Przepis na małżeństwo - Iwona Kubis - ebook

Przepis na małżeństwo ebook

Iwona Kubis

3,0

Opis

Jest to opowieść o dwóch przyjaciółkach, które postanowiły „zapolować” na facetów w necie. Intencje pierwszej były jasne — jak najwięcej ciekawych przypadków, doświadczeń i doznań. Druga skrycie marzyła o poznaniu tego jedynego, choć nie bardzo wierzyła, że może w tym pomóc Internet.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 241

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (2 oceny)
0
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Iwona Kubis

Przepis na małżeństwo

© Iwona Kubis, 2017

Jest to opowieść o dwóch przyjaciółkach, które postanowiły „zapolować” na facetów w necie. Intencje pierwszej były jasne — jak najwięcej ciekawych przypadków, doświadczeń i doznań.

Druga skrycie marzyła o poznaniu tego jedynego, choć nie bardzo wierzyła, że może w tym pomóc Internet.

ISBN 978-83-8104-860-6

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Rozdział I

Elżbieta obudziła się z ogólnym poczuciem zniechęcenia i beznadziei. Miała poczucie pewnego ciężaru mijających trzydziestu czterech lat. Ciążyły jej też ze cztery zbędne kilogramy, z którymi ciągle nie mogła sobie dać rady. Właściwie jako duża stosiedemdziesięciocztrocentymetrowa kobieta mogła te 4 kilo spokojnie ukryć w ogólnej wadze. Ale nie dzisiaj. Dziś nastrój jej był raczej kiepski. Była co prawda sobota i mogła poleniuchować, ale nawet ta perspektywa nie wydawała jej się dość atrakcyjna. Dla pełnej szczerości przed samą sobą należało się przyznać, że wczorajszy wieczór wybitnie przyczynił się do dzisiejszego stanu.

Spędziły go razem z Ewką, wieloletnią przyjaciółką, kumpelą, bratnią duszą. Ewa była jak siostra. Ewa była od zawsze. Bo Elżbieta nie pamięta wiele z tego, co było przed grupą maluchów w Przedszkolu nr 5 na Warszawskim Mokotowie. A wśród maluchów Ewa już była. „Była” to za mało powiedziane. Ewa po prostu królowała i rządziła. Reszta dzieciaków była zachwycona i podporządkowywała się wszelkim przecudnym i szalonym pomysłom Małej Księżniczki. I tak pozostało do dziś. Ewa jako szefowa i właścicielka sporej agencji zatrudnienia nie tylko skutecznie zarządzała personelem i biznesem, ale też była bardzo lubiana.

Ale wracając do wczorajszego wieczoru. Elżbieta poruszyła się próbując wstać i zaraz tego pożałowała. Zjawiska zachodzące w jej głowie nie tylko nie świadczyły o gotowości do pracy (ani umysłowej, ani fizycznej), ale wręcz wprowadzały stan alarmowy. Trzy godziny w klubie fitness i na basenie, potem miły wieczór w apartamencie Ewki. Miały najpierw iść do fit-klubu, a potem do przytulnej kafejki na pogaduchy. I pewnie poszłyby, ale przecież była akcja „polowanie w sieci”. A do tego niezbędny był Internet. Jako dodatek do atrakcji wieczoru posłużyło wytrawne wino, a całości dopełnił miły dostawca pizzy z osiedlowej zaprzyjaźnionej pizzerii. Zresztą, Ewa wszędzie była „zaprzyjaźniona” pomyślała, nie bez ukłucia zazdrości, Elżbieta. To „polowanie” dla Ewki było dokładnie zajęciem zgodnym z nazwą. Ela, gdzieś w głębi duszy, właściwie na samym jej dnie, w sekretnym zakamarku, miała schowaną może Nadzieję, a może nawet Wiarę, że to jest może przepis na znalezienie Tego Jedynego — na Całe Życie. Ewa nie wierzyła w takie rzeczy jak „związeknacałeżycie”. Tak właśnie mówiła — jednym ciągiem.

— Nie chcę być czyjąś „drugą połówka”, ani tym bardziej stanowić „jedności” z kimś, kto nie wie, czym jest zespół napięcia przedmiesiączkowego, wydziera się przed telewizorem, gdy kilkunastu facetów goni jedną piłkę i brudne skarpetki wpycha pod poduszki na kanapie. Tak właśnie Ewa objawiała swój brak wiary w instytucję małżeństwa, a chyba i stałego związku w ogóle.

Nie dlatego, że miała złe wzorce. Przeciwnie. Małżeństwo jej rodziców, nawet dziadków, o czym Ela dokładnie wiedziała, można było uznać za przykładowe: zgodne, szczęśliwe, pełne wzajemnej miłości i szacunku. Ja nie miałam tyle szczęścia — zamyśliła się Ela ani wzorców, ani własnych przeżyć … Zaraz jednak przywołała się do równowagi, jak zwykła była nazywać takie akcje pod własnym adresem.

— Wstajemy! — zarządziła. Poruszyła się gwałtownie, przeciwko czemu zbuntował się po pierwsze jej organizm, a po drugie Mister. Od kiedy Elżbieta dzieliła swoje M3 z Misterem — wiele się zmieniło. Ewa zdawała sobie sprawę, że to dzielenie przestrzeni życiowej nakłada na nią pewne obowiązki i w dużym stopniu zmieni tryb jej życia, ale… niekiedy wymagało zbyt dużych poświęceń. Otóż, Mister był chimeryczny. Przy tym stanowczy. Wymagał ciągłej opieki i nadskakiwania. Jadał nieregularnie i pod względem kulinarnym był zupełnie nieprzewidywalny. Bywały takie wieczory, że towarzyszył Elżbiecie przy jej ulubionych programach telewizyjnych, a bywało i tak, że ostentacyjnie wędrował do sypialni, odwracał się tyłkiem i po wielkopańsku zasypiał.

