Farmagia - Magdalena Jasny - ebook + audiobook + książka

Farmagia ebook i audiobook

Magdalena Jasny

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Pełna magii i niezwykłych przygód opowieść dla małych i dużych

Farmagia to miejsce magiczne. I jedyne takie na świecie. Przybywają do niej ranne jednorożce, chore pegazy, chimery, feniksy i gryfy. Czasem pobliskim strumieniem przypływa syrena, która ma problemy z łuszczącą się łuską, albo morskie hipokampy spragnione soczystych owoców. Czarodziejskie stworzenia wiedzą, że tu otrzymają pomoc.

Farmagią opiekują się elfy. Problem w tym, że nie znają się za bardzo na leczeniu – uważają, że ludzie robią to lepiej. Od wieków więc zatrudniają Opiekunki – dziewczynki, które uzdrawiają chore magiczne istoty i dbają o nie. Ostatnia z nich niedawno opuściła Farmagię, ponieważ wydoroślała, a pełnoletni nie mają wstępu na farmę. Elfy muszą szybko znaleźć nową kandydatkę. Udaje im się to w dość dramatycznych okolicznościach.

Dziewczynka ma na imię Tereska. Podejmuje się trudnej misji, choć nie ma pojęcia o leczeniu czarodziejskich stworów.

Ale to jest najmniejszy z jej problemów…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 219

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 41 min

Lektor: Donata Cieślik

Oceny
4,3 (24 oceny)
17
2
2
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zosiakaczor

Dobrze spędzony czas

Bardzo ciekawa książka. Fabuła wciągająca wątek z łowcą ciekawy. Polecam i młodszym czytelnikom i tym trochę starszym.
00

Popularność




Magdalena Jasny Farmagia ISBN Copyright © by Magdalena Jasny, 2018All rights reserved Redakcja Eliza Szybowicz Ilustracja na okładce Magdalena Jasny Opracowanie graficzne i techniczne Barbara i Przemysław Kida Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 faks 61 852 63 26 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
dla Tereski i dla Ciebie

ZNALEZISKO

Czy lubisz zwierzęta?

Jeśli tak, to zrozumiesz Tereskę. Ona je po prostu uwielbiała. Wszystkie, bez wyjątku. Zachwycała się końmi, kochała psy i koty. Fascynowały ją tajemnicze nietoperze, drapieżne ważki i zwinne zaskrońce. Potrafiła godzinami podpatrywać ptaki wijące gniazda albo pszczoły przenoszące pyłek z kwiatka na kwiatek.

Zbierała też wszystko, co choćby w najmniejszym stopniu wiązało się ze światem dzikich stworzeń. Znosiła do domu ptasie pióra, szyszki ogryzione przez wiewiórki i kawałki kory, w których korniki wyrzeźbiły orientalne wzory. Wszędzie poniewierały się podkowy, poroża, muszelki i patyki. Na półce leżało nawet prawdziwe ptasie gniazdo... Lecz Teresce ciągle było mało. Nieustannie szukała nowych okazów do swojej kolekcji.

A kto szuka, ten w końcu znajduje...

Był upalny letni dzień. Sam środek wakacji. Dziewczynka wracała właśnie ze swojej kolejnej odkrywczej wyprawy. Szła polną ścieżką, obrośniętą pokrzywami i wielkimi kępami łopianu. W powietrzu unosił się zapach ziół i kurzu. Jakiś trzmiel, brzęcząc leniwie, wybierał pyłek z fioletowych kwiatów ostu. Z pobliskiego lasu dobiegało uparte kukanie kukułki. A ponieważ, jak wiadomo, człowiek przeżyje tyle szczęśliwych lat, ile kukułka wykuka, Tereska słuchała jej głosu i liczyła: „Sto osiemdziesiąt siedem... sto osiemdziesiąt osiem... sto osiemdziesiąt dziewięć... Czy ta kukułka zwariowała?”.

Niespodziewanie kątem oka dostrzegła jakiś błysk. W rowie, pod ogromnymi, zakurzonymi liśćmi coś zamigotało tęczowo. Dziewczynka wskoczyła do wykopu i wydobyła z niego duży kamień. Ciężki i gładki, z perłowym połyskiem. Wyglądał jak jajko — ogromne, niezwykłe... Jednak żaden ptak nie mógłby go znieść. Było za duże! Nawet struś nie dałby rady. Takie jajka, olbrzymie i lśniące, składałyby smoki, gdyby żyły na świecie. Ale przecież smoki nie istnieją, więc co to właściwie jest...?

Obracała lśniący kamień w dłoniach, oglądając go ze wszystkich stron. Coś jej mówiło, że powinna odłożyć go na miejsce. Dziwne... jeszcze nigdy sumienie nie komunikowało się z nią tak wyraźnie. Może powinna posłuchać? Ale właściwie dlaczego?

Zignorowała dziwne podszepty, wsadziła tęczową bułę pod pachę i ruszyła w stronę domu.

Wtedy naprawdę usłyszała jakiś zapalczywy głos:

— Wyrzuć to wreszcie, rozbij, zniszcz!

Rozejrzała się, ale ścieżka była kompletnie pusta.

— Kto tu jest?! — krzyknęła wystraszona.

— Nie musisz wiedzieć. I tak nie możesz mnie zobaczyć! — odparł głos. — Po prostu zostaw to jajo.

— Ach! Więc to jednak jest jajo...? Kto je zniósł?

— Smok!!! Bardzo niebezpieczny, z gatunku Terius arguta. Jajko błyszczy coraz mocniej, więc ten groźny stwór wkrótce się wykluje. Chyba że natychmiast zmiażdżysz skorupę.

Tereska struchlała. Co będzie, jeśli głos mówi prawdę? Wyglądało na to, że jego właściciel wie dosyć dużo o smokach. Ale... jajko było takie śliczne! I żal jej było stworzenia, które skazywano na śmierć, zanim jeszcze przyszło na świat. „Muszę dowiedzieć się więcej” — postanowiła.

— Wszyscy wiedzą, że nie należy ufać obcym — wytknęła. — A ciebie nie tylko nie znam, ale nawet nie widzę! Jak mam ci wierzyć?

Nieznajomy zignorował jej zastrzeżenia. Ciągnął dalej, jakby nic nie powiedziała:

— To naprawdę irytujące, że napatoczyłaś się dokładnie w momencie, w którym je znalazłem. Wcześniej było szare i przypominało kamień. Dopiero na parę dni przed wykluciem zaczyna lśnić i mienić się tęczowo. No i przylazłaś akurat wtedy, gdy je zobaczyłem.

— Ty?! To znaczy kto? Wciąż jeszcze mi się nie przedstawiłeś.

Głos prychnął zniecierpliwiony.

— Nazywam się Emanuel i jestem elfem, skoro już koniecznie musisz wiedzieć!

— Elfem! Akurat! — Tereska zaśmiała się ironicznie. — Elfy są miłe i śliczne. Nie robią nikomu krzywdy! A ty jesteś niewidzialny, a poza tym chcesz zabić kogoś, kogo nawet nie znasz...

— Nie jestem niewidzialny, tylko niewidoczny, to wielka różnica. Gdybyś umiała patrzeć na wskroś, zobaczyłabyś mnie.

— Jak mam to zrobić? — zdziwiła się dziewczynka.

— Powiem ci, bo chcę, żebyś mi zaufała. Wiesz, co potrafią kameleony, prawda? Zmieniają kolory tak, by przystosować się do otoczenia. My też to umiemy. Musisz intensywnie obserwować miejsce, z którego dobiega mój głos. Gdy się poruszę, powinnaś mnie zobaczyć.

Tereska zrobiła to, wpatrywała się w pustą przestrzeń z takim napięciem, że oczy zaszły jej łzami. I naraz wydało jej się, że widzi jakiś odblask... Uchwyciła wzrokiem jego kształt i już po chwili mogła rozróżnić głowę, ręce, nogi, tułów... i skrzydełka małej postaci! Tak, z pewnością ta istota miała skrzydełka, machała nimi i unosiła się w powietrzu! To był elf! Najprawdziwszy — zgrabny, piękny i czarowny, choć w tej chwili wyraźnie zdenerwowany.

— Proszę cię jeszcze raz, rozbij to jajko! — jęknął. — Ja naprawdę wiem, co mówię.

Dziewczynka uniosła wysoko migocącą bułę i spojrzała na nią pod słońce. Wydało jej się, że światełka wewnątrz skorupy zamigotały żywiej.

Nie... nie zniszczy czegoś tak pięknego!

— Poczekam, aż smok przyjdzie na świat — powiedziała. — Będę go kochała, będę się nim opiekowała i nauczę grzecznego zachowania, zanim dorośnie.

— Oho! Znasz magię miłości, to pięknie! Tylko że ona nie działa na smoki. I jak go nauczysz czegokolwiek, zanim dorośnie? Chcesz to zrobić w pięć minut?

Dziewczynkę zamurowało. W ogóle nie zrozumiała, o co elfowi chodzi, ale nie miała czasu zapytać, bo jajo raptem się zatrzęsło, rozjarzyło i rozprysło jej w rękach, a coś ciężkiego i oślizłego upadło na ziemię.

— Wykluł się! Uciekaj! — zawył przerażony Emanuel i w panice wleciał pod liść łopianu.

Tereska nie miała tyle przytomności umysłu. Kompletnie oniemiała obserwowała biernie niezwykły spektakl.

Lśniące skorupki latały dookoła niczym fajerwerki. Na ścieżce u jej stóp przycupnęło coś paskudnego, przypominającego trochę nieopierzone pisklę. Miało jednak cztery łapy, błoniaste skrzydła i długi jaszczurzy ogon. Poruszało się niezgrabnie i przyglądało dziewczynce żółtymi ślepiami, wydając dziwaczne, skrzekliwe dźwięki.

I rosło! W jednej chwili sięgało jej do kolan, zaraz potem do pasa, a po minucie było większe od niej! Dziewczynka cofała się powoli, nie odrywając oczu od smoka. Jego skóra bezustannie zmieniała barwy: połyskiwała pawią zielenią, głębokim szkarłatem, a za moment jaskrawym błękitem. Na głowie wyrastały mu jednocześnie cztery rogi, a na ogonie dziesiątki kolców. Stawał się coraz potężniejszy, coraz straszniejszy i... coraz piękniejszy. Tak, dziewczynka mimo strachu podziwiała urodę stwora. Rozgałęzione rogi utworzyły na jego łbie swoistą koronę, dodającą mu majestatu. Smukły tułów obrósł tęczową łuską, piękniejszą niż wszystko, co dotychczas widziała. A skrzydła! Terius rozprostowywał je leniwie, ukazując na przemian lśniące fioletowe wierzchy i srebrzyste spody.

Tereska, patrząc z podziwem na jaszczura, uśmiechnęła się bezwiednie. On zwrócił ku niej swój pysk (który był teraz wielkości średniej wanny) i spoglądał długo. Raptem zionął jej sadzą prosto w twarz, rozpostarł szeroko skrzydła i odleciał. Odruchowo zamknęła oczy, czując gorący podmuch na twarzy, a gdy je otworzyła, smoka już nie było.

Po bardzo długim czasie ochłonęła na tyle, by zrozumieć, co się właściwie stało. Rozejrzała się półprzytomnie. Wszędzie leżały migocące skorupy. Ona sama była od stóp do głów uczerniona sadzą. Nogi ugięły się pod nią, więc usiadła na trawie. Dzięki temu zauważyła jakiś ruch pod łopianem.

— Możesz już wyjść, Emanuelu. Terius odleciał... — westchnęła. Poczuła się strasznie zmęczona, mała i bezradna.

— No i co, nauczyłaś go dobrych manier, zanim dorósł? — zakpił elf, wyłażąc na ścieżkę.

— Nie dokuczaj mi. Teraz widzę, że miałeś rację.

— A ja widzę, że nie miałem racji — uśmiechnął się do niej.

— Jak to nie? On jest ogromny, przerażający i nie można go niczego nauczyć — dokładnie tak, jak mówiłeś. Nie można go nawet zatrzymać. Nie wyobrażam sobie, co teraz będzie!

— Mówiłem też, że magia miłości nie działa na smoki. Myliłem się. Terius wyczuł w jakiś sposób, że chciałaś go chronić, i kocha cię za to.

— Kocha?! Co ty pleciesz? Popatrz, jak wyglądam! Ledwie uszłam z życiem, mógł mnie spalić na proch, gdy zionął ogniem!

— Spaliłby na proch ciebie i całą okolicę, gdyby rzeczywiście zionął ogniem. Ale on chuchnął tylko delikatnie gorącym powietrzem. To dla niego najmilsza pieszczota. Prawdę mówiąc, nigdy jeszcze nie widziałem, aby jakikolwiek smok obdarzył nią człowieka.

Dziewczynka popatrzyła na elfa pustym wzrokiem. W jej głowie kłębiły się szalone emocje. Z jednej strony ucieszyło ją to, co usłyszała... Z drugiej nie bardzo wierzyła w smocze uczucie... Z trzeciej, jeśli tak mają wyglądać jego czułości, to raczej nie miała na nie ochoty... Z czwartej ogromnie się bała i w ogóle nie chciała mieć z tym wszystkim nic wspólnego... Z piątej jednak chciała, bo to było takie niezwykłe, a Terius jest taki piękny, no i ten cały świat: elfy, smoki, nie wiadomo co jeszcze...

Wtem dotarło do niej w pełni to, co przed chwilą usłyszała.

— Skoro widziałeś już inne smoki, to czemu tak się boisz akurat tego? — zapytała.

— Najczęściej są małe i niezbyt groźne — wyjaśnił Emanuel. — Ty z pewnością też je widziałaś. Niektóre wcale się nie ukrywają.

— Nigdy w życiu nie widziałam żadnego smoka. Aż do dzisiaj oczywiście.

— Ooo! Nigdy nie widziałaś kameleona, bazyliszka, salamandry ani agamy?

— No, widziałam. W zoo i w telewizji. Ale to przecież zwykłe jaszczurki.

— Smoki należą do tej samej rodziny.

— Ale smoki są magiczne: potrafią latać, ziać ogniem i w ogóle!

— Jedne smoki umieją fruwać i ziać ogniem (jak twój Terius), inne mogą zmieniać kolory (jak kameleon), udawać, że są większe niż w rzeczywistości (jak agama), czy gubić ogony, które potem odrastają. To też magiczne umiejętności.

— Nieprawda. To są zwykłe rzeczy, każdy wie, że jaszczurki tak robią. Nie ma w tym niczego magicznego — zdenerwowała się Tereska.

— A co jest magicznego w tym, że ktoś potrafi latać? Byle wróbel to umie.

— A zianie ogniem? Nie powiesz mi, że to normalne!

— To rzeczywiście bardzo rzadka umiejętność. Między innymi dlatego Terius jest taki niebezpieczny. Tylko patrzeć, jak do naszej Farmagii zaczną przybywać tłumy poparzonych i poranionych stworzeń.

— Co to jest Farmagia? — Dziewczynka była coraz bardziej zafascynowana światem, który najwyraźniej istniał gdzieś obok, a o którym nie miała do tej pory najmniejszego pojęcia... To znaczy wiedziała o nim, ale myślała, że jest bajkowy. Można go znaleźć w marzeniach, a w najlepszym razie za siódmą górą, za dziesiątą rzeką... Ale nie tutaj.

— Farmagia to farma dla magicznych stworzeń. Niektóre mieszkają w niej, ale większość przybywa tam tylko wtedy, gdy potrzebuje pomocy. Sądzę, że niedługo zabraknie miejsca, skoro smok już się wykluł i lata po okolicy. A dopiero co odeszła ostatnia Opiekunka. Sam nie wiem, jak sobie damy radę...

— Kto był tą Opiekunką? I dlaczego odeszła? — Dziewczynka myślała, że pęknie za chwilę od nadmiaru rewelacji. Każde zdanie Emanuela odsłaniało nowe tajemnice; czuła, że im więcej się dowiaduje, tym mniej rozumie.

— Opiekunka to dziewczynka rodzaju ludzkiego. Jest najważniejszą osobą w Farmagii. To ona wie, jak leczyć choroby i jak zagoić rany. Ona dogląda wszystkich stworzeń i dodaje im otuchy. Ostatnia Opiekunka odeszła, bo wydoroślała. Dorośli nie mają wstępu do Farmagii. Na wszelki wypadek.

— A dlaczego do opieki nad zwierzętami potrzebna jest wam dziewczynka, a nie chłopiec? — dopytywała się podekscytowana Tereska. — I na co wam w ogóle człowiek? Przecież chyba znacie jakieś uzdrawiające czary?

— Tak się składa, że ludzkie czary są bardziej skuteczne. A Opiekunkami muszą być dziewczynki, bo mają więcej cierpliwości od chłopców. Są troskliwe i delikatne. A taki na przykład ranny jednorożec nigdy w życiu nie pozwoli się dotknąć żadnemu chłopcu — wyjaśniał Emanuel, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. — No, ale na mnie już pora — dodał i wzbił się w powietrze.

— Poczekaj chwilę! — krzyknęła Tereska za odfruwającym elfem. — Chciałabym...

— Nie mam czasu! Powinienem powiedzieć wszystkim, że Terius się wykluł. Musimy szybko znaleźć nową Opiekunkę... — jego głos zanikał w oddali.

Dziewczynka próbowała go gonić, ale bardzo prędko straciła z oczu niewyraźną sylwetkę duszka.

Została sama na zakurzonej ścieżce. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko zdarzyło się naprawdę. Gdyby nie tęczowe skorupki rozsiane dookoła, pomyślałaby, że wyobraziła sobie smoka, elfa i Farmagię. Jaka szkoda, że Emanuel odleciał tak szybko. Miała jeszcze setki pytań! To niesprawiedliwe, że zostawił ją tak niespodziewanie. Jak teraz zaspokoi ciekawość? Skąd będzie wiedziała, czy Terius poranił jakieś zwierzęta? Jaką Opiekunkę znajdą elfy? I czy ona zdoła uleczyć kogokolwiek?

Próbowała oswoić się z ponurą myślą, że nigdy nie pozna prawdy. Nie chciała się z tym pogodzić. Czekała na ścieżce, żywiąc nadzieję, że Emanuel wróci... Że coś jeszcze się stanie, że to nie koniec... Jednak minęła minuta, kwadrans, potem godzina i jakoś nie pojawił się nikt skory do wyjaśnień...

Zrezygnowana zebrała lśniące resztki jajka, żeby mieć jakąś pamiątkę, jakikolwiek dowód na to, że nie wymyśliła sobie tej całej historii, i niechętnie powędrowała do domu.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

OPIEKUNKA

W drzwiach natknęła się na mamę, która spojrzała na nią z przerażeniem.

— Dziecko drogie! Jak ty wyglądasz? Co ci się stało?!

— Nic mi nie jest, mamo — odparła Tereska ze znużeniem. — Znalazłam jajo smoka, który się wykluł, urósł i oprószył mnie sadzą. O, tu mam skorupki! — pokazała opalizujące kawałki.

Mama zerknęła nieufnie na dziwaczne szczątki. Przytuliła mocno córkę, po czym kucnęła i zajrzała jej w oczy.

— Chodźmy do łazienki. Umyjesz się i sprawdzimy, czy nie jesteś ranna. To musiała być jakaś bomba! Wybuchła ci tuż przy twarzy i teraz jesteś w szoku... Coś ci się przywidziało! Na pewno zaraz poczujesz się lepiej.

— Czuję się dobrze, mamo! To się stało naprawdę. I jeszcze był tam elf, który mówił, że ten smok porazi różne zwierzęta! Trzeba go powstrzymać!

— Chyba musimy pójść do lekarza — mama była coraz bardziej zaniepokojona.

Mimo protestów Tereska została zaprowadzona do przychodni. Dyżurowała akurat pani doktor Kasia, która zawsze była niezwykle miła i pogodna. Mama ze zgrozą opisała jej objawy wstrząsu swojej córki i niestworzone rzeczy, jakie wygadywała. Lekarka zbadała dziewczynkę, zajrzała jej do gardła, nosa i uszu. Osłuchała ją i zmierzyła puls. Uspokoiła mamę.

— Wszystko w porządku. Nawet jeśli przeżyła szok, to doszła już do siebie. A teraz, jeśli pani pozwoli, chciałabym zamienić z Tereską kilka słów na osobności.

Mama nie kryła zdziwienia, ale wyszła z gabinetu.

— Możesz mi opowiedzieć, co się właściwie wydarzyło? — zapytała pani doktor Kasia.

Dziewczynka jak najdokładniej opisała narodziny smoka i rozmowę z elfem.

— Mówiłam to już mamie, ale ona mi nie wierzy — westchnęła.

— Wcale mnie to nie dziwi. Dlatego Opiekunkami zostają małe dziewczynki.

— Skąd pani wie!!!? — Akurat o tym Tereska nie wspomniała.

— Wiem, bo znam Farmagię. Kiedyś byłam Opiekunką.

Tereska poczuła, jak kamień spada jej z serca. Znalazła kogoś życzliwego, kto ją rozumie i pomoże jej w tej dziwacznej sytuacji. Dorosła osoba na pewno da sobie radę ze smokiem. Rozpromieniona klasnęła w ręce.

— To cudownie! Niech pani tam wróci. Emanuel mówił, że Terius zrani i poparzy mnóstwo zwierząt! One będą potrzebowały pomocy. Nie ma tam teraz żadnej Opiekunki! Ostatnia odeszła dopiero co!!!

— Mam przeczucie, że elfy bardzo szybko znajdą nową na jej miejsce. — Pani doktor spojrzała na swoją pacjentkę z tajemniczym uśmiechem. — Mnie niestety już nie wpuszczą do Farmagii. Dam ci na wszelki wypadek maść łagodzącą poparzenia i wodę utlenioną. Weź też te opatrunki, bandaże i plastry... Na pewno się przydadzą. A teraz wracaj do domu.

— A co z Teriusem?

— Co się stało, już się nie odstanie. Teraz nic nie można poradzić. Zresztą Terius zapewne odleci na jakieś odludzie w wysokich górach i nie narobi zbyt wielu szkód. Smoki potrafią się ukrywać.

— Nie mogę sobie darować, że pozwoliłam mu się wykluć...

— Naprawdę zniszczyłabyś jajo, gdybyś wiedziała, co się stanie? Ja bym tego nie zrobiła.

— Ale... — Teresce zabrakło słów. Poczuła, że gdyby sytuacja się powtórzyła, zachowałaby się tak samo.

— No, idź już do mamy. Gdybyś potrzebowała pomocy, znajdziesz mnie tutaj. — Lekarka zmierzwiła jej włosy na głowie i popchnęła lekko w stronę wyjścia.

Oszołomiona dziewczynka podziękowała, wzięła leki i opuściła gabinet.

Późnym wieczorem siedziała na łóżku, zaglądając do szklanego słoja, w którym schowała pokruszone skorupki. Wciąż lśniły tęczowym blaskiem. Wyglądały tak pięknie... Potrząsnęła naczyniem, a okruszki zawirowały jak migocący śnieg w szklanej kuli. Wpatrywała się w nie z zachwytem. W końcu odstawiła pojemnik na półkę, ułożyła się wygodnie pod kołdrą i zasnęła.

Ocknęła się nagle w środku nocy z dziwnym uczuciem, że ktoś jej potrzebuje.

Nasłuchiwała przez chwilę, ale nic nie zakłócało ciszy. Prawdę mówiąc, było zbyt cicho. Żadnego szczekania psów, żadnych ptasich treli ani nawet brzęczenia komarów. W pokoju było prawie całkiem ciemno, tylko szklany słoik emanował delikatną poświatą. Dziewczynka spojrzała w okno i aż zachłysnęła się z zachwytu. Tuż za szybą latały dwa robaczki świętojańskie, świecąc niby złote latarenki. „Jakie piękne świetliki! Takich dużych jeszcze nigdy nie widziałam” — pomyślała. Skoczyła do okna i otworzyła je szeroko, by się im przyjrzeć dokładniej.

Nagle stanęła jak wryta i choć próbowała się wycofać, było już za późno. Wielka paszcza się rozwarła, ostre kły złapały ją i wyciągnęły na dwór. „To były oczy Teriusa, a nie żadne świetliki!” — zdążyła pomyśleć, zanim kompletnie zdrętwiała ze strachu. Ku swemu zdumieniu już po chwili cała i zdrowa stała na podwórku u stóp smoka.

— Czego chcesz ode mnie...? — zapytała bezradnie, nie oczekując odpowiedzi.

Terius uniósł przednią łapę i wykręcił tak, by dostrzegła wbity w nią kawał drewna. Choć nie zdawała sobie z tego sprawy, zareagowała dokładnie tak jak mama.

— Ooo, biedactwo! Wbiłeś sobie drzazgę... Zaraz ją wyjmę, tylko nie ruszaj się przez chwilę... — Mówiąc to, mocno złapała wystającą z rany gałąź i szarpnęła z całej siły.

Dziki ryk wstrząsnął okolicą. Smok zaczął walić skrzydłami w ziemię, wzbijając tumany kurzu. Nawet pomniejsze kamienie latały w powietrzu. Aż dziw, że okoliczni mieszkańcy nijak nie zareagowali na taki hałas. Może spali zbyt głęboko? Może przestraszyli się tak bardzo, że woleli nie wiedzieć, co się dzieje, i na wszelki wypadek nie wyściubili nosa z domu? A może po prostu ich nie było, bo wszyscy wyjechali na wakacje...

Najważniejsze, że nikt nie zobaczył smoka.

— No, już po wszystkim. Za chwilkę przestanie boleć — powiedziała Tereska, wciąż nieświadomie naśladując mamę. — Uspokój się i nie rycz. — Pogłaskała stwora po łapie. — Popatrz, już ją wyjęłam. Widzisz, jaka wielka?

Rzeczywiście, drzazga była wielkości stołowej nogi.

Terius przestał się miotać na wszystkie strony, zniżył łeb i obwąchał drewno. Spojrzał na dziewczynkę i chuchnął z wdzięcznością kłębami sadzy. Tereska rozkaszlała się i kichnęła.

— Naprawdę nie musisz mi dziękować w ten sposób — wytarła nos rękawem piżamy — wolałabym, żebyś nauczył się przytulać... albo może i nie...

W końcu lepiej być brudną niż zgniecioną na placek.

Smok fuknął jakoś dziwnie, rozłożył ogromne skrzydła i wzniósł się w powietrze. Bardzo szybko zniknął w ciemności.

Tereska wyrzuciła zakrwawioną gałąź, poniewczasie żałując, że nie zdezynfekowała rany. Miała nadzieję, że biedny jaszczur nie nabawi się zakażenia. „Byłaby ze mnie beznadziejna Opiekunka” — pomyślała samokrytycznie.

— A więc wyleczyłaś Teriusa? No, no, no... — usłyszała raptem.

Rozejrzała się gwałtownie po pustym podwórzu.

— Emanuel...? — wyszeptała z nadzieją. — Czy to ty?

— A któżby? — odparł zrzędliwy głos. — Leciałem za tą poczwarą przez pół nocy. Mało skrzydeł nie połamałem. Myślałem, że podpali miasto!

— I co? Chciałeś ugasić pożar?

— Nie wiem, co chciałem... Ale wiem, co widziałem! Mało kto zdobyłby się na wyciągnięcie smokowi z łapy takiej kłody — mruknął z podziwem, oglądając leżący w krzakach zakrwawiony kawał drewna. — Musiało go nieźle zaboleć. Aż dziw, że nie próbował cię ugryźć... Mówiłem, że cię kocha!

— Ale nie zdążyłam odkazić rany... — wyznała niechętnie Tereska, bojąc się, że straci reputację, którą dopiero co zdobyła. — Może wdać się infekcja czy coś takiego...

— Chyba żartujesz? — zaśmiał się elf. — Złego licho nie weźmie! Nic mu nie będzie.

Dziewczynka odetchnęła z ulgą. Nieoczekiwanie coś sobie przypomniała.

— Wiesz co? Musiałam dzisiaj pójść do lekarza i dowiedziałam się, że pani doktor Kasia była kiedyś Opiekunką w waszej Farmagii.

— No i co z tego? — Emanuel warknął podejrzliwie.

— Ona jest taka dobra. Widać, że zależy jej na tej farmie. Dała mi lekarstwa dla was... Mogłaby wrócić i kurować zwierzęta...

— Oszalałaś?! Nie ma mowy. Nie potrzebujemy dorosłych, nie nadają się! Poza tym mamy już kandydatkę na Opiekunkę!

Tereska aż oklapła z rozczarowania. Wprawdzie nie liczyła na to, że... Ale w głębi serca miała nadzieję, że może jakimś cudem okaże się, iż ma szansę zostać Opiekunką... A teraz... Wszystko przepadło.

— Zabierz chociaż leki i bandaże, które od niej dostałam. Przydadzą się wam w Farmagii — powiedziała z rezygnacją. — Zaraz ci je przyniosę.

— Jak mam je wziąć!? — krzyknął zaskoczony elf. — Ja nie mogę tego dotykać! To są ludzkie czary!

Dziewczynka roześmiała się tak, że aż dostała czkawki.

— To nie są żadne czary! To zwykłe lekarstwa i opatrunki. Na każdym jest napisane, jak tego używać. Na pewno dasz sobie radę.

— Ty nic nie rozumiesz! Pisanie to też człowiecza magia. Żaden elf tego nie robi. Zresztą nieważne. Porozmawiajmy o tobie — Emanuel chrząknął znacząco. — Jesteś jedyną osobą, którą kocha Terius; masz ludzkie czary, to znaczy te opatrunki, znasz pisanie...

Tereska wpadła mu w słowo, bo znów odżyła w niej nadzieja:

— Ja właśnie chciałam poprosić... Czy nie mogłabym zostać Opiekunką?

— Nie możesz o to prosić, to my wybieramy Opiekunkę — wycedził wyniośle elf.

Nie zdążyła się zmartwić, Emanuel bowiem nagle wzleciał wysoko, wykonał w powietrzu jakiś dziwny es-flores przypominający klucz wiolinowy i zakończył go głębokim ukłonem, omal nie wyrżnąwszy głową w chodnik.

— Czcigodna panienko! Czy zgodzisz się zostać Opiekunką w naszej Farmagii? — zawołał gromkim głosem.

— O tak!!! Bardzo, bardzo chętnie! — Tereska podskoczyła z radości. Wreszcie zobaczy prawdziwego jednorożca. Od lat o tym marzyła!

— Wspaniale! Jutro odbędzie się prezentacja. Przybędę po ciebie rano. A teraz lecę. Muszę wszystkich zawiadomić, że się zgodziłaś.

— Poczekaj chwilę. Powiedz mi, gdzie jest Farmagia! Czy mam się jakoś specjalnie przygotować?

Ale elfa już nie było.

Podekscytowana dziewczynka wróciła szybko do domu, zmyła z siebie kurz i sadzę i włożyła czystą piżamę. Wskoczyła do łóżka, ale natłok myśli nie pozwalał jej zasnąć. „Gdzie jest ta Farmagia? Jak to będzie? Czy dam sobie radę? Jakie stworzenia tam mieszkają? Przecież ja nie umiem nikogo wyleczyć, to mama zawsze wie, co zrobić...”.

Gwałtownie usiadła. „Co mama powie, gdy zniknę z domu bez uprzedzenia?... Mam nadzieję, że elfy znają jakieś sposoby, żeby rodzice się nie martwili. W końcu mieli już mnóstwo małych Opiekunek”. Znów opadła na poduszkę. „Szkoda, że nie wypytałam pani doktor, jak tam jest. E tam... Wszystkiego dowiem się jutro od Emanuela”.

Uspokojona tą myślą zwinęła się w kłębek i zasnęła.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki