Syntetyczne historie - Samuel Serwata - ebook

Syntetyczne historie ebook

Samuel Serwata

0,0

Opis

Zbiór różności, powstających przypadkiem, i chowanych ukradkiem. Bo żadna z historii w tej książce nie powstawała z myślą, by stać się opowiadaniami. Ta ostateczna, zbiorcza wersja powstała z połączenia 4ch różnych projektów literackich, publikowanych pierwotnie jako bezpłatne e-booki. Porawione, zmienione i w takiej formie przekształconego zbioru opublikowano jako e-book, a ostateczna wersja, ze zmienioną kolejnością, pojawiają się w ten sposób, pierwszy i ostatni raz…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 900

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Samuel Serwata

Syntetyczne historie

© Samuel Serwata, 2019

SYNTETYCZNE HISTORIE to zbiór różności, powstających przypadkiem, i chowanych ukradkiem. Bo żadna z historii w tej książce nie powstawała z myślą, by stać się opowiadaniami. Ta ostateczna, zbiorcza wersja powstała z połączenia 4ch różnych projektów literackich, publikowanych pierwotnie jako bezpłatne e-booki. Porawione, zmienione i w takiej formie przekształconego zbioru opublikowano jako e-book, a ostateczna wersja, ze zmienioną kolejnością, pojawiają się w ten sposób, pierwszy i ostatni raz…

ISBN 978-83-8104-950-4

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Ja, Samuel Serwata, z okazji dziesięciolecia pracy twórczej, jak i dożycie ćwierćwiecza egzystencji na Planecie Ziemia, pragnę w podziękowaniach to dzieło zadedykować:

— Przyjaciołom w Sztuce, za inspirację, współpracę, i nadanie celu bez którego nie byłoby tych historii, ani pewnie jakichkolwiek innych.

— Moim Byłym Dziewczynom, że mnie rzuciły.

— Moim prywatnym Farmaceutom za to, że raz jest Biało a raz Zielono.

— Oraz Wszystkim tym, którzy nie wchodzą mi w Drogę.

„Progres nie jest możliwy bez odchylenia od normy. — Frank Zappa”

Progres nie jest możliwy bez odchylenia od normy. — Frank Zappa

„W staryczych uzębień klawikordy pcham słowa zmiażdżone, rozkwaszone żarem” — S. I. Witkiewicz

„Nie należy mylić prawdy z opinią większości” — Jean Cocteau

„Gust jest zaletą fundamentalną, która streszcza wszystkie inne zalety. Jest to nec ultra inteligencji. Tylko dzieki niemu geniusz jest doskonałym zdrowiem i równowagą wszystkich władz”. — Izydor Ducasse, lepiej znany jako Comte de Lautréamont

"Wyobraźnia bez wiedzy może stworzyć rzeczy piękne." – Albert Einstein

„Człowiek tylko wówczas jest szczęśliwy, kiedy interesuje się tym, co tworzy.” — Erich Fromm

„Granice Poznania są w nas” — Immanuel Kant

„Rzuciłem pisanie w wieku pięciu lat. Zbyt niebezpieczne.” — William S. Burroughs

„Przed użyciem zapoznaj się z ulotką dołączoną do opakowania, bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą.” — Ulotka z Apteki

„Jeśli nie żartujesz z Życia — Życie zażartuje z Ciebie. — Każdy powinien mieć wolną rękę w kwestii tego, jak zamierza spierdolić sobie życie.” — Samuel Serwata

Track #25. JOEL & ELROI

DEGUSTACJE

Na samym początku, było tylko ono. Słowo. Lecz później człowiek, zaczął władać nim groźniej, niż jakąkolwiek bronią. Utworzył nim społeczeństwo i boga. Prawo i nienawiść. Namiętności i perwersje. Wolność, wojnę, żądzę i ambicję. Cechy.

Wszystko to, było tylko otoczką mającą na celu stworzyć lepsze jutro, mające dostarczać nam odpowiedzi na podstawowe pytania nas nurtujące od chwili, gdy je pierwszy raz zadaliśmy. Po co? — Pierwsze zadane, fundamentalne z nich. Byśmy nie obudzili się z podstawowym przeświadczeniem, że „lepsze jutro”, było wczoraj. — Skoro się pojawiło, może to znaczyć, że mamy za dużo wolnego czasu.

Możemy dzięki temu, — czyli walce naszych przodków o spokój — ulegnąć pokusom losu, degustując świat. Stając się smakoszami własnej egzystencji. Tak, jak przodkowie nasi, którzy na mchu jadali, bo nie mieli krzeseł.

Obrazy pejzaży nieskończoności, interpretowane poprzez zmysły i myśl, mogące mieć zastosowanie po przetworzeniu w sposób, by mogły one realnie istnieć w materii. Co prawda dalej jako abstrakcja, ale już usytuowana. Przetworzona wyobraźnia mająca rozbudzać i zarażać wyobraźnią innych, bowiem ostatecznie ona jest fundamentem, na której podstawie budowane są słowa. Dziś można samemu stać się degustatorem degustującym smaki innych, mogącym aktywować przetwarzanie rodzący produkt. W tym wypadku chodzi o krótkie historie.

Czy te, które pragnę opowiedzieć, są prawdziwe czy skłamane, zależy od punktu postrzegania i interpretacji przez potencjalnego czytelnika. Czyli od Ciebie. Opowieści są bierne, czytelnik przeciwnie. Choć możliwe, że część z tych historii już są znane niektórym, a inni mogli usłyszeć podobne. Mam nadzieję i wiarę, że te tutaj nie rozczarują w mniejszym stopniu większości, aniżeli robi to samo życie. Choć na dobrą sprawę są one jedynie namiastką zwieńczającą, a jednocześnie rozpędzającą przed daniami, jakie zamierzam zaserwować kolejnym razem. Jak już wspomniałem, to wszystko to jedynie „degustacja”. — Teraz zapraszam na przystawki i dalej, na dania główne, aż po kres całej bezsensownej formy pożywiania się, aż po gorzki kres tej nieistotnej rzeczy, która — bądź, co bądź — jest fundamentem trzymającym nas przy życiu — będącym jego podstawową formą — czymś tylko pomiędzy wierszami zawarta.

Każde miejsce, od którego bym nie zaczął opowiadać będzie złe. Mogę zacząć historię od dowolnego momentu, niezależnego w czasie, i dopowiedzieć w dowolnym momencie zdarzenia przed, albo po tych, przedstawionych przeze mnie. Jednak całkowite pojęcie nie może zostać zrozumiane, bez wprowadzenia, czyli rozpoczęcia pierwszego raportu zdarzeń, jakich byłym świadkiem — do punktu widzenia, z którego oglądam cały chaos — sprecyzować i zrozumieć jego uporządkowany system. — Skoro już pojawiła się ta najzwyklejsza, akceptowalna sprzeczność, uzmysławiającą, że jest się obecnym przy narodzinach pierwszego symbolu komunikacji. Tak jak mądrzy ludzie ustalili, na początku było słowo.

Pierwsze, co wyłania się w przestrzeni będącej myślą, jest forma. Zawiera w sobie spoistość, zamieniając go w kształt czegoś, czego pojęcie pojawia się dopiero po uświadomieniu sobie, że to istnieje. — Za sprawą jaźni powstało rozumienie nadające sens myślą. Tak bezpodstawna kreatywność urzeczywistniła się wraz z całym światem wokół i wewnątrz. Za sprawą kreatywnych form istniejących w rzeczywistości, swoim postrzeganiem nadanym przez percepcję. Nie wiadomo, z jakiego powodu. — Kreatywność pozwoliła na tworzenie zamkniętych rzeczywistości, utrwalonych w materii, a jednocześnie nie; będąc abstrakcyjnymi tworami, będącymi prawdopodobnie zrozumiałymi jedynie dla przedstawicieli danej cywilizacji istot. Nieznana jest reakcja ani punkt obserwacji obcych form myślących.

Zacznę od nakreślenia jakiegoś początku, by wprowadzić każdego, kto słucha lub czyta te słowa, na szyny mojego myślenia, z których będę zbaczać w każdej możliwej chwili, gdy tylko mi się coś przypomni, albo na coś wpadnę. Kiedy ostatecznie postanowiłem odszukać sens i cel, wraz ze wszystkimi kwestiami, osobami i słowami, musiałem wpierw przeanalizować historię „całego świata” oraz „całego życia”, by być pewnym źródła wszelkich opowieści, jakie zapragnąłem wynaleźć dla każdego, kto chce składać litery w słowa, a słowa w zdania. Więc, jeszcze raz:

Rozluźnijcie się. Potraktujcie to jak serial w telewizji, którego nie wszystkie odcinki udaje się wam obejrzeć w całości lub w ogóle. Napięcie nadchodzące, samo zacznie łączyć się niepostrzeżenie w wątki, wyraźne dla uważnego czytelnika — lub przeciwnie. Mnie traktujcie, jak tylko zechcecie. Możemy przyjąć, że spotykamy się w tym samych czasach. W chwili obecnej, dawnej lub przyszłej. Że mamy tyle samo lat. Jesteśmy tej samej lub przeciwnej płci. Albo tej samej, ale jako osoby jesteśmy sprzecznością. Że wszystko jest świeże. Przynajmniej na razie. Ciepłe albo zimne, zależnie od upodobań.

Zapraszam. Mogę zaprosić do stołu? Co podać? Zupa pomidorowa? Czarna kawa? Obsmażane psie bobki? Spokojnie. Żartowałem. Przynajmniej na razie. Ale ostrzegam, że to nie dla tych o wrażliwych żołądkach. Będzie to jednak w pełni wyśmienite, pełnowartościowe w składniki odżywcze danie. — Co prawda, i tu się zgodzę — nic z tego wszystkiego nie wynika, ale fajnie się zaczęło. Fajnie. Jak dla kogo? — Teraz pozostaje się jedynie tym delektować…

Mr. XYZ

to anonimowy narrator. Postać, którą podpisują się angielscy studenci podczas pisania egzaminu, na którym mają za zadanie napisać list i podpisać go właśnie jako tutaj: Mr. XYZ. Ostatnie litery alfabetu świadczące o rychłym zakończeniu całej pisaniny. Najsławniejsza postać świata, a nikt jej nie zna, bo albo nie istnieje albo… Może być każdym. To właśnie on opowiada lub spisuje historię zasłyszane od innych. Nie jest to moje alter ego. Nie może być, bo go nie znam. Nie kreuję tej postaci w żadnym względzie. Nie określam jak wygląda, ile ma lat, w jakich czasach, kraju żyje. Czy to kobieta czy mężczyzna. Jest nikim. Łatwizna? Bynajmniej. To moja ulubiona postać, jaką stworzyłem. Jeśli nie mam pomysłu na bohatera, a chce opowiedzieć historię, obraz, muzykę czy jakiś abstrakcyjny stan, pan XYZ zawsze rozpoczyna pracę razem ze mną. Kiedy postać fikcyjna zaczyna nabierać kształtów, nie przemienia się z postaci pana XYZ w jakąś, lecz przekazuje opowiadanie komuś innemu, a tymczasem on sam odchodzi gdzieś niezauważony, nawet nie wiadomo, kiedy i gdzie go szukać potem.

APOKALIPSIS

Nie wiem, kto mnie ogląda w tej chwili, ale to nie istotne. Mam nadzieję, że są, chociaż nieliczni lub ktokolwiek przytomny i przekażę informacje dalej… Musicie mi zawierzyć na słowo. Jestem Waszym prezydentem. Niestety przez skażenie nie mogę zdjąć maski. Myślę, że wielu udało się je zdobyć i ochronić się. Jednak jak już niektórzy zdążyli się przekonać, są one niewystarczające. Nawet jak to minie, podobnie ja, nie będziecie mogli jej zdjąć. Podczas ataku promieniowania, moja skóra stopiła się ze skórą. Teraz ważne: Nie próbujcie ściągać masek ci, co przeżyli. Dzięki nim jesteśmy bezpieczni. Plotki są niestety prawdziwe. Grupa naukowa X, mająca w laboratorium spowodować i wytworzyć klimat sprzyjający powstawaniu czarnej dziury. W końcowym etapie, w którym udało się wytworzyć jedną średnicy 2ch centymetrów nastąpiła implozja, która zmiotła Rosję z powierzchni Ziemi, a nad całą planetą utworzyła się chmura gazów. Nie łatwo człowieka przestraszyć w dzisiejszych czasach. Ale także łatwo go okłamać, wziąć na dystans, zmanipulować. Ludzie chcą przeżywać. Pragną tego, ale tak naprawdę, gdyby taka chwila pojawiła się w ich życiu, nie wytrzymaliby i sami popełnili samobójstwo. Nie mogąc wytrzymać, albo w ogóle by tego nie zauważając.

Większość faktów jest tuszowana, ukrywana albo zupełnie inaczej przedstawiana niż w rzeczywistości. To jedyne z tych historii, o których się nie mówi, bo są zbyt nierzeczywiste i nikt w nie nie uwierzy. Koniec świata trwa. Ale ignoruje się to. Podobnie jak miejsce, w którym się to wydarzyło. Nie można powiedzieć, że nikt tego nie chciał, ale kto się tak naprawdę tego spodziewał. — Słońce nas oszukało wtedy, gdy najbardziej go potrzebowaliśmy. Kto nam je teraz zwróci? — Oprócz punktu widzenia, który jest zależny od indywidualnej jednostki, każdy myślał, że ten pejzaż nieskończoności jest nie do unicestwienia. — Co się, zatem stało? Dlaczego? I przez kogo? — To nie ciemność zaślepia istoty, pragnące rozumnymi być, lecz światłość górująca w swej nieujarzmionej chwale. Oślepia wszystkich tak okrutnie, będąc zwiastunem oświecenia, że oślepli wszyscy, którzy na nie spojrzeli. Czy to tego właśnie chciałeś? Spójrz na zdjęcia. Oto ty. Jesteś płodem. Jeszcze się nie narodziłeś. Wiem, że mi nie wierzysz, bo uważasz, że jesteś świadomy tego, kim jesteś. Ale gdy skończę opowiadać, wszystko stanie się jasne i będziesz mógł dokonać wyboru. Czy chcesz żyć czy nie. Jeśli tego nie zrobisz, staniesz się jedynie fikcją, którą wymyśliłem. Twój świat nie jest prawdziwy. Ja go wymyślam. Prawdą jest to, w co chcesz wierzyć. Twój wybór, ale to ja mam ostatnie słowo…

ARKADIUM

Słońce nas oszukało wtedy, gdy najbardziej go potrzebowaliśmy. Kto nam je teraz zwróci? To nie ciemność zaślepia istoty, pragnące rozumnymi być, lecz światłość górująca w swej nieujarzmionej chwale. Oślepia wszystkich tak okrutnie, będąc zwiastunem oświecenia, że oślepli wszyscy, którzy na nie spojrzeli.

Czy to tego właśnie chciałeś? Spójrz na zdjęcia, albo w lustro. Oto ty. Jesteś płodem. Jeszcze się nie narodziłeś. Wiem, że mi nie wierzysz, bo uważasz, że jesteś świadomy tego, kim jesteś. Ale gdy skończę opowiadać, wszystko stanie się jasne i będziesz mógł dokonać wyboru. Czy chcesz żyć czy nie. Jeśli tego nie zrobisz, staniesz się jedynie fikcją, którą wymyśliłem. Twój świat nie jest prawdziwy. Ja go wymyślam. Prawdą jest to, w co chcesz wierzyć.

Oprócz punktu widzenia, który jest zależny od indywidualnej jednostki, każdy myślał, że ten pejzaż nieskończoności jest nie do unicestwienia. Nie do określenia w czasie. Można uwierzyć, że świat teraz, przed i po Apokalipsie, niczym w zasadzie się nie różni. Nie ma tutaj bohatera, przegranych, akcji, czasu czy podmiotu lirycznego. Wszystko jest stałe w swej zmienności pozbawionej myśli.

Co się, zatem stało? Dlaczego? I przez kogo?...To nie istotne. Bez sensu zadawać jakiekolwiek pytania, bo po uzyskaniu odpowiedzi, nie zawsze czuje się satysfakcję. Lepiej nie oczekiwać niczego; żadnej odpowiedzi. Można uzyskać jedną z tych, których nie chcę się poznać nigdy. Lepiej przyjąć tylko jedną prostą zasadę: Wszystko, co istnieje w materii i nie istnieje, posiada wspólne cechy: Wszystko ma swoje dwie strony. Przeciwne sobie i sprzeczne. Istniejące tylko dla tego, że ktoś lub coś tak postanowiło.

Teraz to i tak bez znaczenia. To, jak narodziły się Prototypy — kolejno mutujące, w metamorfozach, pożerające klony i hybrydy, kolejne i następne. W Model Ostateczny jako Prototyp. — Nie jest już tak ważne. Z ostatniego wydobyło się jajo, które odebrało tchnienie ostatniego. W nim zaś rozwijał się pierwszy przedstawiciel nowej rasy. Nowego gatunku. Nowej, nieokreślonej formy życia, której narodzin nie oczekiwał nikt.

W całkowitej ciszy i pustce, mięsiste jajo uwolniło w niej skrytą istotę. Ta, niemająca stałej formy substancja, rozwijała się przez lata. Przestrzeń zamykając w logiczną konstrukcję. W miejsce. Obiekt, do którego nie można było wejść, ani z niego wyjść. Miejsce; żyjący, świadomy obiekt, po zamknięciu sklepienia, oddzielającego wszystko inne poza sobą, zaczęło żyć w dojrzałości swej, będąc światem. Miejscem żyjącym o własnej logice struktury fizycznej, będąc fundamentem, na którym ożywać będzie nowy zupełnie świat. Nowe istoty, będące jego potomkami, dzięki którym, będzie mógł istnieć, ale z czasem tracąc jaźń o sobie… Niczym kraina mitycznego raju, wiecznego szczęścia, Arkadia, zrodzona z alchemicznych elementów: Kosmicznego jaja, z którego Androgeniczny Smok spłodził pierwotną istotę: Demonią Pramatkę — oraz jej niezwykłe twory, takie, jakich się nie widzi nawet w bajkach…

JOEL — Wysoki, chudy osobnik w wieku 5 lat. Krótkościęty. Ma wiecznie zapadnięte oczy, które próbuje maskować nosząc okulary, ale na nic się to w zasadzie nie zdaje, bo podczas rozcząsteczkowania umysłu pogłębiają one efekt do tego stopnia, że wyglądają, jak dwie czarne dziury. Nienagannie ogolony. Ze sobą nosi jedynie metalową papierośnicę z odklejającą się czarną okleiną, w której trzyma papierosy, zapalniczkę i szklaną lufkę, oraz niebieską kartę rapatową do zamiejscowego kina. Nosi czarne dżinsy z przypiętą smyczą Play Station z kluczami do piwnicy, czarną koszulę, białą bluzę z kapturem w czaszki. Ogarnięty, były rysownik, który porzucił swój poprzedni styl życia niedoszłego artysty, by studiować filozofię i praktykować Zen. Ma najnowszy model telefonu zaopatrzony w odtwarzacz muzyki, notatnik i filmy porno. Zażywa substancje defragmentujące rzeczywistość, by bardziej poznać siebie, innych, świat i kosmos. Doskonale się czuje w towarzystwie, nie cierpi samotności. Mimo częśtych odlotów w nieznane sfery firmamentu i granic poznania własnego umysłu, twardo stąpa po ziemi. Woli wyjść ze znajomymi na co najmniej dwa piwa i wyrwać jakąś dziewczynę, niż siedzieć w domu i marnować swoje życie na bezsensowne tworzenie.

ELROI — Niski, chudy osobnik w wieku 23 lat. Długie, tłuste włosy i nierównimierny miękki zarost, przez który, jak i rozpuszczone włosy, przypomina kogoś, „jak zdjętego z krzyża”. Ze sobą nosi czarną torbę w której trzyma notesy, papierosy, cienkopisy, dokumenty, napój i czerwono-czarną czapkę, która służy mu za maskę, a kiedy ją upiera przybiera alter ego jednej ze swoich postaci książkowych, stając się prawdziwym Ćpunem Mroku. Nosi czarne, wytarte dżinsy, czerwoną koszulkę z czerwono-białymi literami, niemającymi żadnego uzasadnienia, i na to narzuconą ma dżinsową katanę, z wypaloną dziurą na lewej kiezeni, którą uzyskał przez własny idiotyzm, a który doprowadził go do między innymi zgubienia zakontraktowanego telefonu, a następnego nie kupi, bo nie ma pieniędzy, bo to nierób, który woli zakupić substancje inspirujące, by pisać swoje gówniane książki, których nikt nie chce wydawać. Przemądrzały i wygadany tylko w momencie skrajnego upojenia bezsensem, i tylko w zaufanym towarzystwie podobnych jemu wykolejeńców, którzy udają, że rozumieją, co ten ma na myśli, ale tak naprawdę mają go za idiotę, który woli siedzieć w domu przy muzyce i kreować fikcyjne światy i postacie, niż wyjść ze znajomymi na piwo, albo dwa, i wyrwać jakąś dziewczynę.