Nie miało znaczenia czy Ela mu nadskakuje „bardzo”, „bardzo bardzo” czy też tylko średnio. Jak miał okazać niezadowolenie — to Elżbieta wyczuwała to na kilometr! Teraz również z niechęcią i niemalże potępieniem popatrzył na nią swymi pięknymi, lekko zmrużonymi oczętami w kolorze szmaragdowej zieleni. Z drobinkami złota… Tak, oczy Mistera były przepiękne i oryginalne jak zresztą cały on. Wymagający, piękny i niedostępny. Problem w tym, że Elżbieta darzyła go miłością dużą i raczej nie do końca odwzajemnioną. Jak wiadomo, taki układ uzależnia. Z drugiej strony Mister wniósł w jej życie tyle radości, sprawił, że poczuła się potrzebna, że mogła otoczyć kogoś tak długo skrywanymi uczuciami. Dodajmy, że tych uczuć było w nadmiarze i Elżbieta nie miała, jak ich zagospodarować.

Ela udała się do łazienki. Powitało ją Odbicie CzterechKiloZaDużo i roześmiało się złośliwie z lustra. Ela odwróciła się i weszła pod prysznic. Dzisiaj nie miała chęci konfrontować się ze swoim odbiciem. Ela wiedziała, że jest zbyt … emocjonalna. To znaczy zanadto uczuciowa w wielu sytuacjach. I że to jej przeszkadza być jak Ewa, która to niczym się nie przejmuje i z życia po prostu korzysta! Wytarła się puchatym ręcznikiem w kolorze świeżej mandarynki i poszła do pokoju nadal zastanawiając się nad zawiłą sferą uczuć.

Nagle rozmyślania nad jej życiowym uczuciowym posłannictwem brutalnie przerwał dźwięk SMS-a.

„I jak się trzymasz, Kobieto, Puchu Marny? Pamiętaj, jesteśmy umówione w Galerii o 14:00. Nie zaśpij”. No tak… perfekcyjnie przygotowana do następnego dnia Ewa… Tego również Elżbieta czasami jej zazdrościła. Ponieważ pisanie odpowiedzi wymagało wysiłku intelektualnego i fizycznego — oddzwoniła.

— Hej, już nie śpię. Oczywiście, że pamiętam, Jesteśmy umówione, bo „nie masz co na siebie włożyć” na dzisiejszy upojny wieczór z Jurusiem!

— A żebyś wiedziała, że nie mam! I nie oczaruję go w stroju o którym wiem, że już go nosiłam kilka razy! Rozumie Pani psycholog — psychiczna bariera, wewnętrzny opór.

Ewka tryskała humorem. No tak, z taką wieczorną perspektywą jak Juruś, Elżbiecie też by podniósł się poziom satysfakcji z życia. I to o kilka poziomów. Juruś, o czym warto wspomnieć, był kolejną (którą to w tym miesiącu?) upolowaną w sieci ofiarą. Ewa w ogóle traktowała facetów bardzo przedmiotowo, co Eli się nie podobało, gdyż uważała, że każdy człowiek zasługuje na szacunek i nie należy ludzi wykorzystywać.

— Naiwna idealistko! — mówiła Ewka, jeśli Ela próbowała wypowiedzieć się na temat etycznej strony takiego postępowania Ewy. Tym bardziej Ela była zdumiona takim nietypowym zaangażowaniem Ewy w rozmowy, spotkania i w ogóle w samego Jerzego. Nazywanego pieszczotliwie „Jurusiem” na co mało który, ba, właściwie żaden — o ile Ela pamięta — facet w życiu Ewki dotąd nie zasłużył.

Atrakcyjność Jurusia była na tyle duża, że, ku zdziwieniu Eli, Ewa umawiała się z nim już piąty raz. P i ą t y raz!

— Kochana, nawet jakby Juruś zamieszkał z Twoją szafą, to znaczy chciałam powiedzieć w Twojej szafie, to nawet po dwóch latach nie połapał by się w Twojej garderobie! Ela wróciła do wątku odzieżowego. Wśród Twoich kolekcji możesz przebierać jak w ulęgałkach. Poza tym mam wrażenie, że jego mniej obchodzi Twa zewnętrzna powłoka… To znaczy ubranie miałam na myśli… No, ale jak ma być nowy ciuch… Jak mus to mus…

— Nie kpij nie kpij, Jurek wyraźnie zaznaczył, że na równi z moją osobowością i intelektem ceni sobie walory mej nadzwyczajnej urody. Zresztą wiesz, że kobiety ubierają się dla siebie. Dla mężczyzn wolą się rozbierać. Mężczyźni też to wolą — tu Ewka zaśmiała się perliście swym niezwykle pociągającym facetów śmiechem.

— To daj mi się ogarnąć i przynajmniej w nikłym stopniu przybliżyć do wizerunku Kobiety Wyzwolonej. Zresztą i tak zniknę w cieniu Twej olśniewającej urody… Ostatnie zdanie miało mieć wymiar ironiczno-prowokacyjny. To znaczy, że Ela liczyła na to, iż jej wieloletnia przyjaciółka wspomni o tym, że Elżbieta przecież też się podoba mężczyznom.

— No już dobrze, dobrze, ale to sadełko na brzusiu to mogłabyś zrzucić! Taak… Ewka umiała być szczera i bezpośrednia.

Historia sadełka na brzusiu miała swoje uzasadnienie. Wszystko przez to, że Elżbieta też myślała, że podoba się mężczyznom. Tak na poważnie i na dłużej, na stałe. A właściwie chodziło o jednego mężczyznę. W przeciwieństwie do Ewy, Elżbieta nie polowała na „okazje”, nie zmieniała facetów wraz z porami roku ani ze zmieniającą się modą. Zresztą w wieku 32 lat doszła, nie o raz pierwszy, do wniosku, że pora zweryfikować wymagania. Bogdan właśnie trafił w ten czas, świeżo po weryfikacji.

Elżbieta po Objawieniu Wielkich Prawd o Mężczyznach wiedziała, że liczą się „Wartości Ponadczasowe”, żaden tam wygląd czy status materialny. Wrażliwość się liczy. Dusza. Zaangażowanie w życie i w kobietę. I Boguś tę wrażliwą duszę posiadał. I o tych wartościach mówił. Piętnował merkantylizm, interesowność, potępiał układy i układziki i wszelkie „materialistyczne podejścia”. Artysta. Nie, nie z zawodu, ale z powołania. Z zawodu to był księgowym. A w duszy był romantykiem i poetą. Pisał dla Eli wiersze, specjalnie dla niej, co podkreślał; potem śpiewał i zupełnie nie miało znaczenia, że troszkę fałszuje, no ale przecież najważniejsze były intencje…

Bardzo szybko okazało się, że oprócz głębokiej wrażliwości Boguś posiada też pojemny żołądek. Elżbieta Objawiona rozumiała prawdziwość teorii naszych babć — przez żołądek do serca. Serce Bogdan też miał wielkie, zatem wartości do niego, przez żołądek idące, musiały być odpowiednie. I tak karmiąc Bogusia, a dokładniej, gotując dla niego według specjalnych przepisów Elżbieta — sama niestety również jedząc nieco więcej (Boguś był wyznawcą teorii, że „kochanego ciałka nigdy nie jest za dużo) — Ela oddawała się marzeniom o wspólnej przyszłości… Nie wiedzieć czemu ich wspólność i przyszłość widziała w postaci wspólnej tabliczki na drzwiach (kto teraz wiesza tabliczki?!). Ale Elżbiecie podobał się ten stary zwyczaj i ich mosiężno-grawerowane E i B Stawińscy. „E” i „B” — Ela w wyobraźni wyraźnie widziała wyżłobienia liter na złotym tle. B, B — śpiewała do swojej wizji, mój B… oguś… Śpiewała i marzyła, aż przed pewnym obiadem wybuchła B… omba. Boguś zadzwonił około trzynastej i skruszonym głosem oznajmił Elżbiecie, że na niedzielnym obiedzie się nie stawi, gdyż „dla dobra rodziny” powrócił właśnie tej soboty do żony — i że to, co teraz robi jest „uczciwe i słuszne”. Dalej przekazał już wyłącznie telefonicznej słuchawce, ponieważ Elżbieta padła na kanapę porażona bezwzględnością wrażliwego, szczerego i uczciwego Bogusia, że „bardzo żałuje, że nie wyszło”. Ale we wspomnieniach Elżbieta zawsze będzie miała pierwsze miejsce w „najbardziej gorącym zakątku jego serca.” Elżbieta nie usłyszawszy tego poetyckiego zamknięcia ich dwuletniej znajomości, nie mogła go, oczywiście, docenić.

Kolejnym doświadczeniem w kwestii budowania relacji damsko-męskiej był Adrian. Adrian Dusza — informatyk w spółdzielni mieszkaniowej, do której Ela chodziła opłacać czynsz, dopóki wersja przelewu przez Internet nie stała się możliwa i wygodniejsza. Adrian, w przeciwieństwie do Bogusia i zgodnie ze swoim nazwiskiem — duszę głęboką i wrażliwą naprawdę posiadał. Poznali się przez przypadek. Kiedyś był jakiś problem ze sprawdzeniem salda i pani Zosia z okienka kasowego powiedziała:

— Zaraz zawołam naszego super-specjalistę i rzeczywiście zawołała w głąb korytarza: Aaadriaaan!

Po chwili pojawił się młody, przystojny szczupły i zielonooki szatyn z kucykiem. Nie przepadała za długimi włosami u mężczyzn, ale u Adriana zupełnie jej ten kucyk nie przeszkadzał. Oczy! Oczy były najważniejsze. Takiego odcienia zieleni, takiego cudownego koloru oczu — Ela nie spotkała jeszcze u nikogo. I zatopiła się w spojrzeniu tych zielono-szmaragdowych oczu. A cudowne i niesamowite oczy Adriana zatopiły się w niej.

— Saldo się zgadza, Pani Elżbietko, to system zrobił nam wszystkim psikusa — chwilę błogiego zauroczenia przerwał wesoły głos pani Zosi. Pani Zosia była zawsze uśmiechnięta (a Ela znała ją od kilkunastu lat, przecież przychodziła opłacać czynsz, jeszcze jak mieszkała tu z rodzicami) w apetyczny sposób pulchna i w sposób charakterystyczny dla takich sympatycznych grubasków — wesoła, optymistyczna i uczynna. Tę zależność Ela sprawdziła już dawno. Czytała wiele opracowań (już jako nastolatka interesowała się psychologią i socjologią!) O osobach z nadwagą często mówi się, że mają łagodny charakter, są ciepłe, życzliwe i potrafią cieszyć się życiem. Ale wracając do wspomnień o Adrianie Duszy — człowieku o wielkiej duszy — bo taką, o czym Ela przekonywała się każdego dnia, Adrian miał i umiał wykorzystać w relacjach — Ela bardzo dobrze i ciepło wspomina ich półroczny związek. Było im ze sobą dobrze. I dobrze zapowiadała się ich wspólna przyszłość. Czy to była miłość? Nie. Ela zastanawiała się nie raz, czy łączyło ich w ogóle jakieś uczucie, poza przyjaźnią, na pewno się lubili, ich seks był udany, rozmawiali bez końca i mieli wiele wspólnych zainteresowań, jak na przykład — rozwój duchowy. Niestety — a może „stety” — bo Ela jednak chciała przeżyć Wielką Miłość z Prawdziwymi Uniesieniami — Aduś otrzymał intratną propozycję zawodową. Wiązała się ona z wyjazdem do… Australii. Ela nie byłą gotowa z nim lecieć. Nie była też pewna czy Aduś jest w ogóle zainteresowany zabraniem jej ze sobą, bo taka propozycja ani razu nie padła. Pewnej wrześniowej niedzieli pożegnała go na Okęciu. Przez jakiś czas pisali do siebie płomienne i pełne „tęsknię” maile, Adrian wysyłał śliczne zdjęcia i całusy. Z czasem jednak coraz rzadziej pisał i coraz rzadziej wysyłał. Niestety — zabrało mu — mimo wrażliwej duszy — odwagi i szczerości.

O jego ślubie z córką polskich imigrantów, którzy prowadzili w Melbourne klinikę chirurgii plastycznej — dowiedziała się od pani Zosi ze spółdzielni. Ela nie płakała w nocy w poduszkę. Nie kochała Adka. Ale było jej przykro, że właśnie jako przyjaciel — nie był z nią szczery. Niebawem miała się przekonać, że nie był to ostatni zawód na przyjacielu w jej życiu… Ta sytuacja miała jednak wiele dobrych stron. Bo gdyby to była miłość, Ela z pewnością by bardzo cierpiała. Poza tym ta historia nauczyła ją: nigdy nie ufaj bez ograniczeń, zostaw sobie margines dystansu. Dbaj o siebie, bo nikt inny tak nie zadba o ciebie, jak Ty sama. Przeżyła z Adrianem naprawdę wartościową relację, wiele zawdzięcza mu w kwestiach erotyki — pomógł jej ukończyć prawdziwą „Akademię Kobiecości”. Mimo, że nie była to wielka miłość, a ciekawa kompozycja dobrego seksu z przyjaźnią — Ela nauczyła się jak czuć się kobietą i być rozpieszczaną (pozwolić sobie na to!) przez mężczyznę. Zdecydowanie Adrian potrafił zaznaczać, gdzie jest „pierwiastek męski” a gdzie „pierwiastek żeński” w ich związku, Gdzie jest sfera kobieca, a gdzie sfera męska. Gdzie są „pola wspólne”. Tak to zresztą nazywał. Być może jego matematyczno-informatyczna głowa osadzona na ciele romantyka ułożyła nawet jakiś wzór albo algorytm. Ela zupełnie nie ogarniała tych pojęć i nie odróżniała jednego od drugiego. Podobnie zresztą myliły się jej całki z różniczkami. Tak czy inaczej w tym podejrzeniu, że może Adi ma na to jakiś algorytm chodziło Eli o to, że mógł sobie to logicznie i matematycznie poukładać. Ale skutek, czyli zastosowanie tych zasad w ich wzajemnych relacjach — bardzo się Elżbiecie podobało. Adrian potrafił naprawić jej zamek w drzwiach, sprawdzał czy zatankowała paliwo, kupował zapasowe żarówki do samochodu, ale pamiętał też o tym, żeby zapytać, czy nie marzną jej nogi, kiedy siedziała długo wieczorem i okrywał je kocem przyniesionym z szafy. Albo przybiegał z kubkiem malinowej herbaty, którą Ela uwielbiała pić przed snem. Mój „RR” mówiła o nim Ela. Racjonalny Romantyk. „W sumie to wiele mu zawdzięczam i teraz już zupełnie nie czuję do niego żalu. Ciekawe co u niego?”. Postanowiła przy okazji poszukać odpowiedzi na wszystko wiedzącym Facebooku.

Po Adrianie — chociaż Ela zupełnie tego nie planowała — pojawił się Danek. Daniel „poderwał” Elę w zupełnie nieakceptowalny dotąd przez Elę — sposób. Uważała, że to banalnym oklepany tekst i nie rozumiała, dlaczego kobiety się na niego nabierają!

Biegła do autobusu, zdążyła w ostatniej chwili dopaść pięćset cztery, omal nie uderzyły jej zamykające się drzwi, kiedy wskoczyła do autobusu. Wskoczyła i … wpadła w objęcia misowatego szatyna o ślicznych dołeczkach w policzkach, które pojawiały się, kiedy się uśmiechał. A wtedy właśnie się uśmiechał. Do niej.

— Czy my się przypadkiem nie znamy? Zagaił.

— Nie znamy się. Ale możemy się poznać. Ela jestem. Elżbieta ku własnemu zaskoczeniu bez namysłu podjęła rozmowę.

— Daniel — ukłonił się, szarmancko ujął dłoń Eli, ratując ją tym samym przed upadkiem, bo autobus właśnie wchodził w zakręt i tę dłoń ucałował.

Z Danielem-Misiem spędziła kolejne pół roku. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy przypadkiem życie nie funduje jej takich półrocznych związków. Co prawda, to był dopiero drugi, ale obydwa skończyły się dokładnie w dniu przypadającym sześć miesięcy po poznaniu. Rozstali się tak po prostu, pewnej soboty, kiedy wyszli z premiery „Jacka Stronga”. Oboje zgodnie stwierdzili, że są niedopasowani, albo nie są dopasowani. Ela już dokładnie nie pamiętała, jak to nazwali. Z Dankiem naprawdę pozostali kumplami. Może nie przyjaciółmi, ale utrzymywali normalny, koleżeński kontakt.

Ro po ich rozstaniu Danek ożenił się z Izą (sympatycznie misowatą, jak ona sam) pulchną blondyneczką, którą znał z podwórka i która była jego pierwszą (dziecięcą!) miłością. Po kolejnym roku urodził się Aleksander — ich pierworodny, Sympatyczny, misiowaty i pulchny jak jego rodzice — o tym zdarzeniu Ela dowiedziała się ze zdjęć na Facebooku.

Z tych nieco odległych wspomnień wyrwało Elę mrukniecie Mistera. Należy wyraźnie podkreślić, że było to mruknięcie niezadowolenia. Najwyraźniej Mister zrobił się głodny. A Elżbieta ośmielała się tego nie zauważać. „Nie ulegaj facetom” powiedziała do siebie pod nosem, ale chyżo pomknęła do lodówki, by przygotować swojemu czarnemu księciu małe co nieco. Udało się jej to całkiem szybko i postawiła przez Misterem miseczkę. Mister nie raczył się odezwać. Zresztą właściwie nigdy się nie odzywał, tylko patrzył. Potrafił patrzeć łaskawie albo potępiająco. Teraz zdecydowanie nie było to spojrzenie przyjazne. Ela miała do Mistera dużą słabość. I to od chwili, kiedy ujrzała go po raz pierwszy. Nie wyglądał dobrze. Był w stanie wręcz opłakanym! Ale jakże dumnie przechadzał się wzdłuż ogrodzenia boksu w schronisku na Paluchu. Prawdziwy Mister. Prawdziwa Osobowość.

— Co za kobieta — myślał tymczasem Mister. Najpierw gada z tą drugą — co to w ogóle jest jakaś dziwna, bo nosi kawałki zwierzęcego futra pod brodą. Fuj. Z kozy czy czegoś podobnego. Paskudztwo. Tu Mister obrzydził się wewnętrznie do samego wyobrażenia. Ale szybko powrócił do myślenia o swojej Pani. W sumie poczciwa z niej istota. Szczególnie jak mu tak podtyka pod czarny nos a to kawałek kurczaczka, a to biały serek, a to wątróbeczkę… Tak, po wstaniu z łóżka, co prawda gada najpierw do siebie albo do telefonu — zamiast zająć się czymś przyjemnym, np. oczyścić sobie łapki albo pogapić się przez szybę na przelatujące gołębie. Albo zatroszczyć się o niego — Mistera. No w sumie, nie jest taka najgorsza. Przytuli, pogłaszcze. Mister łaskawie godził się na te przejawy oddania swojej Pani. Uznał, że to jest dobra taktyka. A kiedy jeszcze dowiedział się z książki „Twój KOT” pozostawionej przez Elę na kuchennym blacie, że Prawdziwy Kot uważa, iż to człowiek ma służyć kotu poprzez dostarczanie mu pokarmu oraz rozrywki — popadł w ugruntowane przekonanie, że On, Mister, swoją panią ustawicznie swoją kocią obecnością uszczęśliwia…

Pani nieświadoma bycia ustawicznie uszczęśliwianą pogalopowała właśnie do łazienki, aby dokonać przynajmniej pewnych zmian w swoim wyglądzie przed spotkaniem z Ewką, która z pewnością wygląd będzie mieć nieskazitelny. Na śniadanie nie było czasu. Zjedzą coś pewnie na miejscu.

Przy windzie natknęła się na wścibski nos Pani Malczewskiej, zwanej przez sąsiadów „Panią Goździkową”. Pani Goździkowa na wszystko miała rady, a wiedza jej była bezkresna niczym ocean.

— A witam Panią sąsiadeczkę, dokąd to tak pędzimy? Liczba mnoga używana była przez Panią Goździkową konsekwentnie i namiętnie.

Pędzimy po zakupy, Pani sąsiadko — odpowiedziała Ela w tej samej konwencji. A jak się czujemy dzisiaj, Pani Malczewska? Pytanie o zdrowie i samopoczucie to był jedyny skuteczny sposób, by skierować słowotok Pani Goździkowej na inne tory, dodatkową ciekawostką było to, że raz uruchomiona wypowiedź nie wymagała już ani audytorium, ani odpowiedzi.

— A widzi Pani, Pani Eluniu, jak tylko się dziś obudziłam, to pomyślałam, że taki ładny dzień to i ciśnienie, Droga Pani, niezłe powinno być, a nawet będzie dobre. A tu — nic z tego, nic z tego. Tego doktor Zakrzewski, taki rozchwytywany i chwalony pod niebiosa, nie rozpoznał chyba, a jak mu mówiłam, żeby zmienił mi te proszki, bo spać — śpię, ale gorzej się budzę, to on „nie, nie teraz”, a ja się budzę, mówię jemu i o czwartej i o piątej i w głowie mam takie szumy…

Głos Pani Goździkowej powoli nikł w otchłaniach korytarza, natomiast z ostatnim zasłyszanym zdaniem o szumach w głowie Pani Goździkowej — Ela nawet się zgodziła.

Parking osiedlowy powitał Elę „Całuję rączki” wydobywającym się z ust Wąsatego Pana Miecia. Wąsaty Pan Miecio nie tylko stróżował, ale też pełnił zaszczytną funkcję osiedlowej „złotej rączki”.

— Co słychać Panie Mieciu? Zagadnęła Ela, bo po prostu lubiła Pana Miecia i nie było to pytanie zdawkowe. — A w porządeczku, Pani Elu, uszczelka na swoim miejscu? Kranik się sprawuje? — Sprawuje, Panie Mieciu, miłej soboty!

Ela próbowała włączyć się do ruchu na spokojnej zazwyczaj w soboty osiedlowej uliczce. Tymczasem dziś uliczka wcale nie była spokojna. Na jej środku stał pistacjowy Ford Fiesta, który prawdopodobnie należał do wrzeszczącej i biegającej wokół w podskokach niewiasty. Niewiasta ubrana była zwiewnie, co przy jej tańcu na osiedlowym chodniku dodawało całości niezwykłego uroku.

— Co ja teraz zrobię? Wydobywało się z gardła właścicielki Forda. — Mamusia dostanie ataku! Przecież. taka rysa, to się nie da usunąć! Nowy lakier! Skandal, no po prostu skandal! Ja tego nie daruję, ja tego tak nie zostawię! Ja. ja… Tu damie zabrakło powietrza, a być może i koncepcji. Elę natomiast bardzo zainteresowało czego i komu Kolorowa Dama nie zamierza darować. Wokół nie było nikogo, no nie licząc Ramzesa — psa dozorcy — który ze stoickim spokojem obserwował całe zajście. Kolorowa Dama miotała się nadal. Ela nie wytrzymała i wysiadła.

— Proszę Pani, co się stało? Chciałabym przejechać, nieco mi się spieszy, a Pani samochód stoi w poprzek.

— Oj, Kochana, z nieba mi Pani spadła! Pani zaświadczy. Zaświadczy Pani, że tutaj nagle w tej oto uliczce — mój spokojnie przejeżdżający samochód, zaatakowały — perosze Pani — wycedziła — kolce tego oto żywopłotu! To jest skandal. To jest napaść na godność i zdrowie obywateli. Przecież takie kolce nie tylko karoserię, ale i człowieka mogą porysować. Kto taką roślinność sadza przy ulicy, przy chodniku?

— Ale Pani — nieśmiało wtrąciła Ela — chyba za blisko jechała i stąd te rysy na drzwiach…

— O, nie! Widzę, że Pani jest w zmowie, Pani, perosze pani, pewnie należy do szajki! Pani…

Ela zrezygnowała z dalszych prób konwersacji z Damą uporczywie powtarzającą „peroszepani”, a tym bardziej porzuciła myśl, że uliczka stanie się wkrótce przejezdna. Niespiesznie udała się w stronę postoju taksówek, przedtem jednak zaparkowała samochód w bezpiecznej odległości od Forda i jego Pani. Podróż taksówką w niemałych korkach dała Eli czas na pogrążenie się w myślach.

Kiedy to się zaczęło? Bo oczywiście pomysł był Ewki. — To jest Era informacji i Internetu! Koniec z klasycznymi podrywami i randkami! Teraz możesz przebierać, wybierać, grymasić, a wszystkich masz jak na talerzu! No oczywiście, o ile nie są kłamliwymi krętaczami. Ale takich rozpoznam od razu. Elka, do dzieła, logujemy się!

I zalogowały się. Oczywiście ukryte pod „Nickami”. Ewka zaistniała jako „Modliszka78”, a Ela nazwała siebie „Dziewczyną z Mokotowa”. Zdjęcia wybrały po długiej dyskusji. Ela nie chciała zamieszczać dużych zbliżeń ani zdjęć o charakterze „dwuznacznym”.

W końcu zamieściła zdjęcie z Kazimierza. Takie „bezpieczne” jak sama określiła. Ewa z biegu wrzuciła kilka fotek i stworzyła z nich albumy. Portal randkowo — matrymonialny ogłaszał się jako największy, najbardziej skuteczny i najbardziej rzetelny. Regulamin mówił jasno, co wolno a czego nie. To dawało poczucie pewnego bezpieczeństwa. Oczywiście od pierwszego dnia na profilu Ewki zaroiło się od wielbicieli, świadomie chcących być przez nią zjedzonymi, oczywiście po zaznaniu wcześniej stosownych uciech.

Corrado oznajmił na wstępie „Gryź mnie, Maleńka, lubię to”. WojciechWawa zapytał czy to naprawdę czy tylko taki żarcik. „Pani jest uderzająco piękna” — podzielił się z Ewą swoim spostrzeżeniem na temat jej urody — a następnie dodał z pewnością znawcy: „Kobieta taka jak Pani nie może być modliszką”. Takich listów było jednak mało.

Przeważały tchnące erotyzmem i pożądaniem wyznania i propozycje.

„Cześć, napiszę konkretnie

Jestem kulturalnym, zadbanym i spokojnym, w miarę młodym 22-letnim facetem szukającym, atrakcyjnej, spokojnej partnerki do dyskretnego związku bez zobowiązań.

Interesuję mnie związek oparty na przyjaźni i prawdziwej namiętności. Lubię seks, zwłaszcza podniecają mnie starsze ode mnie, atrakcyjne kobiety takie jak TY… Młodszych już miałem trochę). Dlatego chciałbym nawiązać dyskretną znajomość z Tobą

Myślę, że warto, bo jestem przystojnym, opalonym, niezależnym finansowo facetem. Nasz ewentualny związek wyobrażam sobie jako luźne spotkania przepełnione miłą rozmową i ekscytującym, ale przede wszystkim długim seksem Mam spore potrzeby w seksie i Sporego ....no wiesz

Nie wykluczam, że mogę zaoferować Ci sponosoring....jeśli chcesz. Wolę bez — dla przyjemności. Pozdrawiam

Mariusz

PS. Jeśli masz ochotę to pisz, jeśli nie to proszę nie komentuj. Fotkę mogę wysłać na priv mail, ale mój wygląd napewno jest OK. Informuję, też że nie mam zamiaru korespondować w nieskończoność. Czekam na mail pa, kiss”.

Były też bardzo krótkie oferty:

„Bejbe… a do kogo przytulasz swoje jędrne piersi??? Służę swoim ciałem. Edi”

— Fuj — powiedziała Ewa spojrzawszy na zdjęcie.

„Witaj. Może się poznamy. Chcę się z tobą kochać, nie pożałujesz. Jestem Paweł. Paweł”.

— Nie trzeba mi dwa razy powtarzać, kretynie. Że jesteś Paweł. — wykurzyła się Ewka, bo ten list był chyba siódmym z kolei „prostackim zaproszeniem do seksu” — jak to określiła.

Czasami miały wrażenie, że mają do czynienia z osobami hm… jak to określiła Ela — z wyraźnymi zaburzeniami.

Sonor w pierwszym liście zaproponował spotkanie, przedstawiając się jako „młody przedsiębiorca” a zaraz potem wysłał wiadomość:

„… spadaj żartowałem mam kobietę a ty jesteś byle kim”.

Dłuższa — ale o zaskakującym zakończeniu — wymiana maili wywiązała się z Valentino777 Ewa dostała zaskakującą wiadomość po kilku dniach korespondencji — kiedy już przeszli etap zapoznawczy — po ile mają lat, co robią, jakie są ich ogólne spojrzenia na rodzinę i małżeństwo — a tu Ewa była niezwykle ostrożna — i napisała (za namową Eli, aby nie zniechęcała kandydata od razu swoimi ciętymi odpowiedziami), że rodzina i dzieci to ogromna odpowiedzialność i nie wie, czy już teraz, to znaczy od zaraz, jest na nią gotowa.

„No i co? Namyśliłaś się?” — przeczytały w wiadomości któregoś dnia zamiast „dzieńdobry” albo choćby zwykłego „cześć”.

„Na co miałam się namyślać?” — odpisała Ewa, również bez wstępów.

„No czy chcesz mieć dzieci i ile”.

„???”

„Lalka, czas leci, zegar biologiczny tyka, najmłodsza to ty nie jesteś, na co czekać?”.

Dziewczyny zwyczajnie przytkało. „Obcesowy… cham” — pomyślała Ela– choć starała się myśleć i mówić dobrze o innych. A Ewa znacznie ostrzej skomentowała to zdanie. I Ewa odpisała: „Dla mnie to dużo więcej niż decyzja o zakupie nowych butów” to, mój drogi, jest ODPOWIEDZIALNOŚĆ!”.

„Słuchaj — w Twojej sytuacji i wieku, to się nie wybrzydza i bierze jak leci” — odpisał natychmiast Valentino777.

No tak, oceniły przyjaciółki, ty rzeczywiście jesteś z tych „jak leci”. I Ewa skasowała adres Valentino.

W jej skrzynce pojawiały się coraz to nowe wiadomości — więc — pomimo niemiłego wrażenia wywołanego przez Valentino, postanowiła nie zniechęcać się do pozostałych mężczyzn na portalu. Były listy z całej Polski, nie brakło też ofert zagranicznych „Jechać z Polska dwa tygodnia. Mozna zabrac nowa zona. Tylko powarzne oferte” napisał rzeczowo do Ewki śniadolicy Ahmed.

Z tego wszystkiego Elżbieta zapomniała o swoim profilu! Kilka dni żyły listami Ewki. Szczerze mówiąc, to nie bardzo wierzyła, aby jej osoba wywołała popularność zbliżoną do profilu Ewy. Dopiero koło czwartku — a akcja „Polowanie” rozpoczęła się w sobotę — Ela zajrzała do swojej skrzynki. Spodziewała się jednego, no może dwóch listów… tymczasem komunikat głosił „Masz 16 nowych wiadomości”. Ela usadowiła się wygodnie, co natychmiast wykorzystał Mister kładąc się, nie mniej wygodnie, na kolanach swej właścicielki, ustawiła obok komputera kubek z ulubioną jaśminową herbatą i oddała się lekturze.

— Podjechać od strony Wilanowskiej?

— Słucham? Ela wróciła do taksówkowej rzeczywistości. — Pytam czy od Wilanowskiej podjechać? Zapytał, z pełnym zrozumienia dla kobiecego braku przytomności, taksówkarz. Takie reakcje go wcale nie dziwiły. Jego osobista małżonka o statecznym imieniu Zenona — z upływem lat coraz częściej zapadała w stany duchowej nieobecności. Szczególnie po ostatnim kursie Rozwoju Osobistego u Mistrza Renusa. Taksówkarz znał życie i znał się na kobietach. Dlatego też z zawodowo miłym uśmiechem ponowił pytanie. Sympatyczna dziewczyna zresztą, może zakochana?

Konieczność opuszczenia taksówki uniemożliwiła Eli dalsze rozmyślania o randkowaniu w sieci. — Polowanie moja droga, to jest regularne polowanie, nie randkowanie, upominała Ewka. Elżbieta poczuwszy się zatem jak wytrawny Myśliwy (Myśliwa? ee, nie ma chyba żeńskiej formy…). Wytrawna Myśliwa? Nie brzmi poważnie, zatem, jak Wytrawny Myśliwy — śmiało i zdecydowanie postawiła nogę na krawężniku. To znaczy, tak jej się wydawało. Noga znalazła się przestrzeni, krawężnik odmówił współpracy i odsunął się na bok a Elżbieta po prostu runęła wprost z taksówki pod nogi przechodzące chodnikiem. Nogi zatrzymały się zaciekawione. Elżbieta zapominając na chwilę o bólu skręconej (chyba nie złamanej?!) kostki oceniła wysoko markowe buty i ostry jak brzytwa kant spodni. — Wszystko w porządku? — zainteresowały się buty głosem ich właściciela. Nad przedziwnie skręconą Elżbietą pochyliła się przystojna męska twarz i pojawiła pomocna męska (jakże męska i zdecydowana!) dłoń. Powiało romantyzmem. Ela poczuła się jak objęciach rycerza-wybawcy i już zaczęła widzieć ich wspólną przyszłość „Syneczku, a wiesz, jak rodzice się poznali? Tatuś uratował mamusię, która upadła na chodnik, i…” Bohaterska męska dłoń udzielająca pomocy upadłej chwilowo Eli, błysnęła złowrogo złotem obrączki. Ela upadła teraz i na duchu. No tak, oczywiście zajęty… rozżaliła się wewnętrznie, a na zewnątrz wydała wesoło-dziękczynny komunikat: — Bardzo, bardzo Panu dziękuję, wszystko w porządku, zagapiłam się… Taksówkach mruknął z niedowierzaniem po nosem: „no tak… łapie go na ofiarę…” Taksówkarz znał się na kobietach.

Ela pozbierała się, stwierdziła, że kostka nie boli tak strasznie i że może iść. Udała się na piętro, gdzie znajdowała się część gastronomiczna. Wiedziała, że Ewka bez Latte i dwóch ciastek nie ruszy na zakupy. Swoją drogą jak ona to spalała? Nie żałowała sobie słodyczy, a figurkę miała doskonałą.

— Spóźniłaś się! Oznajmiła rzeczowo-gardłowym głosem Ewka. Ela czasami podejrzewała, że Ewka celowo ćwiczy ten głos by uwodzić facetów.

— Słuchaj, jak Ci powiem, dlaczego, to nie tylko będziesz mi współczuć, ale polecisz po kawusię bez cukru dla mnie. Najpierw wyjazd z parkingu zatarasował krzykliwy kolorowy babsztyl, złapałam taksówkę, z której później wypadłam wprost pod nogi przystojnie niesamowitego, tfu, niesamowicie przystojnego faceta, który okazał się żonaty… —

— Elutka, spokojnie. Ewka czasami mówiła tak do przyjaciółki, a zdrobnienie zaczerpnęła od imienia bohaterki pewnego serialu. Eli się to nie podobało. Ekranowa Elutka, bowiem jej zdaniem, nie wspinała się na szczyty intelektualne i Elę to porównanie poniekąd obrażało. No ale Ewka, z tym jej uroczym uśmiechem mogła sobie na wiele pozwolić. W ramach rewanżu Ela mawiała do niej „Evita”. — Słuchaj Evita, ja jestem spokojna, tylko cholernie boli mnie skręcona chyba kostka i skręca mnie w środku, że taki facet pomógł mi wstać i oddalił się… — Phi, oburzyła się Ewka. Nam, Kochana, nie zależy na jakimś jednym przystojniaku. My wyruszyłyśmy na łowy, zapomniałaś?

— Nie zapomniałam, tylko ja nie wiem, czy ja chcę tych łowów. Ja bym chciała takiego misia na jesienne wieczory, zresztą, jakie jesienne, na cały rok bym chciała! Nie chcę żigolaka, przystojniaka, ani jak to młodzież mówi żadnego „ciacha” nie chcę. Odchudzam się zresztą. Na szczęście Ela nie gubiła poczucia humoru w tej całej sentymentalnej wypowiedzi.

— Marudzisz! Jak się nastawisz na jeden strzał, to możesz chybić. A, jak sobie zbierzesz mały męski haremik to sobie wybierzesz tego Twojego „Misia”! Ewka była bezwzględnie konkretna w sprawach sercowych. Ja na przykład, takiego Jurusia w ogóle bym nie podejrzewała… No tak! Przecież dzisiejsze zakupy wiązały się z dzisiejszym jurusiowym wieczorem. Może i dobrze, Ewka na razie zajmie się tematem Jurusia i ciastkiem na swoim talerzu, a odpuści Elżbiecie wywody na temat filozofii uwodzenia. Ewie zadzwoniła komórka. — Jurek? Zaśpiewała do swojej Nokii Ewka. Oczywiście, tak… naturalnie, że mogę…

Ela zyskała w ten sposób kilka minut na własne rozmyślania. Właśnie wtedy, jak otworzyła skrzynkę na portalu i zobaczyła te 16 wiadomości, pomyślała, że to może być pomyłka, albo jakieś reklamy czy propozycje od fotografów albo agentów ubezpieczeniowych. Ewentualnie zaproszenia do multilevel marketingu. Każdy sposób dobry — ostrzegała Ewka jako stała bywalczyni netowych randkowni — obeznana w temacie.

Jednak wiadomości były prawdziwe i adresowane do Dziewczyny z Mokotowa.

Ela otworzyła pierwszy list. Mariusz, lat 24 z Bytomia deklarował, że woli starsze kobiety bo „nie są głópie”. Eli zrobiło się słabo na myśl jak strasznie jest być Głópią Kobietą.

Następny list był od Fajnego Faceta 007: „ale Ty mi sie podobasz, poznajmy sie prosze”. Do listu dołączony był całusek, a może buźka. Brzmiało to nawet sympatycznie i podniosło Elę na duchu. Z optymizmem zajrzała do kolejnego listu: „Pozdrawiam i milego wieczoru milej Pani w Stolici, Nino”. Po chwili zorientowała się, że też, podobnie jak Ewka, otrzymała list od cudzoziemca! Nawet miły ze zdjęcia. O, kolejny zagraniczniak: „Przepraszam, nie muviem po polsku. Jestem fransuzem.

That’s all I know after 2 years I spent in Poland for my job! bad boy…

I like the way you are on the photo....attractive.

Unfortunately, I cannot have my profile published. My photo will be available within 24hrs. Take care, Brad.

Miłe. „Take care”. Obcy facet trochę troszczy się o nieznaną mu przecież Elę. Całkiem fajny ten portal.

W liście numer pięć Zibi zwrócił się do Eli z pytaniem: „witaj, nie rozumiem jednej rzeczy, dlaczego piękne kobiety są wysokie? a ja nie? no sorki ale to tak już jest. Buźka”. Eli najpierw zrobiło się żal niewysokiego Zibiego, a potem pomyślała, że ktoś napisał o niej (do niej?), że jest piękna!

Czytanie zaczynało ją coraz bardziej wciągać.

Ballantines uznał: „FjnA Z ciebie Babka. Tomek.” (pisownia oryginalna!) kolejny list dał Eli do myślenia, że dużo na tym portalu samotnych i poszukujących cudzoziemców…

„Cesz, wadnie jestesz kobieta, podobawesz mnie; mozemy po rozmawjac, poznac jeszli chesz. Masz SKYPE? Moj Skype imie: hej_stefan Pozdrawjam, do suszanje. Stefan”. Ela nie miała Skype’a i nie była tez pewna czy w zaistniałej sytuacji chce poznać hej_stefana… Następny list był bardziej obszerny i wzbudził w Eli pewne refleksje i przemyślenia…

Cześć, jestem Piotr.

Jestem zainteresowany Twoją osobą. Lubię bardzo gotować. Co rano miałabyś kawę i śniadanie podawane do łóżka. Mam dużo zalet ale i wad. Jak każdy człowiek. Lubię zwierzęta. Mam w domu sunię znalezioną jako szczeniaka pod siedzeniem w autobusie. Ma w tej chwili już 6 lat. Szukam bratniej duszy.

na