczynę, bo te, z którymi próbuje go ciągle swatać mamusia, chyba są specjalnie „lekko uchynięte”, zapewne dla pewności, że na żadną się nie zdecyduje.

No i się zaczęło! Cała lawina wypominania jaki to on jest niewdzięczny za jej starania i poświęcenie. Jak to nie potrafi docenić jej wysiłku, który wkłada, by wyrósł na porządnego człowieka. Jak to ona musi ciężko tyrać, by utrzymać cały ten dom, jego i na dodatek jeszcze męża, którego nic a nic to wszystko nie obchodzi!

Wolał już nie kontynuować tematu. Nie chodziło mu przecież oto, żeby ją zdenerwować, chciał tylko przedstawić swoje zdanie i poprosić o odrobinę swobody w podejmowaniu własnych decyzji.

W milczeniu próbował dyplomatycznie wycofać się z kuchni, jednak na odchodnym usłyszał:

— Jeszcze zobaczysz jakie są kobiety! Myślisz, że jak znajdziesz to swoje bóstwo, to ona żywcem nie będzie miała co robić, tylko spełniać zachcianki jaśnie pana hrabiego. Zapewne doczepi się do ciebie jakaś bosa przybłęda, a ja się będę musiała z jakąś „rudą małpą” użerać do końca życia.

Taka retoryka go powalała, wiedział, że dalsza rozmowa nie ma sensu i spowoduje wzrost napięcia między nimi. Wyszedł z kuchni. Przechodząc zdenerwowany przez salon, spojrzał jeszcze na siedzącego jak zwykle przed telewizorem milczącego ojca. Ku jego zaskoczeniu tym razem tata nie gapił się otępiałym wzrokiem w monitor, tylko przyglądał mu się uważnie. Zaskoczyło go to zupełnie, ale nie miał ochoty na głębszą analizę jego nietypowego i dość dziwnego zachowania. Energicznie wszedł do swojego pokoju i zamaszyście zamknął drzwi.

Ernest długo się męczył, nie mogąc zasnąć. W końcu jakoś udało mu się zapanować nad emocjami i zapadł w płytki, niespokojny sen. Całą noc męczył go koszmar; w którym ciągle biegła przed nim, na wyciągnięcie ręki, bosa kobieta w łachmanach, a on mimo usilnych prób nie mógł jej dogonić.

Poranek spędził na rozważaniach: czy może przepowiednia matki wypowiedziana w takiej złości nie rzuci na jego przyszłość jakiegoś uroku.

Co spowoduje, że nie będzie mógł w życiu dogonić nawet prostej dziewuszyny, której nie stać na buty.

Oczywiście, musiał brać pod uwagę wszystkie warianty. Ponieważ uwzględniając warunki, w jakich przyszło mu egzystować, nie miał szalonego wyboru.

Małe miasteczko na prowincji, w którym mieszkał z rodzicami, nie dawało zbyt wielu możliwości. W połowie wyludnione ze względu na brak jakiegokolwiek przemysłu, wyższych uczelni czy atrakcji turystycznych. Ot, po prostu jedna z tysiąca podobnych do siebie miejscowości, gdzie ludzie żyli spokojnie z dnia na dzień, pracując w miejscowych sklepach, biurach i urzędach. Jego rodzinne strony nie wyróżniały się niczym szczególnym. Owszem, można tu było znaleźć jakiś zabytek, zapomniany pomnik czy grób tylko lokalnie znanego bohatera, ale nie były to obiekty znane dalej niż sięgały granice powiatu.

Znał tu z widzenia niemal wszystkich. Ciężko było znaleźć kogoś ciekawego. I nawet nie chodziło oto, że nie podobały mu się tutejsze dziewczyny. Po prostu nie miał o czym z nimi rozmawiać.

Nudziło go ich małomiasteczkowe podejście do świata, nieustające gierki i facebookowe ploteczki. Nie ogarniał sytemu wartości nowych markowych ciuchów i elektronicznych gadżetów. Nie podniecał się na wiadomość o nowym modelu iPhone’a i nie potrafił wypić butelki alkoholu na jeden łyk. Nie, żeby nie próbował.

Tylko późniejsze efekty były raczej żałosne, więc wolał nie kompromitować się w towarzystwie i zostawił tę rywalizację lepszym od siebie w tej dziedzinie. Na portalach społecznościowych miał sporo znajomych, lecz na dłuższą metę okazywało się, że utrzymywanie znajomości na odległość nie miało większego sensu i nie wytrzymywało próby czasu.

Nie miał zbyt wygórowanych oczekiwań, ot po prostu zwyczajna dziewczyna, długie włosy, chociaż z metr sześćdziesiąt kilka centymetrów wzrostu, waga mniej więcej dwa worki cementu (no, oczywiście plus minus parę kilo), trochę biustu, inteligencji i poczucia humoru, do tego kawałek spódnicy i kandydatka na narzeczoną gotowa. Był minimalistą, do pozostałych drobiazgów nie przykładał uwagi, przecież reszty użytecznych rzeczy, takich jak gotowanie i pieczenie będzie mogła się nauczyć od jego mamy. Ona z pewnością chętnie przekaże swojej synowej wszystkie rodzinne przepisy.

W ostatnich latach zamiejscowy biznesmen wykupił podupadający ośrodek wczasowy dla górników, położony na obrzeżach miasta w pobliżu urokliwego jeziora. Trochę to ożywiło miejscową społeczność; kilka osób znalazło tam pracę, parę osób zarobiło, sprzedają przyległe do ośrodka działki.

W sezonie wakacyjnym momentami robiło się dość tłoczno w okolicach plaży nad jeziorem, gdzie jak grzyby po deszczu powstawały wszelkiej konstrukcji lokale z piwem, kebabem oraz smażonymi rybami.

Nikt nie przypuszczał, że z zapyziałego molocha, który czasy swojej świetności już dawno miał za sobą, można stworzyć prężnie działający ośrodek rekreacyjno-odchudzający. Z tego teraz słynęło jego rodzinne miasteczko: „wczasy dla grubasów.”

Ups! Oczywiście poprawność polityczna i zwykła kalkulacja ekonomiczna nakazywała nazywać sprawę po imieniu, czyli: „Puszyści biznesmeni” łączyli przyjemne z pożytecznym i odchudzali tutaj swoje portfele z ciężko zarobionych przez siebie pieniędzy, by mogli po dwóch tygodniach intensywnego odchudzania i ćwiczeń, o wiele zdrowsi i sprawniejsi, powrócić do zarabiania pieniędzy, które były im niezbędne, by za kilka miesięcy opłacić kolejny, jakże efektywny turnus odchudzania.

Normalnie samo napędzająca się machina finansowa!

Ernest pomimo początkowej niechęci do tego projektu, teraz z szacunkiem odnosił się do pomysłodawcy tego przedsięwzięcia. Nie spotkał jeszcze nikogo, kto by schudł dzięki oferowanym tu zabiegom, a biznes rozkręcał się w najlepsze. Kawiarenki pełne były dostojnych matron, które ewidentnie niedożywione na ekskluzywnych wczasach pocieszały się przy małej kawce i dużym ciasteczku. Okoliczne spacerniaki ciągle przemierzały zamaszystym krokiem grupy obficie wyglądających kuracjuszy, oddając się namiętnie Nordic Walking, przy czym technikę tego marszu znał co dziesiąty kuracjusz.

Ernest był realistą i musiał się pogodzić z myślą, że musi obniżyć poprzeczkę swoich wymagań względem ewentualnej wybranki. Skoro mogącymi go zainteresować kobietami spoza miasteczka były te przyjeżdżające na wczasy, skorygował swoje wymagania w zakresie masy przyszłej partnerki do trzech worów cementu. Niemniej jednak ustalił sobie sztywną granicę, której nigdy nie zamierzał przekraczać i to było okrągłe sto kilogramów netto. Tego jednego nie zamierzał odpuszczać, bo sam ważył około siedemdziesiątki i bał się po prostu o swoje zdrowie.

Epizod 2

Obiad jak zwykle był przepyszny, przyznawał bez najmniejszego zawahania, matka gotowała wyśmienicie. Posiłki zawsze były gotowe na czas i bardzo apetyczne. Wiele wysiłku wkładała, by zdobyć zdrowe, a najlepiej ekologiczne produkty. Uważała kuchnię za swoją przestrzeń i mimo, że ciągle narzekała na to, jak ciężko musi pracować i ile wysiłku kosztuje wykarmienie takich głodomorów jak on i ojciec, to nikomu nie pozwalała ingerować w swoje królestwo. Ernest mógł co najwyżej zrobić sobie kanapki lub herbatę, a i tak często pod czujnym wzrokiem mamusi, która podpowiadała mu, jak to zrobić lepiej.

Cokolwiek by zrobił i tak jego twórczość kulinarna nie zadowalała rodzicielki. Nie dosyć, że nie potrafił zrównoważyć wartości odżywczych z tłuszczami, to jeszcze nadużywał węglowodanów. Powodowało to tylko irytacje matki, która załamywała ręce nad jego złymi nawykami żywieniowymi. Nie dosyć, że nie umiał zrobić sobie porządnie jedzenia, to okazywało się, że posprzątać po jedzeniu również nie potrafi jak potrzeba. Jakkolwiek by się nie starał, to albo nie odłożył masła na przeznaczone mu miejsce w lodówce, lub nie domył porządnie sztućców. Po wielu nieudanych próbach spełnienia jej oczekiwań uznał, że jest to niemożliwe, by osiągnąć wymaganą doskonałość. Przestał nawet próbować nauczyć się czegokolwiek w zakresie kulinariów.

Doszedł do wniosku, że czego by nie zrobił, to i tak matka tego nie zaakceptuje, pewnie dlatego, by nikt nie kręcił się po terenie, co do którego uzurpowała sobie nienaruszalne prawo własności. Pozostało mu jedynie cierpliwie wysłuchiwać wszystkich narzekań i ze smakiem konsumować wszystko, co przygotowała. Martwił się swoim sposobem myślenia, przypominającym mu postawę ojca, której od lat nie akceptował.

Z pełnym brzuchem wyszedł z domu, zostawiając w nim ojca przed telewizorem i matkę marudzącą na swój ciężki los w kuchni. Próbował wiele razy zmienić ten dziwny schemat zachowania, ale za każdym razem ponosił klęskę. Na dodatek obrywało mu się za to, że się wtrąca w nie swoje sprawy. Postanowił się wycofać i czerpać pełnymi garściami z niemego konfliktu między rodzicami.

Był piątek. Skierował swoje kroki do centrum miasta. O tej porze zawsze można tam było spotkać kogoś znajomego, a on miał ochotę spędzić popołudnie w miłej atmosferze. Pogoda sprzyjała jego planom; było ciepło i słonecznie. Lokale restauracyjne przy głównej ulicy powystawiały stoliki na zewnątrz, by zachęcić klientów do skorzystania z oferowanych usług na świeżym powietrzu.

Ernest mijał je beznamiętnie, gdyż po tak sytym posiłku nie miał ochoty na jedzenie, a co ważne, wolał nie ryzykować jadania czegoś poza domem. Mamusia zawsze mu tłumaczyła, w jaki podejrzany i niehigieniczny sposób są tutaj przygotowywane dania.

Oczywiście na początku nie do końca w to wierzył, ale gdy kiedyś struł się kebabem na mieście, zostało to przez matkę wykorzystane jako dowód w sprawie i przypominane do znudzenia od wielu lat.

W pewnym momencie usłyszał wołanie z pobliskiego ogródka piwnego:

— Ernest! Kopę lat!

Obejrzał się zdumiony. Przy stoliku stał postawny młodzieniec w jego wieku i machał do niego radośnie. Przyjrzał mu się uważnie. Ku swojemu zaskoczeniu rozpoznał w nim rysy dawno niewidzianego kolegi z podstawówki. Ucieszony ruszył w jego kierunku i serdecznie uścisnął dłoń towarzysza szkolnych zabaw.