ABZINTH & MUSIC FROM THE BLACK HOLES

Joel & Elroi w swej piwnicy nieskończonej ilości przejść, siedzieli odizolowani od świata by być bliżej siebie, by móc siebie porzucić i by być ponad światem. Pomimo tego, co robili, twardo stąpali po ziemi. Lecz teraz byli gdzie indziej. W sferze marzeń sennych następowała ucieczka z ogrodu wszechrzeczy, atakowana bujną fauną nie odkrytych jeszcze form geometrycznych, skupiających wokół siebie liczne pierwiastki. Rozlany czerwony atrament wyciągnięty z poprzedniej, uwiecznionej perspektywy, któremu prawdopodobnie nie podobało się, że został pod koniec całej, trudnej i niezrozumiałej historii, ostatecznie zabity. — Odzywa się pierwszy Elroi:

CZARNE MLEKO

— Wiesz dlaczego to lubię? W sensie psychodeliki?

— Bo tego rodzaju muzyka jest najlepsza?

— Nie o to mi chodzi.

— Jak możesz. Kapele z lat siedemdziesiątych nagrywały najlepsze albumy. Dzisiaj nikt nie gra psychodelii. Ludzie nagrywają gówno i wmawiają słuchaczom, że to psychodela. Powiedziałbyś, że Radiohead to psychodela?

— Z tego, co wiem, Radiohead gra Indie Rocka.

— Jasne, mogę się nawet założyć, że nigdy nie byli w Indii.

— A ja, że nigdy nie słyszałeś indyjskiej muzyki. Mniejsza. Chodziło mi o wiesz, kwasy, grzyby i takie tam.

— Czy w tym momencie zamierzasz otwarcie przyznać się, że jesteś ćpunem?

— Nie. Chciałem powiedzieć, że psychodeliki są jak sztuka. Cała sztuka XX wieku powstała z inspiracji narkotykami. Witkacy, Jim Morrison, W. S. Burroughs…

— Jaka sztuka?

— Dobra sztuka. W sztucę i w snach, wszystko jest możliwe. Podczas świadomego snu uwalnia się DMT, który jest najsilniejszym psychodelikiem na świecie, i gdy artyści budzą się z takiego snu, w którym śnili, że ćpają, wtedy tworzą swoje działa, tfu, to jest, dzieła. Ale to nie to samo. Nie ważne jak byś przedobrzył, i tak pozostaniesz w sferze materii. Ona cię więzi.

— Jak Matrix?

— Nie, materia. Ale można od niej uciec, albo ją oszukać.

— Ale wiesz, nie jeden skakał już z dwudziestego piętra naćpany, bo myślał, że LSD dodaje skrzydeł i mogą latać. Jak po Red bullu.

— Dobra, skończmy, nie ma tutaj miejsca by ciągnąć tą rozmowę dłużej.

— Chyba czasu?

— Nie, gdybyśmy występowali w filmie, sztuce teatralnej, albo nie daj boże w komiksie, to mielibyśmy ograniczone kwestie.

— No, ale nie jesteśmy. Zresztą.

— A skąd możesz wiedzieć, że nie? Może tak naprawdę nie mamy wolnej woli, a czas, którego mamy pełno jest tak naprawdę ograniczony, zapętlony i porusza się tylko wtedy, gdy ktoś czyta naszą historię. Na przykład scenę w której teraz jesteśmy.

— Cholera Elroi, czy ty zawsze musisz walić jakieś abstrakcyjne nonsensy, mroczne fazy nakręcać? Ja nie wiem, dlaczego nie możesz się po prostu wyluzować, jak wszyscy.

— Dragi od tego są. Mają inspirować, popychać do myślenia człowieka, uwalniać percepcję, doznania pozazmysłowe. Ty wolisz zwalić konia, obejrzeć Benny Hilla, nażreć się, powtarzać w kółko — „kurwa, ale jestem poćpakany”, i nic z tego nie wynika, bo potem idziesz spać. Dragi powinny być wydawane tylko nielicznym. Powinni oni przechodzić specjalne testy psychologiczne, i być wydzielane tylko tym, którzy jasno sprecyzują cel spożywania. Tacy autoryzowani dilerzy itd.

— Tak, zaraz powiesz, że „powinno być tak, jak za czasów druidów, bo tylko oni mieli pełne przyzwolenie na to by zażywać magiczne zioła”.

— Właśnie tak, do cholery! Zobacz na przykład „Władcę Pierścieni”. Szkoda, że nie mam żadnych dowodów na to, bo chętnie bym ci udowodnił, że cała trylogia była napisana na faktach autentycznych!

— Jasne, w zeszłym tygodniu wmawiałeś mi, że „Z archiwum X” jest na fakcie na podstawie „udokumentowanych wydarzeń” i…

— I Terminator też! Zwłaszcza druga część.

— No dobra, poddaję się, czego ode mnie chcesz?! O co ci chodzi! Już znam te twoje wstępy do wykładów. Wal prosto z mostu.

— Mówisz tak, jakbyś się spodziewał, że truję ci dupę o jakąś pierdołę. Chodzi mi o dwie największe i najbardziej znane potęgi we wszechświecie, które w każdej chwili mogą nadejść. Myślisz, że fazy po dropsach są złe. Ja na trzeźwo boję się spojrzeć w niebo, bo nie wiadomo, co z tego odbytu kosmosu przyleci na ziemię. Chodzi mi o Apokalipsę i Czarne Dziury!

— Aha, a co dokładniej, oprócz tego, że we wszechświecie nie ma nic bardziej porywającego i wciągającego? Hej, mam deja vu, ostatnio czytałem zajebistą dedykację dla Czarnych Dziur. Tylko nie pamiętam gdzie.

— Posłuchaj Joel, ostatnio żyję w przeświadczeniu, że Apokalipsa nastąpi niedługo, i jej sprawcą nie będzie wojna, ludzie, ale właśnie czarne dziury.

— Nie chcę tego słuchać. Faza mi się wkręca już. Daj mi fajkę lepiej.

— Ale zobacz Joel, przecież równie dobrze możesz być postacią fikcyjną, zmyśloną. Możesz równie dobrze być chory psychicznie, mieć rozszczepienie jaźni, i tak naprawdę wcale ze mną nie rozmawiasz, tylko gadasz do siebie.

— Jasne, wkręcaj sobie dalej. Ciekawe jak byś zareagował, gdyby się okazało, że to nie ja jestem zmyślony, tylko ty. Że twoja świadomość, osobowość, wspomnienia, wszystko, jest tak naprawdę wytworem chorego psychicznie kogoś, kto może siedzi w psychiatryku od wielu lat.

— Wynikałoby w takim układzie, że ty także jesteś schizofreniczną osobowością. Ale nie możemy być, bo czujemy, myślimy samodzielnie, oddychamy, mamy wolną wolę.

— Może tak naprawdę tak się nam tylko wydaje? Może jesteśmy wytworem nieuleczalnie chorego szaleńca, który namnożył tak wiele rozbudowanych alter ego, że nie jest w stanie nad nimi zapanować. Może pozapominał o niektórych.

— Co ty pieprzysz, przecież chory psychicznie nie ma kontroli nad przejmującymi go osobowościami recesywnymi, ani nawet nie jest ich świadomy. To nie praca nad dwudziestoletnią telenowelą, gdzie umierający scenarzysta pisze kolejne odcinki serialu, który przejął jego życie. Wyobraź sobie, całe życie spędzić z postaciami, które sam wymyślił, i musi pisać kolejne scenariusze, bo serial okazał się hitem, a wtedy, gdy miał 19 lat, gdy to napisał, to wysłał do telewizji tekst dla jaj, i to w dodatku najgorszy jaki mógł tylko napisać. On pewnie nie wie kim tak naprawdę jest. Może przyjął jakieś alter ego, które tak mocno wkomponowało się w jego słaby umysł, że zapomniał jaki był, i kim naprawdę był.

— Wątpię by to było możliwe. Słuchaj Elroi, skończ już ten temat.

— Spoko, to ja włączę muzykę, bo mnie wkurwia, że jest cicho.

— Nie, kurwa! Nawet się nie waż! Ty słuchasz popierdolonych rzeczy, ja chcę Marleya, Floydów, L.U.C ewentualnie. To najbardziej hardkorowa rzecz na jaką mogę się zgodzić.

— Chciałem puścić Squarepushera albo Aphex Twina…

— Powiedziałem nie!

I Joel w tym momencie strącił butelkę, z której wylał się czarny płyn, odpowiedzialny za ich stan.

— Ja pierdolę! Strąciłeś czarne mleko!

— Pierdol się, sam je strąciłeś. Czemu trzymasz w ogóle to w butelce po Absyncie?

— By nikt się nie zorientował, że w butelce po absyncie jest nasze Czarne mleko! Łapiesz? Jak ktoś wejdzie, to od razu rzuci mu się w oczy butelka, i krzyknie: O! Absynt! I doda po chwili, coś w stylu „ale czekajcie, absynt chyba nie jest czarny? Co tam macie” — a ja odpowiadam „smołę”…

— Ile tam tego było?

— Jeszcze na po dwa kielony.

— W chuj, cztery stówy poszły się jebać. Mówiłem, żebyś nie ściągał jakichś drogich i nieznanych używek od arabów…

— Co, kurwa, płacisz za to jełopie?! Mamy w najlepszym wypadku jeszcze pół godziny, zanim zacznie działać, i nie puści nas przez…

— Przez? Jak długo?

— Dwie doby?

— I teraz mi mówisz? Co ja teraz powiem mamie?!

— Może to, co zwykle, zaśpiewasz piosenkę „mamo, znowu się stało, zajebałem się…”

— Zajebiście śmieszne.

— Spoko Elroi, przynajmniej będziesz miał okazję za godzinę przyjrzeć się bliżej swoim czarnym dziurom. Nie łap stracha. Jest ciepło, i już po dwudziestej. Spadamy stąd gdzieś za miasto. Daleko, gdzieś, gdzie możemy odprawić czarną mszę i pokroić kota tak, jak to kiedyś chciałeś zrobić ze swoimi znajomymi.

— I czemu na butelce pisze Abzinth? A nie Absynt?

— Bo to się czyta jak angielskie „absence”, czyli „nieobecny”.

I wtedy się zaczęły halucynacje, a Joel tymczasem mówił dalej.

— To jest zajebiste człowieku, rozpierdala się po tym wszystko, świat, ludzie, twój mózg, ty sam, ale jeśli będziesz chciał coś powiedzieć, to powiesz to wyraźnie i klarownie. Niezależnie w jakiej sytuacji się znajdziesz. Spokojnie, pierwszy raz Czarne Mleko wyrzuca cię bardzo daleko, ale po niedługim czasie wracasz. Nie stresuj się, nie myśl, poznawaj, doznawaj, Elroi, to bodźców potrzebujesz, żeby napisać kolejny chujowy tekst, który dostanie minimalną ocenę, bo nikt nie będzie wiedział o co chodzi, albo napisze ci jakiś cieć, który lubi dramaty, a ściągnął twoją chujową książkę, która jest abstrakcyjną, czarną komedią.

— Ale to moja kwestia jest!

— Chciałeś to masz. Za kilka minut się ustabilizuje… Ja w tym czasie włączę jakieś muzyczne dźwięki, by za daleko nie odlecieć. Wiesz Elroi, to taka dźwiękowa cuma. W tym stanie tylko to jest ci w stanie pomóc. Jak podczas egzorcyzmów czy projekcji astralnych, kiedy pod kontrolą hipnotyzera wychodzisz poza swoje ciało. Aha, i wiem, że cię będzie korcić i bez tego, ale nie dotykaj, nie myśl o żadnych grach logicznych, łamigłówkach, i tym podobnych, bo dostaniesz zajoba. Mówię szczerze.

— Możesz mi podać lornetkę?

— Nie wiem gdzie jest. Nic nie widzę. Ledwo znajduję półkę z płytami.

— Muszę widzieć, jedynym sposobem jest spojrzeć przez lornetkę!

— Stary, jesteśmy w piwnicy! Tu nie ma nawet cholernych okien, na co ty chcesz patrzeć?

— Dlaczego ty masz lżej niż ja?

— Bo to mój trzeci raz, a twój pierwszy… Ale nie przejmuj się, też tak miałem.

— Wszystko staje się czerwone i czarne…

— Jak zawsze w twoim wypadku… Tak się mądrzyłeś, a teraz sam nie dajesz rady. To właśnie LUDZIE TACY JAK TY, albo słabi psychicznie, albo zbyt wrażliwi, albo jeszcze inni, nie powinni tego brać. Tylko głosicie swoje bzdurne teorie, HEREZJE, głupoty, bezsensy! Cholera! Żebyś tylko głowy nie stracił! Co ci jest? Co tym masz na głowie i twarzy!?

Podchodzi do niego i widzi czarno–czerwoną czapkę. Ściąga maskę, a pod nią głowa manekina. Budzi się i bierze głowę w garść, odrywając ją od głowy.

— Wykrakałeś, ostatecznie straciłem głowę! Cholera, dalej jesteśmy w twojej piwnicy?

— No raczej…

— Kurde, masz tu ładniej i przestrzenniej, niż ja mam w swoim pokoju.

— Widzę, że się ogarniasz. Ale nie bądź taki spokojny. Najlepsze przed tobą. Ciężej nie będzie, niż po pierwszym ataku, ale stanie się to, o czym mówiłeś na wkręcie.

— Czyli co?

— Że wszystko po czarnym mleku jest możliwe.

— Dlaczego zawsze przed fazą musisz mnie wkurzać i przeciwstawiać się wszystkiemu, co mówię, skoro potem się okazuję, że myślisz i robisz to samo, a nawet więcej.

— Jakbyś mnie nie znał.

— I co teraz? Co masz na myśli, że to, co będę widział, będzie realne?

— Nie tylko będziesz to widział. To nie tylko będzie omamem. To się będzie działa nie tylko w twojej głowie, ale i w rzeczywistości. W materii, której tak nie cierpisz.

— Ale powiedziałeś, że gorzej niż przed chwilą nie będzie.

— No nie, jeśli jesteś gotowy na 48 godzinny paraliż mózgu, gdzie wszystko nie tylko będzie realistyczne, ale pojawi się w materii! Rozumiesz? A potem, gdy wytrzeźwiejesz, okaże się, że to nie były halucynacje. To była rzeczywistość.

— O co ci chodzi?!

— Zobaczysz swoje cholerne czarne dziury, na żywo i z bliska. Mówiłem ci, czarne mleko to nie narkotyk. — To pojazd. Kosmiczny płyn, który cię zabiera w przypadkowe miejsca we wszechświecie i inne wymiary. Zabiera cię przypadkowo tam, gdzie nie powinieneś nawet istnieć. Ale nie obawiaj się, Czarne Mleko jest jak matka, wie gdzie cię zabrać, i co zrobić by cię przypadkiem nie zabić, chociażby poprzez odcięcie tlenu. Wszystko, co czarne, jest święte człowieku! Wszystko staje się czarne! Każda biel może z łatwością stać się czarna. Każda czerwień, w pewnym momencie także staje się czarna. Zaufaj matce czarnego mleka. Jak będziesz grzeczny, to zabierze cię w głąb czarnej dziury. Ja ostatnio byłem i pokazał mi ojca wszechświata. Ciemną materię. Łapiesz? Tego się nie da opisać! Widzisz na własne oczu coś, co jest fundamentem budowy całej materii wszechświata! Wystarczy ci pół minuty na to patrzeć, a gdy wracasz, do swojego życia na planecie Ziemia, nie ma tu niczego. Przestajesz się bać siebie, śmierci, siebie, kosmosu, absolutnie wszystkiego. Zajebiście jest żyć! Ale, kurwa, jeszcze bardziej zajebiście jest nie żyć! Wiesz, jak świadomość reaguje, gdy widzi to, czym się potem stanie? Nie ma boga! Jaźń i świadomość jest nieistotna. Percepcja jest najważniejsza, ale nie ta, której doświadczasz na co dzień. Po śmierci stajesz się wszystkim. Nie jesteś już wewnątrz siebie, skumulowany, określony i precyzyjny. Stajesz się przestrzenią i czasem. Jesteś na zewnątrz. Gdzie ty dla siebie jesteś, jak cała galaktyka. Nie ma boga, bo ty nim jesteś, ale jest to nieistotne, bo jak można rządzić wszystkim, skoro ty jesteś wszystkim. To nie twoje cząstki, ale martwa świadomość, która tak naprawdę budzi się dopiero po śmierci, ale jest już gdzieś indziej. To kim jesteś, podąża „dosłownie do nieba”, bo takie jest prawo wszechświata, twoje nowe ja, które tak naprawdę istnieje od początku wszechświata. Wiesz to, ale nie pamiętasz, bo pamięć nie jest ci potrzebna. Bo kosmos jest twoją pamięcią. On pamięta za ciebie. Możesz przemieszczać się jak tachiony, cząstki szybsze od światła, dzięki którym czas cofa się, i jeśli masz ochotę, bo masz cały czas wszechświata płynący w różnych kierunkach i z różną prędkością. Teraz wyobraź sobie, jakby ludzie się dowiedzieli, że tak wygląda życie po śmierci. Nie ma cię, a jesteś. Żyjesz, by przebudowywać, tworzyć coś wielkiego. Prawdziwą sztukę. Nie ma nic potężniejszego, piękniejszego niż wszechświat, który możemy przemierzać bez końca. Bez granic. To dzięki sztuce, pytaniom, słowom w ludziach nastąpiła ewolucja. Pierwotni pamiętali ten stan sprzed epoki „niemyślenia”. Chcieli go dla siebie. Chcieli również tworzyć. Dla sztuki istnieje człowiek i przetrwał tak wiele stuleci. To dzięki umiejętności tworzenia czegokolwiek, jesteśmy tacy, jacy jesteśmy. Ludzie kreatywni, znajdą się w raju po śmierci. Ludzie zaś, którzy tworzyć nie potrafią, nauczą się tego szybciej, niż zdążą pomyśleć. Wszyscy trafiamy do raju, człowieku! A bóg? Istota, która stworzyła nas wszystkich? Nie istnieje nic takiego, chyba, że to jedna z personifikacji lub metafory samego wszechświata, w uproszczeniu tak żałosnym, że gdyby Bóg naprawdę był bogiem takim, jakiego go przedstawiają, to mogę się założyć, że nie potrafi stworzyć on niczego, a sądzę, że tak jest na pewno, bo inaczej co by robił zesłany na ziemi, skoro we wszechświecie inne istoty nie potrafią nawet zrozumieć w przybliżeniu znaczenia tego, kim jest, i co właściwie robi.

— To przerażające! Cała wieczność…

— To nie wieczność. Po śmierci, będziesz przeżywał narodziny i śmierć wszechświata tak, jak przeżywasz jedno własne życie.

— A co potem?

— Stajesz się człowiekiem. I odpoczywasz.

— Od czego?

— Od bycia wszystkim. Od bycia bogiem.

— Dobrze, że jestem naćpany, bo gdyby to usłyszał na trzeźwo, pomyślałbym, że albo masz nierówno pod sufitem, albo masz tak wielkie ego, że nawet Czarna dziura nie potrafiła go pochłonąć.

— Ha! Ego mam wielkie, ale alter ego mam jeszcze większe!

— Więc dlaczego nie zostałeś artystą?! Skoro to rozumiesz, dlaczego nie chcesz tworzysz czegoś?

— Kiedyś tworzyłem, dawno, jak jeszcze się nie znaliśmy, ale zrozumiałem, i doświadczyłem0tworzenia totalnego. Po co mam wymyślać historię czy muzykę, dla kogoś kto wyobraźni nie ma?

— By dać mu zakosztować coś innego niż on sam i świat, który widzi wokół.

— Niech sam zacznie coś tworzyć. Dla siebie. Dlatego człowiek tworzy.

— Więc dlaczego zrezygnowałeś? Dlaczego to rzuciłeś?

— Bo sztuka na naszej planecie, w naszym wymiarze, rzeczywistości, jest ograniczona. Ma znacznie tylko dla tych, którzy są świadomi siebie, którzy żyją będąc śmiertelnikiem, bojącym się umrzeć, i dlatego chce pozostawić znak, że tu był. Gdy narodzi się na nowo, po czasie spędzonym w szeroko pojętej „śmierci”, która jest czarną, bezdenną pustką, jak sen, bez marzeń sennych. Gdy tylko tego zakosztuje, nawet jak odnajdzie własne dzieło, sam nie będzie chciał go czytać, choćby była najgenialniejszym arcydziełem.

— Ale nie możesz odbierać ludziom chęci, celu i nie rzadko jedynej wartości, jaka trzyma ich przy życiu. Jesteś tutaj, w tym miejscu, i musisz się z tym pogodzić. Zaakceptować to i być człowiekiem, jak najlepszym w tym krótkim życiu. Nawet jeśli w pewnym sensie stanę się częścią wszechświata, mogąc tworzyć strukturę kosmosu, na tą chwilę nic mi po tej informacji.

— Gdy już doświadczysz prawdziwej potęgi tego, co ma to wszystko nad nami to zaoferowania, zrozumiesz. Kosmos daje ci wszystko, czego tylko zapragniesz. Tam, każdy ma wszechświat dla siebie, i nie wchodzi sobie w drogę. Zrozum, nie chodzi o to, że wierzę w buddyzm świętych grzybków, doprawionych teoriami fizyki kwantowej. Nie chodzi o to, czy jestem ateistą czy mormonem, czy jak ty nihilistą — który–pragnąłby–w–coś–wierzyć — bo to nie ma znaczenia. Dla ciebie największą potęgą i wartością jest sztuka. Nie uprawiam jej, bo jest ograniczona w swej formie. Jak każdego rodzaju sztuka materialna. Możesz wymyśleć, zamknąć postacie, tak jak nas, możliwie, że potencjalny autor, który siedzi trzecią noc przed kompem i pisze jakieś bzdury naćpany marihuaną i amfetaminą, i nie może dojść do puenty, to nieistotne, bo co zmieni wiedza, że tak naprawdę jest. Ale autor zawsze będzie miał świadomość, że tworzy fikcję. One są żywe tylko przez opowiadaną historię. Możesz budować wszystko, światy, postacie, galaktyki, według swojej wrażliwości, uznania i wyobraźni, ale będziesz wiedział, że nawet najmniejsze dziełko, które stworzysz jako ciemna materia, będzie miała większe znaczenie i będzie bardziej wartościowa niż wszystko, co stworzyłeś przez swoje całe życie. Tam tworzysz rzeczywistość. Żywych ludzi, którzy mają świadomość, że żyją i mogą dalej decydować o sobie bez twojej pomocy. Zwierzęta. Naturę. Naszą planetę też ktoś wymyślił. Czy nie uważasz, że ten ktoś, ktokolwiek czy cokolwiek to jest, było, zrobił coś niewyobrażalnego? Równie dobrze, może być to któreś z nas, ale o tym nie wiemy, bo nie pamiętamy czasu przed narodzinami. Tak, jak powiedziałeś, liczy się tylko „tu i teraz”. Czy to nie jest inspirujące?

— Jest. I wiesz co myślę? Że ktoś na pewno wpadł na taki sam pomysł, i w ten sposób wymyślił pierwszego boga w dziejach ludzkości.

— Pomijając fakt, że owym bogiem najprawdopodobniej był albo pierwszy człowiek na świecie, albo pierwszy, który zaczął coś jarzyć i wynalazł muzykę, słowo, koło, ogień itd.

— Czy to, co ci się robi z twarzą, te deformacje, zapadnięte oczy, które są ziejącymi pustymi otchłaniami zapadniętymi w twoją czaszkę, to halucynacja, dzieje się to naprawdę, wymyśliłeś to, zrobił to bóg, czy może nieświadomy ja?

— Nie chcę cię dołować i więcej tłumaczyć, więc odpowiem najprościej: wszystkie odpowiedzi są prawidłowe.

— Jak to możliwe?

— Jak? Wyciągnij rękę przed siebie to zrozumiesz, że nie patrzysz na mnie, tylko na siebie.

Elroi patrzy dalej w deformującą się twarz Joela. Odbicie lustra, w które w rzeczywistości się wpatruje, odchodzi z tafli lustra, ale on pozostaje. Postać odchodzi, ale Elroi pozostaje w miejscu wpatrzony, i próbujący zrozumieć, co się właściwie dzieje.

— Co się stało? Co teraz? Co się dzieje? Dziwnie się czuje. Czy to się dzieje naprawdę?

— To zależy po której stronie lustra teraz jesteś?

— Nie rozumiem.

— Rozumiesz doskonale. Padła ta kwestia już kilkakrotnie. Tu nie chodzi tylko o czarne dziury i bajdurzenie o „człowieku, który stworzył boga na podobieństwo siebie, bo był wszechświatem”. No dobra, powiem ci, bo widzę, że się zacząłeś bać. Rzuciłeś we mnie oskarżycielskim pytaniem na początku, pewnie do rozkmin. Przypomnę ci je. Zapytałeś, co jeśli ja nie jestem tak naprawdę sobą, albo jestem postacią fikcyjną. Dwa: Co jeśli obydwoje jesteśmy postaciami fikcyjnymi, albo osobowościami urojonymi w mózgu psychicznie chorego? Co jeśli to ty jesteś osobą fikcyjną, w którą dzięki narkotykom tak mocno uwierzyłem, że wytworzyłem w rzeczywistości przyjętej przez nas, i prawdziwą materię ciebie?

— To niemożliwe. Przecież nie znasz moich myśli. Mam swój dom i…

— Oczywiście. Może jestem genialnym scenarzystą, pisarzem, potrafiącym tworzyć niezwykle subiektywne portrety psychologiczne tak genialnie, że jakby taką postać udało się stworzyć w rzeczywistości, to nie można by jej było odróżnić od zwykłego człowieka? Jak myślisz jest to możliwe?

— Na pewno nie. Chyba, że tam, gdzie tyle opowiadałeś, o kosmosie i w ogóle. Ale jeśli jesteś osobą, która potrafi na samego siebie patrzeć z dystansu, jak na zupełnie obcą osobę, i opisać ją zewnętrznie i wewnętrznie, i mnie byś wymyślił na podobieństwo siebie, to byłoby to możliwe.

— I dziwne jest to, że nagle nie potrafisz się wypowiedzieć, i mówisz niechętnie, nieskładnie i twoje wypowiedzi są pełne sprzeczności nieścisłości, a jak znam ciebie, to zaraz powiesz, że język przez dragi ci się plącze.

— Za dobrze mnie znasz. Ale to niemożliwe. Nierealne w tej materii.

— Tak, to popatrz w lustro, w swoje odbicie raz jeszcze.

Elroi spojrzał i widział nie przód, ale tył swojej głowy.

— To narkotyk działa. Mam omamy.

— Z pewnością.

— Daj spokój, nie wkręcaj mi złej i chorej jazdy.

— Przecież lubisz takie.

— Lubię, ale do pewnego stopnia poczytalności, kiedy cieszę się i mam świadomość siebie, a nie zatracam samego siebie. Że wiem, że gdy wrócę, gdy faza się skończy to z powrotem będę sobą. Teraz…

— …mam mętlik w głowie… Coś jeszcze?

Joel przerwał mu, a Elroi spojrzał mu w twarz.

— Nie rób sobie jaj, bo to przestaje być zabawne. Nie wkręcisz mi, że jestem zmyślony.

— Oczywiście, że wiem, że mi się to nie uda ostatecznie. Jesteś moim arcydziełem. Aż dziwie się, że potrafiłem ciebie stworzyć za życia. To dzięki tobie nie tworzę żadnego rodzaju sztuki.

— Nic nie robisz, manipulujesz sytuacją.

— Fakt, bestialstwem jest powiedzieć komuś, że jest postacią zmyśloną. Abstrakcją jest nakłonić postać fikcyjną tak, by była przekonana, że ona sama siebie wymyśla. Surrealizmem, że postać fikcyjna stworzyła autora samego siebie.

— Stary, chodźmy gdzieś. Mam dość tej gadaniny.

— Racja. Dopóki działa narkotyk do niczego nie dojdziemy, oprócz Nirvany.

— Właśnie, miałeś puścić muzykę.

— A taki byłeś wyszczekany i inteligentny na początku rozmowy. Ale nie dziwi mnie to. Skądś to znam. Skądś to się bierze. Dobrze, chodźmy. Nie wiem ile czasu gadaliśmy, ale faza na rozmówki włącza się i osiąga kulminację i rozwiązanie w momencie na krótko przed fazą wizualną, w której będziesz czerpał przyjemność z niemyślenia.

— Irytujesz mnie już. Ta rozmowa była po nic. Cieszę się, że wychodzimy. Równie dobrze to ja mogłem wymyśleć ciebie, tylko o tym zapomniałem, albo dobrze gram swoją rolę.

— Jasne Elroi, rolę, którą ja ci specjalnie napisałem piętnastego maja roku 2013go. Odstresuj się w końcu, bo za drzwiami przed nami rozpłynie się inny świat.

— To spalmy fajkę najpierw, zanim wyjdziemy.

Zapalają obydwoje i w milczeniu palą. Gdy Elroi gasi swojego peta, odzywa się do Joel.

— Wiesz, w sumie nawet jeśli powiedziałbym ci prawdę, to i tak byś albo nie uwierzył, albo zanegował ją, albo po prostu zignorował.

— Zamknij się już, bo mnie zaczynasz wkurwiać. Jak masz coś jeszcze powiedzieć, to mów i się w końcu zamknij. Chcę już stąd wyjść, gdziekolwiek, bez względu na to, co jest za drzwiami.

— Poprawię ci humor na dwa razy. Za drzwiami jest twoja upragniona Czarna Dziura. Domyślam się, że niepokoisz się z tego powodu, więc dodam drugą wiadomość, również na poprawę humoru. Nie jesteś postacią zmyśloną. Wymyśloną przeze mnie. Ja również jestem postacią fikcyjną. Teraz niestety zła wiadomość, albo nieistotna, to zależy jak do tego podejdziesz. — Znamy się prawdopodobnie tak dobrze tylko z tego powodu, przynajmniej tak podejrzewam, że autor, lub ktokolwiek, kto wymyśla nasze życia, musi wzorować się albo na osobie bliskiej, którą bardzo dobrze zna, albo na sobie samym. Stawiam na to drugie.

— Skąd. To. Do cholery. Możesz wiedzieć.

— Matka Czarne Mleko mi powiedziała, jak oglądałem tworzenie się galaktyk spiralnych dwa miesiące temu. W zasadzie mam to w dupie kim jestem i dlaczego, ale przynajmniej, ale mimo wszystko, zawsze chce się spotkać kogoś, kto jest odpowiedzialny za niepowodzenia i porażki życiowe. Jeśli pomyślę sobie, że nasz stwórca robi to dla rozrywki, to mnie szlag dalej trafia.

— Jest jeszcze możliwość, że on sam prawdopodobnie jest jeszcze większym idiotą, niż my we dwoje razem.

— W to nie wątpię. Musi to być naprawdę kretyn skończony i beztalencie, skoro pisze takie scenariusze, jak nasze życia, i w dodatku z chujowymi dialogami. Ale cóż zrobić. Pewnie siedzi wymęczony i stuka w klawiaturę którąś godzinę w domu, przy muzyce, a na dworze jest upał, gorąc i w ogóle. Pewnie nawet dziewczyny, łajza, nie ma.

— Wiesz, tak sobie myślę, że skoro tak naprawdę jest, to jak to wygląda w rzeczywistości? My to mówimy w tym momencie od siebie, czy to on wypisuje pod swoim adresem takie teksty, wiedząc, w ten sposób, że jest kretynem, i w ten sposób się podświadomie karci i opierdala, bo już pewnie do niego wszyscy cierpliwość potracili i szacunek, bo od pół roku siedzi w domu i rysuje komiksy. Może jesteśmy poza treścią obecnie?

— Albo już nie kontroluje tego, co piszę. Słuchaj, nie wiem. Próbowałem dwa razy dostać się do jego wymiaru jego świata, ale z naszej strony, to tak, jakbyś chciał się dostać do świata, który widzisz na filmie. Jest to nierealne. Przynajmniej w tym wcieleniu. W przyszłym pewnie też się nie uda, bo się miniemy, albo nigdy więcej nie spotkamy.

— Ale po co? Masz jakiś określony cel?

— No, chcę zobaczyć kto mnie stworzył. No i poprosić o jakąś jego niewydaną książkę z autografem.

— Po co?

— By sprawdzić, czy się da spierdolić przed przeznaczeniem. Wiem, że nie ma nic szybszego niż myśl, ale mimo wszystko chciałem sprawdzić. W końcu jesteśmy w komiksie. A może tak naprawdę z nami jest wszystko w porządku, tylko sobie uroiliśmy, że jest jakiś autor naszych dzieł? Wynikałoby z tego, że to nie on nas, ale to my wymyśliliśmy autora!

— Dajmy sobie spokój. Skoro znasz siebie i mnie, to pewnie tak, jakbyśmy znali jego. W końcu pisarz większą część siebie przelewa na papier, nie?

— Coś o tym wiesz prawda?

— Wypierdalaj. Swoją drogą. Mam nadzieję, że zgadzamy się we wszystkim, a nie jest on z tych, co to piszą jedno, myślą drugie, a robią jeszcze coś innego.

— Co masz na myśli? Czego nie lubisz?

— No wiesz, tych cholernych trzech liter, które wymuszają na tobie czynność, którą podświadomie, czy chcesz czy nie, mówisz dwa zdania do wyboru, w zależności od sytuacji. Mówisz albo „kurwa, zawsze w najmniej odpowiednim momencie” albo „będzie ciąg dalszy, czyli co? No nie gadaj, że akcja się popierdoli jeszcze bardziej. Ale odlot. Ale jak twórcy spierdolą następny odcinek, to następny sobie daruję, by utrzymać dobre wrażenie”.

— Bądźmy dobrej myśli. Ja też nie cierpię kontynuacji. Mam nadzieję, że Autor–Bóg także. A jeśli nawet, to mam nadzieję nie spróbować tym razem na takiego rodzaju zabieg? Co myślisz?

— Cholera. Wiesz co? O tym dowiemy się w następnym odcinku.

Joel mówi otwierając drzwi, a za nimi rozciąga się pejzaż nieskończoności. Jednak dopiero, gdy przekroczą próg, zobaczą go, a nie tylko poczują.

— A wiesz co ja myślę i to mnie irytuje najbardziej? Wiem, że ciąg dalszy nastąpi, ale mam przeczucie, że bez naszego udziału…

— O kurwa! To dopiero będzie faza!

KONIEC?

CIĄG DALSZY NASTĄPI…

Joel & Elroi po wybiciu wywaru z innego wymiaru, zwanego Czarnym Mlekiem, oklejone czerwoną plakietką, z czarnym rozpływającym się napisem “Abzinth,” schodzili po schodach w podziemia, nie wiedząc co się w nich znajduje. Było to dla nich nie istotne, prawdopodobnie przez szok doznany po opuszczeniu ich Azylu, Arkadii… Ich piwnicy. Na zewnątrz miasta! Teraz wracali w pozornym spokoju, kiedy opanowani informację, że nie tyle przegapili dosłowny Koniec świata, ile ten ich oszczędził, ich: ateistę i nihilistę…

Po kolejne i uprzednie przygody Joela & Elroia zapraszam niebawem (mam nadzieję) do poznawania w powieści „MIEJSKIE LEGENDY”

***

[Oława, 2013 rok / Joel & Elroi — Wydaje.pl 2013 / Apokalipsis — Issuu.com 2013 / Dla Grzegorza Resiaka]

Track #24. MIEJSCA PRZEKLĘTE

Na początku było tylko wrażenie. W dezorientację wprawiały dymy i mgła. W niej rozlegały się złowrogie skrzeczenia budzących się do życia ptaków, wykrzykujących obłąkany hymn ku czci Boga Słońca budzącego się do swojego ulubionego zajęcia. Palenia. Dopiero chłód rozwiał wszelkie wątpliwości, pozostawiając młodego Floriana ponownie w towarzystwie tylko swojego miecza. Heroina, dawała moc, potęgę i inspirację tylko jednej osobie na bardzo długi czas. Wyboru dokonuje sam miecz, w którym zaklęta dusza jednej z bogiń, lecz nie wiadomo, której, bowiem ta nie może wypowiedzieć swojego imienia będąc przeklęta. Faktem jest, że wypełnia miecz swoją obecnością. Świadomą, i potrafiącą się komunikować.

— Zaraza dotarła tu także. — Powiedział.

— Nie dotarła. Była tu pierwsza. — Odpowiedział miecz. — Zobacz.

I Florian dopiero wtedy spostrzegł wyludnione miasteczko splądrowane przez śmiertelną chorobę, doprowadzającą ludzi do obłędu i kompletnego szaleństwa. Wieści podają, że szaleństwo to staje się materialne po śmierci chorego. Zamiast wyzionąć ducha, daje życie demonowi mogącego egzystować, zamiast nich.

— Czyli trafiliśmy do punktu wyjścia. Po raz kolejny.

Ciała ludzi, porzuconych bezwładnie, gnijących i tym przyciągających padlinożerców wszelkiego rodzaju, były tylko wydrążonymi skorupami, z których wykluły się ucieleśnione najgorsze lęki. Według Floriana to nadal byli ludzie, lecz obłąkani własnym szaleństwem i przerażeniem pokonującym ich własne oblicze. Nad niektórymi lub w większych skupiskach zwłok można było wypatrzeć jednego z demonów. Wojownik był pewien, że legendy były prawdziwe, i że nie doświadcza ani zwidy, ani też jego umysł nie przepełnia halucynacja wywołana strachem czy grzybem na ścianie, w izbie, w której spędził ostatnie dwa tygodnie.

Nie miał wyboru, musiał podążać dalej. Nikt przez całą drogę przez miasteczko, ani nic nie zwróciło na niego uwagi. Przez chwilę jego nastrój uległ zmianie, kiedy pozwolił sobie na próbę odpowiedzenia sobie na pytanie, — dlaczego na niego nie reagują? Czułby się niewiele lepiej, ale wszystko inne było gorsze niż poczucie, że to nie umarli, wokół, ale on jest martwy. Wbrew pozorom bardziej niż oni.

— Zamiast rozmyślać o głupotach lepiej skoncentruj się. Niewyobrażalnym problemem i wyzwaniem mogło być przejście przez to miasto, gdyby wszyscy wokół zgodnie uznali, że należy nas zatrzymać. — Miecz jak zawsze nie czekał na podjęcie dialogu. Zazwyczaj mówił coś istotnego i kończył. Niezależnie czy powiedziałby, czy tylko pomyślał — Heroina wiedziała wcześniej niż on, do czego może sprowadzić pojedyncza myśl.

Dymy rozwiały się i przed Florianem rozpływał się pejzaż zamykający obraz miasta, jak i całą jego historię. Dopiero, kiedy słońce wstało, wszystko stało się jasne. Wszystko, co było pod osłoną nocy stało się wyraźne i pozbawione niejasności, niedomówień czy odmiennej interpretacji. Szpiczaste skały o niepewnej strukturze miały wytyczyć szlak prowadzący ich coraz bliżej celu.

— Nie wierzę, że coś, czego nie widać mogło tak znacząco wpłynąć na życie człowieka, odbierając mu przy tym wszystkie zmysły. — Florian ostrożnie warzył słowa niepewnie wypowiadając myśl. — Przecież choroby nie widać, a jeśli już się pojawia, to zawsze znajduje się lekarstwo.

— Nie w tym wypadku, jak widać. Udało się jej zrównać całą krainę z ziemią niszcząc osiem miast i czternaście wiosek przez okres dwóch pór roku. Dobrze, że przynajmniej nauczyłeś się ufać moim przeczuciom i zamierzeniom. Powinnam ci podziękować za to. Doskonale rozumiem, że moje powody lub odpowiedzi są całkowicie niezrozumiałe albo sprzeczne z twoim zdaniem. Szkoda, że tak niefortunnie się złożyło, że ostatni raz odmówiłeś polowania na demona odpowiedzialnego za obecny stan rzeczy. Przynajmniej wiemy, że jest coraz gorzej, i że to faktyczna zaraza.

— Mówiłem ci wielokrotnie. To, że jestem zdyscyplinowany i mam talent w pojedynkach, których nie przegrałem żadnego, zawsze mam świadomość tego, że nawet, jeśli posiadam potężną siłę, zawsze znajdzie się ktoś silniejszy i lepszy. Drugą sprawą jest mój kompletny brak wiary w siły nadprzyrodzone, duchy, demony i podobnych temu tematowi zabobonom jestem całkowicie przeciwny.

Puste przestrzenie odbiły i zniekształciły głos Floriana echem drwiącym z niego. Wiedział, co Heroina chce powiedzieć.

— Nawet, jeśli to były demony, to zrodziły się z szaleństwa i podłości ludzkiej. Miejsca, które minęliśmy. Splądrowane domy, popalone pola, zgwałcone kobiety pozbawione głów, noworodki rozerwane przez zdegenerowane i spaczone jednostki niepotrafiące powstrzymać swojego wściekłego szału, którym oddają się bez żadnej przyczyny, czy motywu. Jeśli choroba się przenosi, to musi gnieździć się w ciele czegoś, z którego wydobywa się śmierć, i zaraża każdego, kogo minie. Choroba zawsze rodzi się w ciele. A skoro choroba się przenosi, to musi mieć ciało — a jeśli te je posiada, to niezależnie, jakiego rodzaju istotą jest, jakkolwiek potężną, owe ciało można zabić. Mimo iż jestem młody nie widziałem w życiu niczego ponad naturalnego, czego nie dałoby się wyjaśnić, lub zbadać historii sprawy. Słyszałaś historie o wielkim potworze, straszliwe uskrzydlonej bestii z długim ogonem zionącej ogniem i jadem wydobywającym się z podłużnego pyska.

— O i masz. Znalazł się badacz węży morskich. Fantastyczna opowieść pełna magii o heroicznej bohaterce i bohaterze, walczący ze strasznym smokiem niosącym śmierć tajemniczej zaginionej krainie atakowanej przez zarazę. Niestety Fabian, ale jakiekolwiek pojęcie mieć będziesz. Kiedy spotkasz się z tym Diabłem twarzą twarz, o ile będzie ją mieć, zawczasu proszę cię o jedną obietnicę, której dotrzymasz.

— O co chodzi?

— Jesteś to mi winien. Gdybyś wtedy dwa i pół roku temu wyeliminował problem…

— Który zignorowałem przez misję daną mi od ważnych osobistości…

— …nie musielibyśmy teraz torturować się myślami, z czym tak naprawdę mamy do czynienia. W ostatecznym momencie narzucę ci wybór.

— Odnośnie, czego?

— Pozostawienia tego potwora przy życiu, czy też pozbawienia go. Póki nie dowiem się, z czym mamy do czynienia nie dokonuj żadnych własnych wyborów?

— Sądziłem, że jasne jest, że szukamy bestii w celu jej uśmiercenia.

— A co jeśli nie będzie można go zabić, bo będzie nieożywiony. Albo nie będziesz mógł dotknąć jego ciała pomimo tego, że będziesz je widział wyraźnie? A co jeśli potwór tylko na to czeka, by móc uwolnić swoją duszę i wszystko, co przylega do jego ciała?

Florian zamyślił się, a raczej postanowił zamilknąć.

— Przejaśnia się. Prawdopodobnie wstaje dzień.

— Nie liczyłabym na to. Pewnie zaraz znów nastanie noc. To jedynie potwierdza, że Zło ma niesamowicie silną magiczną moc.

— Wygląda jakby się chmurzyło z zachodniej strony, a tak naprawdę to tam faktycznie jest noc. Nie pamiętam już, kiedy widziałem ostatnio słońce albo księżyc. Cokolwiek innego nad swoją głową. Czuję się tak, jakby niebo spadło mi na głowę.

Droga przed nimi rozwidlała się, prowadząc w cieniu coraz wyższych skalistych gór. Dwa i pół roku — wypowiedział w myślach trzy niewinne słowa, za którymi kryje się trwoga zasłana poskręcanymi nienaturalnie ciałami i ciemnymi oknami pustych domostw. Odczuwał strach i nieopisany żałobny stan umysłu zdającego sobie sprawę, jak łatwo jest zniszczyć rasę tak potężną jak ludzie. Wszystko wokół niego zwariowało. Dawniej jego ambicją była praca w warsztacie stolarskim, w którym mógł wyrabiać jedyne w swoim rodzaju meble. Nie do pojęcia do teraz było odnalezienie przypadkowo świętego miecza. Mając go przy sobie żadna istota materialna — żywa czy martwa nieistotne jak to, by posiadała materialne ciało — nie mogła go skrzywdzić. Nie chciał tej mocy. Nie potrzebował jej. Tak jak i tej przeklętej misji. Jednak nie miał wyboru. Gdyby ją odrzucił, prawdopodobnie przez czas spędzony z nią z pewnością zginąłby już z tysiąc razy, a zachorować lub oszaleć mógł znacznie wcześniej. Los wyciął mu psikusa, którego suchego żartu nie mógł rozpracować. Nie chciał myśleć o sobie jako o jednym człowieku mogącym sprzeciwić się i zniszczyć tak zwanego demona. Na pewno było tych ludzi znacznie więcej, jednak legendy albo do nich nie dotarły, albo będąc zbyt daleko, po usłyszeniu ich nikt nie zgrywałby heroicznego bohatera, lecz przeniósł się jeszcze dalej.

Najważniejszy był początek, które z pewnością Florian nie zapomni. Bo Heroina zawsze będzie przy nim by mu to przypomnieć: Gdyby tylko miałoby to jakieś znaczenie dla kogokolwiek, wolałby nie podejmować żadnej decyzji. Docierały do zamkniętego w celi śmieci Floriana historie z zewnętrznego świata, będące jedyną rozrywką i urozmaiceniem własnego życia. Niezależnie czy była to historia prawdziwa, czy zmyślona. Po trzech latach z całego wyroku dożywocia, coraz częściej i bardziej otwarcie rozmawiało się i zaczęło nazywać rzeczy po imieniu łamiąc wszelkie tabu. Całkowity zakaz kontaktowania się poza więziennymi lochami skazańców, nie było już tak rygorystycznie przestrzegane. Nawet ktoś jak Florian, i wielu mu zaległych w murach Wieży Czarownic zapomnianych rezydentów, odizolowanych pobratymców zła, wyczuwało zmianę i niepokój nasilający złe przeczucia, mogące niedługo dotknąć i ich.

Florian był wysokim, dobrze zbudowanym chłopem o plecionych brudem czarnych strąkach, prawdopodobnie na zawsze będąc pozbawionym wystarczającej ilości wody i słońca. Przekraczając umowną barierę dorosłości narzuconą przez społeczność, w której się wychował — wiek szesnastu lat — już wówczas był świetnym wojownikiem posiadającą instynkt, siłę i intelekt. Potrafiąc je kontrolować, i będąc ich świadomym zawsze, nawet w najmniej prawdopodobnych, fantastycznych niemal sytuacjach. Pięć lat później posiadał już wszystko, czego pragnął, i choć walczył zawsze czy toczył innego rodzaju bitwy, nigdy nie pozostawił po sobie kogokolwiek — nie ważne już jak zdeprawowanego — z ostatnim oddechem na ustach.

Po tym czasie coś się jednak zmieniło, i trwało w swym szaleństwie przez kolejne trzy następne, długie lata jego egzystencji, decydujące o jego późniejszym losie, i o tym, w jakiej sytuacji się obecnie znajdował. Wiedział, że odbierał bestialsko życie każdemu spotkanemu na swojej drodze — żyjąc całkowicie przeciwnie niż do tej pory, dla niego nie wydawały się niczym nienaturalnym, ani złym. Było mu to obojętne. Silniejszy, mądrzejszy i bystrzejszy wygrywa. A jeśli posiada dyscyplinę i dba o wygląd, mającym być sprzeczny z jego prawdziwą naturą; nie było możliwości pogodzenia spaczonego umysłu wielokrotnego mordercy z pięknym, gładkim i sympatycznym obliczem bardzo młodego człowieka.

Teraz to wszystko było bez znaczenia. Kiedy go ścigała, co najmniej połowa miasteczka Utraty, w którym się urodził, znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Skąpany we krwi przechodził wiele razy przez wsie, lecz tylko tutaj mieszkańcy zareagowali bez strachu, i prawo wyegzekwowali na własną rękę. Został oskarżony o zamordowanie, co najmniej stu ludzi, co wedle prawa, jego sprawa została potraktowana szczególnie, i posadzono go za masowe morderstwo, znane tylko nielicznym na świecie w tamtych czasach. Chciano publicznej egzekucji, ale nie znalazł się do dnia obecnego kat, godzący się na wykonanie wyroku.

W obecnej sytuacji nie był to dla niego ani dyskomfort, ani problem. Wolał się wsłuchiwać w coraz to nowe, niedawne i coraz bliższe wydarzenia niewyjaśnione. Florian ze strzępów informacji, po długim czasie ułożył ogólny obraz tego, co tak naprawdę miało miejsce w miasteczku. Doniesienia o zniknięciach, zaginięciach i o masowym stanie miejscowej ludności targanej jawnym strachem, niemal paranoicznym, godzących wszystkich jednakowo. Podobno wszystko pokryła gęsta mgła rozciągająca się coraz dalej w krainę. Każdy czuł w miasteczku czyjąś obecność, niemal, blisko, choć jej nie było widać — sprawiając wrażenie ujawnienia się, co nie zdarzyło się ani razu. Po czasie plotki się skończyły, jednak nikt nie poruszał tematu zniknięcia kilku dzieci. O ile była to prawda.

Porą deszczową usłyszał pierwsze nowe opowieści, sam w tym okresie wyczuwając coś więcej. Odebrał przeczucie, że sprawa ta będzie go dotyczyła, albo dotknie go bardzo, choć w to wątpił mimo obaw. Czarne chmury zwisające ciężko całymi dniami i nocami nad miasteczkiem, nie wprawiały nikogo w dobry nastrój. Nawet zdarzały się dni, w których nie padało ani przez chwile, chmury się nie rozwiewały. Czuło się złą materię. Tym razem nie samą obecność istoty wpływającej negatywnie na poczucie, — lecz cały świat wokół wydawał się wprawiać w tego rodzaju stan całą społeczność. Zaczęto wierzyć, że krainę opętało zło czyniąc go niedostępnym i przeklętym.

Kolejne dni były coraz gorsze. Krzyki wyzywające zło, które przybyło do miasteczka i się w nim zagnieździło oraz przepowiednie końca świata zarażały po czasie niemal każdego. Florian jedynie słuchał wszystkiego, katalogując wszystko w swojej pamięci, tworzył plan i kronikę teraźniejszych wydarzeń zachowując kamienną twarz i zimne spojrzenie, nieczułą. Wszystkich opanowało szaleństwo. To było pewne. Florian przyjął to z chłodnym spokojem.

Wczesnego, słonecznego ranka, jednego z kolejnych dni, został rozbudzony niemal godzinę wcześniej, niż zwyczaj. Głosy za kilkoma ścianami mogły tylko nakłaniać do próby rozpatrzenia i zrozumienia sensu — jednak w tego rodzaju sytuacji wolał nie słuchać niczego. Tego ranka był spokojny.

Czekanie tylko zaostrzyło apetyt na towarzystwo pięciu osób przybyłych wspólnie w jednym celu. Najwyższe Persony Miasteczka Utrata. W jednej sprawie. Sprawie, która była najistotniejsza na świecie — a on sam zamiast mógł być ostatnią osobą na świecie, która nie wie, o co chodzi.

— Przepraszam. Nie czytam wiadomości. — Powiedział pół szeptem, jednak własny głos był tak dla niego samego dźwięczny, że musiał ponownie się skupić. Odruchy bezwarunkowe stawały się w celi coraz częstsze. — I stało się. Dano mu wybór, ale nie pozwolono samodzielnie wybrać. Wybór miał narzucony. Mógł zrezygnować rzecz jasna, ale jaka by była w tym zabawa. — Myślał pokrętnie.

— Skazany na śmierć, czy nie, prawdopodobnie jesteś najodpowiedniejszą osobą na świecie potrafiąca położyć temu kres. — Proboszcz w asyście głowy miasta na zmianę streszczali mi wydarzenia, które najstarsze już znałem. — Do pięciu dni wstecz nie do udowodnienia było, że do naszego miasteczka przybyło zło. Nie wyrządzało ani nie wpływało na nikogo, lecz wczorajszego wieczoru, kiedy dzieci położyły się do łóżek, nie obudziły się do tej pory! Wszystkie zapadły w śpiączkę. Mieszkańcy obawiają się, że na ich miejsce przybędzie coś złego. Zaraza już opanowała miasteczko. Zaczęło się od zwykłego swędzenia w nosie!

— I to jest ten dowód? Że dzieci są w śpiączce przez niematerialną istotę, która nas widzi i może wpłynąć na nas, podczas gdy my na nią nie. Czyli nie ma możliwości porozumienia się z nią, ani też nie może jej wypędzić za pomocą siły. A co na to nieskończona łaska Pana naszego mającego nieskończenie wiele właściwości wpływania na kosmos!? Skoro już wiem, że nic nie możecie zrobić, to, dlaczego do licha przychodzicie do mnie?

I milczenie zagłuszające wszystko kosząc momentalnie z lotu całą przestrzeń sprasowując ją idealnie, trwał w oczekiwaniu na odpowiedź osób próbujących zrozumieć, o co właściwie skazaniec ich zapytał.

— Zgodnie z pomysłem radykalnym, ale wiem i wierzę, że służący wbrew nam, zgodnie miasteczko uznało, że demon jest zbyt silny na ich wrażliwe i dobre dusze…

— Czyli prawdziwe zło wyniszczyło w pierwszej kolejności ostoję, w której złudnym azylu egzystowaliście beztrosko, i wiecie, że ta moc jest silniejsza… no, i co dalej?

Duchowny imieniem Dawid zamilkł. Prawie pół minuty trzymał usta otwarte wymuszając przeciśnięcie się tym otworem zdania, wyciągniętego siłą z mózgu.

— Tylko bardzo zły człowiek, naprawdę chory i obłąkany w równym stopniu jak demon, jest w stanie zmierzyć się i go pokonać.

— A oprócz tego, że jestem taki zły, jestem silny i umiem walczyć na śmierć i życie.

— Właśnie… tak…

— Więc co? Każecie mi iść, znaleźć i zabić demona, a potem dostanę obiad, i z powrotem zamkniecie mnie w klatce? — Nikt się nie odzywał wymuszoną ciszą, bo chyba każdy rozmyślał nad tym, będąc pewny, że o to zapyta.

— Musisz nam pomóc je wypędzić i odzyskać nasze dzieci. Później pomyślimy o zmianach, co do twojej osoby. Tylko ty możesz nam pomóc.

— Czemu? Wezwijcie egzorcystę. Ostatnio są bardzo popularni.

Florian zmienił ułożenie swojego ciała, który gest zdradzał zbliżającą się coraz większą chęć ukrócenia rozmowy. Skoro już został skazany, to wolałby żeby tak zostało. Skoro cały świat poza murami więzienia w końcu przestał do niego docierać. Jego materia, problemy, wszystko inne. I powinien teraz być wytrącony z równowagi na myśl o tym, że w końcu udało mu się ukryć przed światem, to, dlaczego owy świat sobie o nim przypomniał dopiero teraz? W momencie, kiedy jemu jest potrzebny. Czemu chcą go stąd zabrać? — Oni nie rozumieli, jak można odsiadywać dożywocie we więzieniu, i żyć z tą myślą do końca — a on natomiast nie rozumiał, na czym polega owa wolność, o której cały czas mówią. Zastanawiał się, dlaczego zrezygnował z jedzenia mięsa, przechodząc na wegetarianizm. Skrajny weganizm dawał mu zbyt mało siły do czegokolwiek.

— To był jego problem.

— To ja miałem nadzieję, że idziecie do mnie po to by założyć mi stryczek, a wy tu mnie wypuścić na wolność chcecie, i jawnie namawiacie do przestępstwa, które zadecydowało. Dosłownie. Zresztą. Co chcecie żebym zrobił? Myślicie, że mam jakąś boską moc, dzięki której mogę go, chociaż zobaczyć? Odpowiem wam! Nie!

— By wiedzieć, będziemy musieli dać ci miecz.

— O rany ludzie, wyście naprawdę…

— To magiczny miecz, w którym zaklęta jest obecność decydująca o tym czy jesteś odpowiednią osobą mogącą go dzierżyć, czy nie?

— I co? Powiem? Tak? — Wy idioci, miecz to tylko przedmiot. Boskie znacznie wy im nadajecie. Co to w ogóle za bzdury muszę wysłuchiwać. Do diabła! Ludzie! Nie po to tak ciężko pracowałem by mieć do końca życia dach nad głową, żeby teraz wypuszczać się w jakieś samobójcze i niebezpieczne misje.

— Czy pójdziesz spróbować podnieść miecz?

— To zależy. Jeśli ma on dwa metry to go podniosę. Jeśli wygląda jak całe zachodnie skrzydło więzienia, to raczej nie. — Zresztą. Mniejsza. Mam nadzieję, że chociaż macie go na miejscu i nie będę musiał lecieć na drugą stronę półkuli po coś, czego może tam nie być, lub może okazać się, że w ogóle nie istnieje i jest tylko mitem. Albo istniało i zostało zniszczone. Cokolwiek. Zresztą, wy wiecie najlepiej. Wiecie, o co mi chodzi, nie? — I po tych słowach Florian opuścił więzienne mury by spotkać się ze swoim przeznaczeniem, które dopadnie każdego, kto żyje. Wiedział, że podniesie miecz. Wiedział, że mając go nie będą mogli tak łatwo pojmać go ponownie. Kto wie, może go puszczą wolno? To przecież Inkwizycja. Lecz bez znaczenia dla kogokolwiek, wiedział najważniejszą rzecz — kluczową wszystkich najbliższych wydarzeń. Co prawda nie pozostawili mu wyboru, ale w ostatecznej chwili wie, i pewny jest wyboru, którego nie zmieni. Po raz kolejny pokaże, że zaufanie i nadzieja zawsze może zostać odebrana. Wiedzieli dobrze — myślał Fabian, — z kim mają do czynienia. Skoro tylko najgorszy i najpodlejszy człowiek na świecie jest w stanie pokonać kwitnące zło z kosmosu, to pokaże im, co te słowa znaczą w ustach człowieka, od którego zależne jest istnienie innych ludzi. Od niego. Ostateczny wybór należy do niego, i będzie on niezmienny…

Dopiero po kilku miesiącach zmienił punkt widzenia tamtej sytuacji, i po raz pierwszy żałował swojego wyboru. Bardzo mocno go pożałował. Florian odszedł z mieczem, i minąć musiało dwa i pół roku, by powrócić do Miasteczka Utraty ponownie…

Wszystko od tego, że wszystkie dzieci zasnęły i się już nie obudziły. A zamiast nich przyszło coś innego. Złego. I zastąpiło dzieci, z których się wykluły. I to samo zrobili dorośli, lecz oni tylko się zmienili, i zarażali kolejnych. Te, które zostały porwane, lunatykowały na długo przed tym jak przybyła mgła. Diabeł zaprzestał swoich sztuczek dopiero, gdy wkroczyła Inkwizycja. Jednak kawaleria przybyła zbyt późno.

Teraz pozostały po nim tylko zgliszcza, a on wędrował dalej, na spotkanie ze złem. Przez myśl przenikały go jeszcze zdania, które usłyszał od mieszkańców. Wszystkie ich przypuszczenia się spełniły. Wszystkie najgorsze koszmary także. Teraz pozostało mu w następnej kolejności przemierzyć drogę przez góry prowadzącą do Wieży Czarownic.

Chłód gór samoczynnie wymusił narzucenie szybszego tempa. Florian chciał jak najprędzej trafić w miejsce ich pozbawione. Czuł dyskomfort. Jego wyczulone zmysły wychwytywały najmniejszy szmer. Wyostrzały się i próbowały namierzyć źródło. Obłęd, w jaki wprawiała sama swoistość gór został chwilowo przytępiony ujednoliceniem ścieżki prowadzącej prosto przed siebie. Pomimo odległego dystansu i coraz większych ciemności wolał wiedzieć gdzie idzie. Nawet jak się już tam znajdzie to kluczowym elementem stanie się coś, w co nie chciał uwierzyć.

— Młody i wspaniały bojownik z magicznym mieczem idzie na spotkanie z diabłem by odebrać mu życie i położyć kres jego złu. Dokonując tego wróci w glorii i chwale zgarniając nagrody pieniężne, kobiety, trunki i gratulacje.

— Tylko, kto ci to zorganizuje skoro władza nie istnieje z powodu zdziesiątkowania ludności naszego państwa, w którym nawet chaos i anarchia nie zostają stosowane. Ale pomarzyć oczywiście możesz, jeśli daje ci to jakąkolwiek przyjemność, otuchę, nadzieję — czy w co tam innego, idiotycznego wierzysz.

— Widziałem już zło, i wiem jak wygląda. Wierzę, że nie istnieje nieskończenie i w pełni zła istota pragnąca jedynie niszczyć wszystko, co napotka. Jeśli coś takiego istnieje, to na pewno nie na naszej planecie, i na pewno nie ubraną w ciało.

— Mam nadzieję, że się nie rozczarujesz.

Miecz o niezwykle ostrym i cienkim ostrzu, nie wyglądał ani jak szanowana broń, ani specjalnie groźnie. Ostrze było ścięte i przypominało miecze samurajów, lecz długość i budowa przypominała raczej maczetę. Pomimo spędzenia ostatniego sezonu wie, że nie poznał jeszcze wszystkich jego możliwości. Chciałby przede wszystkim poznać tajemnicę, jak można go uciszyć, skoro głos wydobywa się z niego, bez pośrednictwa jakiegokolwiek ośrodka mogącego pełnić tego rodzaju rolę.

— Ja mam nadzieję, że nie wykraczesz dla nas niczego złego. — Powiedziałby uciszyć własne, natrętne myśli, nieustannie obserwowane przez miecz.

— Drogi Florianie, w obecnej sytuacji, w jakiej się znajdujemy naprawdę chciałabym — niczego bardziej nie pragnę — niż to, żebyś miał rację. Chciałabym się, chociaż raz w życiu pomylić i nie mieć racji. Przez sam fakt rozważania tematu, żaden diagram i odczyt nie pozwala określić precyzyjnie odpowiedzieć na pytanie.