The Disaster Artist. Moje Życie Na Planie The Room, Najlepszego Złego Filmu Na Świecie - Greg Sestero, Tom Bissell - ebook

The Disaster Artist. Moje Życie Na Planie The Room, Najlepszego Złego Filmu Na Świecie ebook

Greg Sestero, Tom Bissell

5,0
32,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Z planu najlepszego złego filmu świata

Niezwykła opowieść o Tommym Wiseau – pewnym niezwykle bogatym człowieku w nieokreślonym wieku i o niejasnym pochodzeniu (najprawdopodobniej z Poznania!), który w 2003 roku nie tylko napisał, wyprodukował oraz wyreżyserował słynny film The Room, ale także odegrał w nim główną rolę. Produkcja kosztująca 6 milionów dolarów zarobiła zaledwie 1800 dolarów i po dwóch tygodniach zniknęła z kin. Dziś znana jest jako najgorszy film świata i stanowi fenomen na skalę światową.

Nie trzeba jednak znać ani lubić The Room, aby pokochać historię o tym, jak Tommy Wiseau wbrew wszelkim zasadom sztuki i biznesu osiągnął swój wymarzony cel – sławę. The Disaster Artist opowiada o spotkaniu i przyjaźni dwóch aktorów kultowego filmu, Tommy’ego Wiseau oraz Grega Sestero. To nie tylko przezabawny portret niecodziennego celebryty, ale także wciągająca i poruszająca opowieść o spełnianiu marzeń.

Książka znalazła się na liście bestsellerów „New York Times”, a James Franco nakręcił na jej podstawie film nagrodzony dwoma Złotymi Globami i nominowany do Oscara.

To może być najważniejsza książka w dziejach literatury.

„The Huffington Post”

The Disaster Artist dostarcza fascynujących ciekawostek... Sestero porywa nas w podróż z futbolowych rozgrywek w Golden Gate Park na absurdalny, zbudowany na parkingu samochodowym plan filmowy, dorzucając po drodze ostre jak brzytwa przemyślenia i wywołujące szczery śmiech żarty.

„Los Angeles Magazine”

The Disaster Artist to najbardziej szczera książka o przyjaźni, jaką czytaliśmy.

„Los Angeles Times”

Popłakałem się ze śmiechu.

RollingStone.com

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 403

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Greg Sestero, Tom Bissell The Disaster Artist. Moje Życie Na Planie The Room, Najlepszego Złego Filmu Na Świecie Tytuł oryginału The Disaster Artist: My Life Inside The Room, the Greatest Bad Movie Ever Made ISBN Copyright © 2013 by Greg Sestero and Thomas Carlisle Bissell Copyright © for the Polish Translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2018All rights reserved Redakcja Paulina Wierzbicka Projekt graficzny okładki Tobiasz Zysk Projekt typograficzny i łamanie Grzegorz Kalisiak | Pracownia Liternictwa i Grafiki Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 faks 61 852 63 26 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Dla mojej rodziny, kocham i dziękuję

Dla mojej rodziny, kocham i dziękuję

Joe Gillis: Może jest trochę za długi i może znajdzie się kilka powtórzeń… no, ale nie jesteś przecież profesjonalną pisarką.

Norma Desmond: Włożyłam w niego całe serce.

Joe Gillis: Oczywiście. To właśnie czyni go świetnym.

— Bulwar Zachodzącego Słońca (1950)

Zawsze uważałem, że lepiej jest być udawanym kimś niż prawdziwym nikim.

— Tom Ripley, Utalentowany Pan Ripley (1999)

Sztuka ta może być wystawiana przez aktorów w dowolnym wieku. Zadziała, jeśli chemia między postaciami będzie miała sens. Ludzkie zachowanie i zdrada dotyczą nas wszystkich. Istnieją w nas samych. Kochasz kogoś. Czy na pewno? Czym jest miłość? Myślisz, że masz wszystko, a nie masz nic. Musisz mieć nadzieję i ducha. Być optymistą. Lecz czy poradzisz sobie ze swoim lub innych ludzkim zachowaniem? Nie chcesz być dobry, tylko świetny.

— Nota reżyserska, The Room (2001) autor: Tommy P. Wiseau

W rolach głównych

Tommy Wiseau — Johnny/Scenarzysta, reżyser, producent

Don [sic] — Drugi Mark

Brianna Tate — Druga Michelle

Philip Haldiman — Denny

Dan Janjigian — Chris-R

Scott Holmes — Mike

Juliette Danielle — Lisa

Carolyn Minnott — Claudette

Robyn Paris — Michelle

Kyle Vogt — Peter

Greg Ellery — Steven

Bill Meurer — Właściciel Birns & Sawyer

Peter Anway — Przedstawiciel Birns & Sawyer

Raphael Smadja — Operator kamery nr 1

Sandy Schklair — Nadzorca ciągłości zdjęć

Safowa Bright — Projektantka kostiumów

Amy Von Brock — Charakteryzatorka

Zsolt Magyar — Operator dźwięku

„Merce” — Dział artystyczny

Graham Futerfas — Operator kamery nr 2

Todd Barron — Operator kamery nr 3

Byron — Maszynista sceny / Specjalista od krzyczenia

Joe Pacella — Asystent operatora kamery

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Od Autora

Wyobraź sobie film tak niezrozumiały, że nie możesz przestać go oglądać. Desperacko próbujesz dowiedzieć się, jak (jeśli w ogóle) ktoś mógł wpaść na taki pomysł: Kto go nakręcił i w jakim celu?

Książka ta opowiada bodajże najbardziej nieprawdopodobną historię sukcesu w Hollywood. W samym jej środku znajduje się enigmatyczny filmowiec, który sam o sobie mówi, między innymi, że jest wampirem. Człowiek ten mówi z mocnym, europejskim akcentem, źródła którego nie chce ujawnić. Nie chce również zdradzić, ile ma lat ani skąd wziął się jego pozornie nieprzebrany majątek. Nazywa się Tommy Wiseau, a film, który napisał, wyreżyserował, wyprodukował, w którym zagrał główną rolę i na który wyłożył 6 milionów dolarów, to katastrofalny przykład kinowej pychy, znany jako The Room.

The Room jest — mimo pozornie prostej fabuły — bodaj najbardziej przypadkowo surrealistycznym filmem w historii. Mówiąc wprost, The Room nie działa w żaden z wymyślonych na przestrzeni ostatniego stulecia sposobów, w jakie film działać powinien. Pełno w nim fałszywych tropów, ujęć miejsc, w których nigdy nie dzieje się akcja i zupełnie pozbawionych kontekstu rozmów. Zasadniczo jedna wielka, fabularna dziura. Dla wielu doświadczenie The Room jest przeżyciem zarówno szalenie radosnym, jak i niezwykle wichrującym. Jest źródłem obsesyjnej fascynacji, od pierwszej minuty wciągając cię w swój dziwny, pokręcony świat. Tommy Wiseau chciał, aby The Room był poważnym, amerykańskim dramatem, opowieścią ku przestrodze, traktującą o miłości i przyjaźni, wyszło mu jednak coś zupełnie innego — komedia, bardzo dosłownie, pomyłek.

Mimo to od czasu swojej premiery w 2003 roku The Room rozszedł się po całych Stanach Zjednoczonych, a teraz również i świecie, z iście wirusową skutecznością. Wielu uważa, że to ta niezgłębiona nieudolność filmu winduje go do czegoś w stylu wywróconej do góry nogami wspaniałości. Czczonyjest za swoje niedoskonałości i niezrównaną umiejętność wywoływania niekontrolowanych napadów śmiechu, od początku filmu aż po napisy końcowe. To, być może, najcudowniej okropne dziewięćdziesiąt sześć minut taśmy filmowej w historii kina.

A ja w nim byłem.

W 1998 roku, będąc młodym, aspirującym aktorem, zapisałem się na zajęcia teatralne w San Francisco. To właśnie tam poznałem Tommy’ego Wiseau — spotkanie, które w nieprzewidywalny sposób odmieniło całe moje życie. Tommy i ja byliśmy tak różni, jak to tylko możliwe, lecz łączyło nas wspólne marzenie: kariera w przemyśle rozrywkowym. To właśnie od tego przypadkowego spotkania rozpoczęła się podróż, której ani ja, ani nikt inny nie byłby w stanie sobie nawet wyobrazić.

Książka ta jest moją osobistą relacją z tej podróży — tej, która zakończyła się powstaniem fenomenu, którym jest The Room. Jest to, mam nadzieję, opowieść pełna serca, smutku i ślepej, artystycznej odwagi. Historia, którą opowiada, traktuje w równej mierze o potędze wiary w siebie, jak i zagrożeniach mogących się pojawić podczas prób zapanowania nad ograniczeniami, które sami sobie narzucamy.

Rozmowy i wydarzenia, które tu przedstawiam, są prawdziwe i opisuję je tak, jak je zapamiętałem. Materiał, który nie pochodzi z moich obserwacji ani doświadczenia, został stworzony na podstawie oficjalnych wywiadów z Tommym i innymi zainteresowanymi osobami. Korzystałem również z oryginalnego scenariusza, zdjęć i całych godzin materiałów zza kulis. To zwłaszcza tymi materiałami posługiwałem się w celu dokładnego opisania wydarzeń zza kamery. Pozwoliłem sobie na minimum swobody w celu przyspieszenia narracji. Połączyłem i skróciłem niektóre konwersacje i wydarzenia, starając się przy tym zachować ich spójność oraz odpowiednio przedstawić panujące wtedy nastroje.

The Room okazał się spektakularną porażką, kiedy ukazał się w 2003 roku. Przez dwa tygodnie wyświetlania w Los Angeles udało mu się zarobić całe 1800 dolarów. Dopiero ostatni weekend projekcji przyniósł ziarna, z których miało wykiełkować zbawienie filmu. Przechodząc obok kina, dwóch młodych studentów kinematografii, Michael Rousselet i Scott Gairdner, zauważyli na budce z biletami napis „ZWROTÓW NIE PRZYJMUJEMY”. Pod informacją znajdował się cytat z jakiejś recenzji: „Oglądanie tego filmu można porównać do bycia dźgniętym nożem w głowę”. Więcej zachęty nie potrzebowali.

The Room oczarował Rousseleta i Gairdnera. Zaczęli namawiać innych, aby doświadczyli filmu, i wkrótce powstał kult. To ci młodzi mężczyźni i kobiety stworzyli wiele ze znanych dzisiaj zabaw partycypacyjnych publiczności The Room i przez kilka lat stanowili awangardę nieoficjalnego, podziemnego fanklubu filmu. Za nic nie chcieli dać mu umrzeć, posuwając się nawet do obozowania pod jednym z kin, aby wymusić kolejne pokazy. Kombinacja ich entuzjazmu i nieszczęsnego partyzanckiego marketingu Tommy’ego sprawiły, że film stał się w LA żartem i osobliwą ciekawostką całego przemysłu filmowego. Nie minęło dużo czasu, zanim śmietanka komików Hollywoodu zaczęła okazywać filmowi Tommy’ego swego rodzaju uznanie, organizując prywatne pokazy filmu i parodiując go w swoich występach. Powoli kult filmu zaczął nabierać rozpędu, aby w 2009 roku wedrzeć się do głównego nurtu. Artykuły o The Room ukazały się w Entertainment Weekly, Time i Harper’s,wspominano o nim w CNN, FOX News i ABC World News; zaczął być również puszczany corocznie w państwowej telewizji. Za sprawą tej nagłej kampanii reklamowej The Room stał się najlepiej sprzedającym się niezależnym filmem w historii i po dziś dzień pełne sale ludzi przychodzą obejrzeć go w kinach na całym świecie.

Magia The Room bierze się z jednej rzeczy: Nikt nie widzi świata tak, jak Tommy Wiseau. To on jest kluczem do tajemnicy filmu i motorem napędowym jego sukcesu. Tommy zawsze czuł, że jego film stanie się kochanym na całym świecie klasykiem — myśl, zdawać by się mogło, zupełnie nieprawdopodobna. A jednak miał rację. The Room stał się dokładnie takim hitem, jakiego spodziewał się Tommy, choć może nie do końca w taki sposób, jakiego się spodziewał. Pomimo częstego określania go jako „Obywatel Kane złych filmów” Tommy wciąż wierzy, że stworzył najlepszy film wszech czasów.

Koniec końców fenomen The Room pozwolił mi zrozumieć, że w życiu wszystko jest możliwe. The Room jest dramatem, który jest również komedią, która jest również egzystencjonalnym wołaniem o pomoc, które w końcu jest również dowodem ludzkiej wytrwałości. Sprawił, że musiałem powtórnie zastanowić się nad tym, co to znaczy odnieść artystyczny sukces lub porażkę. Czy jeśli w sztuce chodzi o wyraz, to czy może on być nieudany? Czy w takim razie sukces jest jedynie kwestią tego, co zrobimy z tą porażką?

Wielu z nas chce wyruszyć ku twórczemu życiu, lecz nigdy nie podejmuje wyzwania — za bardzo paraliżuje nas nieśmiałość czy też strach przed zrobieniem pierwszego kroku. Tommy Wiseau nie miał żadnych szans na zostanie filmowcem, lecz coś pchało go w tym kierunku — uczucie na tyle potężne, że zainspirowało globalny fenomen. Dziesięć lat po zakończeniu prac nad filmem, żyjąc w post-­roomowym świecie, zacząłem zdawać sobie sprawę, jak bardzo to doświadczenie mnie zmieniło i jak bardzo jestem mu za to wdzięczny. Miliony ludzi zdążyło stanąć przed wielkimi, tajemniczymi, zamkniętymi drzwiami, jakimi jest The Room, zaglądając z mieszanką radości i zdumienia przez znajdującą się w nich dziurkę od klucza. Mam nadzieję, że udało mi się te drzwi otworzyć i, w końcu, zaprosić wszystkich do środka.

Greg Sestero

South Pasadena, CA

October 2012

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Rozdział pierwszy

„O, cześć, Mark”

Betty Schaefer: Słyszałem, że masz niezły talent.

Joe Gillis: To w tamtym roku. W tym próbuję coś zarobić.

— Bulwar Zachodzącego Słońca

Tommy Wiseau zawsze dziwnie się ubierał, ale tamtej nocy, późnym latem 2002 roku, przykuwał uwagę dosłownie każdego modela, dziwaka, transwestyty i speca od face liftingu w promieniu iluś metrów od restauracji The Palm w Hollywood. Ludzie nie mogli przestać na niego patrzeć; ja nie mogłem przestać na niego patrzeć. Nawet dzisiaj, dobrą dekadę później, wciąż nie mogę wyprzeć tego obrazu z głowy: okulary do nocnej jazdy samochodem; luźna jak odzież przeciwdeszczowa, ciemna marynarka; wypchane po brzegi, piaskowe bojówki (ziemniaki przemycał czy co?); biały podkoszulek; niezgrabne glany jak u Frankensteina i dwa paski. Tak, dwa. Pierwszy na miejscu, przeciągnięty przez szlufki; drugi udrapowany pod plecami, co, jak zawsze twierdził, robił specjalnie: „Podtrzymuje mi tyłek. I jest wygodny”. No i był jeszcze sam Tommy: niski i umięśniony; z twarzą białą i pełną grudek, niczym porzucony projekt jakiegoś rzeźbiarza; wielką jak łopata do śniegu szczęką; długimi, gęstymi i niesamowicie czarnymi włosami, jakby farbował je tuszem z permanentnego markera — i obecnie całkowicie przemoczonymi. Chwilę, zanim weszliśmy do środka, Tommy wylał sobie na głowę butelkę wody Arrowhead, żeby „ten taki puch” nie zepsuł jego pięknych loków. Nie pozwolił również zaparkować chłopcu parkingowemu The Palm swojego srebrnego Mercedesa SL500, bo bał się, że ten napierdzi mu na siedzenie.

W tamtym momencie znałem się już z Tommym od niemal pięciu lat. Wyglądaliśmy bardziej jak swoi arcywrogowie z jakiegoś komiksu Marvela niż potencjalni przyjaciele. Ja byłem wysokim blondynem z Północnej Kalifornii, Tommy natomiast wyglądał, jakby został wyhodowany w jakimś ciemnym i wilgotnym miejscu. Doskonale zdawałem sobie sprawę, gdzie wpisywaliśmy się z Tommym w mieszankę grubych ryb i płotek Hollywoodu oraz turystów odwiedzających The Palm. Miałem dwadzieścia cztery lata — byłem płotką, tak jak Tommy. Oznaczało to, że na stolik musieliśmy czekać co najmniej pół godziny. Wchodząc do restauracji, widziałem gości przeszukujących swoje mentalne wizytowniki, próbujących ustalić, kim jest Tommy. Genem Simmonsem po trzech miesiącach na pustyni Gobi? Dzwonnikiem z Notre Dame po operacji garbu? Zbiegłym Muppetem? Bębniarzem kapeli Ratt?

— Nie czekam w kolejka — powiedział mi przez ramię Tommy. Podszedł do stanowiska hostessy. Ja trzymałem się z tyłu, jak zawsze w takich sytuacjach, i czekałem na ten nieunikniony moment, w którym Tommy się odezwie, a osoba, do której mówi, będzie próbowała umieścić jego głos gdzieś na mapie świata. Brzmiał trochę jakby akcent ze Wschodniej Europy został potrącony przez paryski autobus. Hostessa zapytała Tommy’ego, czy ma rezerwację.

— O, tak — powiedział. — Mamy rezerwacja stolika.

— A na jakie nazwisko? — zapytała lekko sarkastycznie, ale tylko lekko, bo kto wie, czy Ratt nie wypuszczą zaraz nowego krążka z największymi hitami? Jej stanowisko wymagało ostrożnego oceniania potencjalnej sławy gości.

— Ron — odpowiedział Tommy.

Sprawdziła listę rezerwacji.

— Przykro mi — powiedziała, stukając ołówkiem o papier. — Nie mam tu żadnego Rona.

— O, przepraszam — odrzekł Tommy. — Chciałem powiedzieć Robert.

Zerknęła na listę.

— Roberta też nie mam.

Tommy zaśmiał się.

— Czekaj, pamiętam już. Sprawdź „John”.

Hostessa znalazła jakiegoś Johna na dole swojej listy.

— John — powiedziała. — Cztery osoby?

— Tak, tak — rzucił Tommy, przywołując mnie, żeby liczba gości znalazła się choć odrobinę bliżej tej podanej.

Nie wiem, kim był „John, cztery osoby”, ale hostessa złapała ze stanowiska kartę win i zaczęła prowadzić nas do stolika.

Szedłem za Tommym i hostessą przez przyciemnione wnętrze restauracji i spoglądałem na dziesiątki karykatur celebrytów zdobiących ściany. Byli tam Jack Nicholson, Bette Davis, O.J. Simpson. Zacząłem się zastanawiać: Co właściwie trzeba by zrobić, żeby zostać zdjętym z tej ściany? Wychwyciłem też kilka znanych z pierwszych stron gazet twarzy przy stolikach. No, może nie z pierwszych, ale w każdym razie z gazet: sprawozdawca sportowy Al Michaels, kolega mojego ukochanego Johna Maddena; modelka ze „Sports Illustrated” Josie Maran; jeden z prowadzących lokalne wiadomości na ABC News. Było tam też sporo twarzy, których nie kojarzyłem, ale na pewno również związanych z show biznesem. Ci — w większości kobiety i mężczyźni w średnim wieku — rozmawiali o branży tonem konwersacyjnym, a o prawdziwej branży półgębkiem. Kelnerami byli sami pachnący drogą wodą po goleniu pakerzy o dużych, białych, wymuskanych paznokciach; mieli taką bajerę, że mogłeś prawie uwierzyć, iż to nieważne, że nie jesteś nikim sławnym. Powietrze w The Palm było bardzo kosztowne. Wszystko poza jedzeniem smakowało jak pieniądze.

— Przepraszam — powiedział Tommy z oburzeniem, kiedy hostessa doprowadziła nas do stolika. — Przepraszam, ale nie. Nie siedzę tutaj. Chcę sofę — Tommy zawsze nalegał na sofę.

— Sofy są zarezerwowane, proszę pana.

Ale Tommy nie miał w zwyczaju odpuszczać. Myślę, że hostessa zauważyła, że ma tylko dwie opcje: dać Tommy’emu sofę albo zadzwonić po hycla, żeby strzelił w niego strzałką usypiającą. Kombinacją kłamstw, grania pod publiczkę i wymuszania ugraliśmy sofę w najładniejszej części restauracji. Tommy zawołał jakiegoś chłopaka natychmiast po zajęciu miejsca, mówiąc, że „umiera z głodu” i jest gotowy do złożenia zamówienia.

— Ja tu nie pracuję — odpowiedział chłopak.

Za każdym razem, kiedy był w restauracji, Tommy zamawiał szklankę wrzątku. Jeszcze nie widziałem, żeby kelner czy kelnerka nie stanęli po tym zamówieniu zbici z tropu.

Oto jak poradził sobie z tym kelner w The Palm.

— Przepraszam. Powiedział pan szklanka czego?

— Wrzątku. Tak. To właśnie powiedziałem.

— Z cytryną czy może…?

— Słuchaj, czemu ty mi utrudniasz? Czy ja mówię po chińsku? To proste zamówienie, rany boskie. Jesteś pijany czy coś? I więcej pieczywa z tymi takimi rodzynki.

Poszliśmy do The Palm, żeby świętować. Następnego ranka produkcja The Room — filmu, który Tommy wymyślił, napisał, wyprodukował, obsadził, a teraz miał wyreżyserować i zagrać główną rolę — miała się oficjalnie rozpocząć. Gdybyś znał Tommy’ego tak długo jak ja, wiedziałbyś, że początek produkcji The Room był cudem o iście biblijnych proporcjach. Pracowałem z nim nad tym filmem od samego początku, choć z przerwami. Moją ostatnią i najpoważniejszą fuchą przy filmie była pozycja kierownika produkcji. Kiedy zaczęliśmy, nie miałem zielonego pojęcia, kim właściwie jest kierownik produkcji. Tommy zresztą tak samo. Zasadniczo robiłem wszystko to, co trzeba było zrobić. Ustalałem terminy przesłuchań, spotkania i próby; prowadziłem castingi; pomagałem znaleźć sprzęt i, co najtrudniejsze, pilnowałem, żeby Tommy nie sabotował własnego filmu. W pewnym sensie byłem jego łącznikiem z zewnętrznym światem, jako że nikt nie znał go tak dobrze, jak ja. Do mnie należało też wystawianie rachunków, które wylatywały z Wiseau-Films niczym mewy szukające suchego lądu. Tommy płacił mi przy tym wszystkim wcale niezłe pieniądze plus „dodatki”, jak mówił na jedzenie. Jako że projekt Tommy’ego miał zaraz ruszyć, planowałem następnego dnia wejść do sklepu French Connection, w którym pracowałem za osiem dolarów na godzinę, i powiedzieć, że się zwalniam. Miałem nadzieję, że już nigdy nie będę musiał składać ciuchów, których nie będę później sam nosił.

— Więc — zaczął Tommy, zdejmując okulary. Jego oczy były całe przekrwione. — Zaczynamy produkcję. Jak się czujesz?

Zaczął zaciągać włosy do podtrzymywanego gumką do włosów kucyka.

— Świetnie — odpowiedziałem.

Tommy patrzył mi prosto w oczy, co wcale nie zdarzało się często. Wstydził się swojej lewej powieki, która opadała w zauważalny sposób, toteż rzadko kiedy utrzymywał w czasie rozmowy kontakt wzrokowy. Gdy z kimś rozmawiał, zwykle ustawiał się lewym półprofilem, bo uważał, że wygląda wtedy najkorzystniej.

— Denerwujesz się trochę? — zapytał Tommy.

— Czym?

— Dużym dzień jutro.

— A powinienem być zdenerwowany?

Wzruszył ramionami. Rozmawialiśmy jeszcze trochę podczas jedzenia, a tymczasem atmosfera w The Palm zaczęła się rozluźniać. Tak się składa, że dla Tommy’ego dziewiąta wieczorem to jak dla reszty ludzi południe, więc podczas gdy The Palm stawało się coraz cichsze, Tommy robił się coraz bardziej energiczny. Musiałem wracać już do domu, między innymi z powodu mojej dziewczyny, Amber. Nie przepadała za Tommym i wściekała się, kiedy nie spędzałem z nią czasu w jej wolne wieczory.

Tommy nachylił się do mnie. Nie ruszył nawet swojego wrzątku.

— I co teraz myśli o The Room?

Już kilka razy mówiłem Tommy’emu, co myślę o The Room, czyli, iż uważam, że scenariusz nie ma sensu. Motywacje postaci zmieniały się ze sceny na scenę, istotne punkty zwrotne pojawiały się i znikały, a wszystkie dialogi brzmiały tak samo, czyli dokładnie tak jak unikalna wersja języka angielskiego Tommy’ego. Lecz i tak cokolwiek bym powiedział, zdania Tommy’ego nie dało się zmienić, więc co za różnica? Uważałem, że film oferował ciekawe wejrzenie w życie Tommy’ego. Nie mogłem sobie jednak wyobrazić, jak ktoś miałby być w stanie go rozszyfrować, a co dopiero chcieć płacić za możliwość obejrzenia go.

— Wiesz, co myślę o The Room — powiedziałem. — Po co znowu pytasz?

— Bo jutro jest bardzo ważny dzień. Pójdzie do historii. Przyłożenie. Nikt nie może zabrać. Nasz dzień na szczycie! Zaczynamy kręcić. — Uśmiechnął się i oparł z powrotem. — Nie mogę uwierzyćw to, jak się nad tym zastanowić.

— No tak. Gratulacje. Zasłużyłeś sobie.

Tommy spojrzał na mnie, jego uśmiech zniknął.

— To „no tak” nie brzmi przekonująco. Nie jesteś zadowolony?

Byłemzadowolony. Byłem też w tamtym momencie rozkojarzony. Przypadkiem złapałem się wzrokiem z jakąś młodą brunetką, co ona odebrała chyba jako zaproszenie. Wraz ze swoją blond koleżanką patrzyły teraz w kierunku naszego stolika. I zaraz zaczęły do nas iść. Obie wystrojone. Obie na szpilkach. Obie młode. Blondynka wyglądała, jakby była asystentką jakiegoś agenta, może na spotkaniu ze swoją ciut bardziej frywolną koleżanką, piastującą ciut słabsze stanowisko, w celu znalezienia jakiegoś ciekawego zajęcia na tę noc. Oczy im się świeciły, a uśmiechy mówiły „no cześć”; w rękach trzymały na wpół wypite kieliszki wina, które zdecydowanie nie były tego wieczoru ich pierwszymi.

Skinęły na Tommy’ego i mnie, żebyśmy się przesunęli, aby mogły się dosiąść.

— Chciałyśmy tylko podejść się przywitać — powiedziała brunetka. — Słodki jesteś.

Wymieniliśmy niezręczny uścisk dłoni, przedstawiliśmy się. Greg. Tommy. Miranda. Sam. Nasza sofa pachniała, jakby ktoś popsikał ją perfumami o zapachu jabłek i wanilii.

Niepewnie, lecz rozmowa zaczęła się rozkręcać. Tak, jedzenie było świetne. Och, ale to śmieszne! Moja ręka została dotknięta po raz pierwszy, drugi. Tommy był wkurzony; wycofał się w jakiś mały, poirytowany zakątek swojego umysłu. Siedział tam przez chwilę, aż w końcu wypalił do dziewczyn: — To co jeszcze robicie, poza piciem?

Wymieniły szybkie, zdecydowane spojrzenia. Prawie można było dostrzec iskry skaczące w ich oczach.

— Przepraszam? — powiedziała Miranda.

Tommy westchnął.

— Zapytałem, co robicie. Jakaś praca czy coś? Co macie do zaoferowania poza wódką?

Miranda najpierw przyjrzała się badawczo swojemu kieliszkowi, a potem mnie. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Dziewczyny wstały. Tak. Cóż. Miło było cię poznać Greg. Tak, dzięki. Ciebie też. Do zobaczenia. Pewnie. Trzymajcie się. Ty też.

Kiedy wyszły, spojrzałem na Tommy’ego i pokręciłem głową.

— Dziewczyny są szalone — powiedział.

Kelner podszedł do stolika i poprosił Tommy’ego o dowód tożsamości. Nie było w tym niczego niezwykłego. Nabiliśmy ogromny rachunek, a Tommy płacił kartą kredytową, z którą był jakiś problem. Ale Tommy odmówił okazania dokumentu, ogłaszając, że „Kalifornia daje mu do tego prawo!”. Kelner dał mu więc do zrozumienia, że Wydział Policji Los Angeles znajduje się tylko jeden telefon stąd. Tommy się zdenerwował, ale pozwolił kelnerowi zerknąć na schowane pod ciemną podszewką portfela prawo jazdy. Kelner powiedział, że bardzo mu przykro, ale musi prosić Tommy’ego o wyciągnięcie dokumentu.

— Co za brak szacunku! — odparł Tommy. — Bardzo przepraszam, ale kompletnie pan oszalał.

W końcu kelner odpuścił.

Tommy wypadł na zewnątrz. Zacząłem iść za nim, przepraszając po drodze wszystkich napotkanych pracowników restauracji. Zdążyłem się już do tego przyzwyczaić; w ten sposób japłaciłem za nasze wyjścia.

Staliśmy przed restauracją, czekając, aż chłopak podprowadzi Mercedesa Tommy’ego. (Najwyraźniej Tommy zapomniał o związanych z pierdzeniem niebezpieczeństwach). Obawiałem się wyrazu twarzy parkingowego, kiedy Tommy dawał mu napiwek. Przy rachunku na sto dolarów Tommy zazwyczaj zostawiał pięć dolarów napiwku. Czasami obdarowani przez Tommy’ego wracali do niego ze zranioną dumą i pytali: — Czy zrobiłem coś nie tak?, a Tommy odpowiadał: — Ciesz się z tego, co masz. Tommy musiał czuć się trochę winny z powodu awantury w restauracji, bo chłopak parkingowy nie wydawał się oburzony wysokością napiwku, który otrzymał.

Ruszyliśmy na wschód wzdłuż Santa Monica. Ruch nie był duży, ale Tommy i tak jechał ze swoją standardową prędkością dwudziestu kilometrów na godzinę poniżej ograniczenia. Zastanawiałem się czasami, co myśleli sobie kierowcy na autostradach Wielkiego Los Angeles, kiedy mijali Tommy’ego. Spodziewali się zobaczyć za kółkiem jakiegoś stuletniego strażnika krypty, a zamiast tego spoglądali na obleczony czarnymi włosami, kromaniański profil w okularach prosto z Łowcy Androidów.

Tak się złożyło, że na pierwszych światłach obok nas stanęły Miranda i Sam. Spojrzałem w ich stronę, uśmiechnąłem się i pomachałem ręką. Oczywiście wybuchły śmiechem. Tommy opuścił szybę od strony pasażera i powiedział — tak głośno, jak tylko potrafił: Ha! Ha ha ha ha ha ha ha. Ha! Ha! Ha! Przerażone, ruszyły tak, jakby uciekały od jakiegoś okropnego wypadku. Zatopiłem się w swoim fotelu. Był to kolejny sposób, w jaki lubiłem spędzać czas w towarzystwie Tommy’ego: próbując zniknąć.

Tommy spojrzał na mnie i powiedział:

— Świetnie wyglądasz, tak przy okazji. Jak Spartakus.

Tommy kochał kino, ale nie byłem pewien, czy widział cokolwiek nakręconego po 1965 roku. Wydaje mi się, że pomyślał, że wyglądam jak Spartakus, ponieważ po raz pierwszy w życiu nosiłem brodę. Podczas prac nad castingiem do The Room, które trwały całe miesiące dłużej, niż powinny, pozwoliłem swojej brodzie — tak samo jak swojemu związkowi — jakby żyć własnym życiem. Amber jej nie lubiła, ale mi w końcu przypadła do gustu. Było w niej coś ożywczo wikingowego.

— Spartakus? — powiedziałem. W tamtym momencie nie oglądałem jeszcze nigdy Spartakusa, ale zakładałem, że jest to pasująca obserwacja. Kilka lat później w końcu go obejrzałem. Spartakus nie ma brody.

Samochód znowu zaczął toczyć się po drodze.

— Dobra, słuchaj — powiedział Tommy. — To bardzo ważne. Musisz zrobić The Room.

— Przecież robię The Room.

— To nie o to mi chodzi. Chodzi mi, że musisz zagrać w The Room. Wystąpić. Musisz zagrać Marka.

Przerabialiśmy to już. Wiele razy. Tommy twierdził, że napisał rolę Marka — który w scenariuszu zdradza swojego najlepszego przyjaciela, Johnny’ego (postać Tommy’ego), sypiając z jego przyszłą żoną, Lisą — dla mnie. Nigdy nie wiedziałem, co o tym sądzić.

W ciągu tych czterech lat, odkąd poznałem Tommy’ego, wielokrotnie zdarzało mu się przyjść mi z pomocą. Gdyby nie Tommy, nigdy nie sprowadziłbym się do Los Angeles. Teraz miał kręcić film — film, który był dla niego wszystkim. Cieszyłem się więc, że mogę mu pomóc. Ale występować w nim? To był już zupełnie inny stopień zobowiązania. Wiedziałem, jak wyglądają dobre filmy. The Room nie miał być dobrym filmem. Już samo ukończeniego wymagałoby chyba boskiej interwencji.

Nie wspominając nawet o tym, że rola Marka została już obsadzona.

— Co o tym myślisz? — zapytał Tommy.

— Myślę — powiedziałem — że to Don gra już Marka.

Aktor miał na imię Dan, ale Tommy zawsze wołał na niego Don, więc i ja musiałem tak robić.

Tommy nie odzywał się przez całą przecznicę. Plamy światła wlewały się do samochodu i wylewały z powrotem. Jechaliśmy teraz dziesięć na godzinę mniej niż standardowe dwadzieścia na godzinę poniżej ograniczenia Tommy’ego, kręcąc się przy tym po wszystkich pasach. Mijali nas rowerzyści. Te samochody, które na nas nie trąbiły, powinny były to robić.

— Co, jeśli coś zrobimy? — rzekł Tommy. — Co, jeśli damy ci bardzo dobre pieniądze?

My? Struktura kierownicza Wiseau-Films była bardzo prosta: Tommy był założycielem, prezesem, dyrektorem wykonawczym, działem prawniczym, menedżerem marki, asystentem administracyjnym (pod pseudonimem „John”), operatorem telefonu i skrzynki mailowej. Twierdził, że przy The Room wspiera go jeszcze czterech innych producentów, ale nikt, w tym i ja, nigdy ich nie poznał. Kilka miesięcy wcześniej Tommy zaoferował mi pozbawioną wypłaty pozycję „wiceprezesa Wiseau-Films”, posuwając się nawet do uprzedniego wydrukowania wizytówek z moim nazwiskiem. Grzecznie odmówiłem.

Tommy stał teraz na zielonym świetle z włączonymi długimi światłami. Machnąłem mu, żeby ruszył, ale on był zbyt zajęty namawianiem mnie za wszelką cenę, abym przyjął rolę Marka.

— Słuchaj, co ja mówię, zapomnij tych skrzeczących ludzie. Co, jeśli damy ci dobre pieniądze za zagranie Marka? Co na to powiesz?

Zastanawiałem się, jakiego asa trzyma w rękawie.

Zadzwoniłem po Dona po tym, jak odpowiedział na ogłoszenie, które Tommy zamieścił w „Backstage West”. Podczas przesłuchań Tommy kazał mu pokazać swoje nagie plecy, co było upokarzające dla niego i okrutnie nieprzyjemne dla kamerzysty (mnie). Z nieznanych nikomu powodów Tommy nie lubił Dona, być może ze względu na jego ledwie odczuwalne pochodzenie z bogatej rodziny. (Tommy był bogaty teraz, ale wcale nie zawsze tak było, a nikt nie nienawidzi się bardziej niż bogaci ludzie, którzy doszli do pieniędzy w różny sposób). Tak czy siak dwa miesiące temu Tommy i Don podpisali kontrakt; od tamtej pory Don uczył się roli. Załatwił nawet epizod w filmie swojemu współlokatorowi. Z tego, co wiedział Don, jego współlokator czy ktokolwiek inny związany z produkcją The Room, ja byłem tylko „stażystą” pracującym przez lato w Wiseau-Films.

Auto Tommy’ego wciąż stało na światłach przy La Cienega. Nie mogłem uwierzyć, że rzuca tym we mnie dosłownie godziny przed rozpoczęciem produkcji. Wszystko w końcu było proste: The Room zaczynał powstawać. Ale Tommy oczywiście musiał wszystko odprościć. Nie potrafił iść naprzód, dopóki sufit nie zaczynał walić mu się na głowę.

Jakby tego było mało, Don zdążył już zaprzyjaźnić się z innymi członkami obsady — zwłaszcza z Brianną, która grała rolę Michelle. Byłem pewien, że gdyby Tommy pozbył się go bez żadnego powodu w pierwszym dniu zdjęć, reszta ekipy zaczęłaby się buntować. Tommy zwykle nie zwracał uwagi na tego typu detale.

W końcu ruszył. Chwilę później prowadził już delikatnie swojego Merca wzdłuż Santa Monica, czekając, aż coś odpowiem.

— Nie mogę tego zrobić — powiedziałem.

Nie spojrzał na mnie.

— Zawsze chciałem, żebyś to ty zagrał Marka. Okej. Więc widzisz, musisz to zrobić. To twoja szansa. Nie spartol tego. Statek odpłynie bez ciebie. — Teraz na mnie spojrzał. — Co masz za problem?

— Don gra Marka. Koniec tematu.

Tommy odwrócił wzrok.

— Zapomnij o tym typie. Gówno umie grać. Sceny miłosne? Jest sztuczny. Nic tam nie ma. Wszystko jest płaskie.

— Sceny miłosne? Tommy, jaja sobie robisz?

— Mówię: nic tam nie ma. Zwolniłbym tego gościa. I tak go zwalniam. Widzisz, to twoja szansa.

— Nie ma szans, żebym zagrał scenę miłosną w sposób, w jaki robisz to na próbach. Nie zrobię tego.

— No dobra. Robię specjalny układ dla ciebie. Nie musisz pokazywać tyłka w scenach miłosnych. Spodnie zostają. Robimy, jak ty uważasz, że jest komfortowo. Ale to twoja ostatnia szansa. Zapłacimy ci dobre pieniądze.

Tommy rzucał co chwila hasłem „dobre pieniądze”, bo wiedział, że nie miałem ich wcale. Z ciekawości — ale i chciwości, jak sądzę — zapytałem Tommy’ego, ile by mi zapłacił.

I powiedział mi.

— He — tak powiedziałem. Ja pierdzielę — tak pomyślałem. To mogło pozwolić mi wrócić do gry. Po zakończeniu produkcji mógłbym zostać w LA, zamiast wracać pokonany do domu, do San Francisco. To mogło być to, co musiałem zrobić, żeby móc robić to, co chciałem.

— To dużo pieniędzy. Jesteś pewien?

— Tak, płacimy bardzo dobrze.

— A co byś zrobił z Donem? — Potrzebowałem pieniędzy, ale i tak próbowałem odepchnąć od siebie tę… liczbę, którą Tommy we mnie rzucił. — Wszyscy lubią Dona. Wkurzą się, jeśli go zwolnisz. Mogą nawet odejść.

Chciałem uniknąć kolejnego zamieszania z castingami. W czasie, który poświęciliśmy na obsadzenie The Room,ludzie stawiali tamy na rzekach, a do obsadzenia było tylko osiem postaci.

W końcu Tommy skręcił we Flores, gdzie stał mój samochód — Chevy Lumina z 1991, który nawet dla dziadka wydawałby się staroświecki — zaparkowany pod mętnym światłem latarni. Samochód Amber stał za moim. Myślałem właśnie o samochodzie, który mógłbym kupić za pieniądze, które zaoferował mi Tommy, kiedy ten powiedział:

— Co ty na to, że damy ci też nowe auto?

Tydzień wcześniej próbowałem przejechać kilka przecznic, żeby zrobić zakupy, i samochód zepsuł się w pół drogi. Moja Lumina utrzymywała połowę mechaników Hollywoodu.

— Tommy — powiedziałem. — Nie wiem, co robić. Daj mi się zastanowić.

Głos miałem słaby, niepewny i przez to przejrzysty. Tommy już mnie miał i wiedział o tym.

Zaparkował przed moim domem.

— Nie martw się o tego Dona. Zajmujemy się tym, okej?

— Gadasz jak gangster.

— Nie, nie gangster. Taki mam pomysł. Pojawiasz jutro i mówimy wszystkim, że producenci chcą zobaczyć cię przed kamerą do innego projektu. I kręcimy na 35mm. Jemu mówimy, że kręcimy na taśmę, ale nagrywamy cyfrowo. Po problemie. Kasujemy wszystko. I tyle. Bardzo proste.

To było tak szalone, że aż mogło się absolutnie nie udać.

— Don — powiedziałem Tommy’emu — w dziesięć minut domyśli się, co jest grane.

— Nie martw się tym. My zajmujemy się tym.

Powiedziałem sobie wtedy kilka rzeczy. Powiedziałem sobie, że (a) Tommy chciał się pozbyć Dona i nie mogłem tego w żaden sposób powstrzymać; (b) nowy samochód oznaczał nową pewność siebie, a nowa pewność siebie oznaczała lepsze przesłuchania, a lepsze przesłuchania oznaczały znalezienie zatrudnienia; (c) i tak prawdopodobnie nigdy nie skończymy tego filmu, a już na pewno go nie wypuścimy; i (d) odsunięcie Dona od filmu byłoby wyświadczeniem mu przysługi. Serio.

— Greg — powiedział Tommy — nie mam czasu na gierki. Potrzebuję odpowiedź.

— Daj mi godzinę — powiedziałem, wysiadając z samochodu. Natychmiast zauważyłem Amber stojącą przed drzwiami naszego budynku. Widziałem z wyrazu jej twarzy, że właśnie miała sobie pójść, bo wystarczyło jej już czekania na mnie, wystarczyło jej już Tommy’ego, The Room i mojej brody. Idąc w jej kierunku, zdałem sobie sprawę, że pozwoliłem swojej brodzie wyrosnąć nie tylko dlatego, że przytłoczył mnie proces obsadzania The Room, ale być może również dlatego, że chciałem mieć kolejną barierę oddzielającą mnie od niej. Co zdecydowanie było jednym z powodów, dla których tak bardzo jej nie lubiła.

Amber była makijażystką z San Diego. Była dumna z tego, jaką fajną jest przy tym laską. I faktycznie byłafajną laską. Miała ciemne, kręcone włosy i była zadziorna — w sposób, w jaki tylko niewysokie, pewne siebie dziewczyny potrafią być zadziorne. Ostro zadziorna. Zabiję-cię-wzrokiem zadziorna. Zawsze patrzyła na mnie tym wzrokiem, mimo że byłem od niej prawie trzydzieści centymetrów wyższy.

Spotykaliśmy się od półtora roku; najwyższa pora, żeby albo zamieszkać razem, albo się rozejść. Niestety, nie chciałem robić żadnej z tych rzeczy. Miesiąc wcześniej tak jakby uprzedziłem całą tę rozmowę o wprowadzaniu się albo rozstawaniu, wynajmując za pieniądze od Tommy’ego mieszkanie w mieszczącym się w Starym Hollywood budynku gęsto otoczonym palmami i ze świetnym widokiem na Beverly Hills. Amber tak je uwielbiała, że zaczęła spędzać w nim cały swój wolny czas.

— No dzień dobry — powiedziała chłodno. — Co tak długo?

— Zgadnij.

Tommy właśnie ruszał, wcześniej zdecydowanie zbyt długo się na nas gapiąc. Zatrąbił. Ale nie tak zabawnie, „bip-bip”, tylko długo i przeciągle, „biiiiiiiip”.

— A więc — powiedziała z ramionami skrzyżowanymi na piersiach — co u Tommy’ego?

Cokolwiek nas łączyło, Amber była już równie bliska odcięcia się od tego jak ja. Co bolało, choć nie wiem czemu.

Tommy był już na końcu ulicy, wciąż trąbiąc w trakcie brania zakrętu wielkim łukiem. Przynajmniej teraz trąbnięcia były krótkie. Bip, bip, bip, bip. Pa, Tommy. Amber patrzyła z obrzydzeniem, jak jego Mercedes znika za rogiem.

— Greg — powiedziała — co ci daje cała ta sprawa z Tommym? On przejmuje kontrolę nad naszym życiem. Spróbuj czegoś innego. Weź tę pracę w EA Sports, o której zawsze mówisz. Bycie w pobliżu Tommy’ego jest dla ciebie zbyt wyniszczające.

— Tommy — powiedziałem — właśnie zaproponował mi rolę Marka.

Pokręciła głową, wciąż czujna.

— I? Oferował ci ją już chyba ze sto razy.

— Tak, ale tym razem zaoferował też pieniądze.

Przestała kręcić głową.

— Ile?

Powiedziałem jej, po czym zrobiło się bardzo cicho. Nad nami, pomiędzy liśćmi palm, szumiał wiatr.

— I samochód — powiedziałem. — Zaoferował też, że kupi mi samochód.

Amber wyglądała na zmieszaną.

— A czy przypadkiem nie ktoś inny gra już Marka?

Opowiedziałem jej o absurdalnym pomyśle Tommy’ego. Staliśmy tam, patrząc się na siebie. Zakładałem, że ma mnie za okropnego człowieka za sam fakt myślenia o tym. Zdecydowałem, że podziękuję Tommy’emu za ofertę.

— Okej — powiedziałem, odwracając się w stronę wejścia do budynku. — Pójdę mu powiedzieć.

Amber wciąż na mnie patrzyła.

— Co mu powiedzieć?

Zatrzymałem się w pół kroku.

— A co twoim zdaniem powinienem mu powiedzieć?

— Myślę, że powinieneś się zgodzić. I tak będziesz całe dnie na planie, tak? Walić to. Zgódź się.

Byłem w szoku.

— Chcesz żebym to zrobił?

— Tak. Myślisz, że ten drugi facet nie miałby cię w dupie, gdyby znalazł się w odwrotnej sytuacji?

Szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia. Może i by nie miał.

— Nie wiem. Cała ta sytuacja wydaje się nie w porządku.

— To kupa pieniędzy.

Tu Amber miała rację; mieliśmy problemy finansowe. I pamiętaj, pomyślałem sobie, Don pochodzi z bogatej rodziny. Tak naprawdę to nie miałem pojęcia, czy Don faktycznie był bogaty. Takie po prostu sprawiał wrażenie i w tamtej chwili to wrażenie bardzo mi odpowiadało.

— Masz rację — powiedziałem. — Zrobię to.

— Dobrze — powiedziała Amber. Zauważyłem, że w jej głosie nie słychać było radości ani uczucia zwycięstwa… i weszliśmy do środka. Telefon mocno mi ciążył, kiedy wybierałem numer do Tommy’ego. Czekając na połączenie, wyobraziłem sobie Tommy’ego biorącego nieporadnie zakręt, jak gdyby jechał co najmniej półciężarówką. Nie. Pewnie wciąż jeszcze jechał wzdłuż Fountain, następnej ulicy obok nas. Kiedy odebrał, zapytałem go, gdzie jest.

— Jestem na Fountain — powiedział. — No to jaka jest odpowiedź? Nie mam czasu na owijanie w bawełnę.

— Zrobię to.

— Greg — powiedział Tommy — myślę, że podejmuje świetną decyzja.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki