Spełnione marzenia. Ella i Micha - Jessica Sorensen - ebook

Spełnione marzenia. Ella i Micha ebook

Jessica Sorensen

4,5

Opis

Jeśli kiedykolwiek chcą usłyszeć dzwon weselny, Ella i Micha muszą znaleźć równowagę między lękami, marzeniami i miłością

Dzień, na który czekała Ella jest tuż, tuż. Poślubi Michę, miłość jej życia i światło, które ją wyprowadziło z mroku. Lecz nagle pojawia się niespodziewana przesyłka, przypominając brutalnie o przeszłości Elli. Dziewczyna traci pewność, z którą spoglądała w przyszłość. Czy rzeczywiście „będą żyli długo i szczęśliwie”, skoro nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziała?

Micha będzie stał u boku Elli bez względu na to, co dzieje się w jej głowie, choć przepełnia go strach, że narzeczona znów mu ucieknie. Gdy otrzymuje życiową szansę, by ruszyć w trzymiesięczną trasę koncertową ze swoimi ulubionymi zespołami, wie że nie może zostawić Elli samej. Ale czy będzie w stanie poprosić ją, by rzuciła całe swoje życie i dołączyła do niego…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 260

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (41 ocen)
26
9
5
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
LadyPok

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00

Popularność




Jessica Sorensen Spełnione marzenia Ella i Micha Tytuł oryginału The Ever After of Ella and Micha ISBN Copyright © 2013 by Jessica SorensenAll rights reserved Copyright © 2018 for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań Redakcja Paulina Wierzbicka Projekt graficzny okładki Tobiasz Zysk Łamanie Grzegorz Kalisiak Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 faks 61 852 63 26 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Moi czytelnicy, ta książka jest dla Was.

Podziękowania

Niezwykle dziękuję mojej agentce Erice Silverman oraz wydawcy, Amy Pierpont. Jestem dozgonnie wdzięczna za waszą pomoc i wskazówki.

Dziękuję mojej rodzinie — za wspieranie mnie i moich marzeń. Jesteście cudowni.

Wszystkim, którzy czytają tę książkę, składam nies­kończone podziękowania.

Rozdział 1

Micha

Próbuję nie myśleć o tym, co się pokręciło w głowie Elli, że mogłaby się nie pojawić na naszym ślubie, ale przychodzi mi to z trudem. Tyle razem przeszliśmy, a ona nawet nie zadzwoniła ani nie zostawiła liściku. Wracam myślami do dnia, gdy pocałowaliśmy się na moście, a potem powiedziała, że mnie kocha. Następnego ranka poszedłem do jej domu, gotowy do rozmowy o tym — o nas — w nadziei, że na trzeźwo nie zmieniła zdania.

Wspiąłem się po drzewie i wetknąłem głowę przez okno do jej pokoju, ale zastałem tylko puste łóżko. Odeszła i okazało się to jeszcze gorsze niż wtedy, gdy cierpiałem, widząc, jak zaprzecza, że cokolwiek do mnie czuje. Wiedziałem, że mnie kocha, nawet gdy nie chciała się do tego przyznać. Mogłem to znosić, dopóki wciąż była obecna w moim życiu. Ale gdy odeszła, zniknęła z mojego życia, a ja nie wiedziałem, gdzie jest, czułem, jakbym stracił rękę — albo serce. A teraz znów czuję się tak, jakbym stanął na skraju przepaści.

Kierowca taksówki wlecze się jak ślimak w drodze ku osiedlu na uboczu, gdzie mieszkamy z Ellą. Chyba zaraz oszaleję. Zresztą spojrzał na nas jak na wariatów, na Lilę, Ethana i na mnie, gdy wskoczyliśmy do kabiny, a ja kazałem mu jechać jak najszybciej i nie zwracać uwagi na ograniczenia prędkości.

— Nie może pan choć trochę przyspieszyć? — pytam, bębniąc palcami o uda. — Ledwo się posuwamy.

Kierowca rzuca mi wredne spojrzenie w tylnym lusterku.

— Jadę z maksymalną dozwoloną prędkością.

— Mówi pan tak, jakby nie miał sobie nic do zarzucenia. — Pochylam się ku plastikowej przegrodzie, oddzielającej przód kabiny od reszty samochodu.

— Micha, wyluzuj. — Lila dotyka mojego ramienia, próbując mnie uspokoić. Jej blond włosy i czerwona sukienka są mokre po tym, jak wraz z Ethanem skoczyli z klifu do oceanu. Bawili się, gdy ja czekałem, aż pojawi się Ella. Wszyscy powinniśmy się bawić. Ale ja zostałem wystawiony.

Wystawiony. Do diabła.

Walę dłonią w plastik, tracąc panowanie nad sobą. Rzadko mi się to zdarza, ale teraz myślę tylko o tym, że uciekła. Znowu.

— Przysięgam na Boga, jeśli pan nie doda gazu, to…

— Micha — syczy Lila, wbijając we mnie spojrzenie swych błękitnych oczu. Łapie mnie za ramię i szarpie w tył, odsuwając od plastikowej przegrody. Kierowca taksówki mruży oczy. — To nic nie da.

Przebiegam palcami przez włosy, a potem rozpinam guzik koszuli przy szyi, bo się duszę. Lila wciska ponowne wybieranie na swoim telefonie, próbując dodzwonić się po raz setny do Elli, ale od razu zostaje przekierowana na pocztę głosową. Ethan prawie się nie odzywa, jednak wiem, co myśli — że powinienem się tego spodziewać. Ale on nic nie rozumie. Tak, Ella często robi coś takiego, ale tylko dlatego, że się boi, czuje zagubienie albo nienawiść do siebie. Zachowuje się tak, odkąd byliśmy dziećmi. Wiem o tym. Tak samo jak jestem pewien, że bez względu na wszystko i tak będziemy razem.

W końcu taksówka zatrzymuje się przed małym piętrowym domkiem, w którym od jakiegoś czasu mieszkamy z Ellą. Nawet nie czekam, aż samochód się zatrzyma, tylko otwieram drzwi. Wrzucam kilka banknotów przez szczelinę w przegrodzie. Niemal przewracam się o własne buty, wyskakując na krawężnik. Ethan wrzeszczy, bym się, do cholery, uspokoił, ale zbywam go wzruszeniem ramion i biegnę przez trawnik, depcząc kwiaty rosnące wzdłuż ścieżki wiodącej do drzwi.

Pamiętam, jak pierwszy raz przyjechaliśmy obejrzeć ten dom. Mama znała pośrednika nieruchomości w San Diego i powiedziała, że może nas umówić na spotkanie w sprawie wynajmu ślicznego domku. Mieliśmy płacić psie pieniądze, ponieważ właścicielka, starsza pani, kupiła go jeszcze za czasów, gdy domy nie kosztowały fortuny. Razem z Ellą wędrowaliśmy niespiesznie, przyglądając się malutkim pokojom, wąskiej, ale przyzwoitej kuchni i szerokiemu podwórku na tyłach domu. Widziałem, że Ella udaje brak zainteresowania, ale po jej oczach można było poznać, jak bardzo jej się spodobał ten dom.

— Jak uważasz? — Trąciłem ją ramieniem, gdy wpatrywaliśmy się w żółte okiennice ozdabiające dom.

Wzruszyła nonszalancko ramionami, ale zagryzła wargę, co oznaczało, że próbuje powstrzymać entuzjazm.

— Wygląda jak każdy inny dom.

Stanąłem za jej plecami i otoczyłem ją rękoma w pasie, powstrzymując uśmiech. Zbliżyłem usta do jej ucha.

— Taki, w którym widzisz siebie?

Uchyliła się, a w jej głosie pojawiło się rozbawienie:

— Cóż, siebie tak. Co do ciebie, nie jestem taka pewna. Może będziemy ci musieli poszukać innego mieszkania. Albo jeszcze lepiej, zawsze możesz zająć garaż.

Uszczypnąłem ją w tyłek, aż pisnęła.

— Nie udawaj, że nie wyobrażasz sobie wszystkich tych miejsc, w których mógłbym cię zerżnąć — wyszeptałem gorąco w jej ucho.

Zadrżała, a ja już wtedy wiedziałem, że to nasz pierwszy dom. Wprowadziliśmy się tydzień później. Wszystko szło dobrze, aż coś się zmieniło przed sześcioma miesiącami. Pracowałem nad nagraniem albumu w małym studiu nieopodal. Dawałem koncerty z mnóstwem podobnych do mnie muzyków. Graliśmy wszędzie, gdzie się dało, byle mieć szansę zagrać, zaś Ella pracowała w galerii i chodziła na zajęcia do szkoły z pierścionkiem zaręczynowym na palcu. Wydawała się szczęśliwa i nawet zadowolona, kiedy w końcu stwierdziliśmy, że chyba już czas na ślub. Przyznaję, że wolałbym wziąć ślub w domu, by mogła widzieć nas mama, ale wraz z Ellą postanowiliśmy, że pobierzemy się tutaj, tylko ona i ja, a wszystkim powiemy później, bo dzięki temu Ella mogła oswajać się z myślą o ślubie. Nie przejmowałem się tym, że podczas ceremonii nie będzie nikogo prócz Elli, mnie, Ethana, Lili i pastora. Nie rozmawiałem ze swoim ojcem, odkąd oddałem mu krew i szpik, więc zacznijmy od tego, że nawet bym go nie zaprosił. Ale wiem, że moja mama wpadnie w szał, kiedy się dowie, że pobraliśmy się bez niej… albo wpad­łaby w szał. Teraz nawet nie jestem pewien, czy w ogóle ślub się odbędzie.

Otrząsam się z tych strasznych myśli i idę w stronę domu. Otwieram frontowe drzwi i wpadam do środka, przeczesując wzrokiem salon. Szukam oznak mogących świadczyć o tym, że Ella odeszła. Wszystko wygląda normalnie, ale trzeba pamiętać, że gdy uciekła po raz pierwszy, wzięła ze sobą tylko kilka rzeczy.

Podchodzę do tylnych drzwi i sprawdzam trawiaste podwórko i drewniany taras, ale nikogo tam nie ma. Nadzieja gaśnie, gdy mijam pustą łazienkę i wchodzę do naszej sypialni. Czuję rosnący ucisk w piersiach na samą myśl, że odeszła. Opuściła mnie. Lecz gdy otwieram na oścież drzwi sypialni, odskakuję w tył, zaskoczony jej widokiem. Siedzi na łóżku, przejmująco piękna w czarno-białej sukni ślubnej. Przyciągnęła kolana do piersi i oparła brodę na kolanach. Jej upięte wysoko kasztanowe włosy spływają w dół w splątanych lokach. Zadarty spód sukni ukazuje czarne glany. Większość dziewcząt założyłaby szpilki. Już mam się uśmiechnąć, bo nawet gdybym się starał, nie mógłbym wyobrazić sobie, by wyglądała jeszcze piękniej i była jeszcze bardziej podobna do siebie.

Ale kiedy podnosi na mnie wzrok, a jej wielkie zielone oczy przepełnia ogromny smutek, uśmiech natychmiast znika z mojej twarzy. Nie mówię nic, tylko podchodzę do niezasłanego łóżka, omijając porozrzucane ubrania, szkice i swoją gitarę. Siadam obok niej. Wyciągam rękę i odgarniam kosmyki kasztanowych włosów znad jej oczu, zakładam je za ucho, a potem kreślę palcem linię na jej policzku. Czekam, aż odezwie się pierwsza, bo nie mam pojęcia, co się dzieje w jej głowie, i nie wiem, co powinienem powiedzieć.

Siedzimy tak chyba całą wieczność, wpatrując się w siebie nawzajem. Im dłużej to trwa, tym bardziej się denerwuję, co mi powie. Słyszę, jak Ethan i Lila podchodzą do drzwi, rozmawiając półgłosem, ale ich głosy szybko cichną, bo zaraz się oddalają, jakby wyczuwali, że musimy zostać sami.

— Tak mi przykro — przerywa w końcu ciszę Ella. Wzdycha głęboko, zerkając na mnie spod rzęs, i zagryza dolną wargę.

Zwalczam pragnienie, by zamknąć oczy. Czuję ukłucie w sercu.

— Co się stało? Sądziłem… — Przykładam dłoń do jej policzka i nakazuję mojemu drżącemu głosowi się uspokoić. — Sądziłem, że obydwoje tego chcemy.

Uwalnia dolną wargę spomiędzy zębów. Unosi brodę znad kolan i siada prosto.

— Chcieliśmy… Chcę… Tylko… — Oddycha z frustracją i pada na materac.

Ucisk w piersiach znika, lecz czuję się zdezorientowany.

— Nie rozumiem… Nie pojawiłaś się i nie odbierałaś telefonu… Sądziłem, że… — Muszę walczyć ze sobą, by się nie rozsypać. To jeden z moich największych lęków: ucieknie i zostawi mnie. Pewnie to żałosne, ale nic nie mogę na to poradzić. Nie chcę już, by kiedykolwiek ktoś mnie porzucał. Zwłaszcza Ella.

— Tak cię przepraszam, Micha — mówi, otwierając szeroko oczy — ale nie mogłam z tobą porozmawiać, dopóki nie wymyśliłam odpowiednich słów.

— O czym chciałaś porozmawiać? — głos załamuje mi się ze strachu. Odchrząkuję.

— O ślubie. — Rozgląda się wokół, jakby szukała drogi ucieczki, ale w końcu znów kieruje wzrok na mnie. — Któregoś dnia rozmawiałam z twoją mamą. Zadzwoniła do mnie, żeby spytać, czy wiem, co chcesz na urodziny. Chciała się też dowiedzieć, czy przyjedziemy do domu na święta Bożego Narodzenia.

Unoszę brwi ze zdziwieniem.

— To chyba miłe… ale co to ma wspólnego z tym, że nie pojawiłaś się na ślubie?

Wzdycha markotnie.

— Zapytała, czy już ustaliliśmy datę ślubu. Nie wiedziała o naszych planach pobrania się tutaj, bez nikogo.

Moje palce zamierają na jej policzku.

— Powiedziałaś jej o tym?

— Wiesz, że kłamię jak zawodowiec.

Parskam śmiechem.

— Nie do końca, ale możemy na razie udawać, że tak jest.

Potrząsa głową, a jej usta wyginają się w uśmiechu.

— Przestań żartować. Próbuję być teraz szczera i poważna.

— Ty… szczera i poważna? — powątpiewam, uśmiechając się do niej z rozbawieniem. — Naprawdę?

— Wiem, że to dziwne. — Milknie, a jej piersi z każdym nierównym oddechem prawie wypadają z dekoltu. — Myślę… — Zmienia pozycję, chowając nogi pod siebie, gdy klęka. — Tylko że… — Jej rzęsy drżą, gdy wpatruje się w słońce za oknem. — Nawet nie wiem, jak to powiedzieć.

Przysuwam się do niej blisko na łóżku, odgarniając fałdy jej sukni.

— Ślicznotko, cokolwiek by to nie było, powiedz. Możesz mi wszystko powiedzieć. Wiesz o tym. — Mam tylko nadzieję, że, na Boga, nie powie mi tego, o czym myślę. Że zmieniła zdanie. Nie chce brać ślubu.

Odchyla głowę i nasze spojrzenia się łączą.

— Wiem, ale wcale nie jest mi przez to łatwiej mówić. Wiesz, ile trudu mnie kosztuje wypowiedzenie tego, co czuję.

Gładzę kciukiem wnętrze jej nadgarstka.

— Wiem, ale zawsze jestem przy tobie. — Próbuję zachować spokój, choć przychodzi mi to z trudem. Przeraża mnie strasznie, zwłaszcza że nie mam pojęcia, co próbuje mi powiedzieć. Sądziłem, że mamy już wszystko za sobą. Ten dzień, gdy przełożyła pierścionek na drugi palec serdeczny, był najszczęśliwszym dniem w moim życiu. Pomyślałem, że czeka mnie z nią jeszcze wiele szczęśliwych chwil, ale teraz się martwię, że zbyt szybko wyciągnąłem wnioski.

— I z trudem czasem przychodzi mi wyznanie, czego chcę — ciągnie, zaciskając powieki.

— Wiem. Ale jak już powiedziałem, możesz mi mówić o wszystkim, nawet o złych rzeczach.

Rozchyla powieki, a jej źrenice kurczą się pod wpływem światła.

— Wiem i sądzę… sądzę, że powinniśmy… — Jej ręka drży w mojej dłoni, gdy wypowiada pospiesznie: — Myślę, że powinniśmy wrócić do domu i zorganizować normalny ślub z naszymi rodzinami. — Zaciska wargi i wstrzymuje oddech.

Siedzę w bezruchu, walcząc ze sobą, by nie wybuchnąć śmiechem, bo wiem, że się wkurzy, ale w końcu przegrywam. Z moich ust wyrywa się:

— O mój Boże. — Prawie się dławię, obejmując rękami brzuch. — Nie wierzę, że o to w tym wszystkim chodziło.

— Micha. — Szczypie mnie w pierś przez ­koszulę. — Przestań się śmiać. Mówię poważnie.

— Och, wiem, że tak jest. — Nadal się śmieję. Im dłużej to trwa, tym bardziej ona się denerwuje, aż w końcu zgarnia suknię i przesuwa się po łóżku, by sobie pójść. Szybko otaczam ją ramionami w pasie i przyciągam z powrotem. Pada na materac, a ja przykrywam ją ciałem, walcząc z fałdami materiału, by być bliżej niej. Przyciskam ją swoim ciężarem, a ona wije się, by się spode mnie wydostać, odpychając moją pierś rękami, ale ja przytrzymuję jej ręce po obu stronach głowy.

— Micha, to wcale nie jest śmieszne — mówi kategorycznie, ale widzę, że z trudem udaje jej się na mnie gniewać. — Próbowałam ci powiedzieć, co czuję, a ty mnie wyśmiałeś.

— Wiem, że tak zrobiłem. Przepraszam. — Tłumię śmiech z całych sił. — Ale jesteś zbyt śliczna, by ci to wyszło na dobre.

Krzywi się.

— Nie jestem śliczna, wiesz o tym dobrze.

— Kiedy mówisz mi takie rzeczy jak ta, że chcesz wziąć ślub w obecności naszych rodzin, i się tym denerwujesz, jesteś cholernie śliczna. — Opuszczam głowę i całuję ją delikatnie w policzek. — Kocham cię i możemy wziąć ślub gdziekolwiek, jakkolwiek i kiedykolwiek zechcesz, jeśli tylko pobierzemy się, a ty już nigdy, przenigdy mnie nie wystawisz.

Wydyma błyszczącą dolną wargę.

— Przepraszam za to. Ja tylko spanikowałam.

Skubię zębami jej dolną wargę, bo jest zbyt pyszna, by się jej oprzeć.

— Następnym razem powiedz mi to, proszę. Albo przynajmniej wyślij wiadomość. — Całuję ją ponownie, a potem unoszę się nieco, by móc spojrzeć jej w oczy. — Proste S.O.S, czy coś w tym rodzaju.

— Zgoda — odpowiada, ale wciąż wygląda na zaniepokojoną.

Waham się.

— Na pewno tylko o to chodziło?

Kiwa pospiesznie głową.

— Oczywiście.

Coś mi się nie podoba w jej zielonych oczach. Już kiedyś widziałem to spojrzenie, gdy razem dorastaliśmy. Smutek połączony ze strachem i zmartwieniem. Otwieram usta, by zmusić ją do opowiedzenia o tym, ale ona wygina plecy w łuk i przyciska usta do moich warg. Oddaję pocałunek z roztargnieniem, wsuwając język głęboko w jej usta, a wszelkie myśli o porzuceniu i lęk od razu znikają.

Z pewnością to najlepsze zakończenie dnia, w którym miał się odbyć ślub. Gdybym tylko mógł sam siebie przekonać, że już nie trafimy na naszej drodze na wyboje. Ale martwi mnie to spojrzenie w jej oczach, tak jak powrót do domu, by tam wziąć ślub. Martwię się o Ellę. Nawet mimo tego, że sprawy między nią a ojcem i bratem w końcu się ułożyły, i że czasem podczas rozmów telefonicznych któryś z nich wspomina przeszłość. Wiem, że to ją zasmuca. Nie próbują jej zranić. Tak naprawdę to muszę pochwalić jej ojca za to, jak się zmienił, choć wciąż się wkurzam, że nie zrobił nic, by wszystko nie stało się takie złe. Za to, że pozwolił, by jego córka czuła się winna śmierci matki do tego stopnia, że sama zaczęła myśleć o odebraniu sobie życia.

Ale ostatnio nieźle sobie radzi, a ja napominam siebie, że jeśli Ella może teraz się cieszyć milszą wersją swojego taty, to niech ją ma. Z nią też jest dobrze, tylko że czasami wciąż walczy z depresją i lękiem przed zaangażowaniem. A ja się martwię, że za tym, co się wydarzyło, kryła się obawa przed oddaniem. Że zwleka, bo nie jest gotowa, by wyjść za mnie. I może tak naprawdę nie chce mnie poślubić.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Rozdział 2

Ella

Próbuję zachować jak największy spokój, choć gnębią mnie myśli, że mam na zawsze przypieczętować swoją przyszłość. Muszę się przyznać przed sobą, że czeka mnie jakaś przyszłość, a potem część siebie oddać innej osobie. Nigdy nie byłam fanką wybiegania daleko w przyszłość lub rozmyślania, co się stanie, gdy będę starsza albo gdzie się wtedy znajdę. Unikam tego typu myśli, głównie ze strachu przed tym, co zobaczę — kim się stanę. Przez większość czasu nie uważam, że zasługuję na jakąś przyszłość. Ale nie chcę być dziewczyną przerażoną swoją przeszłością, tym kim jestem i co robiłam, bo nie mogę ruszyć przed siebie. Nie chcę tkwić w bezruchu w świecie wypełnionym pogardą dla samej siebie. Chcę być silna. Chcę być kimś wartym miłości, kimś, kto robi coś dla ludzi, których kocha.

Myślałam, że już dotarłam do tego miejsca, ale wczoraj wraz z pocztą pojawiło się pudełko. Leżało na moich schodach jak omen. Wysłał je jakiś Gary Flemmerton. Nie znam tego nazwiska, ale rozpoznałam rzeczy w środku — należały do mojej matki. Miałam chaos w głowie. W końcu zrobiłam coś głupiego. Wystawiłam Michę w dzień naszego ślubu. Nie dlatego, że go nie kocham. Kocham go. I to bardzo. Ale mam taki mętlik w głowie. Nie wiem, co myśleć o tym pudełku ani o tym, co w nim jest — pamiętnik mojej matki, jej rysunki i zdjęcia. To było jej życie, a teraz ktoś upchnął je w pudle, ujawniając rzeczy, których o niej nie wiedziałam, na przykład to, że rysowała i pisała.

Powinnam czuć się szczęśliwa, że mogłam to odkryć. Ale z jakiegoś powodu odkrycie tego boleśnie przypomniało mi o własnej przeszłości i sprawiło, że zaczęłam też kwestionować przyszłość. Zastanawiam się, dokąd zmierzam w życiu. Gdzie się znajdę za pięć lat? Czy będę zdrowa psychicznie? Dokąd wraz z Michą zawędrujemy? Czy wciąż będziemy mieszkać w San Diego? Czy nadal będzie grał? Czy ja będę pracować w galerii, a może sprzedawać swoją sztukę? Czy wciąż będzie mnie kochał? Czy będzie szczęśliwy? Czy doczekamy się dzieci? Ta ostatnia myśl mnie przeraża. Nigdy nie wyobrażałam sobie siebie w roli matki, a w jedynych wspomnieniach związanych z moją mamą to ja się nią opiekowałam. Nie chcę tego zrobić własnym dzieciom, by musiały się mną zajmować.

Poza paniką związaną z moją przyszłością zaczęłam mieć poczucie winy, że pobierzemy się bez mamy Michy. Oczami wyobraźni widzę, jak się smuci, zwłaszcza że to ona namówiła nas na zaręczyny. W końcu Micha też poczułby się źle, bo zwykle tak jest, gdy widzi, że ktoś się czuje zraniony. Poza tym jest jeszcze jedna rzecz… wiem, że to brzmi wariacko, ale chcę, by moja mama była wtedy blisko. Jedynym sposobem na to jest urządzenie ślubu w Star Grove, gdzie ją pochowano.

Zdecydowałam o tym, jeszcze zanim Micha wrócił do domu. Na jego widok rozplątały się wszystkie supły z moich zdezorientowanych myśli. Wciąż je próbuję uporządkować, ale postanowiłam, że zajmę się nimi po kolei. Zdjęłam suknię, założyłam dżinsy i koszulkę, a potem zajęłam się pakowaniem rzeczy na podróż powrotną do Star Grove, by tam urządzić nasz ślub. Włożyłam pudełko z pamiętnikiem do wielkiej płóciennej torby, aby go przeczytać później, kiedy już będę mog­ła sobie z tym poradzić. Spakowałam też jej szkice i obrączkę, którą kupiłam dla Michy.

— Sądzę, że powinniśmy się pobrać w Boże Narodzenie — obwieszcza Micha, wychodząc z garderoby z torbą w ręku. Zdjął smoking i włożył go do czarnej siatki, byśmy mogli go oddać po drodze do wypożyczalni. Ma teraz na sobie wyblakłe dżinsy, czarną koszulkę, zegarek na czarnym skórzanym pasku i wysokie buty. Chociaż w smokingu wyglądał seksownie, to wolę, gdy wygląda tak jak teraz, bo taki jest mój Micha. — To doskonały dzień. — Kładzie czarną torbę na łóżku.

— Pewnie tak. — Wciskam puchatą sukienkę do torby i próbuję zapiąć zamek. Tak naprawdę to sukienka Lili. Pożyczyła mi ją po tym, jak zakradłyśmy się do domu jej rodziców i wyjęłyśmy ją z garderoby. Podczas naszej wyprawy spotkałam też jej matkę. Kobieta wygląda na prawdziwą sukę. Pamiętam, jak Lila pojawiła się z płaczem w moim domu. Stało się jasne, czemu przyjechała cała we łzach tamtej nocy rok temu do Star Grove. Jednak gdy minęło kilka dni, nie chciała już o tym rozmawiać. Ja zaś nie jestem typem osoby, która zmusza ludzi do zwierzeń. — Ale czy naprawdę chcemy, by nasza rocznica pokrywała się z innym świętem?

— Podoba mi się to, że myślisz z wyprzedzeniem. — Micha upuszcza swoją płócienną torbę na łóżko i trąca mnie łokciem, bym się usunęła z drogi. Sekundę później dopina torbę z suknią bezpiecznie schowaną w środku. — Ale Boże Narodzenie to też rocznica naszych zaręczyn. — Spogląda na pierścionek na mojej dłoni. — Minie rok, odkąd ci go dałem.

Unoszę przed sobą dłoń i czarny kamień błyszczy w świetle, które podkreśla zadrapania, ślady i wgniecenia. Piękno. Doskonałość. Sens.

— Chyba podoba mi się pomysł ślubu w Boże Narodzenie, o ile nie będziemy musieli zawieszać tych tandetnych gwiazdkowych dekoracji ze Świętym Mikołajem i reniferami.

— Możesz dekorować, jak zechcesz. — Zarzuca czarną torbę ze smokingiem na ramię i bierze nasze bagaże. — O ile za mnie wyjdziesz.

— Zbytnio mi pobłażasz. — Opuszczam rękę wzdłuż boku i uśmiecham się, choć czuję, jak z nerwów przewraca mi się w brzuchu. — Ale zgoda. Ślub w Boże Narodzenie bez bożonarodzeniowych dekoracji.

Gdy mnie obejmuje i całuje, wygląda na szczęśliwego. Potem wychodzimy z domu. Owiewa nas chłodne powietrze znad oceanu. Kładziemy nasze torby obok samochodu Michy, chevelle SS z 1969 roku. Micha wbiega do domu po kluczyki, bo zostawił je na blacie. Gapię się na dmuchanego Świętego Mikołaja, który macha do mnie z naprzeciwka. A może to tylko wiatr nim porusza. Tu jednak prawie nie wieje. Nie ma porównania z zimową krainą cudów, do której chętnie wkrótce wrócę. Star Grove. Moje rodzinne miasteczko. Miejsce, gdzie się rozpadłam i zostałam poskładana na nowo. Kryje się w nim tyle wspomnień, dobrych i złych. Mam nadzieję, że warto tam wrócić. Mam nadzieję, że nie stanie się nic złego. Mam nadzieję, że ta podróż ostatecznie okaże się dla nas dobra.

Z jakiegoś powodu czuję wątpliwości. Im dłużej stoję tak na podjeździe, wpatrując się w Świętego Mikołaja, tym większy ogarnia mnie niepokój. W końcu z domu wychodzi Micha. Za nim drepcze Lila, uginając się pod ciężarem walizki, którą znosi po schodach i ciągnie po podjeździe. Micha podchodzi i całuje mnie, a potem otwiera bagażnik i wkłada walizkę Lili do środka.

— Poprosisz tatę, by cię poprowadził nawą? — pyta radośnie Lila, gdy podaję Michy moją walizkę.

Micha patrzy na mnie z zaciekawieniem, chcąc usłyszeć moją odpowiedź, i wkłada torbę do bagażnika.

— Nie będzie nawy. — I nie chcę, by mój tata mnie prowadził. Nie mam nic przeciwko temu, żeby był obecny na ślubie, ale nie chcę, by to on był osobą, która mnie prowadzi, skoro przez większość czasu nie był taki wspaniały.

Lila kładzie ręce na biodrach i mruży błękitne oczy.

— Och, oczywiście, że będzie nawa. Sama zobaczysz.

Micha śmieje się, wkładając walizkę Lili do bagażnika.

— Sądzę, że ona się wszystkim zajmie, ślicznotko.

Już mam mu powiedzieć, żeby się zamknął, gdy z domu wychodzi Ethan z torbą w rękach. Mruży oczy w słońcu.

— Na pewno nie chcecie uciec do Vegas i tam się pobrać? — jęczy, podchodząc do nas, a potem rzuca Michy swoją płócienną torbę. — Naprawdę nie chcę spotkać się ani z mamą, ani z tatą w Star Grove. Życie z dala od nich daje mi tyle radości.

— Skarbie, przestań. Daj im się cieszyć. Zasługują na piękny ślub, a nie potajemną ceremonię w tandetnej makiecie kościoła. — Lila gładzi go dłonią po piersiach, staje na palcach i całuje go w szyję. Potem szepcze mu coś na ucho, bawiąc się jego włosami.

Przyznaję, ładna z nich para, zwłaszcza teraz, gdy Lila podłapała styl grunge. Jej blond włosy sięgają brody. Widać w nich czarne pasma, które pasują do włosów Ethana. Ma na sobie dżinsy i top bez ramiączek. Ubrania nie są markowe i tak różne od całej jej garderoby, którą posiadała, gdy mieszkałyśmy razem. Jej styl pasuje do swobodnego wyglądu Ethana, jego koszuli w kratę, wyblakłych dżinsów i tenisówek, które nosi, pewnie odkąd skończył szesnaście lat. Wzrost Lili pozwala jej wygodnie oprzeć głowę o pierś Ethana. Patrząc na nich, skąpanych w słońcu, na tle mojego domu, żałuję, że nie mam więcej czasu, by ich narysować.

Po dłuższym pocałunku i szeptaniu w ucho Ethanowi Lila przekonuje go, by przestał narzekać. Niechętnie przyznaje, że Vegas to komiczny pomysł, a Micha i ja powinniśmy pobrać się w Star Grove.

— Tydzień to niewiele czasu, by przygotować ślub — stwierdza Lila, zasłaniając oczy okularami przeciwsłonecznymi. — Nie taki z dekoracjami, kwiatami, sukniami, smokingami i gośćmi. Boże, szkoda, że nie mamy więcej czasu, by go zaplanować.

— A ja bym chciała, żebyś w ogóle nie poświęcała czasu na planowanie. — Wzdycham, kiedy marszczy brwi. — Wybacz, ja po prostu nie lubię ślubów. — Okrążam samochód, by znaleźć się po stronie pasażera. Sunę palcem po masce chevelle, dotykając paru wgłębień i odprysków, które powstały, gdy Micha z rozmysłem wjechał w zaspę.

Micha otwiera drzwi kierowcy i odsuwa się na bok, by Ethan mógł zająć tylne siedzenie.

— Nie ma znaczenia, jaki będziemy mieli ślub, o ile będzie ze mną Ella. Tak naprawdę nie potrzebujemy sukien i smokingów. Moglibyśmy nawet wystąpić nago u mnie na podwórku i też byłoby dobrze. — Puszcza mi oko nad dachem samochodu. — Jeśli jesteśmy razem, jestem szczęśliwy. A nagość byłaby wisienką na torcie.

Lila chichocze, słysząc jego słowa. Pochyla głowę i wskakuje na tylne siedzenie z Ethanem. Prostuję fotel, wsiadam do samochodu i zatrzaskuję drzwi. Potem opuszczam osłonę przeciwsłoneczną, by odciąć się od blasku słońca.

Micha poprawia fotel kierowcy, a potem zamyka drzwi i uruchamia silnik.

— Czy wszyscy są gotowi do drogi? — Patrzy na naszą trójkę, ale gdy jego oczy spoczywają na mnie, wiem, że tylko moja odpowiedź go obchodzi.

Odpowiadam dopiero po sekundzie, a on zauważa moje wahanie. Zaczyna się smucić. Nawet mimo suchości w gardle udaje mi się powiedzieć:

— Oczywiście. — Głos nieco mi drży.

— Świetnie. — Uśmiecha się do mnie lekko, choć to nieco wysilony uśmiech. Cofa samochód po podjeździe i kieruje się ku autostradzie, w drogę do domu, gdzie wszystko się zaczęło. Tam spotkaliśmy się z Michą po raz pierwszy. Po raz pierwszy rozmawialiśmy, bawiliśmy się, całowaliśmy, błaznowaliśmy, tańczyliśmy i wyznaliśmy sobie miłość.

Tam, gdzie zaczęliśmy być razem.

*

Godzinami jedziemy ciemną, opustoszałą autostradą. Na czarnym niebie wisi krąg księżyca. Po bokach drogi widać tylko zarysy drzew. Z głośników sączy się muzyka, a Ethan chrapie na tylnym siedzeniu, oparłszy głowę o zagłówek. Lila przytula się do niego. Otworzyłam blok rysunkowy na kolanach i trzymam w ręku ołówek.

Podczas przerwy świątecznej powinnam pracować nad swoim portfolio, którego będę potrzebować do dyplomu w maju. Nawet nie wiem dokładnie, co będę robić, gdy uzyskam tytuł licencjata, ale będzie to miało coś wspólnego ze sztuką. Słowo, gdybym mogła wybierać, spędziłabym cały dzień z Michą, przysłuchując się, jak śpiewa. Sama szkicowałabym rzeczy, które dla mnie coś znaczą — które mnie poruszają. Nie chciałabym rysować na sprzedaż. Pewnie, to byłaby dodatkowa korzyść, ale traktowanie tego jako pracy odebrałoby mi część pasji tworzenia.

Teraz wszystkie strony bloku są puste albo zapełnione niedokończonymi rysunkami, których nie czułam, więc przerwałam rysowanie. Powinien być wypełniony szkicami, które coś dla mnie znaczą i dzięki którym ludzie poczują emocje. Powinny przekazywać pełną pasji opowieść, płynącą prosto z serca. Ale nie jestem w odpowiednim nastroju, więc wszystko, co zaczynam, wydaje mi się wymuszone.

Zastanawiam się, czy moja mama miała ten sam problem.

— Próbuję się zdecydować, czy powiedzieć mamie, że prawie się pobraliśmy bez niej — mówi Micha, splatając palce swojej dłoni z moimi. Zetknięcie naszych rąk wyrywa mnie z zamyślenia, aż chwytam głośno powietrze, zaskakując siebie i jego.

— Dobrze się czujesz? Wyglądasz na rozkojarzoną.

— Nic mi nie jest… i głosuję na nie. — Odkładam ołówek i zamykam nietknięty blok, bo i tak jest za ciemno, żeby rysować. Kładę go na podłodze przy stopach. Przecieram zmęczone oczy, a potem pochylam głowę na bok i obserwuję, jak gwiazdy na niebie przemykają obok, rozbłyskując różnymi kolorami. Próbuję nie myśleć o pamiętniku wetkniętym do leżącej w bagażniku torby. Dziennik mojej mamy i jej rysunki. Moja mama, która nie pojawi się na ślubie. Jestem zła, bo to nie powinna być aż tak ważna sprawa. Rzadko była ze mną, gdy jeszcze żyła, czemu więc miałoby to mieć jakieś znaczenie? A jednak z jakiegoś powodu ma.

— Co się dzieje, ślicznotko? — Micha zerka na mnie, a w jego głosie słychać, że chce się ze mną podrażnić. — Boisz się, że będzie zmartwiona? — Puszcza moją rękę, by odgarnąć kosmyki jasnych włosów znad przejrzystych oczu, które są tak piękne, że nawet ciemność nie jest w stanie ich ukryć.

— Nigdy się nie boję — zapewniam go, a on z powrotem splata swoje palce z moimi. Od razu czuję ciepło. — Martwię się tylko, że posmutnieje i zacznie płakać, a wtedy zrobi się niezręcznie.

Śmieje się cicho, a potem delikatnie całuje kostki moich palców, aż serce trzepocze mi w piersiach.

— Czyli martwisz się tylko tym, że może być niezręcznie, hm? — Kolczyk w jego dolnej wardze muska moją skórę, gdy odsuwa usta, a potem nie wypuszczając mojej dłoni, kładzie rękę na dźwigni zmiany biegów. — Nic więcej cię nie kłopocze? Na przykład fakt, że będziesz musiała stanąć przed grupą ludzi i powiedzieć im, dlaczego mnie kochasz?

Wpatruję się w niego.

— O czym ty mówisz?

— O naszej przysiędze małżeńskiej. Zapomniałaś?

Wyglądam przez okno, by ukryć poczucie winy, które maluje się na mojej twarzy. Przez to pudełko, które pojawiło się wczoraj na schodach, i panikę związaną z wyjściem za mąż zupełnie zapomniałam o przysiędze. Micha pomyślał, że będzie wspaniale, jeśli przygotujemy własne przysięgi, a ja się zgodziłam, bo mieliśmy być tylko my, Lila, Ethan i pastor. Wiedziałam, że nie jestem w stanie napisać czegoś równie poetyckiego jak Micha. Ten człowiek pisze cudowne teksty piosenek, ­listy i inne utwory. Ja nie, zwłaszcza kiedy chodzi o coś tak trudnego jak uczucia. Naprawdę nie radzę sobie z wyrażaniem siebie, chyba że poprzez sztukę. Zastanawiam się, czy mogłabym tego uniknąć i zamiast tego trzymać kilka przedstawiających go szkiców?

— Zapomniałaś, prawda? — Micha znów zaczyna się śmiać. Wygląda na tak szczęśliwego, że aż boli mnie serce, bo ja też powinnam być tak szczęśliwa. I jestem, przez większość czasu, ale wciąż coś mnie martwi. Na przykład pamiętnik, przysięgi, przyszłość i to, czego chcę, do diabła, od życia.

Zaciskam wargi i spoglądam mu w oczy.

— Może umknęło to mojej pamięci, ale nie dlatego, że cię nie kocham.

— Wiem o tym.

— Wiem, ale mimo wszystko… — Wzdycham. — Ale ze mnie idiotka.

Śmieje się jeszcze głośniej, ściskając jedną ręką kierownicę, gdy włącza się w ruch na sąsiednim pasie.

— Nie jesteś idiotką. — Przesuwa palcami po kostkach moich palców. — I nie musimy wygłaszać włas­nych przysiąg, jeśli nie chcesz. Całkowicie mi wystarczy, jeśli się z tobą ożenię.

— Ależ czasem jesteś ckliwy — drażnię się z nim, a potem biorę głęboki wdech. — Chcę złożyć przysięgę. — Strasznie kłamię, lecz chcę, żeby był szczęśliwy. Zasługuje na to. Mogę to zrobić, by dać mu szczęście.

Unosi brew.

— Na pewno?

Nie.

— Tak, jestem absolutnie pewna. — To brzmi, jakbym się dławiła, ale on chyba tego nie zauważa. Czuję się źle, jednak nic nie mogę na to poradzić. Nigdy niczego nie jestem pewna. Niepokoję się, gdy przychodzi czas na poważne decyzje, przez co za każdym razem się waham. Gdybym mogła wybrać, nie byłabym taka, ale czasem rzeczy wymykają się spod kontroli, kiedy przychodzi czas na określenie, kim jesteśmy.

— Zatem złożymy przysięgi. — Uśmiecha się, a ja przez to smutnieję. Chcę być tak szczęśliwa jak on. Naprawdę. Ale czasem wydaje się to niemożliwe, jakkolwiek bym nie próbowała.

*

Zapadam w sen w drodze gdzieś pomiędzy zjazdem z autostrady a mostem nad jeziorem, do którego przylega Star Grove. Mało brakowało, a skoczyłabym z tego mostu w noc przed moją ucieczką do Vegas. Gdy znów otwieram oczy, parkujemy przed starym domem Michy, który stoi obok mojego. Słońce wznosi się znad gór otaczających miasteczko. Trawniki wokół nas przykrywa śnieg. Panuje przeraźliwy chłód, a na chodnikach i podjazdach błyszczy lód. Na niektórych pobliskich domach migoczą srebrne, zielone i czerwone lampki bożonarodzeniowe, ale większość podwórek w sąsiedztwie udekorowanych jest zepsutymi samochodami, pudłami i różnymi gratami. Dostrzegam faceta, o którym wiem, że sprzedaje narkotyki na rogu ulicy. Jakiś koleś wrzeszczy na żonę, która pędzi po chodniku w piżamie.

— Witamy w domu — mruczy Micha, a potem ziewa, rozprostowując smukłe ręce nad głową.

Zasłaniam usta, także ziewając.

— Powinieneś dać mi poprowadzić. Wyglądasz na naprawdę zmęczonego.

— Jestem naprawdę zmęczony. — Gasi silnik. — Zamierzam przespać się nieco, gdy tylko weźmiesz ze mną prysznic. — Olśniewa mnie uśmiechem, a potem wyciąga kluczyki ze stacyjki. — To mnie wykończy i będę mógł od razu zasnąć.

— Stary, zamknij się — warczy Ethan, krzywiąc się z niesmakiem. Jego czarne włosy są przygniecione z boku, którym opierał się o szybę. Otoczył wytatuowanymi ramionami Lilę, która śpi z głową opartą o jego pierś.

— Hej, nie możesz nas sztorcować. — Odpinam pas. — Oficjalnie ogłaszam, że przez resztę mojego życia będę nosić w sobie blizny po wczorajszym zajściu.

— Co się wczoraj stało? — pyta Micha, otwierając drzwi. Do środka wpada zimne powietrze.

Ethan rzuca mi wredne spojrzenie, ale go ignoruję.

— Przyszłam do domu z pracy i usłyszałam niepokojące odgłosy, które dobiegały z pokoju gościnnego.

— Miło — mówi Micha i wzdryga się, gdy uderzam go pięścią w ramię. — O co chodzi? Jeśli masz się lepiej poczuć, możemy wydawać z siebie cały zestaw odgłosów pod prysznicem i zrewanżować się im.

— Błagam, nie — prosi zrzędliwie Ethan, rozprostowując wolną rękę nad głową. — Słyszałem was dwoje już tyle razy, że wystarczy mi na całe życie.

— Dobra, to się robi naprawdę niezręczne — mamrocze Lila z wciąż zamkniętymi oczami. — Czy możemy wszyscy udawać, że nie słyszeliśmy siebie nawzajem, jak uprawiamy seks… również przez telefon?

Na te słowa wysiadam z samochodu, bo Lila nawiązuje do pewnego razu, gdy wraz z Michą mieliśmy sesję przez telefon, a ja wynajmowałam wtedy z nią apartament. Micha był wówczas w trasie. Wysiadam, depcząc śnieg. Micha śmieje się, a Ethan półgłosem z czegoś żartuje. Zatrzaskuję drzwi, ignorując ich, i przedzieram się na tył samochodu, zostawiając ślady na śniegu.

Całe szczęście pomyślałam wcześniej i założyłam wysokie sznurowane buty i dżinsy. Inaczej bym zmarzła. Nie mam jednak na sobie kurtki, a związane w kucyk włosy odsłaniają szyję, którą owiewa lodowate powietrze. Obejmuję się ramionami i czekam, aż Micha podejdzie i otworzy bagażnik. Wpatruję się w mój dom obok.

Dostrzegam, że tata gdzieś jeździł, bo na podjeździe widać świeże ślady opon, a jego firebird stoi przy tylnym wejściu. Na szybach nie ma szronu. Obok samochodu rośnie drzewo, po którym Micha wchodził prawie co noc, by móc ze mną spać. Kiedyś nienawidziłam tego drzewa, bo wspięłam się po nim tej nocy, gdy umarła mama. Teraz jednak nie mogę powstrzymać uśmiechu, kiedy na nie patrzę, bo dzięki niemu wiele razy zjawiał się u mnie Micha.

— Skarbie, gdzie masz kurtkę? — pyta Micha, podbiegając do mnie. Zdejmuje z siebie własne okrycie.

— Chyba w walizce. — Z trudem odwracam spojrzenie od mojego domu. Patrzę na niego, gdy mi podaje kurtkę i z roztargnieniem wkładam ją na siebie. Jest tak cholernie przystojny, że mnie to rozprasza. Chciałabym go cały czas rysować. Jeśli bym go o to poprosiła, pewnie by pozwolił, mówiąc, że należy do mnie i mogę z nim robić, co zechcę.

Półprzytomnie pocieram kciukiem pierścionek na palcu i czuję, jak rzeczywista jest ta myśl. Należymy do siebie nawzajem. On i ja. Na zawsze.

Patrzy na mój pierścionek, a potem bierze mnie za rękę i wodzi palcem po splątanej w węzły diamentowej wstędze, która otacza czarny kamień.

— Wciąż jestem zdumiony, jak dobrze sobie z tym radzisz.

— Z czym? Z zaręczynami? — Drżę z zimna, a może pod wpływem jego dotyku.

Marszczy brwi, zerkając na pierścionek na moim palcu.

— Z faktem, że się pobierzemy… — Spogląda na mój dom. — Tutaj, przy wszystkich.

Cała sztywnieję, ale zdobywam się na żart, by rozładować narastające we mnie napięcie.

— Daj mi parę dni, a zobaczymy, czy tak dobrze to znoszę. Może nawet nie będziesz chciał już się ze mną żenić.

— Wiesz równie dobrze jak ja, że się pobierzemy. — Jego oczy ciemnieją z pożądania, gdy mówi niskim głosem: — Tak jak obydwoje wiemy, że za parę minut zerżnę cię pod prysznicem.

Pod wpływem jego głosu czuję, że całe moje ciało drży. Czuję deszcz gorących iskier.

— Słowo, czasem myślę, że jesteś najbardziej napaloną osobą na świecie.

— O nie, jestem tylko facetem, którego szaleńczo pociąga jego piękna narzeczona. — Pochyla się, by pocałować mnie w usta, a potem otwiera bagażnik.

Wyjmuję torbę i zarzucam pasek na ramię.

— Zawsze prawisz mi komplementy na wyrost. Wiesz o tym?

Zarzuca na ramię płócienną torbę. Sprawia wrażenie, jakby za chwilę miał przewrócić oczami.

— Nie przejmuj się. Przestanę, jak staniesz się zarozumiała, ale wątpię, by to miało kiedykolwiek nastąpić. — Podnosi wielką torbę i przerzuca nad dachem samochodu w stronę Ethana, który z chrząknięciem łapie ją, gdy uderza go w brzuch.

— Jezu, byłoby miło, gdybyś uprzedzał — mówi Ethan, zarzucając pasek torby na ramię.

Micha łapie walizkę Lili i wyciąga rączkę, opuszczając bagaż na zaśnieżony podjazd.

— Zostajecie tutaj obydwoje, prawda? — woła do Ethana, zamykając z trzaskiem bagażnik.

Ethan wzrusza ramionami, patrząc na Lilę, która powtarza jego gest.

— Tak planowaliśmy. — Obejmuje ramiona Lili, a ona przytula się do jego piersi. Razem przedzierają się przez śnieg ku tylnym drzwiom, zostawiając zadanie rozładowania bagażnika do końca Michy i mnie. — Wiesz, że wolę twój dom od mojego.

— Tylko dlatego, że moja mama pozwala nam robić, co tylko chcemy — wytyka Micha.

— To prawda — woła Ethan.

Idziemy za nimi do bocznych drzwi domu, które znajdują się przed garażem. Micha pracował tam kiedyś cały czas nad swoim samochodem, a ja siedziałam z nim, bo było to jedyne miejsce, w którym czułam się jak w domu.

— Boże, Lila, jakie to ciężkie — zauważa Micha, ciągnąc za sobą po śniegu walizkę Lili. — Coś ty tam zapakowała?

— Zwykłe rzeczy. — Lila sprawia wrażenie obrażonej.

Ethan otwiera boczne drzwi i wchodzi do kuchni.

— Zawsze zabiera za dużo rzeczy.

— Hej — protestuje Lila, trącając łokciem Ethana w bok, gdy wchodzi do domu. — I tak się ostatnio ograniczyłam.

— To prawda — Ethan przyznaje jej rację, wchodząc za nią do domu. Drzwi z moskitierą zamykają się za nim z trzaskiem.

— Czy twoja mama jest w domu? — pytam Michę, gdy wnosi walizkę po schodach.

Wzrusza ramionami, otwierając moskitierę.

— Może. — Wpycha walizkę do kuchni, przytrzymując drzwi łokciem. — Ale mogła pójść do pracy na poranną zmianę albo wyjść gdzieś z Thomasem.

Wkładam palec w ucho torby.

— Ale powiedziałeś jej, prawda? O tym, że przyjeżdżamy? — Mój głos brzmi nerwowo. A niech to. Muszę się wyciszyć.

Micha potrząsa głową, zamykając drzwi.

— Pomyślałem, że możemy zrobić to razem.

Przebiegam wzrokiem po małej kuchni, gdzie dorastając, zjadłam tyle posiłków. Gdyby nie one, pewnie bym głodowała.

— Chyba to dobrze.

Zatrzymuje się przy kuchennym stole.

— Chyba że ci to nie pasuje.

— Nie mam nic przeciwko. — Próbuję przezwyciężyć zdenerwowanie. Dam sobie radę. To nie takie straszne. Mieszkamy razem od sześciu miesięcy. Do diabła, w zasadzie mieszkałaś z nim, odkąd skończyłaś cztery lata. — Powinniśmy zrobić to razem.

Kiwa głową, ale wciąż wbija we mnie spojrzenie swoich przejrzystych oczu, jakby próbował czytać w mojej duszy. Trochę chciałabym, by tak było, aby mi powiedział, co w niej gra, bo sama często nie wiem.

Mija kilka intensywnych chwil, podczas których nie odwraca ode mnie wzroku. W końcu uśmiecha się do mnie i łapie za rękę. Prowadzi mnie wąskim przejściem wokół blatu ku korytarzowi, który wiedzie do jego pokoju. Lila i Ethan idą na drugi koniec domu, gdzie znajduje się mały pokój gościnny, w którym Ethan przesiadywał cały czas, kiedy dorastaliśmy.

Micha otwiera kopniakiem drzwi sypialni. Nie mogę powstrzymać się od uśmiechu, gdy wracają do mnie żywe wspomnienia. W tym pokoju dorastaliśmy. Spędziliśmy w nim wiele nocy. Tutaj się oświadczył. To wspaniałe wspomnienia, które przypominają mi, dlaczego za niego wychodzę. Przez chwilę wstrzymuję oddech, gdy znów czuję ciężar tej myśli, tak jak wtedy, gdy miałam już wyjść i udać się na swój ślub. Puls mi przyspiesza, kiedy patrzę na okno i myślę, że łatwo mogłabym uciec. Raz już tak zrobiłam i mogłabym to zrobić po raz drugi, ale w głębi serca, gdzieś w ukryciu, pod warstwami niepokoju czuję, że tego nie chcę. Powoli biorę wdech nosem i wypuszczam powietrze ustami. Spokojnie. Muszę przestać panikować.

Łóżko jest niepościelone. Pewnie wygląda tak, odkąd wyjechaliśmy stąd rok temu. Pałeczki do perkusji i gitara leżą przed otwartą szafą. Na ścianie wiszą plakaty ulubionych zespołów Michy w towarzystwie kilku moich rysunków. Na krześle przy oknie piętrzą się stare ubrania. Za szybą widać podwórko z boku mojego domu i bezlistne drzewo sięgające okna mojego pokoju. W sypialni czuć też wciąż jego zapach, jakby aromat jego perfum przesiąknął włókna dywanu. Zawsze uwielbiałam ten zapach. Zwykle przynosił mi natychmiastowe poczucie spokoju, nawet w najmroczniejszych czasach. Zastanawiam się, czy gdybym tak stała i wdychała go bez przerwy, w końcu pomógłby mi zapomnieć, co jest w torbie przewieszonej przez ramię.

Micha rzuca bagaż na nieposłane łóżko i obraca się do mnie, zacierając ręce.

— Gotowa na prysznic? — pyta z diabelskim uśmiechem.

Upuszczam torbę na podłogę.

— Tak, daj mi sekundę, bym wyjęła ubrania. Są gdzieś pod ślubną sukienką.

Zakłada ręce na piersiach i rzuca mi przenikliwe spojrzenie.

— Na pewno dobrze się czujesz? Od jakiegoś czasu jesteś rozkojarzona, a teraz zachowujesz się tak, jakbyś nie chciała ze mną być.

Pokazuję mu najszczerszy z moich uśmiechów. W głębi duszy jednak wiem, że umie przejrzeć moją maskaradę.

— Wszystko w największym porządku. — Kładę dłonie na jego ramionach i całuję szorstki policzek. — Ale jeśli chcesz wiedzieć, to mam w torbie naprawdę niegrzeczną koszulkę nocną i nie chcę, byś ją zobaczył, bo inaczej zmusisz mnie, bym ją założyła, zanim weźmiemy ślub.

Przechyla głowę na bok i przygląda mi się, rozpinając kurtkę.

— Odkąd to nosisz koszulki nocne? — Ściąga kurtkę, zwija ją w kłąb i rzuca na komodę.

— Odkąd Lila zabrała mnie do Victoria’s Secret i zmusiła do zakupów. — To nie do końca kłamstwo. Tak było rzeczywiście, ale czuję się jak idiotka, bo nie powiedziałam mu od razu prawdy o pamiętniku i rysunkach.

— Wiesz, naprawdę zaczynam lubić Lilę. Ma na ciebie dobry wpływ — mówi z namysłem i całuje mnie żarliwie, wsuwając mi język w usta. W końcu odsuwa się ode mnie. — Jeśli nie znajdziesz się w ciągu kilku minut pod prysznicem, przyjdę po ciebie nago.

— Zgoda. — Wychodzi z pokoju, trzymając w ręku czystą czerwoną koszulkę i dżinsy. Gdy drzwi się za nim zamykają, wypuszczam głośno powietrze i kładę torbę na łóżku. Drżącymi palcami otwieram ją, a potem przebijam się przez zwały materiału sukienki aż do dna. Wyciągam zaadresowane do mnie pudełko. Adres zwrotny zawiera nazwisko Gary’ego Flemmertona z Montany, ale to nie on je przysłał, przynajmniej sądząc po wiadomości, która znajdowała się w pudełku, napisanej przez matkę mojej mamy — moją babcię. To nie ma sensu, bo wcześniej nigdy z nią nie rozmawiałam. Mimo wszystko zdecydowała się napisać do mnie i wysłać mi kilka rzeczy należących dawniej do mojej mamy. To dziwne, ale zaczynam przez to myśleć o rzeczach, o których nie chcę. Na przykład o tym, że mogłabym się z nią spotkać. Ale czy ja chcę wpuszczać więcej osób do mojego życia?

Wiadomość jest prosta. Kiedy wyjmuję ją z pudełka i czytam ponownie, reaguję tak samo: zdezorientowaniem.

„Ello, wiem, że mnie nie znasz. Tak mi przykro z tego powodu. Zaistniały sprawy, których pewnie nie rozumiesz. A może jednak tak. Może Maralynn opowiadała ci o mnie. A może nie. Ale nieważne. Sprzątałam strych i znalazłam kilka jej starych rzeczy. Pomyślałam, że zechcesz je mieć. Miałam je zatrzymać dla siebie, ale to zbyt bolesne. Jeśli ich nie chcesz, nie musisz ich przechowywać. Pomyślałam tylko, że mogą ci się spodobać”.

Podpisała się odręcznie schludną kursywą.

Spotkałam moją babcię tylko raz, na pogrzebie mamy. Nie odezwałyśmy się do siebie. Mój ojciec z nią nie rozmawiał. Czułam się dziwnie, kiedy dawała mi swój numer telefonu, jakbym to ja unikała jej przez te wszystkie lata. Mogła do mnie podejść na pogrzebie i coś powiedzieć, ale siedziała po przeciwnej stronie nawy, z dala od mojego ojca, brata i mnie w prawie zupełnie pustym kościele, a pastor wygłaszał kazanie o życiu po śmierci. Chyba się do mnie raz uśmiechnęła, ale nie byłam wtedy tego pewna ani nie dbałam o to, bo znalazłam się w miejscu, w którym poczucie winy zawładnęło moim sercem i umysłem. Poza tym słyszałam, że babcia nie była zbyt miłą osobą.

Moja mama mówiła o niej zaledwie z pięć razy. Z tego, co mi przekazała, babcia była straszną matką, która traktowała swoją córkę jak śmiecia. Wydziedziczyła mamę, kiedy ta ogłosiła, że wychodzi za tatę. Chyba nienawidziła mojego ojca i uważała, że nie jest dość dobry dla mamy. W zasadzie tylko tyle wiem. Szczerze mówiąc, nigdy z nią nie rozmawiałam. Nie wiem, czy chcę. Ta kobieta była cieniem w moim życiu. Ale przecież prawie każdy był cieniem, poza Michą. On był światłem w moim mrocznym istnieniu. Uśmiecham się do siebie, notując w myślach, że powinnam zawrzeć te słowa w przysiędze.

Na tę myśl smutnieję, zdając sobie sprawę, że w końcu będę musiała napisać stronę pełnych uczuć słów i przeczytać je na głos, otwierając serce i duszę przed obcymi. A kiedy to się skończy, będę żoną Michy. Na zawsze będę go mieć, tak jak on mnie. Na samą tę myśl puls przyspiesza, a serce tłucze się w piersiach. Na zawsze będziemy razem, na dobre i złe, w świetle i w ciemnościach. Odpuść sobie. Kochasz go.

Zaczynam panikować, myśląc o nieskończonej przyszłości, jaka mnie czeka. Walczę z tym, by móc skoncentrować się teraz na pudełku. Wkładam palce w otwór na górze i wyjmuję rzecz, na którą patrzyłam, rozważając, czy iść na klif na własny ślub. To czarny skórzany notes z wyblakłą okładką. W środku mama notowała swoje myśli i uczucia. Powierzyła tym kartkom swoją duszę.

Otwieram pamiętnik i siadam na łóżku. „Do wszystkich, którzy myślą, że mnie znają — tak nie jest” — czytam na głos, przesuwając palcem po wyblakłym piśmie. To dopiero pierwsza strona, a już samo ponowne przeczytanie tych słów wywołuje gęsią skórkę na moich ramionach. Tylko tyle przeczytałam jak dotąd. Wydaje się, jakbym zaszła daleko, ale wcale tak nie jest. Zawsze chciałam lepiej poznać moją matkę, osobę, która nie kłamała, nie miała ataków paniki, tę, która się śmiała i opowiadała żarty. Czy skłamała na tych stronach? Czy powinno mnie to tak bardzo obchodzić? Co się stało, to się nie odstanie. Odeszła, a czytanie jej pamiętnika mi jej nie zwróci. Ale mimo wszystko się przejmuję.

— Ella. — Głos Michy sprawia, że podskakuję ze strachu, zamykając z trzaskiem pamiętnik.

Stoi w drzwiach, kompletnie nagi, tak jak ostrzegał. Jego brzuch jest rzeźbą smukłych mięśni. Z boku, na żebrach, widnieje tatuaż wykonany czarnym atramentem. Przedstawia pierwsze słowa piosenki, które napisał. Przysięgał, że były dla mnie: Zawsze będę z tobą, nie schowam się w cieniu. W trudzie i beznadziei, w miłości i zwątpieniu.

Odkładam pamiętnik na kolana i zakrywam usta.

— O mój Boże. Jesteś goły.

— Nie wypominaj mi tego. — Wchodzi do pokoju, a jego mięśnie falują z każdym ruchem, co w moim podbrzuszu wznieca żar.

— A jeśli Lila i Ethan cię zobaczyli? — Opuszczam dłoń na uda.

— To mnie zobaczyli. — Nie spuszcza ze mnie wzroku, gdy zamyka drzwi. — Uprzedzałem cię, że przyjdę tu nago, jeśli nie zjawisz się za pięć minut. — Obraca rękę, udając, że patrzy na nieistniejący zegarek. — I czas minął.

Krzyżuję nogi, bo gdy widzę go nago, mam ochotę położyć się i rozewrzeć je szeroko, by mógł we mnie wejść.

— Hm, zaraz miałam dojść.

— Och, za parę minut tak się stanie. — Uśmiecha się szeroko, ale poważnieje, gdy zauważa pudełko obok mnie i pamiętnik na moich kolanach. — Co to jest?

Zagryzam wargę z poczuciem winy. Nic mu jeszcze nie powiedziałam, bo wiem, że będzie się martwił tym, co się może stać. Mimo wszystko nie zamierzam kłamać, skoro zapytał.

— Przyszło z wczorajszą pocztą. To pudełko pełne rzeczy… mojej mamy.

Otwiera szerzej oczy i rozchyla usta. Wygląda na wstrząśniętego.

— Co takiego? Kto ci to przysłał?

Postukuję palcem w pudełko.

— Hm, w adresie widnieje nazwisko Gary Flemmerton, ale w środku jest liścik… cóż, od mojej babki… mamy mojej mamy.

— Dobrze, ale czy twoja mama nie mówiła, że jej matka była podła? — pyta ostrożnie.

— Tak jakby. — Przeciągam dłonią po pamiętniku, opuszczając głowę. — Ale czasem moja mama kłamała.

Zmienia pozycję i siada na łóżku obok mnie. Wkłada palec pod moją brodę i unosi ją, dopóki na niego nie spojrzę.

— Nie chcesz o tym porozmawiać? — Patrzy na mnie z troską. Czuję się jak w domu. Ogarnia mnie spokój. Zupełnie jakbym pogodziła się ze wszystkim, nawet ze złymi rzeczami.

— Jeszcze nie mogę. — Gdy zaczyna marszczyć brwi, dodaję: — Nie dlatego, że nie chcę, ale jeszcze nie zdążyłam go przejrzeć, by wiedzieć, o czym chcę porozmawiać.

— Chcesz go teraz przejrzeć? Ze mną? — On mnie rozumie.

— Nie teraz. — Powoli wciągam powietrze na myśl o tym, że miałabym czytać przemyślenia mamy, martwiąc się o to, co wyjdzie na jaw, a co nie. Kim była? Czy kiedyś przypominała mnie? — Ale to przyjdzie z czasem… Muszę tylko powoli to wszystko przetworzyć.

Kiwa głową, ale wciąż wydaje się nieswój, gdy cofa palec i kładzie rękę na kolanach.

— A kim jest ten Gary? Dlaczego on ci to nag­le przysłał? I dlaczego zrobił to w imieniu twojej babki?

— Nie mam pojęcia, ale tu jest liścik. — Wyjmuję z pudełka ręcznie zapisany kawałek papieru i podaję mu go, by sam mógł przeczytać. Przebiega wzrokiem po piśmie i wygląda na jeszcze bardziej zdezorientowanego, gdy odkłada kartkę na stolik nocny.

— Czyli sprzątała strych i pomyślała sobie: Hej, a może powinnam wysłać wnuczce, z którą nigdy nie rozmawiałam, pudełko pełne rzeczy jej matki? A może poprosić tego Gary’ego, żeby to zrobił?

— Może Gary to jej chłopak? — Wzruszam ramieniem. — Nie mam pojęcia, bo nigdy nie miałyśmy kontaktu ze sobą.

Micha znów zerka na liścik. Kosmyki blond włosów wpadają mu do oczu, gdy potrząsa głową. Jest zmartwiony, tak jak się tego spodziewałam.

— To naprawdę dziwne. Wiesz, skąd w ogóle wzięli nasz adres?

— Dobre pytanie. — Zaciskam usta, patrząc przez okno na mój dwupiętrowy dom obok. Tam dorastałam. Wiążą się z nim bolesne, smutne wspomnienia. Pada śnieg i spoczywa na dachu, w którym brakuje połowy gontów. — Może od mojego taty.

— Może, ale czy nie powiedziałby ci, gdyby jej go dał?

Rzucam mu powątpiewające spojrzenie, bo to wcale nie pasuje do mojego taty.

— Nawet jeśli mojemu ojcu się poprawiło, wciąż robi się dziwny, gdy wspomnieć o przeszłości i o mamie… Poza tym nie rozmawiałam z nim od mniej więcej tygodnia. — Przełykam gulę, która utkwiła mi w gardle. — Ale zapytam go za jakiś czas.

Micha uśmiecha się do mnie szeroko, jakby był ze mnie dumny, że postępuję dojrzale, a nie uciekam przed problemem. To mi uświadamia, że tak właśnie robię, i nie powinnam uciekać przed ślubem, nawet jeśli instynkt podpowiada mi, bym rzuciła Michę. To od zawsze kryło się we mnie. Mówiło, bym znikała, gdy uczucia stają się zbyt głębokie i skomplikowane. Uciekałam wiele razy, ale ostatnio nieźle sobie radzę i chcę, by tak pozostało.

— Chcesz, żebym z tobą poszedł? — pyta ze współczuciem w oczach.

Przytakuję, zakładając luźne kosmyki włosów za uszy.

— Tak.

Uśmiecha się jeszcze szerzej.

— Zapamiętaj uważnie to słowo. Wkrótce będziesz musiała je powtórzyć.

— Tak — mówię jeszcze raz, uśmiechając się szelmowsko. Trącam go ramieniem, aż śmieją się też jego oczy. — Tak. Tak… — Pospiesznie przysuwa się do mnie i ucisza ustami. Początkowo całuje mnie powoli i ciepło, ale im dłużej to trwa, tym pocałunek staje się gorętszy i bardziej namiętny. Nagle chwyta dół mojej koszulki i ściąga ją przez głowę. Rzuca ubranie w bok i ponownie przywiera do mnie wargami. Wstaje, ciąg­nąc mnie za sobą. Potem unosi mnie w ramionach. Czuję jego twardą męskość, która napiera między moje uda. Otaczam go nogami. To takie cudowne uczucie. Całe moje ciało płonie żądzą, tłumiąc złe myśli w mojej głowie. Micha niesie mnie korytarzem, a ja nie dbam o to, czy Lila lub Ethan wyjdą i nas zobaczą. Obchodzi mnie tylko to, że jestem z nim.

Kiedy wchodzi do łazienki, słyszę muzykę, która dobiega z iPoda leżącego na blacie. Z prysznica leje się woda, a lustro zaparowało od gorącej wilgoci. Skóra natychmiast robi się mokra. Micha popycha stopą drzwi, zamykając nas w zaparowanym pomieszczeniu. Nie odrywa ode mnie ust. Mruczy:

— Kocham cię.

W tle rozbrzmiewają słowa piosenki „The River” granej przez Manchester Orchestra. Odwzajemniam się takim samym wyznaniem, a on przesuwa po mnie rękoma, pożerając jednocześnie ustami. Dotyk jego warg, miękkie dźwięki piosenki i wilgoć pary wnikają w moją skórę i zalewają pożądaniem, pragnieniem i głodem. Zatapiają mnie miłością.

Boże, czasem czuję się tak kochana, że zapominam, jak się oddycha.

Może to także powinnam napisać w swojej przysiędze.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki