Niemożliwa forteca - Jason Rekulak - ebook + książka

Niemożliwa forteca ebook

Jason Rekulak

5,0

Opis

Uroczy, zabawny i poruszający hołd dla wszystkich poszukujących miłości maniaków komputerowych i odmieńców na całym świecie

Aż do maja 1987 roku czternastoletni Billy Marvin z Wetbridge, w stanie New Jersey, jest maniakiem komputerowym, ale mimo to szczęśliwym. Popołudnia spędza z kolegami, nieustannie przesiadując przed telewizorem, sycąc się ciastkami, debatując, kto z kim by wygrał (Rocky Balboa czy Freddy Krueger? Bruce Springsteen czy Billy Joel? Magnum P.I. czy T.J. Hooker?), oraz programując gry wideo na swoim Commodore 64 do późna w nocy. Ale wtedy „Playboy” publikuje zdjęcia hostessy z teleturnieju „Koło Fortuny” - Vanny White, Billy poznaje Mary Zelinsky, znakomitą programistkę, i wszystko nieodwracalnie się zmienia…

Niemożliwa forteca to laurka dla lat osiemdziesiątych, dla nowej ery komputerowej oraz dla wieku dojrzewania – czasu, kiedy wszystko wydaje się możliwe…

"Niemożliwa forteca jest prześmieszna, wzruszająca i nie można się od niej oderwać. Zwariowana komedia dla nastolatków osadzona w czasach, kiedy U2 mogło być tylko grupą jednego przeboju, a pornografia była tak blisko i tak niedostępna dla czternastolatka jak „Playboy” za ladą w sklepie papierniczym. Zdecydowanie uwielbiam tę powieść!".

Carolyn Parkhurst, autorka bestellera Psy z Wieży Babel

NAJBARDZIEJ WYCZEKIWANA POWIEŚĆ ROKU 2017 WEDŁUG ENTERTAINMENT WEEKLY I BUSTLE

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 296

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Jason Rekulak Niemożliwa forteca Tytuł oryginału THE IMPOSSIBLE FORTRESS ISBN Copyright © 2017 by Jason RekulakAll rights reserved Copyright © for the Polish edition by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2017 Redakcja Robert Cichowlas Projekt graficzny okładki Krzysztof Kibart www.designpartners.pl Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 faks 61 852 63 26 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
To książka dla mojej mamy i mojego taty

1

10 REM *** EKRAN POWITALNY ***

20 POKE 53281,0:POKE 53280,3

30 PRINT “{CLR}{WHT}{12 CSR DWN}”

40 PRINT “{7 SPACES}NIEMOZLIWA FORTECA”

50 PRINT “{7 SPACES}GRA WILLA MARVINA”

60 PRINT “{9 SPACES}I MARY ZELINSKY”

70 PRINT “{2 CSR DWN}”

80 PRINT “{7 SPACES}(C)1987 RADICAL PLANET”

90 GOSUB 4000

95 GOSUB 4500

·

Moja mama była przekonana, że umrę młodo. Wiosną tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego roku, kilka tygodni po moich czternastych urodzinach, zaczęła chodzić do pracy na nocną zmianę w Food World, bo na nockach płacili dolara ekstra za godzinę. Spałem sam w pustym domu, gdy mama nabijała na kasę artykuły spożywcze i zamartwiała się wszystkimi strasznymi rzeczami, które mogły mi się przytrafić. Co będzie, jak zadławię się kawałkiem kurczaka? A gdybym poślizgnął się pod prysznicem? A gdybym zapomniał wyłączyć kuchenkę i dom zamieniłby się w ogniste piekło? Co wieczór o dziesiątej dzwoniła, aby upewnić się, że odrobiłem lekcje i zamknąłem drzwi na klucz. Czasami kazała mi sprawdzić czujniki dymu, tak na wszelki wypadek.

W dziewiątej klasie czułem się jak największy farciarz. Moi koledzy Alf i Clark przychodzili do mnie co wieczór, aby uczcić moją nowo uzyskaną wolność. Godzinami oglądaliśmy telewizję, przyrządzaliśmy koktajle mleczne, obżeraliśmy się podpiekanymi pop-tartami i pizzerinkami, aż robiło nam się niedobrze. Długodystansowo graliśmy w Ryzyko i Monopol, które ciągnęły się całymi dniami i zawsze kończyły się, gdy jeden z nas, rozeźlony przegraną, zrzucał planszę ze stołu. Kłóciliśmy się o muzykę i filmy. Zażarcie dyskutowaliśmy o tym, kto wygrałby pojedynek: Rocky Balboa czy Freddy Krueger? Bruce Springsteen czy Billy Joel? Magnum, T.J. Hooker czy MacGyver? Każda noc była jak piżamowe party i pamiętam, jak sobie myślałem, że dobre czasy nigdy nie miną.

Lecz wtedy „Playboy” opublikował zdjęcia gospodyni Koła Fortuny Vanny White, a ja zakochałem się w niej po uszy. I wszystko zaczęło się zmieniać.

Alf pierwszy znalazł to pismo i biegł całą drogę od sklepu Zelinsky’ego, żeby obwieścić nam to odkrycie. Siedziałem razem z Clarkiem na kanapie w salonie, gdzie oglądaliśmy MTV Top 20 Video Countdown, kiedy do domu wpadł Alf.

— Jej tyłek jest na okładce — wysapał.

— Czyj? — spytał Clark. — Na jakiej okładce?

Alf padł na podłogę całkiem bez tchu, chwytając się za boki.

— Vanny White. W „Playboyu”. Widziałem w sklepie. Jej tyłek jest na okładce!

Wiadomość była wyjątkowa. Koło Fortuny to najpopularniejszy program w telewizji, a jego gospodyni Vanna White była dumą narodu, dziewczyną z małego miasteczka Myrtle Beach, która zrobiła błyskawiczną karierę i zbiła fortunę, przekręcając literki w hasłach. Wieść o zdjęciach w „Playboyu” już pojawiła się w nagłówkach brukowców: ZASZOKOWANA I PONIŻONA VANNA utrzymuje, że NIEDWUZNACZNE ZDJĘCIA zrobiono przed laty i zdecydowanie nie były one przeznaczone dla „Playboya”. Wniosła oskarżenie i zażądała 5,2 miliona dolarów, aby powstrzymać publikację, a teraz — po miesiącach plotek i spekulacji — magazyn znalazł się w końcu w kioskach.

— Nigdy nie widziałem czegoś tak niewiarygodnego — opowiadał dalej Alf. Wszedł na krzesło i naśladował pozę Vanny. — Siedzi na parapecie, o tak? I wychyla się na zewnątrz. Jakby sprawdzała pogodę. Tyle że nie ma majtek.

— To niemożliwe — zdecydował Clark.

Wszyscy trzej mieszkaliśmy niedaleko i przez lata nauczyliśmy się, że Alf ma skłonności do przesady. Jak wtedy, kiedy twierdził, że John Lennon został zabity strzałem z karabinu maszynowego ze szczytu Empire State Building.

— Przysięgam na życie matki — rzucił Alf i uniósł dwa palce do Boga. — Jeżeli kłamię, niech ją przejedzie ciężarówka.

Clark ściągnął mu rękę w dół.

— Nie powinieneś mówić takich rzeczy — powiedział. — Dobrze, że twoja matka jeszcze żyje.

— A twoja matka jest jak McDonald’s — fuknął Alf. — Zaspokaja miliony milionów klientów.

— Moja matka? Po co wciągasz w to moją matkę?

Alf go zagłuszył.

— Twoja stara jest jak belfer: stawia pałę nawet na okres. — Miał encyklopedyczny rejestr kawałów o matce i recytował je jak karabin maszynowy pod byle pretekstem. — Twoja matka czesze się schabowym.

Clark cisnął w Alfa poduszką, trafiając go prosto w twarz. Alf, rozwścieczony, odrzucił ją ze zdwojoną siłą. Nie trafił w Clarka, za to przewrócił moją szklankę z pepsi. Piana z bąbelkami zalała cały dywan.

— Kurde! — krzyknął Alf, rzucając się, aby posprzątać bałagan. — Przepraszam, Billy.

— W porządku — odpowiedziałem. — Przynieś papierowy ręcznik.

Nie było sensu robić wielkiej awantury. Przecież to nie zmieni Alfa i Clarka i nie staną się rozważniejsi. Dziewięć miesięcy temu nasza trójka zaczęła liceum i patrzyła, jak inni zapisują się na zajęcia sportowe, kółka naukowe i kluby. Jednak my jakoś orbitowaliśmy wokół i nigdzie nie pasowaliśmy.

Byłem najwyższym chłopcem w dziewiątej klasie, ale wysokim w niezbyt dobrym znaczeniu. Chodziłem chybotliwie jak mała żyrafa, miałem chude nogi i patykowate ręce. Alf był niższy, grubszy, bardziej się pocił i ciążyła na nim klątwa bycia imiennikiem najpopularniejszego kosmity w telewizji — kukły wysokiej na niecały metr, z własnym serialem komediowym na NBC. Ich podobieństwo było osobliwe. Obaj Alfowie budową przypominali trolla z wielkim nosem, oczyma jak paciorki i z rozczochranymi, brązowymi włosami. Nawet nasi nauczyciele żartowali, że są bliźniakami.

Jednak Alf i ja, mimo wszystkich naszych oczywistych wad, wiedzieliśmy, że jest nam lepiej niż Clarkowi. Co rano, kiedy gramolił się z łóżka, wyglądał jak ciacho z magazynu dla dziewczyn „TigerBeat”. Clark był wysoki i muskularny, o falistych blond włosach, błękitnych oczach i idealnej cerze. Na widok Clarka dziewczyny w galerii rozdziawiały buzie, jakby to był River Phoenix albo Kiefer Sutherland — dopóki nie podeszły na tyle blisko i nie zobaczyły Pazura, a wtedy szybko odwracały wzrok. Wrodzony, dziwaczny defekt sprawił, że palce jego lewej dłoni zlały się w różowe szczypce jak u kraba. Ręka była praktycznie bezużyteczna — mógł jedynie otwierać i zamykać dłoń, ale nie miał w niej tyle siły, aby unieść cokolwiek cięższego lub większego od czasopisma. Clark zaklinał się, że jak skończy osiemnastkę, to znajdzie lekarza i odetnie ją sobie, nawet gdyby miało to kosztować milion dolców. Do tej pory szedł przez życie ze zwieszoną głową i Pazurem schowanym w kieszeni, aby nie zwracać uwagi. Wiedzieliśmy, że Clark skazany jest na życie w celibacie — że nigdy nie będzie miał prawdziwej dziewczyny z krwi i kości — więc „Playboya”z Vanną White potrzebował bardziej niż ktokolwiek inny.

— Jest na rozkładówce? — zainteresował się.

— Nie wiem — odparł Alf. — Zelinsky trzyma numer na regale za kasą. Obok papierosów. W ogóle nie mogłem podejść.

— Nie kupiłeś? — zapytałem.

Alf prychnął.

— Pewnie, po prostu podszedłem do Zelinsky’ego i poprosiłem o „Playboya”. I sześciopak. Lufkę do cracku też, bo czemu nie? Zwariowałeś?

Wszyscy wiedzieliśmy, że kupno „Playboya” było wykluczone. I tak ciężko było z zakupem muzyki rockowej, kiedy teleewangelista Jerry Falwell przestrzegał przed jej satanistycznym oddziaływaniem, a Tipper Gore ukazywała rodzicom zgubny wpływ niektórych jednoznacznych tekstów. Żaden sklepikarz w Ameryce nie sprzeda „Playboya” czternastolatkowi.

— Howard Stern mówi, że zdjęcia są niesamowite — wyjaśniał Clark. — Widać oba cycki w zbliżeniu. Sutki, koraliki mlekowe, wszystko.

— Koraliki mlekowe? — spytałem.

— Kanaliki — poprawił Clark.

— Te czerwone pierścienie dookoła sutków — wyjaśnił Alf.

Clark pokręcił głową.

— Durniu, to są otoczki. Kanalik to pustka w środku sutka, ten otwór. Stamtąd mleko leci.

— Sutki nie są puste — stwierdził Alf.

— Są — zaprzeczył Clark. — Dlatego są tkliwe.

Alf podciągnął swoją koszulkę, odsłaniając kluchowaty brzuch i pierś.

— A jakie są moje sutki? Puste?

Clark zasłonił oczy.

— Zakryj to. Proszę.

— Nie mam pustych sutków — upierał się Alf.

Zawsze rywalizowali o to, który z nich wie więcej o dziewczynach. Alf uważał, że on, bo miał trzy siostry. Clark zdobywał całą wiedzę z ABZ of Love, przedziwnego duńskiego poradnika erotycznego, który wygrzebał z szuflady z bielizną ojca. Osobiście nie próbowałem z nimi współzawodniczyć. Wiedziałem tylko, że nic nie wiem.

Ostatecznie zrobiła się dziewiętnasta trzydzieści i zaczęło się Koło Fortuny. Alf i Clark nadal spierali się co do kanalików mlekowych, więc zgłośniłem telewizor na całego. Skoro byliśmy sami w domu, mogliśmy hałasować ile wlezie.

— Patrzcie państwo na studio pełne wyjątkowych nagród! Cudownych i ekscytujących towarów! — Każdy odcinek zaczynał się w taki sam sposób, kiedy prowadzący Charlie O’Donnell dokonywał przeglądu największych skarbów. — Podróż dookoła świata, wspaniały szwajcarski zegarek i nowiutkie jacuzzi! Nagrody warte ponad osiemdziesiąt pięć tysięcy dolarów czekają na was w Kole Fortuny!

Kamera panoramowała salon pełen walizek, łodzi mieszkalnych i robotów kuchennych. Prezentacja tych towarów była największą nagrodą, gdyż opowiadała o nich sama Vanna White, metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, pięćdziesiąt siedem kilogramów wagi, odziana w futro z szynszyli za dwanaście tysięcy dolarów. Alf i Clark przestali się sprzeczać i wszyscy pochyliliśmy się w stronę ekranu. Vanna była, bez wątpienia, najpiękniejszą kobietą w Ameryce. Pewnie, można było się spierać, że Michelle Pfeiffer ma ładniejsze oczy, Kathleen Turner lepsze nogi, a Heather Locklear w ogólności najlepsze ciało. Jednak my czciliśmy wyniesioną na ołtarz „Dziewczynę z sąsiedztwa”. Czystość i niewinność Vanny White stawiały ją ponad całą resztą.

Clark przysunął się do mnie i postukał mnie w kolano Pazurem.

— Idę jutro do kiosku — powiedział. — Na własne oczy chcę zobaczyć tę okładkę.

— Pójdę z tobą — zdecydowałem, ale nie odrywałem wzroku od telewizora.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

2

200 REM *** USTALENIE TRUDNOSCI ***

210 PRINT “{CLR}{15 CSR DWN}”

220 PRINT “WYBIERZ POZIOM UMIEJETNOSCI”

230 PRINT “LATWY—1 NORMALNY—2 EXTREMALNY—3“

240 INPUT “TWOJ WYBOR?”;SL

250 IF SL<1 OR >3 THEN GOTO 200

260 IF SL=1 THEN PK=10

270 IF SL=2 THEN PK=15

280 IF SL=3 THEN PK=20

290 RETURN

·

Mieszkaliśmy w Wetbridge, dwanaście kilometrów na zachód od Staten Island, w geograficznym regionie określanym przez kabareciarzy mianem Pachy New Jersey. Były tam fabryki i rafinerie naftowe, brudne rzeki i sznury samochodów, ciasno ustawione domki jednorodzinne i mnóstwo kościołów katolickich. Jeżeli chciałeś coś kupić, trzeba było jechać do „miasta”, dwóch kwartałów rodzinnych interesów przyległych do dworca kolejowego. W tym centrum były: sklep rowerowy, sklep zoologiczny, biuro podróży i kilka sklepów z ubraniami. Wszystkie te przybytki kwitły w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, jednak przed osiemdziesiątym siódmym powoli, ale nieodwracalnie podupadały, wypychane przez konkurencję ze strony tych wszystkich nowych centrów handlowych. W ciągu dnia mogłem swobodnie szaleć na rowerze po chodnikach, bo żadni klienci nie blokowali mi drogi.

Maszyny do Pisania i Artykuły Biurowe Zelinsky’ego to jedyny sklep w mieście, w którym sprzedawano „Playboya”. Mieścił się naprzeciw dworca przy Market Street w piętrowym budynku z cegły, a w jego oknach wystawiono antyczne maszyny do pisania. Markiza nad drzwiami reklamowała: „Ręczne * Elektryczne * Taśmy * Naprawa”, ale obrót Zelinsky’ego w większości brał się z kiosku we frontowych drzwiach. Sprzedawał papierosy i gorącą kawę dojeżdżającym spieszącym się na poranne pociągi.

Złożyliśmy nasze rowery w stercie na chodniku i Clark wszedł do środka, aby znaleźć potwierdzenie opowieści Alfa. Wyłonił się kilka chwil później, zarumieniony na twarzy, najwyraźniej oszołomiony.

— Widziałeś? — zapytałem. — Dobrze się czujesz?

Clark skinął głową.

— Jest na regale za kasą. Tak jak mówił Alf.

— A na okładce jest jej tyłek — dodał Alf.

— A na okładce jest jej tyłek — potwierdził Clark.

Ścisnęliśmy się na ławce, żeby omówić strategię. Była piętnasta trzydzieści i fajnie było siedzieć na dworze. Jak dotąd był to najcieplejszy dzień w tym roku, a lato jeszcze nie nadeszło.

— Wszystko obmyśliłem — oznajmił Alf. Rozejrzał się, żeby się upewnić, czy jest bezpiecznie. — Wynajmiemy kogoś, żeby nam kupił.

— Wynajmiemy? — zapytałem.

Magazyn kosztuje cztery dolary, a my potrzebujemy trzy sztuki. To jest razem dwanaście dolców. Ale my damy komuś całe dwadzieścia dolarów na zakup. Dostaniemy „Playboye”, a on zatrzyma osiem dolarów zysku. Tylko za zakup czasopism!

Alf przemawiał, jakby to było jakieś cudowne objawienie, jakby opracował plan kradzieży złota z Fort Knox. Lecz kiedy Clark i ja rozejrzeliśmy się po Main Street, zobaczyliśmy jedynie młode matki pchające wózki i jakichś staruszków oczekujących na autobus.

— Nikt z tych ludzi nam nie pomoże — stwierdziłem.

— Nikt z tych ludzi — poprawił mnie Alf, kładąc nacisk w odpowiednim miejscu. — Musimy tylko być cierpliwi, aż pojawi się właściwa osoba. Operacja Vanna polega wyłącznie na cierpliwości.

Alf był mózgiem wszystkich naszych przekrętów, na przykład Operacji Wielki Łyk (w której ukradliśmy ze sklepu kasety z muzyką, używając dwulitrowych kubków do napojów z 7-Eleven) i Operacji Królewski Sracz (w którym zniszczyliśmy szkolną toaletę przy użyciu petard M-80). Podniecało go łamanie zasad i rzucanie wyzwań władzy, kiedy obrał sobie cel. Dążył do niego całymi tygodniami z wielkim uporem. Moja matka ostrzegała, że to tylko kwestia czasu, kiedy Alf trafi do więzienia albo zginie.

Siedzieliśmy ściśnięci na ławce, obserwując samochody przetaczające się po Market Street, świdrując wzrokiem przechodniów. Wszyscy zgodziliśmy się, że musi to być mężczyzna — ale na tym polegał problem, o piętnastej trzydzieści w okolicy Wetbridge nie kręcili się żadni mężczyźni. A za każdym razem, gdy pojawiał się jakiś facet, wymyślaliśmy powód, aby go zdyskwalifikować.

— Wygląda za młodo.

— Wygląda za staro.

— Wygląda na skąpego.

— Wygląda jak ksiądz w przebraniu.

Znowu cały Alf — jego rodzina to katolicy, a on zawsze ostrzegał nas przed księżmi w przebraniu, świętymi ludźmi w cywilnym ubraniu, którzy patrolowali Wetbridge w poszukiwaniu wichrzycieli. Razem z Clarkiem powtarzałem mu, że to bzdury; w żadnym słowniku ani encyklopedii nie było wzmianki o „księżach tajniakach”. Alf upierał się, że to jest rozmyślnie ukrywane. Twierdził, że tajni księża żyją na uboczu, pozostają całkowicie anonimowi, a to na wyraźny rozkaz Watykanu.

Tkwiliśmy na tej ławce od dobrej godziny i Clark zaczął się niecierpliwić.

— To beznadzieja — powiedział. — Chodźmy do Video City. Wypożyczymy Sprawę Kramerów

— Znowu? — zareagował Alf.

— To lepsze niż siedzieć tu cały wieczór — stwierdził Clark.

W Video City sprawdzali dowody i odmawiali wypożyczenia filmów dla dorosłych, gdy ktoś miał mniej niż siedemnaście lat. Lecz Clark przeszukał ich zasoby i odkrył pewną liczbę filmów oznaczonych klauzulą „za zgodą rodziców” z szokującą dawką damskiej golizny: Barry Lyndon, Barbarella, Saga o potworze z bagien. Najlepszym filmem z tych była Sprawa Kramerów. Oscar w siedemdziesiątym dziewiątym za najlepszy film, z Dustinem Hoffmanem i Meryl Streep. Było to coś o dwojgu dorosłych, którzy się rozwodzą. Historia koszmarnie nudna, więc zawsze przewijaliśmy do czterdziestej czwartej minuty, kiedy gorąca laska, z którą Dustin ma numerek na jedną noc, wstaje z łóżka i idzie do łazienki. Wtedy następują pięćdziesiąt trzy sekundy pełnej, frontalnej nagości, filmowanej pod przeróżnymi kątami, aż nam szczęki opadły. Wypożyczaliśmy ten film z dziesięć razy, ale nigdy nie obejrzeliśmy więcej niż minutę.

— Znudzili mi się ci Kramerowie — stwierdził Alf.

— Znudziło mi się siedzieć na tej ławce — mruknął Clark. — nikt z tych ludzi nam nie pomoże. Operacja Vanna się nie powiedzie.

— Robi się ruch — zaznaczyłem. — Poczekajmy jeszcze.

Późnym popołudniem pociągi zaczęły przyjeżdżać co kwadrans. Wysiadali z nich pasażerowie płci męskiej w stosownym wieku, z których większość niosła aktówki i palta przerzucone przez ramię. Wychodząc z dworca, mijali kiosk, a kilku zajrzało do środka po papierosy i zdrapki. Lecz my obserwowaliśmy ich bez słowa, gdy przechodzili obok. Nie potrafiliśmy zmusić się, żeby poprosić kogokolwiek o pomoc.

— Dajmy sobie spokój — zaproponowałem.

— Dzięki — odparł Clark.

Lecz Alf już wskazywał w stronę dworca.

— Tam — powiedział. — Ten gościu.

Spośród tłumu w garniturach i krawatach wyłonił się młody mężczyzna w obciętych dżinsach, czerwonej, flanelowej koszuli i okularach przeciwsłonecznych. Wydawało mi się, że już go widziałem. Może kręcił się na parkingu przed monopolowym. Włosy miał jak Billy Idol, utlenione na biało i ustawione na sztorc.

— Coś mi… śmierdzi — stwierdziłem.

— To dobrze — odpowiedział Clark. — Taki śmierdzący jest nam potrzebny.

— Proszę pana! — zawołał Alf.

Facet nie spietrał. Skręcił w naszą stronę, jakby tacy czternastolatkowie nieustannie go zaczepiali. Przez te lustrzanki nie można było zobaczyć wyrazu jego oczu, ale przynajmniej się uśmiechał.

— O co chodzi, panowie?

Alf wyciągnął dwadzieścia dolarów.

— Może nam pan kupić „Playboye”?

Uśmiechnął się szerzej.

— Vanna White! — powiedział ze znawstwem. — Słyszałem o tych zdjęciach!

— Trzy sztuki to dwanaście dolarów — wyjaśnił Alf. — Może pan zatrzymać resztę.

— Cholera, człowieku, nie musisz mi płacić. Zrobię to za darmochę!

— Patrzyliśmy na niego z niedowierzaniem.

— Powaga? — spytał Alf.

— Spoko, tutaj dorastałem. Nazywam się Jack Camaro, jak ten wóz. — Podał nam wszystkim rękę, jakbyśmy byli starymi kumplami. — Chętnie pomogę. Chcecie coś jeszcze? „Penthouse’a”? Papierochy? Winko?

Alfred odliczył dwanaście dolarów na dłoni.

— Tylko trzy „Playboye”.

— Naprawdę doceniamy — powiedziałem do niego. — Dzięki.

— Trzy „Playboye” — powtórzył Jack Camaro. — Nie ma problemu. Siedźcie tu cicho.

Wszedł do Zelinsky’ego, a nasza trójka gapiła się za nim z rozdziawionymi buziami. Zupełnie jakbyśmy wezwali zaczarowanego dżina, który miał spełnić nasze zachcianki. Chwilę później Jack Camaro wyszedł ze sklepu i wrócił do nas, ciągle ściskając te dwanaście dolców.

— Właśnie coś szalonego przyszło mi do głowy — powiedział. — Jesteście pewni, że trzy egzemplarze wystarczą?

— Trzy starczą — stwierdziłem.

— Po jednym dla każdego — dodał Alf.

— Posłuchajcie mnie tylko — mówił dalej Camaro. — Założę się, że u was w szkole dużo jest takich napaleńców, co to chcą zobaczyć te zdjęcia. Jak kupicie jeszcze ze dwa, to możecie zażądać, ile chcecie.

Wszyscy zrozumieliśmy błyskotliwość tej propozycji i zaczęliśmy nagle mówić jeden przez drugiego. Większość naszych kumpli wydałoby dziesięć, piętnaście albo nawet dwadzieścia dolarów, żeby mieć zdjęcia Vanny White dla siebie. Jack Camaro zaproponował, abyśmy przeznaczyli „egzemplarze do wypożyczenia” dla wszystkich innych; moglibyśmy wypożyczać je za jednego albo dwa dolary na noc, jak filmy z Video City.

— Jesteś geniuszem! — wykrzyknął Clark.

Jack Camaro wzruszył ramionami.

— Jestem przedsiębiorcą. Szukam okazji. Nazywamy to podażą i popytem.

Przeszukaliśmy kieszenie i zgromadziliśmy resztę zasobów finansowych — kolejne dwadzieścia osiem dolarów. Jack Camaro kupi dziesięć egzemplarzy za sumę czterdziestu dolców, ale my uparliśmy się, żeby zatrzymał jeden magazyn w ramach opłaty za usługę.

— To aż nadto — powiedział Jack.

— To najmniej, co możemy dać — nalegał Alf.

Wszedł do sklepu z naszymi pieniędzmi, a my wróciliśmy na ławkę. Nagle nasze twarze ożyły nadzieją i otwierającymi się przed nami możliwościami. Przy pomocy Jacka Camaro wszyscy zostaniemy przedsiębiorcami.

— Zarobimy fortunę! — wykrzyknął Alf.

— Spokojnie — odpowiedział mu Clark. — Nie podniecajmy się. — Zachęcał nas do zachowania rozsądku i zainwestowania zysków w więcej czasopism… nie tylko „Playboya”, ale także „Penthouse’a”, „Hustlera”, „Gallery” i „Oui”. — Mówię o setkach numerów. Jak będziemy mieli wystarczająco dużą bibliotekę, poprowadzimy działalność bez ograniczeń.

Te marzenia trwały razem jakieś sześć lub siedem minut.

— Trochę go już nie ma — w końcu uznał Clark.

— Godziny szczytu — rozumował Alf. — Robi się tłok.

Lecz obserwowaliśmy drzwi przez cały czas i żaden inny klient nie wchodził ani nie wychodził z budynku.

— Może to tajny ksiądz — zasugerowałem. — Może razem z Zelinskym dzwoni do Watykanu.

Alf spojrzał na mnie rozeźlony.

— Billy, tak naprawdę się dzieje! Nie słyszałeś o tym, bo tajni księża nie chcą rozgłosu, ale to prawda!

— Uspokójcie się — powiedział cicho Clark.

Policzyliśmy do stu, zanim wysłaliśmy Clarka na przeszpiegi. Obiecał, że nie powie ani nie zrobi niczego, co mogłoby zepsuć plan. Po prostu odszuka Jacka Camaro i wróci z wiadomością. Alf i ja staliśmy nieruchomo w miejscu. Wskazówka na moim swatchu odtykała pełną minutę, potem kolejną, i kolejną. Nie ruszaliśmy się. Obserwowaliśmy drzwi, czekając na powrót Clarka.

— Coś się stało — zawyrokował Alf.

— Zdecydowanie coś się stało — dorzucił Clark.

Nagle zmaterializował się za nami jak Doug Henning albo David Copperfield, którzy wydostali się z zamkniętej skrzyni.

Alf zawirował na pięcie.

— Co do diabła? Jak ty…

— Durniu, tam jest tylne wyjście. Można zaparkować za sklepem.

— To gdzie jest Jack Camaro? — zapytał Clark.

Moje pytanie zawisło w powietrzu, kiedy docierała do nas prawda. Jack Camaro już dawno znikł, bogatszy o czterdzieści dolarów. Nasze marzenia o przedsiębiorstwie i finansowej prosperity przepadły jak w muszli klozetowej. Razem mieliśmy dolara i pięćdziesiąt dwa centy, ledwie wystarczyło, żeby wypożyczyć film.

— Sprawa Kramerów? — zapytał Clark.

Powlekliśmy się do Video City.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki